Strona 14 z 34

: 03 kwie 2016, 2:00
autor: Kruczopióry

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

// Luuuz, znam to uczucie ;).

Otworzył szerzej ślepia, wyraźnie zaskoczony, kiedy Sombre powiedziała mu o swojej randze. Zdecydowanie się tego nie spodziewał, zwłaszcza kiedy Przedwieczna przyznała mu się do toczenia pojedynków. Zwłaszcza że charakterem zdecydowanie pasowała mu do takiej, która potrafiła się bić. I... chyba potrafiła, nawet jako łowczyni.

– Takie oddanie stadu, aby pełnić rolę inną od wymarzonej, to wielkie poświęcenie z twojej strony – rzekł spokojnie, nie odrywając wzroku od Sombre. – Rozumiem, że wynika to z twojego poczucia odpowiedzialności za nie, nie zaś z przymusu; jeżeli tak... podziwiam cię za to – dodał, niezmiennie obserwując reakcję czarnołuskiej. Nie kłamał; łowcy pełnili w stadzie ważną rolę, sam zresztą swego czasu musiał korzystać ze skarbca Ognistych, gdy potrzebował się posilić. Dzięki nim podczas polowań nie musiał martwić się o pożywienie, a raczej o kamienie szlachetne, które pozwalały mu poprawiać umiejetności. Poprawiać na czas, kiedy to on okaże się potrzebny... Na czas walki. A przeczucie nieustannie podpowiadało mu, iż w związku z mgłą umiejetności bitewne mogą okazać się przydatne.

– Choć jak wnioskuję z wypowiedzi, całkiem z pojedynkowania się nie zrezygnowałaś – dodał, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. I nawet nieznacznie uśmiechnąwszy się. Mimo wszystko wciąż nie ufał Przedwiecznej na tyle, aby myśleć o pojedynkowaniu się z nią, ale może kiedyś...

– Nie znałem Kheldara, więc na jego temat trudno mi się wypowiadać – kontynuował, powracając do tematu przywódcy. – Ankai... chyba nie muszę tłumaczyć, że po incydencie na ceremonii nie darzę sympatią – dodał, zmrużywszy lekko ślepia. Pozostawał czujny; zdawał sobie sprawę, iż de facto neizbyt pochlebnie wypowiedział się o matce Sombre. Ale czy mógł uczynić inaczej, kiedy ta za samo posiadanie innego zdania przygważdżała mu łeb do ziemi...? – Tak czy tak, niestety, wszystko wskazuje na to, że już niedługo, chcąc nie chcąc, Kerrenthar będzie się musiał wykazać. Nie tylko on, ale i wszyscy przywódcy... i wszystkie smoki Wolnych Stad. Choć mgła zajęła przede wszystkim tereny Życia, częściowo wtargnęła też do Ognia, a i grozi, jak się domyślam, innym stadom. Mam nadzieję, że udowodni swoją wartość, czego mu zresztą szczerze życzę – podkreślił, znów lekko uśmiechnąwszy się. Podobnie jak Przedwieczna, rozluźnił się już nieco, znów przysiadając na skale. Ale... nie spuszczał z łowczyni wzroku.

Właściwie to chciał jeszcze z nią porozmawiać; dowiedzieć się czegoś więcej o tej nauczycielce, która kiedyś szkoliła go nad rzeką Tyral. Wciąż towarzyszyło mu poczucie, iż największe swoje sekrety skrywa przed Kruczopiórym w swoim naturalnym dystansie, który zresztą poznał już jako pisklak. Ale teraz... nie był pisklakiem. Stanowczo. Więc może...?
– A o czym marzysz... Sombre? – zapytał ni stąd, ni zowąd, natychmaist też zwiększywszy swoja uwagę. Nieznacznie się uśmiechał... nie był jednak uśmiech złośliwy, lecz pogodny. I ciekawski. Wtedy, dawno temu, Przedwieczna – wówczas jeszcze Nieustępliwa – nie chciała zwierzać się przed młodym Krukiem. Ciekawe, czy od tamtego czasu coś się zmieniło...

: 04 kwie 2016, 14:21
autor: Przedwieczna Siła
Sombre porzuciła temat swoich pojedynków, właściwie niechętnie, ale jakoś... nagle poczuła, że niekoniecznie ma ochotę chwalić się przed Kruczopiórym swoimi osiągnięciami w walkach z innymi smokami. Czuł wobec niej respekt i wiedział, na co ją stać nawet bez wiedzy, kogo to oszpeciła a kogo pozbawiła łapy. Może z czasem dowie się nie od niej, dzięki czemu nabierze to innego wydźwięku.
W Cieniu nikt nikogo nie przymusza do obrania danej rangi. Mogłam zostać Wojowniczką, ale nie jestem głupia i wiem, że bez Łowcy większość Cienistych padła by z głodu, a jeśli nie, to na pewno bardzo by nas to osłabiło. – odparła w odpowiedzi na niezadane pytanie. Rozmowa na tematy bardziej neutralne znacznie bardziej jej pasowała.
Nie darzysz jej sympatią? – Sombre uniosła łuki brwiowe i uśmiechnęła się drwiąco. Lepiej, by przyznał, że otwarcie jej nie znosi i chętniej poderżnął by jej gardło. No... może bez tego ostatniego, bo wtedy miałby już problem. Ale samo wyrażenie jawnej i oczywistej niechęci byłoby szczerze, a Siła była świadoma, że nie tylko Kruczopióry miał powody, by Aluzji nienawidzić. Było znacznie więcej smoków, które miały z nią na pieńku. – Kheldara sama nie znałam zbyt dobrze, ale podobno był świetnym Przywódcą. Liczę, że Kerrenthar wda się w ojca, bo fizycznie już jest mu podobny. A ta mgła... – skrzywiła się, nie bardzo wiedząc, czy w ogóle powinna temat kontynuować. Mgła była nieodgadniona i być może tak jej, zwykłej, przeciętnej Łowczyni oraz jemu, Ognistemu Czarodziejowi także nie wyróżniającym się boskimi umiejętnościami czy wiedzą, nie dane było rozwiązać tej zagadki. Oby więc ich Przywódcy i wszyscy razem okazali się wystarczająco "myślący", by poradzić sobie z tym "kryzysem".
Przedwieczna widziała, jak czujny wciąż był Kruczopióry. Po tych nieistotnych kilku zdaniach, które ze sobą wymienili, w końcu musiało nadejść pytanie o coś bardziej... prywatnego. Widziała, że go to korci. Przewiercał ją niemalże spojrzeniem, chcąc dowiedzieć się o jej myślach, czy choćby przewidzieć kolejny ruch. Tu nadejdzie rozczarowanie – Siła ziewnęła lekko, mlasnęła i ułożyła się wygodniej, dając mu do zrozumienia, że nic mu nie grozi z jej strony. I że winien był zrobić podobny gest, bo tego właśnie oczekiwała.
To, że skrywała swoje... sekrety... nie było żadną nowością. Nikomu nie ujawniała swoich myśli, prócz jednego jedynego smoka, którego zwała swoim przyjacielem. Nie był nim Kruczopióry, więc i nigdy nie poczułaby się w obowiązku mówić mu czegokolwiek o sobie, chyba, że taką miałaby ochotę. Ale czy ona w ogóle miała jakieś sekrety? Tajemnicza auta, jaką osoba wokół siebie rozsiewała, podsycała ciekawość i zainteresowanie drugiej strony. Kruk dał się złapać w tę samą pułapkę, w jaką łapie się właściwie... każdy. Nie tyle wścibskość, co chęć rozszyfrowania rozmówcy była tak pociągająca i uzależniająca, że zawsze w końcu nadchodził ten być może nieco niezręczny moment, kiedy chciało się zadać jakieś pytanie. A odpowiedź miała być rozwiązaniem zagadki i rozwianiem mgiełki sekretów. Sombre postanowiła zażartować z samca, za tę jego odwagę.
Marzę o górze mięsa, kamieni i boskiej potędze, która pozwoli mi zawładnąć wszystkimi smokami, oprócz tych, których lubię i toleruję. A ich jest niewielu. – wyszczerzyła kły, a jej ton zdecydowanie świadczył o dziwnym rozbawieniu. – Zgaduję za to, że Twoim marzeniem byłoby połączenie wszystkich stad w jedno i szczęśliwe, wspólne życie. Hm? – uniosła łeb, spoglądając w jego ślepia. Szczerze mówiąc, nawet podchwyciła temat i była w stanie odrobinę się przed nim otworzyć, jeśli tylko odpowiednio zareaguje.

: 04 kwie 2016, 16:25
autor: Kruczopióry
Sam parsknął śmiechem, usłyszawszy "marzenie" Siły; nie żeby miał co do niej wątpliwości, ale samo zdanie brzmiało wystarczająco absurdalnie, a i jej wyszczerzone kły zdradzały dość wiele, aby nie wziął jej wypowiedzi na poważnie. Ale potem Sobre zadała pytanie, czarnołuski zaś spoważniał. Poczuł odrobinę luzu... ale i tak obserwował ją ślepiami. Może pozycja smoka sugerowała odprężenie, ale wzrok – choć był leniwszy niż wcześniej – niekoniecznie.

– Tak – zaczął krótko i na moment zamknął ślepia, biorąc dwa głębokie wdechy. Nawet wtedy jednak nasłuchiwał. – Powtarzałem to, powtarzam i powtarzać będę: sądzić należy smoki, a nie stada. Każdy zasługuje na ocenę wedle swojego własnego jestestwa, nie zaś wedle tego, gdzie się narodził czy tez mniej lub bardziej przypadkiem trafił – dodał, wpatrując się w ślepia łowczyni. – Nawet samo połączenie stad nie jest konieczne; wystarczy, aby te wszystkie wzajemnie się równo traktowały. Niestety, do tego daleka droga; zbyt wiele zaszłości między grupami zaistniało w przeszłości, aby wyplenić myślenie o podziałach ze smoczych umysłów w krótkim czasie. Zwłaszcza wśród smoków wiekowych, które niekiedy pamietają mniejsze i większe krzywdy wyrządzone im z czyjejś strony – zaznaczył, wzdychając cicho. Wierzył, w to, co mówił... ale nie był w tej wierze naiwny. Nie spodziewał się, aby doczekał czasów bez smoczej ksenofobii. Nie teraz. Może w przyszłych pokoleniach...

– Ale ty, jak rozumiem, wolałabyś inaczej – dodał po krótkiej pauzie, wciąż uważnie wpatrując się w Sombre. – Dalej mówisz nieprzyjemne rzeczy o smokach Życia i Wody, tak jak wtedy, kiedy uczyłaś mnie nad rzeką Tyral. Do dziś pamiętam zdanie o wiedźmach – zaznaczył i nabrał powietrza. – Że jeśli gdzieś spotkam wiedźmy, to właśnie tam. Chyba się nie sprawdziło – stwierdził, wciąż obserwując smoczycę. – Czy się mylę? Hmmm? – zapytał, przekrzywiając łeb. Zdawał się coraz pewniejszy, ale... czy rzeczywiście powinien?

: 06 kwie 2016, 15:55
autor: Przedwieczna Siła
Marzenia marzeniami, jeśli chodzi o Sombre, każdy powinien zachować je dla siebie. W ogóle... lepiej było niewiele mówić. O sobie. O tym, co się myśli. Wtedy nie ma ryzyka, że albo ktoś uprzedzi cię w działaniu, albo wyśmieje, albo – co gorsza – wykorzysta te informacje przeciwko tobie. Czy jednak musiała obawiać się Kruczopiórego?
Tak. Prawda była taka, że chociaż był Ognistym – nie mogła ufać smokowi, który uważa wszystkich za równych sobie. Taki ideał mogą sobie głosić Bogowie, w taką ideę mogą być zapatrzeni tacy, jak Kruk. Równi sobie jesteśmy dopiero po śmierci – bo praw za życia równych nie ma.
Twoja idea niestety nie mogłaby się zrealizować. W tak dużej grupie smoków nie ma możliwości, by ze wszystkimi dojść do ładu. By każdy chciał współpracować. – odparła, tym razem nieco pochmurniejąc. Wcale nie miała na myśli swojej niechęci do innych stad, ani niechęci innych stad do Cienia. Tutaj chodziło o coś więcej, co wcale nie było tak trudne do zrozumienia.
Gdybyś nadal był w Cieniu, byliby Tobie wrogami. Nie dlatego, że musiałbyś przejąć nasz tok myślenia, ale dlatego, że dla nich byłbyś jednym, kolejnym z Cienistych. – mruknęła pod nosem. Nie, żeby bliżej jej było do zapałania miłością do tych gburów – co to, to nie! Do tego nie będzie jej blisko nawet po śmierci! Prawda była jednak taka, jaką ją przedstawiła. Cień od zawsze znienawidzony był przez tamte stada, bez powodu. A może z powodu zazdrości?
Jak się ma sytuacja Ognia? Kiedy jakiś czas temu rozmawiałam z Rozbłyskiem, mówił mi, że dość... monotonnie. – zapytała, starając się zręcznie zmienić temat. Tak naprawdę, od dawna chciała się dowidzieć, co u Ognistych, bo i samego Błysku dawno nie widziała... co dość mocno ją niepokoiło.

: 06 kwie 2016, 21:27
autor: Kruczopióry
Otworzył szerzej ślepia; otworzył je, kiedy Sombre wspomniała o Cienistch. O stosunku innych stad do jej rodziny... i o tym że inni byliby mu wrogami. Podniósł się. Podniósł się i popatrzył na Sombre, ale nie z wrogością czy gniewem, a raczej... z politowaniem? Pozwolił Przedwiecznej dokończyć wypowiedź, a następnie kroczył i machnął silnie skrzydłami, sfruwając, aby zatrzymać się dosłownie tuż przed łowczynią. I popatrzeć jej wprost w oczy.

– I sądzisz, że to, iż inni tak robią, daje ci prawo postępować tak samo? – zapytał stanowczo, choć i zdecydowanie nie miał zamiaru atakować. Raczej... pouczać. – Tak, znam co najmniej jednego smoka, który gdybym był Cienistym, wyjątkowo chętnie by mnie zabił, przynajmniej jeśli wierzyć jego słowom. I parę innych, które do Cienia, ujmując to delikatnie, nie pałają sympatią. Ale tak samo znam ciebie, która analogiczne podejście stosujesz wobec Życia i Wody. Zawsze mnie to mierziło i było dla mnie niezrozumiałe. Gdybym był Cienistym, zgaduję, że zrobiłabyś wszystko, aby mnie wesprzeć, choćby własnym kosztem. Teraz, jako Ognistego, uważasz mnie po prostu za sojusznika. A gdybym należał do Życia albo Wody... pewnie nawet nie chciałabyś ze mną rozmawiać. – Mruknął nieprzyjemnie. – Ale w każdym z tych stad byłbym dokładnie jednym i tym samym smokiem...

Nagle odwrócił się w miejscu, zaś wraz z tym ruchem jego ogon energicznie strzelił niczym bicz tuż przez Przedwieczną, gdy Kruczopióry, stojąc niej tyłem, odszedł na dwa kroki.
– Oczywiście, że nie da się, żeby wszyscy współpracowali – dodał stanowczo, odwrócony ku skałom. – I wcale nie powiedziałem, że tak by było, więc nie wsadzaj tego w moje usta. Nawet teraz wewnątrz stad dochodzi do tarć; myślisz, że nie wiem o konflikcie takiego Słowa Prawdy z Aluzją za czasów ich wspólnej bytności w Cieniu? Że nie słyszałem, jak ten smok podzielił swego czasu Życie? Że nie poznałem tego na własnych łuskach w Ogniu? – Odwrócił łeb, spoglądając na Sombre, za łbem jednak nie poszła reszta ciała. – Zawsze, absolutnie zawsze będą smoki dobre i złe, sprawiedliwe mieszają się z krętaczami, uczciwi i szczerzy żyją pośród manipulantów. Ale podział na stada nie ma tutaj nic do rzeczy; dobry będzie dobrym w każdym stadzie, analogicznie zły będzie złym. Dlatego sądzić należy właśnie indywidua; każdego z osobna, wedle jego własnych zasług czy też grzechów. Że wiele smoków tego nie rozumie... cóż. Ale to jeszcze można zmienić, choć upłyną pewnie wcześniej długie księżyce...

Zmrużył ślepia w wpatrując się w Sombre. Ocucił ją, uświadomił? A może tylko bardziej rozsierdził? Mało go to obchodziło; nie będzie ukrywał swoich poglądów tylko dlatego, iż jakaś smoczyca ma inne. Stada są równe i basta! Każde ważne tak samo! A co do trudności...
– Mimo wszystko da się osiągnąć częściowy sukces – dodał. – Kiedy byłem pisklęciem Cienia, posługiwania się maddarą uczył mnie smok, który nie lubił ani Cienistych, ani czarodziejów. A jednak to zrobił; wiesz, jak to się stało? – zapytał, zerkając wprost w ślepia Przedwiecznej. – Bo ten jeden raz nie patrzył na mnie ani jak na Cienistego, ani jak na przyszłego maga. Patrzył na mnie... jak na Kruka. Czy też Kruczopiórego – zniżył lekko łeb i mruknął przeciągle. – Niech to najlepiej świadczy o tym, iż każdą barierę można pokonać.

Jeszcze raz odwrócił łeb, wykonawszy kilka kroków; spokojnych, powolnych, jakby spacerkiem chciał się oddalić, choć wcale nie taki był jego zamiar. Chciał zwyczajnie dać Sombre czas na przemyślenie jego słów. Ach, i co do jednego...
– Głównym zmartwieniem Ognia – i nie tylko Ognia – jest obecnie mgła – poruszył wątek. O swojej ceremonii... jakkolwiek nie lubił zostawiać niedopowiedzeń, wolał jeszcze Sombre nie wspominać. Jeszcze. – Wiele smoków zaginęło, obawiam się, że porwanych przez jej odmęty, inne z kolei prawie nie pokazują się. Właściwie tylko Pustynia zdaje się obecnie pewnym punktem stada – zaznaczył. – Z Rozbłyskiem, niestety, dawno się nie widziałem; mam nadzieję, że to tylko przypadek, nie jego... problemy. – Westchnął. – Ale od czasu do czasu w obozie czuć jego zapach, więc chyba ma się dobrze. Ot, po prostu rzadko kontaktuje się z innymi smokami – dopowiedział, wzruszywszy barkami. Właściwie to nie musiał się rozgadywać na ten temat, nawet nie musiał zdradzać, że zna jasnołuskiego, ale... uznał, że z pewnego powodu powinien. – Podsumowując: Ogień swoje problemy ma. Ale jakoś sobie z nimi radzi – zakończył, przewróciwszy ślepiami.

: 10 kwie 2016, 23:23
autor: Przedwieczna Siła
Nie, Sombre nie bardzo interesowało zdanie Kravsaxa. Wiedziała, że on nie rozumie ani jej, ani Cienistych sytuacji i nie będzie potrafił się w nią wczuć. On widział tylko własny punkt siedzenia i nie chciał nawet spróbować zrozumieć jej postępowania, czy raczej nastawienia do innych stad. Ale nie będzie też zmuszała go do zmiany myślenia – jego sprawa, że woli zamknąć się na swój sposób, przy tym jeszcze krytykując jej podejście. Sam nie potrafił się postawić w jej sytuacji, a co dopiero zmienić zdania, więc jakim prawem chciał ją pouczać?
Smoczyca pokręciła powoli łbem. Kruczopióry stał się dziwnie nerwowy i chyba nieprzychylny jej. Oh, zawiódł się na niej? Cóż za smutek! Naprawdę, żądał od niej, by zmieniła myślenie i nie potrafił porozmawiać o czymś innym? To, czego teraz się dowiedział, nie było żadnym odkryciem. Wiedział to wszystko już od dawna. Spojrzała na samca niechętnie, cofnęła się. Nie ze strachu – było to oznaką tego, że przekonała się, że mają mniej wspólnych tematów do rozmów, niż sądziła. Niby nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, a jednak coś tam sobie we łbie poukładała... nie wzięła jednak pod uwagę, że Kruk zechce o tym rozmawiać. Miała nadzieję unikać tego niewygodnego tematu i nie dlatego, że był niewygodny, a dlatego, by utworzyć z nim dobrą, zdrową relację i nie zniechęcać się do siebie wzajemnie. Tak, naprawdę zależało jej na tym, by żyć z Kruczopiórym w zgodzie. Ale teraz jej nastawienie do niego się zmieniło, tak, jak zmieniło się jego nastawienie do niej... i nie miało już znaczenia, że jest w sojuszniczym stadzie. Nie stał się jej wrogiem, nie o to chodziło – po prostu czuła, że nie mogła mu ufać. Czuła, że ze względu na to, że jest taka a nie inna, on stawia ją poniżej swojego poziomu, stała się dla niego kimś gorszym. Tak, jakby najważniejszym dla niego było to, jakie smok ma zdanie o innych stadach i czy jest w stanie z każdym współpracować, czy nie. Na szczęście zmieniła temat – i na szczęście nie musieli dłużej o tym rozmawiać. Ale czy ona w ogóle miała na to jeszcze ochotę?
Rozumiem. – kiwnęła łbem, dość chłodno odpowiadając. To, co dla niej było znacznie bardziej ważne i ciekawe, dla Ognistego takie nie było i jak widać, nie miał zamiaru zbyt specjalnie szczegółowo odpowiadać jej na pytanie, a ona nie miała zamiaru dopytywać. Miała nawet ochotę spotkać się z Rozbłyskiem... Trochę martwił ją jego brak, ale nie zamierzała dzielić się tym w żadnym stopniu z Ognistym – byłym Cienistym.

: 04 maja 2016, 20:15
autor: Kruczopióry
Popatrzył na Sombre uważnie; nie miał pojęcia, jak powinien interpretować jej zachowanie, widział jedynie, iż smoczyca zdawała się nieco bardziej wycofana niż dotąd. A może to tylko pozory? Może po prostu uznała, iż wyjaśnił jej już... wszystko? Czarne ślepia prześwidrowały sylwetkę łowczyni smokiem, jakby Kruczopióry próbował ją w ten sposób odczytać. Bezskutecznie. Długo wpatrywał się więc w nią, nie do końca pewny, co powinien mówić dalej.

– Rozbłysk cię chyba lubi – stwierdził wreszcie beznamiętnie i odwrócił się tyłem do smoczycy, kierując wzrok w niebo. Zatrzymał ślepia na jednej z przemierzających błękit chmurek, znów namyślając się na moment. – Ale to... chyba on sam najlepiej potrafiłby ci powiedzieć – dodał, wydawszy z siebie cichy pomruk. Gdyby tylko mógł wiedzieć, iż Sombre na te rozmowę nie otrzyma już okazji...

Zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć dalej, z jednej strony chciał poznać Sombre, ale z drugiej – wciąż czuł lekki dreszcz na myśl o niej, niepewny, jak zareaguje dalej. Ale skoro już wtedy, gdy był pisklakiem, nie okazywała mu specjalnie uczuć, dlaczego miałby teraz wierzyć, iż wydarzy się inaczej? Cóż, jego uczuć wobec czarnołuskiej na pewno nie można by nazwać nienawiścią, ale raczej... chłodnym dystansem. Te dwa charaktery nie pasowały do siebie. Może jeszcze się otworzy... a może nie. Jeśli to drugie – trudno, będzie musiał z tym żyć.

// Wybacz że tak długo i ostatecznie tak krótko, tyle rozkmin nad zachowaniem Kruczopiórego miałem tylko po to, żeby stwierdzić, ze w sumie nic by nie powiedział xD.

: 05 maja 2016, 8:23
autor: Przedwieczna Siła
Nigdy nie można było wiedzieć, co siedzi we łbie Siły. No, może Rozbłysk by potrafił to odgadnąć, ale... cóż, jego już nie było, choć Sombre jeszcze o tym nie wiedziała. A Kruczopióry nim nie był. Nie był nikim ważnym, nikim bliskim, ani żadnym Bogiem, by móc wiedzieć cokolwiek.
Spojrzała zmęczonym wzrokiem na Kruczopiórego dopiero po chwili, kiedy ocknęła się z nieobecności, bo chociaż nie ruszyła się z miejsca przez cały ten czas, myślami była daleko, bardzo, bardzo daleko. Niechętnie powróciła spojrzeniem do rozmówcy, co z pewnością nie ujdzie jego uwadze. Tylko, że tu wcale nie chodziło o niego – ale skąd ten mógłby to wiedzieć?
Darzymy siebie wzajemnie dużym szacunkiem. – odparła, jakby coś analizując. Niby patrzyła w czarne ślepia Kruka, ale wciąż rozmyślała nad czymś innym. W pewnym momencie drgnęła, jakby jej dusza nagle powróciła do ciała, wzięła głęboki wdech i zamrugała. Podniosła się z siadu i znów usiadła, jakby nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, teraz, kiedy jest już w tym miejscu i tym czasie. Nie była jednak zniecierpliwiona czy znudzona.
Oraz bliską przyjaźnią. – dodała z półuśmiechem, jakby spodziewając się, że Kruczopióry może mieć problem ze zrozumieniem tego. Każdy by mógł mieć z tym problem – szczególnie po takich rozmowach i naukach, jakie przeszedł z nią Ognisty samiec, a kiedyś pisklę Cienia. Samo stwierdzenie, że Błysk ją lubi, przyszło mu zapewne z trudem, tak – tak właśnie wymawiał te słowa, jakby nie mógł w nie uwierzyć. Jeśli powiedziała mu, że darzą siebie nawet przyjaźnią, to teraz już na pewno uzna ją albo za kłamczynię, albo... kompletnie zmieni wizerunek siebie w jego odczuciu. O ile było to w ogóle możliwe.
Jak idą Ci pojedynki, Kruku? Walczysz w ogóle, mając tak pokojowe podejście? – zapytała, trochę sarkastycznie, z drugiej strony nawet ze szczyptą zainteresowania. Walki zawsze były czymś, co było dobrym tematem do rozmów – szczególnie dla niej. Może teraz ta rozmowa zacznie się bardziej kleić? Dodatkowo... teraz, kiedy czarnołuski spostrzeże, że i ona ma uczucia?

: 06 maja 2016, 2:00
autor: Kruczopióry
– Pokojowe podejście...? – powtórzył za Sombre Kruczopióry, mruknął nieprzyjemnie i odwrócił ku łowczyni łeb, mierząc ją badawczo. Skąd...? – Sugerujesz, że niechęć do wojny jest równoznaczna pokojowemu podejściu? – zapytał, przypominając sobie ich rozmowę nad rzeką Tyral za pisklęcych czasów. Jeśli miała skądś wysnuć podobny wniosek o Kruczopiórym... to właśnie stąd. Albo z jego ceremonii. Choć wniosek byłby to szalenie mylny.

– Ale tak, walczę od czasu do czasu – kontynuował, znów odwróciwszy od niej łeb. – Raz lepiej, raz gorzej, czasem wygrywam, czasem przegrywam. Nigdy nie wiadomo, kiedy te umiejętności przydadzą się w prawdziwym boju, zwłaszcza wobec wciąż czającej się u granic mgły – podkreślił, zmarszczywszy pysk. – Choć nie walczę po to, aby zabić – dodał. – Walczę po to, aby być gotowym zabić... jeśli kiedyś nastanie taka konieczność.

Zamilkł. Nie ufał czarnołuskiej na tyle, aby specjalnie się przed nią otwierać, zwłaszcza że kiedyś dość jasno okazała mu swoją niechęć do czarodziejów. Więc co taką może interesować magia...? Patrzył wciąż w dal, na horyzont, nadstawiając uszu. Sombre może i miała uczucia... ale jak na razie nie okazywała ich specjalnie. Jak tamtego dnia nad rzeką Tyral. Jak nigdy w jego obecności... choć temat Rozbłysku zdawał się poruszyć samicę. Może dlatego właśnie, iż przyjaźnił się z łowcą Ognia, nie uznał z góry Sombre za kogoś złego...?

: 16 maja 2016, 20:31
autor: Tejfe
Latanie nie było czymś co go specjalnie pociągało. Umiejętność przydatna w tym, by życie było lepszej jakości. Ani go nie lubił, ani lubił. Ale uznał, że warto byłoby je choć trochę, w małym stopniu poćwiczyć. Wszakże dobrze wyćwiczone skrzydła mogą się okazać potrzebne w najmniej oczekiwanej sytuacji. Toteż samczyk wybrał się na Bliźniacze Skały i wleciał na jakąś niższą półkę skalną, by rozpocząć trening. Samczyk specjalnie czekał na to, aż się zachmurzy, bo chociaż lubił ciepło, to jednak najlepiej mu się latało w chłodnej atmosferze z delikatnym, jak dzisiaj wietrzykiem. Zanim wystartował, zrobił rozgrzewkę. Rozłożył pierzaste, czerwone skrzydła i zaczął nimi krążyć do przodu, po trzy razy, a potem do tyłu, poruszając nimi jednocześnie w przód i w tył. Pracował tak chwilę, dopóki nie poczuł jak tętno mu się podwyższa, a jego "drugie ramiona" przestały być rozleniwione, mógł wyruszyć. Ogon trzymał luźno, ale jednak wciąż był on trochę spięty. Łebek trochę pochylił, ale też znacznie mniej, niż podczas biegania. Zaczął biec w stronę spadku półki, aby w momencie, gdzie ta się już prawie kończyła, jednocześnie wybić się tylnymi kończynami w przód i wykonać mocne, sile, ale i szybkie machnięcia skrzydłami, pozwalające mu wzbić się do góry. Wzlatywał tak trochę, a kiedy uznał, że wysokość jest odpowiednia, zmniejszył gwałtowność wymachów na taki poziom, by go utrzymało w górze. Zaczął lecieć do przodu. Należy wspomnieć, że samczyk miał dokładny plan działania. Zamierzał przećwiczyć szybki lot, pikowanie i slalom. Ale wpierw tylko leciał, było to takie dokończenie rozgrzewki. Skrzydła pracowały w określonym rytmie, tworząc szerokie okręgi, z większym naciskiem na ruchy w przód i w tył, niż góra dół. Nogi miał podkurczone, ogon luźno-spięty, oddech uregulowany. Leciał tak spokojnym tempem jakiś czas, aż w końcu uznał, że teraz przećwiczy właśnie slalom. Wyobraził sobie małe pachołki, wiszące gdzieś w powietrzu, miał bujną wyobraźnię, więc nie było mu ciężko, po czym zaczął je okrążać. Oczywiście leciał już trochę szybciej. Wpierw przekręcił łeb na prawo, za nim kark, tułów i na koniec ogon. Wykonując skręt pochylił się lekko na daną stronę, by uregulować jego ostrość. Zaraz po nim, młody adept wykonał ostry zwrot na lewo, tak jak wcześniej przekręcając ciało na prawo, tak teraz na lewo. Cały czas machał skrzydłami, skupiając się ruchy przód- tył. Analogicznie, po lewym skręcie, wykonał prawy i tak jeszcze sześć razy. Z dołu mogło to wyglądać jak co złot-czerwonego porusza się zygzakiem po niebie. W końcu znudziło mu się to monotonne poruszanie się i zapragnął czegoś nowego. Przyszła pora na jego upragniony, podniebny cwał, galop. Czy jak tam zwał, tak zwał. Nie był w tym dobry. Bowiem to i pikowanie to było coś co go najbardziej interesowało. Zaczął więc od razu z wysokiej beczki i mocno przyspieszył. Skrzydłami machał szybko, bardzo szybko. Jednak pracowało też całe, napięte ciało. Ogon zwinnie balansował w powietrzu, a samczyk cieszył się tym nowym doświadczeniem. Pilnował oddechu i starał się przyspieszać. Oczywiście wciąż daleko mu było do wielkich mistrzów latania, ale choć trochę przybliżył sobie coś co mogli czuć najlepsi lotnicy Wolnych Stad. Leciał i leciał, robiąc okręgi skrzydłami i wijąc swoim ciałkiem, niczym pełna wdzięku żmija. Wszakże był gadem. Leciał tak trochę bardzo szybko, aż w końcu poczuł, że się męczy. To chyba już koniec. Czas na coś najbardziej ekstremalnego- pikowanie. Co prawda dla niego bardzej ekscytujący był sprint po miękkiej trawie, ale to tez brzmiało fajnie. Zdążył się już przyjrzeć innym smokom, które miały w tym wprawę. Pochylił więc swoje ciało do przodu. Szyja, tułów, ogon, wszystko. Niemalże, że do pionu na dół. I... złożył skrzydła. Nawet nie zauważył, że zaczął spadać. To.. zadziało się tak szybko! I wcale nie było takie piękne, jak myślał. Przerażało go to, ale teraz nie miał już odwrotu. Spiął mocno mięśnie i pilnował odległości od ziemi. Zamierzał wylądować na jakiejś polance blisko gór. Kiedy był już jakąś odległość od ziemi, wygiął ciało we wklęsł łuk i skrzydła rozłożył na ich szerokość, zamachał się nimi delikatnie. łapy wystawił, lekko zgięte przed siebie. Wylądował. Jakoś mu się to udało, aczkolwiek po tym wszystkim stracił równowagę i trzęsąc się poległ na ziemi. Pikować będzie tylko w naprawdę koniecznych przypadkach, obiecał sobie. Z tego wszystkiego najbardziej podobał mu się sprint w locie. Ale zanim do niego wróci, zrobi sobie krótką przerwę od latania. Pełen wrażeń różnego rodzaju, udał się do Nadwodnych Skał.

: 13 cze 2016, 14:30
autor: Barwny Kolec.
Pewnego popołudnia obudziłem się z nowym postanowieniem. Dość wegetacji. To, że nie miałem żadnych opiekunów, wzorców, wcale nie oznaczało, że mogłem trwonić czas na głupoty. A głupotą było na przykład przesypywanie połowy dnia, albo dumania nad sensem istnienia mrowisk.
Mój pierwszy własny trening zamierzałem rozpocząć od nauczenia się posługiwania lodem, które odziedziczyłem po swoich wspaniałych rodzicach – rasie północnej. Jako, że pulsowała w moich żyłach ich czysta krew, miałem trochę łatwiej. Przynajmniej w teorii. A to, że zieję lodem, dowiedziałem się podczas zwykłego przeziębienia, kiedy to kichając przypadkowo zamrażałem blisko połowę jaskini.
Wyszedłem na otwartą przestrzeń uprzednio warując przy skałach jak rasowy łowca, aby tylko przekonać się, że w pobliżu nie ma absolutnie żadnego świadka. Nie licząc ptaków i innych zwierząt, rzecz jasna.
Póki co skupiłem się na samym, kontrolowanym wydobyciu zamrażającej substancji z paszczy. Służyły do tego usadowione na podniebieniu drobne, chropowate w dotyku gruczoły w kształcie drobnych otworów o średnicy nieco większej od źdźbła trawy. Tych gruczołów było w sumie dwa, na lewo i prawo od środka podniebienie, oddalone od siebie o około półtora szpona. Ilekroć dotykałem ich językiem odczuwałem kwaśny posmak, zaś chłodu praktycznie nigdy. Swoją anatomią interesowałem się raczej słabo, większość planów pokładając w najmądrzejszym doradcy, jakim był instynkt. W wolnym tłumaczeniu, oznaczało to, że nie działałem pod żadną presją z zewnątrz i raczej wsłuchiwałem się w swój organizm, który najlepiej podpowiadał mi, kiedy jestem gotów do jakiego treningu. Rzekłby ktoś, że to infantylne i trochę rozleniwiające podejście, ale zaraz... czy smokom gdzieś się spieszyło?
Stanąłem na lekko rozstawionych łapach i lekko napiąłem ich mięśnie, aby wgryźć się mocniej w podłoże. Poczuć je, usztywnić pozycję. Moją domeną (wbrew wyglądowi) była siła. Miałem silne łapy, pięknie zarysowane mięśnie pod futrem, aczkolwiek na tym etapie wzrostu dopiero przybierałem swą końcową formę.
Wziąłem kilka głębszych oddechów pauzując krótko między nimi dla oczyszczeniu myśli. Wiedziałem, że nie będę może miał tak komfortowo jak teraz, kiedy przyjdzie mi zmierzyć się z przeciwnikiem w chaosie walki, ale ziać lodem musiałem się dopiero nauczyć, potem skupienie wejdzie mi w nawyk – taką miałem nadzieję.
Skrzydła swobodnie opuściłem przy bokach usztywniając je kilka centymetrów od ciała.
Zapadła cisza, a ja słyszałem tylko bicie własnego serca. Wziąłem lekki wdech i opróżniłem płuca, a potem napełniłem je długim, mozolnym wdechem.
Wstrzymałem się na chwilę. Ale tylko na chwilę, żeby nie przeciągać tego co miało nadejść. Otworzyłem paszczę błyskając rzędem ostrych, małych kłów. Kiedyś zastanawiałem się, czy wystarczy po prostu otworzyć pysk, czy trzeba manipulować jego rozwarciem, wargami, czy nawet językiem. Szkoda, że nie miałem wielu wzorów, które mógłbym ponaśladować. Trudno było zastać smoka akurat, kiedy zieje lodem.
Powietrze łaskotało mnie po języku i podniebieniu. Czułem też prąd na gruczołach usytuowanych na sklepieniu paszczy. Wcześniej może na to nie zwracałem uwagi, ale teraz szczególnie wrażliwy byłem na doznania stamtąd.
Nie minęła chwila, a udało mi się wstrzyknąć do pędzącego potoku powietrza rzadką wydzielinę, która miała postać bezwonnej bezbarwnej, bezwonnej mgiełki. Oczywiście nigdy nie będzie mi dane jej zobaczyć w postaci przed reakcją z wilgocią.
Okazuje się bowiem, że to nie powietrze jest winne powstania lodowego podmuchu, ale naturalny składnych lodu, czyli woda.
Potok lodu w z mojej paszczy wyglądał jak poziomy słup pary. Im dalej od mojego pyska, tym gęściejszy i cięższy. Pierwszy raz w życiu widziałem śnieg w na początku pory Gorejącego Słońca. Bielutka pierzynka obsypała skały i trawy tworząc niecodzienny widok. Powietrze szybko ulotniło się z moich płuc. Kiedy skończyłem zionąć na języku czułem lekkie pieczenie. I ten charakterystyczny, metaliczno-kwaśny smok.
Pomlaskałem kilka razy, żeby się go pozbyć.
Wykonałem kilka razy to samo ćwiczenie utrwalając w pamięci, a raczej tworząc odruch, jak szybko zmrozić wrogowi głowę.
Pozostała jeszcze kwestia celności, która zostawiała wiele do życzenia. Pracowałem nad nią do późnego wieczora. Obierałem za cele kamienie, wysokie głazy, a nawet wymyślone cele za sobą, wykonując na ziemi różne warianty pozycji, odchylenia, skoki.
Jedyne co mi jeszcze sprawiało trudności to trafienie do celu ruchomego. I tu nie chodzi o cele, które się ruszały, tylko o sytuacje, kiedy ja byłem w ruchu. Ćwiczyłem to tak, że szedłem wzdłuż ściany ze skały i namierzałem wzrokiem jakiś charakterystyczny punkt na niej. Musiałem tutaj trochę popracować nad zręcznością, bo teren był trudny i nie patrząc pod łapy ciężko mi było przygotować ugięcie łap w taki sposób, aby utrzymać ciało na jednym poziomie, albo chociaż się nie potknąć.
Dojść do zadowalającego rezultatu było dość trudno, szczególnie jeśli chodziło o zianie lodem, czy ogniem. Na pewno jeszcze wyższy poziom trudności przynależał do plucia lodem z powietrza. I tu dalszy trening prowadziłem już po zmroku. Chwała niebiosom, że niebo pozostawało jasne prawie do rana. Smoki co prawda dobrze widziały w ciemnościach – bo jak by inaczej mogłyby funkcjonować w głębokich norach, albo ciemnych grotach? – ale rozproszenie, które towarzyszyło zmęczeniu i znudzeniu mogło się dla mnie skończyć naprawdę źle.
Mając już opanowane zianie we wszystkich możliwych wariantach pozostało mi już tylko pójść stąd, znaleźć sobie miłe posłanie i przespać się porządnie. Tak też zrobiłem. Odleciałem w stronę terenów stada Ognia.

: 06 lip 2016, 16:57
autor: Vartherhius
Vartherhius dotarł do Bliźniaczych Skał w dość wietrzny dzień, chcąc wśród nich znaleźć osłonę od wiatru jak również od irytującego słońca. Wiatr dawał co prawda ulgę od skwaru, ale był mocny i uciążliwie utrudniał poruszanie się, szczególnie tak ciężkiemu i mało zwrotnemu smokowi. Do tego piekielnie głodnemu. Co jakiś czas czuł burczenie w swoim żołądku i zaciskał ze złości zębiska. Próbował zniwelować nieco głód, żłopiąc wodę, wiedział jednak, że musi coś upolować jak najszybciej. Dlatego rozglądał się i nasłuchiwał, próbując wyłapać jakąś woń w nadziei, iż zwietrzy jakąś zwierzynę. Zdawał sobie jednak sprawę, że Łowca z niego marny. Jest powolny, niezgrabny, do tego głośny jak zawodzący bawół. Dyszy i rzęzi podczas oddychania jak gruźlik. Niemniej, nie poddawał się.

: 06 lip 2016, 20:20
autor: Przedwieczna Siła
Jakim Łowcą mógł być wielki i ciężki smok? Do tego dochodziło głośne, odstraszające burczenie w żołądku i ta nieporadność... nawet, jak na dorosłego smoka. Dziw i tak, że smoki w ogóle mogły zaatakować z zaskoczenia takie, przykładowo, króliki albo gołąbki. Nie było co się nad tym specjalnie zastanawiać, bowiem ważniejsze było, że jednak niektórym wprawnym w tej trudnej sztuce się to udawało. Było ich niewielu i... byli chyba też niedoceniani.
Vartherius miał to nieszczęście, że był okrutnie głośny. Wiedziony głodem dodatkowo trudno było mu utrzymać panowanie nad własnym cielskiem. A Siła miała czułe zmysły, więc nietrudno było jej nie tyle wypatrzeć, co usłyszeć i wyczuć obcego samca. Była tutaj już wcześniej, ale chłodziła rozgrzane, czarne łuski w cieniu jednej ze skał. Była tutaj już wielokrotnie, bo... bo lubiła tu przychodzić. Tak po prostu.
Kiedy obcy się zbliżył, nie zauważając jej jeszcze, Sombre wymierzyła w niego żółte ślepia, mierząc od łba po koniuszek ogona. Niby siłacz, ale jakiś taki... zaniedbany. Nieporadny. Brakowało mu smoczej dumy i wdzięku, a łuski zmatowiały. Zdecydowanie zmarniał i szukał albo posiłku, albo Łowcy z mięsem. Cienista przyzwała do siebie ogromnego, tłuściutkiego, świeżo ubitego żubra . Zwierzę wylądowało przed nią, na dwa kroki, a może z ogon od Samotnika. Smakowita woń prędko roztoczyła się wokół, dochodząc do jego nozdrzy i z pewnością pobudzając apetyt jeszcze bardziej. Smok nie będzie miał problemu ze znalezieniem mięsa, ale kiedy znajdzie je, spotka również obcą mu smoczycę. Cienistą. Cokolwiek o nich wcześniej słyszał, a może nawet o samej Przedwiecznej, raczej nie powinien brać mięsa bez zachowania jakichkolwiek manier.

: 09 lip 2016, 14:57
autor: Vartherhius
Vartherhius nie miał pojęcia o istnieniu takiej rangi jak Łowca. Tam, skąd pochodził, polował każdy. Jeśli ktoś czegoś nie upolował, to oczywiście mógł liczyć na pomoc kogoś ze stada – które w całości stanowiło dalszą lub bliższą rodzinę – jednak w założeniu każdy powinien umieć polować dla siebie. Kiedyś szło mu to lepiej. Miał siłę witalną, wigor, energię... Teraz stracił to wszystko. Zapał. Był ponadto wyczerpany tułączką, która trwa już dziesiątki księżyców.
Sapał i dyszał. W chwili, w której do jego nozdrzy dotarła woń smoczycy, nieopodal wylądowało mięso. Vartherhius spiął gwałtownie mięśnie i najeżył się, a z jego gardzieli wydostał się ostrzegawczy warkot. Reakcja na zaskoczenie. Nie spodziewał się, że z nieba spada tu mięso. Rozejrzał się i ujrzał ją. Czarna niczym noc o ślepiach idealnego drapieżnika i zabójcy. Patrzyła na niego. Słyszała burczenie jego żołądka i postanowiła się podzielić?
Przechylił łeb na bok, by móc jej się lepiej przyjrzeć swoim jedynym, zielonym ślepiem. Oddychał chrapliwie. Wypuścił z nozdrzy czarne kłęby drapiącego gardło dymu.
Nie znał jej, ale jej zapach przypominał nieco zapach tej złotołuskiej, krwistogrzywej smoczycy, którą poznał. Ale ona jeszcze dodatkowo pachniała ziołami. Niemniej, nie znał opinii na temat stada Cienia, karta była czysta.
Skinął Łowczyni ciężko rogatym łbem. W ramach powitania? Może podziękowania.
– Mogę? – spytał, upewniając się jeszcze. Gdy uzyskał od niej jakikolwiek znak, podczłapał w stronę szczątek żubra i zabrał się za jedzenie.
Jadł jak bestia, wyrywając kłami płaty mięsa, rozkapując dookoła krew, połykając pośpiesznie, jakby zaraz ktoś miał mu odebrać zdobycz. Stał bokiem od Przedwiecznej od strony oka, by móc ją obserwować. Z jego tempem cała porcja szybko zniknęła. Gdy skończył, oblizał zakrwawiony pysk jęzorem i skierował rogaty łeb w stronę Przedwiecznej. Trzymał go nisko, był ciężki.
– Jestem Vartherhius. Jak mogę się odwdzięczyć... ? – spytał gardłowo, zawieszając głos, by poznać miano Łowczyni. O ile oczywiście zechce mu się przedstawić, ale skoro go nakarmiła, to nie powinna mieć złych zamiarów. Chyba.

: 25 lip 2016, 15:44
autor: Subtelny Gniew
Bliźniacze Skały były jego ulubionym miejscem nauk. Pewnie przez wspomnienia. W końcu dopiero tu poznał ojca, który wcześniej był tylko legendą. Tu nauczył się skakać i walczyć. Tu zrozumiał także, jak ważna jest jego rola dla stada. Żadne kamienie nie mogły wydawać się tak przyjazne jak te bliźniacze.
Przyszedł tu, aby podszkolić się w umiejętności, która wciąż sprawiało mu sporo problemów. Szukania śladów nauczył go Kruczopióry, czarodziej Ognia przypominał mu dziadka i był świetnym nauczycielem, jednak treningowi przeszkodziła pogoda. Tamtego dnia lało jak z cebra i musieli zadowolić się ciemną grotą, w której warunki do śledzenia nie były najlepsze.
Kiedy dobiegł na miejsce, zrobił kilka rutynowych przysiadów, rozprostował skrzydła, rozciągnął się i powyginał sztywną szyję. Obudzone mięśnie gotowe były do przyjęcia wygodnej podczas śledzenia pozycji. Rozstawił łapy i ugiął je. Nie tak nisko, jak podczas skradania, lecz powodując że jego grzbiet zmniejszył pułap. Ogon uniósł kilka szponów nad ziemię, a szyję pochylił do przodu. Dzięki temu w razie dostrzeżenia zwierzyny był gotowy na skradanie, a poza tym taka pozycja pozwalała nie spłoszyć zwierzyny pojawiającej się nagle wśród zarośli.
Ruszył przed siebie ostrożnie, ale energicznie. Starał się, aby jego łapy ułożone w sztorc odsuwały niespodziewane przeszkody. Jednak nie na tym skupił się najbardziej. Rozglądał się za śladami. Chodziło o jakiekolwiek znaki. Trawa nigdy nie była zgnieciona sama z siebie, sierść nie spadała z drzew, a kora nie odchodziła tak łatwo. Szukał kluczowych szczegółów, ale także bardziej wyrazistych znaków, jak na przykład odciski łap pozostawione w miękkiej ziemi. Niedawne ulewy zostawiły trochę błocka, w którym widać było odbite kształty grzbietów i łap, bawiących się tu piskląt. Powoli podszedł do jednej z takich kałuż i pochylił nos, by wciągnąć unoszące się nad śladami powietrze. Zapachy pozostawione przez zwierzęta też były bardzo ważne.
Mógł wyczuć zapach zarówno na ziemi, jak i na roślinach, drzewach i trawie. Dlatego podchodził do pni i obwąchiwał je szukając także rysów pozostawionych przez rogi lub inne części ciała. Zwierzęta ocierały się o ostre rzeczy, by podrapać się po swędzących miejscach. Zostawiały przy tym sierść i charakterystyczną woń. Na takie rzeczy musiał zwracać uwagę. Również połamane gałązki były świetną wskazówką. Zwierzyna roślinożerna nie przejmowała się skradaniem ani tuszowaniem śladów. Dlatego nie zwracała uwagi, gdy swoimi kopytami, racicami czy innymi zakończeniami kończyn nadeptywała na kruche gałęzie. Rozglądał się więc także po ziemi, a gdy tylko natrafiał łapą na gałąź spoglądał na nią, by upewnić się czy nie jest złamana.
Przy krzewach zatrzymywał się na chwilę i oprócz obwąchania ich, jak innych rzeczy, patrzył czy nie ma nadgryzionych liści, które należały do zwierzęcych smakołyków. Na obgryzioną trawę także zwracał uwagę. Wiedział też, że zwierzęta pozostawiają po sobie odchody w dość widocznych miejscach. Tym łatwiej było je znaleźć. Dlatego szukał także charakterystycznych brązowych skupisk, wkoło których lubiły się kręcić muchy i które wydawały bardzo charakterystyczny zapach zwłaszcza w przypadku krów. Na bzyczenie także był gotowy, skumulowane bzyczenie mogło oznaczać poruszenie, a poruszenie często wywoływały same zwierzęta. Dokonywały szkód, strącały ule i rozpraszały owady. Nasłuchiwał także szelestów, postukiwania i odgłosów wydawanych przez zwierzęta, jak na przykład rżenie. Niestety wiatr był zbyt delikatny i nie przynosił nic. Starał się iść mu naprzeciw, by wspomagał go w wyczuwaniu woni, a nie przeszkadzał niosąc jego własny, charakterystyczny zapach.
Gdy usłyszał plusk strumienia przepływającego niedaleko Bliźniaczych Skał udał się w tym kierunku wciąż rozglądając się za potencjalnymi śladami. Strumień był dobrym miejscem łowów, bo tam zbierały się zwierzęta, by się napoić. Zanim tam dotarł wszedł w zarośla, w których szukał nadgryzionych liści i gałęzi, strąconych młodych owoców, pogruchotanych gałęzi. Odcisków łap w podmokłej ziemi. Zadrapań na korze wierzby płaczącej. Zdartej kory, zahaczonej sierści. Obwąchiwał rośliny i ziemię. Każde złamane lub zdeptane źdźbło skupiało jego uwagę. Schylał się i obwąchiwał. Wciąż nasłuchiwał uważnie, także odgłosów ptasich i podejrzanych plusków wody.
Gdy znalazł się nad strumieniem zaczął obchodzić jego brzeg obwąchując trawę nad nim, a także szukających wody świeżo naniesionej na rośliny, z których poranna rosa już dawno spłynęła. Zauważywszy po drugiej stronie kamień przeskoczył strumień i przeglądnął się mu szukając zadrapań i ciemniejszych plam, znaczących że przechodziło tu zwierzę wcześniej taplające się w wodzie. Gdy udało mu się takie znaleźć obwąchał kamień jeszcze raz i uważnie i ruszył śladem zapachu który poprowadził go w dalsze zarośla. Woda i podeptana trawa zaprowadziły go do drzewa, o które ktoś niedawno się otarł. Jednak zapach wulkaniczny, urywające się ślady i odcisk smoczej łapy w błocie mówiły same za siebie. Ktoś zażył kąpieli i odleciał.
Jednak co innego zwróciło jego uwagę. Białe pióro zahaczone o krzew, które po chwili odleciało na gałąź drzewa. Wiatr wznosił je na północ. To jednak mogło oznaczać, że w pobliżu znajduje się jakiś ptak, albo biały smok. Znów zaczął wytężać wzrok za śladami. Gdy dostrzegł w mokrej ziemi charakterystyczny odcisk ptasiej kończyny mógł z pewnością powiedzieć, że to nie kolejny smok. Udało mu się znaleźć zgniecioną trawę. A jeden z minionych przez niego krzewów pełen był zahaczonego o kolce puchu. Ten wydawał charakterystyczny zapach, który prowadził go dalej śladem zwierzęcia, które musiało tu niedawno rozłożyć skrzydła. Znalazł się na podmokłej ziemi i zostawiając za sobą ślady, energicznie szedł za śladami ptaka. Ten co chwilę lądował zostawiając ślady, wyglądało to jakby wykonywał bardzo duże susy. W końcu udało mu się dostrzec puch na korze drzewa i na gałęziach innego krzewu. Gdy zaglądnął w zarośla ujrzał gniazdo z jajkami nad którym unosił się charakterystyczny zapach ptaka i jego odchodów. Odwrócił się i ujrzał gołębia niosącego w dziobie robaka. Zdawał się na niego patrzeć osłupiały z przerażenia. Finezyjny skoczył ku niemu, ten jednak wzbił się i odleciał. A ponieważ Finezyjny nie potrafił latać nie mógł już go dogonić.
Stwierdzając, że mimo wszystko udało mu się coś wyśledzić i jest to sukces, ruszył biegiem w stronę terenów Wody. Treningi wymagały też odpoczynków.

: 18 sie 2016, 11:19
autor: Figlarne Serce
W swoich wędrówkach Figlarna była niezmordowana zatem po upływie pewnego czasu dotarła i tutaj, chłonąc zachwyconym wzrokiem okolicę. Jej myśli były lekkie i pogodne, a na pysku widniał uroczy uśmiech w którym dało się wyczuć nadzwyczaj dobre samopoczucie samicy. Zresztą zgodnie wręcz ze swym imieniem ona często była wesoła i beztroska, lubiła także żartować, lecz oczywiście tylko w przyjazny sposób. Przysiadła sobie na ziemi raz jeszcze rozglądając się wokół, podziwiając piękno otaczającego ją świata. Tutaj było przyjemnie i cicho, ale też jak na razie pusto. Smoczyca miała więc nadzieję, że może ktoś jeszcze się tu pojawi, gdyż nie lubiła siedzieć sama.

: 18 sie 2016, 12:06
autor: Czarci Kolec.
Samica nie mogła zbytnio nacieszyć się niechcianą i tak samotnością. Czarci był bardzo obowiązkowy w swym postanowieniu poznania każdego nieznanego zakamarka terenów Wolnych Stad. Co nieznane, jest też tajemnicze, a więc intrygujące. Wiśniowy chciał poznać wszystkie sekrety tych miejsc i...smoków. Pierwsze spotkania zawsze są niezwykłe. Są jedyne i unikalne, często to od nich zależy, czy nowopoznani zawiążą głębszą relację, czy też się z nienawidzą. Gorzej, że w ich przypadku mogły do tego dojść sprzeczki międzystadne.
– Cześć! – rzucił wesoło widząc nieznajoma. Od razu rozpoznał jej woń – słodki zapach stada Życia przywodził mu na myśl tylko przyjemne uczucia i zabawę. Zbliżył się do niej, ale nie zbyt blisko. Nie chciał, by poczuła się niepewnie, od razu zrażając ją do siebie. W powietrzu starły się dwie niewidzialne siły – woń Życia i siarczystego, gryzącego Ognia. Wiśniowy smok usiadł i zaciekawiony przekrzywił łeb na lewo.
– Jestem Czarci Kolec Adept Ognia. Szukasz towarzystwa? – zapytał, szczerząc kły i wbijając spojrzenie czarnych ślepi w jej sylwetkę i pysk. Nietrudno było mu ocenić, że była starsza.

: 19 sie 2016, 10:00
autor: Figlarne Serce
– O hej, ja jestem Figlarna Łuska, kleryczka Stada Życia. – odpowiedziała pogodnym tonem i uśmiechnęła się szeroko ciesząc się, że w końcu zjawił się ktoś, kto dotrzyma jej tutaj towarzystwa.
– Nie muszę, samo do mnie przyszło. – odpowiedziała żartobliwie na zadane jej pytanie i przysunęła się nieco bliżej samca, ale nie za blisko. Chciała po prostu lepiej mu się przyjrzeć, wyczuła oczywiście niezbyt przyjemną woń Ognistego, ale nie przeszkadzało jej to.
– Powiedz, kto jest twoim mistrzem i na kogo się szkolisz? Mnie naucza Czerwień Kaliny na uzdrowicielkę, ale póki co powoli mi to wszystko idzie. Dobrze jednak, że do przodu. No, a jak tam jest u ciebie? – zagadnęła wpatrując się w niego swymi dwubarwnymi oczami.

: 20 sie 2016, 12:56
autor: Czarci Kolec.
Czarci uśmiechnął się do niej szerzej, kiedy tylko usłyszał jej słowa i ton. Była starsza, a nie traktowała go jak irytującego gówniarza. No i sama od razu zagadała! Chaos zaczął wiercić się w powietrzu i majtać ogonem na różne strony, bo nie mógł długo usiedzieć w jednym miejscu ze swoją energią.
– No tak. – wyszczerzył kły jeszcze szerzej i wstał. Zaczął kopać dołek w ziemi, nie spuszczając jednak wzroku z Figlarnej. O tak, jej imię do niej pasowało!
– Jesteś z Życia i masz mistrza spoza stada? – zdziwił się, pomyślał jednak, że mimo nienawiści, którą darzą siebie stada, wspierają się. Szczególnie Uzdrowiciele, których było przerażająco mało. – Szkolę się na Wojownika, a moim mistrzem jest Czarna Pożoga. Znasz ją? Ja widziałem parę razy Twoją mistrzynię na ceremoniach, ale nigdy z nią nie rozmawiałem. Jak to jest... wiesz... leczyć? Trzeba być tak blisko innych i skupić się pewnie mocno... Ja tam bym nie dał rady. – powiedział to, co zapewne było oczywiste na pierwszy rzut oka. Nawet nauka magii nie mogła mu pójść jakoś świetnie przez tę żywiołowość, a co dopiero takie leczenie... kiedy chodzi o życie innych... Chaos nie byłby dobrym ani Łowcą, ani Uzdrowicielem. Ani Czarodziejem. Samiec wciąż tylko odnajdywał kolejne dowody na to, że wybrał dobrą ścieżkę i do swojego charakteru, i budowy ciała. Nie mogło być inaczej. – Ja będę nabijał guzy, a Ty będziesz je leczyć. – parsknął śmiechem, chociaż jeśli wszystko pójdzie dobrze, tak zapewne się stanie. I zapewne nie raz będzie sam potrzebował pomocy Uzdrowiciela. Ciekawe, czy kiedyś skorzysta z umiejętności Figlarnej...

: 23 sie 2016, 12:19
autor: Figlarne Serce
Słysząc jego pytanie posmutniała nieco.
– Cóż...z początku myślałam, że będzie mnie szkolić moja mama, ona też była uzdrowicielką. Niestety zaginęła, a w Życiu nie było nikogo innego, kto mógłby mnie uczyć o ziołach i leczeniu, dlatego ojciec poprosił o to Kalinę. Powiem ci jednak szczerze, że jej też już od pewnego czasu nie widziałam, takie moje szczęście do mistrzów. Niestety nie znam Czarnej Pożogi, nigdy jej nawet nie widziałam, więc nie wiem jaka jest. – odpowiedziała, a następne pytanie po raz kolejny ją trochę przygnębiło.
– Jak już wspomniałam moja nauczycielka gdzieś się zapodziała...zanim mój trening w ogóle rozpoczął się na dobre, więc nie miałam jeszcze szansy nawet na poznanie ziół, a co dopiero leczenie. Usiłuję jednak jakoś dać sobie radę sama. – zakończyła z uśmiechem. Fakt, że było strasznie ciężko, ale nie zamierzała się poddawać. W chwili kiedy Czarci parsknął śmiechem Figlarna siłą rzeczy również się roześmiała.
– Ogień ma już swoją specjalistkę od leczenia guzów. – zauważyła żartobliwie.

: 25 sie 2016, 13:25
autor: Czarci Kolec.
Chaos przez chwilę zwątpił. Widział, jak wesoła smoczyca posmutniała, kiedy on nieuważnie poruszył drażliwy temat. Nie powinien był, ale przecież... nie wiedział. Ale chyba wpadł na pomysł, jak ją trochę rozweselić. Ostatecznie byli w całkiem podobnej sytuacji. W ogóle, Czarci ostatnio ciągle spotykał smoki, z którymi wiązało go coś wspólnego. A więc każdy ma jakąś przygnębiającą historię, to stawało się powoli... codziennością. Niczym nadzwyczajnym. Dobrze wiedzieć..
– A wiec jesteś taką samą przyszłą Uzdrowicielką, jak ja Wojownikiem. – parsknął śmiechem, kiedy skończyła mówić. Uśmiechnął się szeroko i poruszył ogonem, a twarde łuski zaczęły o siebie chrobotać. – Ty nie potrafisz jeszcze leczyć, a ja walczyć, ani nawet się bronić. – ostatecznie było to trochę głupie i raczej mało śmieszne, bo to raczej kiepsko świadczyło o nich jako przyszłych dorosłych. Ale kto im tego bronił? Wciąż byli młodzi i dopiero poznawali świat!
– Mamy specjalistkę od guzów, ale w Ogniu jest sporo Wojowników. Nie wiem, czy nadąży ze wszystkimi guzami. Chyba, że nie będziesz sobie życzyła leczyć Ognistego... zawsze mogę nabić guza komuś z Twojego stada, żebyś na nim poćwiczyła. – wyszczerzył kły, licząc, że Figlarna nie obruszy się za tego typu żart. Stąpał po cienkim lodzie. Co innego, gdyby ich stada były w sojuszu, jak Cień i Ogień albo Woda i Życie. Z drugiej strony... nie dzieliła ich wojna czy specjalna wrogość. A Figlarna była po prostu... fajna.