Strona 14 z 48
: 01 lis 2015, 22:46
autor: Niewinna Łuska
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Wpadł na plażę z nudów. Nie miał ostatnio kompletnie nic do roboty, a było jeszcze za wcześnie, żeby znów wskoczyć na arenę. No bo błagam – najpierw prawie stracił ogon, a potem prawie zszedł z tego świata. Miał po prostu to zignorować i iść naparzać się dalej?! No cóż, pewnie właśnie tak się stanie. Kaszmir nie był smokiem zdolnym do logicznego rozumowania. Jednakże, na razie ból w klatce piersiowej dawał mu się za bardzo we znaki. I wolał spędzić swój czas na obijaniu się. Trzeba zregenerować siły.
Poczuł pod łapami piasek niemal w tym samym momencie, co zobaczył cienistego. Jeszcze pisklę. Ale już podrośnięte. Automatycznie, nieliczne włosy na jego karku zjeżyły się. A ogon zamiótł piasek za jego plecami, rozsiewając wokół nieco złotych drobinek. No nie, no nie! Miał serdecznie dość Cienia na ten tydzień. I na całe życie. Podsumujmy to. Najpierw jakaś Cienista starucha funduje Ci traumę w dzieciństwie. Potem twój mistrz zdradza stado i odchodzi do Cienia. Następnie niemal giniesz, bo wojowniczka z tego cudownego stada ma za dużo pary w łapie. A potem jeszcze, podczas niewinnego spaceru, kolejna szkarada zachodzi Cię od tyłu i... nie, nie to. Po prostu przykuwa Cię do ziemi jakimiś głupimi kajdanami i obrzuca Cię ofensywnymi zaklęciami. Cudoooownie. To była jakaś plaga. I jeden z jej członków, stał właśnie przed nim. Poczuł, że sztywnieje na całym ciele. Ciekawe, czy ktoś by zauważył, jak jedno pisklę przypadkiem wpada do wody i już z niej nie wypływa. Albo jak przykuwa je do ziemi łańcuchem i obrzuca kulami ognia. Przecież Cieniści mogą sobie tak robić, to dlaczego nie on?! Zastygł w bezruchu, obserwując nieznajomego osobnika. Kaszmir wyglądał jak kot, który niespodziewanie natknie się na nieświadomą niczego mysz, wybiegającą mu prosto pod nos. Nie wiedział czy rzucić się na nią, czy po prostu odwrócić się i odejść.
: 01 lis 2015, 23:20
autor: Kruczopióry
Ujrzawszy w oddali smoka z innego stada, pisklak natychmiast skupił na nim swoją uwagę. Obserwując przybysza bacznie, instynktownie pociągnął kilka razy nosem, szybko kojarząc jego woń z tą, jaka przybywała wraz z wiatrem z terenów Stada Życia. Co ciekawe, wyczuł też inny zapach, ledwie już dający o sobie znać, ale niewątpliwie był to zapach miłości... Bardzo zastanawiało go, dlaczego nie towarzyszy mu woń żadnej samicy, ale może zdążyła wywietrzeć...? Mniejsza; akurat ten zapach był dużo starszy od zapachu Kaszmirowego i niewątpliwie nie miał z nim żadnego związku. A dla Kruka liczyło się tu i teraz.
Po chwili zawahania, nieco niepewnym, ale nie tchórzliwym krokiem pisklak zaczął zbliżać się ku nieznajomemu, wodząc przy tym ogonem bezwiednie po piasku. Cały czas wpatrywał się w przybysza uważnie i nieśmiało uśmiechnął się do niego, kiedy już zmniejszył dystans, podnosząc łapę w geście powitania.
– Witaj – zaczął bez pardonu, uśmiechnąwszy się nieco szerzej. Nie miał wobec nieznajomego, nawet mimo różnych waśni stadnych, żadnych złych zamiarów, co też od razu chciał okazać swoim gestem. – Jestem Kruczopióry – dodał po chwili, nie zdradzając swojego prawdziwego, pisklęcego imienia, którego i tak nigdy nie używał. Przez chwilę obserwował jeszcze uważnie nieznajomego, aż jego uwagę zaczął przykuwać pewien szczegół... – Ładny ogon – stwierdził, wskazując pazurem na fantazyjny kształt u zwieńczenia smoczego tyłka swojego rozmówcy. Teraz właśnie na nim skupił swój wzrok, jako że w cieniu nie zdarzyło mu się spotkać istoty o równie interesującej budowie. Większość znanych mu smoków posiadała raczej schematyczne, nieodbiegające od typowych ciała, ten zaś... Hmmm... Mimo że niewątpliwie był starszy od Kruka, zdawał mu się jakby przerośniętym dzieckiem. – Widzę, że o niego bardzo dbasz – dodał, kontynuując temat ogona. I bardzo był ciekaw, co na jego temat opowie Kaszmir... o ile w ogóle zechce rozmawiać z jakimś cienistym pisklakiem.
: 02 lis 2015, 0:00
autor: Niewinna Łuska
O nie, zobaczył go. Teraz już nie ma odwrotu. Albo utopi go natychmiast, albo będzie zmuszony cierpieć długie minuty konwersacji, a może nawet i dłużej! O zgrozo. Dobra, wrzucam go do wody na trzy. Raz... Dwa... I... No dobra, nie potrafię tego zrobić! Cholerna molarność. Cholerny świat.
Czerwonołuski powoli przełknął całą gorycz, która się w nim zgromadziła. Dosłownie. Bardzo powoli i ciężko przełknął ślinę, która nie chciała przepłynąć przez ściśniętą gardziel.
– Cześć – stwierdził sztywno. Uśmiechnął się tylko połową pyska. Nawet nie zadbał o to, żeby wyglądało to naturalnie.
No i co teraz? Ma się z nim bawić, czy jak? Zrobi mu zabawkę z truchła smoka Życia. Niech się przyzwyczaja do swojej przyszłej roli. O nie! A teraz jeszcze się przedstawił. Czego on od niego chce? Niech bawi się na swoim podwórku.
– A ja Kaszmirowy Dotyk, wojownik Życia – odwdzięczył się swoim mianem, a po jego ciele przetoczyły się nieprzyjemne przemyślenia, zamanifestowane w formie ledwie zauważalnego dreszczu. I spięcia całej sylwetki samca. Ładny... OGON!? Wara od mojego ogona ty... ty...
– Dzięki – żachnął się lakonicznym stwierdzeniem, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Co on ma teraz zrobić? Odwdzięczyć się komplementem na temat jego drażniącego zapachu? – Tak, kiedy masz futro, musisz na nie bardzo uważać, żeby nie wyglądać jak kawałek kłaka. W Cieniu nie macie pewnie nikogo z rodu Północnych, więc nie wiesz.
Może mięli, może nie mięli. On w każdym razie żadnego futrzaka tam nie widział. Chociaż... czy jeden z "naturalizowanych" Cieni nie był przypadkiem uzbrojony w sierść? To jedno pisklę Słowa. Brrrr! Słowo.
– Tak w ogóle, to co tu robisz? Nie bawisz się z nikim ze swoich? – Kaszmirowy przekrzywił łeb, w rzeczy samej upodabniając się do wielkiego pisklaka. Ten gest był dla niego tak naturalny, że czynił go nawet, gdy nie był w rzeczy samej zainteresowany rozmową. To było widać teraz wyraźnie, po obojętnym wyrazie jego pyska. Do tej całej pisklęcej aparycji nie pasowała tylko potrójna blizna, ciągnąca się od jego piersi, aż do początków podbrzusza, która była powodem jego obecności tutaj a nie na arenie i do tego ujmowała mu trochę tej pierwotnej śliczności. Ale tylko trochę. Ogólnie to z niego sama słodycz i serduszka. Zazwyczaj.
– Chyba, że już jesteś za duży na zabawę, a już niedługo chcesz zostać wojownikiem – zmrużył ślepia, zniżając łeb do poziomu nieznajomego samca. Para szafirowych oczu wpatrywała się w Ciebie z uwagą. I z jakąś iskrą czającą się na dnie oczodołów. Iskrą, która mogła w każdej chwili eksplodować. Ale czym? Trudno powiedzieć. Póki co, wojownik wciąż wydawał się nieco obojętny na twoją historię jak i na twoją osobę ogółem. Obchodził się z Tobą jak z zeschłym liściem, w który wdepniesz przez przypadek i przyklei Ci się do łapy. Niby nie przeszkadza, ale jak się odklei, to nawet i lepiej.
: 02 lis 2015, 0:39
autor: Kruczopióry
// Czyli co, przechodzimy na tryb pierwszoosobowy :P?
– Jakoś tak... nie wiem, lubię czasem pobyć w samotności – odpowiadam na pytanie Kaszmirowego, uśmiechając się nieco. Tak, ten ogon wygląda jak zabawka, a on od pierwszej chwili sprawia wrażenie, jakby chciał się tylko bawić... – A tak poza tym... Ja wojownikiem? Nadawałbym się? Taki wielki i niezgrabny? – pytam, przewracając oczami, następnie zaś wymownie podnoszę do góry łapę, obracając ją na moment spodem do góry i przyglądając jej. – No, może dałoby się tym uderzyć – dodaję, po czym odwracam szyją tak, aby widzieć swój tył. – Ale z takim wielkim cielskiem, bez zwrotności, bez możliwości uników...? Nie, chyba byłbym w tym cienki. – Parskam śmiechem, po czym znów moja uwaga całkowicie skupia się na Kaszmirowym. – Mnie interesuje coś innego...
Pochylam na moment głowę w zamyśleniu, przymykając oczy – a oczami wyobraźni maluję sobie to, o czym marzę tak naprawdę. Wielkie kule ognia, lodowe ściany, wodospady wody, trzęsąca się ziemia...
– Kręci mnie magia – mówię krótko, nie podnosząc wzroku. – Moc. Mistyczność. Maddara. Czy jest coś wspanialszego niż możność przeobrażenia swojej wyobraźni w coś rzeczywistego? – Podnoszę głowę, z wielkim uśmiechem i błyskiem w oku spoglądając na Kaszmira. – Bitwy wojowników mogą być wielkie, ale wszystkie opierają się na tym samym schemacie: podejść, uderzyć, zranić. Czarodziej? Tutaj otwiera się multum możliwości! – Spoglądam z rozrzewnieniem w niebo. – Czy wolę zesłać na swojego przeciwnika wielka kulę ognia, która przyćmi słońce? A może w ostatniej chwili skonstruować lodową ścianę, patrząc, jak na jej krystalicznie czystym kształcie rozbija się pysk dzikiej bestii, tak pewnej w swoim pędzie? A czyż jest coś skuteczniejszego niż wielka burza piaskowa, która wrzyna się w nozdrza i pod powieki rywala, zabijając jego kluczowe zmysły? Oczywiście to marzenia... – Uśmiecham się nieco. – Ale posługując się maddarą, można przez chwilę poczuć się... jakby bogiem? – Przewracam głową. – Tak, to chyba najbardziej precyzyjne określenie: trochę jak taki mały bóg... – Wzdycham cicho i spuszczam głowę. – Żałuję tylko, że jeszcze nigdy tego nie zaznałem – dodaję. No tak, to trochę przykre: mając aspiracje na czarodzieja, pamiętam tylko proste sztuczki magiczne Koszmarnego i Nieustępliwej, które miały na celu wspomóc mój trening innych umiejętności. Ale "poważnej" maddary nigdy nie ujrzałem.
– Ale to... no, takie tam marzenia pisklaka – dodaję i parskam śmiechem, znów spoglądając na Kaszmira. – Swoja drogą: gdybym miał zgadywać po wyglądzie, zrobiłbym z ciebie maga; no wiesz, kolorowy, fantazyjny, taki... No nie wiem, wojownicy zawsze kojarzyli mi się z surowymi, prostymi smokami, niekoniecznie... dbającymi o siebie, no. – Jeszcze jedno parsknięcie wydobywa się z moich ust. Ciekawe w ogóle, jak zinterpretuje ten komentarz...? – Absolutnie nie odbieram tego jako czegoś złego, żeby nie było, po prostu... no, zaskoczyłeś mnie – dodaję. – Ale widzę, że od wojaczki nie stronisz – kwituję jeszcze, spoglądając tym razem na ranę na ciele smoka. – Jak poszła bitwa?
: 02 lis 2015, 1:45
autor: Niewinna Łuska
// Zwykle robię łączoną narrację... Ale w sumie to czemu nie
Skoro lubi pobyć w samotności, to czemu mnie się przyczepił? Pytanie kołatało się po mojej głowie jak stado rannych żubrów, nie pozwalając mi usłyszeć dalszej wypowiedzi pisklaka. Wyrośniętego pisklaka. Jeszcze do niedawna mógłbym poczuć z nim jakąś więź, łączącą nas wspólną nić braku awansu, bowiem nie dalej jak księżyc temu wciąż nosiłem swoje adepckie miano. A dlaczego? Ha! Z powodu mojego obrzydzenia do maddary. A ten tutaj wyrostek, swoją drogą dość wyniosły i dojrzały jak na swój wiek, zdaje się być nią zafascynowany. Czuję, że nadchodzą nieporozumienia. Moje ślepia rozszerzyły się wyraźnie, gdy cienisty przestał komentować swój wygląd, który nota bene wcale nie dyskwalifikował go jako wojownika, i zaczął opowiadać o swojej fascynacji magią. Słuchałem tego z mimowolnie rosnącą uwagą. Nie żeby zaczęło mnie to interesować czy coś! Po prostu nie mogę znieść, gdy ktoś wychwala pod niebiosa tą żałosną siłę dla leniwych smoków, którym nawet nie chce się ruszyć własnych zadków z miejsca! Jak może mieć pojęcie o walce ktoś, kto przez cały jej przebieg nawet nie kiwnie szponem?! To nie do pomyślenia. A ten tutaj osobnik, właśnie wchodził na ta zgubną drogę. Nie! Nie wchodził! Był już nie do odratowania. Zatracony... Nigdy już nie pozna czym jest prawdziwy pojedynek. No cóż, to jego strata.
Jednakże, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć na ten przydługi bełkot, typowy dla czarodziei (widać, że już w tak młodym wieku był przeżarty nim do kości), on ZNOWU zaczął przyczepiać się do mojego wyglądu. No dobrze, ja sam zawsze zaczynam od oceny wyglądu mojego rozmówcy, a w trakcie rozmowy wychwytuję najlżejsze niuanse w ruchach jego ciała, aby poznać jaki ładunek emocjonalny niesie ze sobą każde jego słowo. I właśnie dlatego ten smarkacz nie może robić ze mną tego samego! Niech odwali się od mojej aparycji.
– Tak, dbam o siebie, to w niczym nie przeszkadza. To łatwiejsze niż myślisz. Śladów krwi nie widać na czerwonej łusce – uśmiechnąłem się drapieżnie, dając upust odrobinie mojej wściekłości. Czemu tylko odrobinie? Nie wiem. Nie mam pojęcia dlaczego zawsze się powstrzymuję przed wyrzuceniem z siebie tego, co na prawdę myślę. Może dlatego, że od zawsze dostawałem za to burę? I nauczyłem się dusić to w sobie, gromadzić, przemycać na skraju świadomości, aż prowadząc do wewnętrznego, podskórnego wybuchu. I wtedy... Wtedy jest ten moment. Kiedy tracę kontrolę.
– A ta walka, poszła źle. Jedna z waszych prawie mnie zabiła – oznajmiłem sucho i rzeczowo, podnosząc w końcu łeb z zasięgu Kruczopiórego, aby nie gapić się na młodego z odległości dwóch szponów, jak jakiś stuknięty psychopata. Aczkolwiek, mógłby wtedy obdarzyć mnie zaufaniem. Poczułby się jak w swoim zakichanym domu. Wypuściłem powoli powietrze, uspokajając się nieco. Byłem już bliski wybuchu. Jak zawsze. Mam ochotę wykrzyczeć mu to wszystko w pysk. Ale jestem miły. Przecież mimo wszystko to jeszcze pisklę.
– Posłuchaj, nie porównuj mnie nawet do tych leniwych czarodziei, rozumiesz? – powiedział ktoś moim głosem, szorstkim, trochę ostrzej niż chciałem. Cholera, wymsknęło mi się. A myślałem, że jestem spokojny. – Ekhem, tak. Od razu mówię, że nie lubię magii. Każdy potrafi wyczarować kulę ognia i rzucić nią w pysk przeciwnika. Przez coś takiego prawie straciłem ogon. Kula kwasu, stworzona jedną myślą. Jak można walczyć, pozostawiając swoje ciało w bezruchu? Jak można wytrzymać w bezczynności tyle czasu?
Zarzuciłem go kilkoma pytaniami, a mój ogon sam zerwał się do ruchu, raz po raz uderzając w ziemię, jakby chciał podkreślić brzmienie moich słów. No nie mogę nic poradzić, że maddara wzbudza we mnie emocje! Te negatywne. Szczególnie po tym ostatnim incydencie z tą Cienistą. Żałosną kreaturą.
– Całe życie trenuję, żeby moje ciało było sprawne i gotowe do walki. Potrafię godzinami biec, wykonywać uniki, ciąć pazurami najtwardszą powierzchnię... A potem przegrywam na arenie. Bo ktoś przychodzi i robi o tak.
Wyciągnąłem przed siebie łapę, obracając ją wierzchnią stroną do góry. Wbiłem w nią swoje ślepia, jakbym chciał przepalić ją na wylot samym spojrzeniem. Nie było to z resztą dalekie od prawdy. Maddara jak zawsze bawiła się w moim ciele w chowanego. Niestabilna i niepewna. Zawsze czułem potężny dyskomfort, kiedy musiałem po nią sięgnąć. Teraz próbowałem ją dostrzec, pochwycić. Czy była w łapie? A może znowu krążyła w okolicach serca, aby żyłami rozpłynąć się we wszystkie strony, nie dając się uchwycić? A może... Tak. Jest.
Zapewne mogłeś poczuć, nawet swoim niewyszkolonym magicznie umysłem, jak wokół mnie dosłownie eksploduje niestabilna aura magicznej mocy. Było to dość niespotykane. Rzadko maddara manifestuje się tak wyraźnie, jeśli nie chce tego sam właściciel. Ale ja już tak mam, mana robi co chce. I nie koniecznie co ja chcę. Pomimo to skupiłem się, stawiając sobie przed oczami najwyraźniejsze wyobrażenie na jakie było mnie stać. A potem popchnąłem moc w jego stronę. I w stronę łapy. A na niej wykwitła wielka, gorąca, pulsująca pomarańczowym żarem kula płomieni, wzbudzona przez iskrę nagromadzonych we mnie emocji. Nienawiści do Cienia i czarodziei. Teraz to wszystko płonęło na mojej łapie, żarzyło się niszczycielską energią.
– Widzisz? Proste.
Spojrzałem w bok, dostrzegając natychmiast jakieś samotne drzewo. Stało sobie nieświadome, co go zaraz spotka. Po prostu lubię czasem coś zniszczyć. To uspokaja. Wyobraziłem sobie jak kula uderza w drzewo, zmieniając je w ogromną pochodnię. I cisnąłem ognistym pociskiem w kierunku tego drzewa, posyłając ją tam zastrzykiem maddary i ruchem łapy, podobnym do wyprowadzanego ataku. Tak było mi łatwiej czarować, niż siedzieć bez ruchu jak kołek. Podziwiałem, jak kula rozpryskuje się na korze drzewa, zajmując je żywym ogniem. Nie było to tak efektowne jak sobie wyobraziłem. Wszędzie była wilgoć i te sprawy. Mimo to, płomienie wspinały się po pniu, zajmując więcej i więcej powierzchni niewinnej rośliny. Patrzyłem na to zadowolony. Nawet się uśmiechnąłem. Po raz pierwszy szczerze.
– Każdy tak potrafi – skwitowałem, podziwiając płomienie. – To nie jest prawdziwa walka. To tylko zabawa prezentami od bogów i droga na skróty. Prawdziwa walka, to walka ciała.
: 02 lis 2015, 22:16
autor: Kruczopióry
// Łączoną? Emmmm... Nie wiem, czy łączona jest taka fajna :D. Mnie przynajmniej zawsze uczono, że pewnych rzeczy się nie miesza :P.
– Heh – mruczę cicho, spoglądając na twoje poczynania. – A jeżeli powiem, że nie interesuje mnie prawdziwa walka... tylko zabawa? – dodaję, zerkając na ciebie szelmowskim wzrokiem. – Powtarzanie po tysiąckroć tych samych ruchów szybko by mnie znudziło, przyznaję... Nie odbieraj tego jako nic osobistego, jakoś siła mięśni mnie nigdy nie fascynowała. Wolę zaskakiwać. Działać nieszablonowo. I maddara daje ku temu większe możliwości. – Mrugam okiem. Mój rozmówca nie jest fanem magii? No nie jest, widać to na pierwszy rzut oka. Ale jednak coś tam liznął, skoro potrafi czarować. Tym lepiej, bo skoro taki ignorant maddary daje sobie radę bez problemu, dlaczego ja miałbym nie dać?
– I przykro mi, że masz takie doświadczenia z czarodziejami, ale wierzę, że będziesz jeszcze lepszy. Widzę, że lubisz się bić, nawet mimo niepowodzeń, a to dobry pierwszy krok. Nikt nie został mistrzem od razu, a ty wydajesz mi się jeszcze całkiem młodym smokiem. A poza tym najważniejsze jest robić to, co się naprawdę lubi. Ciebie fascynuje walka fizyczna... a mnie maddara. Po prostu. – Uśmiecham się bardzo szeroko. Czy da się jakoś zmiękczyć twoje przepełnione nienawiścią do magii serce, Kaszmirowy? Czy samo słowo "maddara" wywołuje u ciebie taką złość, że tracisz zdolność logicznego myślenia? Czy może... Czy może to prostu kwestia faktu, że jeszcze nie spotkałeś maga, którego byś polubił? Zaraz się pewnie przekonamy.
– Jeżeli ma cię to pocieszyć, to nie jest aż tak proste; ja czarować dalej nie potrafię – dodaję po chwili. – Niezła ironia losu; marząc o byciu czarodziejem, zbliżam się do rangi adepta i nawet mały płomyk to twór poza moim zasięgiem. No... – Podnoszę do góry głowę, patrząc w niebo w krótkim zamyśleniu. trochę udawanym zamyśleniu. Bo czy nie jest teraz oczywiste, co chciałbym powiedzieć? – No, chyba że chcesz mi udowodnić, że to rzeczywiście jest takie proste – dodaję, znów skupiając uwagę na tobie i wyszczerzywszy szeroko zęby. Mój ogon zaczyna teraz intensywniej poruszać się na lewo i prawo, stanowiąc oznakę lekkiego podekscytowania. – Ale najpierw musisz mi wytłumaczyć, jak to się robi. te kule ognia, lodowe ściany, burze piaskowe... No, to wszystko, czego się tak brzydzisz.
: 03 lis 2015, 1:20
autor: Niewinna Łuska
// Bardziej chodzi mi o wtrącanie myśli do narracji trzecioosobowej. Dzięki temu czyta się taki tekst najciekawiej, przez różnorodność naprzemiennego dialogu, opisu i komentarza narratora oraz myśli postaci. Gdy jedno z powyższych ciągnie się za długo, narracja wydaje się nudna.
Patrzyłem na Ciebie, a maddara wciąż falowała niespokojnie wokół mnie. Raz uwolniona, nie chciała przestać się poruszać wewnątrz mojego ciała, zmieniać kształtu i manifestować pragnienie wyrwania się na wolność w twórczym akcie. Zupełnie to zignorowałem. Wysłuchał, co miałeś do powiedzenia i gdy wspomniałeś o tym, że chcesz się bawić... Westchnąłem tylko. Miałem ochotę przejechać otwartą łapą po swoim pysku, tak aby rozległo się głośne plaśniecie. Nie zrobiłem tego jednak. Pomimo dojrzałej formy wypowiedzi, pisklak wciąż pozostawał pisklakiem. Niemal zapomniałem, jaki sam byłem w tym wieku. Beztroski i chętny do zabawy, pozbawiony tego całego... gniewu, który teraz irracjonalnie przejmował władzę nad moimi myślami. Ale co poradzić. Zawsze słabo kontrolowałem swoje emocje.
– Przepraszam, trochę przesadziłem. Nie powinienem się tak unosić – stwierdziłem w końcu, obserwując jak moja drzewna pochodnia maleje z minuty na minutę. Za niedługo piękne widowisko zagaśnie doszczętnie. Co ja do cholery sobie myślałem? Na prawdę czasem nie rozumiem swoich reakcji. To zapach Cienia musi mi mieszać w głowie, przypominając o tych wszystkich przeżyciach. O upokorzeniu i wściekłości. Łatwo zapomnieć, że rozmawia się z całkiem niewinnym, do czasu, członkiem tego stada.
– Magia nie jest aż taka zła. Ale nie powinno się jej używać w walce, aby ranić – stwierdził w końcu, krótko podsumowując cały swój wywód. – W innych przypadkach jest przydatna. Na przykład do obrony. Albo dla ogrzania się w chłodny wieczór, do oświetlenia groty... A najbardziej na polowaniach, aby przenieść zdobycz... "łatwo" do groty. Chociaż wolałbym nosić ją sam. Jak upuścisz taką sarnę, to już jej nie znajdziesz.
Uśmiechnąłem się niemrawo, sam siebie próbując przekonać, że już wszystko jest w porządku i wróciłem do normalności.
– No dobra, jak chcesz się uczyć, to od razu mówię, że nie będzie łatwo. Kiedy ja zaczynałem, to spędziłem godziny na tworzeniu niczego... Nie potrafiłem stworzyć nawet iluzji. Ale nie możesz się zniechęcać. Masz mnóstwo czasu, żeby się tego nauczyć.
Na prawdę mnóstwo. Możesz czekać na przykład do 43 księżyca i potem się dziwić, że nie chcą przyznać Ci pełnej rangi...
– Zacznijmy od czegoś na prawdę prostego. Światło. Będziesz przynajmniej wiedział jak oświetlić swoją grotę.
Ponownie wyciągnąłem przed siebie łapę, wizualizując na niej niewielką, świetlistą kulkę, która nie miała ani wagi, ani temperatury, ani zapachu, jedynie dawała przyjemny, kobaltowy blask, miło kontrastujący z przyćmionym, przysłoniętym przez chmury światłem złotej twarzy. Tchnąłem maddarę w wyobrażenie, a na łapie rozkwitł eteryczny świetlik. Przekrzywiłem głowę, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Zawsze wychodziło odrobinę inaczej niż w mojej głowie. To chyba nie świadczyło najlepiej o moich zdolnościach magicznych.
– Ale nie możesz zacząć nic robić z maddarą, dopóki jej nie znajdziesz – kontynuowałem, spoglądając na Ciebie znad światełka. – Każdy musi znaleźć w sobie jej takie... źródło. No wiesz, taką nić. Energia ukryta wewnątrz Ciebie. Jak na to natrafisz, to będzie nie do pomylenia z niczym innym. Ja na przykład znalazłem ją ukrytą w rytmie mojego serca, pompującego krew do wszystkich mięśni i w ruchach klatki piersiowej podczas oddechu i w minimalnym drżeniu mięśni, kiedy utrzymuję prostą postawę. No wiesz, wszędzie. To znaczy w ciele.
Podrapałem się po karku, zastanawiając się jak to najlepiej przekazać. Eh. Słabego nauczyciela sobie znalazł.
– Ale podobno każdy ma tą energię ukrytą jakoś inaczej. Musisz szukać w swoim ciele, ale przy pomocy umysłu – jasna bogini, właśnie dlatego nie lubię tej całej maddary. Gdy powiesz to na głos, brzmi jak jakiś totalny bezsens. A przecież dokładnie to trzeba zrobić! – Najlepiej zamknij oczy i zrelaksuj się. Masz dużo czasu.
Podniosłem z ziemi drugą przednią łapę, przekładając ją nad swoją iluzję światełka. Musiałem przysiąść na zadzie, by utrzymać równowagę. Bawiłem się, łapami zmieniając wielkość świetlika. Czasami przyduszałem go, by po otwarciu łap pojawił się na nowo. Przecież muszę się czymś zająć, gdy ten cienisty będzie się uczył.
Po chwili zwłoki, kiedy już zająłeś się... czymś, dodałem dalsze instrukcje. Przecież nie chcieliśmy tu spędzić wieczności!
– Jak znajdziesz to coś, to wyobraź sobie najdokładniej jak potrafisz jakieś światełko i potem... – zawiesiłem głos, znów szukając sformułowania. – No poproś tą maddarę, żeby to zrobiła. W sumie to nie proś. Raczej ją do tego zmuś. Wiesz, wyrzuć ją ze swojego ciała w kierunku wyobrażenia. Dasz radę.
: 03 lis 2015, 2:04
autor: Kruczopióry
– Też nie uważam zadawania innym ran za coś słusznego, tylko w ostateczności – odpowiadam z uśmiechem, obserwując twoją postawę. Tak, jednak potrafisz powstrzymać w sobie negatywne emocje, Kaszmirowy, to bardzo pozytywna cecha. Oj, mnie tez by się czasem przydało trzymać język za zębami... – I nie martw się; nie przeszkadza mi, że nie będzie łatwo. Droga do sukcesu musi prowadzić przez trud – dodaję, po czym zaczynam uważnie słuchać dalszych słów. Skupić się, tak...
Przymykam oczy i staram się odciąć od wszystkiego, co jest na zewnątrz, dokładnie tak, jak mi nakazałeś. W pierwszej kolejności uspokajam oddech; do koncentracji wymagany jest pewien spokój, prawie jak sen... No właśnie... To we śnie wyobraźnia daje popis swoich prawdziwych możliwości, tam znikają ograniczenia, może czary to tak naprawdę nic innego jak przeobrażanie swoich snów w jawę? Kto to wie? Skupiam się na całym swoim ciele, starając się zastanowić, skąd u mnie miałaby wypływać maddara. Skrzydła... Tak, moje wielkie i piękne skrzydła, które pozwalają mi latać... Z nich jestem dumny najbardziej...
Coś... Coś chyba tam jest, ale czy to rzeczywiście moc, czy tylko moje głupie wyobrażenie? Czuję, jak delikatny powiew wiatru trąca moje ciało, łaskocząc delikatnie łuski, czuję, jak zapach stawu wypełnia moje nozdrza, napełniając energią, czuję... Czuję przepływ swojej własnej krwi. Czuję, jak moje serce powoli, miarowo bije, a oddech jednostajnie porusza klatką piersiową w górę i w dół, na przemian. Tylko czy to rzeczywiście maddara? Skrzydła... Jestem smokiem powietrznym, może u nich najważniejsze są właśnie skrzydła...?
Ale chyba działa, nie wiem sam, nigdy się tak czułem. Czy to jest to, czy też nie? Nie mam pojęcia. Ale czuję moc w swoich skrzydłach. Czuję w nich siłę, ale nie taką fizyczną. One są najważniejsze w hierarchii mojego ciała. Hmmm... Światło...
– Ale jakie to ma być światło? – pytam na głos, nie otwierając oczu. – Niewielkie, skupione w jednym punkcie światło fruwającego w nocy świetlika? Czerwone światło słońca na nieboskłonie podczas zachodu? Krótkie, acz oślepiające światło błyskawicy podczas burzy? Czy może światło ognistej kuli, kiedy inny smok używa maddary? – Czy właściwie oczekuję odpowiedzi? Nie, chyba nie. Muszę sam ją znaleźć. – To zacznę od świetlika, powinno być najprościej – dodaję po chwili i nabieram powietrza. Trochę się denerwuję; jeszcze nigdy nie korzystałem z dobrodziejstw magii, a przecież to moje największe marzenie. Marzenie, które... zaraz się ziści? Skąd mam wiedzieć?
Najpierw świetlik sam w sobie. Małe skrzydełka, oczka, nóżki... Odwłok... Tak, chyba go widzę, zresztą dlaczego miałbym nie widzieć? Oczami wyobraźni można ujrzeć wszystko. Powoli obieram w głowie owada ze wszystkich jego zbędnych narządów – jakkolwiek okrutnie to brzmi – pozostawiając jedynie ten kluczowy. Światełko. Małe, wręcz mikroskopijne światełko na krańcu odwłoka, obraz. Widziałem juz świetliki w życiu, powinno się zgadzać. Teraz trzeba jeszcze w ten obraz tchnąc życie...
Jeżeli źródłem maddary mają zostać skrzydła, niechże i tak będzie. Może dobrze mi eis wydaje, a może nie? Tak czy tak, spróbujmy; jest czas, można popełniać błędy. Zaciskam mocniej powieki, koncentrując się maksymalnie i... działaj, maddaro! Z pełną mocą podnoszę skrzydła i uderzam nimi z impetem w powietrze, trzymajac pazurami podłoża, zaraz potem natychmaist otwieram oczy. Masz tutaj być, świetlikowy odwłoku, rozkazuję ci! Jesteś czy nie...? Pojawiłeś się, usłuchałeś swego pana...? No, coś tam musi przecież być gdzieś na linii mojego wzroku... prawda?
: 03 lis 2015, 23:41
autor: Niewinna Łuska
Twój podniosły popis, prezentujący skrzydlatą potęgę wszystkich smoków, musiał być w rzeczy samej imponujący, ale niestety zbyt dużo uwagi poświęciłem swojemu światełku. Wpatrywałem się w nie jak oczarowany. Bardzo intensywnie nad czymś myślałem. Kiedy usłyszałem twoje nagłe poruszenie, podniosłem z nad niego wzrok. Szybko spojrzałem na Ciebie, stojącego tak jak stający dęba koń kawalerzysty i na to, jak żadna twoja magiczna iluzja się nie pojawiła. Wróciłem do oglądania mojej zabawki ze słowami:
– Spokojnie, nikomu nie wychodzi za pierwszym razem – rzuciłem beztrosko. – Taaak... musiałem o czymś zapomnieć. Ah, oczywiście! Oprócz tego, że powinieneś przemyśleć jak najdokładniej co chcesz zrobić, ze wszystkimi tego właściwościami i w ogóle, to jeszcze koniecznie musisz określić gdzie ma się pojawić. Bez tego ani rusz. Widzisz? Twoja maddara nie wie w którą stronę ma się udać.
Przekrzywiłem łeb, spoglądając na swoje światełko pod innym kątem.
– Ale prawie już coś było. Poczułem ruch twojej maddary. A ja czuję takie rzeczy. Łatwiej wytropić coś, czego się nie cierpi. Wręcz od razu rzuca Ci się w oczy. Na przykład zagięcie rzeczywistości, jakim jest czarowanie – mówiłem zdecydowanie do Ciebie, lecz jednocześnie byłem czymś zbyt zajęty, aby zaszczycić Cię spojrzeniem. No cóż, musisz mi wybaczyć. Z resztą nie masz wyboru. – Hmm... a może by tak...
To ostatnie wymruczałem już do siebie pod nosem, pozostawiając Cię samego ze swoją mocą. Czułeś już, że ją schwytałeś. Wystarczyło tylko odpowiednio jej użyć. Tymczasem światełko pomiędzy moimi łapami zaczęło migotać. Zafalowało z lekka, a kolor zmienił się wyraźnie. Teraz lśniło bardziej różowym blaskiem, jak słońce wschodzące w dżdżysty wilgotny. Ale to nie był koniec zmian... To co "trzymałem" pomiędzy łapami, zaczęło przypominać jakieś znajome kształty, falując raz w jedną, raz w drugą stronę, to pęczniejąc, to zmniejszając się znowu. Byłem bardzo zaabsorbowany. Ale już poprzednio zauważyłem, jak poczyniłeś jakieś działanie. Dlatego i teraz zauważę. Z resztą, jak już mówiłem, nawet nie muszę patrzeć. Wyczuję twoją manę przez swoją skórę.
: 04 lis 2015, 1:13
autor: Kruczopióry
– Nie pomyślałem, faktycznie, wypadałoby – odpowiadam na stwierdzenie o umiejscowieniu światełka, podnosząc nieco łeb w zamyśleniu. – To nawet całkiem rozsądne; jeżeli nie powiem swojemu tworowi, gdzie ma się pojawić, pozostanie tylko w mojej wyobraźni. Albo, co gorsza, w jakimś innym wymiarze. Albo gdzieś za barierą. Albo w ogóle... – Spoglądam na ciebie, mrużąc oczy. Czy ty mnie w ogóle słuchasz...?
W porządku, to nieważne, skoro niby jesteś taki dobry, czy tam słaby, aby poczuć przepływ mojej maddary, następnym razem też ci się uda. A nawet jeśli nie, pewnie znów nie opanuję tego ruchu skrzydłami; jakkolwiek pozwolił mi się lepiej poczuć, chyba powinienem go unikać. Przez chwilę jednak wpatruję się jeszcze w twoje zabawy z własnym światełkiem, wlepiając w nie wzrok. Ciągłe zmiany kształtów i kolorów, migotanie... No, interesujące i jakieś takie... hipnotyzujące. Aż nie chce mi się odrywać oczu, przyglądając tej zabawie. Cóż...
– A podobno nie lubisz maddary... – szepczę do ciebie, w sumie nie przejmując się, czy tego słuchasz. Może mnie nawet nie usłyszałeś, to nieważne. Kiedyś tez tak będę umiał, a może nawet... ba, na pewno lepiej – w końcu zostanę czarodziejem! Ale nawet najwięksi zaczynają od kołyski. Albo od ciemnej jaskini pośrodku niczego, w której dobra dusza, której do dziś nie poznałem, karmiła go, dzięki czemu nie zniknął z tego świata.
Wróćmy do lekcji: światełko. Niech będzie, że dalej świetlik. Staję do ciebie bokiem, żebyśmy nie zawadzali sobie ze swoimi tworami, a następnie znów przymykam oczy, starając się wyczuć przepływ maddary. Dokładnie jak poprzednio: całość zdaje się koncentrować w skrzydłach, choć i reszta ciała nieśmiało zaczyna nią pulsować. Wyrównuję oddech i uspokajam się, znów puszczając wodze wyobraźni. Szybciej niż poprzednio: przed oczami świetlik, obcinamy mu kolejno główkę, tułów i nóżki. Biedne to stworzenie, może następnym razem spróbuję z martwą naturą...? Parskam śmiechem; mimo wszystko to tylko wyobraźnia. Ale jest odwłok. Mały, świecący odwłok. Tylko teraz pytanie: gdzie...?
Nawet mając zamknięte oczy, jestem, w stanie stwierdzić, jak daleko to światełko tkwi ode mnie. W gruncie rzeczy niedaleko: jakieś dwie długości pyska. I masz tam zostać, mój odwłoku, jasne?! Tam na wprost nic nie ma, tylko powietrze, wiem o tym, nie otwierając oczu, żadna głupia przeszkoda nie stanie ci na drodze! Rozumiemy się, prawda? Teraz jeszcze tchnąć w ciebie życie... Ta siła ze skrzydeł... Jakoś trzeba ją skierować, tak, aby trafiła dokładnie w ten jeden punkt, koncentruję się więc, starając wyczuć jej źródła. Te źródła, które gdzieś są we mnie, trzeba jakoś umysłem skierować... przed siebie. Nie byle jak – postawić je w twardych ryzach, tak, aby wodzone stworzonymi moim umysłem ścieżkami, wszystkie zlały się w jednym miejscu, dokładnie dwie długości pyska przed moimi oczami. Czuję, że maddara – o ile dobrze mi się wydaje, że to maddara – ścieka powoli ze skrzydeł i wszystkiego innego tam, gdzie jej każę. Czasem jeszcze muszę jej podpowiedzieć: nie, nie rozlewaj się na boki, to nie tak! Masz punkt, ten punkt zbiera wszystko w jednym miejscu, trochę wyimaginowanego jakby... No nie wiem, do czego to porównać, tak jakby maddara była wodą w rzece, wokół której ja buduję koryto. I to koryto kończy się w miejscu, w którym ja chcę mieć światełko. Jeszcze tylko ustabilizować, wzmocnić brzegi na zakrętach i... bach! Czas tchnąć energię! Tym razem macham skrzydłami bardzo, bardzo delikatnie, bo przecież nie siła jest tutaj ważna, a precyzja; niech moc powoli przeniesie się z nich do ujścia...
Cały czas widzę przed oczami światełko – to jedno się nie zmieniło. Ma dokładnie taki sam kształt świetlikowego odwłoka i tkwi dokładnie tam, gdzie miało być, czyli dwa pyski przed moimi oczami. To znaczy... w mojej wyobraźni. Powoli, bardzo spokojnie podnoszę, utrzymując napompowany maddarową rzeką obraz w mojej głowie. Zmienić się powinno wokół wszystko – oprócz jednego. Oprócz tego, że dokładnie w tym samym miejscu, w którym je sobie wyobraziłem, nadal tkwić będzie małe, żółte światełko. A będzie tkwić... prawda?
: 05 lis 2015, 0:36
autor: Niewinna Łuska
Oczywiście, że nie usłyszałem twojego szeptu. Zdawałem się być zahipnotyzowany własną magiczną zabawką. Co jest nie tak z tym smokiem? Trudno powiedzieć. Ale jak widać, byłeś skazany na niego, jako na swojego nauczyciela. Ha! Nikt Cię nie zmuszał, mogłeś wybrać lepiej...
Lecz wracając do twojej zabawy z maddarą: znowu powtórzyłeś poprzednie czynności, ale wzbogaciłeś swoje wyobrażenie o niezwykle istotny szczegół. Jak to celnie ująłeś, po co ci twoja kreacja, umieszczona w jakimś obcym wymiarze? Konkretniej mówiąc: wymiarze twojego umysłu. Teraz miałeś nadzieję, że świetlik nie pozostanie w nim uwięziony, a wyrwie się na wolność.
Powoli, bardzo powoli otworzyłeś oczy, jakbyś nie chciał spłoszyć swojego wyobrażenia. I ku twojej radości – dokładnie na wprost twego pyska lewitowało malutkie światełko, obdarzające Cię swoim złotawym, pięknym blaskiem, dokładnie tam, gdzie je sobie wyobraziłeś. To nie mógł być przypadek! Musiało ono zmaterializować się tylko i wyłącznie dzięki Tobie.
Z nad mojego super-ważnego zajęcia (choć nie miałeś prawa wiedzieć czym ono było), poczułem delikatne uszczypnięcie czegoś nieznanego, od czego włosy na karku zjeżyły mi się zauważalnie. Brrr! Dotarło do mnie, że właśnie wyszkoliłem kolejnego maga. Następny czarodziej do kolekcji, jakby to już ich było zbyt mało na świecie. Oderwałem się niechętnie, by oglądnąć twoje dzieło. Mój nieomylny zmysł maddarofobika nigdy się nie mylił. Tak jak przypuszczałem, twój świetlik uległ jak najbardziej poprawnej materializacji!
– No, teraz dobrze – stwierdziłem wesoło, obdarzając Cię uśmiechem ciepłym, jak światło twojej pierwszej iluzji. Przyglądałem się przez chwilę, czy uda Ci się utrzymać twoją kreację. Wszystko wskazywało na to, że przychodziło Ci to bez większego problemu. – W porządku, dobry początek. Widać, że masz więcej magicznego polotu niż ja. Naciesz się chwilę swoim światełkiem, a potem przejdziemy do czegoś trudniejszego. Możesz na przykład... trochę nim poruszać. Robisz to dokładnie tak samo jak tworzenie. Z tym, że musisz wyobrazić sobie sposób ruchu, szybkość, dokładny kierunek i miejsce zatrzymania. Najlepiej, jak wyobrazisz sobie jakąś taką pomoc. No wiesz. Sznurek, który ciągnie to światełko, nieistniejący podmuch wiatru, albo nie wiem, niewidzialne skrzydła doczepione do tworu. Tak aby lepiej zobrazować ruch.
Ku twojemu zażenowaniu, znowu wróciłem do swojej zabawki. Jasny gwint, czy nigdy mi się to nie nudziło? Sam mógłbym się o to zapytać, gdyż zwykle nie mam takiej cierpliwości. Szczególnie, do magii.
– Ale też pamiętaj, że wtedy musisz kontrolować równocześnie dwie rzeczy. Ruch i zaklęcie podtrzymujące poruszany obiekt. Więcej rzeczy, więcej skupienia. I nie spiesz się, mamy czas – rzuciłem niemal od niechcenia, z przekonaniem kogoś, kto mówił te słowa już tysiąc razy. Gdy tak posiedziałeś ze mną chwilę, mogłeś zdać sobie w końcu sprawę, że moje uprzedzenie do maddary, wcale nie równało się ignorancji w jej dziedzinie. Może i sposób przekazania wiedzy pozostawiał nieco do rzeczenia, ale i z tym jakoś sobie radziłeś!
Zostawiłem Cię ponownie z twym dziełem. Sam na sam, z nieskończoną ilością możliwości w twoich łapach. Czy to nie wspaniałe uczucie? Mogłeś wziąć się do roboty i stworzyć co ci się żywnie podoba, albo siedzieć i kontemplować znak twojej magicznej inicjacji. Światło. Mógłby to być piękny symbol, nawet adekwatnie alegoryczny. Cokolwiek postanowiłeś zrobić, w międzyczasie mogłeś poczuć, jak magiczna aura wokół mnie ponownie eksplodowała swoim niestabilnym polem mocy, której nie może okiełznać niesforny umysł. Dokładnie jak przed moim rzutem ognistą kulą. Poczułeś tylko niuans w magicznym polu. Nic groźnego, normalka w mojej okolicy, gdy maczam łapy w jakichś podejrzanych, czarodziejskich sprawunkach. No, chyba, że zamierzałem znowu obrzucać coś płonącymi pociskami...
: 05 lis 2015, 1:58
autor: Kruczopióry
Zażenowany? Ja bym też tak chciał, też bym się pobawił, gdybym tylko umiał! No ale nie umiem... jeszcze. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo ci zazdroszczę, kiedy na bok od swojego maleńkiego światełka czuję twoją znacznie silniejszą, wręcz nieco przyćmiewającą je energię, która raz po raz materializuje się czy to w falującej substancji, czy w ognistej kuli. To mnie tylko mobilizuje, żeby jak najszybciej opanować sztukę czarowania. Paradoksalnie, nauczycielska małomówność wcale mi nie przeszkadza – wręcz przeciwnie, czuję, iż dzięki temu mogę mieć większy wpływ na swój twór. Samemu wybrać, jaką ścieżką chciałbym osiągnąć cel. Ty mi podpowiadasz różne sposoby... ale ja i tak znajdę swój.
Nie odzywając się, bo wobec twojej ostentacyjnej ignorancji to bez sensu, wlepiam wzrok w swoje światełko. Niezmiennie czuję płynącą ku niemu z mojego ciała, zwłaszcza skrzydeł, rzekę maddary, teraz jednak trzeba by coś wymyślić, aby jej koryto nieco przesunąć. Bo jeżeli ruszę tylko światełko, energia się rozleje, czyż nie? To logiczne. Pomyślmy...
Niech światełko będzie więc teraz uwiązane – uwiązane na nieistniejącym źdźble trawy. Tak, naciągam je trochę, nie za mocno, żeby przypadkiem nie wypuścić go z rąk ani nie urwać, ale też na tyle, aby było stabilne w swym kształcie, nie powiewając na wietrze. Źdźbło... Źdźbło to wysłużony prostokąt! Tak, to dobry pomysł – teraz jego brzegi ładnie zaginam, powoli, bez pośpiechu, bo i spieszyć się nie ma gdzie. Niech w przekroju wyglądają jak litera "U"; wspominałem już, że to dość szerokie i całkiem wytrzymałe źdźbło? Nie wiem, jaka roślina może mieć takie, ale chyba taka nawet nie musi istnieć poza moją wyobraźnią, nieprawdaż? Wszak to tylko narzędzie. No więc dobrze: zagięte brzegi źdźbła teraz powolutku, ostrożnie, bardzo delikatnie układam tak, aby rzeka maddary, zamiast korytem, płynęła dokładnie nimi, z lewej i z prawej ku mojemu odwłokowi świetlika, gdzie się zlewa. Światełko tkwi niezmiennie w tym samym miejscu, na zakończeniu źdźbła, opierając się o jego brzeg i naciągając je. Końcówki trawy... Hmmm... Zatrzymajmy je, żebym nie musiał zmieniać kierunku przepływu maddary za nimi. A żeby pozostały utwkwione w jednym miejscu, zaczepmy je o gałązki, o!. Albo nawet o jeden patyk, taki jak w procy, właśnie! Jeden kraniec wbity w ziemię, dwa pozostałe trzymają moje źdźbło, którego koniec którego niemienie rozciąga światełko. Prawdziwa proca z takiego mizernego, nierozciągliwego paseczka raczej nie sprawiałaby się dobrze, ale tu nie procę chodzi, a o narzędzie...
I teraz clue: poruszyć. Czym... Ano tak, to genialne: świetlikiem! No wiec mój odlot znów na tulów, znów ma swoje utracone niedawno nóżki i główkę i znów żyje pełnią życia, zmartwychwstałe w mojej łaskawości! Tak! To teraz, mój drogi świetliku, poleć w prawo... Powoli, spokojnie, mamy czas... Twój odwłok tkwi teraz uwięziony w mojej procy, a jej źdźbło delikatnie rozciąga się – całkiem rozciągliwe ono jak na takie wątłe. W następnym kroku w lewo... Taaaak, to powinno być proste... Niech rzeka maddary jak płynęła, tak cały czas płynie do mojego światełka korytarzami zielonej trawy, nie rozlewając się na boki. Teraz trochę trudniej, do góry... Jak to zrobić, żeby nie stracić kontroli nad odwłokiem, żeby nie wypadł z procy? Hmmm... Ugnij się leciusieńko w moja stronę, odwłoku. Tylko troszeczkę, odrobinkę, taaaak, niewiele wystarczy. Dzięki temu podczas ruchu w górę źdźbło nie powinno ześlizgnąć się z ciebie – a ty, świetliku, spokojnie sobie leć. Do nieba, wyżej, wyżej, jeszcze wyżej... Trzeba troszeczkę pomóc rzece, aby ta wezbrała energią, gdyż trudniej płynąć w górę, więc zbieram swoje myśli, wkładając ciut więcej maddary w zaklęcie. No... Teraz, jeśli wszystko dobrze poszło, powinieneś być jakąś długość łapy nade mną, drogie światełko. Jesteś tam? Jesteś? Obserwujesz mnie, Kaszmirowy?
: 06 lis 2015, 20:18
autor: Niewinna Łuska
Kaszmirowy rzeczywiście Cię obserwował. Ale nie był sam! Gdy odwróciłeś się w jego kierunku, usłyszałeś jak wojownik śmieje się. Czy śmiał się z Ciebie? Nie, oczywiście, że nie! Śmiał się radośnie, dając upust swoim pisklęcym cechom, sprawiając, że jego aparycja ponownie przypominała młodzika. Skąd u niego tyle radości? To proste, przecież wspominałem, że nie był sam! Patrzył na Ciebie, ale od razu uderzyło Cię, że jego pysk wygląda jakoś dziwnie. Tylko co to było? No tak! Na jego nosie usadowił się wielki motyl, opalizujący różowawym blaskiem, jak owadzi duszek, który wybrał pysk smoka za idealny punkt do gniazdowania. Powoli poruszył wielkimi skrzydłami, moszcząc się na nosie czerwonołuskiego. A on dalej się śmiał, spoglądając to na Ciebie, to na swój twór, który najwyraźniej wyewoluował z owego światełka, które kisił tak długo w łapach.
– Pięknie, doskonale sobie radzisz z magią – odpowiedział na twoje pytające spojrzenie, z taką samą mocą i szczęściem, jaką miał jego bezkompromisowy śmiech. – Ja też coś zrobiłem. Podoba Ci się?
Owad, jakby na te słowa, rozłożył piękne, zdobione widmowymi wzorami skrzydła i niematerialnymi machnięciami uniósł się w powietrze, okrążając skocznym, fazowym lotem łeb wojownika. Kaszmir powiódł za nim wzrokiem, a zaraz potem posłał w dalszą drogę, każąc mu polecieć w ślad za twoim magicznym tworem. Dogonił szybko wznoszące się światełko, trzepocząc nerwowo skrzydełkami, i zatańczył wokół niego, gdy to wznosiło się ku górze, odcinając się ostro na tle szarego nieboskłonu. Kaszmir śledził wzrokiem oddalające się iluzje. Uśmiech nie chciał zrzednąć na jego pysku, odsłaniając rzędy białych kłów.
– To była pierwsza rzecz, jaką chciałem stworzyć z maddary – oznajmił do Ciebie, nie odrywając wzroku od dwóch światełek wzlatujących do chmur. – Oczywiście, nie udało mi się to za pierwszym razem. Ani nigdy. Aż do teraz. Po jakichś trzydziestu księżycach, wreszcie mogłem stworzyć swoje marzenie z pisklęcych czasów.
Odwrócił się w końcu ku Tobie, obdarzając Cię swoim rozmarzonym spojrzeniem. Zdawał się wrócić właśnie do tego czasu, kiedy był w twoim wieku, a może i młodszy. Cała jego postawa promieniowała wewnętrzną młodością. Najwyraźniej nie pomyliłeś się w jego pierwszej ocenie.
– Dobrze młody, powinno ci już wystarczyć. Resztę magicznych trików odkryjesz sam. Też chciałbym tak sprawnie posługiwać się maddarą w twoim wieku. Może wtedy nawet bym ją polubił...
Przekrzywił łeb. Szafirowe ślepia wciąż pozostawały skupione na Tobie. Wreszcie! Jego jednowątkowy umysł był teraz w stanie zająć się twoją smoczą osobą.
– I jak, podoba Ci się to czarowanie? – zapytał, powracając już do mniej egzaltowanego tonu. – Wciąż uważam, że powinieneś rozważyć zostanie wojownikiem. Jeśli tak potrafisz opanować swój umysł, to z ciałem też sobie poradzisz.
//Raport z MP na poziom I oraz II
: 07 lis 2015, 2:28
autor: Kruczopióry
– Piękny – kwituję z uśmiechem, wpatrując się w odfruwającego motyla niczym zahipnotyzowany. Sam fakt, że poszło dużo łatwiej, niż się tego spodziewałem, napełnia mnie radością, a i ty zdajesz się ostatecznie wcale nie tak bardzo uprzedzony do tej magii. – Marzenia, jak widać, potrafią się spełniać. Nawet te małe.
Przez dłuższy moment jeszcze wodzę wzrokiem na tworem swojego nauczyciela, tak długo, aż całkowicie zniknie z mojego pola widzenia. Razem ze światełkiem. Zaraz potem przymykam oczy w zastanowieniu, przynajmniej do czasu, gdy docierają do mnie twoje kolejne słowa.
– Mimo wszystko podziękuję – odpowiadam krótko, kierując wzrok w twoją stronę. – Jestem już zdecydowany, a dzisiejsza lekcja dodatkowo mnie w tej decyzji ugruntowała. Używanie czarów to... zbyt piękne uczucie, abym nie czuł pokusy zgłębienia najciekawszych zakamarków tej sztuki. Co oczywiście nie znaczy, że nie szanuję wojowników – dodaję, trochę chcąc to podkreślić. – Po prostu nie fascynuje mnie ta ścieżka.
Uśmiecham się raz jeszcze, po czym przechodzę trochę na bok, patrząc w dal, na jezioro. Wzdycham cicho; piękny dzień, zwłaszcza jak na porę liściastych dywanów. To wszystko jest w ogóle takie... dziwne. Chyba po raz pierwszy spotkałem smoka, o którym mogę z czystym sumieniem powiedzieć, iż darzę go sympatią. I to zupełnie przez przypadek, poza swoim stadem.
– Jakie masz jeszcze marzenia? – pytam nagle, choć nie odwracam wzroku od jeziora. – No wiesz... motyl już odfrunął – dopowiadam, parskając śmiechem. Marzenia... Pięknie jest mieć marzenia, Kaszmirowy, ja też je mam. Choć nie każde marzenie jest proste do spełnienia...
: 07 lis 2015, 14:17
autor: Niewinna Łuska
Zmarszczyłem nieznacznie nos, gdy moja propozycja została odrzucona. Dlaczego te wszystkie smoki tak bardzo bały się walczyć, bez użycia mistycznej pomocy z łapy Naranlei? Moc od bogów to coś, czego nie powinno się wykorzystywać w ramach własnego widzimisię, tylko w celach absolutnie koniecznych! A walka magicznymi pociskami, gdy miało się do dyspozycji młode, zdrowe ciało, to była własnie taka samolubna sytuacja. Grymas niezadowolenia szybko zniknął jednak z mojego pyska. Zbyt ucieszyłem się ze swojego własnego sukcesu, by przejmować się dłużej moimi uprzedzeniami. Byłem teraz wolny i spełniony, radośnie przyjmowałem teraźniejszy moment, jakbym nigdy już z niego miał się nie wydostać, lecz mógł trwać w tym swoim malutkim sukcesie po wsze czasy.
Moje oblicze znów się rozjaśniło, gdy powoli, podążyłem za Tobą, stając tuż obok, w miejscu gdzie rozciągał się widok na jezioro. Poetyckość tego krajobrazu jak zwykle mogła mi umknąć, nigdy nie potrafiłem zbyt długo rozpływać się nad pięknem takich codziennych widoków.
Sympatia. Nic dziwnego, że doświadczyłeś jej po raz pierwszy. W twoim stadzie było to obce pojęcie. Za sympatię, można było względnie uznać brak nienawiści. Zawsze współczułem wszystkim pisklakom, które były skazane na wyklucie się wśród Cieni. Ale nie przesadzałem też z tym współczuciem. Wiedziałem, że za niedługo i one staną się takie, jak pozostali. Cyniczne, bezduszne, zdziczałe. Bez radości z czegokolwiek. Zdolne tylko poniżać siebie nawzajem.
Nie zważając na moje przemyślenia, zadałeś nagle pytanie. A na jego dźwięk, przeszedł mnie chłodny dreszcz. No cóż, nie minąłbym się dużo z prawdą, gdybym powiedział, że prawdopodobnie największym z moich marzeń było, aby Cień zniknął z mapy wolnych stad i wrócił tam, skąd przyszedł. Nie obchodziło mnie zbytnio, gdzie to było, byleby jak najdalej ode mnie. Przypadkiem tak się złożyło, że i ty pochodziłeś z Cienia, więc stałbyś się ofiarą mojego destruktywnego życzenia. Odetchnąłem głębiej, przymykając jednocześnie oczy. Ah właśnie – motyl. Pozwoliłem swojemu tworowi rozpłynąć się w powietrzu, gdzieś tam poza zasięgiem moich ślepi, zwracając swoje pisklęce fantazje bogom. Dopiero potem zdecydowałem się odpowiedzieć.
– No wiesz, mam sporo marzeń – zacząłem mówić powoli, wciąż rozważając odpowiedni dobór słów. – Na pewno chciałbym, aby cała moja rodzina zawsze mogła być razem. I dobrze wiedzieć, że bogowie zadbali o moich bliskich, którzy odeszli.
Oznajmiłem, łagodnym głosem, tak różnym od tego, który słyszałeś na początku naszego spotkania. Chrapliwy, nienawistny warkot odszedł w niepamięć. Ciekawe, który Kaszmir był prawdziwy? Ten, który chciał niszczyć, czy ten, który miał zamiar budować?
– Tak poza tym, to chciałbym, żeby smoki więcej się cieszyły ze swojego życia i sukcesów – dodałem szybko, posyłając Ci ciepły uśmiech, w ramach rozładowania atmosfery. – I do tego częściej mówiły to, co na prawdę myślą.
Gdy tylko skończyłem swoją optymistyczną wypowiedź, natychmiast zdałem sobie sprawę, że właśnie życzyłem sobie czegoś, z czego sam się nie wywiązywałem. Nie chciałem zdradzić się przed Tobą ze swojej nienawiści do Cieni. A tak bardzo mnie irytowało, gdy ktoś wygłaszał nieszczere twierdzenia... No ale tak już bywało. Pisklakom i swoim bliskim nie zawsze mówi się całą prawdę. Dla wspólnego dobra.
– A ty? Ja w twoim wieku tylko chciałem ładnego motylka i wygrać pojedynek z bratem, gdy już razem staniemy się wojownikami – zapytałem własnym pytaniem wyraz rozbawienia na swoim pysku.
: 07 lis 2015, 15:41
autor: Kruczopióry
Marzenia... Zabawne. Mimo wszystkich różnic między nami, mimo faktu, że ty jesteś smokiem Życia, a ja Cienia, chociaż ty w walce kierujesz się siła mięśni, kiedy ja marzę o okiełznaniu potęgi maddary... im dłużej z tobą rozmawiam, tym więcej dostrzegam podobieństw miedzy nami. Choć na pierwszy rzut oka wydajemy się przecież tacy różni...
– Też bym chciał, żeby tak było – odpowiadam spokojnie, nie odrywając wzroku od horyzontu. – Nie znoszę udawania kogoś innego, niż silę jest; każda prawda, choćby brutalna, prędzej czy później wygra z kłamstwem. – Opuszczam głowę i wzdycham cicho, przymykając ślepia. No właśnie, prawda... – Chciałbym, żeby wszystkie smoki tak myślały – dodaję ponurym głosem. – Mój przybrany ojciec, Koszmarny, już przy pierwszym spotkaniu kazał mi się ukrywać przed mamą, bo będzie zła. Do teraz nie rozumiem, dlaczego to zrobił; nie ze złej woli, ale jakoś... Nie wiem, jakby wychowany był w świecie, w którym uniknięcie konfrontacji zdań było ważniejsze od szczerości. – Marszczę brwi. – Do dziś jej zresztą nie poznałem; nie powinno się tak stać. Ale cóż poradzę? – Podnoszę wzrok i spoglądam z rozrzewnieniem na pogodne niebo. To pewnie jeden z ostatnich tak pięknych dni w najbliższym czasie... – Może moje wymagania są za duże? Może powinienem się cieszyć, że w ogóle mam przybranego tatę? Bo rodziców... Ech...
Nabieram powietrza i wstrzymuję głos. Gdybyś spojrzał teraz na mnie, zapewne zauważyłbyś, iż moje oczy się zaszkliły. Nigdy z nikim nie rozmawiałem tak szczerze – ale też nigdy nie poznałem kogoś, komu byłbym gotów tak zaufać...
– Twoje słowa mnie trochę zabolały, ale nie z twojej winy. Nie mogłeś wiedzieć – dodaję po chwili. – Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam rodziny; phi! – Parskam głośno. – Gdybym kiedykolwiek poznał swoich biologicznych rodziców, zapewne pierwsze, co bym uczynił, to rzuciłbym się na nich wściekle z niepohamowaną żądzą mordu. Zostawili mnie samego w opuszczonej jaskini, to cud, że żyję. Nie znam ich imion ani pysków, nie wiem, z jakiego są stada, o ile z jakiegoś w ogóle, w gruncie rzeczy nawet nie rozumiem, jak to się stało, że przetrwałem pisklaczy okres. – Wzdycham głośno. – Dlatego jedyną moją rodziną, jeśli można tak powiedzieć, jest Koszmarny; ma swoje wady, to prawda, ale... mimo wszystko wydaje się całkiem sympatycznym smokiem. Dlatego się z nim trzymam. – Uśmiecham się, spoglądając znów przed siebie. Czyż nie czas zakończyć te wynurzenia?
– Dobra, rozkleiłem się trochę, chyba wystarczy – stwierdzam, odwracając się radośnie w twoim kierunku. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego całego rozklejania się. I w tym drugim marzeniu też przyznaję ci rację; trzeba się cieszyć z drobnych sukcesów. To gdzie ten motyl? – pytam, wymownie rozglądając się łbem po okolicy w poszukiwaniu twojego tworu, choć wiem, że już dawno go tutaj nie ma. – Opowiedz mi coś o swojej rodzinie. Może... Może to dziwne, ale... – Podnoszę oczy ku gorze. – Ale wtedy będę mógł przynajmniej przez chwilę pomarzyć, co by było, gdybym sam takową miał...
: 08 lis 2015, 18:37
autor: Niewinna Łuska
Słuchałem i słuchałem, a mój pysk wyrażał coraz mniej emocji. Delikatny, swobodny uśmiech zagubił się gdzieś, pośród rosnącego wyrazu współczucia, ale też zrozumienia. No tak. Dlatego byłeś inny. Wykluty poza swoim stadem. Wyrzutek już przed narodzeniem. Poczułem, jak w moim żołądku coś się przewróciło, a przepona zdawała się być ściśnięta i związana na supeł. Hm. Dziwne uczucie. Chyba nigdy takiego nie miałem. Co to było? Trochę jak smutek, ale zupełnie inne... Melancholijne, ogarnęło mnie swoimi objęciami, gdy patrzyłem na twoje zwierzenia. Coraz mniej widziałem w Tobie cienistego, a coraz więcej zwykłego pisklaka. A z każdym kolejnym uderzeniem serca, kolejna część mnie odłączała się od głównego nurtu, chcąc Ci po prostu pomóc. Zabrać Cię z tego stada bestii, w którym nie powinno Cię być. Dać Ci poczucie prawdziwej jedności otaczającymi Cię pobratymcami. Substytut rodziny. Nie! Dla mnie, stado BYŁO rodziną. Każdy należący do Życia był mi synem, córką, bratem, lub siostrą. Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć, na żadne z twoich słów. Mogłem tylko słuchać, zagubiony wśród gęstwiny moich i twoich myśli, które zaczęły przeplatać się w mglistym tańcu, kiedy opowiadałeś. W końcu spojrzałeś na mnie, siłą wywołując wesołość na pysku, który jeszcze przed chwilą był przepełniony rozpaczą. Przyznaję. To już była przesada. Totalnie się rozkleiłem. Zawsze byłem podatny na emocje, nic na to nie poradzę. Przysunąłem się do Ciebie, nie wiedząc do końca co chcę zrobić. W końcu wyciągnąłem swoje wielkie skrzydło i otoczyłem Cię nim w opiekuńczym geście. Co innego miałem zrobić? Żadne słowa przecież nie mogły tutaj zadziałać. Nawet najlepszy mówca nie potrafi naprawić złamanego serca.
– Trzymaj się z nim, skoro faktycznie jest w porządku. Trudno kogoś takiego uświadczyć w Cieniu – powiedziałem w końcu, a mój głos dochodził do mnie jakby z odległości. Brzmiał jakoś obco i nienaturalnie. Nigdy nie używałem takiego głosu. Nie bardzo rozumiałem co się ze mną w tej chwili dzieje. Nieznane emocje zdawały się przejmować nade mną kontrolę.
– W porządku, każdy musi czasami to wszystko powiedzieć – rzekłem do Ciebie, spoglądając w dół, na twoje ślepia, posyłając Ci łagodny uśmiech. Mój pysk w tej chwili nie potrafił zdecydować się na taki pełnoprawny, szeroki, pełen radości grymas.
– Motyl wrócił do moich marzeń, ale mogę go teraz przywołać kiedy tylko chcę – oznajmiłem z dumą i przestałem się wpatrywać w Ciebie z taką niepotrzebną intensywnością. – A jeśli chcesz coś wiedzieć o mojej rodzinie... To mogłaby być długa opowieść. Wywodzę się z rodu, który bardzo bezpośrednio wiązał się z najważniejszymi smokami, stanowiącymi główny trzon stada Życia, zanim jeszcze rozpadło się ono na Życie i Wodę. Mam kilku krewnych w stadzie Wody, całkiem sporo we własnym. Mam brata, z którym kiedyś byłem bardzo blisko. Nazywa się Oczywisty Kolec. Jest w moim wieku i jest całkowitym przeciwieństwem mnie.
Zaśmiałem się, myśląc o swoim ukochanym rodzonym. Zaraz potem spoważniałem.
– Niestety, od jakiegoś czasu zmienił się, pogrążył w jakimś marazmie. Mało je, nic nie mówi... Ciągle tylko wspomina coś o śmierci. Eh. Ale nie mówmy o tym! Mam też przybraną siostrę w stadzie ognia. Nie jestem z nią spokrewniony, ale ona praktycznie mnie wychowała! Jest niemal jak moja druga matka. Nazywa się Nadciągająca Wichura. Do tego moi rodzice, wciąż są w stadzie Życia. To wiekowe smoki, bardzo zasłużone dla nas wszystkich. Niedawno zwołali wielkie, rodzinne spotkanie. Zastanawiam się, czy nie było to spowodowane tym, iż niedługo zamierzają odejść...
Zawiesiłem się na moment, spoglądając gdzieś w dal. Kiedy ten moment nadejdzie, będzie niezwykle smutny.
– Tak... Ah! Nie powiedziałem o najważniejszym. Mam dwójkę dzieci. Dynamikę Ostrza i Zimowego Kolca. Obydwoje szybko wyszkolili się w swojej sztuce, są bardzo zdolni i ambitni. Dynamiczna została już łowcą stada, przejmując obowiązki od mojego ojca. A Zimowy ukończył szkolenie na czarodzieja. Teraz pozostaje mu tylko test. Kto wie, może nawet teraz go przechodzi? Ha, pewnie nieźle byście się dogadali! On też uwielbia magię. Szczególnie tą, która dotyczy mrozu i lodu...
Przerwałem, znów zwracając ślepia na swojego rozmówcę. Spróbowałem wyczuć napięcie twojego ciała, aby stwierdzić, czy już czas, żebym zabrał skrzydło. Nie chciałem się zbyt rozwlekać, jeśli będziesz chciał o coś zapytać, to powiem więcej. Z resztą... nie do końca wiedziałem, jakie to wszystko wywoła na Tobie wrażenie. Czy tylko zaciekawienie? A może coś więcej?
: 08 lis 2015, 21:20
autor: Kruczopióry
Cały czas potakuję głową, kiedy wypowiadasz kolejne słowa, wysłuchując ich wszystkich bardzo uważnie. A więc masz prawdziwą rodzinę... Prawdziwą, kochającą się rodzinę, rodziców, dzieci, nawet krewnych w innych stadach. Choć twój brat... Marszczę brwi, słysząc te słowa; w każdej grupie znajdzie się czarna owca. Trudno. Wspaniała rodzina, niewątpliwie. Tym bardziej że...
– Czy Dynamika Ostrza nie była kiedyś przypadkiem Dynamiczną Łuską? – pytam, wlepiając w ciebie wzrok, gdy zakończyłeś swój monolog. To... To nie może być tak wielki zbieg okoliczności. – Bo widzisz, zdarzyło mi się poznać ją i Zimowego Kolca. Bardzo sympatyczne smoki. – Uśmiecham się. – Trafiliśmy do jednej drużyny podczas gry Aterala. Nie powiem, współpraca była fajna – dodaję, mrugając okiem.
– Co do Cienistych... – Wzdycham cicho. – Dlaczego tak o nich mówisz? – pytam, przyglądając ci się teraz uważniej. – Nie znam ich dobrze, z niewieloma miałem okazję porozmawiać, ale nie wydawali się źli. Owszem, Sombre była nieco oschła podczas treningu, ale... to chyba taki specyficzny rodzaj troski po prostu. Mimo że chyba nie było jej to w smak, pomagała mi. I nie wiem, dlaczego inni mieliby postępować inaczej – dodaję, wznosząc oczy ku niebu. To takie zabawne, jak zupełnie inaczej brzmiałyby wypowiedziane przeze mnie teraz słowa, gdyby było już po mojej niedoszłej ceremonii w Cieniu... Przyszłość lubi sprawiać niespodzianki.
– Chyba wystarczy tej rozmowy, zasiedziałem się – mówię, powoli podnosząc do góry swój zadek. – No, chyba że chcesz mnie jeszcze o coś zapytać – dodaję, odwracając jeszcze na moment swój łeb ku tobie. – W gruncie rzeczy... spieszyć się nigdzie nie spieszę, a więc możesz walić śmiało – dopowiadam, uśmiechając się szeroko.
: 09 lis 2015, 21:17
autor: Niewinna Łuska
– Tak, to oni – stwierdziłem z dumą, na wspomnienie o moich dzieciach. A więc już ich poznałeś. Co za miły zbieg okoliczności.
– Jeśli chodzi o cienistych... To mam swoje zdanie. I swoje doświadczenie w tej materii – stwierdziłem powoli, ostrożnie dobierając słowa, a na koniec ostatecznie wzdychając krótko. – Eh... bez urazy oczywiście. To nie twoja wina, że jesteś w tym stadzie.
Bardzo bym chciał, żebyś jednak nie był. Cieniści zostawiając na Tobie swój ohydny zapach już Cię krzywdzą.
– Nie, ja też powinienem już iść. Zgłodniałem, muszę przygotować się do polowania – oznajmiłem, podnosząc się z ziemi. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy!
Uśmiechnąłem się do Ciebie miło. Nie mogłem wiedzieć, w jakich okolicznościach rzeczywiście spotkamy się następnym razem.
– Trzymaj się – rzuciłem w ramach pożegnania, smagając Cię futrzastą końcówką ogona po łbie. A potem oddaliłem się swobodnym korkiem, podążając w kierunku terenów Życia. Mojego domu.
: 09 lis 2015, 22:10
autor: Kruczopióry
Cieniści... Dlaczego masz takie zdanie? To co, mnie też nie lubisz tylko dlatego, że jestem Cienistym? Mrużę brwi, przyglądając ci się bacznie, a może nawet trochę złowrogo; rzucić podobnym zdaniem i po prostu odejść to najgorsze, co mogłeś teraz uczynić. Sporo straciłeś w moich oczach; jeszcze to sobie kiedyś wyjaśnimy. Znaczy... wtedy myślałem, że będziemy sobie musieli to wyjaśnić.
– Do zobaczenia, Kaszmirowy – mówię suchym głosem na koniec, odprowadzając cię wzrokiem. Ileż ciężkiej pracy trzeba wykonać, żeby wreszcie w Wolnych Stadach przestało się patrzeć na pochodzenie, a zaczęło zwracać uwagę na charakter? Ile jeszcze razy jakiś smok musi zostać potraktowany inaczej, a może nawet zginąć tylko dlatego, że pochodzi z innej rodziny? Jestem Cienistym, Kaszmirowy, a ty smokiem Życia; mimo to potraktowałem cię dokładnie tak, jak potraktowałbym każdego innego smoka z każdego innego stada. A ty... choć nie traktujesz mnie źle, chyba dalej nie potrafisz wyzuć ze swojej głowy, iż mojej obecności towarzyszy zapach Cienia. I udowodnisz mi to jeszcze raz kiedyś, na granicy...
: 17 lis 2015, 22:31
autor: Niewinna Łuska
Spokojnym lotem, osiadł na plaży, wciągając w nozdrza zapach przeszłości, który wisiał tutaj gęsty i zawiesisty. Wspomnienia. Tak niedawno był tutaj z Krukiem, gawędząc sobie o magii i marzeniach, a potem spotkał się z nim jeszcze raz na granicy – pewien, że posyła go na pewną śmierć. Dopiero niecały księżyc temu dowiedział się, że Kruk żyje! Jego sumienie tańczyły taniec zwycięstwa, pozbywając się tego całego brudu, który zdążył się nagromadzić ostatnimi czasy. Nie zabił pisklaka. Nie miał jego krwi na łapach. Z tej radości... Zaryczał potężnie. Ale nie był to zwykły ryk. Echo poniosło jego głos w kierunku terenów Cienia. I można było mieć pewność, że jest to wezwanie. Brakowało w nim jednak tej morderczej nuty, która poprzedza pojedynki. To było zwykłe zaproszenie. Smoka, z którym widział się dwa razy w życiu. Ale nie potrzebował niczego więcej. Poza odrobiną wiedzy, jaka zdobył od Dynamiki.