A: S: 1| W: 2| Z: 2| I: 2| P: 1| A: 3
U: B: 2
Idąc pośród drzew Szept rozglądał się na boki, w myślach powracając do czasu spędzonego z matką na depresyjnie pustej, piaszczystej polanie. Wtedy to zdradziła mu ona tajniki poprawnego biegu. Od tamtego czasu nie nauczył się niestety niczego nowego i czuł przez to pewien niesmak. Był już coraz starszy, lecz jego umiejętności nie wzrastały wraz z wiekiem. Tak nie powinno być. Tak nie mogło być.
Długo zastanawiał się nad możliwym rozwiązaniem. Mógłby poprosić jakiegoś znajomego o pomoc w treningu, nie był jednak dobry w sprawach towarzyskich. Ponadto nie miał pojęcia, gdzie mógłby znaleźć potencjalnego nauczyciela, zdany był więc wyłącznie na siebie.
Z tego oto powodu wyruszył z rodzinnego legowiska by znaleźć się tu, otoczony bukami rosnącymi gdzieś na terenach neutralnych. Miał już dość siedzenia z założonymi łapami i marnowania swojego czasu na nic nierobienie. Jeśli nie może nauczyć się czegoś nowego, to przynajmniej doszlifuje tę umiejętność, którą już poznał. Miejsce wydawało się do tego idealne. Zagłębiał się w buczynę, aż uznał, że drzewa dzieli odpowiednia odległość, a teren jest niesprzyjająco nierówny.
Powoli i z pewną dozą pewności przybrał odpowiednią pozycję do startu, skanując jeszcze otoczenie i układając sobie na szybko plan ćwiczeń, trasę, na której będzie doskonalił swoje umiejętności. Gdy miał już te przygotowania z głowy, odbił się mocno łapami od ziemi i rozpoczął bieg.
Różnica była wyczuwalna niemal od razu. Nie był to już piasek, po którym stosunkowo łatwo można było biec, utrzymując przy tym równowagę. Nie, tym razem jego łapy już od samego początku potykały się o leżące na ziemi gałązki, stwarzając groźbę bolesnego w skutkach upadku. Opadłe liście nie stanowiły pewnego podłoża, sprawiały za to, że pędzący smok łatwo mógł wpaść w poślizg. No i oczywiście przeszkodę stanowiły same drzewa. Różniły się od utworzonych przez matkę słupków, pomiędzy którymi musiał lawirować. Stały wielkie, potężne, nieruchome, panowie tego miejsca, a spotkanie z ich szorstką korą nie należało do przyjemnych doświadczeń. Samczyk musiał wielce się natrudzić, aby nie popełnić żadnego błędu.
Biegając między słupkami mógł sobie pozwolić na częściowe rozluźnienie. Nie tutaj. Wielkie, wiekowe już drzewa rosły gęsto, a tam, gdzie znalazłoby się trochę wolnego pola, rozrastały się krzewy i mniejsze drzewka. Wymusiło to zwracanie szczególnej uwagi na pozycję w czasie biegu, zwłaszcza skrzydeł. Ryzyko, że o coś zahaczą było spore, Szept nie mógł więc sobie pozwolić na rozluźnienie ich, miast tego bez ustanku trzymając je ciasno przyklejone do ciała. Nie było to komfortowe, lecz zdawało egzamin i mały mógł biec bez niepotrzebnych stłuczek.
Biegł slalomem, starając się utrzymać równe tempo, w czym przeszkadzało podłoże. Przy ostrych skrętach liście wyślizgiwały mu się spod łap, przez co łatwo mógł stracić równowagę. To odbijało się nie tylko na jego prędkości, ale również na wytrzymałości. Walka o utrzymanie się na czterech nogach przy każdym niemal skręcie zużywała duże pokłady energii. Szept doszedł do wniosku, że tu potrzeba większej finezji. Musiał wchodzić w zakręty z gracją, na tyle delikatnie stawiać łapy na ziemi, aby nie latały po całej okolicy.
Łatwiej jednak pomyśleć o tym, niż zastosować w praktyce. Zamiast przenosić siłę do łap i usztywniać je podczas uderzania o ziemię, musiał je rozluźnić jeszcze w locie i użyć siły dopiero w chwili, gdy już pewnie zaparły się o grunt. Mijając kolejne drzewa wydawało mu się, że zaczyna mu to wychodzić coraz lepiej. Poślizgi nie były już tak częste, a on sunął pewnie niczym wąż zawijający swoim zwinnym ciałem. W pewnym momencie linia drzew którą obrał skończyła się, i malec wpadł z impetem w gęste krzaki. Szybko się z nich wydostał, zostawiając na gałązkach kilka piór o różnym kolorze, po czym zawrócił i ruszył raz jeszcze, tym razem w przeciwnym kierunku, do miejsca, w którym rozpoczął trening. Zganił się w myślach za nie przywiązywanie dostatecznej uwagi do otoczenia.
Można by pomyśleć, że droga powrotna powinna być już łatwiejsza. Kroki stawały się coraz pewniejsze pomimo zdradliwego podłoża, choć czasem jeszcze zagubiona w liściach gałązka sprawiała mu problemy. Teraz nadszedł czas na przećwiczenie czegoś, z czego zrezygnował ostatnim razem na rzecz stabilności i dystansu. Pora zwiększyć prędkość.
Nie zrobił tego od razu. Najpierw należało się upewnić, czy nagłe przyspieszenie nie zakończy się upadkiem, lub przyłożeniem z dużą prędkością w któreś z drzew. Aby tego uniknąć, oddalił się trochę od trasy, na której ćwiczył slalom. Tutaj drzewa były rzadsze, dzieliły je większe odległości więc mógł sobie pozwolić na mniejszą dokładność. Zaczął energiczniej przebierać łapami, w odpowiedzi czując coraz silniejszy opór powietrza. Te drobne momenty, podczas których czuł jak jego łapy stykają się z zimną ziemią, stały się jeszcze trudniejsze do wykrycia. Tak jakby frunął w powietrzu, zamiast odbijać się od ziemi. Odpychając się łapami wzbijał za sobą niewielkie chmurki z opadłych liści. Gdy już nabrał odpowiedniej prędkości wykonał ostrożny skręt po długim łuku w prawą stronę. Widział zarys pnia po swojej lewej, w mig znikający gdzieś za nim. Skręcił ponownie, wyginając ciało i balansując długim ogonem. Tym razem coś mignęło z prawej. Rosła w nim obawa, że być może czegoś nie dostrzeże i zaliczy bolesną stłuczkę. Nic takiego nie nastąpiło.
Nie rozpędzał się jeszcze mocniej, utrzymując w zamian stałą prędkość. Jej zwiększenie na pewno sprawiło by mu trudności z oddychaniem, w obecnym tempie mógł za to przebiec jeszcze odrobinę większy dystans. Był to już prawdziwy bieg. Szybki. Pewny. I nie kończył się po kilku sekundach ostrą zadyszką. Czuł narastające zmęczenie i ból mięśni, ale po tego typu wysiłku fizycznym było to ja najbardziej na miejscu. Gdy dostrzegł z przodu jak drzewa zaczynają już całkiem się przerzedzać, zaczął stopniowo zwalniać. Na koniec wbił mocno pazury w ziemię i przechylił ciało w tył, zatrzymując się ostatecznie niemal na samym skraju lasu.
Dysząc ciężko obejrzał się za siebie, podziwiając ślady pozostawione po swoich wysiłkach. Porozrzucane gdzieniegdzie w nieładzie liście, w innych miejscach przeorana ziemia, leżące czasem w ściółce biało-czerwone pióra, strzępki białej sierści zwisające z niektórych krzaków. To były dowody jego aktywności. Uśmiechnął się sam do siebie przełykając ślinę, co wywołało atak kaszlu z jego wyschniętego gardła. Czuł chłód bijący w jego cielsko, pomimo gęstniejącego na zimne czasy futra skutecznie mrożące jego szalejącą w żyłach krew. Szkoda, że nie potrafi ziać ogniem. Ziewając krótko na pożegnanie odwrócił się tyłem do bukowego lasu i chwiejnym krokiem wrócił tam, skąd przybył, z przyjemną świadomością, że teraz będzie mógł lepiej radzić sobie w trudnym terenie.
/zt
Licznik słów: 1032