Strona 14 z 37
: 08 mar 2016, 21:19
autor: Kruczopióry
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Usłyszawszy odpowiedź Lisa, Kruczopióry nie zwlekał specjalnie – już po chwili rudzielec mógł poczuć, jak siatka zakołysała się nieco mocniej, lekko podrzucił go do góry, kiedy jego nauczyciel wykonał ruch w dół. Sylwetka powietrznego skierowana ku ziemi lekko przyspieszyła za sprawą grawitacji, nim ten tuż przy podłożu wyrównał lot, aby w ruchu poziomym doń delikatnie odłożyć maddarowy twór. Który zaraz zniknął, pozostawiając Rabusia samego na środku polany – tylko na chwilę, nim Kruczopióry zatoczył koło w powietrzu zatrzymując się przed nim. Byli zupełnie sami; może i lepiej, iż nikogo nie było w pobliżu, ciekawe, jak by to... wytłumaczyli.
Delikatnie, ostrożnie dotknął boku rudego w pobliżu rany, aby lekko go obrócić, oglądając jej stan; nie było to pewnie przyjemne dla smoka, ale... no cóż, chciał chociaż wiedzieć, jak bardzo jest źle. Szkoda, że nie trudniąc się uzdrowicielskim, nie bardzo miał pojęcie, jak coś na to poradzić... Podrapał się po łbie; przydałoby się trochę uspokoić myśli. Chociaż trochę...
– Przez chwilę się bałem, że mi jeszcze umrzesz albo coś takiego. Dobrze, że się jednak obudziłeś – stwierdził, zdając się przy tym lekko skonsternowanym.
– Chyba odrobinę... Eeee... Przesadziłem – dodał, znów podrapawszy się po łbie.
– Ale dalej byś się pewnie chciał nauczyć magii, co? – zapytał.
– No to... Hmmm... W sumie nie wiem, czy lepiej najpierw wezwać uzdrowiciela, czy lepiej poczekać, żeby cię poskładał potem... całego. – zaznaczył, znów zamyśliwszy się.
– No bo przecież... podczas prawdziwej walki będziesz często ranny! A podczas pojedynku z Dwuznaczną Aluzją czy innym Słowem Prawdy nie ma, że boli! – niemal zakrzyknął, nagle rozpogodziwszy się.
– Daj mi wiec po prostu sygnał, Lisie, kiedy będziesz gotowy na... następną część – zaznaczył, wyszczerzywszy kły.
Przesadził; zapamiętał sobie we łbie, aby nigdy więcej nie próbować z młodymi smokami wybuchów. A już na pewno nie poprawiać ich skuteczności swoją własną maddarą. Chociaż... nie, to było zbyt zabawne, aby nie spróbować jeszcze raz, nawet mimo faktu, że sam skończył z poharataną szyją! Ale to w innej nauce... A może w tej, ale później...?
: 12 mar 2016, 23:14
autor: Lisi Kolec
Kruczy wykonał całkiem dobrą robotę – lądowanie nie sprawiło mu bólu. Nie otwierał jeszcze przez chwilę ślepi, powoli przyzwyczajał się do leżenia na chłodnym śniegu. Rany po oparzeniach delikatnie piekły, jednak zdawały się mniej dokuczliwe. Lis wzdrygnął sie delikatnie, gdy Kruczy klepnął go po boku. Otworzył ślepia spoglądając na czarnołuskiego. Błękitne niebo i śnieg odbijający słoneczne światło natychmiast zmusiły go do przymrużenia powiek.
– Śmierć? To nie dla mnie... – Młody wypowiadając te słowa zapomniał, z jakim wysiłkiem się to wiąże. Miał zamiar delikatnie się zaśmiać, jednak zamiast tego zachłysnął się powietrzem, a każde kaszlnięciu było jak strzała bodząca go w pierś.
Nie porywając się ponownie na nadwyrężanie swoich płuc poczekał, aż Kruczy skończy mówić.
~ Myślę, że zanim ci odpowiem, wypadało by potrafić ustać przez chwilę w miejscu. ~ Powiedział przewracając oczami i wyszczerzając krzywo pysk. To będzie całkiem spore wyzwanie...
Lis uniósł delikatnie łeb by ocenić sytuację. Jego ślepia rozwarły się szerzej, gdy ujrzał liczne ubytki... zarówno w ciele, jak i w futrze. Odsłonił kły i opuścił łeb na ziemię. Westchnął głęboko, co zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
~ Beznadzieja... ~ Podesłał Kruczemu.
Kolejna próba pozwoliła mu określić jakich miejsc lepiej nie dotykać i która kończyna będzie w stanie unieść go delikatnie do góry. Przewrócił się na zdrowy bok i po krótkim stęknięciu uśmiechnął się delikatnie. Połowa sukcesu. Następnym ruchem było dźwignięcie się chociażby do siadu.
Rudy zaparł się prawą z przednich łap, by natychmiast móc przetransportować lewą łapę tak, by znalazła się bliżej ciała. Powolnie dźwignął przednią część tułowia i tak samo zrobił z tylnymi łapami. Ogonem wspomógł się pod koniec. Całe ciało drżało, czy to z zimna, czy to z bólu – kto wie? Lis stał jednak na wszystkich czterech łapach, a w końcu to było jego celem.
Na stojąco nieco lepiej mu się oddychało, jednak mimo to był nieco niedotleniony. Z całych sił walczył o to, by nieco ustabilizować swój oddech – w końcu w innym przypadku znowu padł by zemdlony na ziemię. Dla równowagi podparł się zarówno ogonem, jak i jednym ze skrzydeł.
~ Daj mi może... chwilę odsapnąć ~ Lis skierował zmarniały wzrok w kierunku czarnołuskiego. To dziwne, że nawet w takim stanie potrafił się uśmiechać.
Nie męcząc się dłużej przysiadł i rozprostował skuloną wcześniej szyję. Teraz miał nieco czasu na ogląd całej sytuacji. Zmarszczył brwi i zerknął na całkiem rozległy teren wyłożony białym puchem.
~ A tak w ogóle... gdzie my jesteśmy? ~ Rudy przekrzywił łeb i uniósł do góry brew. Swoją drogą... był teraz tak komicznie skrzywiony, jakby przed chwilą zeżarł coś niezwykle kwaśnego i nawdychał się pieprzu... no może nieco przesadzone porównanie, ale całkiem dobrze działa na wyobraźnie – nieprawdaż?
: 13 mar 2016, 0:51
autor: Kruczopióry
– Nie mam zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy – stwierdził Kruczopióry, wzruszywszy barkami. Przy okazji rudy mógł też zobaczyć, jak na skutek ruchu jedna z raz na szyi czarnołuskiego delikatnie rozsunęła się, efektem czego popłynęła po niej mala strużka krwi. – Nie wiedziałem, jak bardzo jest źle, wiec wolałem cię zanieść do uzdrowiciela. Ale... w gruncie rzeczy nawet nie opuściliśmy terenów wspólnych – dodał, uśmiechnąwszy się. – Nie ma co narzekać, nie takie rany pewnie cię czekają, kiedy przyjdzie do prawdziwych walk – dodał jeszcze, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Możesz się przynajmniej chwalić, że poznałeś całkiem skuteczny typ ataku!
Odwrócił łeb na moment w bok, rozejrzawszy się. Nietknięta stopami innych smoków polana rozciągała się daleko pod błękitną skałą, stanowiąc właściwie doskonałe miejsce do treningu, kiedy tylko Lis zechce go kontynuować. Ale skoro jeszcze wracał do siebie... Kruczopióry postanowił na chwilę zmienić temat.
– Tak właściwie to dlaczego zdecydowałeś się na czarodziejstwo? – zapytał, zwracając wzrok ku adeptowi. – Znaczy... Wiele smokom podoba się maddara, jak mnie, ale niewielu decyzje się obrać taką ścieżkę. Więc pytam z czystej ciekawości, bo trochę co innego coś lubić, a co innego trudnić się tym przez całe życie – podkreślił, znów mrugnąwszy ślepiem. Przy okazji powoli, spokojnie przysiadł, dokładnie układając swój brzuch na śniegu, składając przy tym jednocześnie skrzydła. Ciekaw był, co teraz powie ten młody, którego znał jak dotąd z figlarnej strony... ale niekoniecznie z głębi. A może znać go powinien...?
: 14 mar 2016, 20:51
autor: Lisi Kolec
Gdy w końcu wypluł cytrynę, która skrzywiła mu pysk i rozluźnił wszelkie mięśnie odpowiedzialne za mimikę, skierował swoją kamienną twarz w stronę Kruczego i wlepił w niego lekko przymrużone ślepia. Nie był przygotowany na brak odpowiedzi, bo brak odpowiedzi wiąże się z zadawaniem kolejnych pytań bez konkretnego punku odniesienia. Nie wie gdzie jesteśmy? Lis sapnął, po tym jak przez przypadek wziął nieco głębszy oddech.
~ Z pewnością skuteczny... ~ Rudy wykrzywił się z wymuszonym rozbawieniem.
Lis obserwował ruchy czarnołuskiego – dopiero teraz rzuciła mu się na oczy rana na szyi... więc on też nieco ucierpiał...
Z zamyślenia wyrwało go nagłe pytanie, a jako że był jeszcze nieco przytłoczony, jego reakcja była nadto powolna. Przez to też nie do końca dosłyszał pytanie, jakie do niego skierowano. Przez chwilę, nieco skonsternowany, wpatrywał się w ślepia Kruczopiórego. Całe szczęście, że istnieje coś takiego jak kontekst – Lis z całą pewnością wolał uniknąć dopytywania się.
~ Emmm... to znaczyyyy... ~ Młody opuścił nieco łeb i zmarszczył nos. Gdyby tylko mógł się pokusić na podrapanie się łapa po głowie, zrobił by to... ale jeszcze nie czas na takie szalone manewry.
~ ... nie, że nie mam pojęcia czy coś... ale jakoś trudno mi to teraz określić.~ Rzucił Kruczemu krótkie spojrzenie spode łba.
~ Całkiem prawdopodobne... że to właśnie dzięki tobie.~ Tym razem stać go było na krótki uśmiech, z pokazaniem zębców.
Od tego wszystkiego zapomniał już, że trudno mu oddychać, że łapy mu się trzęsą, że w głowie się kręci – było całkiem dobrze! Może nawet niedługo będzie mógł i tyłek unieść nad ziemię...
Rudy w odstępie kilku sekund od swojej ubogiej wypowiedzi zdał sobie sprawę, że jego rozmówca może jednak czuć lekki niedosyt.
~ A tak oprócz tego... uważam, że to fascynujące, że mogę użyć krztyny mocy i wyobraźni, do tworzenia czegoś pięknego, bądź śmiertelnie niebezpiecznego... no bo w sumie... genialna z tym sprawa, nie?
: 14 mar 2016, 22:14
autor: Kruczopióry
"Że to właśnie dzięki tobie"...? Kruczopióry otworzył szerzej ślepia i zamrugał kilka razy, obserwując Lisa bacznie. Zmierzył cała jego sylwetkę, począwszy od łba, przez ranny bok, na ogonie kończąc. Czy ten młody zdecydował się na rolę tkacza maddary... tylko dlatego, że kiedyś się zupełnie przypadkiem spotkali?
Słuchał do końca; słuchał wszystkich jego słów. Tak jak mówił chwilę wcześniej czarnoluski: każdemu podobała się maddara... ale nie każdy na zajmowanie się nią poświęcał całe życie. Nie wiedział, co odpowiedzieć – mimo że fascynacja też stanowiła świetny powód, w jego łbie wciąż pobrzękiwały wcześniejsze słowa Lisa. Uśmiechnął się nieznacznie... i jeszcze raz zlustrował go wzrokiem. A następnie nagle podniósł się...
Podszedł bliżej adepta i obejrzał jego bok – przyjrzał się uważnie krwawiącej, choć już nieco zasklepionej ranie. Przewrócił łeb na bok, a następnie wyciągnął łapę do przodu....
– I nadal uwielbiasz maddarę, mimo że zrobiła ci... to? – zapytał, delikatnie trącając adepta w bok. – Mimo że ta maddara pozbawiła cię kiedyś futerka... – kontynuował, przejechawszy dłonią po jego grzbiecie – ...i mimo że twoje nogi... – spokojnie przeszedł przed smoka, podnosząc jego prawą, przednią łapę – ...przewracały się od kłody z niej złożonej? I mimo że wyrządziła wiele innych, pomniejszych krzywd? – Popatrzył głęboko w oczy smoka. Bardzo głęboko. – Kochasz maddarę; gdyby tak nie było, już dawno nie chciałbyś mnie widzieć na oczy po tym, co ci dotąd zrobiłem. Ale nadal tutaj jesteś i nie próbujesz uciekać, i to nawet mimo ciężkiej rany i skrajnego wycieńczenia. Dlatego zasługujesz na to, aby zostać jej mistrzem...
Wyszczerzył nagle kły... a tuż przy rannym boku Lisa zaczął pojawiać się twór Kruczopiórego. Podłużna, ciemnoszara igła z metalu – długa na mniej więcej szpon, o kształcie stożka, którego nasada miała wielkość łuski, płynnie przechodząc w wyjątkowo ostry szpikulec na krańcu. Matowa, o metalicznym posmaku, bez zapachu – i gotowa za chwilę powoli, ale wyjątkowo boleśnie wbić się w w ranę Lisa...
– Jeszcze tylko trochę, Rabusiu... – rzekł spokojnie smok, wpatrując się w oczy rudego, kiedy jednocześnie nakazywał igle ruch. – Jeszcze tylko trochę...
: 17 mar 2016, 23:48
autor: Lisi Kolec
Reakcja Kruczego była co najmniej... dziwna. Między innymi to właśnie sprawiło, że dopowiedział te kilka słów. Czemu ta informacja okazała się być tak istotna, dla jego nauczyciela?
Nieco zaskoczony podniósł delikatnie zad. W takiej pozycji też zastygł, dokładnie obserwując ruchy czarnołuskiego. Młody kątem oka dostrzegł, że w kierunku jego rany zbliża się smoczy pazur. Przełknął głośno ślinę i zmrużył oczy.
Nic nie poczuł... w sumie czemu Kruczopióry miałby wciskać mu paluchy do rany? Rudy odwrócił łeb w kierunku smoka i postawił uszyska z zaciekawieniem.
Niestety jednak nie obeszło się bez krótkiego syknięcia – było to delikatne szturchnięcie, ale w jaki czuły punkt. Młody nie zdążył nawet rzucić Kruczemu groźnego spojrzenia, gdy ten przejechał mu łapą po grzbiecie. Nie wiedzieć dlaczego, każdy dotyk był irytujący – jakby organizm bronił się przed wszystkimi bodźcami z zewnątrz. Nieprzyjemny dreszcz spowodował, że Lis ponownie osiadł na tyłku. Rudy cierpliwie czekał, aż przemowa Kruczego się skończy. Szczerze powiedziawszy czarnołuski zachowywał się wręcz teatralnie. Potok myśli, jaki z siebie wylewał powoli stawał się dla adepta jedną całością.
Lisi przymrużył oczy, by zaraz ponownie je rozszerzyć. Wpatrywał się w czarne ślepia całkiem długo, z każda chwilą poważniejąc. Jednak koniec końców uśmiechnął się lekko.
Jak to się dzieje, że Kruczy zawsze potrafi go zaskoczyć? Rudy, marszcząc czoło, wpatrywał się w drapieżny uśmiech nauczyciela, nie mogąc skojarzyć z czym ów uśmiech się wiąże.
Coś wyraźnie wprowadziło zaburzenia po jego prawej stronie. Bezwzrokowo zbadał obiekt, wykorzystując do tego pojedynczy impuls maddary – tego w końcu zdołał się nauczyć zanim... ten, no...
W każdym razie – przedmiot okazał się być szpikulcem z jakiegoś twardego materiału. Punktowy atak wiąże się z siła i precyzją – będzie musiał stworzyć coś solidnego... W jego głowie podświadomie wytworzyło się coś, co widział u swojego nauczyciela – okrągły kształt, całkiem grube, z twardego tworzywa. Szarawa tarcza z kamienia, chłodna w dotyku, o ziemistym zapachu, ciężkawa. Twór ów miał pojawić się na drodze igły – gdzieś tuż przed jego bokiem, chroniąc przy tym cały tułów, prócz łap.
: 18 mar 2016, 0:30
autor: Kruczopióry
// Tym krótkim opisem obrony chyba bardzo chcesz, żeby nauka trwała jeszcze dłużej :>...
Niezbyt kształtne, niezbyt twarde, niezbyt dokładne, niezbyt, niezbyt, niezbyt... Ale czego mógł się spodziewać po zupełnie wycieńczonym uczniu? Kruczopióry posłał przed siebie metalowa igłę... ale ta i tak wtopiła się w kamień w jego połowie, zatrzymując dosłownie tuż przed celem! Bo i czarodziejowi wcale nie chodziło o zupełne dobicie rudofutrego – jedynie o obudzenie na powrót jego uwagi. O to, żeby Lis się skoncentrował i wrócił myślami do nauki, żeby był w stanie nadal myśleć o maddarze mimo bólu i delikatnie sączącej się krwi... Jakoś był w stanie. To dobrze.
Kruczopióry popatrzył na adepta uważnie i wziął kilka głębszych oddechów, namyślając się, co powinno być dalej...
– Bez szału, ale wystarczająco – zaczął krótko, obserwując młodego, który powinien łatwo domyślić się, iż miał na myśli obronę sprzed chwili. – Sprawdzałem tylko koncentrację... jak poprzednio – dodał, wlepiając w smoka swoje ślepia. – Niech będzie, że ... chwilowo nie będę cię uczył tak, abyś otrzymał jeszcze więcej ran. Z naciskiem na "chwilowo" – zaznaczył, znów wyszczerzywszy lekko kły. Następnie skierował spojrzenie w bok, na polanę; wielka, pusta przestrzeń aż prosiła się o wykorzystanie...
Tylko co tym razem? Ano tak... Rabuś. Zmrużył lekko ślepia i zaczął posyłać maddarę w swój kolejny twór, tym razem jednak twór całkowicie nieagresywny, niemniej aż zbyt dobrze znany młodemu. Płoworude futro, poszarzałe podbrzusze i ten wiecznie uśmiechnięty wyraz pyska... Tak, Lis we własnej osobie – dużo dokładniejszy niż onegdaj pokazywał mu podczas nauki biegu, miał czas, więc zadbał o każdy szczegół. Pragnął dać uczniowi jeszcze chwilę na dojście do siebie, nim jego kopia – zupełnie zdrowa – zmaterializowała się jakieś dwa ogony od niego.
Następny atak Kruczopiórego był inny – oto bowiem wokół maddarowego tworu, na całej długości jego tułowia, zaczął pojawiać się metalowy pancerz. Zaraz, zaraz... No, nie taki zwykły pancerz, przecież atakował nim, czyż nie?! No wiec metal był... nagrzany. Ba, nie po prostu nagrzany, gorący jak świeżuteńko wydobyte ze smoczego pyska zionięcie, rozgrzany do czerwoności, parzący, od samego dotknięcia można było zrobić sobie krzywdę! I co teraz...?
– Ach, przed upieczeniem mógłbym go jeszcze oskubać, futerko potem miedzy zęby wchodzi... – mruknął Kruczopióry, wyszczerzywszy ironicznie kły i drapiąc się łapą po głowie. Oczywiście liczył na to, iż Lis obroni swoją własną kopię... a może i nie?
: 23 mar 2016, 23:34
autor: Lisi Kolec
Lis starał się tryzmać emocje na wodzy – i nawet mu to wychodziło, gdyby nie to, że zamiast metalicznego brzęku odbitego kolca usłyszał kruszący się kamień. Jego ślepia rozszerzyły się gwałtownie, a łeb błyskawicznie odwrócił w kierunku tarczy. Szpikulec o mało go nie dotknął! Rudy mrugnął kilkukrotnie i odetchnął głęboko... a przynajmniej na tyle głęboko, na ile mógł.
Z otępienia wyrwał go głos Kruczopiórego. Uszy obróciły się w kierunku źródła dźwięku. Lisi po chwili odwrócił się w kierunku nauczyciela posyłając mu skrzywiony uśmiech.
~ Ha ha...! Chwilowo, tak? Niech będzie... ~ Zachichotał bezgłośnie... znaczy się, telepatycznie? Jakoś tak.
Lis zerknął na pysk Kruczego – widniało tam skupienie (, czyli coś czego mu osobiście brakowało)... W każdym razie mogło to oznaczać tylko jedno – stanie się coś spektakularnego lub ewentualnie smok tworzy bardzo skomplikowane kształty. Lis mimowolnie przybrał podobny wyraz pyska – zmrużył oczy i wpatrywał się cierpliwie to w ślepia czarnołuskiego, to w przestrzeń za nim. Trwało to pewnie kilka-kilkanaście sekund, lecz rudy, jak to rudy, zdążył się zmęczyć całą tą atmosferą napięcia. Z tego wszystkiego też, z niewyjaśnionych przyczyn, zaskoczył go fakt, że coś z tego skupienia i marszczenia czoła powstało. I był to nie kto inny jak on sam. Wpatrywał się w swoją kopie z zachwytem... nie był to może samozachwyt, a bardziej zachwyt z samego faktu, że coś tak dokładnego powstało. Przekrzywił łeb sprawdzając, czy to nie jest przypadkiem lustrzane odbicie. Jeszcze większa była jego uciecha, gdy okazało się ze to twór z krwi i kości... jeśli można tak powiedzieć.
Nagle jednak źrenice w jego oczach zwężyły się, a na pysku wymalował się niepokój. Ty draniu!
No i klon zamknięty w piekarniku...
Rudy zmarszczył brwi i obnażył zębiska. Kruczy niezwykle starannie dobierał dla niego ćwiczenia – były cholernie trudne! Istnieje parę opcji... zalać to wodą? Nie... wtedy zamiast się upiec zostanie ugotowany żywcem! Rozwalić zbroję? Odłamki mogą dotkliwie poparzyć klona... A może... rozepchać ją od środka? To już mogłoby się sprawdzić. A może zawalczyć z Kruczym o dominację nad jego dziełem? To wydaje się zbyt trudne, zważywszy na to, że jego nauczyciel z pewnością umie zdecydowanie więcej niż on...
Miał bardzo mało czasu – z resztą jak zawsze! Tak więc liczy się prosta, lecz skuteczna konstrukcja... Tutaj mógłby sprawdzić się kamień, albo coś co potrafi pochłaniać ciepło...
Lis wyobraził sobie warstwę z materiału, który byłby barierą między ciałem a zbroją – twarde jak kamień, zatrzymujące ciepło na swojej powierzchni, bez zapachu, bez smaku, o szarym, pospolitym dla skały kolorze. Następnym etapem były by kolce wystrzeliwujące na zewnątrz w kierunku zbroi, z siłą znacznie większa od uderzenia młota o żelazo – nie miało to na celu zniekształcenia tarczy, tylko przebicia się przez nią. Kolce pojawiały by się jak pojedyncze impulsy, uderzając w coraz to nowe miejsca, niszcząc strukturę metalu, aż do momentu, gdy cała zbroja zniszczeje.
Pierwszy z impulsów maddary zbadał położenie zbroi względem ciała – była tam dosłownie odrobina przestrzeni na zmaterializowanie się jego tworu. Młody przelał całą swoją maddarę w kierunku celu – najkrótszą drogą, po ziemi, trafiła do klona, a następnie zaczęła wykonywać powierzone jej zadanie. Na powierzchni ciała smoka powstała twarda skorupa, którą narastała na zewnątrz, aż do momentu zetknięcia się z metalem. Wtedy reakcja była błyskawiczna – ostro zakończone kolce impulsami i z ogromną siłą przebijały zbroję na wylot. Metal o tej temperaturze z pewnością był nieco plastyczny – nie kruszał, lecz odrywał się przedziurawionymi płatami. Cały proces trwał tak długo, by na dobre pozbyć się zbroi. Gdy tylko rozżarzony materiał odpadł, skała zaczęła się kruszyć, pozostawiając pod smokiem pył, który wkrótce znikł, jakby z mocniejszym podmuchem wiatru.
: 26 mar 2016, 1:04
autor: Kruczopióry
Rudy miał całkowitą rację – metal w tej temperaturze był plastyczny. Bardzo plastyczny; ba, prawie jak ciecz! Nawet sam Kruczopióry nie do końca przewidział jego zachowanie, aczkolwiek biorąc pod uwagę, iż tym razem nie pracował na żywym materiale – zdecydowanie chętniej sobie pofolgował, nie żałując ani odrobiny ciepła! Jeszcze więcej, jeszcze mocniej, jeszcze goręcej, ach! Taaaak, to było to, niech się upiecze! Ale wszak zbroja... to zbroja, prawda?
Zamysł był dobry – kamienny twór Lisa doskonale odgrodził ciało jego kopii od źródła wysokiej temperatury, ale te kolce... Hmmm... A może to nawet było fajne?! Oto bowiem już po chwili cały wierny klon futrzastego smoka nadal otaczała metalowa zbroja, tyle że ta zbroja mniej przypominała zbroję, a bardziej... skorupkę kasztana. Rozgrzany do czerwoności, stalowy twór momentalnie przyjął barwę otoczonego przeń pancerza, czarodziej zaś na ten widok parsknął śmiechem... i żeby jeszcze bardziej dodać atakowi kasztanowatości, zwyczajnie nakazał tworowi zmienić kolor na zielony! Czy można było teraz powiedzieć, że był rozgrzany do zieloności...?
– Dobre, podoba mi się! – zakrzyknął czarodziej, przez moment jeszcze obserwując wirtualnego Lisa. Nie odwoływał jeszcze ani smoczej kopii, ani jej metalowej otoczki – nie musiał, skoro nikomu nie stanie się od tego krzywda. Zamiast tego... tak, uśmiechnął się. Tak, wyszczerzył nagle szelmowsko kły, kiedy nagle jego łeb z szatańskim spojrzeniem odwrócił sie ku Rabusiowi. I...
...kasztan. Brązowy, otoczony z zewnątrz zieloną, kolczastą powłoczką twór o średnicy około czterech łusek znienacka pojawił się tuż przed pyskiem rudego. Tuż, tuż – w odległości szpona odeń! Właściwości miał dokładnie takie jak kasztan prawdziwy – przyjemny, leśny zapach, zielona, miękka otoczka z lekko irytującymi kolcami otaczała brązowe, twardsze wnętrze, w którego środku tkwił jasny miąższ, o ile można go tak określić. kiedy tylko twór Kruczopiórego zmaterializował się... cóż, ruszył przed siebie. Na wprost, byle szybciej, dokładnie między oczy Lisa! Tego prawdziwego, nie sztucznego, na reakcję miał może... dwa mgnienia oka?!
: 26 mar 2016, 13:09
autor: Lisi Kolec
Lis uśmiechnął się drapieżnie widząc jak kamień przebija się przez rozżarzony metal. Udało się! Mechanizm obronny zadziałał! Chociaż... może jednak nie zadziałało tak jakby tego chciał? Kolce, które później próbowały przebić się przez metal najwyraźniej nieco zaniemogły. Stal bardzooo, ale to baaardzo powoli spływała z kamienia – prawdopodobnie nie doczeka się momentu, w którym spłynie na dobre! Rudy uniósł brew i wykrzywił pysk, patrząc, jak Kruczy nabija się z jego dzieła. Czarnołuski niezwykle dosadnie przedstawił mu swoje skojarzenie. On sam, zamknięty w wielkim kasztanie... no no!
– No wygląda... nieprzeciętnie... – Mruknął zachrypniętym głosem, skierowawszy wzrok w kierunku nauczyciela. Zmarszczył nos, wypuszczając mroźną mgiełkę z nosa.
Muahahahaha! Atak krwiożerczego kasztana!
Tak naprawdę Lis nie miał nawet szansy zobaczyć co leci w jego kierunku – wystarczyło mu tylko to, że odcina się od koloru śniegu. Jego oczyska rozszerzyły się gwałtownie, by po chwili, nawet szybciej, zamknąć się pod wpływem odruchu obronnego.
W takich sytuacjach było zbyt mało czasu na jako takie myślenie – trzeba było korzystać z tego, co miało się już utrwalone, przechodzić między informacjami droga skojarzeń. A niestety... bądź stety, pierwszą rzeczą, która przyszła Lisowi na myśl, był rozżarzony, lejący się metal. Dobrze, że gdzieś za tym skojarzeniem, w pamięci wciąż istniało wyobrażenie twardego kamienia. No ale nie tracąc czasu – w jego głowie pojawiła się kula, z rozgrzanego do czerwoności metalu – był on na skraju stanu ciekłego, a stałego, tak więc mógł opóźnić nieco ruch lecącego przedmiotu. Rudy przelał maddarę w powstały w wyobraźni twór. Kula niezdarnie zmaterializowała się tuż przed kasztanem, jednak w odpowiedniej odległości od jego pyska. Była czerwona, rozgrzana, utrzymywana w jednej pozycji. Jej powierzchnia z biegiem czasu delikatnie szarzała, pod wpływem zimniejszego powietrza. Ale to z pewnością nie wszystko, bowiem smok natychmiastowo poczuł gorąco buchające mu na pysk!
Natychmiast przywołał wyobrażenie kamienia. Czymkolwiek był pocisk stworzony przez Kruczego, mógł być odporny na gorąco! Twardy, szary materiał, bez smaku, bez zapachu... no dokładnie jak poprzednio! Wyobraził sobie coś na kształt talerza – całkiem szerokiego, a przynajmniej na tyle, aby wychwycić wszelkie odłamki... czegokolwiek! Twór zmaterializował się tuz przed jego nosem. Smok zacisnął zęby. Czemu w ogóle wpadł na pomysł tego rozgrzanego metalu!
: 26 mar 2016, 18:59
autor: Kruczopióry
Pac! Kasztan odbił się od metalowej, rozżarzonej kuli. Pac, pac! Teraz dwa razy na czubku głowy Lisa. Pacpacpacpacpacpacpac! Swoim kolczastym jestestwem drzewny owoc potoczył się z tego czubka w dół, niczym zdalnie sterowany dokładnie między ślepiami smoka, pod jego ochronnym talerzem – który wcale nie zmaterializował się aż tak blisko celu – pokonując calusieńką długość nosa, aby zatrzymać się na jego czubku. Tam, ze względu na lekkie podwyższenie, na moment zatrzymał się, zachwiawszy... PAC! Spadł w śnieg. A smokowi nic się nie stało... ale kto to widział, żeby komuś coś się stało od uderzenia kasztanem...?
– Eeeee... – mruknął Kruczopióry, rozdziawiając szeroko swoją paszczę w wyraźnym zaskoczeniu po ujrzeniu obrony młodego. Tego... się nie spodziewał, tak, to świetne określenie: nie spodziewał się! – Jak by to ująć... to był kiepski pomysł? – dodał po namyśle, badawczo obserwując rudego. – Odwołaj lepiej tę kulę, bo zaraz sobie krzywdę zrobisz sam! – mruknął, zmrużywszy nieco ślepia. – I nie zapominaj, że w obronie, w przeciwieństwie do ataku, finezja nie tylko nie zawsze pomaga, ale i wręcz bywa szkodliwa. Zwłaszcza kiedy ma się mało czasu – dodał i cicho westchnął. – No nic, dalej. Dawno nie próbowałeś już zaatakować, co...?
Maddarowy Lis rozpłynął się w powietrzu, wokół niego zaś pozostał jedynie wytworzony przez adepta kasztan, który pewnie będzie tam tkwił, aż i rudy odwoła swój twór. Kruczopióry potrzebował skupienia, aby... zmaterializować kolejną postać. Ale tym razem prawdopodobnie nieznaną młodemu. Powoli, spokojnie przelewał magię, zaś przed oczami Rabusia stopniowo materializowało się wyobrażenie Kruczopiórego – dorosły, a wręcz nieco podstarzały, brązowy smok o czarnych ślepiach, od którego pyska odstawały w tył cztery kolce. Reprezentował rasę drzewnych, o czym świadczyły chwytne łapy, znalazł się tuż przed rudym, dosłownie na wprost niego – i obserwował go poważnym, stanowczym spojrzeniem.
– Nazywam się Słowo Prawdy – przedstawił się maddarowy twór Kruczopiórego, skłoniwszy się. – Jakkolwiek jestem niepozorny i mogę na pierwszy rzut oka zdawać się uprzejmy, znany jestem z tego, iż wbrew imieniu, nigdy nie mówię prawdy – kontynuował, zachowując na pysku stoicki spokój. – Dlatego właśnie uchodzę za starego krętacza i manipulanta, strzeż się mnie, bo nigdy nie wiesz, co tak naprawdę chodzi mi po łbie. Nawet jeżeli myślisz, że mnie przejrzałeś... moim planem było, abyś tak pomyślał – zaznaczył, uśmiechnąwszy się zadziornie. I nagle...
Gdyby Lis przyjrzał się teraz Śmiałemu, mógłby ujrzeć na jego pysku skupienie, umysł smoka bowiem nieustannie pracował, i to nawet mimo faktu, iż twór zdawał się skończony. A wcale nie był! Maddarowy Słowo Prawdy niespodziewanie, nic stąd, ni zowąd zaczął stawać się dziwnie... szeroki. Bardzo szeroki. Bardzo, bardzo nienaturalnie szeroki, aż wreszcie rudofutry mógł spostrzec, iż brązowy smok właśnie przechodzi proces... rozmnożenia się! Tak! Oto z jednego Słowa Prawdy niespodziewanie powstały dwie sztuki, obydwie identyczne w swoim zachowaniu i gestykulacji... i mowie.
– Jak widzisz, nawet fakt, że jestem jeden, był pozorem – powiedziały idealnie równocześnie dwie kopie Słowa Prawdy, co mogło wywołać pewien dysonans. Następnie obydwaj drzewni jednocześnie, dosłownie niczym lustrzane odbicia, spokojnym, pewnym krokiem przeszli na boki Lisa, zatrzymując się jeden po lewej, drugi zaś po prawej jego stronie. Kilka razy spokojnie zamrugały, stojąc na wprost futrzastej sylwetki... Co chodziło Kruczopióremu po łbie...?
– Moc kłów i pazurów jest wielka, moc maddary jeszcze większa, ale największa moc tkwi tam, gdzie z pozoru w ogóle jej nie ma – kontynuowały magiczne twory, mówiąc spokojnym, stonowanym głosem. – Słowem często można zdziałać więcej niż ofensywną szarżą; słowem można pokonać wojownika, w ogóle z nim nie walcząc, zatrzymać twór czarodzieja, zanim ten zostanie przezeń wymyślony. Ba, mało! – niemal zakrzyknęły dwa klony, wyszczerzywszy zęby w uśmiechu. – Po prostu wojownik lub po prostu mag może kierować tylko swoją mocą. Ten, który wprawnie włada słowem, może kierować przeciwko sobie moc innych wedle uznania. On nie potrzebuje własnych umiejętności... gdyż jego artylerię stanowią pozostałe smoki. I kiedy one będą się wzajemnie wyżynać, władający słowem pozostanie na boku, obserwując, jak realizuje swój haniebny cel...
Słowo Prawdy przestał mówić... zaś skupienie na twarzy Kruczopiórego stało się jeszcze większe niż poprzednio. Czyżby...? Lis znów mógł obserwować, jak kopie nienaturalnie rozszerzają się... i po chwili drzewny występował już nie w dwóch, a w czterech sztukach! Kiedy dwie z nich pozostały na swoich miejscach, dwie kolejne przeszły na nowe pozycje, jedna przed łeb, druga zaś za ogon smoka. Wszystkie stały teraz na baczność, niczym klony... którymi właściwie były! Cztery pary czarnych ślepi pozostawały wlepione w rudofutrego, wyrażając swoim spojrzeniem wyjątkową pewność siebie, a wręcz buńczuczność. Tak,poczwórny Słowo Prawdy zdawał się zadziwiająco przekonany o swojej własnej wielkości.
– Nie żebyś mnie źle zrozumiał; słowem można wyrządzić wiele złego, ale można też uczynić wiele dobrego – kontynuowały naraz wszystkie kopie. – Inteligentnie użyte, równie dobrze jak doprowadzić do wojny, może zaprowadzić pokój, może kierować dobrych przeciw dobrym... ale i dobrych przeciw złym, jednocząc ich w realizacji wspólnego celu – zaznaczyły Słowa Prawdy. – Tylko od ciebie zależy, jak będziesz słowa wykorzystywał... i czy dasz się wykorzystać słowom innych – zakończyły kopie, po czym zamknęły ślepia. Trwały przez chwilę jeszcze w milczeniu, aż...
– To tylko była dodatkowa nauka na boku, ale nauka ważniejsza być może od tej całej nauki magii – podkreśliły klony, kilkakrotnie mrugnąwszy. – Teraz powróćmy do zasadniczego wątku, a więc... zaatakuj mnie! – zakrzyknęły, nagle wyszczerzywszy swoje zęby w szelmowskim uśmiechu. – Zaatakuj mnie wszystkiego naraz!
: 27 mar 2016, 21:57
autor: Lisi Kolec
Au... au au?
Lis nieco skołowany nawet się nie uchylał. Skąd się wzięły te twarde, zielone kuleczki? Czemu z nieba? ...ej! Każde uderzenie kasztanem w łeb wywołało u niego tą samą reakcję – marszczył czoło, krzywił pysk, obnażając przy tym zębiska.
Gdy ostatni owoc kasztanowca – a właściwie ten zupełnie pierwszy – niemalże dosięgnął celu, Lis zmuszony został do zzezowania ślepi, połączonego z niezdarnym odchyleniem łba. Gdy pocisk opadł na śnieg, Rudy spojrzał na niego ze zdziwieniem. Właściwie, dopiero jak usłyszał głos Kruczopiórego, nieco się opamiętał.
–Bo to w sumie był... brak pomysłu. – Rudy skierował wzrok w kierunku czarnołuskiego – mina istotnie mu zrzedła, gdy dostrzegł jego wyraz pyska.
Wysłuchał jego pouczenia do końca, mocno zastanawiając się nad każdym słowem. Oczywiście, zgodnie z poleceniem Kruczego, odwołał swój nazbyt skomplikowany twór.
Finezja... finezja? Rudy rozdziawił delikatnie pysk, dokładnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, bo rzeczywiście chciał, jednak Kruczy nie robił długich przystanków i natychmiast przeszedł do następnego tematu.
– Czekaj! Emmm... – Głos miał co prawda delikatnie zachrypnięty, lecz to nie z tego powodu urwał swoją wypowiedź – kątem oka dostrzegł rozpływająca się w powietrzu Lisia postać.
– Wtrącenie –
Rudy wpatrywał się chwilę w kasztanową powłokę lewitującą w powietrzu. Była, bez wątpienia, bardzo ładnym odlewem jego sylwetki. Gdy tylko się napatrzył, odwołał swój twór, który – tak jak miał w planie – rozkruszył się w pył i zniknął wraz z powiewem wiatru.
Uśmiechnął się delikatnie, po czym, po chwili namysłu, ponownie odwrócił się w stronę Kruczopiórego. Trochę tu za cicho... co z nim?
Ledwo co zdążył ułożyć sobie swoją skomplikowana wypowiedź w głowie, już mu przeszkodzono! Jego uwagę znowu odwróciła magia, tym razem pewnie bardziej skomplikowana. Zwrócił łeb w stronę nowej postaci, rzucając jej nieco zniecierpliwione spojrzenie. Było już, kurcze, tak blisko!
Gdy tylko jego wzrok natrafił na znużone ślepia brązowołuskiej postaci, na jego pysku pojawiło się zaciekawienie. Stał przed nim smok w wieku sędziwym. Lis, nie wiedzieć czemu, nagle wyprostował się – aura, którą emanowała owa postać oddziaływała na niego z siłą, której nie potrafił zrozumieć. Może ów staruszek automatycznie wzbudzał w nim... szacunek? Pewna postawa, starość, która wizualnie dodaje doświadczenia i owe stanowcze spojrzenie.
Pierwszym jego gestem – z resztą nieco wymuszonym – było skłonienie się brązowołuskiej postaci. Nie był dość silny, by oprzeć się komuś, kto wyglądał jak... no... po prostu – wyglądał TAK. Młody przysiadł niepewnie, właściwie bardziej przykucnął. Znacząco spoważniał, gdy usłyszał niechlubne słowa na temat... Słowa.
Czy ta postać również jest czymś w rodzaju... wspomnienia?
Z zamyślenia wyrwał go nagły, nienaturalny ruch tworu Kruczopiórego. Cofnął delikatnie przednią łapę i napiął tylne mięśnie. W jego oczach pojawił się strach. Jak on nie lubił takich niespodzianek – BARDZO BARDZO nie lubił. Rozbiegane ślepia wodziły po rozmytej, rozciągniętej sylwetce – bez wątpienia był otoczony. Ze wszystkich stron czyhał wróg... a może przyjaciel? Jakkolwiek Kruczopióry chce to rozegrać, najpewniej najpierw postanowi zrobić mu papkę z mózgu.
Był jeden, jest ich dwóch.
Lis skierował spojrzenie najpierw na jednego, potem na drugiego... i znowu na pierwszego. Cóż za upiorna iluzja! Rudy pochylił łeb w zamyśleniu, szeroko otwierając ślepia, jak gdyby chciał objąć wzrokiem całą tą scenę. Nie, nie, nie... nie powinien miotać się tak ze względu na ten maddarowy twór! Przymknął oczy...
...i zaraz po tym otworzył je słysząc głos, dochodzący z obu stron. Miało to niezwykle upiorny wydźwięk...
Serce nieźle mu kołotało. Nic dziwnego – był nieco strachliwym stworzeniem i niezbyt dobrze radził sobie z tą oto "bronią psychiczną". O ile z Aluzją poszło mu łatwo, to w tym przypadku... było kiepsko.
Rudy zamknął oczyska i odetchnął tak głęboko, na ile pozwalała mu rana przy żebrach. Zmarszczył czoło, czując jak ogarnia go niepokój. Nie był do końca pewny, czy lepiej widzieć, czy tylko słuchać... i czuć.
Poczuł, jak dwie postacie zaczęły się przemieszczać – teraz znajdowały się po obu jego stronach. Znów wziął głębszy oddech i uniósł skulony łeb, ustawiając go przodem do klona znajdującego się po prawej.
Otworzył oczy i zobaczył oczy. Czuł na plecach oddech sobowtóra, jednak starał się o tym nie myśleć. W końcu to jedna i ta sama postać.
Przybrał poważną minę, skierowawszy uszy w stronę jednego ze swoich rozmówców.
Lis przekrzywił delikatnie łeb – wsłuchiwał się w każde słowo, starając się nieco ograniczyć efekt stereo.
Lis zamrugał kilkukrotnie obserwując zjawisko, które poprzednio wzbudziło w nim panikę. Łapy zadrżały mu lekko. Przełknął głośno ślinę, jednak w jakiś sposób udało mu się tym razem przezwyciężyć strach.
Wpatrywał się ciągle w jednego, i tego samego klona. Po prostu.
Czuł spojrzenia dobiegające go ze wszystkich stron świata. To było doprawdy nieznośne uczucie, bardzo trudne do przezwyciężenia. Owe spojrzenia bowiem raniły go mocniej niż cokolwiek – to nie był zwykły kontakt wzrokowy. Był zamknięty w jednym wielkim smoczym kalejdoskopie, do którego ewidentnie nie pasował.
Rudy skrzywił się słysząc głos, dobiegający ze wszystkich stron. Nie mógł właściwie skupić się na tym, co twory do niego mówią. Patrzył na usta jednego z nich, lecz ewidentnie mówili do niego w czwórkę i nic tego nie zmieni.
Nie mogąc znieść owej presji uniósł łeb i zajrzał w niebo. Był to prawdopodobnie najkorzystniejszy ruch głową, jaki do tej pory wykonał. Chmury przebiegające powoli po niebie potrafiły go uspokoić, ukoić. Zamknął oczy i wypuścił z nosdrzy małą, mroźną mgiełkę, która opadając, pokryła jego nos szronem.
Głos będący zbitką czterech różnych zaczął się troić, a następnie dwoić, aż w końcu stał się jednym i tym samym głosem. Słowa Słowa przemykały teraz gdzieś przez jego umysł, wychwytywane jakby prosto z powietrza. Spokojnie, bez pośpiechu, wybierał z nich te najładniejsze. Milczenie też potrafił selekcjonować – w końcu było to milczenie czterech kopii naraz!
Słowa, niby nie związane z magią, były magiczne. Iluzja próbująca go w tym momencie oszukać stała się niegroźna.
Opuścił łeb i przeleciał spojrzeniem po wszystkich czterech postaciach. Na ich pyskach widniał drapieżny uśmiech – ten sam u wszystkich. To było jedyne "rozczworzenie", którego nie mógł pokonać.
Zmarszczył czoło i pokręcił łbem z dezaprobatą .
To był baaaardzo kiepski przerywnik.
Od tej pory niech lepiej nikt nie wpadnie na pomysł przeszkadzania mu, gdy w końcu ma coś do powiedzenia!
– Wtrącenie –
– To był w sumie... drugi raz, kiedy nie udało mi się w odpowiedni sposób zareagować... – Lis westchnął cicho i robiąc krótką przerwę, aby nawilżyć pysk. Zdawał się zupełnie ignorować twory Kruczopiórego – spoglądał na czarnołuskiego spomiędzy klonów.
– Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, że w chwili gdy trzeba myśleć szybko, sięgam po... najświeższe wiadomości zakodowane we łbie. No iiii... pewnie dlatego powstają takie głupoty... W końcu szybszy od myślenia jest tylko brak myślenia. Coś jak instynkt... – Uśmiechnął się krzywo, opuszczając lekko wzrok.
– Czy maddara potrafi zachować się jak reszta mojego ciała? Niektóre ruchy – obronne oczywiście – wykonujemy bez świadomości ich wykonywania. No wiesz... gdy coś jest gorące automatycznie odsuwamy łapę, gdy coś leci w naszym kierunku zamykamy ślepia...
Rudy spojrzał wymownie na Kruczego – nurtowało go to już od poprzedniego razu, jednak jakoś... nie było okazji na zadanie tego pytania
: 28 mar 2016, 12:57
autor: Kruczopióry
Cóż – Lis dobrze wybrał moment, w którym rzeczywiście miał atakować, toteż poczwórny Słowo Prawdy zwyczajnie znieruchomiał. Postacie smoka stały teraz wokół Rabusia wyprostowane, dumne, tkwiąc w miejscu niczym posągi w świątyni, jako że nauka wymagała chwili przerwy. Lis zadał pytanie... i było to trudne pytanie. Trudne nawet dla Kruczopiórego.
– Instynkt... – powtórzył cicho za młodym, wyraźnie namyślając się. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, mówiąc szczerze. Ta cała maddara przychodziła mi... tak jakby sama – rzekł, wpatrując się uważnie w rudofutrego. – Potrzebuję chwili na namysł. Zadałeś... trudne pytanie.
Kruczopióry zamknął oczy. Zamknął oczy i uspokoił oddech, dobrze było widać, jak już nieco zasklepione rany na jego szyi delikatnie spowalniają swój ruch, zapewne wciąż nieco boląc czarodzieja. Lis mógł obserwować, jak czarnołuski całkowicie nieruchomieje... i nagle błysk! Ni stąd, ni zowąd wokół jego łba pojawił się hełm. Metalowy, srebrzysty hełm odbijający światło, który idealnie pasował swoim kształtem do pyska smoka. Trwało to dosłownie moment, nim zniknął równie nagle, jak się pojawił... a oczy Kruczopiórego wciąż pozostawały zamknięte.
Ale nie był koniec; znów chwila, znów nagła kumulacja maddary i calusieńki tył smoka pokryła kamienna tarcza! Gruba na trzy łuski otoczka o rurowatym kształcie ciągnęła się wzdłuż ciała Kruczopiórego, otaczając go od szyi aż po kraniec ogona, jedynie głowa, wystając do przodu, pozostawała odsłonięta. Od góry kamień pokrywała zaś warstwa... wody. Tak, wody! Ta nie rozlewała się, jedynie przylegała do granitowej, szarej skały, tworząc coś w rodzaju dodatkowej warstwy. I po chwili... zniknęła, a wraz z nią cały twór! Znów na miejscu pozostał tylko skupiony smok z zamkniętymi oczami...
Nie na długo; za chwilę Lis mógł ujrzeć, jak łapy jego nauczyciela otaczają cztery ogniste bransolety! Zaraz, zaraz... Że co?! Dopiero po chwili przygląda się mógł zdać sobie sprawę, iż pod bransoletami znajdują się jeszcze drugie – wodne, chłodząc i neutralizujące ogień, dzięki czemu smokowi nie działa się krzywda. Zaraz i te bransolety zniknęły, zaś czarnołuski... otworzył ślepia.
– Czy kiedy jesteś atakowany, nie czujesz tak jakby... co to będzie za atak? – zapytał, obserwując uważnie młodego. Tym razem pozostawał całkiem poważny, jak rzadko; może nie śmiertelnie poważny, ale jednak wyraźnie skupiał się na odpowiedzi. I na tym, aby utrzymać w ryzach poczwórny posąg Słowa Prawdy... – Wydaje mi się, że tutaj działa instynkt... ale tak jakby "wyuczony instynkt" – dodał, nie spuszczając ślepi z Lisa. – Ataki bywają różne, ale można dostrzec w nich pewne schematy. Niektóre należą do bardziej technicznych, inne bazują na brutalnej sile; niektóre uderzają w konkretny punkt, kiedy inne polegają na uczynieniu krzywdy całemu ciału smoka. Nauka magii obrony to... nauka tych schematów. A przynajmniej tych najczęściej używanych – zaznaczył, oddychając przy tym spokojnie. – Kiedy w ataku liczy się finezja, która pozwala zaskoczyć przeciwnika, w obronie bardziej kluczowa jest szybkość, gdyż nawet idealny wymysł nic nie da, jeżeli zmaterializuje się w chwili utraty przez ciebie przytomności. Dlatego trzeba umieć myśleć szybko... a w tym myśleniu pomaga znajomość schematów. Wyobrażenie sobie czegoś, co już wyobraziłeś sobie kiedyś, po prostu powtórka – podkreślił smok. – To zabawne, ale kiedy przed chwilą stałem tutaj z zamkniętymi oczami, zacząłem przypominać sobie swoje walki... i prawie każda obrona okazywała się kamienną lub metalową tarczą. To najbardziej uniwersalny sposób, który zablokuje większość ciosów, a fizyczne wszystkie, ale trzeba uważać. Pamiętaj na przykład, że metal to kiepski pomysł, kiedy twój rywal zieje ogniem, gdyż szybko się nagrzewa – rzekł, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem
– Dlatego poczwórny Słowo Prawdy niech na razie sobie postoi – kontynuował czarnołuski, uśmiechając się nieco. – Mogłoby mi być trudno utrzymać koncentrację jednocześnie na nim i na ataku właściwym, zwłaszcza że już dziś mocno nadwyrężyłem swoje pokłady magii, wiec zrobimy trochę... teorii. Zapewne ku uciesze twojego boku. – Wyszczerzył kły, spoglądając wymownie na ranne żebra Lisa. – No więc zaczniemy od czegoś prostego: gdybym jeszcze raz zaatakował cię kasztanem... jak obroniłbyś się tym razem?
: 29 mar 2016, 0:49
autor: Lisi Kolec
Rudy wyraźnie dostrzegł znieruchomienie postaci. Wpatrywały się teraz w niego pustym wzrokiem. Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż młody postanowił najzwyczajniej w świecie zbliżyć się nieco do swojego nauczyciela. W tym przypadku chwila, mogła oznaczać coś między bardzo długo, a wiecznością...
Lis przypatrywał się uważnie ruchom jego nauczyciela, jednocześnie starając się pojąć, dlaczego tworzy takie, a nie inne tarcze. Nieco zdziwiła go druga z nich, prezentująca skałę i wodę. Do czego mogła służyć ta cienka warstwa cieczy? Lis zmarszczył nos przyglądając się uważnie temu, w jaki sposób tarcza została rozmieszczona i jaką część ciała chroniła. Może przeciw płomieniom?
O płomieniach mowa – Młody przymknął oczyska, oślepiony nagłym rozbłyskiem ognia wokół smoczych łap. Ów zjawisko sprawiło, że smok natychmiast zbliżył się do Kruczopiórego, chcąc zbadać właściwości niebezpiecznego tworu. Ogień, który nie parzy? Czy... coś innego...? Na jego pysku pojawił się delikatny uśmiech, gdy dojrzał w jaki sposób Kruczopióry izolował się od piekących płomieni. Woda!
– No... tak... Tak, w istocie czuję! – Powiedział, uprzednio skierowawszy wzrok na czarnołuskiego.
Lis słuchał bardzo uważnie. Przytakiwał, bo taki już miał zwyczaj, pochłaniał informacje, obserwował. Wszystko, o czym mówił Kruczopióry, z całą pewnością oparte było na doświadczeniu – sam czarnołuski zaznaczył to w swojej wypowiedzi. Jemu zaś – rudemu młodziakowi – doświadczenia brakowało. Stąd też te wpadki – jakaż prosta odpowiedź!
Lis zerknął odruchowo do tyłu, mierząc spojrzeniem cztery brązowe posągi. W sumie, jakby na to spojrzeć z tej perspektywy... wyglądały całkiem zabawnie – wyszczerzone i wpatrzone w jeden punkt. Ciekawe czy jak znowu wejdę w ten krąg nienawiści... to one tak po prostu zaczną się ruszać? Rudy zaśmiał się sam do siebie, po czym ponownie skierował wzrok w stronę Kruczopiórego.
– Kasztan jest niewielki, lekki. Wystarczyło by nawet drewno, albo coś sprężystego... jak błona w skrzydle, skóra. – Starał się odpowiedzieć całkiem szybko, jakby chciał sobie udowodnić, że jednak potrafiłby coś skutecznego wymyślić. Jednak, mimo wszystko, jego wypowiedź domagała się pewnego dopowiedzenia...
– Jeśli drewno – stworzyłbym kulistą tarczę wokół mojego łba i szyi... a bardziej pewien wycinek tej tarczy, chroniący mnie przed tym jednym, konkretnym atakiem z przodu. Jeśli skóra – musiałaby być napięta, jednak nie za mocno. Rozpostarta w niewielkiej odległości od mojego pyska, pojawiwszy się naprzeciw kasztana, najzwyczajniej w świecie odbiłaby go.
: 30 mar 2016, 1:29
autor: Kruczopióry
Kruczopióry wysłuchał Lisa z powagą, delikatnie potakując łbem – choć nie trzeba było wielkiej spostrzegawczości, aby dostrzec, iż część uwagi cały czas poświęca swoim maddarowym kopiom Słowa. Twór kosztował czarnołuskiego wiele energii, tym cenniejszej, iż był przecież ranny, ale ani słowem się o tym nie zająknął. Może traktował te wszystkie figury jak element... własnego ćwiczenia?
– Drewno jest niegłupie – rzekł smok, uśmiechnąwszy się. – Ba, powiem więcej! Naprawdę gruba warstwa mogłaby zatrzymać pazury na moment, utrudniając wojownikowi odsuniecie sie przed kolejnym atakiem. To... niegłupie, w gruncie rzeczy sam wcześniej na to nie wpadłem! – stwierdził uśmiechnąwszy się. – Co do skóry zaś... – kontynuował, westchnąwszy cicho... i nagle podniósł się. Zatrzymując obok zdrowego boku rudego.
– Skóry masz całkiem sporo, Lisie – mówił Kruczopióry, jednocześnie kierując swoją łapę ku klatce piersiowej adepta. Przez chwilę delikatnie wymacał jego futro, lekko szczypiąc młodzieńca, nim odsunął łapę, kiedy jego wzrok utkwił w miejscu, wpatrzony w smoka. – Jeżeli skóra jest w stanie coś zatrzymać... twoja własne pewnie wystarczy, więc na co wtedy obrona? – zapytał retorycznie, przewróciwszy ślepiami. – Co gorsza, taką napiętą zbyt mocno skórę można by łatwo rozerwać, dlatego trzeba z nią uważać. Krótko mówiąc, to kiepska obrona przed obiektami. Ale...
Wyszczerzył kły... i choć po jego łbie widać już było wielki wysiłek, wykrzesał z siebie jeszcze trochę maddary! Ni stąd, ni zowąd tuż przed łapami rudego pojawiła się szeroka, wąska, brązowa płachta! Skórzana, o krótkim, przystrzyżonym do długości około łuski włosiu, sięgała smokowi może do kolan, na szerokość będąc jak on i jeszcze trochę. Delikatnie zatelepała na wietrze, tkwiąc w miejscu...
– Gdybyś był wojownikiem i biegł na mnie, właśnie byś się na tę skórę nadział – stwierdził czarnołuski, uśmiechnąwszy się. – To dość specyficzna technika obrony: uniemożliwienie przeciwnikowi ruchu. Równie dobrze mógłbym na przykład stworzyć dużo większą płachtę, która miałaby za zadanie nie podciąć cię, a po prostu zatrzymać. Choć do tego celu lepiej nadają się siatki, w które przeciwnik może się zaplątać – dodał smok, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Oczywiście pójście na łatwiznę i kamienna albo metalowa tarcza to tez nie jest zły wariant; każda obrona jest dobra, jeżeli jest skuteczna. W walkach nie ma bonusów za piękny styl – podkreślił, uśmiechnąwszy się. Na moment zrobił pauzę i... co dalej?
– A gdybyś na przykład miał... kilku przeciwników – kontynuował naukę, wciąż się zastanawiając. – Powiedzmy, że... trzech naraz, o! Jeden z nich rzucałby się na twój bok z pazurami, drugi wymyślił kulę ognia, która miałaby otoczyć dokładnie twój łeb, trzeci zaś... na przykład chciał wymyślić pod twoim brzuchem chmurę kwasu. jak wyglądałaby twoja obrona? – zapytał, przyglądając się teraz rudemu bacznie. Maddarowe pomniki Słowa wciąż tkwiły nieruchomo, czekając na swój czas...
: 02 maja 2016, 22:20
autor: Szkarłatny Księżyc
//Przejmuję wątek i nie czuję wyrzutów sumienia z tego powodu!
Młody samiec przybył tutaj nie bez powodu. Było to umówione miejsce z Uzdrowicielem Cienia: Chórem Światła. Szkarłatny do teraz nie do końca rozumiał, dlaczego puszysty postanowił mu udzielić pomocy. Większość Cienistych pałała nienawiścią do Stada Wody, więc dla młodego niejasnym były zamiary puszystego. Mimo to nikt inny nie mógł mu udzielić pomocy. Nie, żeby Chór był ostatnią deską ratunku i tylko dlatego się do niego zgłosił, broń boże! Szkarłat dostrzegł go wcześniej na Szrankach, kiedy okazało się, że jest Uzdrowicielem.
Szkarłatny grzał teraz miejsce na polanie, siedząc z delikatnie rozłożonymi skrzydłami i przymrużonymi ślepiami. Dzień był miły, więc czekanie na Chóra nie dłużyło się zbytnio. O ile musiał długo czekać. Czas powoli zaczął mu się zlewać w jedno.
: 08 maja 2016, 0:42
autor: Chór Światła
Po pewnym czasie na polanie zjawił się różowooki uzdrowiciel, niosąc na plecach jedynie misę. Skinął lekko głową na przywitanie Szkarłatnemu, którego rozpoznał jako swojego pacjenta. Och, to nie tak że zapamiętał jak wygląda czy jak się nazywa. Piękniś nie miał zupełnie pamięci do imion. Tak naprawdę jedyne co świeciło samcowi na temat tego osobnika to szkarłatna barwa jego błony. Mimo to nie miał problemu z rozpoznaniem adepta. Może dla tego, że był tu jedynym czekającym smokiem?
Urodziwy samiec położył miskę na ziemi, po czym wypełnił ją wodą, która po paru chwilach zaczęła bulgotać. Przeniósł
– Rozumiem że wziąłeś to o co prosiłem? – Zapytał milutkim głosikiem, po czym nie czekając na odpowiedź zabrał Szkarłatowi niesione przez niego zioła. Stado Wody nie było w najlepszej sytuacji, co pokazywało fakt, iż Grzech był drugim smokiem z tego stada, który musiał leczyć się u Cienistego. Jeżeli nie mają uzdrowiciela, to nie ma kto zbierać ziół. A bez ziół znachor z innego stada nie będzie w stanie im pomóc. Chyba że byłby na tyle altruistyczny oraz głupi by zużywać zapasy swojego stada. Coś takiego było by uznane za działaniem na niekorzyść swoich pobratymców, co spotkało by się z odpowiednią karą. Dlatego też powinno się ograniczyć pustoszenie składu do minimum. Mając to na uwadze Nixlun poprosił Szkarłatnego by ten przyniósł ze sobą ostróżeczkę polną. Uzdrowiciel opisał pacjentowi wygląd tych fioletowych kwiatów, by ten przez przypadek nie wziąć czegoś zupełnie innego. Na szczęście adept się nie pomylił, czego dowodem były kwiaty ostróżeczki które spoczywały na pokrywce od miski, czekając na to by różowooki sparzył je wrzącą wodą. Po krótkiej chwili podgrzewania wody nalanej do naczynia tak właśnie się stało. Samiec podniósł pokrywkę, służącą teraz za talerz, strzepnął trochę pozostałych kropel wrzątku, po czym w łapach zaczął układać leczniczy okład z fioletowych płatków.
– Proszę, zamknij ślepia i nie otwieraj ich, póki płatki same nie odpadną, dobrze? – Gdy pacjent wykonał już prośbę Uzdrowiciela, ten nałożył na powieki adepta okład z kwiatów ostróżeczki. Wystarczyło poczekać dobrą chwilę, a sparzone kwiatki wyschły, odklejając się od skóry Grzechu. Chór usunął resztki po lekarstwie, po czym zabrał się za "zabawę" maddarą.
Najpierw oczyścił całą gałkę oczną z wszelkich ciał obcych. Każdy pyłek, każda bakteria czy wirus był zdejmowany ze ślepi adepta, dzięki czemu piękniś chciał pozbyć się przyczynę choroby. Gdy wszystko zostało już oczyszczone piękniś mógł wyleczyć też objawy choroby. Na początku Nixlun spróbował zregenerować wszelkie uszkodzenia, które pojawiły się na skutek zapalenia, Każda ranka czy opuchlizna była regenerowana i wygładzana. Gruczoł odpowiadający za odpowiednie nawilżenie oka został skontrolowany. Gdy Chór Światła miał już pewność, że wszystko zostało zrobione, odłożył łapę ze skroni adepta i uśmiechając się anielsko oznajmił, iż jego praca tutaj została skończona.
: 01 cze 2016, 19:20
autor: Tialdreith
Przebłysk ostatnio miała dość sporo wolnego czasu. Wyrwała się z natłoku obowiązków, wszyscy uczniowie nad którymi sprawowała opiekę byli już odpowiednio wyszkoleni, a sama chwilowo nie wdawała się w żadne walki co wiązało się z brakiem ran jak i proszenia uzdrowicieli o pomoc. Bardzo dobrze, tym bardziej, że ostatnio zdawało się jakby brakowało uzdrowicieli, a klerycy nie mieli u kogo się uczyć. Westchnęła cicho, stawiając powolne, nieco leniwe kroki i podążając w nowym, nieznanym jej kierunku. Owszem, była już wiele razy na terenach wspólnych, ale nie w tych okolicach, dlatego jej wrodzona ciekawość zaciekle namawiała ją do odkrycia i tego skrawka terenu.
Podążała przed siebie, podążała... I nieco się zawiodła. Jedyne co mogły ujrzeć jej błyszczące oczy to... pustkowie. Zwykłe, najzwyklejsze pustkowie gdzie ciężko było zauważyć jakikolwiek wyróżniający się element. Dość smutne. Mruknęła cicho, a na jej pysku zamiast szerokiego uśmiechu jak to zwykle bywało, malował się grymas niezadowolenia. Czas mijał, a wszystko jakby stało w miejscu – mgła wciąż pokrywała tereny Stada Życia, smoki były zajęte swoimi codziennymi sprawami – nic się nie zmieniało. Długie, futrzaste uszy drgnęły słysząc grzmot – jeden, drugi... Burza się zbliża. A białofutra zamiast wracać do obozu postanowiła przysiąść gdzieś na jednym wielkim pustkowiu i pogrążyć się w myślach. W końcu raczej nic złego się nie wydarzy... prawda?
: 01 cze 2016, 20:27
autor: Czarna Pożoga
Jakiś czas później na polanie wreszcie ukazał się jakiś wyróżniający element. Złota łuska odcinała się swoją barwą od wyblakłego beżu piachu pokrywającego smutną polanę, która polaną była tylko z nazwy. Długie łapy czyniły posuwiste kroki, drobne ziarenka chrzęściły pod szeroko rozstawionymi palcami zdradzając obecność czarnookiej Ognistej. Jej wędrówka nie miała celu, nie spodziewała się, że kogoś tu napotka, nie próbowała się ukrywać. Zresztą, jej duma nawet nie pozwalałaby na coś takiego. Musiała wszem i wobec oznajmiać, że oto nadchodzi, w całej swej długołapej, złotołuskiej okazałości.
Pięknie wyrzeźbione mięśnie tańczyły jej skórą, gdy tak zbliżała się do białofutrej w promieniach bladego słońca. Znikało powoli za burzowymi chmurami, zaściełającymi gęsto niebo. Nie przeszkadzały jej spacery w taką pogodę. Wciąż pamiętała dzieciństwo spędzone na pustyni, a jej serce przyśpieszało radośnie za każdym razem gdy nieboskłon rozdzierał się i z góry spadały krople wody. Wody. Kapiącej z nieba, tak zwyczajnie. Kąciki warg smoczycy uniosły się w ledwie zauważalnym uśmiechu. Wspomnienia wciąż były zupełnie świeże. Gdy ujrzała Przebłysk, jej łapy uznały szybciej niż jej umysł, że pora zmienić kierunek.
W pewnym momencie błysk rozdzierający niebo zaślepił ją i wprawił w kompletne osłupienie. Co to za zjawisko? Czyżby Stworzyciel gniewał się na nią, że wybrała tutejszych Bogów ponad nim? Głupie gdybanie, skarciła się w myślach. Donikąd nie prowadzi. Piorun rozświetlił sylwetkę drobnej białofutrej, liznął światłem jej drgające uszy, które skojarzyły się Obsydianowej z lisem, czy innym psowatym. W gruncie rzeczy cała bardziej przypominała krzyżówkę ptaka z czymś futrzanym niż smoka. Gdy zbliżyła się już na odległość ogona, przystanęła i zlizała kropelkę wody z trójkątnego pyska.
– Czekasz na kogoś? – Ciężkie od wilgoci powietrze przerwał donośny, pewny głos smoczego podlotka. Czarne ślepia pozbawione białek i źrenic zawęziły się w cienkie szparki, a nozdrza rozwarły się, wciągając zapach rozmówczyni głęboko do płuc.
Poznała już smoka o podobnej woni. Mówił, że należy do Wody, jednego ze stad z którymi nie byli w sojuszu. Można by powiedzieć, że nie wiedziała o nich zupełnie nic, poza samą historią ich stada. Poprzez Zwiastuny Zemsty, Nieokiełznane Wody, sojusze, rozbicia... dzisiejsza Woda nie była nawet tą samą Wodą co kiedyś. Poznanie historii stada nie świadczyło jednak o tym, że wie cokolwiek o jego obecnym stanie. Machnęła długim ogonem, nie siadając jeszcze. W końcu nie zaproszono jej do rozmowy. Może białofutra w istocie spodziewała się kogoś na tym jałowym, skalnym pustkowiu, a ona była tu tylko nieproszonym gościem.
: 06 cze 2016, 17:56
autor: Tialdreith
Ignorowała lecące z nieba kropelki wody, które opadały na jej śnieżnobiałe futro. Ignorowała także grzmoty słyszane z oddali – ot jakby cały świat nagle stracił znaczenie. A z jakiego powodu..? No właśnie, żadnego. Mimo, że samiczka zazwyczaj była radosna niczym pisklę, ba, w środku wciąż się tak czuła, a na zewnątrz i wyglądała... a może już nie? Co prawda, należała do niewielkich smoków, lecz blizny na jej ciele znaczyły, że już trochę przeszła, choć wiedziała, że wszystko jeszcze przed nią. Była już dorosłą smoczycą... ale wciąż młodą. Ale wracając, po prostu poczuła, że potrzebuje chwili odpoczynku od tego wszystkiego. Mogłaby to zrobić u siebie, nie na terenach gdzie w okolicy mogło się czaić niebezpieczeństwo... ale chciała zostać na chwilę sama. A może tak naprawdę nie? Wszystkie myśli kłębiły się w jej łebku, a sama nie wiedziała czego tak naprawdę chciała. Uh.
Drgnęła zaskoczona, gwałtownie ruszając łbem na boki i podrywając się na równe łapy. Ktoś tu jest, ktoś tu jest! Ślepia, które do tej pory były skupione na jednym punkcie nie dostrzegły nieznajomej sylwetki, a uszy nie usłyszały nadchodzącego niebez... niebezpieczeństwa? Przekrzywiła głowę, spoglądając na złotołuską smoczycę, a do jej nosa dotarł zapach... Ognia. Znała go w miarę dobrze, nie mogła go pomylić z jakimś innym. Otworzyła pysk jakby chciała coś powiedzieć ale brakło jej głosu... uh, co się z nią dzieje? Przymknęła oczy, jeszcze raz machnęła łbem, po czym w końcu była w stanie "trzeźwo" spojrzeć na całą sytuację.
– Um... a, nie, nie czekam. Przepraszam, zamyśliłam się trochę... – zaśmiała się cicho, starając się ukryć zakłopotanie – J... jestem Przebłysk Jutra, wojowniczka Wody.
Postarała się uśmiechnąć, choć zapewne nie wyszło jej to zbyt dobrze. Mimo wszystko wiedziała, że wypadałoby się przedstawić, gdyż nie znała Ognistej. Teraz gdy miała okazję się jej przyjrzeć, zauważyła, że mimo zapewne młodego wieku wyglądała na dość silną... wojowniczka? Być może. Ale to się jeszcze okaże.
: 07 cze 2016, 20:46
autor: Czarna Pożoga
Obsydianowa nie lubiła tracić czasu, dlatego także tym razem nie czekała z zajęciem wygodnego miejsca tuż przed białofutrą. Nie wzdrygnęła się nawet, gdy jej łuska dotknęła zimnego, mokrego podłoża. Owinęła długie łapy kolczastym ogonem, jak to miała w zwyczaju i zwróciła spojrzenie bezdennych ślepia na Wodnistą samicę. Chociaż sama Obsydianowa nie należała do małych, ani słabowitych smoków to była widocznie młodsza od swojej rozmówczyni. Czuła się jednak lepiej mając przed sobą kogoś podobnego wzrostu niż jakiegoś onieśmielającego olbrzyma. Nie to, że kiedyś czuła się onieśmielona. W żadnym wypadku.
Zauważyła wzdrygnięcie i zaskoczenie w oczach Przebłysku. Czyli jednak udało jej się podejść ją niezauważoną? Kto by pomyślał, z całym tym jej ciężkim krokiem i ogonem szurającym po ziemi. Była ciekawa jakie wydarzenia mogły spowodować takie reakcje u smoka, który przecież był nie lada drapieżnikiem. A może ona również nie powinna zachowywać się tak pewnie? W końcu świat pełen był niebezpieczeństw i... jakoś nie potrafiła się tym przejąć. Być może kiedyś to do niej wróci i ugryzie ją w jej złotołuski zad, ale to nie był ten dzień.
– Nie przeszkadza ci mokre futro? – Spytała szybciej, niż zdążyła o tym pomyśleć, gestykulując łapą w stronę smoczycy. Z drugiej strony... powiedziała przecież, że jest z Wody. A to do czegoś zobowiązuje, prawda? – Jestem Obsydianowa. Również szkolę się na wojowniczkę. – Ten drobny aspekt sprawił, że spojrzała na białofutrą przychylniej. W końcu od wojowniczki zawsze mogła się czegoś nauczyć, nawet jeśli nie okaże się najlepszą rozmówczynią. – Nie spotkałam jeszcze nikogo z waszego Stada. To przypadek czy jest was po prostu mało?
Dodała, nie do końca zgodnie z prawdą. W końcu przed kilkoma księżycami spotkała smoka, który przedstawiał się jako Szkarłatny Kolec z Wody, ale poza nim nie widziała nikogo. Nawet ostatnio sprawdzając granicę na próżno było szukać na niej zapachu przeciwnego stada. Zerknęła z ukosa na Wojowniczkę, ciekawa jej odpowiedzi.