Strona 14 z 26
: 09 lut 2016, 11:38
autor: Administrator
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Zebrani tutaj byli najwyraźniej w szoku, albo świetnie odgrywali skamieliny. Motyl najwyraźniej miał ciekawsze plany, bo jego wędrówka ku najwyższemu punktowi skrzydła Jeźdźca Apokalipsy dobiegła końca.
Złociste skrzydełka zaszemrały cichutko, gdy leciutki owad ponownie wzleciał w powietrze. Wzlatywał coraz wyżej i wyżej, aż w końcu znikł smokom z oczu, gdzieś wysoko w plątaninie szpiczastych kapeluszy drzew.
: 13 lut 2016, 20:10
autor: Słodki Kolec
Patrzyłem na to co się dzieje i oczom nie wierzyłem. Szkoda, że on uciekł w górne partie drzew, ale co tam
Podszedłem do drzewa i zacząłem się powolutku spinać na niego. Pokonywałem z łatwością kolejne gałęzie. Jak dobrze mieć krew drzewnego smoka. Powoli zniżałem się do celu.
Ujrzałem Motylka dopiero przy czubku drzewa. Przystanąłem mocno trzymając się pnia i wystawiłem prawą łapkę w stronę motylka. Wszystko to wykonałem z wielkim spokojem i opanowaniem...
Może przysiadzie na mojej łapce...
: 29 mar 2016, 17:39
autor: Nathi
Było jeszcze wcześnie, przed południem. Wciąż chłodno, ale wystarczająco ciepło, by uznać, że nadchodzący dzień będzie niezwykle słoneczny. Orzeźwiające powietrze i głośny pisk ptaków, energiczne zawodzenie wiatru i szum strumienia. Nawet on zdawał się być głośniejszy, niż na co dzień. Pora Kwiecistych Ziem wypędzała smoki z ich schronień, zachęcając do cieszenia się nową porą roku.
Jego ostatnią.
Nie wiedział, czy dożyje Pory Gorejącego Słońca. Może, jeśli bardzo mu się poszczęści. Ale co to za szczęście? Więcej czasu na bezsilne siedzenie z wiedzą, że niczego się nie dokonało. Kolejne chwile przypominające mu o tym, że takie jest ich wszystkich przeznaczenie. Żyli w błędnym kole, z którego nie dało się wyrwać w pojedynkę. Potrzebował grupy, którą musiał poprowadzić. Nie znalazł jej. Nie istniała.
Spojrzał w błękitne niebo. Kusiło go strasznie. Kusiło, żeby odlecieć. Gdyby wpadł na ten pomysł wcześniej... Wtedy może by to miało jakiś sens, ale on tkwił tu myśląc, że to jest miejsce, w którym da się spełnić jego wizję. Tymczasem po drugiej stronie świata mogły istnieć identyczne stada, a może nawet jedno, wielkie stado, obraz tego, do czego Nathi dążył. Może już ktoś gdzieś dokonał tego, czego on chciał dokonać? Ale teraz było za późno. Może nie starczy mu czasu i sił, by przemierzyć cały świat. A gdyby nawet mu się udało i mógłby spędzić w takim miejscu ostatni księżyc swojego życia – nie byłby zadowolony. Tym mocniejszy byłby to cios. Dowiedzieć się, że mógł mieć to wszystko w zasięgu łapy, ale zwyczajnie o tym nie wiedział.
Upadł. Zakręciło mu się w głowie. Zacisnął zęby. Wstał.
Doszedł do strumienia. Spojrzał na niego z nienawiścią.
– To twoja wina – powiedział mu gniewnie. – Mienisz się w słońcu i dajesz orzeźwienie. Oni myślą, że to jest szczęście. Ale ty jesteś tylko iluzją. Zdradziecką jak maddara – uderzył w taflę lodowatej wody, natrafiając pazurem na sterczący kamień. Struga krwi popłynęła z prądem.
: 30 mar 2016, 23:24
autor: Lisi Kolec
Dzika Puszcza – czyż to nie jest właśnie to miejsce, do którego zawitał, gdy po raz pierwszy udał się na wycieczkę na tereny wspólne? Zdecydowanie tak. Tyle że teraz, po paru dobrych księżycach, wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Było to jego pierwsze spotkanie z porą Kwiecistych Ziem. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że smoki linieją! Z każdym dniem ubywało mu futra, którym ledwo co zdążył obrosnąć. Zapewne łatwo jest się domyślić, co dzieje się w jego legowisku!
Cała przyroda zdawała się być niezwykle zachęcająca. Jako smok urodzony na schyłku pory Liściastych Dywanów nigdy nie widział tyle zieleni naraz. Był właściwie nieco skołowany, jakby to wszystko stało się nagle, a on cały proces przemiany przesiedział w ciemnej, zimnej grocie. Może i było w tym nieco prawdy, gdyż w ostatnich dniach regenerował siły po niedawnym wypadku... tak, to zdecydowanie był powód do ukrywania się przed światem.
Lis jednak w końcu postanowił wystawić nos z wilgotnej szczeliny i udał się na tereny wspólne. Lecąc, nie czuł zbytnio odległości – miał nawet czas na spoglądanie na krainę z góry. Trawa zielona jak nigdy, jakieś dziwne, żywe barwy zagościły gdzieś tam na dole... kto wie, może nawet i wierzbowy las, który zimą wyglądał niezwykle mizernie, teraz zyskał trochę entuzjazmu, by wpuścić do siebie nieco zieloności.
W każdym razie – z góry widać było całkiem sporo, jednak wśród ogółu fajnie jest dopatrywać czegoś ekscytującego. Gdy tak leciał, rozmyślał lub bardziej bujał w obłokach, zauważył dość intrygujący błysk. Nie był jakiś zwyczajny – lśnił, zachęcał! No i tego być może szukał, bo bez zastanowienia zapikował w dół, by przyjrzeć się owemu zjawisku z góry. Bez wątpienia był to strumyk – jak gdyby nigdy nic przecinał sobie obrośniętą trawami polanę. Był niezwykle przejrzysty – widać było dno wyłożone kamienną mozaiką. Lis pod koniec fazy lądowania zaczął spokojnie kołować, by móc swobodnie opaść tuż obok tego urzekającego zjawiska.
Strumień usilnie starał się odbić w sobie błękit nieba, jednak jego wzburzona struktura zbytnio zakrzywiała promienie światła. Lis nachylił się nad wodą. Oprócz swojego zamglonego odbicia ujrzał coś ciekawego – coś na kształt czerwonej ryby, nie mógł do końca stwierdzić czym dokładnie było. Nie mogąc pohamować swojej ciekawości wsadził ciemnobrązową łapę w strumień. Woda była zimna, a jako że on do zimna przyzwyczajony, niezbyt mu to przeszkadzało. Jednak nie to jest najważniejsze – czerwony twór zniknął, gdy tylko wzruszył wodę. Rudy zmarszczył czoło, natychmiast pochyliwszy łeb. Woń była charakterystyczna... kolor się zgadza... krew!
Nie potrafił stwierdzić do jakiego zwierza ów posoka należała, w każdym razie nie omieszkał sprawdzić. Gwałtownie wyciągnął łapę z wody i skierował wzrok w kierunku, z którego napływała woda.
Prawdopodobnie nie było to to, czego się spodziewał. Chlupot wody z pewnością zaalarmował brązowołuskiego smoka, który znajdował się ledwie 10 ogonów dalej. Rudy zawahał się przez chwilę – nie wiedział z tej odległości szczegółów, jednak potrafił stwierdzić, że prawdopodobnie to od niego pochodzi owa strużka krwi. Zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. Żadnej żywej duszy. Prócz ich dwóch.
Nie wiedział czy robi dobrze, czy też źle – po prostu ruszył przed siebie. Jakoś to będzie, bo w końcu za każdym razem się udawało. Jeszcze ani razu nie natrafił na potencjalnego wroga, tak więc czemu miałby znaleźć go w smoku, który skaleczył się w łapę nad tym urokliwym strumieniem?
Szedł powoli, tuż obok linii brzegu. Znajdował się po drugiej stronie wody względem brązowołuskiego. Gdy znalazł się w odległości dwóch ogonów od celu, przystanął na chwilę, by przyjrzeć się sytuacji.
Zerknął na łapę smoka – było to małe rozcięcie, można by było nawet uznać je za zadrapanie. Uniósł powoli łeb, aby złapać z nim kontakt wzrokowy. Nie było to jego pierwsze spotkanie twarzą w twarz. Już kiedyś go widział.
Lis zmarszczył czoło. Sędziwy, brązowy, ale mimo wszystko... jakiś inny. W ślepiach tego smoka widać było znużenie, melancholię... może nawet smutek. Zaś smok, z którym się spotkał, spoglądał na niego z wyższością, dumą – nie byli pod tym względem podobni.
Brązowołuski, przygarbiony smok wzbudzał w nim mieszane uczucia. Coś wewnętrznie kazało mu zachować czujność, trzymać dystans, cofać się... jednak nad tym wszystkim górowało... współczucie. Nie okazywał żadnej z tych emocji – po prostu patrzył.
Rudy przeszedł kilka kroków, by znaleźć się naprzeciwko staruszka.
– Jakkolwiek będzie spokojnie, zawsze znajdzie się coś, co zakłóci ów porządek... Zastanawia mnie jednak, co w tym przypadku zawiniło? – Lis uśmiechnął się nieznacznie, zerkając wymownie na ranę na łapie.
: 07 kwie 2016, 14:39
autor: Administrator
Diamentowe źródło było idealnym miejsce, by zaczerpnąć tchu i wymoczyć obolałe łapy. Woda nie była jeszcze ciepła, bo dopiero zaczynała się pora Kwiecistych Ziem, ale Zgniła nurkowała głęboko pod wodę w znacznie dziwniejszych i bardziej niebezpiecznych warunkach. Dziś zamierzała się tylko trochę popluskać w miłym miejscu, miała już dość wyczerpująceg treningu. Mimo wszystko, gdy płynęła na plecach, jej myśli znów zaczęły uciekać w siną dal. Ciekawe, ile byłoby warte to źródło, gdyby faktycznie pluło diamentami, a nie wodą. Czy maddara może stworzyć obłok, który jest w stanie zasłonić słońce? Jaka jest prędkość smoka bez obciążenia? Czy ludzie też zadają sobie takie pytania? Wyszła z wody i radośnie rozwaliła się na trawie, schnąc w promieniach ciepłego słońca. Gdyby tylko było wiadomo, co trzyma je na górze i nie pozwala spaść... Klej? Lina? Magia?
: 11 kwie 2016, 12:17
autor: Nathi
Nie przejął się zbytnio pojawieniem się nowego smoka. Nawet się w jego kierunku nie obrócił. Można było uznać to za błąd; w końcu samiec miał jeszcze wielu żyjących wrogów. Być może ktoś w końcu pokusi się o wymierzenie mu sprawiedliwości?
Proszę bardzo. Czekał. Od dziewięćdziesięciu już księżyców. Ale nawet ta, która celowała w gardło przy każdym pojedynku się na to nie zdecydowała. Symbol śmierci – nigdy go nie dobiła. Mogła, wiele razy, ale tego nie zrobiła. Udawała. Była kolejnym kłamstwem. Dwuznaczną Iluzją.
Świat stał się tak fałszywy, że nawet drapieżnik jedynie udawał drapieżnika. Czy brązowołuski mógł być na tyle naiwny, by wierzyć, że da się coś z tym zrobić? Namówić do współpracy aktorów? Oszustów?
Gdy przybysz zatrzymał się, Słowo spojrzał na niego kątem oka. Znał go.
Nie, nie tego konkretnego osobnika. Wątpił, by spotkał się z tym młodym, jak sądził po zapachu, Wodnym. Po prostu był kopią. Jednym z setek podobnych smoków. Nie musiał go poznać, żeby go znać.
Wodny... Smok, który urodził się w swoim stadzie nieświadomy tego, jak powstało. Zostało zbudowane na przekręcie, złamaniu przysięgi. Teraz wszyscy udawali szczęśliwych, a pisklętom pewnie nawet nie mówiono o wydarzeniach sprzed kilkudziestu księżyców. Czy Cichy jeszcze o nich myślał? Czy wspominał Nathiego ze złością? Czy uśmiechał się do swojego odbicia w tafli wody, zadowolony z siebie? Że pokonał kłamcę, tyrana, manipulatora? Był z siebie dumny, bo uratował stado? Rozdarł je na pół. Prawdziwy bohater. A może starał się zapomnieć? Prowadzić stado, jakby tak było zawsze?
Nathi wątpił, aby ktokolwiek w znienawidzonym przez niego stadzie jeszcze o nim wspominał. Być może wcześniej, po jego ucieczce do Cienia starano się przestrzec pisklęta przed jego postacią. Ale teraz przestał być groźny. Czy kiedykolwiek taki był...?
Adept, a może młody smok obejmujący już dorosłą rangę, odezwał się. Nie były to słowa powitania, nie przedstawił się. Zaczął rozmowę, być może mając nadzieję ją kontynuować. Być może zwyczajnie chciał się dowiedzieć, co spowodowało skaleczenie. Może go słyszał?
Pewnie wychowano go, by pomagał. Okazywał troskę, zrozumienie, oferował podanie pomocnej dłoni. Ale choćby wszystkie smoki witały każdy dzień z uśmiechem na pysku, choćby wszystkie były bezinteresowne i pomocne... To nie to sprawiłoby świat lepszym. To jedynie pogorszyłoby sytuację. Dodało kolejne maski, iluzje, kłamstwa.
– Niemożliwym jest zakłócenie czegoś, co nie istnieje. A każde zakłócenie iluzji przybliża do prawdy – powiedział, spoglądając na krwawiącą łapę. Pustym spojrzeniem.
: 12 kwie 2016, 16:26
autor: Administrator
Zgniła pewnie dalej cieszyła by się miłym słońcem, gdyby nie słowo, które usłyszała, leżąc w półśnie. Słowo tak proste, a tak straszne i pełne znaczenia zarazem. Prawda.
,,Chodź, pokażę ci prawdę'' powiedziała matka, pokazując jej naszyjnik ze smoczych zębów. To była tylko część prawdy. Mimo wszystko pisklak jej uwierzył. Potem zrozumiał, jak bardzo się pogubił, aż w końcu odszedł z własnej osady, właśnie po to, by ją odnaleźć. Prawdę. Coś nieuchwytnego. Coś niesamowitego. Coś, co nie znało iluzji, przekupstwa, ukrycia. Jej poznanie dawało moc. Wiedza to potęga.
Odwróciła się, obserwując starego smoka. Wypowiedział to słowo z takim uczuciem, jakby poznał prawdę. Nie szukał jej, tylko po prostu ją znał, tajemne sprawy całego stworzenia. Mógł być wielkim mędrcem, lub wielkim głupcem. Jednak nie zastanawiała się nad tą drugą opcją. Wolała wierzyć, że oto widzi smoka, który poznał Wielką Tajemnicę. Ciekawe, co musiał zrobić. Podróżować całe życie po świecie? Medytować całe księżyce w samotności? Doznać boskiej iluminacji? Kim on jest?
Usiadła spokojnie, udając że nic nie słyszy, ale tak naprawdę nie chciała przegapić ani słowa. O nie, to byłby błąd. Bardzo poważny błąd.
: 08 maja 2016, 16:28
autor: Tejfe
Chodził ostatnio głodny. Tereny łowieckie były teraz niedostępne i choć w przyszłości sam zostanie łowcą, wiedział, że teraz będzie musiał skorzystać z pomocy, któregoś z nich. Błękitnego Szkwału nie widział jeszcze wcale, a Dzika nie miała obecnie zapasów. Pozostawała jeszcze łowczyni z Cienia. Samczyk miał małe doświadczenie ze smokami z innych stad, niż z Życia i Wody i choć nie słyszał o stadzie Cienia dobrych opinii, nie zważał na to. Jedną z jego zasad było to, by samemu sobie wyrabiać opinie o innych. Także poprosił Cienistą smoczycę o pomoc, gdyż burczenie w brzuchu było nie do wytrzymania. Czekał na nią przy Diamentowym Źródełku, w pogotowiu mając jeden z bursztynów, żeby móc czymś zapłacić łowczyni.
: 08 maja 2016, 17:27
autor: Przedwieczna Siła
Sombre niechętnie przystała na prośbę młodego samca. Nienawidziła Wody i Życia i nie miała zamiaru przedłużać ich żałosnego żywota ani o jeden dzień, a tym bardziej dawać mu mięsa na tyle, by mógł napchać brzuch do pełna. Co innego Uzdrowicielki, które nie raz leczyły jej rany w razie nieobecności Siostry, Czerwieni Kaliny. Jej jednak wciąż nie było, a Chór... Cóż, Sombre tak naprawdę nie traktowała go jak Uzdrowiciela. Był maskotką i pupilkiem jej brata, ot.
Zgodziła się jednak na drobny wyjątek zwiedziona małym przekupstwem. Kamień szlachetny mógł udobruchać ją na tyle, by jednorazowo przekazać faktycznie mięso Adeptowi. Nie wybrała żadnego pięknego, tłuściutkiego kawałka, a już na pewno Wodniak nie mógł liczyć na piękną sarenkę czy tuszkę żubra – z tego, co Sombre zauważyła, było to mięso jakiegoś zabitego drapieżnika. Prawdopodobnie część harpii i salamandry. Głodnemu jednak różnicy nie robi, co je, a mięso było świeże i nadawało się do spożycia. Przeleciała w miejsce, które wybrał w Dzikiej Puszczy Rycerski. Nigdy nie widziała go wcześniej, a gęste drzewa nie pozwoliły jej na wcześniejsze zaobserwowanie osobnika. Musiała trochę się natrudzić by jakkolwiek zgrabnie wylądować w tym miejscu. Mięso trzymała w paszczy, a łeb trzymała wysoko. Podeszła niespiesznym krokiem do smoka, przyglądając mu się najpierw uważnie, a także badając wzrokiem okolicę. Nie chciała, by nagle coś ją napadło. Nie ufała temu stadu i prawdopodobnie nigdy się tak nie stanie, więc Rycerski nie powinien liczyć na wymianę uprzejmości albo specjalne zaznajomienie się z Cienistą. Zapewne nawet tego nie chciał, więc i ona go nie zawiedzie. Rzuciła mięso przed siebie, nie zbliżając się nawet zbytnio do niego. Odór Wodnistych rozdrażnił jej nozdrza i skrzywiła się brzydko.
– Witaj. – rzekła oschle. – Mięso, o które prosiłeś. – dodała, co było oczywiste, czekała jednak na swoją zapłatę – dopiero wtedy będzie mogła odejść i zostawić go w spokoju.
: 09 maja 2016, 20:06
autor: Tejfe
Samczyk cierpliwie czekał na pojawienie się Cienistej. Ucisk w żołądku był trochę bolesny, ale nie skarżył się. Już kiedyś doświadczył czegoś podobnego. Poza tym wcale, aż tak długo nie musiał na nią wyczekiwać. Samczyk uśmiechnął się sam o siebie, zadowolony, kiedy zobaczył ciemną sylwetkę na niebie. Nie mógł stwierdzić, czy to aby na pewno ona, ale któż by inny? Kiedy wreszcie wylądowała i o niego podeszła ogarnęły go wątpliwości, płynęła z niej bowiem ogromna niechęć i jakby obrzydzenie. Nie wiedział co o tym sądzić. Może jednak trochę działały na niego opowieści o tym stadzie? Lekko się zgrymasił, ale szybko poprawił swój wygląd pyska, który prawie zawsze był pogody. –Ja również Cię Witam, Łowczyni Cienia.– powiedział z ogromnym szacunkiem, po czym podał jej duży, złoto-brązowy bursztyn. –Oto zapłata moja za Twoją dobroć w potrzebie, bym długu u Ciebie zaciągać nie musiał, teraz go już spłacam.– powiedział, po czym poczekał, aż samica się oddali i zaczął jeść otrzymane mięso. Nie było najlepszej jakości, ale nie spodziewał się niczego lepszego. Choć mu nie smakowało, sam dziwił się swoim bestialstwem podczas pałaszowania posiłku. Faktycznie, głód nawet z najgorszej padliny zrobi smakowy rarytas. Samczyk zjadł mięso, po czym wylizał pysk, a z między zębów, ostrym językiem usunął resztki. Westchnąwszy, odleciał do Obozu.
: 17 maja 2016, 20:03
autor: Niewinna Łuska
Czy już jestem na miejscu?
Odbiło się w jego głowie echem, gdy przystanął pośrodku niczego, łapiąc w uszy delikatny dźwięk płynącej wody. Słyszał ją. Ale o widzeniu nie było mowy. Właściwie, to o widzeniu czegokolwiek nie było mowy.
Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy?
Dopowiedział po chwili, stojąc tak w bezruchu, niczym centrum jakiejś obcej, niezbadanej galaktyki, wokół którego obracały się niezrozumiałe dźwięki i wrażenia. No i ból. Nikt nie miał mu jak wyleczyć tych kilku zadrapań, o które wzbogacił się w "dziczy" i choć na początku wydawały się niczym, po tylu księżycach noszenia wyglądały co najmniej kiepsko. Ale zdecydowanie najgorsze było to, że nie widział dużo dalej, niż poza czubek swojego nosa.
Potrząsnął łbem, pozbywając się dziwnego stanu mentalnego, który nim przed chwilą zawładnął. Chyba od tego wszystkiego zaczynało mu się już chrzanić tam w łepetynie. Potrzebował cholernego uzdrowiciela. Ale żeby go tu ściągnąć, potrzebował także wiedzieć gdzie jest. Wysilił wszystkie swoje pozostałe (może ze trzy) nerwy wzrokowe i upewnił się o swojej pozycji. A raczej... zgadł ją. Pozostawała tylko kwestia tego, że podczas swojej nieobecności zdążył zapomnieć, jak nazywał się każdy krzaczek na terenie Wolnych Stad, co wcześniej przychodziło mu naturalnie i bez problemu. To tutaj to były... Diamentowe... Ustronie? Tak, dokładnie tak! No to miał już wszystko. Teraz tylko dwie najgorsze rzeczy. Rzucić zaklęcie, a potem przekonać do pomocy cienistą. To znaczy, nie żeby mu już nie pomogła wcześniej. Po prostu minęło trochę czasu. DUŻO. Tylko odrobinę więcej, niż od ostatniego księżyca, gdy używał magii. O bogowie, gdy był "na wolności" i nie miał do kogo otworzyć magicznego pyska, w ogóle nie maczał łap w tym całym czarodziejskim bagnie. A teraz czeka go wielki powrót. Ciekawe jaką koślawą depeszą dostanie w pysk Kalina? Samiec wysilił swoje szare komórki, których posiadał tylko ciut więcej niż nerwów wzrokowych, i posłał impuls do szkarłatno-złotawej samicy. W wiadomości było coś z grzeczną prośbą o pomoc oraz barwnym opisem jak głęboko w "tam gdzie światło nie dochodzi" Kaszmir się znajduje. I że jeśli uzdrowicielka nie przybędzie, prawdopodobnie nie będzie w stanie sam wrócić do domu, gdyż potknie się o własne łapy. I umrze z głodu. A potem będzie ją nawiedzał jako niespokojna dusza.
//Kaszmirowy Dotyk
Rany:
1 x średnia:Trzy głębokie, bolesne ślady po pazura ciągnące się przez jego lewy bark wokół końca szyi. Mocno poszarpana, na dole praktycznie całkowicie zdarta skóra, uszkodzone mięśnie, dość obfite krwawienie.2x lekka: Przecięta opuszka spodu zadniej lewej łapy, pieczenie, lekkie krwawienie, rana zabrudzona oraz Przecięta skóra od barku do mniej więcej połowy prawej przedniej łapy smoka, nieznacznie rozwiera się na boki, trochę krwawi, sprawia niewielki ból podczas poruszania się. zdobyte 10.01
1 x rana średnia: Trzy głębokie ślady po cięciach w poprzek szyi, obfite krwawienie, rozszarpane żyły, duże uszkodzenia mięśni – mocno naruszone i naderwane – poszarpana skóra rozchodzi się na boki, silny ból podczas oddychania i przełykania. zdobyta 14.01
Choroby:
jaskra – II etap choroby
: 09 cze 2016, 19:49
autor: Azyl Zabłąkanych
Pomimo barwnych wiązanek, których główną treścią było wezwanie o pomoc, mimo dobitnych słów i wyrazistych przypuszczeń, szkarłatno-złota samica nie zjawiła się. Nawet, jeśli magia – bądź Cienista uzdrowcielka – zawiodła wojownicze serce, litościwy los podesłał mu pod łapy inne, równie ściśle związane z ziołami stworzenie.
Dostrzegłszy wojownika, nie mogła nie zareagować. Przysiadła przy nim, kiwając mu łbem. Nie była pewna, czy zauważył – ale czy to ważne? Istotne, iż mogła mu pomóc.
W jej palcach pojawiła się babka lancetowata i jemioła. Liście babki zmięła, pozwalając, by wypłynął z nich sok. Nałożyła je na każde z rozcięć, pilnując, by nektar oczyścił rany, a także zniwelował krwawienie. W przypadku dwóch cięższych zranień, sama babka nie mogła sobie poradzić – dołożyła do niej więc zastygłą, pojedynczą część wywaru z jemioły, którą rozsmarowała na ciele samca. Pozostałe trzy części podała mu do wypicia.
Odczekawszy kilka minut, zdjęła zioła i przyłożyła palce do barku samca.
Oczyściła ranę, wyzbywając się z niej wszelkich nieistotnych, jedynie zawadzających drobin: piasku, bakterii, części skóry, futra, nadmiaru krwi. Wygładziła krawędzie szram i zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Zregenerowała powoli połączenia żył i rozkład nerwów, odtworzyła niespiesznie mozaikę naruszonych mięśni. Dbała, by ścianki żył zasklepiły się w poprawny sposób, by po raz kolejny zdolne były do transportowania krwi; naprawiła mięśnie i ścięgna, sprawiając, iż naderwane mięśnia wypełniły się stworzonymi na nowo komórkami. Pilnowała, by dociągnąć każdą niedoskonałość, by ciało Kaszmirowego Dotyku było równie sprawne, jak kilkanaście księżyców wcześniej; już wcześniej zauważyła, iż rany te były niezwykle stare.
Pracowała jednocześnie na każdym zranieniu, wpierw zajmując się najgłębszymi częściami ran, a potem przechodząc do obszarów coraz bliższych skórze. Kończywszy pracę, zasklepiła jednocześnie każdą ze szram, ostrożnie mnożąc komórki skóry, a w przypadku łapy odtwarzając wytrzymały opuszek. Wygładziła naskórek i upewniła się, iż wszelkie połączenia nerwowe działają tak, jak powinny. Upewniwszy się, iż zrobiła wszystko, co zrobić można było, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Nawet, jeśli nie wszystko poszło tak, jak tego oczekiwała, zajęła się również jaskrą, którą dostrzegła u samca. Nie trudno było ją spostrzec, gdy wojownik przyglądał się jej spod przymrużonych ślepi; widziała wystarczająco wiele jej przypadków, by poznać wysiłek, który towarzyszył zwykłej obserwacji.
Nakazawszy rannemu zamknąć ślepia, sięgnęła po ostróżeczkę polną i sparzyła jej płatki, by niedługo później nałożyć delikatne kwiaty na jego powieki. Odczekała kilkanaście minut, po których to dopiero zdjęła zioła; na szczęście to wystarczyło, by czuła się gotowa rozpocząć dalszy etap leczenia.
Przyłożyła palce do skroni wojownika i sięgnęła po maddarę. Impuls magiczny, który wysłała w stronę jego ślepi, przyniósł jej odpowiednią wiedze na temat stanu, w jakim znajdowały się narządy wzroku. I chociaż zdecydowanie nie był to stan, z którym zawsze miała do czynienia, tylko stan znacznie poważniejszy, czuła się na siłach, by podjąć próbę zniwelowania efektów choroby.
Wpierw zajęła się zniwelowaniem ciśnienia w gałce ocznej, odprowadzając ostrożnie ciecz wodnistą, która nagromadziła się w okolicach ślepi. Upewniwszy się zaś, iż zniwelowała nacisk gałki ocznej na twardówkę i że zlikwidowała główną przyczynę pogorszenia widzenia, zajęła się nerwami wzrokowymi, które zostały zniszczone. Za pomocą delikatnych, subtelnych impulsów maddary odtwarzała je powoli, w ciągu kilku minut całkowicie odtwarzając ich sieć, by niedługo później zająć się też siatkówką, u której należało doprowadzić do porządku dziennego komórki zwojowe.
Gdy uznała, iż zrobiła wszystko, co zrobić była w stanie, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
: 19 lip 2016, 14:21
autor: Dziki Agrest
Tyle wspomnień, tyle zdarzeń. Do tego tak wiele minęło już księżyców. Agrest pamiętała to miejsce jako to, w którym po raz pierwszy spotkała się z dawną przywódczynią ich stada – Dynamiką Życia. Tutaj też spotkała centaura, którego strzałę nadal chowała gdzieś w swej bujnej, kudłatej i pozlepianej grzywie. Westchnęła siadając nad wodą radośnie pluskającą w źródełku. Kaszlnęła kilkukrotnie. Głupia choroba. Może lepiej się nią "zajmie"? Czytaj... znajdzie uzdrowiciela który jej pomoże? Niby jej córka szkoliła się na tą rangę, ale miała tyle na głowie. Jakoś nie chciała jej teraz przeszkadzać. Wysłała więc impuls z prośbą o przybycie i pomoc do Czerwieni Kaliny. Uzdrowicielki Cienia. Jej ślepia przyglądały się krystalicznie czystej wodzie. Chętnie by się w niej popluskała, ale nigdy nie miała okazji nauczyć się pływać. I chyba też nie miała zamiaru zrobić tego w najbliższym czasie.
Tak czy siak. Teraz pozostało jej już tylko czekać na przybycie Kaliny. Miała nadzieję, że jej pomoże z tym nieprzyjemnym choróbskiem.
: 21 lip 2016, 15:09
autor: Administrator
Smoczyca musiała nieco poczekać na przybycie Uzdrowicielki, ponieważ ta miała wystarczająco własnych zajęć, aby nie mieć czasu na szwendanie się po terenach wspólnych. Zwłaszcza, że nie cierpiała odwiedzać Dzikiej Puszczy, którą niemal całą w posiadanie wzięła ta paskudna, zielona mgła.
Mimo wszystko przybyła, lądując ogon przed smoczycą.
Złożyła skrzydła po bokach, a następnie zbliżyła się do niej płynnym krokiem, uważnie jej się przypatrując lazurowymi ślepiami.
– Witaj, jak sądzę wzywasz mnie w związku ze stanem swego zdrowia? – przemówiła swym dźwięcznym głosem z lekkim wydźwiękiem kpiny.
Nie mogła nic na to poradzić, to była cała ona.
Uniosła łapę i musnęła polik smoczycy, przelewając weń Maddarę, aby zapoznać się z tym, co ją gnębiło. Nie widziała ran, więc musiało chodzić o jakieś choróbsko.
I miała rację, zlokalizowała stan zapalny w gardle. Nie był lekki, przeradzał się w coś poważniejszego. Musiała to mieć od co najmniej dwóch księżyców.
– Sądzę, że będę w stanie ci pomóc. Potrzebuję tylko tych ziół – mówiąc to, pokazała smoczycy iluzje imbiru, skorupek orzecha włoskiego, oraz liści mięty.
Kiedy smoczyca przywołała dla niej zioła ze znalezionych dużych liści stworzyła stosunkowo płytkie miseczki o rzerokim rondzie, odporne na wysoką temperaturę i rezrwanie. Napełniła je wodą ze źródła i podgrzała do temperatury wrzenia.
Do pierwszej wrzuciła liście mięty, do drugiej starty korzeń imbiru, do trzeciej zaś rozdrobnione skorpuki orzecha. Wiedziała, że ten ostatni będzie musiał się długo gotować, przybierając ciemny, brązowy kolor.
Dlatego przygotowawszy miętę i imbir podała je smoczycy do wypicia. Dopiero na koniec, kiedy orzech był już gotowy, przecedziła wywar i ten również kazała jej wypić.
Dotknęła palcami jej polika, ponownie napełniając ją swa mocą. Zlokalizowała skupiska bakterii, które zainfekowały gardło i spróbowała je usunąć wraz z krwią, martwą śluzówką i śliną. Smoczyca musiała to wypluć. Dopiero wtedy zregenerowała uszkodzone naczynka krwionośne, pilnując ich drożności, wytrzyałości i elastyczności. Potem zregenerowała uszkodozną śluzówkę. Przelała Maddarę do zaklęcia.
Dodano: 2016-07-21, 15:09[/i] ]
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiwając łbem.
Odsunęła się o krok, pocierając palce przednich łap o siebie, aby pozbyc się charakterystycznego mrowienia w opuszkach po użytkowaniu Maddarą.
– Już nic nie powinno ci tam w gardle przeszkadzać – oznajmiła spokojnym tonem, usmiechając się samymi kącikami gadzich warg, nieco kpiąco, a w jej oczach iskrzyło to typowe dumne rozbawienie.
: 22 sie 2016, 23:55
autor: Subtelny Gniew
Finezyjny za każdym kolejnym ważnym życiowym momentem czuł się coraz bardziej podekscytowany. Należał do smoków cieszących się wszelkimi doznaniami, ale były takie przewyższające wszystkie inne. Nauka walk z legendarną wojowniczką znajdowała w tym gronie jedno z najwyższych miejsc. Właściwie to najwyższe, bowiem Finezyjny nigdy nie mógł się zdecydować, która chwila była dla niego najistotniejsza.
Poznanie Jeźdźca Apokalipsy było spełnieniem marzeń. Jej zgoda na podzielenie się umiejętnościami czymś, o czym nawet nie śmiał śnić. Do tej pory pobierał nauki u ojca czarodzieja i swojej mistrzyni. Choć pierwszego szanował, nie mógł uznać go za mistrza w tej dziedzinie. Dla Pawiookiej też zachowywał respekt, ale nie mogła się równać z nową smoczycą Wody, która pokonałaby na arenie każdego. No może jedyną przeszkodą mógłby się okazać Oprawca Gwiazd.
Długo szukał odpowiedniego miejsca, w którym oboje nie czuliby się ściśnięci. A ponieważ ładna pogoda wybawiła smoki z legowisk, nie było to łatwe. W końcu jednak wypatrzył skrawek ziemi w Dzikiej Puszczy, który wydał mu się odpowiednim miejscem na naukę. Wylądował zatem nad źródełkiem i ryknął, by przyzwać nauczycielkę. Uśmiechał się na samą myśl, że tak jak on nie lubiła magii. Zdjął z grzbietu prowizoryczny kosz, w którym trzymał mięso. Część była darowizną od stada, a część nagrodą za udział w spotkaniu młodych. Porcja, którą wybrał mogłaby nakarmić dwa rosłe smoki. Wcale jednak nie czuł żalu, że zamierza je oddać. Nauka była tego warta, a on miał jeszcze w swoim składziku kilka smakowitych kąsków na wypadek burczenia w brzuchu.
Napił się wody z diamentowego źródełka i westchnął, poprawiając wszystkie części swojego ciała. Pomyślał, że nie będzie czekał bezczynnie, tylko porobi trochę ćwiczeń przed z pewnością wymagającym treningiem. Zaczął więc biegać, robić przysiady i szykować się do skoków oraz uników. Czasami, a nawet bardzo często zadzierał głowę, by wypatrzyć sylwetkę znajomej smoczycy.
: 13 lis 2016, 15:14
autor: Soneul
***
Chyba zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak, jak powinno. Z początku próbowała odnaleźć powód w świecie zewnętrznym, o, szukała i próbowała zrozumieć, lecz im dłużej nad tym rozmyślała, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że to w niej problem leży. Nie była zszokowana, zaskoczona, zareagowała zupełnie obojętnie. Jej mimika nie zmieniła się ni o cal, oczy nie rozszerzyły się w zaskoczeniu. Zrozumiała, że smoki nie będą szukać na siłę z nią towarzystwa. To, że odsuwała się od innych, nie pomagało. Była całkowicie sama na własne życzenie. Jednak to nie bolało. Lubiła być sama, o, najlepiej w otoczeniu natury. Tak było... Po prostu lepiej, nic więcej. Ale wiedziała, że musi wyjść do innych, przestać się izolować. Musiała... Musiała się czegoś nauczyć, dowiedzieć więcej o świecie, o tym jak on działa. Sama nie mogła wiele zdziałać. Potrzebowała pomocy innych.
Wędrowała długo, nie mając nic lepszego do roboty. Jak zawsze zresztą. Miała pełno czasu dla siebie, a jednocześnie nie dostrzegała kiedy on właściwie upływał. Westchnęła, przysiadła przy jakimś źródełku. I siedziała. Podziwiała piękno otoczenia. I nic więcej.
: 13 lis 2016, 18:54
autor: Płacz Aniołów
Tego dnia deszcz wyjątkowo oszczędzał ziemię. Chwilę poprawy pogody Łzawy wykorzystał do spaceru, który i tak ostatnio stawał się coraz rzadszy. Większość czasu przesiadywał w swojej grocie, gdzie znosił jakoś figle nieba. Jesień zdecydowanie nie jest jego ulubioną porą roku, ale robiło się z dnia na dzień coraz chłodniej. To plus. Może w końcu nadejdzie zima i spadnie ten biały puch, który zna jedynie z tworów maddary?
Nic dziwnego, że jej wyczekiwał. W większości północny smok nie znosi dobrze upałów, a grube futro, którego przybywa z księżyca na księżyc z pewnością nie nadaje się na przechadzkę w ulewach. Gdy się sklei i stworzy grubą, mokrą skorupę, sprawia niemały dyskomfort takim północnym delikwentom. Dlatego adept wykorzystywał najmniejsze poprawy pogody i wyruszał poza jaskinię.
Zadecydował polecieć na tereny wspólne. Kilka księżyców wcześniej Łzawy nie cierpiał spędzać na nich czasu ze względu na ilość i intensywność zapachu wszystkich smoków ze wszystkich stad. Doprowadzały go one do mdłości. Łzawy doszedł jednak do wniosku, że nie może wiecznie unikać tych terenów a musi przyzwyczaić swój zmysł węchu do będących tam woni. Wychodziło mu to całkiem sprawnie.
Leciał nisko nad drzewami, od czasu do czasu patrząc w dół. Być może szukał czegoś interesującego na ziemi? Dzika Puszcza w gruncie rzeczy skrywała w sobie wiele tajemnic, niektóre rzeczy wyraźnie go zaintrygowały. A było ich całkiem sporo.
Jego oczom ukazała się maleńka polanka, którą przecinał strumień. Dziw, że jeszcze się nie zamienił w rwącą rzekę, ale niewątpliwie źródełko było większe, niż pierwotnie. Przy nim siedziała postać, która swoim umaszczeniem wyróżniała się na tle brudnej zieleni, czerwonych, brązowych i żółtych liści. Wyróżniała się w podobny sposób co on. Zwyczajnie nie pasowała kolorem. Ze dwa – trzy skrzydła od źródełka Łzawy znalazł sobie miejsce do wylądowania takie, by nie zostać zauważonym przez siedzącego tam smoka. Zniżył swój pułap, by cicho wylądować na ziemi w nieuniknionym akompaniamencie trzasku liści i gałązek, które pewnie i tak tylko zlały się z tłem innych dźwięków. Między drzewami był w stanie dostrzec polanę i białego smoka, który siedział bezczynnie. Wyszczerzył kły w paskudnym uśmiechu i szybko rozejrzał się po ziemi. Niedaleko swoich łap dostrzegł głaz, który był wielkości jego łapy. Po przejściu kilku kroków wziął go w lewą łapę i przeszedł kolejne kroki w stronę postaci.
Była ustawiona nieco pod skosem, ni to z tyłu, ni to z boku. Adept ustawił się przed drzewem, które dzieliło jego i smoka i przeniósł ślepia na trzymany kamień. Położył go na ziemi, odszedł w prawo o krok i końcówką łuskowego ogona chwycił głaz oplatając go. Łzawy zwrócił ślepia ku smoczycy, a ogon zamachnął się mocno do tyłu i cisnął kamieniem prosto w płynący strumień, który zdołał ochlapać łapy futrzastej. Może to ją wytrąci z zamyślenia? Zresztą, Łzawy miewał dziwne sposoby na zwrócenie uwagi na siebie.
: 15 lis 2016, 11:41
autor: Soneul
Siedziała tak, milcząc i w zamyśleniu przyglądając się ziemi pod jej łapami. Och, ileż to już razy zdarzyło jej się tak znieruchomieć i spędzić dłuższy okres czasu w tym bezruchu? Nie kontrolowała tego, o, jakby zupełnie wyłączała się w pewnym momencie i nie była w stanie nic z tym zrobić do czasu aż to przejdzie. Jednak tym razem sytuacja miała się z goła inaczej, och, całkowicie inaczej. Nie słyszała nic, tylko odgłosy otoczenia, do których podłączyła również trzask gałązek i liści pod łapami niespodziewanego gościa. Przymknęła oczy, wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Rozkoszowała się tą nieustanną samotnością, która co i rusz jej towarzyszyła. Nie narzekała. Jednak chociaż wolała tak spędzać czas, z tyłu głowy wciąż miała to, iż musiała... Musiała z kimś porozmawiać. Nauczyć się czegoś. Bo to, co teraz się z nią działo, było, cóż, złe.
Wypuściła powietrze z płuc dokładnie w tym momencie, kiedy usłyszała, jak kamień uderza w taflę wody i ochlapuje jej futerko. Momentalnie otworzyła ogniste oczy, rozszerzyła je w przerażeniu i odskoczyła. Uniosła lekko górną wargę w złości, pokazując tym samym wodzie swoje zębiska. Wydała z siebie jakiś dziki, rozzłoszczony warkot. Po chwili jednak się opamiętała, zdając sobie sprawę, że, hej, kamień przecież sam wpaść do wody nie mógł. Zamrugała i rozejrzała się. Wtedy dostrzegła innego smoka. Spiorunowała go wzrokiem, przez dłuższy czas milczała, nie wiedząc co zrobić. Następnie uniosła lekko brodę ku górze i odezwała się zabawnie niskim głosem:
– Ktoś ty? – rzuciła głośno, nie kryjąc swojego niezadowolenia z zaistniałej sytuacji. Nie lubiła, kiedy się ją straszono. Zacisnęła zęby. – Co tutaj robisz? – dodała jeszcze, nim samiec zdążyłby się odezwać.
: 15 lis 2016, 15:20
autor: Płacz Aniołów
Roześmiał się w głos widząc reakcję samiczki. Straszenie smoków jakoś sprawiało mu przyjemność. A nawet nie patrzył na to, czy ktoś w samoobronie nie wyrządzi mu krzywdy. Niecodzienne przywitanie można z łatwością uznać jako próbę napaści, a wtedy prosta droga do bójki. To mu jakoś nie przyszło do głowy. A, jak wyczuł, smoczyca nie pochodzi z jego stada. Ani ze stada Ziemi. Wziął głębszy wdech, chcąc ocenić jej zapach. Podobny czuł na jednym z patroli, ale nie mógł zapamiętać przy czyjej granicy... Być może Ogniści?
Ruszył do przodu z uśmiechem, nim cokolwiek odpowiedział. Wyraz pyska, wbrew pozorom, miał całkiem łagodny i spokojny. Może adept nie miał jednak złych zamiarów? Może nawet nie chciał jej tak przestraszyć? Kto to wie. W końcu ma dziwne sposoby na zwrócenie uwagi na siebie.
– Mógłbym Ci zadać to samo pytanie – zaczął od odpowiedzi na drugie zapytanie samiczki. A może oba? Przystanął z 15 szponów od Ognistej, po czym siadł wygodnie na zadzie i przechylił z zaciekawieniem łeb. Wbił w nią swoje szaro-złote ślepia i obserwował.
– Jesteś z Ognia, prawda? – spytał, chcąc się upewnić. Czasem pamięć go zawodziła, a Łzawy nie bronił się przed zadaniem odpowiedniego pytania. – A ja jestem Łzawy, adept Wody – w końcu wytłumaczył samiczce. Czyżby dostrzegł, że ona jest zbyt rozdrażniona, by mieć chęć na takie pogaduszki z nim? Czy może po prostu przedstawił się, bo o to poprosiła? Kto to wie.
Nadal nie spuszczał badawczego wzroku z białofutrej. Mogło się okazać to dla niej nawet krępujące, ale adept niespecjalnie się tym przejmował. Zmierzył ją ślepiami od łap do pyska, po czym podniósł lekko kącik ust.
– Zebrało Cię na odpoczynek nad źródełkiem? – przeniósł oczy na wspominane źródełko, które... nieco wystąpiło ze swojego korytka. – ...czy już raczej rwącej rzeki. – poprawił się. Głos jednak był na tyle cichy, jakby skomentował to sam do siebie. Pogoda jednak nie miała litości.
: 16 gru 2016, 19:17
autor: Samiec
Zatrzymał się i rozejrzał. Miejsce całkiem przyzwoite, żeby skupić się na swoim ciele i myślach, bowiem wydawało się w jakiś sposób odosobnione od pozostałych terenów. Możliwe, że było to tylko wrażenie. Drzewa które już praktycznie w całości straciły swoje grzywy nie dawały już tyle cienia, ale krąg w którym przypadkowo się znalazły dodawał temu miejscu wyjątkowo przyjemnej, samotniczej atmosfery.
Przy mocniejszym powiewie wiatru, Samiec wyraźnie zadrżał, już któryś raz z kolei, kiedy wędrował po wspólnych terytoriach. Choć chłód rozchodził się również pod Wodą, wraz z różnymi prądami, na Lądzie był odczuwalny dwa razy mocniej, przyprawiając morskiego o nieustanny dreszcz. Kiedy w końcu dostrzegł Wodę, nie zastanawiając się dłużej potruchtał do niej i zanurzył się. Nie było tu głęboko, przynajmniej jak na jego wymagania, ale wystarczyło miejsca, żeby zapewnić mu minimalny komfort. Zniknął pod taflą i przylgnął tak jak lubił do dna, żeby przemyśleć co ma dalej ze sobą robić.
: 18 gru 2016, 17:13
autor: Kreatywny Kolec
Wylądował nieopodal źródła lekko strzepując z siebie pozostałe resztki z treningu kamuflażu, zbliżając się do tafli wody rozpostarł swoje skrzydła aby poczuć w nich wiatr. Lubił to chociaż jego ciało lekko drgało bo zimno było, nie trwał długo w takiej pozycji bo po chwili złożył je. Zamoczył pysk w wodzie i wziął kilka łyków, to była jedna z rutynowych części jego dnia- nawadnianie się. Na razie nie miał większych planów, był to taki dzień kiedy nawet nie chciało mu się malować. No cóż nie zawsze ma się inspiracje, chyba że jakiś smok będzie "godzien" aby uwiecznił jego podobiznę na jednym z głazów przy norze. Tak czy inaczej przysiadł nad brzegiem, ogonem szurał po ziemi a pazurem tykał co jakiś czas taflę wody. Długo tak nie wysiedział, postanowił wsadzić łeb pod wodę na orzeźwienie a czemu by nie? Tak więc wziął wdech i uczynił to co zamierzał, zimne szpilki wbiły mu się w prawie wszystkie miejsca na pysku. A on sobie jeszcze otworzył oczy. Chciał spojrzeć na dno, jednak mało co widział a poza tym zimno robiło swoje. Wyciągnął głowę znacznie bardziej ocucony niż normalnie, podskoczył kilak razy i coś tam wymruczał po smoczemu otrzepując głowę z wody.