Strona 16 z 34
: 18 wrz 2018, 17:40
autor: Dziadke
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Syknął.
Nie wiadomo czy bardziej z bólu, czy złości.
– To ty nic nie wiesz?! Skąd się urwałaś? Polują na nas od wieków!
Warknął, i zapewne zrobiły to dużo głośniej, niż normalnie, ale tym razem pomimo gniewnego tonu, musiał sporo spuścić z pary. W pewnym momencie smok zwyczajnie osunął się na ziemię, podpierając bokiem o ścianę jaskini. Wydał przy tym głośny odgłos szurania, co zdradzało, że faktycznie opadał z sił.
– Łowcy smoków. Kłusownicy i bandyci wyjęci spod każdego prawa. Atakują nas, łapią i zabijają dla skór, łusek, pazurów... masz ładne zęby? Zrobią z nich wisiorek. Poroże? Przerobią sobie na rękojeść do noża, którym będą oprawiać twojego brata. Mięsa nie jedzą- wystarczy im prosta zwierzyna i ichnie jedzenie, bo trochę wśród nich ludzi i cholernych krasnoludów. W polowaniach na gady chodzi im tylko o trofea.
Splunął w bok.
– Do diabła z uzdrowicielem! Idą moim tropem, bo zdołałem zabić jednego z nich. Możliwe, że już znaleźli ślady. Nie próbuj się z nimi mierzyć w pojedynkę, bo skończysz jak ja. Ten grot... jest zatruty. Czymś ciężkim. Na... na to... nie ma lekarstwa.
Oddychał coraz ciężej. Zakaszlał.
– Musisz mnie dobić.
: 24 wrz 2018, 11:26
autor: Administrator
Ludzie? Krasnoludy? Dla niego były to praktycznie bajki. Byli tam sobie, w jakiejś dalekiej krainie, ale widział ich tylko na prostym obrazku, kiedyś na lekcji o kulturze spoza doliny. A i z tego nie wyniósł nic o łowcach smoków. Sama idea wydała mu się niezwykle głupia – mało to jest mniej niebezpiecznych stworzeń, które można oskórować? Jednak wierzył staremu – ten harpun nie mógł kłamać.
– Ja... ludzi znam tylko z opowieści. I nie słyszałem nic o łowcach smoków. Pochodzę z bardzo daleka – o, jak z bardzo daleka – Ale inni na pewno coś o nich wiedzą! Powiadomię ich o tym. – zapewnił. Weźmie ten harpun i zaniesie go choćby na Skały Pokoju, a jad da do analizy uzdrowicielom. Jeśli zadziałają szybko, razem na pewno sobie poradzą... Przynajmniej miał taką nadzieję.
Stary wojownik poprosił o ostatnią przysługę – zabicie go. Nawet powieka mu nie drgnęła, ale we wnętrzu się gotowało. Już raz zrobił coś takiego. Dość powiedzieć, że wciąż pamiętał ten moment znakomicie.
– Pochowam cię jak przystało na godnego szacunku smoka. I zadbam, by twoja ofiara nie poszła na marne – obiecał. Głos mu się nawet nie załamał. Robi się coraz lepszy w oddzielaniu siebie od tego, co mówi. Czy to czyni go bardziej niesmoczym, czy może po prostu zręczniejszym mówcą?
Odsunął się trochę, po czym wyobraził sobie kamienne ostrze, szerokie na jakieś trzy szpony. Zimne prawie jak lód, wykonane z ciemnego granitu, w dotyku jednak gładkie. Naostrzone jak naprawdę dobry nóż. Taki rzeźniczy. Odetchnął głęboko. Spokojnie. Wyznaczasz staremu przysługę. Twór zawisł nad szyją smoka. Miał z największą możliwą prędkością wbić się w szyję, przerywając tętnice i rdzeń kręgowy. Oby nie zapewnił wojownikowi zbyt dużo bólu. Tchnął w to maddarę i zamknął oczy.
***
Gdy starzec był już martwy, Calamente wyjął z wielką ostrożnością harpun z jego ciała. To dowód rzeczowy. Samo ciało postanowił spalić swoim oddechem, ewentualnie pomagając sobie maddarą. Czaszkę jednak zatrzymał, w dowód szacunku dla smoka który być może przechylił szalę zwycięstwa trochę bardziej w ich stronę. Już znali swojego przeciwnika. A to bardzo dużo. Jeśli nic go nie zatrzyma, ruszy na Skały Pokoju, by powiadomić innych przywódców.
: 26 wrz 2018, 16:26
autor: Dziadke
Smok posłusznie schylił łeb, gdy poczuł w powietrzu nagłe wyładowania maddary. I on zamknął oczy w momencie, gdy twór miał spaść na jego szyję.
Samiec mógł usłyszeć jak z gardzieli starego pada zaledwie jedno słowo, wypowiedziane z wyraźną ulgą.
– Wolność.
***
Z grotem było jednak nieco inaczej- musiał wykazać ogromną dozę ostrożności przy jego przenoszeniu, ponieważ fragment broni dalej był niebezpieczny... lepiej było się nim nie skaleczyć.
Kiedy było po wszystkim i zdołał spreparować ciało, mógł spostrzec iż w jego resztkach spoczywa maleńki kamień szlachetny. Ładny, oszlifowany cytryn. Wysoce możliwe, że ukradziony, ponieważ klejnot ewidentnie ktoś obrabiał. A może to wojownik lubił umilać sobie czas, dając upust artystycznym zapędom?
Niestety, tego Utracona Niewinność już się nie dowie.
Ale hej, znalezione, nie kradzione. Prawda?
: 27 wrz 2018, 18:11
autor: Administrator
Piastun wziął w łapę cytryn. Cóż, staremu raczej się to już nie przyda, prawda? Mógł to sobie wziąć. Raczej nie ma sensu dociekać, skąd go miał. Mógł znaleźć, może zabrał jednemu z tych łowców w ramach trofeum. Później będzie się nad tym zastanawiał, teraz wróci do groty. Potrzebuje ochronnej pokrywy na to paskudztwo. Może jakaś kiepska skóra będzie w porządku. Taka z goblina na przykład. Nikt nie będzie płakał po czymś takim.
Zabrał ze sobą czaszkę, cytryn i harpun (który na razie opatulił w kokon z maddary) i ruszył ku Cierniowej Dolinie. Nie zabawi tam jednak długo.
//zt. Dzięki za fabu!
: 28 sty 2019, 18:28
autor: Scylac
Wędrowała przez nowo odkryty świat sama. Prawie sama. Zniosła bowiem przed chwilą dwa jaja. Chciała je zostawić by na chłodzie młode umarły, lecz nie potrafiła. Nie są niczemu winne. Postanowiła się nimi zająć. Mimo, że nie wiedziała jak. Jej instynkt macierzyński kompletnie nie działał. Niosła je więc w poszukiwaniu miejsca, gdzie będą bezpieczne i gdzie ona będzie bezpieczna. Wędrowała więc pomiędzy zaroślami powoli stawiając łapy. Mijała ośnieżone tereny pokryte białym śniegiem. Nie była bardzo zaskoczona. Pochodziła z rejonów płytkich mórz i nie raz musiała zapuszczać się na ląd. Tym bardziej, że jej gatunek składa jaj na lądzie gdzie po wykluciu dopiero młode są uczone pływania. W pewnym momencie zobaczyła szparę w skałach, które mijała. Pomyślała, by się tam wcisnąć, by pozostawić jaja, przykryć na jakiś czas i poszukać lepszego miejsca. Lecz nie było takiej potrzeby. Za ciasną szparą znajdywała się niewielka grota pełna skalnych narośli. Wyglądały jak te, które widziała w jednej grocie, w której się zatrzymywała po drodze. Spodobało jej się tu. Zwłaszcza, że nie wyglądała na zamieszkałą. Bacznie szukała szkieletów jakichś zwierząt, lecz jedyne co znalazła to odchody drobnych kręgowców niezagrażających jej istnieniu. Położyła więc jaja z dala od ścian i wyszła na zewnątrz w poszukiwaniu czegoś, co by trzymało lepiej ciepło. Gdyż skała była lodowata nawet jak na nią. Wygrzebała ze śniegu gałązki, jakieś liście w trakcie rozkładu i ułożyła wszystko w brudne, lecz ciut cieplejsze legowisko i trzymając jaja przy brzuchu zwinęła się w kłębek i leżała myśląc o przetrwaniu. O jedzeniu, które musi sobie zagwarantować.
: 29 sty 2019, 11:41
autor: Miraż Snów
Pogoda nie oszczędzała terenów Wolnych Stad. Choć mogłoby się zdawać, że w pewnym momencie potężne wichry i opady śniegu zaczęły się uspokajać, a zza ciemnych chmur wymykały się pojedyncze promyki Słońca, był to dopiero początek. Opady runęły ze zdwojoną siłą, a płatki śniegu wirowały w szaleńczym tańcu, kierowane przez nieokiełznany wiatr aż do momentu w którym opadały na ziemię. Martwą ziemię.
A wśród nich wędrowała biała istota, która pośród zawiei do złudzenia przypominała zjawę. Ducha. Jedynie krwistoczerwona grzywa wyróżniała się na tle szarego krajobrazu, gdy wydłużone ciało przemykało między zaspami.
Przymrużone oczy spoglądały dookoła z żalem. Piękno krainy przykryte morderczą, zimną kołdrą, życie odebrane przez szczypiący mróz. Cóż za marnotrawstwo.
Do uszu dobiegał dźwięk szalejącego wiatru i szeleszczących gałęzi drzew, ogołoconych ze wszelkiej zieleni. Jedynie kilka świerków rosnących w okolicy zachowało swoje dawne piękno, komponując się ze wszechobecną bielą. Kąciki pyska lekko drgnęły gdy do krwistych oczu dotarł ten widok, lecz istota wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu na zachwyt – wszechobecny mróz groził także i jej.
Rozmyślała o wydarzeniach, które ostatnio miały miejsce w jej życiu. Wszystko było... nowe. Pierwszy raz ujrzała jednocześnie tak dużą ilość smoków Usłyszała tak wiele głosów, poczuła skierowane na nią spojrzenia, podczas gdy sama podziwiała piękno błyszczących łusek należących do nieznajomych. Nie była w stanie określić tego uczucia – z jednej strony czuła ciepło, jakby nareszcie odnalazła swoje miejsce na świecie. Nie musiała już błądzić.
A z drugiej jej serce było rozrywane przez niepewność i zwątpienie. Opowieści mentorki o innych smokach wciąż tkwiły w jej głowie. Pamiętała każdą z nich – zarówno te pozytywne jak i te, w których występowały jedynie cierpienie, krew i śmierć. Sprawiało to, że mimo przyjemnych pierwszych wrażeń, w duszy wciąż tkwił strach – a co jeśli wszystko jest tak naprawdę inne niż się wydaje? Która z tych opowieści okaże się dla niej prawdziwa?
Uniosła łeb wyżej, a ciało zatrzęsło się, zdając sobie sprawę z otulającego go zimna. Łapy lekko drgały powoli tracąc czucie z powodu otaczającego ich śniegu, co dało smoczycy do myślenia – musiała znaleźć schronienie. Obóz był zbyt daleko żeby ryzykować powrót w takich warunkach. Rozglądnęła się szybko i syknęła z niezadowoleniem gdyż wszechobecna biel utrudniała jej odnalezienie czegokolwiek sensownego. Powoli zbliżyła się do skał i szła wzdłuż nich z nadzieją, że prędzej czy później odnajdzie jaskinie – choćby niewielką, byleby przeczekać niebezpieczeństwo.
I udało się – niewielka szczelina, która najwyraźniej prowadziła do nieco większej groty. Samica odetchnęła w duchu, po czym obniżyła łeb i zgrabnie wsunęła się przez otwór żeby następnie przedostać się do schronienia. Poruszyła nosem, gdy do jej nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach – smoczy, ale inny niż Cienistych. To był ktoś obcy.
Szybko rozglądnęła się dookoła, dopóki szkarłatne ślepia nie dostrzegły nieznanej jej samicy, lezącej na legowisku stworzonym z połamanych gałązek i ususzonych liści, najwyraźniej także kryjącej się przed mrozem. A może zamieszkiwała tę jaskinie?
Łapy natychmiast wykonały krok do tyłu, a ciało zadrżało lekko. Co powinna zrobić w takiej sytuacji? Na zewnątrz wciąż panowała zawieja więc musiała znaleźć schronienie... a nie wiedziała jakie intencje może mieć obecna tutaj smoczyca. Dlatego Sylmare wycofała się lekko, a postawa jej ciała nie wskazywała na to, że może być agresywna w stosunku do obcej. Bardziej była gotowa na ucieczkę w przypadku, gdyby to morska zainicjowała walkę.
: 31 sty 2019, 22:09
autor: Scylac
Szelest. Krok. Ktoś tu jest. Ktoś prócz morskiej samicy. Otworzyła swoje ślepia, a serce kołatało jej niemiłosiernie. Czy mógł to być właściciel groty? Niemożliwe. Sprawdzała i nie było żadnych oznak zamieszkania. Złapała jaja w przednie łapy i cofnęła się pod ścianę opierając grzbietem o zimną półkę skalną. Wytężała wzrok i dostrzegła obcego jej smoka. Posiadał długie wężowe ciało jak ona, lecz jej czerwone łuski wyglądały dziwnie. Zupełnie inaczej niż u wszystkich smoków jakie widziała do tej pory. Zwisały one jak sierść zwierząt, a do tego nie posiadała żadnych skrzydeł. Czy możliwe, że to nie był w ogóle smok? Smoki w jej odczuciu zawsze miały sześć kończyn. Dlatego w jej ojczystej religii były ponad zwierzętami. Czy możliwe, że to jakaś mutacja, lub choroba? Jeżeli tak, to tym bardziej nie zamierzała ryzykować zetknięcia się z tą kreaturą. Syknęła jedynie groźnie chcąc ochronić jaja. Jeżeli zaatakuje, ta spróbuje ją jakoś wyminąć i uciec. Na szczęście ta kreatura była mniejsza od niej samej, lecz mimo wszystko znacznie dłuższa. Może działa tak samo jak wąż i dusi lub łamie kości ofiary. Jeśli tak, to musi za wszelką cenę zdążyć zaatakować jej łeb, zanim znajdzie się poza jej zasięgiem. Czekała więc oparta o ścianę bacznie obserwując poczynania bestii. Miejmy nadzieję, że zwyczajnie odejdzie.
: 01 lut 2019, 17:40
autor: Miraż Snów
Stała twarzą w twarz z inną smoczycą. Obcą, nieznajomą i negatywnie nastawioną do młodej kleryczki szukającej bezpiecznego miejsca na przeczekanie mroźnej wichury. Mimo to białe powieki nawet nie drgnęły, a szkarłat ślepi, wciąż błyszczący i intensywny, obserwował srebrnołuską bez cienia strachu, jedynie z nutą zaskoczenia i zaintrygowania.
Wzrok błądził po podłużnym ciele, wyglądem zbliżonym do gatunku wężowych, lecz bardziej przypominającym smoki morskie ze względu na pokrywające je płetwy i błony tworzące grzebienie wzdłuż grzbietu samicy. Mogła zdawać się... dzika. A jednocześnie jej zachowanie wydawało się być całkowicie normalne, naturalne.
Zobaczyła intruza i chciała się obronić, więc była gotowa ruszyć do ataku w każdej chwili, a za krótkimi łapami skrywała jaja nad którymi najwyraźniej sprawowała opiekę. Sylmare cofnęła łeb, przyglądając się z niemałym zainteresowaniem. Była jeszcze za młoda żeby posiadać własne pisklęta, ale wiedziała, że smoczyce były gotowe poświęcić wiele w obronie swoich młodych. Tak, jakby pisklęta były ich największym skarbem za które są w stanie oddać życie. To było... dziwne. Niezrozumiałe. Wiedziała, że chcą zapewnić przyszłość stadu do którego należą, jednak... czy poświęcenie życia w celu uratowania małej, bezbronnej i nierozumiejącej świata istoty naprawdę było tego warte?
Być może wężowa dostrzeże to w przyszłości, gdy sama zostanie matką. Lub nie – i wtedy będzie żyła w niepewności do końca swoich dni.
Zdecydowała się ruszyć – przekrzywiła łeb, lekko odchylając go do tyłu, a czerwone loki zsunęły się z jej pyska i rogów, jednocześnie pozbywając się zalegających w nich resztek śniegu. Łapy wciąż twardo stały na kamiennej powierzchni, rozluźnione, nie wskazujące na to żeby samica przygotowywała się do walki. Ogon kołysał się w stałym rytmie, a jego końcówka wiła się jak u węża.
– Nie chcę z tobą walczyć – odezwała się melodyjnym i pewnym siebie głosem.
Jej pysk nie zdradzał żadnych emocji – jedynie spokój, opanowanie i spojrzenie pustych ślepi, które nawet na krótką chwilę nie opuszczało morskiej. Nie chciała jej denerwować, ale nie chciała też opuszczać groty – nie wiedziała czy będzie w stanie odnaleźć inne schronienie, więc to było jej jedyną szansą na bezpieczne przeczekanie niebezpiecznej sytuacji.
– Nie chcę zostawać tu na długo, zależy mi jedynie na przeczekaniu wichury – dodała – Później odejdę i nie będę już więcej zakłócać twojego spokoju.
Białołuska miała pokojowe intencje, jednak wiedziała, że cała ta sytuacja nie musi skończyć się tak dobrze jak tego chciała. Wiedziała, że może zostać zaatakowana i zostanie zmuszona do walki, lecz mimo to wciąż stała nieruchomo, ze spojrzeniem skierowanym prosto w ślepia nieznajomej.
: 09 lut 2019, 12:03
autor: Scylac
Ta kreatura mówiła. Normalnym smoczym głosem. Czyli jednak to jakaś odmiana smoka. Nigdy wcześniej podobnego nie widziała, przez co nie przestawała jej obserwować. Cały czas była czujna. Leżała pod ścianą dociskając do siebie jaja w zawiniętym w kłębek ciału. Nie odzywała się do niej przez długi czas. Lecz gdy mijał czas, a ta wężysta towarzyszka wciąż wydawała siępokojowo nastawiona ta zapytała-Skąd jesteś?-jej głos był wyraźnie zdystansowany i falujący. Lecz przez to piękny. Nie drżał ze względu na strach, a zwyczajnie skakał po pięciolinii w dziwny pulsujący sposób. Dziwne uczucie w niej drzemało. Jakby znalazła kogoś również niepasującego do tego świata. Nie posiadała skrzydeł, dziwne wiszące czerwone łuski jej opadały z grzbietu. Była cudakiem. Może też nieakceptowanym przez społeczeństwo. Istniała szansa, że będzie pierwszą smoczycą, której zaufa. Może nawet będzie chętna na przygarnięcie młodych do siebie. Byłaby na pewno lepszą matką niż ona.
: 10 lut 2019, 13:33
autor: Miraż Snów
Czuła na sobie spojrzenie obcej. Zdawała sobie sprawę z tego, że nieznajoma smoczyca czuje się zagrożona, wiedziała, że obserwuje ją, gotowa żeby stanąć do walki gdy sytuacja będzie tego wymagała. A mimo to wężowa tkwiła w bezruchu licząc na to że pogoda wkrótce się uspokoi i pozwoli jej bezpiecznie wrócić do obozu. Nie chciała zakłócać spokoju morskiej, nawet jeśli ta nie należała do tych ziem i nie była częścią żadnego stada.
Próba rozpoczęcia rozmowy przez nieznajomą trochę zaskoczyła Sylmare – nie spodziewała się tego, że morska będzie próbowała nawiązać jakiś kontakt, jednak nie miała zamiaru narzekać – rozmowa może pozwolić złagodzić nieco napięcie panujące między nimi jak i zabić czas, gdyż sytuacja, choć niekomfortowa była także trochę... nużąca.
– Ciężko to stwierdzić, gdyż razem z moją mentorką podróżowałyśmy po obcych ziemiach i nigdy nie zatrzymywałyśmy się nigdzie na dłużej. Nie towarzyszyły nam też inne smoki, więc nie tworzyłyśmy żadnego stada. Tutaj natomiast, wśród ziemi chronionych przez barierę odnalazłam swoje miejsce wśród smoków Cienia – łagodny głos wydobył się z gardła smoczycy – Natomiast ty... nie jesteś stąd, prawda?
Nie wyczuwała od nieznajomej żadnego zapachu kojarzącego się z którymś ze stad, co mogło wskazywać na to, że nie przynależy do żadnego z nich. Także jej zachowanie na to wskazywało – czy smok mający pod swoją opieką jaja zapuściłby się w takie tereny, gdyby mógł zostać w bezpiecznym miejscu w obozie? Zdecydowanie nie.
Pora Białej Ziemi nie oszczędzała nikogo – wężowa świetnie zdawała sobie sprawę z tego jak groźne są warunki panujące na zewnątrz. Mroźne wichury i ostre opady sprawiały że każde opuszczenie groty wiązało się z ryzykiem, dlatego w jej sercu zaczęło rodzić się współczucie w stosunku do srebrnołuskiej. Była sama na nieznanych jej ziemiach, obciążona przez niewyklute młode, co sprawiło, a to w połączeniu z gromadzącym się żalem sprawiło, że kleryczka doszła do wniosku, że chciałaby pomóc nieznajomej.
Ale czy ta będzie chciała przyjąć jej pomoc?
: 10 lut 2019, 16:33
autor: Scylac
To było głupie, ale jej zaufała. Pierwszy raz od dawna poczuła bezpieczeństwo. Gdy tylko wężowa ułożyła się po drugiej stronie groty i zaczęła opowiadać, Gorlitharii wręcz się uśmiechnęła spuszczając swój pyszczek nieśmiało, lecz oczy i tak wydawały się smutne. Mimo, że uśmiech był widoczny tylko przez chwilę, to jeżeli tylko wężowa na nią patrzyła, to na pewno go dostrzegła. Ucieszyła się bowiem, że jest ktoś kto ją rozumie. Kto przechodzi to samo co ona. Wręcz chciała podejść bliżej, ale wbiła swe pazury jednej łapy w drugą niby zakładając jedną na drugą, byle tylko tego nie robić. Miała ochotę wybuchnąć goryczą i płaczem. Bowiem niby przechodziła przez to samo, ale przynajmniej nie była sama. Znów ktoś inny miał lepiej nawet kiedy miał źle. Lecz gdy tylko kończyła odpowiedz wspomniała o stadzie. Poprzednia smoczyca również o nim wspominała. Już podnosiła głowę i kierowała w stronę wężowej, by zapytać o stado, lecz ta ją również zapytała. Spokojnym i miłym głosem. Dawno czegoś takiego nie słyszała. Poczuła się nieswojo. Strasznie głupio, bo uwierzyła, że może ją polubi. Wtedy przez głowę przeszły ją myśli by ta zima nigdy się nie kończyła. By tkwiły w tej grocie już wieki. Lecz głód by jej na to nie pozwolił. Od wielu księżycy niczego nie jadła. Pomimo wydłużonego ciała i tak widać było, że skóra opina się na żebrach. Lecz mimo to nie była w stanie poprosić o pomoc. Więc udając, że jest wszystko w porządku odpowiedziała na pytanie również spokojnie, lecz patrząc w wężową jak w pustkę rzekła-Przybyłam tutaj z daleka. Nie wiem nawet dlaczego. Chyba przypadkiem. Chciałam znalezć jakieś miejsce dla młodych. Wychować je i zapewnić dobrą przyszłość. Lecz nie wiem czy mi się to uda. Młode najpewniej czeka śmierć. Więc gdy tylko się z nimi pożegnam ruszę dalej w poszukiwaniu czegoś do jedzenia i znalezienia miejsca, które mogłabym nazwać domem. Z dala od wszystkich. Tylko ja, ryby, i cisza.-powiedziała kończąc uśmiechem i dociskając jaja do siebie by po krótkiej pauzie znów dodać-Czasem nie wiem, czy tych jaj nienawidzę, czy kocham.-powiedziała, po czym odwróciła się do samicy plecami i położyła. Była krok od rozpaczy a nie chciała tego uzewnętrzniać. Gdy tylko zwinęła się w kłębek dodała beznamiętne i skierowane w pustą przestrzeń-Śpij dobrze.
: 10 lut 2019, 17:14
autor: Miraż Snów
Delikatny uśmiech morskiej nie został przeoczony. Białołuska odczuła ulgę, gdy napięcie między nimi zelżało a sytuacja zdawała się uspokajać, choć w oczach nieznajomej nadal był widoczny smutek, który napawał serce wężowej żalem, podczas gdy szkarłatne ślepia spoglądały z łagodnością. Widziała jak srebrnołuską targają emocje, które usilnie starała się skryć w środku, nie pozwalała aby przedostały się na zewnątrz.
Nie podchodziła, nadal tkwiła nieruchomo w bezpiecznej odległości gdyż obawiała się, że nagły ruch z jej strony mógłby wzbudzić niepokój lub zdenerwowanie u obcej samicy. Jedynie przechyliła łeb na bok, odgarniając z niego szkarłatne kosmyki, podczas gdy druga odpowiadała na wcześniej zadane pytanie. Kleryczka uniosła brew gdy padły słowa na temat młodych.
– Powiedziałaś, że chcesz znaleźć miejsce dla swoich młodych, że chcesz je wychować i zapewnić im przyszłość. Zasłoniłaś je własnym ciałem i byłaś gotowa stanąć w ich obronie gdy wyczułaś zagrożenie, a teraz mówisz, że czeka je śmierć. Dlaczego? – spytała – Nie ma sytuacji bez wyjścia. Nawet jeśli do tej pory błądziłaś to wciąż masz szanse się odnaleźć, wśród tych ziem, wśród innych smoków. I żyć dalej, nie martwiąc się o każdy dzień, o skrawek pożywienia jaki musisz zdobyć żeby przetrwać.
Przypomniały jej się mroźne dni, podczas których wędrowała w nieznane jej strony, szukając schronienia, licząc na to że odnajdzie miejsce które będzie mogła nazwać domem. Że jej wędrówka nareszcie się skończy, że nie będzie już musiała walczyć o przetrwanie każdego dnia. Że uda jej się spełnić życzenie mentorki i żyć własnym życiem pośród innych smoków, które będą dla niej wsparciem.
Momentami nie wierzyła, że to ma szansę się udać lecz jak się okazało życie ma w zanadrzu różne niespodzianki.
Uniosła łeb wyżej, spoglądając jak samica odwraca się do niej plecami układając się do snu. Zmrużyła lekko ślepia i jedynie kiwnęła łbem w odpowiedzi na jej słowa. Nie powiedziała nic więcej.
: 10 lut 2019, 17:31
autor: Scylac
Zdziwiła się, że wężowa ją dopytuje. Brzmi jakby się troszczyła. Czy to naprawdę możliwe? Mimo to odpowiedziała z lekką nutą gniewu i irytacji w głosie-Dlaczego?! Może dlatego, że nie znam tego miejsca. Nie znam tutejszej zwierzyny ani terenów. Wszędzie wokół są smoki, które zabiłyby mnie dla zwykłej przyjemności! Dodatkowo muszę cały czas pilnować i ogrzewać jaja i jednocześnie zdobywać pożywienie! Te młode czeka śmierć choćbym nie wiem jak się starała. Powinnam już teraz rozłupać te jaja by oszczędzić sobie ich spojrzeń!-odpowiedziała z każdym zdaniem coraz agresywniej, choć wężowa nie była niczemu winna. Lecz mimo to i tak jej sympatia momentalnie zmalała niemalże do zera. W końcu to tylko młodociana i nieświadoma życia smoczyca. O ile prawdziwym smokiem faktycznie jest. Podirytowana leżała więc przy półce skalnej i wbijała pazury w swe ciało tak mocno, że przebiła się przez skórę, aż popłynął malutki strumyczek krwi, zablokowany przez jej ciało, dzięki czemu nie można było jej dostrzec. Oby wężowa do niej nie podchodziła. Miała jej serdecznie dosyć. I niech nie myśli, że jest lepsza, bo może mi zaoferować pomoc. Oddech smoczycy stał się ciężki i świszczący. Myliła się. Oby jak najszybciej ten śnieg stopniał, by mogła ruszyć dalej i znaleźć jakiś zbiornik wodny. Jakieś miejsce, gdzie mogłaby bez problemu upolować ryby i zapewnić sobie szansę na przeżycie.
: 16 lut 2019, 19:16
autor: Miraż Snów
Nie widziała reakcji smoczycy – widziała jedynie pokryty łuską grzbiet jak i słyszała agresywne słowa atakujące jej uszy, czuła rodzącą się nienawiść w sercu nieznajomej, widziała jak rośnie, rozprzestrzenia się z każdym słowem, które opuszczało gardło srebrnołuskiej.
Dlaczego? Czym była spowodowana ta reakcja? Łagodne słowa, które miały nieść ze sobą nadzieję zetknęły się z ścianą rozpaczy, nie zostały przepuszczone dalej. Rozsypały się w pył nim zdążyły osiągnąć swój cel, sprawiając, że sytuacja znów stała się napięta, a w powietrzu można było wyczuć narastające niebezpieczeństwo. Co może się teraz stać? Co się stanie, jeśli rozwścieczy morską jeszcze bardziej i doprowadzi do walki?
Nie chciała do tego dopuścić. Nie mogła.
Wzięła głębszy oddech, a rubinowe ślepia skierowały swoje spojrzenie na ciemną ścianę jaskini. Musiała odwrócić wzrok, oczyścić swój umysł i przemyśleć swoje słowa. Mogłaby też się nie odzywać, w ciszy poczekać na koniec zawiei i opuścić grotę zapominając o wszystkich wydarzeniach. Pozostawić wspomnienie o morskiej smoczycy za sobą, wymazać ją z pamięci i nie przejmować się jej dalszym losem.
Ale czuła jak cienkie pnącza owijają się wokół jej serca, zaciskają się wbijając w nie swoje ciernie, zostawiając zadrapania, ból, który rozpływał się po ciele i umyśle samicy nie pozwalając jej pozostawić sytuacji w takim stanie. Nie potrafiła sobie poradzić z tym uczuciem, nie mogła go zignorować i nie była też w stanie go zidentyfikować – czym ono było? Dlaczego tak bardzo ją to bolało?
Musiała z nim walczyć.
– Jedynie potwory zabijają dla własnej przyjemności. My nie jesteśmy potworami – z gardła znów wydobył się głos, zyskujący pewność z każdym wypowiadanym słowem – Przez całe swoje życie błądziłam. Błądziłam po odległych terenach znajdujących się wiele księżyców drogi stąd, błąkałam się bez celu razem ze swoją mentorką po świecie w którym nie mogłyśmy odnaleźć dla siebie miejsca. Ja znalazłam je tutaj.
Zamilkła na krótką chwilę mrużąc śnieżnobiałe powieki. Końcówka ogona lekko drgała gdy samica przygotowywała kolejne słowa. Liczyła jedynie na to, że nie zostanie zaatakowana.
– To miejsce... jest jak przyjemny sen z którego nie chcesz się budzić. Z początku uważałam to za nierealne, jakby to wszystko zdawało się być kłamstwem, złudzeniem – kontynuowała spokojnym głosem – Jednak okazało się być nadzieją. Życie nie jest i nigdy nie będzie łatwe, niezależnie od tego gdzie się znajdziesz, lecz tu możesz znaleźć dla siebie szansę, znaleźć wsparcie. Nie musisz błądzić – skierowała swój wzrok z powrotem w stronę samicy ochraniającej jaja – A one nie muszą umierać.
Westchnęła cicho, niepewna czy morska nie zareaguje jeszcze gorzej pod wpływem tych słów. Czuła w sercu coraz mocniejszy ścisk, zdenerwowanie które obejmowało jej duszę, nie dawało nawet krótkiej chwili spokoju. Odwróciła wzrok, a na jej pysku nadal była widoczna obojętność przykrywająca burzę uczuć kryjącą się pod spodem.
– Przepraszam – dodała nagle.
Pochyliła łeb i zamknęła oczy jakby przestraszona, jakby nie chciała wiedzieć co stanie się za chwile. Z każdym uderzeniem serca coraz bardziej zamykała się w środku, nie potrafiła panować nad tym co się z nią dzieje.
Jak miała z tym wygrać?
: 24 lut 2019, 19:40
autor: Scylac
Minęła noc. Gdy tylko smoczyca się obudziła zerknęła na bezskrzydłą gadzinę, z którą dzieliła grotę. Wyglądała jakby wciąż spała. Nie mówiąc nic podniosła się ostrożnie, po czym złapała jedno z jaj w pysk, a drugie objęła łapą i wyniosła z groty. Byle tylko jej nie obudzić. Nie była dobra w kontaktach międzysmoczych, a tym bardziej w pożegnaniach. Potrzebowała znaleźć pożywienie dla siebie i młodych, a wężowa nie wyglądała jakby cokolwiek miała przy sobie. Walczyć też nie miała zamiaru. Nie znała wężowych i nie wiedziała, czy nie są jadowite. Może działają też jak mureny. Tak czy siak nie chciała podejmować niepotrzebnego ryzyka. Postanowiła poszukać czegokolwiek mniejszego. Może nawet nad zbiornikiem wodnym jakiejś padliny. Może w wodzie byłyby jakieś ryby, które mogłaby wyłowić. Byle tylko przetrwać. Wyruszyła więc przed siebie pozostawiając wężową smoczycę w grocie. Niech żyje w swoim świecie. Gorlitharii miała teraz swoje problemy na głowie.
: 12 maja 2019, 12:38
autor: Tejfe
Padało. Deszcz lał z nieba bezustannie od wielu dni. Czasami kiedy wpatrywał się w te spadające z chmur strugi wody, wydawało mu się, że niebo Wolnych Stad celowo okryło się żałobą. Żałobą po stracie Eliane. Bogowie płakali nad jej decyzją i to ich łzy moczyły ziemie, zamieniając ją w błotniste drogi.
Oczywiście zaraz po tym przypominał sobie, że poza nim i Eliane na Wolnych Stadach żyje jeszcze wiele, wiele innych smoków. I, że niebo nie wcale nie nad jego matką. Bo gdyby płakało za tą jedną smoczycą, musiałoby też płakać za wieloma innymi. Jakkolwiek by w to nie chciał wierzyć, zdawał sobie sprawę z tego, że Eli nie była nad wyjątkowo.
Po prostu pogoda się zepsuła.
Lubił spotykać się w miejscach pięknych, gdzie przestrzeń była otwarta, gdzie można by się cieszyć świeżym powietrzem i jasnym światłem. Nie był jakimś wielkim antyfanem deszczu. Był w stanie znieść nawet przyciężkie, mokre pióra. Chciał się jednak spotkać ze swoją przyjaciółką, a tę pokrywało gęste i czarne futro. Lepiej, by go nie wystawiała zbytnio na działanie deszczu. Tym bardziej, że i tak pewnie się trochę zmoczy zanim tu doleci lub dojdzie.
Wybrał jaskinię. Ciemna, mała, ale całkiem przytulna. Wyczarował świetlistą kulę, którą za pomocą magii uniósł do góry, by rozjaśnić nieco mrok pomieszczenia.
Wysłał Miękkiej wiadomość z prośbą o przybycie. Wręcz z błagalną prośbę.
Potrzebował jej. Bardzo jej potrzebował. Ostatnim razem widzieli się podczas swojej walki. Księżyce temu. Przegrał i odszedł ranny, nim zdążyła wezwać Uzdrowiciela. Możliwe, że się martwiła. Możliwe, że nie. Gdyby nie był w tej chwili tak przygnębiony, pewnie poczułby się głupio, że się z nią później nie skontaktował.
Poczułby się też głupio z tym, że wzywa ją w momentach kiedy jej najbardziej potrzebuje. Że prosi ją o spotkanie, tylko dlatego, że pragnie jej ciepła i bliskości. Pragnie jej wsparcia, rady i dobrego słowa.
Nawet nie wiedziałem, że została przywódcą. Tylko przypadkiem się o tym dowiedziałem. Jestem okropnym przyjacielem.– pomyślał, beznamiętnie patrząc się w ściany w grocie i wystukując pazurami jakiś znany tylko sobie rytm.
: 14 maja 2019, 12:32
autor: Różany Kolec
Czas płynął, rutyna wypierała z pamięci wspomnienia dawnych dni. Serce, skupiona na życiu swojego stada, zapominała o tym, co kiedyś było dla niej ważne. Choć nie tak dawno temu wspominała Fernowi o złotym środku, o podzieleniu uwagi pomiędzy stado i swoje własne potrzeby, sama zatracała siebie na rzecz Ognia. Nawet tego nie poczuła, oddając swoje myśli i czyny, innym.
Tego dnia, gdy w jej jaźń uderzył błagalny głos Tejfe, akurat wychodziła z jaskini uzdrowiciela. Była w dobrym nastroju, ale gdy tylko przekaz rozbrzmiał w jej umyśle, poczuła jakby uderzył w nią grom. Zapomniała o swoim małym, złotołuskim przyjacielu. Po tym jak ze sobą walczyli, zniknął bez słowa, a Płomień miała wrażenie, że samiec ma wobec niej żal. Może ta walka była niepotrzebna? Może to przez nią? Ale z czasem zapomniała o tych rozterkach, spychając je na dalszy plan. A gdy teraz usłyszała znajomy głos, poczuła jak wszystko uderza w nią ze zdwojoną siłą.
Z jakiegoś powodu Tejfe cierpiał, a Serce, nie wahając się nawet sekundy, wzbiła się w deszczowe niebo. Przez myśl jej nie przeszło, że samiec może ją wykorzystywać. Może dlatego, że nigdy nie myślała o nim jako o kimś zdolnym do takiego czynu.
Przecinała zasłonę deszczu, wypatrując w dole miejsca spotkania. Nigdy nie była we wspomnianej grocie, dlatego jej zlokalizowanie zajęło dłuższą chwilę, ale w końcu stanęła u wejścia, ociekając wodą. Wsunęła się w rozświetlone magią wnętrze, a spojrzenie jej zatroskanych ślepi spoczęło na sylwetce złotołuskiego, siedzącego w blasku świecącej kuli. Odetchnęła głęboko, normując oddech po szybkim locie. Jej przyjaciel na całe szczęście, był cały i zdrowy, a przynajmniej jego ciało zdawało się takie być. Kiedy widziała go ostatnim razem wydawał się pogodny, taki jakiem pamiętała go zawsze, teraz natomiast... na jego pysku gościł cień głębokiego smutku.
– Jestem, Tejfe – szepnęła, ruszając ku niemu. Choć była przemoczona, przytuliła pysk do boku jego pyska i otarła się o niego z uczuciem. – Cieszę się, że cię widzę... – Choć bez wątpienia mówiła szczerze, to w jej głosie czaiła się obawa, a może nawet pewnego rodzaju zażenowanie, jakby po takim czasie nie była pewna czy to, co łączyło ich wcześniej ma jeszcze tę sama wartość.
: 14 maja 2019, 19:29
autor: Tejfe
Zjawiła się. Szybko. Zawsze się zjawiała, ilekroć ja o to poprosił. Jego dobra, kochana przyjaciółka.
Jego serce również zadrżało na widok puchatej samicy ze stada Ognia, która przed wieloma księżycami suszyła jego białe piórka.
Chociaż ich kontakty nie były zbyt częste, miał wrażenie, że łączy ich silna więź. Nawet jeśli czuł się trochę egoistą, który wykorzystuje jej osobę do tego, by sobie samemu poprawić humor, to wciąż czuł się jej przyjacielem. Poza tym był trochę zbyt krytyczny wobec siebie, oskarżając siebie o wykorzystywanie Miękkiej. Gdyby zaszła taka potrzeba, on też pewnie przybiegłby jej na pomoc czy na jakiekolwiek inne jej wezwanie bez chwili wahania.
–Ja też się cieszę, że przyszłaś.– powiedział zduszonym szeptem, odwzajemniając jej czuły gest. Jego uwadze jednak nie uszedł ten cień niepewności i strachu zawarty w jej głosie.
Chcąc się od niego uchronić, a także nie chcąc patrzeć jej w pysk po tym jak wyłapał tę jej obawę, przylgnął do niej mocniej w uścisku.
–Jestem Ci bardzo wdzięczny, że przyszłaś. Bardzo. Bardzo.– mówił trochę jak mały pisklak, wtulony pyskiem w jej ciepłą szyję.
Tej bliskości chyba potrzebował najbardziej. Czułości. Poczucia, że jest przy Tobie ktoś kto zawsze ci posłuży swoim ramieniem kto Cię ochroni od niebezpieczeństwa.
Gdyby mógł, to pozostałby w tym uścisku na zawsze. Schowany w tym ciemnym futrze przed wszelkimi zmartwieniami, lękami, problemami i tęsknotami. Jak pisklę okryte skrzydłem matki.
Tyle, że Tejfe nie był już pisklęciem, a Miękka nie była jego matką. Była jego przyjaciółką. A to zupełnie inna relacja.
Odsunął się więc w końcu od jej ciała i zrobił krok do tyłu. Usiadł. Przyjrzał się jej. Przytulony do niej nie skupił się na tym, że cała jest mokra po deszczu. Dopiero oczy widzące ociekające wodą futro, zarejestrowały ten fakt.
Za pomocą magii stworzył delikatny podmuch ciepłego wiatru, który skierował na ciało samicy.
–Pamiętasz jak się pierwszy raz spotkaliśmy?– spytał bardziej retorycznie, bo był pewien, że pamięta i wcale nie oczekiwał od niej żadnego potwierdzenia.
Kiedy tak suszył w milczeniu jej gęste, czarne futro, wspominając dawne księżyce... poczuł jak jego zlodowaciałe po stracie Eliane serce zaczyna się lekko rozgrzewać. Przez chwilę poczuł w duszy przyjemne ciepło i nawet kąciki jego war wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
Szybko jednak spełzł on z jego pyska, a niebieskie oczy zaszkliły się łzami.
–Czasami chciałbym mieć nad tym kontrolę.– powiedział z jakąś żałością, przecierając łapą ślepia, a potem odszukując wzrokiem spojrzenia Miękkiej.
–Słyszałem, że zostałaś przywódcą. Ja też nim teraz jestem.– Znowu wrócił pamięcią do ich pierwszej rozmowy, gdy powiedział jej, że nigdy nie byłby w stanie nim zostać.
: 20 maja 2019, 13:24
autor: Różany Kolec
Do wnętrza jaskini wdzierał się szum deszczu, ale Miękka była na niego głucha. Ogłuszał ją łomot własnego serca i dźwięk przyspieszonego oddechu. W to zaś, wichurą wdarł się przepełniony uczuciem szept Tejfe. Inny, od tego, który zapamiętała. Wtulony w nią smok nie miał już dziesięciu księżyców. Choć wciąż nieco drobniejszy niż ona, był przecież dorosły. A mimo to, okryła go ciężkimi od wilgoci skrzydłami, przygarniając do siebie, raz jeszcze stając się tym, kogo chciał w niej widzieć – niewzruszonym obrońcą i ukojeniem smutków.
Poczuła ulgę, jakby właśnie postawienie jej w znajomej roli, pozbawiło ją obaw. Może dlatego, że chciała być silniejsza za nich dwoje?
– Zawsze się pojawię, jeśli będziesz mnie potrzebował – zapewniła szeptem, ale szept ten miał wielką moc szczerości i pewności. Tejfe był drugim smokiem w jej życiu, wobec którego podobne przyrzeczenie przychodziło jej z łatwością. Choć może tak naprawdę był pierwszym? Wszak poznali się zanim poznała Remedium.
Z czułością wtuliła pysk w pióra na jego karku, przez krótką chwilę czując, że... może nie powinna? Łatwiej było jej celebrować tę przyjaźń, kiedy Tejfe był drobny i naiwny. Teraz za dobrze rozumiała, że nie ma przed sobą pisklęcia, ale nie cofnęła się, dopóki złotołuski sam się na to nie zdecydował.
Gdy spojrzeli sobie w oczy, Serce uśmiechała się życzliwie, ciepło, niemal tak jak zawsze. I tylko gdzieś w głębi szarych ślepi czaiła się jakaś obawa, jakiś smutek.
– Dziękuję – szepnęła, gdy owinął ją ciepły podmuch magicznego wiatru. Pokiwała głową, uśmiechając się szerzej. Pamiętała, oczywiście. – Role się odwróciły – zauważyła, odrobinę rozbawiona, a potem czując się dziwnie skrępowana, przymknęła ślepia. Jednym spotkaniem po tak wielu księżycach rozłąki niczego nie naprawią. Relacja, która między nimi była, wprawdzie nadal istniała, ale... nie była taka sama. Zima ze smutkiem odkryła, że nie potrafi patrzeć w ten sam sposób na siedzącego przed nią smoka.
Może dlatego, że nie był taki sam?
Drgnęła na dźwięk jego słów, uchylając powieki. Dostrzegłszy wilgoć na łuskach jego policzków, zatroskała się wyraźnie i kompletnie odruchowo, zbliżyła się, palcami ocierając łzy z jednego z nich. Nie miej nad tym kontroli, to jedyne, co przypomina mi o tobie, jakiego zapamiętałam.
Oczywiście nie powiedziała tych słów, ale melancholia odbiła się w jej ślepiach.
– Opowiesz mi, co się stało? – zapytała miękkim, niskim głosem, odejmując łapę od jego policzka, a potem padły słowa, które wbiły zimny sopel w jej pierś. Razem z nieoczekiwanymi wiadomościami, ogarnął ja irracjonalny lęk.
Był przywódcą.
Oboje byli.
Naraz zalała ją fala żalu, dokładnie tego samego, który czuła gdy rozmawiała z Remedium.
"...mamy zbyt wiele zobowiązań wobec naszych stad. "
Nienawidziła tych słów. I w takich chwilach jak ta, nienawidziła podziałów. Były kompletnie niepotrzebne. Sztucznie dzieliły partnerów, a teraz... teraz podzielą przyjaciół.
Spojrzała w bok uśmiechając się ze smutkiem. Wzięła głęboki wdech i zmusiła się do stawienia temu czoła.
– Tak, zostałam przywódcą – przyznała, a potem pochyliła głowę w geście szacunku. – Gratuluję, Tejfe. Jestem pewna, że pod twoim przewodnictwem Cień będzie wspaniałym stadem. – Zabrzmiała przesadnie patetycznie i służbowo, ale nic nie mogła na to poradzić. Zreflektowała się dopiero po chwili, wspominając ich pierwszą rozmowę. – Los potrafi być przewrotny, prawda? Żadne z nas nie chciało być przewodnikiem, a teraz... – Zacisnęła mocniej szczęki, próbując utrzymać lekki ton, ale... czuła się oszukana. Było to uczucie zupełnie irracjonalne, dlatego nie chciała go okazywać. – ...spójrz na nas. Popłynęliśmy z prądem i wyszliśmy na przeciw oczekiwaniom. Jesteśmy prawdziwie dorośli. – W jej tonie pojawiły się nuty goryczy.
: 20 maja 2019, 20:31
autor: Tejfe
Czas zdecydowanie nie był ich sprzymierzeńcem.
Och, jak Tejfe pragnąłby wrócić, podobnie jak Miękka, do tych chwil sprzed wielu, wielu ksieżycy. Do momentu ich pierwszego spotkania. Do czasu, kiedy ona – młoda adepta i on – rosnące pisklę spotkali się tamtego popołudnia, kiedy kończyła się już jesień i zaczynała zima. Chociaż po tym, co pokazał mu kiedyś Juglan i opowiedziała Sylmara wierzył, że wiosna stanie się jego sprzymierzeńcem, w tej chwili dużo bardziej pragnąłby wrócić do tych beztroskich chwil niewinności. Ale tych najwcześniejszych. Jeszcze przed tą całą wojną domową, kiedy jedynym jego problemem było to w jaki sposób chciałby być określany przez innych. Jako samczyk czy samiczka?
Teraz, gdy pomyślał o tych banalnych problemach, chciało mu się śmiać. I płakać nad tym, że już nie może mieć ich na nowo.
Bo chociaż próbował teraz zrekonstruować choć trochę przebieg ich pierwszego spotkania, susząc magią wilgotne futro przyjaciółki... tak to dalej był tylko wyraz rozpaczliwej tęsknoty za tym, co dawniej.
–
Wiem o tym.– odpowiedział także szeptem, czując, że w słowach samicy ukryta jest moc. Chyba nie było nikogo na tym świecie, na kogo mógłby liczyć w równym stopniu co na nią.
Jednak mimo przyjaźni, którą ona wciąż go darzyła. Mimo tej ich silnej, może już niemożliwej do zerwania więzi, wyczuł w Miękkiej pewną rezerwę. Nie zdradzały tego jej słowa, jej głos, jej zachowanie... ale mimo to... Może to ten początkowy strach i niepewność w jej głosie, który zauważył w chwili, gdy tu się pojawiła, sprawił, że teraz wydawało mu się, że Miękka jest niepewna ich obecnej relacji?
Chociaż właściwie to, że jest niepewna było chyba czymś naturalnym. Nie widzieli się od dawna, spotykają się po księżycach w takich, a nie innych okolicznościach.
Tejfe uderzyła teraz ta okropna, bolesna świadomość tego, że może gdyby żyli razem w jednym stadzie, ich rozłąka nie byłaby taka długa, a ich relacja nie ucierpiałaby na tym w żaden sposób.
–
Chciałbym, by wszystko było tak jak kiedyś. Jak dawniej. Chciałbym wrócić do chwili kiedy się poznaliśmy i popatrzeć jak życie układa się inaczej niż jest teraz. Przynajmniej moje. Nie chciałbym decydować za Ciebie. – Kiedy to powiedział, zduszonym głosem, skarżąc się jak dziecko, uderzyło go nagle wspomnienie jego rozmowy z Sylmarą, kiedy oboje przyznali, że wszystko co się wydarzyło w ich życiu, nieważne jak było straszne sprawiło, że są teraz tym kim są. I, że nie powinni żałować niczego.
To samo też powiedziałem Mardukowi...– pomyślał, ale jakoś nie czuł się winny temu, że teraz całkowicie zaprzecza temu wszystkiemu w co kiedyś wierzył.
–
Jeszcze nie tak dawno myślałem inaczej. Chociaż spotkało mnie w życiu zło, wierzyłem, że udało mi się przezwyciężyć skutki tego spotkania. Wierzyłem, że się pozbierałem, że odnalazłem cel w swoim życiu, że dzięki Tobie, mojej siostrze i przyjaciołom ze stada wciąż mogę być szczęśliwy. Nawet nie, że wierzyłem. Ja byłem szczęśliwy, Miękka. – usiadł, zrobił chwilę przerwy. Wziął oddech. Spojrzał na przyjaciółkę, która właśnie zdejmowała łapę z jego policzka. Wystawił swoją na moment, by ją przytrzymać, ale w końcu z tego zrezygnował. Pozwolił jej ją zabrać i obdarował ją smutnym uśmiechem, który zaraz potem zamienił się w wybuch niekontrolowanego szlochania.
–
Nie miałem pojęcia, że moje szczęście i moja wiara są takie kruche. Takie łatwe do złamania. Wystarczyło tylko, żeby ona odeszła. Ona... Eliane... Eli... Była całym moim światem. Największym źródłem mojej radości. Moją miłością największą. Zostawiła mnie bez słowa pożegnania. Tak jak kiedyś zostawiła mnie moja pierwsza matka.– głos mu się łamał. Kiedy wzywał tu Miękką, nie wiedział, że przyjdzie mu się tak przed nią obnażać. Że znowu będzie tak przed nią siedział i łkał jak ostatnie nieszczęście... Ale kiedy już zaczął, nie był w stanie skończyć.
–
Nie gratuluj mi, Miękka. Uważam, że nie ma tu nic do gratulowania. Po mojej decyzji, zrozumiałem, że wybrałem przywództwo, tylko dlatego, że jestem wielkim egoistą. Śmierć Vanory zbiegła się z odejściem mojej matki. Potrzebowałem więc jakiegoś dalszego powodu, czegoś czego mogłem się złapać, czegoś czego się wciąż teraz trzymam , by całkowicie nie zatracić sensu życia. Tylko nikła nadzieja na to, że może uda mi się coś zmienić w tym świecie na lepsze, sprawia, że wciąż tutaj jestem. – pociągnął nosem. Spróbował się uspokoić.
–
Patrzę na nas, Miękka. I widzę Ciebie, piękną, dorosłą i odpowiedzialną samicę, która od małego kojarzyła mi się z opoką i bezpieczeństwem. Zawsze taka dla mnie byłaś. Ostoją, do której mogę się zwrócić. Kimś przy kim niczego nie musiałem się bać. Kimś kto o mnie zadba i przy kim nie musiałem być odpowiedzialny. Ty byłabyś odpowiedzialna za nas oboje. Jednak... chociaż wierzę Twoim zapewnieniom, że wciąż zawsze się pojawisz i zawsze będziesz, gdy będę Cię potrzebował, wiem też, że czujesz się niepewnie myśląc o tym – kim teraz dla siebie jesteśmy. Jednak... myślisz tak z mojej winy. Tu problemem nie jest tylko to, że nasza relacja osłabła, za mało się spotykaliśmy. Tu problemem jest też to, że kiedy wreszcie proszę Cię o spotkanie po tak długim czasie... przylatujesz i spotykasz mnie w takim, a nie innym stanie. Gdybym rzeczywiście dorósł, myślę że nie byłoby teraz żadnego problemu między nami. Nasza przyjaźń dorosłaby razem z nami. Jednak teraz, tylko Ty jesteś dorosłą. Ja nim nie jestem. Ale nie jestem też już dzieckiem. Nie mogę już nim być. Skończyłem trzydzieści ksieżycy, a mimo to znowu czuję się zagubiony. I chociaż wiem na pewno, że nigdy nie przestanę Cię kochać i zawsze będę kimś ważnym dla Ciebie, tak jak i Ty czuję, że nasza przyjaźń też się gubi.
//
motyw muzyczny xd
: 29 maja 2019, 11:57
autor: Różany Kolec
"Wiem o tym."
Kiwnęła głową, uspokojona zapewnieniem. Ich przyjaźń mogła być inna, ale pewne rzeczy były niezmienne. Jak to, że przybędzie na każde wezwanie w imię dawnych przyrzeczeń i uczuć. A potem słuchała słów wypełnionych smutkiem i żalem, pojmując jak bardzo Tejfe był nieszczęśliwy.
Chciał powrotu do dawnych czasów pomimo tego, że przeszłość również nie była dla niego łaskawa? Co więc takiego stało się teraz, że pragnął ją zmienić?
Po chwili już wiedziała.
Bez słowa, bez uprzedzeń czy niepewności pokonała krok, który Tejfe uczynił dosłownie chwilę temu. A potem jej skrzydła na powrót okryły jego grzbiet, tym razem mocniej przyciskając jego ciało do jej piersi. Pozwalała, by słowa płynęły z jego pyska, by wszystkie troski i całe cierpienie opuściło jego serce razem ze łzami wsiąkającymi w jej futro. Współczuła mu, choć cierpienie po utracie nigdy nie doświadczyło jej tak mocno. Nie potrafiła postawić się w jego sytuacji, ale widziała zbyt wiele smoków, które gasły pod wichurą nagłych zmian, i przerażone widmem samotności, gubiły się w życiu. Wielu Ognistych cierpiało w ten sposób, a ona już dawno obiecała, że żaden ognik przy niej nigdy nie będzie samotny. Tejfe jednak, nie należał do jej stada... czy więc mogła oferować mu podobne wsparcie? Komu winna była lojalność? Czy musiała wybierać, skoro Ogień stał się jej bliższy niż sądziła, że kiedykolwiek będzie?
Nie.
Nie musiała.
– Ćśś... Już dobrze – zamruczała, starając się nie brać do siebie znaczenia części jego słów. Tych, które wprost określały jej zagubienie i niepewność. – Mogłeś powiedzieć mi wcześniej. Tuż po tym jak dowiedziałeś się, że odeszła. Nie pozwoliłabym ci płakać w samotności. – Potarła pyskiem o jego szyję. Pod zasłoną jej skrzydeł, rozgrzanych podmuchami magicznego wiatru, było duszno, ale nie dbała o to. Nie zamierzała też wypuszczać złotołuskiego z objęć, nawet jeśli wyraźnie dawał jej znak, że chciałby się cofnąć. Tutaj nie było miejsca na jej rozterki, na poczucie oszukania, na irracjonalny lęk. Wszystko co czuła dowiadując się, że został przywódcą, z premedytacją zepchnęła na dno świadomości. Teraz byli po prostu dwójką młodzików, jak za dawnych czasów. Dwójką smoków, które odnajdywały pocieszenie we własnym towarzystwie. Jakby nic się nie zmieniło.
– Tejfe, nigdy nie myśl, że zostałeś sam. Pomimo wszystkich podziałów, wszystkiego co nas dzieli, wciąż jesteś moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. I zostaniesz nim do końca naszych dni – szeptała, muskając miękkim nosem bok jego głowy. – Twoje szczęście nie jest kruche... być może to, co teraz powiem zabrzmi okrutnie, ale... prawda jest taka, że trzeba liczyć się z bólem jeśli uzależni się własne szczęście od innych. Smoki pomimo tego jak bardzo chciałabym wierzyć, że będą ze mną do końca moich dni i że żaden nigdy mnie nie skrzywdzi... niestety odchodzą, albo zdradzają. Tak działa życie. – Nie ukrywała smutku, gdy to mówiła. Znała konsekwencje, które szły w parze z zaufaniem i miłością. I wystawiła się na nie zupełnie dobrowolnie. – Możesz być egoistą. Czasami wręcz musisz nim być. Tego nauczyłam się żyjąc wśród smoków. Czasem sam musisz zadbać o swoje szczęście. Więc jeśli zostałeś przywódcą, by ukoić swoje smutki i odnaleźć nowy cel, nie ma w tym nic złego. – Jakieś dwadzieścia księżyców temu miała kompletnie inne zdanie na ten temat. Nie potrafiła egoistycznie patrzeć na świat, ale znalazła kogoś, kto ją tego nauczył. Teraz rozumiała jak bardzo ważna była to umiejętność.
– I mylisz się. Choć schlebia mi, że masz o mnie tak dobre zdanie, to ja nadal gubię się w wielu sprawach. I czasem znów chciałabym wrócić do bycia pisklęciem. Ale jednak jestem tu, na drodze, która wybrałam, tak jak ty. I zmierzę się z konsekwencjami swoich wyborów. – Ujęła jego pysk w łapy i nie bacząc na intymność tego gestu, przytknęła swoje czoło do jego czoła. Ich oddechy i wonie zmieszały się, ale ona kontynuowała ciepłym, mocnym głosem. – I będę żyć dalej, tak jak ty. Cokolwiek się stanie, damy sobie radę, Tejfe. Ty dasz sobie radę. Jesteś silniejszy i dojrzalszy niż sądzisz. Nie pozwól sobie myśleć inaczej. – Z czułością przesunęła palcami po łuskach na jego policzkach, zanim cofnęła głowę.
– Wyznam ci coś – szepnęła, spoglądając mu w oczy. Tym razem uśmiechała się delikatnie. – Bardzo się cieszę, że na mnie polegasz, że pozwalasz mi widzieć siebie w tak trudnych chwilach. Wśród innych smoków możesz być twardy i niewzruszony. Możesz być nieprzejednanym przywódcą, ale przy mnie... zawsze możesz być zapłakanym pisklęciem. Bo ja cię zrozumiem i nie ocenię. Pamiętaj o tym, dobrze? – Wysunęła pysk, krótko dotykając nosem jego nosa. Świadomość intymności gestów, które czyniła wobec Tejfe nieco ją kuła, w głębi duszy nawet odrobinę onieśmielała, ale... To wydawało się jej właściwe. Być tak blisko kogoś, kogo się kochało.