Strona 13 z 15
Strzeżony Dąb
: 01 lip 2024, 20:28
autor: Udany Połów
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Wyczuwał niechętne nastawienie do siebie. Nie znał jego źródła, którego również się nie domyślał. Może za mało znał proroka? Choć nie pragnął go poznać. Strażnik nie prezentował się jakby chciał być poznanym, więc i on sam nie chciał się za to zabierać. Chciał tylko pomóc Lahae.
Słuchał uważnie. A nawet aktywnie. Na bieżąco przyswajając i trawiąc nowe informacje. Myśli zachował dla siebie, aby po chwili ubrać ich owoce w pytania. Jednak, gdy spojrzał na drzewnego, zamiast otworzyć pysk podniósł uszy. Kiedy odpowiadał patrzył na Strażnika Gwiazd, próbując coś z niego wyczytać.
– Do momentu smoczego snu aktywnie uczestniczyłem w atakach. Starałem się też być zorientowany. –
Strażnik Gwiazd
Strzeżony Dąb
: 13 lip 2024, 8:09
autor: Strażnik
Drzewny mrugnął powoli. Przez chwilę czekał jeszcze, jakby spodziewał się że młody rozwinie jakoś swoją wypowiedź, ale nic takiego nie miało miejsca.
– Czy mógłbyś na piśmie złożyć mi raport z tego jak dokładnie to wyglądało? Nie teraz, później, bo może się przydać przy organizacji zdarzeń – czy podejmie się jej teraz czy za 100 księżyców nie miało już takiego znaczenia.
– Abominacji nie widziałem na żywo, ale gdy bogowie zdecydują się udzielić jakiejś odpowiedzi w związku z tym jak ją poskromić, Wolni z pewnością zbiorą drużynę, aby się tego podjąć. Sam chętnie udałbym się na spacer w okolice Rathen – postukał pazurami przed sobą. Był przywiązany do życia, ale może gdyby stracił je nagle, nie miałby czasu pomyśleć, że wielka szkoda.
– Czy jest coś jeszcze, czego chciałbyś się dowiedzieć?
Strzeżony Dąb
: 15 lip 2024, 19:29
autor: Udany Połów
Nie wiedział czego prorok mógł oczekiwać po jego odpowiedzi. Miał wymienić owe bitwy? Powiedzieć, że zamiast samemu chodzić po zwiadach troszczył się o pełnię sił tych co to robili? Nie był dyplomatą, jak Rytm. Po prostu zgłaszał inicjatywę tam, gdzie miał możliwość wziąć udział. Przechylił nieco głowę słuchając Strażnika. Naprawdę na coś się mu mogą przydać jego relacje? Szczerze w to powątpiewał, lecz jemu zgodnie skinął pyskiem:
– W porządku. Zapisze wszystko i Tobie przyniosę. – Jak powiedział, tak zrobi. Tylko nie wiedział jeszcze kiedy.
W momencie, gdy Strażnik go zapytał, rozwiązał swój język i mówił:
– Więc iskra jest wewnątrz jakiegoś potwora, który niewiadomo jak wygląda ale panoszy się po Rathen. Czym jest ta abominacja, skoro macie taki trud ją poskromić? I jesteście pewni, że po tym zwróci wam ona iskrę? – jak słyszał, że to jakiś potwór, to sądził, że cielesny. W tym momencie miał jednak wrażenie, że mówią o czymś w stylu wieloryba.
– Na ten moment kto jeszcze jest zaangażowany w odzyskanie Lahae? – zapytał. Strażnik na pewno. Ale czyżby tylko on pozyskiwał tę wiedzę? Ciekaw był czy Sprawiedliwości też się angażuje. – Czy jak będziecie coś działać też mogę się przyłączyć? –
Strzeżony Dąb
: 01 paź 2024, 4:51
autor: Infamia Nieumarłych
- Pojawiła się pod masywnym, rozłożystym dębem późnym wieczorem – nic dziwnego, biorąc pod uwagę jej tryb życia oraz generalną preferencję do chłodu. Dni były ostatnimi czasy bezlitosne. Mimo swojej pustynnej krwi, nigdy nie potrafiła cieszyć się słońcem i ciepłem, jakie oferowało. Jedyne ciepło jakie doceniała w życiu przyszło jej spalić na pożegnalnym stosie, jedno po drugim, w krótkim odstępie czasu.
Nie była w stanie latać. Lewe skrzydło, którego utrata pozbawiła ją życia jeszcze za młodu, teraz było prawie całkowicie pozbawione błony. Był to cios dla jej wywernowego jestestwa, ale nie zamierzała dalej poniżać się i płaszczyć przed fałszywym bogiem uzdrowień. Nie potrzebowała boga by odzyskać sprawność. Zamierzała znaleźć alternatywę, ale nie tutaj. Nie miała już nic do odebrania tutejszym terenom.
Nie była pewna, czy samiec był w pobliżu, więc ciężko i ospale położyła się przy korzeniach potężnego dębu, unosząc rogatą głowę i spoglądając na pnącą się w górze koronę liści, blokującą gwiazdy i księżyc. Westchnęła ciężko, znów zbliżając głowę do ziemi, by ściągnąć z szyi ramię przepasanej przez kolczastą pierś, skórzanej torby. Dużej i ewidentnie ciężkiej. Ułożyła ją tuż przed sobą, muskając ogonem białołuski bok starej hydry – niewiele młodszej od samej Mahvran – która w ciszy wysunęła się z gęstwiny i ułożyła przy smoczym boku, opierając na nim dwie z pięciu długich szyj.
Nie widząc jeszcze Strażnika, wiedźma desperacko walczyła z utrzymaniem normalnego rytmu oddechu.
Bała się.
Strzeżony Dąb
: 08 paź 2024, 8:00
autor: Strażnik
// wątek wyżej przeniesiony w inną rzeczywistość
Choć jego pierwsze oswojone drzewo na wspólnych nie było jedynym, na którym sypiał, a już w szczególności teraz, gdy przez skojarzenia unikał go coraz częściej, wciąż zdarzało mu się je odwiedzać. Dąb nie zawinił niczemu, a skoro o Strażniku pamiętał, smok nie powinien na długo się z nim rozstawać. Żałosna była ta jego relacja z drzewami, tym bardziej gdy na własnej łusce pojął, jak głęboko sięgała.
Skoro nie zamierzała się zapowiedzieć, Infamia miała ogromne szczęście, że samiec akurat aranżował swoje artefakty na gałęziach. Jego krew pozwalała mu skryć się w listowiu i bez problemu balansować na nierównych ramionach rośliny, wokół których oplatał ogon, albo zaczepiał się oń skrzydłami. Był swojemu zadaniu tak cholernie poświęcony, że nawet nie usłyszał jak wywerna ląduje tuż obok. Dopiero zapach, który prędzej czy później dotarł do jego nozdrzy, poinformował go o jej obecności.
Wessał powietrze nerwowo. Od ich ostatniego spotkania minęło wiele dni, wieczność wręcz, jeśli liczyć emocje drzewnego wykrzywiające perspektywę czasu.
Nie chciał z nią jeszcze rozmawiać, ani nawet widzieć jej pyska. Wiedział, że okropna, niedojrzała część jego osobowości zdominuje interakcje, jeśli odpowiednio się do niej nie przygotuje. A czy właśnie tego chciał, gdy Infamia dała mu drugą szansę?
Zapewne sama kierowała się desperacją. Chciała mieć dzieci, ale wiązała ją lojalność do niego, której nie wiedzieć czemu decydowała się przestrzegać. To nie tak, że gdyby znalazła sobie byle jakiego smoka, mógłby cokolwiek z tym uczynić. Miałby do niej żal i co z tego? Tak czy inaczej nie byli sobie równi, ani nie potrafili rozmawiać.
Spojrzał niżej, czując jak w karku aż strzela mu od odruchowego zesztywnienia mięśni.
Tęsknił za nią, ale przerażała go zwyczajna rozmowa. Cokolwiek stało się między nimi, znów zatruło jego łeb i rozwarstwiło ducha. Nie potrafił wyłapać myśli, uporządkować ich, żeby odcedzić te, które czyniły całe wspomnienie obrzydliwym i upokarzającym. Pewnie też go takim widziała, na bogów. Dlaczego, dlaczego nie mogła się zapowiedzieć?
Sarna też była obok, swoją drogą.
Nie na gałęzi, jak rozwieszony łup, a wewnątrz gniazda, które uwił specjalnie dla niej. Nie czułby się w końcu dość bezpiecznie, gdyby coś upolowało ją spod drzewa, w czasie jego drzemki.
Spojrzał na nią teraz, jakby liczył że sama zejdzie i powie Infamii, że nie ma go w domu.
Sarna mrugnęła jedynie, trzepocząc długimi rzęsami.
Drzewny wypuścił powietrze. Jeden, drugi raz. Miał wrażenie, że nawet temperatura jego ciała zdołała zmienić się, przez sam stres.
W końcu jednak zdecydował się na konfrontację. Ssaka zostawił za sobą, podczas gdy sam, gałąź po gałęzi zaczął zmierzać ku ziemi. Nie zaskoczył jednak, a zatrzymał się na ramieniu, które okupował najczęściej, gdy rozmawiał z obcymi. Stąd było go dobrze widać i słychać, choć nie dało się sięgnąć łapą.
Mając na nią lepszy ogląd, przejechał wzrokiem po jej cielsku, od końcówki ogona, po łeb i zdobiące go, kręcone rogi.
Trudno też aby uwadze umknęła mu jasno ubarwiona hydra, czy napchany po brzegi pakunek.
Zacisnął wargi.
– Witaj Mahvran – odezwał się sucho, choć znała go dość, by odróżnić naturalnie oficjalny ton od sztywności maskującej napięcie.
Nic więcej powiedzieć nie potrafił.
Strzeżony Dąb
: 08 paź 2024, 18:26
autor: Infamia Nieumarłych
- Czy bardziej żałosna mogła być relacja smoka z drzewami, czy z przeszłością, której nawet nie było się bezpośrednią częścią, która była tak pradawna, że nikt nie chciał jej znać? Oboje byli żałośni. Różnica polegała na tym, że Strażnik przywiązany był do czegoś, co cały czas było namacalne i na co mógł chociażby spojrzeć. Ona miała tylko coraz słabsze wspomnienia, nakładające się na siebie nawzajem, przeciążające jej umysł.
Nie potrafili rozmawiać, ale z braku alternatyw i tępego przywiązania, przetrwali ze sobą ponad sto księżyców. Czy nie można było tego uznać za jakąś formę karykaturalnego sukcesu? Wystawiając swoje cierpliwości na próbę przy każdej cholernej interakcji. Doceniała funkcję Strażnika jako toksycznego stymulanta. Zawsze była uzależniona od najgorszych rzeczy. Nie dziwnym było, że idealnie wpasował się w jej wypaczone wymagania.
Spojrzała na płowego roślinożercę, usadzonego w gnieździe. Nie miała nawet sił by zaśmiać się, czy chociażby prychnąć z tego absurdalnego obrazu. Jedynie zanotowała go i skupiła się na czymś innym. Pragmatyzm, pragmatyzm, pragmatyzm. Musiała się go trzymać, jeżeli nie chciała żałośnie rozpaść się na części pierwsze podczas tej rozmowy.
To ostatnia, przypominała sobie. Potem wszystko stanie się prostsze.
Co za durna, naiwna kretynka.
Słysząc parodię oficjalnego powitania jedynie wydała z siebie krótkie mruknięcie, na tyle głośne, by usłyszał je pośród cichego szumu listowia.
- Valar, Quaz. – odpowiedziała, bez rozbawienia, jakby użyła jego pisklęcego miana faktycznie zgodnie z prostym szacunkiem do tradycji swojego stada, a nie po to, by wbić mu szpilę w ucho. Poniekąd tak było. Nie zamierzała go antagonizować na start. I tak wiadomo, że wybitnie uda jej się to wraz z tokiem rozmowy. Jak zawsze.
Nie mówiąc nic więcej, powoli rozpostarła skórzaną torbę, by powoli, niemalże mechanicznie, wyciągnąć z niej gęsty, biały szal z futra kotołaka. Dostała go od Burdiga, wieki temu. A biorąc pod uwagę to, co szal skrywał, uznała za stosownym, by go użyć. Burdig był piastunem. Odpowiednim byłoby, by prezent od niego ogrzewał dwa smocze jaja, które znajdowały się w środku, i które minimalnie odsłoniła, gdy położyła je, wciąż owinięte, przed sobą.
Nie mówiła nic.
Strzeżony Dąb
: 09 paź 2024, 22:52
autor: Strażnik
Wypowiedzi Infamii prawie zawsze traktował dwuznacznie, toteż nawet proste posłużenie się jego imieniem uznał za wyraz oswojenia, zmieszany ze złośliwością. Ponieważ była fanatyczką historii, próba odseparowania się od przeszłej wersji siebie zapewne była jej obca, choć w ten sposób sprowadzała na ziemię także jego. Na nic mu były mrzonki o rozwoju emocjonalnym, który prędzej czy później doprowadzi go do lepszych decyzji. Wciąż był Quazem, tym samym, który dwa życia temu niemal sparzył się z Maestrią, żeby osiągnąć swój cel. Cały czas błądził po tych samych ścieżkach, przyozdabiając je po drodze nowymi śmieciami, które niechcący przyniósł mu wiatr.
Jak inaczej nazwać ponowne spłodzenie dzieci? Wiedział, że nie mógł być dobrym ojcem i szczerze wątpił w kompetencje wywerny. Dlaczego zamierzał skazywać kolejne młode na skomplikowane życia? Ostatecznie przecież i tak nie zyskał tego, czego chciał. Nie zbliżył się do niej.
Nie lepiej było z Perłą, której czułość miała domyślnie wszystko zmienić. Co z tego wyszło? Samo obrzydzenie, a w zestawie dwójka odrealnionych dzieci, z czego jedno skrzywione do tego stopnia, że wolało szybciej domknąć swój żywot.
Jakim cudem niczego nie pojął do tej pory? Jakie tym razem miał usprawiedliwienie? Bo był zmęczony i mu nie zależało? Bo chciał przez chwilę mieć ją bliżej?
Wielkie nieba, co za tragedia.
Skrzywił się na widok jaj, a jego szpony mocniej zacisnęły się na gałęzi.
Wolałby jednak, żeby nie istniały. Co z tego, że nie spełniłby wtedy jej prośby? Dlaczego jej nie odmówił? Czy naprawdę wierzył, że intymność wpłynie korzystnie na którekolwiek z nich? Zapomniał już o pierwszym razie?
Infamia była obojętna, a on znów niestabilny i obnażony.
Czy wiedziała z góry, że taki z niego desperat, by zgodzić się na bliskość, niezależnie od narastającej między nimi przepaści? A może właśnie dzięki niej?
Co ona o nim myślała? Chciał wiedzieć, bogowie, wyszarpać jej to z gardła. Co go obchodziły teraz te dwie bryły z mięsem i mazią chlupoczącą w środku. Mogłyby równie dobrze poturlać się i rozbić o skałę, a nie zrobiłoby mu to żadnej różnicy.
– Ładnie wyglądają – skomentował tępo. Oh skorupy, jak każde inne, po prostu chciał czymś wypełnić ciszę.
Strzeżony Dąb
: 10 paź 2024, 5:47
autor: Infamia Nieumarłych
- Przyszło jej wychowywać tylko dwójkę młodych w całym swoim życiu. Syn odszedł, pełen nienawiści do matki i został zarżnięty przez łowców smoków. Córka... Wyrosła na przecudowną w jej ślepiach istotę, ale wybrała życie z dala od Wolnych Stad. Mądrze. Dobrze dla niej.
Wychodziło więc na to, że córka była sukcesem. Hmpf. Nic więc dziwnego, że i tym razem to samiczce zamierzała wróżyć więcej sukcesów w życiu. Była to oczywiście bardzo durna hipoteza, ale cóż.
Prychnęła cicho, słysząc jego oschły komentarz.
– Ulotne piękno, jeżeli faktycznie piękno. Chociaż są tacy, którzy traktują popękane i roztrzaskane siłami wykluć skorupy za jeszcze piękniejsze. – odpowiedziała, całkiem ignorując to, że Strażnik wcale nie mówił o pięknie, a jego komentarz zdecydowanie nie miał naprowadzać na taki tok dyskusji.
Pochyliła pysk nad jajami, buchając w nie gorącym powietrzem z nozdrzy, by podnieść ich temperaturę, po czym oparła leniwie rogatą głowę o masywny pień starego dębu.
– Przypatrz się i zapamiętaj, jak wyglądają, Strażniku Gwiazd. Będziesz się nimi zajmował, więc lepiej, żebyś wiedział, że są twoje, w razie gdybyś zgubił je w gromadzie innych. – powiedziała beznamiętnie w jego kierunku, chociaż z błyskiem słabego rozbawienia w obsydianowym oku – coś, czego i tak by nie zauważył, leżąc nad nią. Z tej perspektywy widział tylko jej czoło.
Oba jaja były praktycznie tej samej wielkości; różniły się tylko odcieniami brązu i komplikacją wzorów na sobie. Jedno z nich zdawało się być obsypane częściowo popiołem, jakby do tego zostały na nim drobinki wciąż tlącego się lekkim pomarańczem żaru.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 5:41
autor: Strażnik
Nie uważał oblepionych, rozbitych skorupek za dzieła sztuki, ale nie miał siły tego wokalizować. Każdy miał zresztą prawo, wszelaki pozostawiony przez organizm odpad traktować jako wybitne dzieło natury.
Rozumiał oczywiście idee sentymentu, ale w obecnej sytuacji nie potrafił przemóc się, żeby go docenić.
Wyrzuciła je z siebie pewnie z mniejszym wysiłkiem, niż musiała do sobie przyjąć jego.
Przymknął oczy, zirytowany kotłującymi się we łbie skojarzeniami. Nie zdołał na szczęście daleko odpłynąć, bo szybko z powrotem skradła jego uwagę, wspominając o opiece nad jajami. Dlaczego zrzucała to na niego? Znów planowała zaszyć się gdzieś, przez kilka księżyców? Nie mogła poczekać, z łaski swojej, przynajmniej do ich wyklucia, skoro tak zależało jej na przetrwaniu rodu?
Z cichym mruknięciem niezadowolenia podniósł się z gałęzi, a następnie zeskoczył ku ziemi, rzecz jasna amortyzując lądowanie kilkakrotnym uderzeniem skrzydeł. Wiatr smagający jego błony natychmiast przypomniał mu o stanie samej wywerny. Wybrakowana błona i obcięta łapa wciąż pozostawały dla niego zagadką. Mógł założyć, że straciła je podczas pojedynków, bądź na arenie Viliara, ale dlaczego do tej pory nie zdecydowała się czegoś z tym zrobić?
Jego spojrzenie złagodniało na uderzenie serca, gdy nawet się z tym nie kryjąc, spojrzał ku jednemu i drugiemu kalectwu.
Nie pora jednak aby o to dopytywać. Usiadł naprzeciwko niej, tak by jaja znalazły się pomiędzy ich postaciami. Wbrew jego wcześniejszym rozważaniom, ich powierzchnia rzeczywiście była interesująca. Po prostu przerażała go zawartość.
– Dlaczego ty miałabyś się nimi nie zajmować? – zapytał cierpko, z wyrzutem. Jak zwykle nie zdołał w porę ugryźć się w język, po którym w nadmiarze spływała nagromadzona gorycz. Odchrząknął, żeby spróbować to poprawić.
– Sądziłem, że przygarnięcie ich przez ciebie jest oczywiste – tym razem zabrzmiał na bardziej skonsternowanego. Może sobie z niego tylko żartowała, a w rzeczywistości chciała tylko pokazać co wyprodukowała, zanim się wykluje?
A może miał być to wyraz sympatii, której nie potrafiła okazać inaczej? Jakiejś obietnicy albo planu na przyszłość? Wyciągała do niego łapę? Tak? A może się znowu łudził?
Nie? To czego chciała do cholery. W ogóle jej nie rozumiał i nawet, mimo typowo sztywnej pozy, się z tym nie maskował.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 7:44
autor: Infamia Nieumarłych
- Wypuściła ciężko powietrze z płuc, delikatnie chwytając fragment białego szala w palce i poprawiając jego ułożenie, widząc jak zsunął się częściowo z jednej ze skorup. Nie przygotowywała się do tej rozmowy w jakiś specjalny sposób. Nie odgrywała w głowie każdego możliwego scenariusza. Była na to zbyt zmęczona, a i niewiele miała do stracenia. Wszystko co najcenniejsze i tak już straciła.
– Ponieważ tej dwójki nie zabieram ze sobą. – wyjaśniła, patrząc mu nienachalnie prosto w ślepia, z głową cały czas, względnie nonszalancko, opartą o pień drzewa. – Zostają z tobą. Niech mają swobodę samodzielnego zadecydowania o swoim losie. Ja nie miałam takiej możliwości.
Oczywiście, że miała; twierdzenie, że tak nie było należało zwyczajnie do puli wygodniejszych rozwiązań. Obwinianie świata za uczynione wobec niej przewinienia. Wmawianie, jakoby obarczona była ciężarem oczekiwań przodków. Tak, tak było najwygodniej.
– Uczciwie rzecz ujmując, jaja są cztery. Uczciwym jest też podzielić je po połowie. Dwa pozostają w tym kotle; dwa wyruszają ze mną w podróż. – ciągnęła dalej, wciąż dosyć niezmiennym tonem. Głównie zmęczonym. – W jedną stronę. Nie wracam już tutaj, Strażniku.
Zamrugała powoli. Jego reakcja, jakakolwiek by nie była, nie mogła mieć już znaczenia. Podjęła decyzję już dwa księżyce wcześniej, gdy wybudziła się ze smoczego snu, który zdołał w końcu ją porwać po serii wysysających z niej siły witalne wydarzeń. To był dla niej ostateczny sygnał do wymarszu.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 8:12
autor: Strażnik
Wessał powietrze płytko. Uwagę planował utrzymać na jej ślepiach, choć nagle ostrość bardziej się rozproszyła. Patrzył w ich kierunku, ale nie na nie, a w jakiś niebyt, z którego prawdopodobnie chciał wyciągnąć lepszą odpowiedź, niż ta, którą rzeczywiście usłyszał. Przez moment, jak przed wielką falą, która miała przypłynąć znad morza, jego umysł wypełniła pustka. Nic słów, nic pomysłów, jakby Mahvran powiedziała coś tak niedorzecznego, że żadne doświadczenie życiowe nie było w stanie go na to przygotować.
Poza jednym.
Przełknął ślinę wyraźnie, co przy ciszy, która znów między nimi zapadła, wydało się bardzo głośne.
– Oh – krótki dźwięk wydarł się z jego pyska, niemal wbrew jego zamierzeniu.
Jedna myśl po drugiej, znów zaczęły rozkładać się w jego czaszce. Wyjątkowo jednak przychodziły z trudem, ledwie przeciskając się przez barierę, którą odruchowo zbudował.
Cisza.
– Hm... – mruknął znowu, s potem odchrząknął, poprawił pozycję i ciaśniej owinął ogonem przednie łapy.
– Gdzie idziesz?– zapytał z wysiłkiem i niby zainteresowany, minimalnie przekrzywiając łeb.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 8:30
autor: Infamia Nieumarłych
- Prostota jego reakcji poniekąd ułatwiała sprawę. Nie, żeby spodziewała się, że zacznie dramatycznie wyrywać trawę z ziemi, ściskając ją boleśnie w łapach, aż jego własne pazury rozerwą mu palce.
Nie chciała utrudniać tego pożegnania. Było ono jedynym, jakie wcielała w życie. Nikt inny nie potrzebował od niej ostatniego słowa. Według Mgieł być może była już martwa; może jej ciało gdzieś gniło. W rzeczywistości jednak na ziemiach Wolnych Stad pozostawiała po sobie tylko łapę, którą odcięła na rzecz mrocznej elfki, którą i tak zamordowano. Łapę, którą zrzuciła później w głębiny Zdradliwego Urwiska, by stało się jednością ze spoczywającymi tam kośćmi.
Jak się okazywało, pozostawiała też po sobie ohydny spadek w postaci swojego ciała rozdzielonego na dwie nowe części. Ale tego nie musieli jeszcze wiedzieć. Jeszcze.
– Za mrocznymi elfami. Jestem im coś winna. – odpowiedziała neutralnie. – A potem na północ. Po drodze może odnajdę Yrasvellai. Jeżeli nie, sama wrócę w regiony mojej matki i jej matki. Zawsze brakowało mi tamtejszych gór.
Wyciągnęła przed siebie palce prawego skrzydła, stukając lekko złotym szponem o skorupę jednego z jaj.
– Cekorax. – powiedziała, na tyle wyraźnie, by szanse na niewyłapanie przez Strażnika poprawnego akcentu były jak najbardziej zminimalizowane. Następnie zostawiła drobną rysę w drugim jaju. – Venhedis. Nadaję im imiona, by podtrzymać tradycje przodków Karathasa i Mentis, rodziców Kheldara, ale w twoich łapach pozostawiam ich ukształtowanie. Najważniejsze, by nauczyli się podejmowania własnych decyzji... – przerwała na moment, a jej głos stał się jakoby ostrzejszy. – Ale trzymaj ich z dala od tutejszego panteonu. Zarżnęłabym się mając świadomość, że płaszczą się przed tutejszym fałszem i obłudą.*
Dawała mu więc swobodę w wychowywaniu młodych, ale i tak pozostawiała warunki. Jakże typowo dla niej – dawać iluzję wyboru.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 8:34
autor: Strażnik
Kiwnął łbem półprzytomnie. Nie próbował jej niczego ułatwić. Zwyczajnie przedstawiła coś, czego smak mógł poczuć, nienaturalnie, dopiero po przetrawieniu.
Elfy, elfy, no tak przecież je lubiła. Lubiła też nadawać wyłamujące język imiona. Lubiła stawiać warunki. Jej postawa nie wykazywała nic nowego. Ot przespali się, złożyła jaja, a teraz odchodzi raz na zawsze. Oczywiście, że nie miała powodu aby unosić się przez to, tłumaczyć, czy dzielić z nim większą sympatią. Mogła wszak zostawić jaja w stadzie, więc musiała sądzić, że złożenie ich w jego łapy, jest jakąś formą lojalności, pomimo tego co zamierzała uczynić. Ani razu zresztą, gdy dawali sobie słowo, nie obiecywała, że dla niego zostałaby na Wolnych Stadach, niezależnie od tego gdzie podążyłaby jej dwunoga rodzina, czy inne ambicje.
Tyle, że jaja wciąż go nie interesowały. Były formą przekupstwa, bo jednocześnie pełniły formę daru, którego nie mógł odrzucić, jak i samoprzebaczenia, odkąd dobrodusznie, nie zostawiała go z niczym. Dołożył się do ich powstania, więc nie mógł na nią też skierować ognia krytyki, bowiem jeśli ktoś postąpił naiwnie i lekkomyślnie, był to wyłącznie on sam. Z tą myślą bariera w jego głowie runęła zupełnie, a rozproszony stres wykręcił mu żołądek.
Sam przecież dał jej liścik, w którym precyzował, że niczego nie oczekuje i godzi się na ograniczony, niespełniony status ich relacji.
Problem w tym, iż wydarzyło się to przed kolejnym, jeszcze głębszym kontaktem fizycznym. Wiedziała przecież jak wiele dla niego znaczą i nawet jeśli nie romantycznie, to z innych, mniej i bardziej paranoicznych względów. Nie mogli po prostu sparzyć się, żeby teraz poczuła iż są kwita, podczas gdy ona, kończy z przydatnym w jej następnym rozdziale nabytkiem, prawda?
Nie powinien być zaskoczony, że to zupełnie nic nie znaczyło. Mahvran pozostawała przecież wierna swoim słowom, a jednocześnie dostosowywała się do jego własnych. Nie postąpiła w sposób, którego nie przewidziałby, gdyby przynajmniej chwilę pomyślał. Gdyby wyszedł ze swojej zatęchłej, przepełnioną desperacją, bańki.
Zamrugał parokrotnie.
– Czy mogę iść z tobą? – znów wybrzmiał szybciej, niż był w stanie przemyśleć wagę swych słów. Ani razu, w czasie jej tłumaczenia, nie skupiał się na przyszłości młodych, czy ich imionach.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 9:17
autor: Infamia Nieumarłych
- Nie umknęło jej to, że nie obdarzył jaj większym zainteresowaniem. Nie próbował na nie dłużej patrzeć, o podejściu bliżej nie wspominając. Widziała jednak, jak spięte są jego mięśnie, do tego stopnia że jego sztywna sylwetka była aż nienaturalna.
Nie zamierzała go pocieszać. Nie potrafiła tego nigdy robić. Wierzyła, że przedstawianie suchych faktów jest najbezpieczniejszą opcją. To, jak samiec sobie z tym poradzi należało już tylko do niego.
– Nie. – powiedziała krótko, acz nie ostro. – Nie sądzę, żebyś faktycznie tego chciał, to po pierwsze. Po drugie, muszę pozostawić tę dwójkę w czyichś łapach. Czyich? Sięgającego Nieba jako iluzorycznego przywódcy? Ołtarza Wyniesionych i jej wyznań? Wygasającego od pięćdziesięciu księżyców Słodkiego Wspomnienia? Narwanego Gradu Skał? Pełnej kretyńskiego, młodocianego idealizmu Malachitowej Nocy? Nie mogę ufać własnemu stadu po tym, jak splunęło mi w pysk i zamordowało Ffranc mimo, że zapłaciłam za jej wolność własnym ciałem. Aby krew Cienia mogła na nowo płynąć pośród Gór Yraio, musi wpierw zostać przez kogoś wychowana, by potem ewentualnie, jeżeli tego zechcą, odzyskać to co do nich należy. Lub, jeżeli nie, po prostu czuwać i żyć.
Poruszyła długim ogonem. Nawet ten ruch ewidentnie przychodził jej z trudem, ale zdołała unieść go i czule musnąć po białej łusce żywiołaka ognia, wciąż spoczywającego przy niej.
– Otworzysz swój umysł na więź. – ciągnęła dalej, przedstawiając swoją ofertę, pełną swobody i warunków, a jakże. -Mörkvarg, Vídbláinn, Niðhörgg i Zaldrīzes są już poza granicami Wolnych Stad, czekając. Zabieram wspomnienia swojej rodziny, ich czaszki i echa przeszłości. Pozostawiam tobie jednak Ulfhedinna, posiadającego w sobie cząstkę mnie, której po ponad dwustu księżycach nie zdoła się już pozbyć, choćby tego chciał. Będzie wiedział, jak chronić młode. Gdy osiągną piętnasty księżyc życia, wybierze sobie to, z którym zechce się związać na kolejny cykl swojej egzystencji.
Hydra zasyczała cicho, kołysząc jedną z szyj, podczas gdy dwie z pozostałych wciąż opierały się na samiczym skrzydle. Żywiołak był rozdarty między chęcią oderwania się od gasnącej wiedźmy, a pozostania przy niej. Toksyczne przywiązanie, bowiem był przy niej szczęśliwy i nieszczęśliwy zarazem, tęskniąc za czasami gdy parła przed siebie z ogniem w pysku i magią dookoła, z błyskiem kłów rozrywając ciała, z pasją plując jadem. Nie miała już na to sił, a on nie chciał zatracić się w dzielonej przez więź z nią stagnacji. Nie pozwalał mu na to jego żywioł, nieprzewidywalny i zabójczy, nie godzący się na postój.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 9:28
autor: Strażnik
Aż zadrżał, gdy zaczęła jedno po drugim przedstawiać swoje oczekiwania, czy to potencjalny powód odejścia. Nie był w stanie nawet się nią przejąć, bowiem pierw musiał przyswoić całość jej wywodu. Nie było tu miejsca na żadne "ale" albo "dlaczego", jedynie zamknięta formuła, którą powinien przyjąć. Nerwy zaczęły ewentualnie zarażać każdą jego myśl. Idiota przejmował się swoją sprawnością, tym co mogła myśleć albo jak się mogła czuć, gdy byli razem, ale istotność tego, jak większości idei, siedziała wyłącznie w jego głowie. Upokorzył się zatem i osłabił po to tylko, by z pokorą musieć przyjąć, że była gotowa odejść od początku. Rzecz jasna nastroju nie poprawiał mu fakt, że zapamięta go właśnie w taki, a nie inny sposób. Prawdopodobnie jego godność ratowała jedynie świadomość, iż nie miał w jej głowie miejsca do tego stopnia, że nawet w dobre szyderstwo albo niechęć nie potrafiłaby się zaangażować.
Wszystko zagospodarowała przeszłością, elfami i kompanami, więc dla niego pozostawały jedynie skrawki wrażeń, które i tak przebijały się do świadomości wyłącznie, gdy nie mogła od nich uciec, bowiem miała jego pysk przed sobą.
To, albo gardziła nim głęboko do tego stopnia, że nawet nie zasługiwał na zobaczenie prawdziwej gamy jej prawdziwych emocji. Niech się domyśla przez wieczność.
– Tak to sobie zaplanowałaś? Powiesz mi na jednym wydechu wszystko, co ci się przytrafiało, podasz parę wytycznych i polecisz, ponieważ nie możesz narażać swoich kompanów na dłuższe oczekiwanie?– zapytał, tym razem z celowo zaintonowanym wyrzutem, jakby jej postępowanie było zupełnie pozbawione logiki. Nie dlatego że było, przeciwnie wręcz, Mahvran kierowała się wyłącznie sucho zaplanowanym działaniem, który pozwoliłoby jej czym prędzej opuścić skażone ziemie i smoki. To właśnie owe wyrachowanie go drażniło.
Pytanie tylko, jakim prawem oczekiwał od niej czegokolwiek więcej?
Wstał odruchowo, bowiem siedzenie w sztywnej pozycji przestało mu wystarczać. Może przy większości idiotów, których problemy były powtarzalne, a nienawiść prosta do dekonstrukcji, ale nie przy niej. Nie dlatego, że była taka cholernie skomplikowana ale ponieważ z własnej winy się w nią zaplątał.
Końcówka ogona zaczęła tańczyć nerwowo, znacząc w powietrzu krzywe ósemki.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 10:12
autor: Infamia Nieumarłych
- Tak, tak, właśnie tak, do cholery. Musiała mówić, ciągiem, nieprzerwanie, *długo*, by po prostu skupić na czymś swój umysł. A skupić nie mogła go na ciszy, czy na wyrazie jego pyska, bo wtedy wszystko szlag by trafił. Szczerze wątpiła by rozumiał, że ta decyzja wcale nie była dla niej łatwa, ale nie zamierzała mu tego tłumaczyć. Nie zamierzała też wmawiać mu, co wobec niego czuła, bo nawet gdyby wypluła mu prosto w pysk pieprzone "kocham cię i żałuję, że muszę ciebie zostawić samego", to i tak by jej nie uwierzył. Po co więc się starać, próbować? Lepiej, by jej nienawidził, by zawsze wspominał ją ze zgrzytem zębów i obrzydzeniem. Lepiej dla niego.
W jej ślepiach była to łaska, której nie mógłby pojąć, ale lepsza od każdej innej alternatywy.
– A co więcej mam zrobić? – warknęła, unosząc lekko głos. – Duszę się tutaj. Powinnam była odejść przeszło sto księżyców temu, jak nie dawniej, ale zostałam, bo wczepiłeś się w moje życie w momencie mojej największej słabości, skutecznie mnie zakotwiczając. Ale nie mogę już tego robić dłużej. Nie potrafię funkcjonować w miejscu, w którym się wychowywałam, a które teraz zwyczajnie zalano błotem i pluje się na mnie przy każdym słowie. Jestem kurewsko zawistna, ale zamierzam też ratować resztki swojej godności, zamiast całkiem ją tutaj utracić. Odchodzę z szacunku do samej siebie.
Wypuściła blady dym z nozdrzy. Mimo, że mówiła podniesionym głosem, ledwo ruszyła się z miejsca. Jedynie ustawiła łeb bardziej w jego kierunku, aniżeli opierając go na drzewie, tylko po to by oprzeć go na nim znowu, gdy skończyła mówić.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:28
autor: Strażnik
Odrobinę wycofał łeb, znów nieco zaskoczony jej wyznaniem. Wolał jednak, gdy unosiła głos, bądź przeklinała, niż kiedy kazała mu mierzyć się z wytrzebioną emocjonalnie wersją siebie. Mogła ją sobie zachować dla kogoś innego, nie na niego, zwłaszcza gdy z tyloma rzeczami kazała mu się pogodzić.
Spodziewał się, że powie coś irytującego, co ponownie doprowadzi do ich wzajemnego rozwścieczenia, choć tym razem bez możliwości przeprosin. Jej stanowisko wynikało jednak z beznadziei, która nie mogła nie wzbudzić w nim jakiejś formy współczucia, nawet jeśli musiało przecisnąć się między innymi, obrzydliwymi emocjami.
Zmrużył ślepia bardziej wrogo, choć nie planował sprawiać takiego wrażenia. Uderzyła go wersją zdarzeń, z którą nie potrafił rywalizować, mimo że przecież powinien.
Jaką miałby jej dać odpowiedź? Nie był przecież na tyle pewny siebie, by oczekiwać że zostanie na Wolnych wyłącznie dla niego, gdy elfy które kochała, najwyraźniej znalazły sobie dom poza granicami. Czy miała rację twierdząc, że nie chciał prawdziwie za nią podążyć?
Że nie wybrałby tego, gdyby mu pozwoliła, nie mając taniej wymówki dotyczącej dwóch jaj? To przecież nie tak, że rozmawiali regularnie albo byli w stanie w sposób znaczący ukształtować własne życia. Dzieliło ich jakieś wzajemne uzależnienie, mniej i bardziej zakorzenione w samotności, ale ponadto nie mieli dla siebie znaczenia. Chciał żeby było inaczej, ale wcale nie było i to rozdzierało go najbardziej.
Na moment schłodził emocje, choć nie zdołał ich w zupełności uciszyć. Siedziały na krawędzi jego prowizorycznie wyznaczonej granicy i tylko czekały na nieodpowiednio wypowiedziane słowo.
Zapewne dlatego znów nie potrafił nic powiedzieć. Jedynie otworzył pysk, zapowietrzając się, jakby ktoś wcisnął mu gałąź między szczęki. Nie miał prawa jej tutaj trzymać. Nie gdy wiedział jak skomplikowane były jego uczucia, jak nieadekwatne dla jej potrzeb to, co potrafił od siebie dać. Mimo to, coś drapało go i koliło, sugerując że postąpiła nieuczciwie i gdyby pochyliła się nad swoją przyszłością, zdołałaby ją tutaj jeszcze naprawić. Musiała się przecież w czymś mylić, ale pustka we łbie i piętrzący się chaos na granicy nie pozwalały mu podsumować oczekiwań, które mógłby teraz wyrazić. Było ich zbyt wiele i zbyt mało jednocześnie.
– Nie... – zaczął, sięgając po pierwszą lepszą myśl z kotłującej się chmury.
– Więc postanowiłaś użyć mnie, żeby przedłużyć ród Cienia? – nie był to końcowy format oskarżenia, które chciał wyrazić, ale musiał pierw odnaleźć jakiś rytm. Jego ton był jednak bardziej pytający, niż zawistny, jakby próbował do kupy złożyć jej motywacje.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:31
autor: Infamia Nieumarłych
- Cisza, jaka nastała szybko zaczęła ją dodatkowo stresować. Póki co szło jej w miarę dobrze. Nawet, jeżeli ostatecznie podniosła głos, nie została doprowadzona na skraj wytrzymałości. Ale brak rozbrzmiewających słów sprawiał, że była zmuszona jeszcze dogłębniej skonfrontować obecną sytuację, a w głębi duszy, wcale nie chciała tego robić.
Jego pytanie ubodło ją, chociaż było słuszne. Zapewne sama wysunęłaby taki wniosek na jego miejscu, chociaż nie potrafiła sobie siebie na nim wyobrazić. Czy wykorzystała go? Niczym narzędzie? Nie chciała podchodzić do tego w taki sposób, ale poniekąd tak właśnie było. Nie widziała tego jako coś złego tylko dlatego, że przecież mieli *relację*. Bliskość fizyczna powinna być więc w tej sytuacji uzasadniona, nawet, jeżeli jej obecność między nimi była praktycznie żadna – a jeżeli się pojawiała, to tylko w imię jakiegoś wypaczonego testu.
– ... – odetchnęła cicho, konstruując pospiesznie słowa. – Nie ujrzysz tego w taki sposób, w jaki patrzyłam na to ja. Nie powiedziałabym też, że ciebie użyłam w takim... Kontekście. Chciałam po prostu coś jeszcze poczuć, ten ostatni raz. Te całe zobowiązania rodowe, te brązowe skorupy jaj... Wiedziałam, że będą częścią tego, ale moje pobudki były też bardziej samolubne.
Zazgrzytała zębami.
– Wybacz mi, Strażniku Gwiazd. – powiedziała z wyraźnym zmęczeniem w głosie. – Gdy zawarliśmy nasz układ pod tamtym białym drzewem liczyliśmy, że zdołamy siebie naprawić, ale... Chyba jednak nie jest to realne. Ale doceniam to, co dla mnie robiłeś, nawet, jeżeli moje słowa wskazywały na coś innego.
I szlag trafił jej plan na chłodne podejście i brak wyznań.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:38
autor: Strażnik
Bogowie świadkami, że oboje torturowali się, dalej prowadząc tę rozmowę. Nie zamierzał jej jednak przerywać, choćby drzewo miałoby mu się zawalić na głowę.
Usiadł ponownie, głaszcząc trawę pazurami, gdy zaczął dla samego siebie wystukiwać palcami jakiś rytm.
Chciała coś poczuć? Z nim?
Ale przecież był żałosny. Nie mogła dostać z nim dobrego doświadczenia, nie mogła nawet wiedzieć co siedzi w jego głosie.
Lepiej, że nie wiedziała, bowiem gdyby miał wybór, także samemu sobie wolałby tego oszczędzić. Co z tego w takim razie, że zamierzała doprowadzić do jakiejś intymności, jeśli wiązała ją z wzajemnym wykorzystaniem?
To nie jej wina, że się zgodził. Nie jej wina, że w trakcie musiał myśleć o drzewach. Znów robił to samo, inicjował albo przyzwalał, a potem próbował grać ofiarę. To ona była tutaj w gorszej pozycji, więc w jaki sposób dokładnie go wykorzystała?
Co z tego, że mu dziękowała? "Wiem, że próbowałeś Strażniku, ale przeszłość zawsze zwycięży, zawsze będzie silniejsza niż twoje wynurzenia". Powinien się cieszyć, gdyby naprawdę mu na niej zależało. Zamierzała wszak spróbować swojego szczęścia wśród elfów, gdzie uciekłaby daleko od patologii na którą naraził ją ojciec. Jak zwykle, to wciąż on pozostawał największym egoistą, na piedestał stawiając samo umartwienie, a nie jakość życia innych. Bo wiedział, że żałowałby gdyby jakimś cudem została dla niego. Wiedział, że nie zdołałby usprawiedliwić tego czułością, która nie umoczona byłaby w jakimś łgarstwie.
Język aż zapiekł go, od wcześniej wypowiedzi.
Nie, nie mogła go wykorzystać, to on to sobie w ten sposób zaaranżował, a teraz zbierał konsekwencje.
Musiał odetchnąć powoli, ewidentnie walcząc z myślami. Nawet jego wzrok na moment powędrował na bok.
–Nie możesz tak..– warknął, ale tym razem w porę zamknął pysk.
– Ja nie wiem co mam.. – wrócił spojrzeniem z powrotem do jaj. Wiedział co chciał powiedzieć, ale czy był w pozycji, aby się tym dzielić? Może gdyby im obojgu zależało bardziej. Dlaczego w takim razie nie mógł postąpić dojrzałej i oszczędzić jej męki pożegnania? Przecież i tak nie zmieni jej zdania. Nic co teraz powiedzą nie sprawi że cokolwiek byłoby dla niego łatwiejsze.
– Dlaczego nie możesz dać temu szansy? – wskazał na skorupki. Nie marzyło mu się wychowywanie dzieci, ale gdyby mógł to zrobić z nią, może byłoby inaczej?
– Skoro i tak wszystko jest pogrzebane i musisz zacząć od nowa, dlaczego nie miałabyś...
Dlaczego musisz odchodzić? – znów spojrzał w jej ślepia. Nawet już nie chciało mu się udawać, że nie czuł żalu.
Oczywiście odpowiedziała mu na to dosłownie chwilę temu, ale jakoś nie potrafił zarejestrować znaczenia jej słów. Może nie chciał w zupełności w nie uwierzyć, mimo że jej stanowisko wcale nie było trudne.
Źle się czuła w stadzie. Za granicą komuś na niej zależało. On był, ale tylko rozdziałem, który musiała zamknąć, nie wyciągnąwszy z niego żadnej puenty. I tyle.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:42
autor: Infamia Nieumarłych
- Nie mogła? Prawy kącik jej pyska uniósł się w lekko sardonicznym, ale i tak ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Równie ulotnym jak pojedynczy zryw wieczornego wiatru, który przedostał się przez koronę drzewa i musnął jej ciemne łuski.
Mogła. Musiała. W ferworze desperackiej, żałosnej walki o podtrzymanie fundamentów przeszłości poświęciła i zgubiła samą siebie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była szczęśliwa. Zupełnie jakby jakiekolwiek pozytywne momenty z jej życia zginęły wraz z Khardahem. Cała reszta życia potem była rozmazana. Jakby w ogóle go nie było. Jakby istniało tylko w wyobraźni, ale nigdy się nie urzeczywistniło.
Żałowała, że tak nie było naprawdę.
Spuściła na chwilę wzrok, spoglądając na korę drzewa, o które się opierała, jakby linie egzystencji starego dębu stały się nagle najciekaszą rzeczą, z jaką miała do czynienia w przeciągu ostatnich księżyców. Żałosna forma ucieczki, chwilowa, bowiem koniec końców znów musiała wrócić spojrzeniem do rozmówcy. Rozmówcy. Jakby nazwanie go kimkolwiek innym było w tym momencie wyrokiem śmierci dla niej samej.
– Właśnie to robię. Daję temu szansę na rozwój bez mojego udziału. Dobrze wiem, czym staną się te młode pod moją pieczą, jeżeli w ogóle staną po tej rzekomo zwycięskiej stronie brutalnej statystyki i przeżyją. – znów pogładziła hydrę ogonem po boku. – Nie nazwałabym tego zaczynaniem od nowa. Wręcz przeciwnie, ja zwyczajnie wracam do początków, ale jest to cofanie się. Nie mam na tyle sił i chęci by faktycznie tworzyć coś od korzeni. Wolę wrócić do tych, które są mi znane.
Cichy, podłużny dźwięk; pisk zmieszany z sykiem. Ulfhedinn zadrżał nerwowo, jakby poczuł dziwne ukłucie, po czym wrócił do względnie spokojnego czekania.
Strzeżony Dąb
: 12 paź 2024, 11:46
autor: Strażnik
Pisk hydry mimowolnie ściągnął jego uwagę. Nie rozumiał z czego wynikała jej reakcja, ale jeśli Mahvran nie zamierzała tego zaadresować, jemu także nie było do tego spieszno. Przyjrzał się tylko jednemu, drugiemu, trzeciemu i całej reszcie pysków stworzenia, które niedługo będzie musiał wziąć pod opiekę.
Westchnął nerwowo. Byli z Mahvran jak surowce, które nawet po wymieszaniu, wyraźnie odstawały od siebie, a z czasem, w sposób nieunikniony ulegały rozwarstwieniu. Nie istniała metoda aby je na stale połączyć, bez rozbicia ich i zmielenia, a przez to utracenia esencji ich formy.
Filozoficzne pieprzenie, żeby opisać dwójkę niereformowalnych egoistów, którzy jednocześnie samym sobie stawali na drodze do szczęścia. Mógł sobie chcieć, żeby było inaczej, czy próbować uzasadnić, że cokolwiek przeżyli, było tego warte, ale nie mógł.
Wzajemnie zmarnowali tylko swój czas. Głównie on jej, jeśli prawdą było, że przede wszystkim on zatrzymał ją Wolnych, zamiast pozwolić stać się częścią rodziny, którą rzeczywiście mogłaby uznać.
– Tam gdzie odejdziesz nie będziesz miała powodu myśleć o tym co przekazał ci ojciec – podjął cicho, choć nie opuszczało go wewnętrzne napięcie. Tak bardzo nienawidził go, za to do czego się przyczynił. Chorą, nieuzasadnioną fascynację rodem, który nie był niczym, poza konceptem o wyimaginowanej wartości. Zupełnie jak jego ojciec, choć tego nie byłby w stanie posądzić o swoje zbrodnie.
– Wrócisz do tego co znałaś, ale co pomoże ci odbudować tożsamość. Dlaczego nie zamieszkać do końca u mrocznych elfów? Nie chcesz... na stałe się z nimi związywać? – Nie rozumiał chęci jej podróży w nieznane. Nie brzmiał jednak jakby próbował ją potępić, lecz jeszcze raz od początku, objąć jej plan na przyszłość.