Strona 3 z 38

: 24 sty 2014, 19:45
autor: Niegasnąca Iskra

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Dyktatorska, a jakże, obroniła się. Można rzec, że jak zwykle, pomijając tylko jeden, malutki błąd, który jej się przydarzył. ~ Naturalizacja, brawo! Mało który czarodziej z tego korzysta, a i nie zawsze wiedzą co to pojęcie oznacza – przesłała mentalnie smoczycy, zadowolona jak nie wiem co. Choć to nieco ryzykowana obrona, i trzeba tu naprawdę być nie szybkim, ale błyskawicznym, to i tak cienista uzyskała od niej aprobatę. Pełną aprobatę. Ma pomysł ta cienista, a to się chwali – pomyślała z uśmiechem.
***
Potem znowu wybrała ziemię. Z podłoża miały błyskawicznie wystrzelić kilka pnączy, mające za zadanie pochwycenie co poniektórych punktów na ciele smoczycy i je zaciśnięcie. Ani nie lekko, ani nie mocno. W dodatku, ich wewnętrzną stronę pokryła haczykami. Ostrymi i diamentowymi. Samych pnączy nie dało się jednak rozerwać, choć wyglądały jak zwykle – elastyczne, niezbyt długie i nie za grube ... Pysk, ogon, łapy, skrzydła – to one byly zagrożone.

: 24 sty 2014, 21:20
autor: Dyktatorska Łuska
Przekrzywiła łeb na bok przyglądając się Iskierce. -Cóż, najwyraźniej mało który Czarodziej jest dobry w swoim fachu.– skomentowała chłodnym, sztywnym głosem. Ona nie jest każdy, wie jak się bronić i wie na ile ją stać. Zwyczajne, nudne tarcze- to nie dla nie.
Jedyne co przyszło samicy do głowy, gdy spoglądała na zbliżające się ku niej pnącza to powlec się cała maddarą. Tak też uczyniła. Wyobraziła sobie jak jej łuski na całym ciele pokrywają się cienką, delikatną siateczką maddary. Jej szmaragdowy kolor wybijał się nieco na tle łusek samicy. Dyktatorska nie myśląc długo nadała owej tarczy właściwości kamienia. Miała być twarda i niezniszczalna dla kolców. To była tylko jedna warstwa, zaś drugą, tą najbardziej zewnętrzną podpaliła. Tak, gorące płomienie tańczyły na niej łasząc się i liżąc jej łuski, ale nie mogły jej zranić. Ogień miał atakować tylko pnącze, a samica miała być nietknięta. A dlaczego? Bo niewielka warstwa maddary oddzielała ogień od jej ciała. W ostateczności tarcza składała się jakby z trzech części. Najbardziej zewnętrza- ognista miała zniszczyć pnącza, środkowa- kamienna miała działać ochronnie gdyby nie zadziała ogień. Miała zatrzymać kolce. Zaś najbardziej wewnętrzna chroniła samicę przed gorącymi płomieniami i pozwalała na wymianę gazową. I w taki oto twór tchnęła maddarę.

: 25 sty 2014, 13:13
autor: Niegasnąca Iskra
Zmrużyła nieco ślepia, ale tylko lekko. – To raczej chodzi o błędne myślenie. Neutralizacja to neutralizowanie czegoś czymś. Również w walce fizycznej, można się spotkać ze stwierdzeniem, że posłanie lodu na ogień, lub odwrotnie, jest kontratakiem. A to przecież jest neutralizacja. Gdy jednak jeden z tych walczących, na ogień odpowiedział ogniem, lub też ryzykując własne zdrowie, skoczył w kierunku przeciwnika, zamierzając mu rozharatać gardło, wtedy można było to nazwać kontratakiem. Obrona magiczna z wykorzystaniem ognia, to także jest obrona. A nie coś innego, na przykład – westchnęła, otwierając na pełną szerokość swoje ślepia i wykonując kolejny atak. Obrona Dyktatorskiej była niezawodna, znowu.
***
W pewnym momencie, Łuska poczuła, że od łap aż po sam czubek łba, zmierza zimno. Przeraźliwe zimno. Nie sposób było go zobaczyć. każda część, która się spotkała z tą substancją, miała zdrętwieć, a także pozostawić po sobie przymrożenie.

: 25 sty 2014, 13:24
autor: Dyktatorska Łuska
Wzruszyła barkami, coś w tym jest. Nie zastanawiała się jednak nad tym zbyt długo bo przeszyło ją niewyobrażalne zimno. Aż się wzdrygnęła. Nie lubi zimna, woli jak jest ciepło i przyjemnie. Najlepiej było dla samicy wyobrazić sobie maddarowy kombinezon, który powlekłby całe jej ciało i ochronił przed tym przerażającym chłodem.Tka też zrobiła. Wyobraziła siebie jak maddara pokrywał całe jej ciało, od podbić łap przez skrzydła aż po czubek łba. Owa maddara miała wydzielać przyjemne ciepło, dzięki któremu samica nie zamarznie. Dodatkowo, po zewnętrznej stronie warstwa maddary nie pozwalała, na to, by lodowate, zamrażające powietrze przedostało się za "kombinezon". Obrona była prosta, ale raczej skuteczna. Wydzielanie przyjemnego ciepłą pozwoli jej się przynajmniej chwilowo zagrzać bo i tak nieco już zmarzłą stojąc pośród śniegu. A dzięki zewnętrznej warstwie chłód nie przedostanie się do niej. Tchnęła w całe wyobrażenie magii wiedząc, że to musi się udać.

: 25 sty 2014, 13:30
autor: Niegasnąca Iskra
//Nie chcesz może jeszcze jakiś nauk? Ewentualnie nauki? :mrgreen: Mam zastój we wszystkich naukach, a ty tak ładnie odpisujesz xD

Ale to nie było żadne, zwykłe zimno. to było coś innego. Coś, na co trzeba było zastosować coś innego. "Kombinezon" Dyktatorskiej, owszem się pojawił, ale na pewno nie spowodował, że zimno ognistej zniknęło. Co to to, nie! Za proste to by było. Ono wciąż tam było, i wspinało się dalej. I wyżej, i wyżej.

: 25 sty 2014, 13:38
autor: Dyktatorska Łuska
//Ucz mnie tyle ile jesteś w stanie. Najlepiej wszystkiego na 5 lub 6 :D Odpisuję, bo mi zależy na czasie poza tym lubię się z tobą uczyć :D

Coś poszło nie tak. Albo może inaczej, kombinezon pojawił się, ale nie zadziała, tak jak się tego spodziewała. Potrzebne jest coś innego. Miała wrażenie, że zimno, które wspina się po jej łapach, po grzbiecie jest w niej. Tak, jakby jej krew zmieniła się w lód powodując, że zamarza od środka. Na to miała tylko jeden pomysł. Nie tworzyła już tarczy na zewnętrza. Wystarczy jej maddara, którą ma w sobie. Wyobraziła sobie, jak kłębiące się w jej wnętrzu szmaragdowe nitki zaczynają rozprzestrzeniać się w całym jej ciele. Do tej pory skumulowane w większej ilości pod serce, teraz cienkimi, wijącymi się niteczkami oplatały narządy wewnętrzne, wspinały się do góry prowadzone szlakiem naczyń krwionośnych i żył. Owe nitki miały rozprowadzić po jej ciele ciepło. Ciepło, które miało stopić ten "lód", który rozchodził się od łap do góry. Najwięcej nitek posłała właśnie dolne partie ciała, bo to tam, skumulowało się najwięcej zimna, ale nie omieszkała posłać ich także do góry. Wyobrażając sobie taką oto obronę rozkazała maddarze działać.

: 23 lut 2014, 20:36
autor: Błędny Ognik
To dziwne... Znudzony smok, który z nosem przy ziemi przewędrowywał Dolinę. Nagle do jego wyczulonych przez treningi nozdrzy dotarł znajomy zapach... Atia!
Przyspieszył modląc się aby nie zgubić zapachu. Z tej całej ekscytacji zapomniał całkowicie o sprawdzeniu intensywności tego zapachu.. Z resztą wydawał mu się niezwykle ostry. Osoba postronna jednak stwierdziła by, że niemal go nie czuć. Był niewiarygodnie wątły.
Samiec z oczyma pełnymi szczerej radości dotarł do celu...Do łuski. Samotnej zielonej pękniętej łuski.
Usiadł ciężko na zadzie.
No tak. Czego się spodziewał? Że wróciła?
Nie. Ona nie wróci. Zostawiła go samego. Był niczym niewolnik cienia. Samotny, traktowany inaczej. Gdyby próbował zrobić to co ona zapewne bo go zabili.
Poczuł beznadzieje.
Jego oczy nagle wbiły się w horyzont z taką intensywnością, jakby na niego polował. Pełne skupienie.
Ruszył. W pozycji skradania. Wciąż przyspieszał i przyspieszał. Niemal biegł. Jego mięśnie i stawy błagały o litość. Bolały i paliły, czuł jak więzadła delikatnie się nadrywają. Zaciskał szczęki i biegł dalej.
Oto jego sposób na żal i ból. Szaleńcza, wykańczająca i niepotrzebna praca.
Nie potrafił już płakać. Zapomniał jak się to robiło...

: 23 lut 2014, 20:55
autor: Krzyk Honoru
-Wiesz tato... myślę, że nie ma sensu go szukać.– westchnąłem patrząc w dal. – Właściwie, po co miałbym to robić? Na pewno mnie nie pozna, poza tym, on ma Atię, ma swoje stado. Sam mnie uczyłeś, że nie ładnie jest się narzucać. – szliśmy już jakiś czas przez ponurą, nędzną dolinę. Słyszałem, że nazywają ją Doliną Rozpaczy, trafna nazwa.
-To twój przyjaciel.– zauważył tata spokojnie. Jak zwykle szedł kilka kroków przede mną, dumnie wyprostowany, patrzył na mnie łagodnym, pocieszającym spojrzeniem. On nie wie jak to jest. – A o nich się nie zapomina. Powinieneś go odnaleźć, po to tu wędrowaliśmy, by go odnaleźć i w końcu zaznać spokoju. jak zwykle tata miał rację. Szliśmy tutaj tylko dlatego, że chciałem odnaleźć Aidena.
-Tak, tak, oczywiście...– westchnąłem. -Ale...Ał!– krzyknąłem. W pierwszej chwil nie wiedziałem co się dzieje. Poczułem tylko silne uderzenie, a zaraz potem leżałem na ziemi przygnieciony czymś wielkim i ciężkim. Gdy w końcu mgła sprzed moich oczu znikła dostrzegłem, że leży na mnie smok, nie byłem w stanie się jednak odezwać. Spojrzałem na tatę, stojącego nad nami. Wpatrywał się w nas z politowaniem, ale jakoś nie kwapił się, żeby pomóc nam wstać.
-Mógłbyś się ruszyć.– warknąłem patrząc na ojca nieco zirytowany jego postawą oraz faktem, że dalej ktoś mnie przygniata.

: 23 lut 2014, 21:27
autor: Błędny Ognik
Aiden przez impet uderzenia stracił orientację. Nawet nie zauważył kiedy leżał.
Widział niebo.
Dopadł horyzont! Na jego pysku pojawił się nikły uśmiech. Wyciągnął łapy do góry, jakby chciał pochwycić niebo... po czym. Czar mocnego uderzenia w łeb prysł i smokowi wróciły zdrowe zmysły. W kogoś uderzył, albo ktoś w niego uderzył. Nie był pewny. Pewny był natomiast, że na kimś leżał. Warknął donośnie i zamachał mocno ogonem i łapami. Przeturlał się na bok zsuwając równocześnie z ciała napotkanego smoka.
– Uważaj jak leziesz łamago! – wrzasnął nawet na niego nie patrząc.
Właśnie i to był błąd. Kiedy poskładał się do kupy i wstał ciężko. Zachwiał się na łapach... obrócił pysk z wyszczerzonymi w groźnym grymasie zębami. I zamarł.
Czyżby... Czyżby to on. Nie!
On nie żyje! Wszyscy nie żyją! Tylko on musi żyć w ciasnej klatce, jak kanarek!
Zbyt mocno uderzył się w głowę.
Wargio opadły na zęby... a na pysku samca wymalował się grymas zaskoczenia.

: 23 lut 2014, 21:38
autor: Krzyk Honoru
-Nic ci nie jest synu?– tata miał zatroskaną minę. Ha! Teraz mu się na przypomniało o trosce, jak ja już gramolę się z ziemi!.
-Nie, nic mi się nie stało.– warknąłem otrzepując się z grudek ziemi i mokrego śniegu. Dokładnie obejrzałem swoje łapy, pomachałem ogonem, by sprawdzić, czy jestem sprawny, nawet rozłożyłem skrzydła i zamachałem nimi dwa razy.
-Nie przesadzaj, nic ci nie będzie synu, co najwyżej poobijałeś sobie zadek.– zaśmiał się tata. W jego oczach dostrzegłem radosne iskierki. Jasne on się ze mnie śmieje, a mnie tu kości bolą!
-A skąd wiesz? A urazy wewnętrzne? A złamania? Nie wiadomo, co może się przytrafić, z pozoru nic mi nie jest, a tu za kilka dni wyjdzie szydło z worka!– marudziłem. Dopiero teraz przeniosłem wzrok na mojego napastnika, w chwili gdy wypowiadał te jakże przyjemne słowa. Właściwie to i ja uniosłem wargi by warknąć, ale z mojego gardła nie wydobyło się nic.
-Aiden! Miło witasz starego przyjaciela- wykrzyknąłem. Jego widok zaskoczył mnie tak samo jak chyba mój widok zaskoczył jego. – Nic ci nie jest? Przepraszam, zagadaliśmy się...– spojrzałem znacząco na tatę, by jakoś się wytłumaczyć.

: 25 lut 2014, 21:22
autor: Błędny Ognik
To niemożliwe... Samiec znał jedną drugą tego pyska. Znał też ten głos. Na pewno.
To niemożliwe...
Przecież Arligo go zostawił. Tak jak zostawiła go siostra. Tak jak zostawili go rodzice. Przecież był sam. Stał dłuższą chwilę w osłupieniu, nie będąc w stanie zrobić niczego. Zupełnie jakby się zaciął.
Pamiętał go jakby rozdzielili się wczoraj. Wędrowali razem a on potem gdzieś zniknął. Rozpłynął się w powietrzu bez słowa. Musiał mieć zwidy. To przecież nielogiczne, nieprawdopodobne. Świat jest taki wielki... Nie mogli by się spotkać po raz drugi. Nie w tej dziurze.
Zamrugał kilka krotnie gdy samiec zaczął rozmawiać z... no właśnie. Aiden wytężył wzrok. Percepcję miał ponad przeciętną. Powinien kogoś dostrzec. On jednak widział tylko łyse szarawe skały. Żadnego ruchu, znaku życia. Niczego.
Przeszło mu przez myśl, że jego zmasakrowany przyjaciel oszalał. Co zapewne było prawdą.
Ale...
Aiden miał gdzieś jak wyglądał jego przyjaciel. Nie jest przecież samicą, miał głęboko w poważaniu, jak Arligo wygląda.
A to, że prowadzi dyskusję z kamieniami!? Eh! Nic to! Dla niego może nawet chodzić z ogonem w pysku i śpiewać całe dnie pieśni religijne.
Ogon samca poruszył sie gwałtownie. Zaczął merdać. Jak pisklę. W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Aiden skoczył do przodu i stając na tylnych łapach przytulił szyję przyjaciela.
Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.

: 25 lut 2014, 21:57
autor: Krzyk Honoru
-Widzisz mówiłem ci....– zwróciłem się ze smutkiem do taty. Aiden mnie nie poznał, tak jak przewidziałem. Ale w sumie, czego miałem się spodziewać? Że zawiesi mi się na szyje? Tak, właściwie to właśnie tak myślałem....
-Oj synku...– tata westchnął smutnie spoglądając na mnie przepraszająco.– Chodź..– wziął mnie pod swe skrzydło i przytulił. Wtuliłem się w niego nie patrząc na swego przyjaciela. To pewnie przez to, że jestem taki ohydny!
-Mówiłeś, że smoki na to nie patrzą.– jęknąłem – Że nie liczy się to, jak wyglądam. Po co mnie tu ciągnąłeś?–]warknąłem prostując się.
-Wiedziałeś, że takie sytuacje będą się zdarzały synku. – tata miał łagodny głos. Patrzył na mnie ze współczuciem- nawet on! Czy tak już będzie zawsze?
-Ale to mój przyjaciel! To znaczy....a nie istotne.– machnąłem łapą. Trzeba było zostać w tej jaskini. Trzeba było dać się zabić Równinnym.
-Znajdziesz nowych. Życie jest wspaniale, nie każdy jest powierzchowny i płytki, są smoki z duszą....– zapewniał mnie potulnie tata. Westchnąłem.
Pociągnął mnie delikatnie, żebym odszedł od Aidena. W tym jednak momencie mój przyjaciel, mój najdroższy, jedyny przyjaciel rzucił się na mnie i przytulił. Stałem jak wmurowany. No tak, teraz zacznie się łaska, litość i udawany smutek.
-Ej...– wyswobodziłem się z jego objęć mocno zdenerwowany.– Nie musisz się do tego zmuszać. Nie potrzebna mi litość.

: 26 lut 2014, 20:20
autor: Błędny Ognik
Udawany smutek?!
Aiden dawno nie był aż tak szczęśliwy!
Arligo nie rozumiał chyba powagi sytuacji. Drzewny wylądował z powrotem na czterech łapach, ale wciąż świdrował wzrokiem oczy przyjaciela. Zupełnie jakby nie zauważał ran. To zachowanie było zupełnie szczere i prawdziwe.
Ciężko jest bowiem żyć smokowi który jest zwierzęciem stadnym w samotności. W małych klatkach bez stymulacji.
– Tobie nie, ale mi tak. – powiedział wesoło powstrzymując całą swoją siłą woli merdający ogon. To nie przystoi tak staremu samcowi.
– Zmuszać? To już nie wolno uściskać przyjaciela w tych smutnych czasach? – zapytał starając się powstrzymać nieco swój wybuch radości. Ah. Stracił kontrolę nad swoimi emocjami. To nie przystoi kłamcy.
Ale czekajcie... coś jest nie halo.
– Gdzieś ty był?! Myślałem, że nie żyjesz! Jak mogłeś zniknąć tak po prostu zniknąć...– pierwsze dwa zdanie były wypowiedziane radośnie jak poprzednie wypowiedzi. {Przy ostatnim Aiden zmrużył oczy i spojrzał na przyjaciela oskarżycielsko.
Czy on miał pojęcie, co to znaczy? Co to znaczy zostać zupełnie sam na świecie?
To były najgorsze księżyce w jego życiu...

: 26 lut 2014, 20:46
autor: Krzyk Honoru
Spoglądałem to na tatę to na Aidena. Co się tu na bogów dziej!? Najpierw udaje, że mnie niepamiętna, potem skacze pod niebiosa z radości- cały Aiden.
No cóż, nawet gdybym chciał się gniewać i odejść obrażony, nie umiałbym. Za bardzo brakuje mi przyjaciół. Uśmiechnąłem się więc do starego kumpla. Wiem, że musiałem wyglądać w tym momencie pokracznie- odsłonięte dziąsła, uniesiona warga i zrolowane w fałdy blizny- ale jakoś się tym nie przejąłem.
-Cieszę się, że cię widzę.– powiedziałem uradowany. – Tato, to jest Aiden. Aiden, to jest mój tata.– dokonałem prezentacji, która wcześniej jakoś mi umknęła. Tata uśmiechnął się przyjaźnie do samca i skinął mu łbem.
-Witaj synu.
Dopiero teraz dotarły do mnie słowa Aidena.
-Dlaczego? Co się stało? Jakie smutne czasy?A jak się miewa twoja siostra?– wyrzucałem pytanie za pytaniem. Klapnąłem zadkiem na mokry, zimny śnieg, owinąłem ogon wokół łap i czekałem na relacje przyjaciela.
Gdzie ja się podziewałem? Przecież to wy mnie zostawiliście!– wykrzyknąłem. Właściwie to nie miałem im tego za złe. Obcy w stadzie- każdy by tak postąpił. -Obudziłem się, a was nie było. – zauważyłem. Pamiętam dobrze ten dzień. Rozgościłem się wygodnie pośród liści wielkiego drzewa, kilka ogonów nad Cienistymi. Miałem wtedy wspaniały widok na wszystko wokół. Gdy się obudziłem obozowisko było puste.– Próbowałem was szukać, ale nie mogłem uchwycić śladu, no a potem..cóż, potem miałem kontakt pierwszego stopnia z Równinnymi.– spróbowałem obrócić wszystko w żart.

: 27 lut 2014, 21:35
autor: Błędny Ognik
Tata nie istniał.
Samiec obrócił łeb w stronę w którą obracał się Arligo. To było jasne jak słońce.
Kątem oka jednak patrzył wciąż na przyjaciela. On wydawał się.. w to wierzyć, że coś tam stoi, że coś do niego mówi. Jego serce ścisnęło się. Chyba rozumiał. Sam był bliski takiego szaleństwa. Samotność to jedna z najgorszych przekleństw dla smoka. Sam był samotny... szkoda, że nie wpadł na taki pomysł wcześniej. Atia być może byłaby ciągle z nim.
Zdecydował na razie nie interweniować. Skinął głową, ni to na potwierdzenie ni to na przywitanie.
– Atia... Atii już ...nie ma.– powiedział a głos załamał mu się przy ostatnich słowach. Tak jego siostry już nie było. Zostawiła go, rozwiała się niczym kurz. Zostawiając go tutaj bez przewodnika, rodziny...
To było nie fair. Bardzo nie fair. Tak bardzo za nią tęsknił. Nic jednak nie mógł zrobić. Zignorował na razie inne pytania. Było ich zbyt dużo. Zbyt dużo aby w jednym monologu wszystko ująć.
Zostawili go?
Ha! Zaklinacz krzyczał że zbliżają się równinni. Aiden zaczął uciekać... myślał, że Arligo podaży za nimi... potem był pościg. Ścigali ich nie mógł zawrócić.
A Arligo dopadli ... Poczuł się winny. Spuścił łeb i popatrzył na niego przepraszająco.
– Przepraszam przyjacielu... Jak to dokładnie się stało? – spytał cicho. Chciał się pomęczyć, pokatować samego siebie.

: 28 lut 2014, 10:18
autor: Krzyk Honoru
-Biedaku...– tata podszedł do Aidena i objął go swym skrzydłem na pocieszenie. -To przykre, kiedy ginie ktoś nam bliski...– westchnął smutno. Ja co prawda nie przepadałem za siostrą Aidena, ale jednak, i mnie coś ukłuło w sercu.
-Jak to nie ma?– zapytałem, by wyciągnąć z niego więcej informacji. Nie jest zbyt rozmowny, a to przecież do niego niepodobne. -Równinni?– to słowo mówiło samo za siebie. Wielu moich bliskich spotkał ten los, a jakoś dalej nie mogę do tego przywyknąć.
-Synu...mógłbyś być bardziej delikatny.– pokręcił łbem z dezaprobatą tata.– Przepraszam za niego.
-Tak, masz rację tato, przepraszam. Jeśli nie chcesz, nie musisz opowiadać. – zreflektowałem.
-Ale ty nie masz za co przepraszać!– wykrzyknąłem zdumiony. -Czemu ty miałbyś być winny? To przez moją nieuwagę. Zaatakowali mnie znienacka, nie byłem w stanie się bronić. Byli więksi, mieli przewagę liczebną. Chyba myśleli, że mnie zabili bo zostawili mnie w rowie, to chyba mnie uratowało. Doczołgałem się do jakiejś jaskini i tam lizałem rany. O dziwo odnalazł mnie tam tata.....– próbowałem nadać swemu głosowi wesoły ton. To nie jest coś, o czym warto opowiadać. -Było, minęło. Ważne, że cię znalazłem.– zakończyłem uśmiechając się szczerze. Fajnie znów być blisko przyjaciela, może teraz będzie łatwiej.