Strona 13 z 38
: 28 paź 2016, 0:57
autor: Kruczopióry
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
I bach!
Krew pola... Nie, nie polała się żadna krew – króliczki składały się z maddary i choć z pozoru przypominały bardzo te prawdziwe, w starciu z konstrukcją Burzowego zostały po prostu przebite na wylot. I tyle – natychmiast potem zniknęły, zaś sam czarodziej uśmiechnął się, potakując nieznacznie łbem. Jego wzrok cały czas skupiał się na młodszym smoku, który to smok całkiem nieźle zdawał się pojmować pewne prawidła maddary... choć zapewne jeszcze nie wszystkie. Czyż rolą Kruczopiórego nie było jednak wytłumaczenie mu kolejnych zasad...?
– W porządku... ale teraz spróbujemy z czymś trudniejszym. Na przykład z tworem tak szybkim, iż go nie złapiesz... ani nawet nie zobaczysz! – zakrzyknął i wyszczerzył szeroko kły. A następnie... zaczął kolejną rundę! Celem była mucha – tak, po prostu mucha. Mała, czarna, o szkarłatnych ślepiach, muszka tak drobna, ze nawet owocówka zdawałaby się przy niej gigantyczna. Mucha, która pojawiła się znikąd... i której domeną była prędkość, tak! Szalonym tempem, tempem dosłownie nie do okiełznania, zaczęła ze światem fruwać wszędzie wokół młodego smoka Wody! Pod brzuchem, wokół ogona, przed łbem i wzdłuż grzbietu, raz dosłownie o pół łuski minęła jego ślepia, innym razem Burzowy poczuł jej dotyk na skrzydle, gdy bezczelnie tuptając mikroskopijnymi nóżkami w nienaturalnym tempie, to skrzydło obrała za meijsce spaceru. Nim ruszyła dalej w lot. W szalony, nieokiełznany lot!
– Tylko siebie przypadkiem nie skrzywdź – dodał wymownie, bowiem mucha z nieskrywaną premedytacją czyniła wszystko, aby tylko znajdować się jak najbliżej smoka, ale niekoniecznie go dotykać. I aby co odkrył jej położenie – już jej tam nie było. Ciekawe, jak Burzowy poradzi sobie z takim celem...?
: 01 lis 2016, 18:11
autor: Znamię Burzy
Stelaż pojawił się, króliki Kruczopiórego zniknęły, a więc i twór Burzowego przestał istnieć.
Czemu nie mogło to być zawsze takie proste?
A teraz miało być, jak stwierdził sam Ognisty, jeszcze trudniej. Na twarzy adepta pojawił się lekki uśmiech. O to mu właściwie przez cały czas chodziło. Miało być trudniej. Nawet, jeżeli nie zawsze będzie wychodzić.
Mały owad z niewiarygodną prędkością zaczął fruwać wokół smoka. Burzowy czuł się, jakby ktoś robił sobie z niego żarty. Może się okazać, że zabić takie małe irytujące stworzonko jest trudniej niż zwierzynę na polowaniu.
I czarodziej ma rację, zwracając uwagę na to, aby sam się nie zranił. Ta przeklęta mucha przelatywała niektórymi momentami niespełna łuskę od jego ciała!
No ale nic, trzeba coś wymyślić. Burzowy wiedział, że ciężko mu będzie określić, gdzie mucha za chwilę się znajdzie, bo przez cały czas zmieniała kierunki. Tym bardziej, że Kruczopióry mógł kierować owadem w taki sposób, aby ta unikała miejsc, w których czarodziej wyczuje maddarę.
Nie mógł jednak nagle nakazać jej latać tylko wokół jego głowy, prawda?
W wyobraźni adepta powietrze wokół jego tułowia, czyli skrzydeł, grzbietu i brzucha nagle zgęstniało. Maddara miała się uformować w mnóstwo cząsteczek, z których składa się powietrze. Miały one się do siebie przybliżyć, miało być ich coraz więcej, aż do takiego stopnia, że ruchy w owym powietrzu będą podobnie ograniczone jak w wodzie.
Przestrzeń miała ulec zmianie w odległości zaledwie pięciu szponów od ciała Burzowego, tyle na pewno wystarczy. Same cząsteczki powietrza miały być niewyobrażalnie małe, niewidoczne... no, jak to powietrze.
Tylko co te zmiany dawały? Ano tyle, że kiedy ten wredny owad wleci w zmienione powietrze zacznie latać dużo, dużo wolniej. Nie będzie w stanie poruszać się z swoją ówczesną prędkością. A wtedy złapanie go w sidła będzie dosłownie banalne. Prawda?
Same sidła miały być niemniej banalne. Cząsteczki wyczarowanego powietrza powinny już po chwili znaleźć się wokół miejsca, w którym mucha naruszy dawny ład. Dzięki temu owad nie będzie w stanie wykonać nawet trzepotu skrzydłami, po prostu zastygnie w bezruchu. Będzie to majestatyczny wręcz widok.
Przelał maddarę. Jeżeli wszystko się uda to rzuci spojrzy z uśmiechem na Kruczopiórego.
– Mam się jej sam pozbyć?
Gorzej jeśli okaże się, że nie będzie miał powodów do uśmiechu.
: 05 lis 2016, 20:50
autor: Kruczopióry
No nie będzie miał powodów do uśmiechu, rzecz jasna. Kruczopióry złośliwym był nauczycielem – i oczywiście skoro przyszły czarodziej, a wręcz przyszły przywódca nie zajął się łbem, właśnie łeb obrała sobie za cel mucha! Szybko wydostawszy się z powietrza, nim to zgęstniało na dobre, podopieczna Kruczopiórego zwiększyła pułap i zaczęła latać wszędzie wokół głowy smoka, dosłownie o ćwiartki łuski mijając jego nozdrza i ślepia. Nie to jednak było najgorsze – oto bowiem podopieczna czarodzieja ni stąd ni zowąd postanowiła... brzęczeć! Głośnym, wysokim tonem brzęczeć, raz po raz przelatując koło uszu Burzowego, dźwięk z każdą chwilą przypierał na mocy, stając się co najmniej irytującym. Ba, mało powiedziane – doprowadzającym do wściekłości! A Kruczopióry nie powiedział nic – po prostu gapił się na swojego ucznia, nieco głupkowato szczerząc kły. Zakładał zapewne, iż Burzowy sam z siebie domyśli się, co powinien teraz zrobić.
: 10 lis 2016, 10:01
autor: Znamię Burzy
I faktycznie, zabić głupiego owada było trudniej niż zwierzynę podczas polowania. Naprawdę ta mucha zdołała się wydostać z jego pułapki? Już zaraz miała zostać unieruchomiona a tu...
Co więcej, najwyraźniej Kruczopióry mógł jej nakazać latać tylko wokół głowy Burzowego. No bo w sumie co mu w tym przeszkadza? Nic. Nic mu również nie przeszkadzało w tym, aby owad zaczął niemiłosiernie brzęczeć. Cudownie.
Mimo wszystko Burzowy skupił się tylko i wyłącznie na swoim zadaniu. Zdecydował się użyć do unieruchomienia muchy poprzedniego tworu. W jego myślach cząsteczki powietrza, które wcześniej wyczarował dzieliły się na dwie części, a następnie pęczniały wracając do poprzednich rozmiarów. W taki sposób miał zyskać materiał, który pozwoli mu na unieruchomienie, a później zabicie muchy.
Cały proces powinien trwać nie więcej niż sekundę, a gdy zakończy się nowa fala cząsteczek ruszy w stronę łba Burzowego. Oczywiście twór smoka nie miał prawa go nawet dotknąć, choć co prawda nie spowodowałoby to bezpośrednio żadnych ran, ani niczego podobnego, adept wolał czuć się komfortowo. Po prostu nakazał masie poruszać się po określonych łukach z daleko od jego ciała. Cząsteczki powinny przemieszczać się dosłownie błyskawicznie, znalezienie się w okolicy łba samca zajmie im dosłownie ułamek sekundy. W taki sposób mucha nie zdoła uciec z pułapki. Tak jak poprzednio finalnie cząsteczki powietrza powinny znaleźć się w odległości maksymalnie pięciu szponów od ciała Burzowego. A gdy tylko mucha poruszy się w sztucznie zmienionym powietrzu... nagromadzą się wokół niej w ułamku sekundy. Tak, aby tym razem ten przebrzydły owad nie zdołał uciec.
I tym razem nie zamierzał się już pytać, czy ma wykończyć owada. Sam chciał to zrobić. A więc jeśli mucha wpadnie w jego sidła, to cząsteczki powietrza zaczną w promieniu pięciu łusek zmienią się momentalnie w cząsteczki wody. Wokół nich pojawi się półprzezroczysta elastyczna ścianka, która będzie na tyle wytrzymała, że mucha nie będzie w stanie jej przerwać. Woda, jak to woda, miała być błękitnawa, jednocześnie będąc przezroczystą. Nie miała mieć zapachu, smaku, ani niczego podobnego. Mucha miała się w niej po prostu udusić.
Kiedy mucha znajdzie się we wnętrzu bańki, to Burzowy usunie resztę cząsteczek powietrza, tak, aby nie musiał skupiać się jednocześnie na dużej powierzchni. Zamierzał zafundować muszce powolną śmierć. Przelał maddarę.
: 12 lis 2016, 12:05
autor: Kruczopióry
Właściwie to plan Burzowego mógłby się sprawdzić, gdyby nie jeden, jedyny szczegół: w rywalizacji magów zazwyczaj jest tak, że szybszy okazuje się ten lepszy. A lepszy był Kruczopióry. Kiedy adept nakazał powietrzu udać się za muchą i zamienić w wodę, owszem, powstała woda... tyle że nim zablokował owada w pułapce, tego już na miejscu nie było! Kruczopióry szczerzył kły i machał spokojnie ogonem z jednej strony na drugą, gdy wredne, brzęczące stworzenie – coraz śmielsze, czasem z premedytacją ocierające się o łuski smoka – uciekało absolutnie wszędzie, zwiększając dystans od ciała Burzowego, gdy zaś poczuło zagrożenie, ograło go! Po prostu przefrunęło w tę strefę, gdzie powietrze było rzadsze, tamtędy właśnie wylatując na zewnątrz! I dalej kpiło sobie z adepta, co zdawało się wręcz trochę rozbawiać czarnołuskiego.
– Dlaczego chcesz wykorzystywać szybkość tam, gdzie twój przeciwnik ma w tej materii przewagę? – zapytał wreszcie, bacznie przyglądając się młodemu. – Wojownicy też są zazwyczaj szybsi od czarodziejów, ponieważ nie muszą poświęcać czasu na wyobrażenie sobie swoich ataków i obron. Nie ścigaj się z muchą, bo to bez sensu; nawet jeśli ci się uda ją złapać w ten sposób, nie będzie to zasługa dobrego planu, a mojej pomyłki. Nie można jednak na co dzień liczyć na błędy przeciwników – podkreślił, mierząc smoka bacznym wzrokiem.
– Twój pierwszy błąd polegał na tym, że nie doceniłeś mojej bezczelności, nie obejmując czarem łba – kontynuował, wyszczerzywszy kły. – Twój drugi błąd polegał na tym, że chciałeś uprzedzić szybszą od siebie muchę, zamykając ją w pułapce, nim ta odleci. Jeśli je wyeliminujesz... powinno ci się udać – zaznaczył. – I nie myśl o skomplikowanych tworach; twoje rozwiązanie nie ma być bowiem finezyjne, a skuteczne – dodał, obserwując Burzowego. A mucha... ciągle latała. I brzęczała. Jak długo jeszcze...?
: 15 lis 2016, 22:27
autor: Znamię Burzy
Burzowy w akcie desperacji sam pozbył się swojego tworu. Przecież... no jak to?! Cholerny, mały, głośny, przebrzydły owad. Spojrzał z wyrzutem na swojego nauczyciela, który był bardzo z całej sytuacji zadowolony. No super.
Kiedy jednak Kruczopióry odezwał się adept skupił swoją uwagę na jego słowach. Miał rację, nie mógł opierać się na błędach innych smoków. Musiał zrobić coś po prostu lepiej. Kiwnął więc ponownie łbem, gdy Ognisty wytknął mu błędny sposób myślenia.
Nie doceniłeś mojej bezczelności. No tak, twór miał za zadanie przeżyć, więc Kruczopióry skierował go w taki sposób, aby... przeżył.
Chciałeś uprzedzić szybszą od siebie muchę, zamykając ją w pułapce, nim ta odleci. Brzmi to tak prosto. Szkoda, że o tym nie pomyślał. Natura kazał mu jednak coś dodać.
– Skoro mucha jest ode mnie dużo szybsza, to przecież i tak poczuje zbliżające się niebezpieczeństwo w powietrzu. Cząstki maddary przecież wibrują, więc bez problemu ucieknie – uśmiechnął się lekko, a mimo tego w jego głowie już pojawił się nowy pomysł. Wzburzony usiadł na ziemi, zamknął pysk i powieki, a następnie przystąpił do kolejnej próby.
Po pierwsze całe jego ciało z zewnątrz miała pokryć przezroczysta błonka. Miała przylegać ściśle do jego ciała, tak aby chronić go przed... ogniem. Ta niewiarygodnie cienka powłoka, bo o grubości maksymalnie jednej dziesiątej łuski, miała mieć w zasadzie jedną poważną właściwość, a mianowicie miała być w pełni odporna na ciepło i ogień. Błonka nie miała zmieniać swojej temperatury, nie mogła przepuścić przez siebie ciepła, które miało się od niej po prostu odbić. Ogień nie miał na niej robić żadnego wrażenia, nie miał jej przypalić, opalić, spalić, wypalić... i inne tego typu bezokoliczniki.
Powłoka miała nie mieć ani smaku ani też żadnego dźwięku, ale powinna być bardzo mocno zwarta. Jedna część gotowa.
Już w idealnie następnym momencie powietrze wokół Burzowego w promieniu ćwierć ogona miało wybuchnąć ogniem. Ogień miał się ukształtować ostatecznie na kształt owalnej kopuły, w pełni wypełnionej. Zarówno czerwono-pomarańczowymi płomieniami, jak i adeptem będącym twórcą tworu. No i, rzecz jasna muchą.
Ogień miał mieć bardzo wysoką temperaturę, skwierczeć, miał być jednak w zupełności odporny na wiatr. W ten sposób nie będzie musiał skupiać się na jego skomplikowanych ruchach. Mimo tego, że miał być to duży twór, miał być przy okazji bardzo prosty. Jak na tak małe stworzonko wystarczy pięć sekund, aby spaliło się doszczętnie. Szczególnie, że jego płomienie miały bardzo szybko trawić swój cel.
Wciągnął powietrze w nozdrza, uzupełnił jeszcze swoją błonkę, o zakrywanie miejsc... niebezpiecznych, czyli wszelkich ubytków w ciele smoka, jak na przykład nozdrzy. A następnie tchnął maddarę w swój twór.
Miał on zniknąć po wcześniej opisanych pięciu sekundach. Najpierw znikną płomienie, a dla bezpieczeństwa po sekundzie jego błonka. Czy w końcu jego atak się powiedzie?
: 26 lis 2016, 20:27
autor: Kruczopióry
Wszystko działo się dosłownie w ułamku sekundy: najpierw była błonka, potem pożar, potem silny ból i natychmiastowa dematerializacja tworu, potem ulga, a potem... ciche pacnięcie czegoś bardzo małego o grzbiet Burzowego. I jeszcze parsknięcie starszego czarodzieja, który podszedł, aby znowu poczochrać swojego ucznia po łbie.
– Coś ci wyjaśnię – rzekł, patrząc teraz bardzo głęboko w oczy – czego jeszcze nie wiedział – przyszłego przywódcy. Prawą przednią łapę trzymał na głowie adepta, nie spuszczając zeń wzroku, przez co Burzowy mógł poczuć na sobie lekką presję... ale czy to źle? – Mucha nie ma żadnych szans w walce z ogniem; wystarczy dosłownie moment, jedno zetknięcie, aby całkowicie ją unicestwić, spalić, spopielić, obrócić w pył. Użyłeś znacznie więcej mocy, niż potrzebować... o mało nie ponosząc tego konsekwencji – zaznaczył, spoglądając wymownie na łuski młodego. W kilku miejscach zostały lekko osmalone, choć nawet raną nie można tego było nazwać – bo... – Użyłeś zbyt wiele mocy, krzywdząc sam siebie – dużo lepiej postąpiłbyś, gdyby zamiast skupić się na dwóch wyobrażeniach, skierował maddarę od razu we właściwym kierunku... albo od razu zaplanował jej krótsze działanie -zwrócił uwagę, wyszczerzywszy lekko kły. – Trwający przez zaledwie mgnienie oka płomień nie wyrządziłby ci żadnej krzywdy i zabił muchę, dlatego niepotrzebnie chciałeś go utrzymać w działaniu dłużej. Ale to... lekcja na przyszłość – dodał, wyszczerzywszy lekko kły. I następnie... odsunął się nieznacznie.
Spoglądając na pobliski kamień – wielki, granitowy, twardy, trochę jajowaty – skierowany węższą stroną do góry, wyraźnie wyższy niż szerszy, trzymał się, gdyż ktoś go keidyś mniej lub bardziej przypadkiem wbił lekko w ziemię.. Sięgał pionowo mniej więcej do nasady szyi adepta, szerokość w najgrubszym miejscu miał zaś mniej więcej jak smoczy łokieć. W tym zadaniu... nie było finezji. A może...?
– Teraz go zniszcz – rzekł Kruczopióry... tak po prostu. Ale... Ale może to zadanie wcale nie było takie proste, jak wydawało się na pierwszy rzut oka?
: 30 lis 2016, 20:28
autor: Znamię Burzy
I faktycznie, mimo swego zabezpieczenia, adept poczuł, jak małe fragmenty ognia dotarły do jego łusek. Pieczenie było strasznie nieprzyjemne, jednak pojawiło się dopiero pod koniec trwania tworu. Na szczęście dopiero wtedy. Kto wie, czy Burzowy nie był już na tyle zdesperowany, żeby zabić muchę mimo wszystko? Nawet za cenę własnych ran...?
Gdy więc ogień zniknął pod adeptem ugięły się nieco łapy. Ból był faktycznie silny, jednak bardzo szybko zmalał, aż w końcu zupełnie zniknął. A może mu się jedynie wydawało, że to była krótka chwila...?
Nie, to musiała być tylko chwilka. Poczuł lekkie uderzenie czegoś małego o grzbiet. Obrócił się gwałtownie wywołując niewielki ból w skroniach i ujrzał tą przeklęta muchę. Czyli... udało mu się. Odwrócił się z powrotem w stronę Kruczopiórego, a na jego pysku malowała się wciąż powaga. Cóż z tego, że wykonał zadanie, skoro zajęło mu to aż tak długo? I zrobił to w sposób tak... niedoskonały?
Wysłuchał więc ze spokojem Ognistego. Miał rację, że powinien pozwolić działać ogniowi przez dużo krótszy czas. Ułamek sekundy, tyle pewnie by wystarczyło.
On również nie spuszczał wzroku z nauczyciela. Wcześniej chciał jedynie zabić to nieszczęsne stworzenie, teraz faktycznie poczuł presję. Starał się jednak nie dać po sobie tego poznać – jak miałem skierować maddarę przeciw temu owadowi, skoro był ode mnie szybszy? Cokolwiek bym nie zrobił, to mogłeś nakazać jej ruszać się szybciej i szybciej. Jesteś ode mnie bardziej precyzyjny, dokładny, szybszy – powiedział po prostu. Nie wiedział, gdzie mucha będzie za chwilę, musiał więc swoim zaklęciem objąć spory obszar. Jak miał skierować maddarę przeciwko czemuś, co mogło mu się z łatwością wymknąć?
Spojrzał w stronę, w którą skierował wzrok czarodziej. Głaz. Całkiem spory głaz. Przez krótką chwilę zastanowił się, jak go zniszczyć. Mógł użyć potężnego strumienia wody, aby poprzecinać granit, mógł użyć czegoś podobnego do młota, który pogruchotałby jego cel. Ale... mógł też wypalić głaz. Użyć kwasu. I to chyba było najbezpieczniejszą opcją. W końcu Kruczopióry tym zadaniem na pewno chciał znów coś sprawdzić, nie mogło być aż tak proste.
A więc na początek wyobraził sobie sam kwas. Tym razem miała być to przezroczysta, gęsta, oleista ciecz. Nie miała mieć żadnego zapachu, lecz wypalaniu przez nią innych materiałów miał towarzyszyć głośny syk. No i oczywiście płyn miał być potwornie żrący.
Kula kwasu o średnicy równej połowie szerokości kamienia miała pojawić się nad pół łuski nad jego czubkiem i natychmiastowo po pojawieniu się opaść nad granit. Kwas miał się rozlać po całej powierzchni kamieniu i przeżreć z głośnym sykiem jego powierzchnię wnikając głęboko w jego środek. Burzowy zdawał sobie sprawę, że w taki sposób nie zniszczy całego kamienia, więc chwilę później, gdy cały kwas już przereagował pół łuski nad pozostałościami głazu miała się pojawić kolejna kula, o identycznej szerokości. Ta miała już załatwić całą sprawę do końca.
Chyba, że nie będzie to potrzebne.
Jako że kwas był stosunkowo gęsty, miał rozpływać się po kamieniu powoli. Do tego Burzowy nadał mu dwie specyficzne właściwości. Po pierwsze, jego cząsteczki miały się do siebie na tyle przyciągać, aby po opadnięciu na granit przez przypadek nie rozprysły się na wszystkie strony. Po drugie kwas miał oddziaływać jedynie na materiał, z którego stworzony jest głaz, na nic więcej. W ten sposób nie zniszczy przez przypadek ziemi bądź też nie zrani żadnego z nich.
Uporządkował jeszcze raz swoje wyobrażenie i tchnął maddarę. Liczył, że tym razem będzie dużo lepiej.
: 02 gru 2016, 0:41
autor: Kruczopióry
– Źle mnie zrozumiałeś – odpowiedział czarodziej, którego ślepia bacznie wpatrywały się w Burzowego. – Nie miałem na myśli, żebyś celował w owada, przecież sam cię chwilę temu uczyłem, abyś tego nie robił! Miałeś na myśli coś w rodzaju... hmmm, fali uderzeniowej. Energi idącej od twojego ciała na zewnątrz, ale nie do środka, na przykład warstwy ognia wystrzeliwującej wokół. Ale z tym przemyśleniem cię zostawię – rzekł, wyszczerzywszy znów lekko kły. – Chcę nie widzieć kamienia!
I czego chciał, tego... no cóż, nie dostał. A przynajmniej nie tak, jak tego by chciał! Pierwsza kula kwasu opadła na skalę – i już tutaj młody popełnił pierwszy błąd! Oto bowiem wymyślony przed młodego kwas, trafiając w cel, natychmaist rozbryznął się na wszystkie strony, dosłownie niczym wybuchający płomień, aż Kruczopióry skrzywił się i cofnął, coby przez przypadek nie zostać czymś trafiony! Jedna z cząsteczek trafiła adepta w łapę; to wystarczyło do rozproszenia go i twór zniknął, nim kwas rozpanoszył się na dobre. Ale Burzowy próbował... Cóż.
Może i dobrze, że się zdekoncentrował, gdyż jeszcze kilka zapodzianych kropel trafiło w obydwa smoki i gdyby utrzymał je w mocy dłużej, być może niechcący wyrządziłby im rany. Tak... zwyczajnie skończyło się na chwili pieczenia. I drugiej próbie.
Tutaj już Kruczopióry o osłonę zadbał za adepta; kwas ponownie strzelił na wszystkie strony, niemniej przezroczysta, cylindryczna powłoka z powietrza tym razem zatrzymała "odpryski", pozwalając młodemu skoncentrować się. Kamień... osłabł. Kwas powoli, stopniowo przeżerał się przezeń, zaczynały powstawać niewielkie dziury, w kilku miejscach naruszona materia odpadła, niemniej było to dalekie od ideału. Znaczy... gdyby Burzowy pracował jeszcze przez dłuższą chwilę, może i kamień by zniknął, niezadowolenia na pysku Ognistego sugerowało jednak jasno, iż nie miał ochoty na to czekać.
– Stop – rzekł spokojnie, westchnąwszy przy tym nieco ostentacyjnie. – Niektóre techniki działają dobrze w dłuzszej perspektywie, ale w walce na taką nie ma czasu – zaznaczył. – Kwas szybko przeżera się przez to, co miękkie; przez łuski, futro, mięso czy żyły, ale na inne, twardsze elementy zazwyczaj potrzebuje więcej czasu. Jak tutaj – podkreślił, wymownie spoglądając na znacznie wątlejszy, ale jednak stojący na swoim miejscu kamień. – Pomyśl o walce: jeżeli spotkasz się w niej z kamieniem, niemal na pewno będzie to wyobrażenie drugiego czarodzieja, który się tym kamieniem chroni bądź atakuje, chyba że jakiś wojownik w swojej finezji pomógłby sobie leżącą obok skałą... o ile zdołałby ją tak szybko podnieść – stwierdził, przewróciwszy ślepiami. – Wtedy nie będzie czasu na niszczenie go kwasem, to zdecydowanie zbyt czasochłonne, a do tego niebezpieczne, gdybyś chciał się podobnie ochronić. Zresztą... odpryski, jak sam się przekonałeś, do przyjemnych nie należą – zaznaczył... jeszcze raz przewróciwszy ślepiami.
– Zmieniam więc polecenie: zniszcz ten kamień szybko – dodał na koniec, uważnie obserwując Burzowego. – Masz ułatwione zadanie, kwas naruszył jego strukturę. I tym razem wymyśl coś... dobrego.
: 04 gru 2016, 0:33
autor: Znamię Burzy
// rozumiem, że na dodatkowe właściwości byłoby zbyt wygodnie...? :p
Cóż, genialne w swojej prostocie. Dlaczego tylko on na to nie wpadł...? Fala uderzeniowa. Mógł się pozbyć tej muchy w tak prosty sposób. Ale nie pomyślał w takich kategoriach. Chciał zrobić za dużo. Westchnął tylko kiwając głową.
I znowu historia się powtarza. Najbezpieczniejsza opcja okazała się totalną porażką. Nie dość, że kwas odprysnął mimo wszystko w ich stronę, to wcale nie oddziaływał tylko na granit, no i nie niszczył głazu wystarczająco szybko.
Tragedia. Twory, przynajmniej zazwyczaj, pojawiały się. Cóż to jednak znaczy, skoro tak jak pomyślał wcześniej, chciał za dużo. Wymyślał jakieś udziwnienia, niepotrzebnie nadwyrężał swoje możliwości, co skutkowało... tym, że Kruczopióry musiał interweniować. Adeptowi było zwyczajnie wstyd.
Słysząc głos Ognistego zamknął powieki i schylił łeb, jakby chciał się oddzielić od tego, co się wokół działo. Słuchał swojego nauczyciela, jednak podniósł głowę dopiero po kilku dobrych sekundach.
Obrona kwasem... nawet by o tym sam nie pomyślał. Przecież nie miało by to najmniejszego sensu. Jeśli chodzi o atak, no to faktycznie kwas lepiej sprawi się w przypadku walki z wojownikiem, niż czarodziejem. A w tym drugim przypadku trzeba było być po prostu szybszym od swego przeciwnika.
Szkoda, że sam nie był w stanie tego pojąć.
Choć z drugiej strony... po coś potrzebował nauczyciela, prawda? Gdyby wszystko mu wychodziło, to on mógłby nauczać innych czarodziei. Ale do takiego... mistrza dużo mu jeszcze brakowało.
Pod koniec mowy Kruczego w ślepiach Burzowego znów można było dostrzec samozaparcie. Było słabe, ale jednak... było. Nie gasło. Ehh, był topornym uczniem. Miał jednak nadzieję, że ta nauka nie pójdzie na marne.
Wymyśl coś dobrego. Świetnie, to tak a propos cierpliwości. Spojrzał na kamień. Faktycznie, był już wyniszczony.
Co mu pozostało? Próba rozwalenia kamienia poprzez uderzenie w niego czymś bardziej wytrzymałym? Zbyt mało prawdopodobne, że się uda. Strumień wody sobie odpuścił, miał zniszczyć kamień... szybko.
I wtedy gdzieś w głębi umysłu usłyszał słowa Kruczopiórego. Miałem na myśli coś w rodzaju... hmmm, fali uderzeniowej. Czy tu też fala mogła być rozwiązaniem?
Osłabiona struktura granitu powinna być stosunkowo prosta do zniszczenia. Uspokoił myśli i skupił się na swoim zadaniu.
Źródłem fali miała być kopuła, która miała być wydrążoną półkulą. Jej promień miał wynosić tyle, ile długość od ziemi do połowy szyi. Czubek kopuły miał znaleźć się idealnie nad czubkiem skały.
Kopuła ta, oprócz tego, że miała być źródłem, z którego zostanie wypchnięta fala, miała też stanowić barierę dla odprysków – tym razem skały. Półkula miała być przezroczysta, jednak widzialna, obraz pod nią powinien się jedynie nieco rozmywać. Grubość tej twardszej i wytrzymalszej niż granit powłoki miała wynosić szpon, na całej długości powinna być ona gładka i śliska. Kopuła miała być na stale przytwierdzona do podłoża, na którym się znajdzie. Nie miało być możliwości, aby się ona poruszyła, bądź w którymś miejscu przerwała. No i, co chyba w miarę oczywiste, miała być ona odporna na to, co sama wytwarza. To znaczy siła uderzenia powinna być po prostu wchłaniana przez źródło po odbiciu od ziemi.
Przechodząc do sedna, z górnej części źródła miała powstać opisana właśnie fala. Fala skierowana do wewnątrz półkuli, a dokładniej rzecz biorąc to w linii prostej do jej środka. Niewidzialna siła miała być doprawdy potężna, do tego wytwarzać głośny huk, słyszalny bez problemu spoza kopuły. Fala miała uderzać raz za razem, czasem skierowana z samego czubka kopuły, czasem miejsce jej powstania miało być przesunięte kilka łusek w tą czy inną stronę.
Uderzenie miało rozchodzić się w postaci stożka, aby mogło objąć swoim działaniem na raz większą część skały. W ten sposób już po pierwszym uderzeniu granit powinien rozpaść się na mniejsze kawałki, a po kilku kolejnych z kamienia powinny zostać zaledwie drobne kamyki.
A skoro Kruczopióry chciał, aby Burzowy zrobił to szybko, to uderzenia miały pojawiać się w bardzo krótkich odstępach od siebie, nie wynoszących nawet jednej trzeciej sekundy. Po mniej więcej dwóch sekundach powinno być po wszystkim. Albo i wcześniej.
Burzowy przestanie wysyłać kolejne fale, gdy zobaczy, że kamień rozpadł się na tyle, że będzie można to uznać za zniszczenie. Albo wtedy, gdy jego zaklęcie nie będzie działać. Czyli dostanie kolejną reprymendę od Ognistego.
Odsunął od siebie wszystkie negatywne myśli i tchnął maddarę w swój twór. Pozostało tylko... czekać.
//a jak mi powiesz, że fala nie działa, to kurczę chyba w Wiedźmina 3 nie grałeś... xD
: 06 gru 2016, 22:10
autor: Kruczopióry
Bum! Bum! Bum! Bum! Bum! Bum! Bum!
Nie szło tak dobrze, jak Burzowy wyobrażał sobie, konstruując zaklęcie, kolejne uderzenia fali jednak raz po raz rozbijały kamień, raz po raz rozlegał się dźwięk kruszenia, w potem uderzenia o barierę, która – wbrew intencjom adepta – nie okazała się tak idealnie trwała, wyginając. Wystarczyło to jednak, aby przyszły czarodziej nie zranił tym razem ani siebie, ani swojego nauczyciela.
Kamień rozbijał się dość wolno, po pierwszym trafieniu po prostu pofrunął po wnętrzu kopuły, kilkukrotnie odbijając się od ścian, z każdym kolejnym krokiem zaś jego kawałeczki stawały się mniejsze i mniejsze, aż wreszcie tak drobne, iż rzeczywiście można było to nazwać zniszczeniem. Czarnołuski przewrócił wymownie ślepiami i ostentacyjnie ziewnął, niemniej nie bił z niego żaden rodzaj gniewu. Bardzo było to coś w rodzaju spojrzenia nauczyciela na ucznia, który wciąż musi się wiele nauczyć.
– To nie była najszybsza metoda – rzekł. – Ale przynajmniej zadbałeś o to, co było najważniejsze: chodziło mi o zniszczenie kamienia tak, abyś nie wyrządził sobie krzywdy sam. Może nie zawsze łatwo jest to dostrzec, ale maddara bywa bronią obosieczną; źle ukierunkowana myśl potrafi wyrządzić krzywdę nie tylko twojemu przeciwnikowi, ale i tobie – zwrócił uwagę, mierząc smoka uważnym spojrzeniem. – tak czy tak... chyba wystarczy. Choć to nie koniec nauki na całe twoje życie, Burzowy; zgłoś się do mnie, gdy samodzielnie przemyślisz różne warianty ataków, ich możliwości, zalety i wady. Wtedy będziesz bowiem gotowy na lekcję kolejną. Ale to przyszłość – zaznaczył, uśmiechnąwszy się nieznacznie. – Zresztą myślę, że wiele do przemyśleń dam ci i tak za chwilę. Gotowy, aby nauczyć się... obrony? – zapytał, a w jego spojrzeniu pojawił się błysk. Nagle pysk czarodzieja pokrył uśmiech, zaś kły wyszczerzy się wręcz obłąkańczo, zwiastując to, co siedziało w jego głowie.
Burzowy z pewnością nie zdawał sobie spawy, co go czeka, jeśli odpowie "tak". Ale to tym lepiej; będzie mógł adepta bardziej... zaskoczyć.
// raport MA IV :)
: 14 gru 2016, 23:13
autor: Znamię Burzy
Udało się. Udało się! I to już za drugim razem! Może nie były to powody do jakiejś dumy... ale Burzowy i tak był zadowolony. Trzeba było przyznać, Kruczopióry był naprawdę wymagającym nauczycielem. Ale przecież o to właśnie chodzi, nauczył się w tej nauce mnóstwa nowych rzeczy. Postara się pamiętać o każdym swoim błędzie... czeka go pewnie wiele najróżniejszych rozmyślań po powrocie do groty.
Uśmiechnął się radośnie, gdy Ognisty wykonał ostentacyjne ziewnięcie. Szybko jednak się opanował i zwrócił swój wzrok ku swemu mentorowi.
Kiwał raz po raz głową. Chyba dostał właśnie propozycję poprawy umiejętności magii ataku na przyszłość. Zanim jednak będzie gotowy znów podjąć naukę u Kruczego minie pewnie całe mnóstwo księżyców.
Gdy czarodziej wypowiadał ostatnie zdanie Wzburzony przygotował się już na to, co się może za chwilę wydarzyć. Uspokoił rozradowaną świadomość, wyciszył się, wyrównał oddech. Zdawał sobie sprawę, że za chwilę zmierzy się z tworem Kruczopiórego. Tym razem jednak... pomyłki będą bardzo groźne.
Kiwnął głową – tak – jedno proste słowo. Usłyszy jeszcze jakieś porady od Ognistego, czy raczej powinien skupić się już na przyszłym tworze?
: 17 gru 2016, 20:50
autor: Kruczopióry
Czarodziej uśmiechnął się; zapał Burzowego zdawał się go radować, nawet jeśli niektóre niektóre wymysły adepta były niedopracowane bądź nieprzemyślane. Przytaknął smokowi, stając naprzeciwko niego, przez moment lustrował ślepia przyszłego przywódcy... a w głowie tworzył plan kolejnej lekcji.
– Pierwszy w obronie jest automatyzm – rzekł. – Gdy wymyślasz atak, możesz, a wręcz powinieneś pozwalać sobie na finezję – nietypowe, niestandardowe uderzenie może bowiem zaskoczyć przeciwnika. W obronie inaczej: musisz działać szybko, musisz od razu znać swój cel i szybko przelewać weń moc, inaczej zanim wyobrażenie zmaterializuje się, pazury lub maddara twojego przeciwnika dosięgną cię, dotkliwie raniąc. Zaczniemy wiec od teorii, aby potrafił szybko reagować – podkreślił. – Kula ognia, drewniany kij, rozlewający się z góry na łeb kwas – opowiedz mi, jak broniłbyś się przed każdym z wymienionych -zaznaczył.
A jednocześnie w jego oczach pojawił się błysk – tajemniczy, podejrzany wręcz nieco błysk. oto bowiem Burzowy – bez żadnego uprzedzenia! – będzie miał bardziej... praktyczny element lekcji. Igłę. Zwykłą, metalową, długą na szpon i ostrą igłę – ta miała zmaterializować się dokładnie pod jego lewą przednią pachą, wbijając się weń głęboko! Tak, szatański był to plan – zadać ranę już na początku, zupełnie dekoncentrując adepta, i to podczas jego własnej wypowiedzi! Ciekawe, czy smok odnotuje przepływ maddary... i czy zdoła się przed nim obronić na czas.
: 18 gru 2016, 19:44
autor: Znamię Burzy
Automatyzm. Sam zdążył się przekonać o tym, że tak jak podczas ataków można było pozwolić sobie na więcej dowolności, tak jeśli chodzi o obronę istniało kilka przepisów, które zwykle się sprawdzały. I to tych przepisów powinno się zwykle używać, w końcu czemu nie używać czegoś, co dobrze działa?
Jednak trzeba było wiedzieć, jak poprawnie ten przepis wykonać. Bo co z tego, że ktoś wie, co ma po kolei zrobić, skoro gdzieś po drodze pojawią się błędy? A kiedy pojawi się pierwszy błąd wywołanie lawiny było już istną błahostką.
Dostrzegł błysk w oczach Kruczego. Wyczulił swoje zmysły, jednak nie czuła nic podejrzanego. Na razie... – w pierwszym dwóch przypadkach stworzyłbym kamienną tarczę, a w ostatnim – przeciągnął ostatnie słowo, gdyż poczuł to, czego się spodziewał. Maddara ułożona liniowo w stronę jego lewej przedniej pachy. Jej cząsteczki były tak blisko, że Burzony nie miał problemów z określeniem kształtu tworu.
Trzeba więc szybko reagować! Adept wyobraził sobie, że jego pachę pokrywa cienka (o grubości połowy łuski) warstwa stali. Pachę wraz z okolicami, czyli powłoka miała też objąć swoim zasięgiem wszystkie jego łuski w odległości szponu od zagrożonego miejsca.
Stalowa warstwa miała być zupełnie gładka, a jej brzegi zaokrąglone. Sam materiał miał być oczywiście bardzo twardy i wytrzymały. Odporny na wszelkie większe bądź mniejsze naciski. Cokolwiek miało zaatakować Burzowego, powinno odbić się po prostu od jego tarczy.
Przechodząc do dekoracji, metal miał być chłodny, a wręcz zimny, powinien przybrać srebrną barwę. Miał mieć metaliczny posmak, brak zapachu. Jego powierzchnia miała być nieco śliska.
Zdążył sprawdzić jeszcze całe wyobrażenie i tchnął maddarę. Tworzył już podobną obronę wielokrotnie, więc o ile atak Kruczego nie będzie w jaki sposób zaskakujący, to nie powinno być problemów z ewentualną raną.
<fragment, który wchodzi w życie tylko wtedy, gdy twór nie okaże się kompletną klapą>
– również odpowiedni byłby kamień, tylko tym razem w postaci misy. Jej zawartość wylałbym potem gdzieś na bok – zakończył deklamować. Zdał test?
: 22 gru 2016, 20:56
autor: Kruczopióry
Ałć.
Poczuł delikatne, prawie niezauważalne ukłucie, obrona zadziałała nie najgorzej, choć zawiodła go w ostatniej chwili – gdyż już wypowiadał ostatnią część swojej odpowiedzi. Metal... no cóż, nie okazał się dość trwały – a może to kwestia trwałości tworu Kruczopiórego...? Cóż, czarodziej Ognia miał jeszcze wiele, bardzo wiele do przekazania.
– Zachowałeś czujność, ale to dopiero początek – rzekł, uśmiechnąwszy się zawadiacko. – Podczas walki przeciwnik nie będzie cię pytał o pozwolenie na atak, a już na pewno nie zrobi tego drapieżnik podczas polowania. Masz pozostawać czujny i uważny, gotowy zawsze, nawet podczas snu. Nie ma wyjątków – rzekł... ach, znów przelewając maddarę?!
Teraz będzie miał okazję przekonać się, jak smok poradzi sobie w całkiem poważnym przypadku. Kula ognia – średnicę miała jak pysk adepta, buchając pomarańczowymi płomieniami i wydzielając niebywałe wręcz ilości ciepła, pojawiła się tuż nad ogonem smoka, zaraz za jego zadem. I natychmiast ruszyła w dół, aby ogon ten brutalnie i bezlitośnie przepalić! Lepiej się broń, Burzowy!
: 23 gru 2016, 21:13
autor: Znamię Burzy
Auć, ale całe szczęście... bardzo małe auć.
No, maddara nie zawiodła go zupełnie. Szczerze powiedziawszy był nieco zdziwiony, że twór Kruczego dotarł do jego ciała, lecz nie dał tego po sobie poznać. W momencie, gdy igła przedostała się przez obronę na krótki moment Burzowy przymrużył powieki – nic więcej, nic mniej.
Lekko przekrzywił łeb, gdy słuchał kolejnej wypowiedzi Ognistego. Zanotował sobie wszystko co mówił, mimo że były to tym razem akurat – przynajmniej dla niego – oczywiste rzeczy.
A jak bardzo oczywiste... miał szansę udowodnić właśnie teraz. Znów poczuł cząsteczki maddary wędrujące gdzieś wokół swego ciała. Tym razem nad ogonem, tuż za zadem. Jeśli chce wyjść z tej nauki bez szwanku musi się czym prędzej bronić.
Wyobraził sobie, że jego zad oraz ogon (ten w tych miejscach, które nie stykają się z ziemią) pokrywa kamienna warstwa o grubości połowy szponu. Kamień miał być zupełnie gładki od strony ciała adepta, zaś chropowaty i szorstki od strony spodziewanego ataku. Miał przybrać najróżniejsze barwy szarości – od tej jasnej do zupełnie ciemnej. Kamień nie powinien wydzielać żadnego zapachu, dźwięku, nie powinien też mieć smaku.
To na tyle, jeśli chodzi o estetyczne wartości tworu. Teraz przydałoby się kilka tych użytecznych. Tych, dzięki którym Burzowy miał pozostać poza zasięgiem ataku Kruczego. A więc kamień miał być bardzo twardy, wytrzymały i odporny na skruszenie. Naturalnie nie powinien poddać się ani ognistym, ani lodowym atakom, jednak Burzowy wzmocnił działanie jednej z tych cech, gdy poczuł, że cząsteczki obcej maddary przebierają coraz bardziej gorącą formę. A więc jego kamienna zbroja miała być wybitnie odporna na zmianę temperatury, szczególnie na jej wzrost. Cóż jednak mogła zrobić kula ognia kamiennej tarczy...?
Do tego, żeby nie było żadnych wątpliwości, kamień miał być jednolity, a jego brzegi zaokrąglone. Ciężki twór miał przez ten moment przyciskać wręcz Burzowego do ziemi.
Upewnił się, że wszystko w jego wyobraźni znajduje się na swoim miejscu i po prostu tchnął maddarę w swój twór.
: 01 sty 2017, 15:57
autor: Strzegący Kolec
//dzwoneczki!
Evaris słyszał o pewnym interesującym wydarzeniu – mianowicie o tajemniczych dzwoneczkach, które rzekomo ukryte były gdzieś na Terenach Wspólnych. Nie pamiętał już, kto przekazał mu tę plotkę; czy jakieś inne pisklę, dorosły smok, a może w ogóle mu się to przyśniło lub to sobie wymyślił? Można było powiedzieć, że na punkcie poszukiwań złotołuski miał prawdziwą obsesję. Chodził całymi dniami szukając – niegdyś wszelkich interesujących przedmiotów, teraz głównie kamieni szlachetnych. To one najbardziej do niego przemawiały, miały w sobie to coś... Wędrował, aż ból łapek nie uniemożliwiał mu dalszej wyprawy lub nie zaczął zamartwiać się o Ihtana – jego rubin, który leżał w grocie zupełnie sam, bezbronny, narażony nawet na kradzież. Nietrudno więc się domyślić, że fakt, iż na ich terenach zostały ukryte niewielkie błyszczące, srebrne kulki napełniał go ekscytacją i wielce zainteresował.
Nie widział nigdy dzwoneczków, ale dokładnie mu je opisano. Z tego, co pamiętał, to były srebrne. Wierzył, że być może ich położenie nie jest przypadkowe i choć jeden z nich przyciągnęło do Srebrzystego stawu? Szklisty Zagajnik zawsze wydawał mu się być bardzo interesujący i żałował, że większość jego terenów pokrywała ta okropna Mgła.
Spojrzał niepewnie na taflę lodowatej wody. Nie potrafił pływać. A nawet gdyby potrafił, to za nic w świecie nie zanurzyłby się w niej o tej porze roku! Ale czy na pewno za nic...?
Jego złoty pyszczek odbijał się w szklistej wodzie, niezwykle czystej. Jednak to nie swoim odbiciem pisklak był tak zainteresowany. Jego ametystowe ślepia wędrowały po dnie stawu – tym najpłytszym, tuż przy brzegu. Smok stał na suchej powierzchni, uważnie przypatrując się i próbując dostrzec, czy może wśród kulistych, szarych kamieni spoczywających na dnie jeden z nich nie jest bardziej lśniący i nie posiada idealniejszego kształtu. Wtedy mógłby być poszukiwanym przez niego dzwoneczkiem!
Patrzył nie tylko na dno stawu, ale również pod łapy, na brzegu. Zaczął z samego rana, gdy tylko Złota Twarz wzeszła. Wiedział z doświadczenia, że poszukiwania mogą potrwać naprawdę długo, szkoda więc było marnować cenne światło. Postanowił obejść cały obszar naokoło, nie śpiesząc się. Dopiero później zabrał się za penetrowanie przylegającej do niego łąki. Próbował sobie przypomnieć, czy przez ostatnie kilka dni padało dużo śniegu. Jeśli nie, to mógł założyć, że dzwoneczek będzie na wierzchu, nieprzykryty białym puchem. W przeciwnym wypadku starał się odgarniać chłodną pierzynę i w ten sposób spróbować szczęścia.
: 01 sty 2017, 20:40
autor: Kruczopióry
// nie-dzwoneczki!
Bam!
Och, niewątpliwie Burzowy nadał swojemu tworowi wiele realizmu, poddając go działaniu siły ciążenia, przeoczył jednak przy tym pewien wyjątkowo istotny szczegół: był czarodziejem. Jego moc stanowiła magia, nie zaś siła. I co więcej, jeszcze dodatkowo zadbał, aby kamień dociskał go do ziemi... co skończyć się mogło tylko w jeden sposób: znienacka poczuł, jak jego zad zapada się pod ciężarem wyobrażenia, a nogi wyślizgują na boki, już za moment uderzył tyłkiem o podłoże, w tym samym momencie, w którym uczyniła to kula! Uderzenie zdekoncentrowało adepta – pierwszą najpotężniejsza falę ciepła kamień przyjął, osłona jednak jako pierwsza zdematerializowała się, efektem czego ostatnie płomyczki dotarły jednak do celu, nieprzyjemnie parząc smoka. Nie była to specjalnie ciężka rana – parę bąbli i trochę osmalonych łusek – niemniej znów wyszkolony czarodziej znalazł się o krok przed swoim uczniem. O krok.
– Przewiduj skutki swoich działań – rzekł, zmrużywszy ślepia i mruknąwszy nieprzyjemnie. – Sprecyzowanie umiejscowienia wystarczy, nadawanie dodatkowej siły pchającej w dół jest co najmniej nierozsądne, jeżeli chcesz się bronić skutecznie. Czasami trzeba myśleć o dwa kroki do przodu; trzeba myśleć nie tylko o tym, co jest teraz, ale i o tym, co będzie po wykonaniu wyobrażenie – podkreślił. – I jak przy ataku dbaliśmy o to, abyś sam się nie zranił odłamkami kamienia, tak przy obronie powinieneś na przykład się postarać, aby twór cię nie ściągnął na ziemię. A zresztą... dam ci okazję powtórzyć błąd – zaznaczył, wyszczerzywszy kły. Och, nawet tym razem uprzedził, że zamierza zaatakować, co było całkiem miłe z jego strony!
Kolejnym wyobrażeniem była lodowa obręcz – w przekroju kwadratowa, jej grubość i szerokość wynosiły po dwa szpony, szkliście przezroczysta i pierońsko zimna. Czarodziej wyobraził sobie, jak pojawia się wokół tułowia adepta, który jeszcze nie podniósł się z ziemi na dobre: zaraz za skrzydłami, na wysokości brzucha, oplatając szczelnie ciało Burzowego, między nim bowiem a tworem Kruczopiórego nie miało pozostać nawet ćwierć łuski przestrzeni! Czarnołuski przelał maddarę, nieustannie obserwując swojego podopiecznego. Ciekawe, co wymyśli tym razem...?
: 02 sty 2017, 21:20
autor: Zawierzony Kolec
//dzwoneczkibomogę... W sensie dla Evarisa xD
Młody smok, który jako jeden z nielicznych zdecydował się podjąć reniferowe wyzwanie samotnie, wybrał jako miejsce swych pierwszych poszukiwań Srebrzysty Staw. Sceneria była piękna – pokryta białym puchem okolica lśniła się w bladym blasku Złotej Twarzy milionami przepięknych barw, czyniąc okolicę baśniową i nierzeczywistą. Pozornie idealna lokalizacja na dzwoneczek, prawda?
Nie.
Ani pod wodą, gdzie szukał Evaris, ani przy brzegu, ani nigdzie dalej nie było żadnego dzwoneczka, ani tym bardziej renifera, którego też ewentualnie mógłby się spodziewać. Za to było ładnie. Tylko czy to wystarczy zachłannemu pisklęciu? Chociaż czy chęć zdobycia czegoś ładnego, błyszczącego i cennego da się tak po prostu nazwać "zachłannością"?
: 09 sty 2017, 23:08
autor: Znamię Burzy
Au!
Burzowy chciałby móc zarzucić Kruczemu, że czepia się się szczegółów, detali. Gorzej, że taka drobnostka spowodowała właśnie osmalenie jego łusek. I uderzenie zadem o ziemię. Byłoby to zapewne zabawne... gdyby nie dotyczyło jego. Niech to strzeli...!
Zazwyczaj problem magów polegał na tym, że ich twory nie okazały się wystarczająco... realistyczne, silne aby stworzyły zagrożenie dla przeciwnika. Tym razem Burzowy nadał swojej obronie jednak jedną właściwość z dużo. I zapłacił za to pewną cenę... choć i tak nie aż tak wysoką, jaka mogła być, gdyby kamień nie pojawił się w ogóle. Ale i tak powinno się rozpatrywać tą próbę jako porażkę.
Jak to zwykle bywało – nie silił się na odpowiedź Kruczopióremu. Szczególnie, że z jego miny można było wyczytać prostą informację – broń się! Zresztą, nie tylko z miny, bo także i ze słów.
Burzony poczuł zawirowania maddary wokół swojego tułowia. Twór, którym Kruczy chciał go zaatakować już na starcie najwidoczniej miał dotykać jego łusek. Cząsteczki energii czarnołuskiego były na tyle blisko, że adept wręcz czuł, znał jej właściwości. Dla dobra Kropli – lepiej by było, gdyby myślał szybko.
Twór Kruczego miał mieć trzy łuski szerokości. Kropla więc wyobraził sobie, że jego ciało pokrywa bardzo cienka warstwa elastycznego materiału, akurat w obrębie miejsca, które było zagrożone atakiem plus dodatkowo po pół szponu w stronę skrzydeł i zada, tak dla przejrzystości i pewności.
Dlaczego ta jego obrona miała być tak cienka? Ano dlatego, że skoro atak czarodzieja miał pojawić się w zasadzie na jego łuskach. Czyli twór Burzowego bez problemu wciśnie się pomiędzy atak, a ciało smoka.
Pozostaje jednak pytanie... cóż ta warstwa materiału da? W wyobraźni adepta jej cząsteczki były nienaturalnie silnie upakowane. Gdy jednak tworu Burzowego dotknie lód... cząsteczki miały gwałtownie się "odpakować", a dodatkowo zacząć pęcznieć. Żeby nie było wątpliwości – struktura tworu nadal miała pozostać zwarta, jednak takie jej napęcznienie na całej długości i szerokości spowoduje pokruszenie lodu w wielu miejscach, przez co najprościej w świecie obręcz odpadnie na ziemię.
Jeśli jednak lód miał odpuścić pod wpływem tego pęcznienia materiał Burzowego musiał mieć kolejne właściwości. Zupełnie czarny, bez zapachu, połysku, smaku, dźwięku. Tak jak już było opisane – elastyczny, rozciągliwy, a z tego względu naprawdę wytrzymały. Wgniecenie do środka było w zasadzie niemożliwe. No oczywiście twór musiał być odporny na ujemną temperaturę. Przy tym miał być stosunkowo lekki... och nie, nie popełni tego błędu, co poprzednio.
Gdy upewnił się, że w jego umyśle wszystko leżało jak należy – tchnął maddarę. Tylko pytanie: czy będzie to podobnie wyglądać w rzeczywistości...
: 10 sty 2017, 18:49
autor: Kruczopióry
Trudno nawet powiedzieć, do czego można porównać to coś, co wyobraził sobie przyszły czarodziej, nie ma jednak co zaprzątać sobie tym głowy, bowiem po chwili już nie było czego porównywać! Twór, owszem, wypełnił przestrzeń między adeptem a jego ciałem – tyle że ze względu na cienkość już wtedy smok zaczął czuć delikatny chłód, jakim materiał "zaraził się" od lodu. I tak jednak najlepsze miało dopiero nadejść! Oto bowiem wyobrażenie zaczęło pęcznieć, wypełniać coraz więcej przestrzeni, ale... ale przecież ten lód był twardszy niż łuski smoka! Tym wyobrażenie zaczęło nie chronić, lecz uciskać Burzowego, zaczęło wżynać się w jego tułów, utrudniając oddychanie, aż wreszcie, gdy przestrzeni zrobiło się tam naprawdę mało...
BUM!
Czarny materiał rozpierzchł się na wszystkie strony, najpierw smok poczuł, jak ranią go odłamki własnego wyobrażenia, wyobrażania teraz połamanego, niespójnego, niektóre zostały między lodową powłoką a ciałem przyszłego czarodzieja, koląc boleśnie, zaraz potem zaś, gdy jego łuski same wróciły do normalnej pozycji, natychmiast przeszył go ból. Potężny. Natychmiast poczuł, jak wzdłuż całej obręczy ogarnia go dosłownie zatykające oddech zimno, jak łuski znienacka twardnieją, jak krew niemalże zatrzymuje się w strefach chłodu. Chyba jeszcze nigdy nie przeżył tak okropnego uczucia: Obręcz wcale nie znikała, a już na pewno nie tak szybko, jak mógł tego chcieć Burzowy. Kolejne mięśnie zaczynały drętwieć i obumierać, kostnieć, czarodziej czuł się, jakby coś dosłownie wysysało z nich życie... Aż mu się zakręciło w głowie. Dopiero wtedy wyobrażenie Kruczopiórego odpuściło, Burzowemu zaś jednak wiele to nie pomogło. Drżał z zimna, które szybko rozpanoszyło się po całym ciele, miejsca, w którym został zraniony, w ogóle nie czuł – łuski i mięśnie stały się tam twarde niczym kamienie, w licznych miejscach popękane, sporo drobnych kawałeczków po wpływem byle ruchu odpadało, osłaniając zmrożone, delikatnie krwawiące wnętrze. Ten atak był okrutny.
– Nie jesteśmy nawet w połowie... a ty znów przekombinowujesz – stwierdził czarnołuski szatan, wyszczerzywszy nonszalancko kły. – Teraz dam ci pomyśleć nad błędami samemu. Jeszcze raz! -zakrzyknął i... och, powtórka z rozrywki?!
Znów pojawiła się lodowa obręcz, obręcz nie mniej zimna od poprzedniej, tym razem jednak nie wokół tułowia, lecz wokół prawej przedniej łapy adepta – u jej góry, pod samą pachą. Tak jak poprzednia, miała szczelnie otoczyć ciało smoka, mrożąc je do cna, oczywiście była nieco mniejsza, w przekroju szeroka na szpon i wysoka na pół. Tchnął weń maddarę, nie dając smokowi zbyt wiele czasu na namysł. Ale może uznał, że Burzowy otrzymał tego czasu wystarczająco dużo przy pierwszym podejściu...?