Strona 13 z 34

: 08 sty 2016, 23:27
autor: Sketch

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

//Myślę, że masz znacznie zbyt krytyczne spojrzenie na to co mogłaś zauważyć z jego zachowania, Lillieath. //

Nie. Nikt mu nie będzie mówił jak ma postępować, a już na pewno nie jakieś dwie smoczyce. Pochodził z pustyni, potrafił przeciwstawić się burzy piaskowej, a miałby nie potrafić sprostać dwóm samicom? I niekoniecznie znów chodziło mu o wrogość do nich.
Samiec się zatrzymał i obrócił przez ramię, kiedy zobaczył gotową do odlotu Nade. Znów jego ślepia się przymrużyły, a kiedy znów obrócił się ciałem w ich stronę, jego ślepia nie były już okrągłe, a kryły dziką, wąską źrenicę. Coś się z pewnością zmieniło. Nie było już uśmiechu, a jedynie chłodne postanowienie.
Możecie zobaczyć drugą stronę rzeczy? Możemy być czymś więcej niż to w co się zamieniliśmy? Widzę w jednej strach, a drugiej rozczarowanie.
Mówił to melodyjnym dźwiękiem, chociaż wcale nie zabawnym. Nie trącał łapkami i nie chciał zabawy, a za to prędzej przerazi kłami...
Stanął raptem ogon od nich i ustawił się w płynnej pozycji gotowości. Czego się mogły po nim spodziewać? Wszystkiego. Teraz nie wyglądał jak przyjemny smok. Jego sympatyczny wyraz pyska został zastąpiony czujnymi i bystrymi ślepiami, a brak uśmiechu na pysku wyznaczał skupienie. Dyscyplina? Co one wiedziały o dyscyplinie? Co one wiedziały o nim samym? On im groził? On je ostrzegał i zrobił to ostatni raz. Bo samice wychowywane bez bliższego kontaktu z samcami nie mogły wiedzieć, że nie należy oceniać Assuremitha z góry, a skoro już widział w ich ślepiach takie ocenianie... No to przecież nie można zawieść ich oczekiwań!
Wiem czego chcę, w porównaniu do was obu... Chcesz się pastwić nade mną, Lilliath? Boisz się mnie, Nade? Obie macie rację, jednak ja przynajmniej w rozmowie jestem szczery. I nie zamierzam was stąd wypuścić...
Ledwie to powiedział, a doskoczył do nich. Zmęczona jeszcze Lillieth raczej nie stanowiła większego problemu dla wojownika który obrał sobie ją na pierwszy cel. Och nie zamierzał jej robić większej krzywdy, jak po prostu doskoczył pomiędzy nie, zarzucając zadem w bok, a kiedy wylądował, jego ogon poleciał za impetem wprost pod przednie łapy niedawno przybyłej siostry z zamiarem ich podcięcia. Zaraz po tym ataku, Smok rzucił się na Nade, rzucając się tak, aby wskoczyć jej na grzbiet i ją przyszpilić do ziemi, przy okazji nie łamiąc przy tym skrzydła, bo szkoda.
Wszystko to stało się niebywale szybko i zanim się Nade obejrzała, już poczuła na sobie ciepłą łuskę, która całą swoją masywnością na niej spoczywała. W takiej pozycji Nade zbyt wiele zrobić nie mogła, jednak zarazem mogła mieć świadomość tego, że Assuremith mógł już kilka razy ją porządnie podrapać, albo i nawet dotkliwie zranić. On jednak nie użył pazurów. Zamierzał je powstrzymać, a nie bić...
Chociaż zapewne i tak kolejny raz zostanie oceniony jako niewyżyty samiec psychopata, który napada na słabsze samice i je wykorzystuje. Cóż. Jeśli tak ma być... Niech tylko zobaczy i tym razem pogardę Lillieth, która sprowokowała go właśnie do tego ataku.

Pozostało więc powiedzieć czemu tak czynił. Było to spowodowane nie tylko prowokacją ze strony Lillieth, ale również próbą odejścia Nade. A co smoczyca takiego zrobiła, że została obiektem jego ataku? Bał się samotności i choćby musiał wymusić- zatrzyma kogoś przy sobie. To jego sekret i zapewne nawet obie bliźniaczki do niego nie 'zajrzą' i nie zrozumieją jego zachowania. Nie pomogły "prośby", pozostaje tylko siła i choćby złą drogą była- musiał uczynić to czego rodzina go najlepiej nauczyła! Za nim nie było nic- a przed nim jedno. Samice, które pragnął, chociaż czynami swoimi ciągnął się na przysłowiowe 'dno'. Niemniej kto nie próbuje ten nie żyje!

: 09 sty 2016, 21:38
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth była świadoma, że może stać się jej krzywda. Za każdym razem, kiedy spotykała Assuremith, odczuwała pewne napięcie podyktowane wewnętrznym przeczuciem. Ale ryzykowała. Co miał w sobie ten krwiście-czerwony samiec o oczach jak rażące słońce, że chciała mieć go za sojusznika? Może to, co ich łączyło, czyli egzystencja w całkowicie odmiennych środowiskach? On znał piekło suchych wydm i gorących skał. Ona – zaśnieżone, skute wiecznym lodem szczyty gór.
Słysząc ton z jakim wypowiadał pierwsze zdania, miała wrażenie, że dźwięczy w jej uszach nabierającą siłę groźba. Nim zdążyła się odwrócić i coś odpowiedzieć, zaskoczona ostatnimi słowami: "nie zamierzam was stąd wypuścić", czerwono-łuski samiec doskoczył do nich i stanąwszy między nimi rozdzielił je brutalnie.
Uderzenie w łapy Liliathreven spowodowało, że Nadeithscallieth straciła jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją. Uniosła zaledwie jedną przednią łapę, żeby się do niego odwrócić. Co zamierzała zrobić? Pomóc przede wszystkim siostrze. Oddzielić ją od Assuremith. Zasłonić własnym bokiem.
To było już mniej ważne, kiedy samiec w mgnieniu oka odwrócił się w jej stronę. Zamarła na moment w niepewności.
Assuremith, chciała zawołać, ale słowa utkwiły jej w gardle. Pierwszy raz widziała u niego takie spojrzenie. Przekaz w przekazie. Samiec odbił się przednimi łapami i zaskoczył ją wyskakując w powietrze, a potem lądując na jej czarnym grzbiecie. Masywne ramiona rozłożyły skrzydła, które załopotały, kiedy onyksowa samica uginała łapy. Przez może dwie, albo trzy sekundy walczyła o ustanie na łapach. Jej opór nie miał sensu. Jak się można było spodziewać, opadła na brzuch w śniegu, przyduszona przez silniejszego i cięższego przeciwnika.
Nadeithscallieth pierwszy raz była tak okrutnie zniewolona, w dodatku była w bardzo niekomfortowej sytuacji. Ciepło łusek ocierających się o jej grzbiet wywołało nieznane jej do tej pory uczucie bezsilności. Co więcej, wiedziała, że Assuremith mógł być zdolny do jej zranienia. Raniąc ją, mógł zranić też jej duszobliźniaczkę.
Jak znała Lilliathreven, wiedziała, że samica była gotowa do natychmiastowego ataku w jej obronie. Czuła wzbierającą w niej złość i strach. Mieszanina wybuchowa jeśli chodziło o bliźniaczki, Musiała szybko powstrzymać siostrę, nim ta sprowokuje Assuremith do skrzywdzenia ich.
Nie atakuj, siostro!
Okrutna prawda. Atakując członka jakiegokolwiek z zamieszkujących tu stad, mogły sprowadzić na siebie bardzo poważne konsekwencje. I w najlepszym przypadku byłoby to wygnanie za barierę.
Lilliathreven obierała myśli pośpiesznie biegnące od osaczonej siostry. Nadeithscallieth zawarła sojusz, ze Stadem Życia, do którego należał Zwiastun Światła. Gdzieś tam, wiedziała – tak jak jej siostra – że zachowanie samca było podyktowane innymi zamiarami, niż zwykła chęć okaleczenia ich. Bo gdyby chciał je zranić, zrobiłby to dawno, prawda?
Ogon Nadeithscallieth odepchnął ogon Assuretmitha. Przynajmniej tyle mogła zrobić.

: 10 sty 2016, 21:00
autor: Lilliathreven
Lilliath widziała, jaką pozycję przybrał Assuremith. Był gotowy do skoku w ich stronę, do ataku, morderczego cięcia albo kłapnięcia zębiskami. Lill nie zdążyła się cofnąć, choć próbowała. Gruchnęła o ziemię, chociaż nic poważnego jej się nie stało – zgodnie z zamiarem samca, ale tego nie wiedziała. Czyżby mu się nie powiodło? A nie... Wtedy jednak śmiał skoczyć na grzbiet jej siostry. Ślepia rozszerzyły się momentalnie, a w nich można było zobaczyć strach. Strach o życie siostry, o to, że ją skrzywdzi w jakikolwiek sposób, ta myśl była dla Lill... nie do zniesienia. Były sobie tak bliskie, że każda rana zadana jednej, miała swoje odzwierciedlenie w drugiej. Chwilę później strach zmienił się w gniew, istną burzę, mieszankę emocji, która rozpętała się w umyśle jej, a także umyśle jej siostry. Obie bały się nie tylko o własne zadki, ale także o tą drugą. Mógł to zrobić, mógł je być może nawet zabić... a jednak, pokazał im tylko swą zwinność i siłę. Chciał je zdominować i mieć dla siebie, i... nie zrobić krzywdy. Lill zawahała się. Gniew powoli odchodził, burza uspokajała się, chociaż przychodziło jej to z trudem. Obie dobrze wiedziały, że nie tylko atak na niego będzie złym pomysłem, więc od razu odrzuciła taki pomysł. Ale i to, że "związek" jaki im proponował, byłby dla nich korzystny. Byłby korzystny dla bliźniaczek, dla Zwiastuna, a także dla jego stada...
Lilliath pierwszy raz, od kiedy się spotkali, była na tyle poważna, co teraz. Nie pozostał w niej gniew czy strach. Gdyby chciał je skrzywdzić, już leżałyby i cierpiały. Tyle przynajmniej mogła wywnioskować po jego zachowaniu. Prawdopodobnie... od tego momentu nie będzie już sobie żartowała w jego obecności. Nigdy. Nawet, jeśli dojdą do porozumienia.
Samica pozbierała się czym prędzej z ziemi, ostrożnie, obserwując Assuremitha. Nie zamierzała go atakować. Zrobiła ku nim krok, a potem drugi. Łapy trzęsły jej się, jakby były z waty. Zerknęła na siostrę. Wolałaby być na jej miejsce, byle tylko nic jej się nie stało... Podkulona, położyła się na boku obok nich. Jej uległa postawa mogła być odczytana jednoznacznie przez samca.
Niech tak będzie, Assuremith. – powiedziała ciszej, łagodniej niż wcześniej. Poddała się. Nie brzmiała na smutną czy rozżaloną, jakby miała do niego pretensje, co mogło zdziwić. Zamierzała mu się oddać, jeśli tego chciał, zaakceptowała jego wolę. Jeśli potrafił im w ten sposób, co przed chwilą, udowodnić swoją siłę, może na nie liczyć. Obie siostry.
Siostro...
Nie patrzyła w ślepia Nadeith, ale swoje myśli ciągle kierowała ku niej. Wiedziała, że się zgodzi. Musiała. A jeśli go zaakceptują i przyjmą, może nawet jest jeszcze szansa, że się dogadają? Że będą czerpać z tego... przyjemność? Skierowała wzrok na samca. Na jego ciało, czerwone łuski i w końcu żółte ślepia. Nie bała się patrzeć w oczy nawet wrogom, nie czuła się wiec w żaden sposób skrępowana, bo i nie był im wrogiem. Chyba...
Co więcej, teraz nawet zachciała poznać go głębiej. (ta kobieca zmienność!) Wcześniej widziała w nim tylko kogoś, kto głupio chciał wyrwać obie bliźniaczki i liczył na szczęście, ewentualnie próbował zaszantażować, nieudanie oczywiście. Tym razem wykazał się zwinnością i siłą godną samca, w końcu! Nie zamierzał im odpuszczać i chociaż było jej do tego daleko w tej chwili, mogła go polubić. Może i jeśli już, to nieprędko.
Zaryzykował. I dostał, czego chciał.

: 11 sty 2016, 5:59
autor: Sketch
Assuremith stał na Nade jeszcze przez dłuższą chwilę patrząc na poczynania Lilliath. Jego nerwy na pewno nie polepszyły sytuacji, ponieważ wpadł w coś, co wojownicy nazywali bitewnym szałem- wtedy przez całe ciało smoka płynie adrenalina i ignoruje wszystkie nieprzyjemności, nawet rany. Spoglądał na uległość drugiej samicy i lekko przymrużył ślepia, jakby spodziewał się jakiejś sztuczki. Niemniej nawet z adrenaliną w żyłach, potrafił ocenić sytuację. Leżąc na boku raczej go nie zaatakuje, a więc czas przejść do nieco milszej części ich spotkania.
Assuremith nic nie powiedział, ale jego krótki uśmiech po słowach samicy po prostu wystarczył, aby wiedzieć co o tym myśli. Czy zamierzał je ranić? W żadnym wypadku i faktem było, że miał już kilka szans na to. A teraz? Teraz zamierzał pokazać im coś innego. Ze spokojnego i ułożonego smoka potrafił się zmienić diametralnie na dzikiego i bardzo gwałtownego samca.
Z jednej strony więc cieszył się, że już po wszystkim- z drugiej czuł niedosyt. Czuł, że jego emocje skumulowane w nim przez adrenalinę- musiały znaleźć upust.
Samiec powoli ściągnął łapy z grzbietu Nade, kładąc je na ziemi po przeciwnych stronach jej grzbietu, przez co z jednej strony docisnął się do jej ciała mocniej, ale pozwolił jej na tyle luzu ile miał pomiędzy swoim podbrzuszem, a ziemią. Niby niewiele, ale jednak pozwalało to na swobodniejsze ruchy niż wcześniej, kiedy dociskał ją do ziemi.
Jego czerwona łuska była cieplejsza, ponieważ krew w jego ciele jeszcze chwilę temu płynęła szybciej, ogrzewając go dodatkowo. Teraz był wręcz przyjemny w dotyku, nie licząc oczywiście łap, które spoczywały w śniegu.
Co dalej uczynił Assuremith? Nachylił się nad łbem Nade, omijając ostrożnie jej rogi, a potem poczuła jego ciepły oddech na poliku. Nie musiała zbyt długo czekać, aby coś mokrego przejechało po jej poliku. A zanim zastanowiła się co to było, samiec już poprawił 'liźnięcie' kolejnym. Z jego pyska nie śmierdziało. No było czuć zapach jego ostatniego posiłku i bynajmniej nie był to nieprzyjemny zapach. W końcu mandarynki tak brzydko nie pachną, prawda? Następne co uczynił to delikatne ocieranie się łuską o jej grzbiet, drapiąc ją nieco, a zarazem ogrzewając całym sobą. Jego liźnięcia jeszcze kilkukrotnie poprawiły się 'biegnąć' z pyska samicy na jej szyję, a potem na grzywę, którą samiec przeczesywał pyskiem, zarazem uważając na to, aby rogi samicy nie wybiły mu ślepi....
Hola! a co z ich pójściem do jakiejś groty? Samiec był na tyle pobudzony w tej chwili, że nawet o tym zapomniał...
Ah, a Lillieth na razie musiała po prostu na to patrzeć, ale jeśli były na prawdę duszobliźniaczkami to jedna odczuje uczucie drugiej.

: 11 sty 2016, 12:54
autor: Nocna Łuska
Spokój. To co mogło je uratować, to trzeźwe myślenie. Nie emocje, uniesienia. Opór.
Nadeithscallieth patrzyła na siostrę, która kładła się na śniegu. Jej uległość, poddanie, które nigdy wcześniej nie czuła tak wyraźnie. Dopóki nic nie groziło jej siostrze była gotowa znieść wszystko, chociaż może uległość wobec Assuremith nie będzie znowu taka straszna?
Nie spoglądała do góry, choć jej zmysły były teraz wyczulone na każdy, nawet minimalny, ruch samca, będący zarazem decyzją o ich dalszym losie.
Poczuła, jak ucisk na grzbiecie słabnie. Najpierw z lewej strony, a potem z prawej, gdy samiec stawiał łapy po dwóch stronach jej ciała i jeszcze bardziej do niej przylgnął. Tym razem już całym brzuchem i piersią. Jej delikatny, ale zarazem mocny, wyrzeźbiony zbitymi mięśniami, czarny grzbiet, został przykryty przez szeroką, miękką łuskę, emanującą gorącem.
Onyksowa samica ani na moment nie podnosiła się ze śnieżnej kołderki, nawet gdy Assuremith podarował jej troszkę więcej swobody. Tęże swobodę i tak samiec zagarnął tylko dla siebie. Ocierając się o jej drobną łuskę, która ze względu na swoją miękkość stanowiła tylko marną imitację pancerza.
Ciepło rozchodzące się od szczytu grzbietu było nawet przyjemne i przez sposób jego przekazania – w tej formie intrygujące. Rozluźniła mięśnie, żeby pozwolić tej fali popłynąć dalej i nie przegapić ani jednego receptora na i pod skórą.
Samica delikatnie zmrużyła oczy i uniosła głowę wyżej wyginając masywną szyję. Koniuszek jej ogona kołysał się na boki, lekko uniesiony do góry.
Lilliathreven czuła słabnący strach Nadeithscallieth. Czyli jak dotąd wszystko było dobrze.
Zerknęła kątem złotego oka na pochylający się nad jej pyskiem czerwony łeb samca. Z bliska był jeszcze większy i groźniejszy, ale starała się na tym nie skupiać. Nie tylko Nadeithscallieth, ale także jej siostra, potrafiły spojrzeć teraz na samca z szacunkiem, którego oczekiwał.
Gdy różowy język samca zetknął się z jej policzkiem samica wstrzymała powietrze. Zapach mandarynek nie był dla niej obcy, ale i tak wywołało to u niej zaskoczenie, bo spodziewała się poczuć coś innego od tak dobrze zbudowanego samca, którego naturalną dietą powinny być wyłącznie krew i mięso.
Zaciekawienie, które zatliło się w jej oczach, zgasło od razu, kiedy liźnięcie zostało poprawione. Sunący po jej policzku mokry, ale ciepły język uspokajał samicę. Zgięła szyję w nasadzie głowy pochylając łeb do dołu.
Odchyliła łeb w prawo i wyciągnęła go do pyska Assuremith, który zajęty był zabawą jej grzywą. Uciekła mu nią wykonując ten manewr. Zabrała samcowi obiekt jego nieokrzesanej zabawy i całkiem nieumyślnie zaczepiła czubkiem lewego rogu o jego podbródek. Nie zrobiła mu krzywdy, ale gdyby się bardziej rozpędziła, mogłaby mu zadać poważną ranę. Te rogi były bardzo niebezpieczne, tym bardziej, że siostry posiadały ich aż dwie pary.

: 11 sty 2016, 23:19
autor: Lilliathreven
Leżała, a więc nie mogła go zaatakować. Okazała mu przecież pełną uległość... nie powinien więc jej posądzać o jakiekolwiek numery. Znaczy, mogła się zerwać teraz na równe łapy i coś przekombinować, ale nie... Było już na to za późno. Stoczyła ze sobą walkę w myślach – już chwilę temu. I podjęła decyzję. Nie, nie ona. One obie to zrobiły. Nie miały wyboru, więc zaakceptowały... jego? Nie, może raczej tę sytuację.
Czuła ogarniający jej ciało chłód, w miarę, jak czekała coraz dłużej. Leżała niemalże nieruchomo – tylko jej ślepia co jakiś czasu mrugały, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w spokojnym, głębokim oddechu. Zimno jej nie przeszkadzało, a mimo to co jakiś czas drżała. Nie, to nie gest zziębnięcia. Mimo zachowania samca – nieagresywnego, to jednak bała się. O siostrę i o siebie. I o ich przyszłość tutaj. Wcześniej wszystko było piękne i kolorowe, a teraz? Dopadł ją smutek, głębokie poczucie żalu. Nie, nie skierowane do kogokolwiek. Ani do siostry, bo miała chęć przybyć do Wolnych Stad, ani do Zwiastuna. Gdziekolwiek by się nie udały, mogłyby trafić na kogoś takiego lub gorszego. Tutaj chodziło o ich przeżycie... i w umyśle Lilliath rodziła się właśnie nowa idea, chociaż smoczyca jeszcze nie była jej świadoma. To zaledwie zalążek myśli, kiełkujący pomysł, być może nawet... zmiana charakterku samicy? Być może, ale to dzisiejsze zdarzenie to przełom w jej dotychczasowym życiu. Nagle zapragnęła mieć przy sobie swego elfa... On nie tylko ukoiłby ból, ale wiedział, co zrobić. Zawsze wiedział, co w danej sytuacji byłoby najlepszym wyjściem i widział mnóstwo możliwości. Lill postanowiła także taka się stać i kiedy znów stanie z nim oko w oko, będzie mógł być z niej dumny! I on, i Nadeith!
Póki co, wciąż leżała, niezmiennie nieruchomo i patrzyła w ślepia siostry. W pewnym momencie odwróciła je. Nie chciała patrzeć, wystarczy, że czuła...a czuła wraz z nią. Strach odchodził, przeplatał się z... przyjemnością. Zamieniał się w nią. Samotniczka przymknęła delikatnie ślepia i skupiła na doznaniach siostry. Jej ciało drgnęło, a krew szybciej popłynęła w jej żyłach, rozgrzewając ciało.

: 12 sty 2016, 5:56
autor: Sketch
Była to pewna doza zaufania, kiedy podłożył łeb w tak niebezpieczne miejsce. Na chwilę szybko cofnął łeb, jakby w obawie przed jakimś atakiem, jednak dopadł dość szybko znów do grzywy Nade i jak po ubitej drodze, zaczął się kierować łbem coraz to niżej, nadal będąc w okolicy grzywy, czasami ją liżąc, a czasami ją po prostu podgryzając. Działo się tak długo. Całe ciało samca coraz bardziej ocierało się o samicę, a w miarę schodzenia w dół, jego ruchy stały się bardziej pobudzające w okolicy zadu Nade- Hah, no przecież widać, że się samiec zna na tym co robił. Nie były jego pierwszymi i zarazem nie okłamałby ich w tej kwestii, gdyby zapytały. Pożądanie? Tak, właśnie w to jego uczucia zaczynały się zmieniać. Łaknął tego, łaknął ich i nie zamierzał zrezygnować, porzucić swoje rosnące uczucie, a za to zamierzał je wypełnić. Czy była w tym miłość? Nade zawsze podobała się Assuremithowi, a jej siostra to przecież jej kopia. Może nie pokochał ich jeszcze jakby to miały być jego przyszłe Jiwah, ale nic nie wskazywało na to, aby to uczucie nie miało rozkwitnąć w parę księżyców.
Kątem ślepi przyglądał się drugiej siostrze i zauważył u niej coś co w duchu mu się nie spodobało. Smutek? Zaczął wierzyć, że to przez jego wybryki, ale nawet nie zamierzał reagować na to. Nie teraz, czas na pogaduszki będzie później... Kiedy łapy Assuremitha podczas pieszczoty, która kierowała go do zadu stanęły już za zadem, odskoczył od niej pozostawiając ją na jakiś czas samej sobie.
Lilliath może odczuwała to co jej siostra, jednak zupełnie czym innym było czuć też obecność samca. A może jej to wręcz poprawi humor, a może będzie kompletnie bierna przy wszystkim co robi? Pozostało mu sprawdzić tylko jej reakcję na niego samego...
Fanuilos Jiwah aglar~
Rzekł, zbliżając się do uległej siostry, która zapewne nie rozumiała jego gardłowych słów, które pochodziły z pustyni. Wypowiedź była jednak pełna ciepłego uczucia, a więc z pewnością nie były to obraźliwe słowa...
Dobrnął do niej w moment, przecież niewiele dzieliło jedną siostrę od drugiej. Zbliżył się do niej od przeciwnej strony, opierając swoje łapy na jej barku, łbem sięgając aż do pyska, aby teraz ona mogła poczuć jego 'pocałunki'. Teraz Lillieth mogła wyczuć od niego zapach mandarynek. Jego ciężar(nie, nie ciężar. On po prostu oparł się przednimi łapami, ale nie dociskał ich do jej ciała) był niewielki, ale robił coś innego niż Nade. Jego pazury zatopiły się w bujnej grzywie i delikatnie 'ubijały' ciało samicy, 'zamykanąc' pomiędzy pazurami grzywę, i odsuwając łapę, powoli je puszczał. Taki 'drapiący' masaż trwał dłuższą chwilę, ale jeśli faktycznie obie siostry czuły to samo, to owy masaż był tylko końcówką jego mniej 'intymnego' planu.
Reszta zależała już tylko od tego jak bardzo samice mu uległy i jakie przy tym miały odczucia. Reszta bowiem była już sprawą tylko pomiędzy tą trójką.

: 12 sty 2016, 16:16
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth nie oponowała przeciw pieszczotom skierowanym na jej grzywie. Twarde dość, sztywne włosie uginało się pod naporem języka. Zwykle stało w pionie, ale od śliny i wilgoci opadało jej na szyję – za czym nie przepadała, ale biorąc pod uwagę okoliczności, była w stanie to jakoś przetrawić. Cóż... Doprowadzenie jej do porządku zajmie jej trochę czasu, ale nie to jej było w głowie.
W miarę jak samiec zsuwał się w dół, jego pocieranie się szczególnie podbrzuszem rozgrzewało jej grzbiet na wysokości zada. Miała wrażenie, że zaraz zapłonie jej od tego łuska, ale to może przez rosnące podniecenie, czego efektem było nawet małe odchylenie ogona u jego nasady i uniesienie go.
Nadeithscallieth obróciła swój łeb, żeby spojrzeć kątem oka na Lilliathreven, z którą jak przez mgiełkę wciąż utrzymywała swój emocjonalny kontakt. Nie było jej trudno rozszyfrować zachowanie siostry.
Nie ważne, co się wydarzyło. Ważne, że Assuremith domyślił się, że coś jest nie tak i pozostawił na chwilę Nadeithscallieth.
Uwolniona na chwilę mogła poderwać się i uciec. Nawet z siostrą. Zostawiłyby samca samego sobie i mogły go unikać, ale obie samice już wiedziały, że byłaby to wielka strata. Dla niego i dla nich.
Z lekkim strachem, a może i zniecierpliwieniem – na pewno zniecierpliwieniem – obserwowała uważnie poczynania samca względem jej najdroższej siostry.
Przymrużyła złote oczy spinając mięśnie na grzbiecie, gdy samiec wywołał dreszcz u jej duszobliźniaczki. Obie samice były chyba gotowe na przyjęcie samca...

: 12 sty 2016, 22:30
autor: Lilliathreven
Lill nie sądziła, że jej smutek będzie dla niego tak widoczny. Tym bardziej, że starała się to ukryć, a szybko smutek został przykryty przez doznania siostry i przyjemność, ciepło, brak strachu...
Assuremith jednak to spostrzegł. Mimo tego, że zajęty był Nadeith, a ona sama być może nawet nie była świadoma myśli bliźniaczki. Odpowiedział na jej smutek – a ona dzięki niemu zapomniała. Choćby na chwilę, ale w swej drapieżności potrafił być delikatny. I kochany. Nie zwracał uwagi tylko na siebie, ale zadbał także o nią.
Usłyszała z jego ust coś... czego kompletnie nie zrozumiała. Ale czy słowa miały teraz znaczenie? Wypowiedział je takim tonem, że poprzednie zmartwienia i wszelkie inne myśli odeszły w niepamięć. Teraz liczyła się tylko ta bliskość, którą jej dał i chwila uwagi, jego uwagi, skupiona na niej.
Nikt nigdy nie pozwolił sobie na pieszczotę, którą ją obdarzył – dotykania jej grzywy, masowania, zabawy włosami. Uczucie dziwne, zabawne, ale o dziwo... czułe i przyjemne. Zapach mandarynek trochę ją zaskoczył, ale nie odrzucił. Wręcz przeciwnie – jego liźnięcia, "pocałunki", były dzięki temu słodsze. Lill odwróciła łeb, na tyle, na ile pozwalała jej szyja, by się wygiąć w jego stronę. Odwzajemniła gest, delikatnym, ciepłym liźnięciem po jego pysku. Najpierw nieśmiało, ale nie potrzebował dużo czasu, by zachęcić ją do tego jeszcze bardziej. Zyskała na pewności siebie w jednej, krótkiej chwili. Jej całe ciało napięło się na chwilę, pobudzone i żądne.. jego. Zwiastuna Światła. Lilliath nie wydawała się być teraz już taka chuda i słaba... wręcz przeciwnie. Smukła i piękna, pewna tego, czego chciała. A chciała mieć jego.

: 03 lut 2016, 19:58
autor: Sketch
Assuremith w końcu skończył swoje polowanie, które skończyło się nieoczekiwanie szybko. Przez złą pogodę musiał jednak skorzystać z własnych zapasów jedzenia, a więc wezwał jabłka i minotaura.
Następnie w tym zimnie przypalił ogniem jedno i drugie, a następnie zjadł wszystkie owoce (2/4 owoce) i większą część minotarua(2/4 mięsa). Po skończonym posiłku odesłał resztę zwierzęcia do leża, a sam po prostu ruszył dalej, aby poszukać przygód... albo raczej swojej Jiwah...
zt

: 14 lut 2016, 19:25
autor: Lisi Kolec
Całkiem zimno.
Jednak co z tego, kiedy ma się rude futro, a z twojego gardła sączy się lód?
Lis czasem chadzał sobie po dotychczas niepoznanych terenach – teraz padło na całkiem sporą polanę blisko ogromnych skał-bliźniaków. Było to z resztą całkiem ładne lądowisko, aż trudno było się oprzeć!
Młody zleciał łagodnie w dół zgrabnie składając skrzydła tuż przed zetknięciem się z ziemią. Był to całkiem świeży manewr, tak więc nieco nim zachwiało... trzeba będzie to w przyszłości dopracować... No, ale no! Co my tu mamy? Całkiem dogodne miejsce na krótki odpoczynek. Prawdopodobnie, gdy stopnieje śnieg, teren ten wygląda całkiem przyzwoicie. Jak na razie spotkać tu można jedynie zaspy wyrzeźbione przez wiatr, a tak poza tym... nic ciekawego.
Rudy ułożył się gdzieś na uboczu owej łąki – jego urwane ślady wyglądały całkiem interesująco – niewprawny detektyw powiedziałby, że pojawiły się znikąd! Biały brzuch zatopił się w równie białym puchu – Lis owinął przednie łapy puchatym ogonem i wpatrzył się w szczyty znajdujące się w oddali. Coś sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnął. Może jakiś blady promień słońca przedarł się przez śniegowe chmury?

: 14 lut 2016, 19:52
autor: Brak Słów
Pisklak patrolował tereny wspólne. Jak zwykle, jak prawie każdego dnia.
Wrzos była leniwa, ale tak przywykła do truchtania, że nie był to już dla niej żaden wysiłek. Bo i czemu? Tylko trochę przebierała łapkami, lekko podskakiwała, a i ogon skakał zabawnie do rytmu – same przyjemności!
Tym razem przywałęsała się na Bliźniacze Skały, stwierdziwszy, że jeszcze tych terenów sobie nie pooglądała. A jakże miło się zaskoczyła!
Dotarłszy do małej łączki, Wrzos rozejrzała się po niej ciekawie. Słońce odbijało się od niektórych skałek, które lód nabłyszczył niby lakier. Były one rozsypane, tu i tam, mniejsze i większe i... o. Jakie pomarańczowe. To chyba nie skała.
Mała podeszła żwawo, bez strachu, do skulonego smoka, już po drodze łapiąc jego zapach. Wpierw obejrzała go całego, kręcąc łebkiem, aby sobie poszerzyć kąt, z bezpiecznej odległości i zza skałki. Ale ta kulka futra jej nic nie mówiła, ani jej nawet nie widziała!
Kilka kroków bliżej. I usiadła, zaraz obok. Mała, biała łapka została położona na ogonie obcego smoka, nie opierając się nań – tylko dla uczynienia kontaktu fizycznego. Dotykała kity samca, która owijała się wokół jego przednich łap, a więc mogła mu też spojrzeć w ślepia.
Nie zimno ci tu leżeć? – spytała, jak gdyby nigdy nic.

: 14 lut 2016, 20:30
autor: Lisi Kolec
Odgłosy dobiegające z niedaleka powoli zaczęły go irytować. Już zdążył wejść w fazę "trochę mi się kleją oczy" – dosłownie chwilę temu przymknął je na nieco dłuższą chwilę osuwając pysk na przednie łapy, a już trzeba się wybudzać! Leniwie uniósł ucho do góry – brzmiało jak coś w miarę lekkiego i całkiem zgrabnego. Może łania, albo inny jeleń? Źródło dźwięku z pewnością przysuwało się w jego kierunku, jednak były to powolne ruchy. Młody uniósł leniwie łeb i rozejrzał się dokoła marszcząc oślepione bielą śniegu ślepia. Dał się podejść pisklakowi, a co innego mogło to być! Rozszerzył nieco ślepia przyglądając się młodej samiczce. Nie odpierał się jakoś szczególnie przed jej dotykiem – pisklaki to ciekawskie istoty.
Rudy przechylił lekko łeb i zmarszczył nos.
Wybrałem sobie całkiem niezłe miejsce – nie wieje tu jakoś szczególnie. Śnieg, mimo swojej temperatury, całkiem dobrze sprawdza się jako legowisko. – Lis delikatnie wysunął ogon spod łapy białołuskiej i podniósł się powoli wygrzebując się z wygrzanego wcześniej dołka. Cofnął się kilka kroków w tył i kiwnął głowa, by zachęcić samiczkę do skorzystania z tego szybko ulatującego ciepła.
Lis uniósł do góry łeb spoglądając na ośnieżoną polanę. Jego ślady zniknęły zasypane przez wiatr – śniegowy dywan wrócił do swojej pierwotnej postaci.
Kiedyś mieszkałem na takim białym pustkowiu – umiejętność okiełznania takiej mroźnej pogody była kluczowa... – Powiedział ze wzrokiem dalej utkwionym w osobliwym krajobrazie.
Wyobrażasz sobie, że w grocie zbudowanej z lodu może być ciepło? – Tym razem słowa skierował nie przestrzeń, a w kierunku samiczki. Uśmiechnął się pogodnie i przystąpił parę kroków do przodu, by w końcu stanąć bokiem do pisklaka.
A ty co? Szukasz tu jakiejś przygody? – Uniósł do góry brwi i zachichotał ciepło.

: 14 lut 2016, 21:00
autor: Brak Słów
Mała pożegnała ogon miękkim przesunięciem łapki po równie miękkim futrze. Ach! Nie było już ogona!
Zostało jej za to zaproponowane... legowisko? Wrzos jeszcze nigdy nie próbowała leżeć w śniegu, no, chyba że tylko połową ciałka, mając resztę na ciepłym ogonie opiekunów. Ale nie omieszkała spróbować. W jednym susie znalazła się w środku dołka, w locie obracając się o kąt prosty, żeby lepiej widzieć obcego samca. A potem ułożyła się weń, owijając się ogonem i przykrywając skrzydłami. Machnęła przed sobą końcówką ogona, jakby ją chciała pokazać futrzastemu. Końcówka była sina i brakowało na niej kilku łusek.
No może trochę cieplej niż normalnie. Ale patrz! Od tego już nie lubię śniegu! – poskarżyła się, po czym schowała koniec ogona między dwie przednie łapki.
Posłuchała go chwilę. Jedyne, co sobie mogła wyobrazić, to lodowe jaskinie w których siedziały smoki z odmrożonymi ogonkami. Ale nie chciała komentować, widząc, że Wodny też nie oczekuje odpowiedzi. Na drugie pytanie uśmiechnęła się za to wesoło i nagle z leżenia podskoczyła, stając na równe łapki. Jej ogon świsnął w powietrzu, wracając na tył jej ciała.
Tak! Głównie wiedzy! – zawołała piskliwie, nie kryjąc buzującego entuzjazmu.

: 14 lut 2016, 21:31
autor: Lisi Kolec
Rudy spojrzał na końcówkę ogona młodej marszcząc przy tym czoło. Widział dotychczas tylko odmrożenia łap, a tu proszę. Cmoknął cicho i zmarszczył nos – kiepska sprawa.

Rudy cofnął się kroczek w tył – bez wątpienia nieco zaskoczył go entuzjazm pisklęcia. Wie czego szuka, zaś on – nie bardzo. Zaśmiał się cicho, po czym wzruszył ramionami.
No to co! Mam ci pokazać co potrafię? – Przechylił łeb, by jego oczy znalazły się na wysokości jej wzroku. Rudy mruknął cicho i przekrzywił łeb wpatrując się w samiczkę.
A może to ty okażesz się lepsza? – Powiedziawszy to gwałtownie ruszył z miejsca wybiegając na ośnieżoną polanę. Przebierał łapami najszybciej jak potrafił pokonując kolejne zaspy stojące mu na drodze. Gdyby potrafił je jakoś ominąć, na pewno bieg szedłby mu dużo lepiej, no ale cóż – jakąż przeszkodą biła dla niego kupka śniegu! Pod koniec swojego pokazu rozłożył zewnętrzne skrzydło wyginając je w taki sposób, by zakręciło nim w miejscu. Jego efektowne hamowanie wzburzyło w powietrze całkiem sporo białego puchu. Dyszał przez chwilę obserwując pisklę z daleka.
~
Teraz ty! ~ W jego mentalnej wiadomości słychać było rozbawienie i entuzjazm! Chętnie zobaczy, co mała może mu zaprezentować!

: 14 lut 2016, 22:00
autor: Brak Słów
Zmarszczyła brwi, gdy na jej ustach wymalował się zawadiacki uśmieszek. Och, będzie okazja się popisać! A przecież była nie najgorszą atletką.
Stanęła na chwilę w pozycji gotowej do biegu, znieruchomiała, niby rzeźba. A potem wybiła się tak gwałtownie, że przeleciała nisko nad śniegiem prawie pół ogona. Rozpoczęła szaleńczy sprint po śniegu, pomagając sobie pazurami utrzymać przyczepność. Robiąc spory łuk, wbiegła za grupę skałek rozrzuconych na polanie.
Zniknęła smokowi z oczu. Ale trwało to tylko dwa mrugnięcia.
W pierwszym mrugnięciu było słychać jeszcze bieg.
W drugim mrugnięciu było słychać odbicie od ziemi.
Nagle wyłoniła się zza jednej z pobliskich, dość wysokich skałek, wylądowała zgrabnie na jej szczycie i wybiła się wysoko w górę, trochę tylko do przodu.
Narobiła sobie tyle wysokości, że dzięki silnemu zarzuceniu łba i ogona zdołała przekoziołkować w powietrzu jako skulony, biały kłębek, by zaraz nad ziemią rozprostować się i wylądować elegancko. Przypadła brzuchem nisko, trochę wpadając w śnieg, który rozniósł się w kilku drobinkach na boki. Impet był duży i Wrzos sama siebie pytała, czemu się na to porwała, ale nic na zewnątrz nie okazała – uśmiechnęła się tylko wesoło, unosząc się i patrząc na nieznajomego z samozadowoleniem malującym się w ślepiach.

: 15 lut 2016, 21:18
autor: Lisi Kolec
Młody mrugał, z resztą całkiem intensywnie – z niedowierzania. Kto by pomyślał, że ten pisklak tyle potrafi! No właściwie... bardziej zainteresowały go piruety, które wykonywała podczas skoków w powietrzu. Były niezwykle zachwycające! Rudy podbiegł truchcikiem do białej samiczki zatrzymując się tuż przed nią. Na jego pysku malował się bardzo wyraźny podziw i... ciekawość! Obniżył delikatnie łeb, by spojrzeć młodej w oczyska
Jak to zrobiłaś? – Rudy wpatrywał się w smoczyce niemalże... pretensjonalnie! Lis zerknął na ośnieżone skałki – całkiem spora wysokość! Zmarszczył z lekka czoło po czym odszedł powoli parę kroków do tyłu i... ruszając z miejsca rozpędził się w ułamku sekundy rozwierając skrzydła. Zamachnął się nimi potężnie wzbijając się w powietrze. Przez chwilę leciał po całkiem sporym łuku, odchyliwszy prawe skrzydło do środka i skręcając łagodnie ciało. Zamachnął sie skrzydłami jeszcze kilka razy, aż znalazł się tuż nad skałkami. Bez chwili zawahania zanurkował w dół i po gwałtownym wygięciu ciała, zadziwiająco miękko opadł czterema łapami na szczyt, który chwilę temu zdobyła samiczka.
Na prawdę nie mam pojęcia... do ziemi jest z dwa, czy półtora ogona! – Przekrzyczał doniośle hulający wiatr. Nie ryzykując nieznanym mu jeszcze manewrem rozpostarł na nowo skrzydła i momentalnie "napełnił" je powietrzem. Gdy zarzuciło nim do tyłu, machnął pierzastymi kończynami wzbijając się w powietrze i delikatnie zleciał ze skałki lądując obok pisklęcia. Nie było to zbyt zgrabne, bo nieco nim pod koniec zarzuciło. Samiczka mogła poczuć świst piór tuż obok nosa. Lis uśmiechnął się krzywo, co, znając jego, pewnie miało znaczyć "przepraszam".

: 15 lut 2016, 21:38
autor: Brak Słów
Mała już miała zacząć z entuzjazmem opowiadać samcowi, jak to ona się nauczyła zginać łapy tak, żeby lądować bez bólu i jak to się trzeba okręcić żeby nie wylądować na plecach i nie połamać skrzydeł, ale gdy tylko otworzyła pysk spostrzegła, że ten szykuje się już do czegoś. Zamknęła szybko szczęki i z uwagą przyglądała się, jak Wodny używa skrzydeł, żeby podfrunąć tam, gdzie ona wcześniej z wielkim trudem wskoczyła. I to bez większych problemów...
Bez przesady! – odkrzyknęła mu z uśmiechem, mierząc wzrokiem skałę... Z góry wydawała się trochę niższa, niż teraz z tej żabiej perspektywy.
Znów miała okazję podziwiać manewry nieznajomego. Ach! Ona się prawie zabiła po tym swoim salcie z tak wysoka, a on tak sobie po prostu rozłożył skrzydła i...
Aaach... Apsik! – kichnęła nagle od zawirowań powietrza spowodowanych lądowaniem.
Odchrząknęła potem, nabierając haust powietrza. Co to w ogóle było? Nie zdarzało jej się kichać za często! Miała jednak w czasie tych czynności moment, aby pomyśleć o tym, co się właśnie stało... Bo ona by tak chciała polatać, tak w sumie.
Hej, a nauczysz mnie latać jeśli ci pokażę, jak się skacze? – wyskoczyła nagle, rzucając entuzjastyczną propozycję.

: 15 lut 2016, 22:07
autor: Lisi Kolec
Lis zaśmiał się cicho – czyżby udało mu się połaskotać małą piórem po nosie? Złożył powoli skrzydła, by nie wyrządzić już więcej żadnych szkód i obrócił się przodem do pisklaka.
Naprawdę!?! – Wykrzyknął z olbrzymim entuzjazmem na słowa białołuskiej. Nieco się tym wybuchem zmieszał. Uśmiechnął się krzywo i uspokoił swój mimowolny odruch w postaci merdania ogonem.
...ekhem... znaczy... było by fajnie... tak myślę... – Wybełkotał niezdarnie pokładając długaśne uszy.
Nie udało mu się jednak okiełznać radości – ogon zaczął na nowo majtać się w te i wewte, uszy powróciły do dawnej pozycji a na pysku pojawił się szeroki uśmiech.
A właśnie...! Jestem Lisi Kolec, mów mi Lis! – To była pewnie całkiem ważna informacja... będzie im się łatwiej rozmawiało.
Lis już się odwrócił, już chciał zachęcić smoczycę do wspólnego treningu, gdy we łbie coś mu zaświtało! Zatrzymał się w pół kroku, odwrócił łeb i łypnął na samiczkę ze zmarszczonym czołem.
Może najpierw ty zaczniesz? Myślę... znaczy się... – Młody podrapał się delikatnie po brodzie, by dać sobie chwilę na przemyślenie sprawy i pewnie tez po to, by przypomnieć sobie jak używa się aparatu mowy.
Jeśli nauczysz mnie skakać, to... będziemy mogli pobawić się w wzbijanie się do lotu z miejsca! – Uśmiechnął się szeroko i kiwnął łbem, jakby chciał potwierdzić przed chwilą wypowiedziane przez siebie słowa.

: 15 lut 2016, 22:24
autor: Brak Słów
Pisklak zaniósł się perlistym śmiechem, który już nie brzmiał tak pisklęco, jak można by się tego po niej spodziewać.
Świetnie! – odparła mu, w ogóle nie kryjąc entuzjazmu. – Wrzos.
Skakała wręcz w miejscu, ciesząc się na nadchodzącą naukę. Była to cudowna okazja, żeby się pochwalić wiedzą. A że ma do tego sama jeszcze się czegoś na koniec nauczyć? Życiowa szansa!
I tak tak myślałam! Najpierw ja ci pokażę, bo ja skakałam pierwsza, a ty dopiero potem latałeś – przedstawiła swą myśl głosem, który brzmiał, jakby miała to być jakaś błyskotliwa idea.
No to, ej. Najpierw kucnij. Uginasz łapy jak do biegania, ale mocniej, tylko żeby ci brzuch nie wpadał w śnieg. No i ciutkę szerzej musisz rozstawić łapy, żeby pewniej stać na ziemi – mówiąc to, sama zademonstrowała ruch, po czym kontynuowała, wciąż pokazując to, co mówiła. – Musisz tak samo sobie schować skrzydła i trochę łeb obniżyć. Ale ogon za to trochę w górę! I w miarę wyprostowany, nie?
Wrzos zerknęła na Lisa, sprawdzając, czy poszedł w jej ślady.

: 15 lut 2016, 23:21
autor: Lisi Kolec
Wrzos... całkiem ładne imię. Trudno powiedzieć czy ten fioletowy kwiat podpasowuje się pod tą specyficzną, pisklęca urodę, ale z pewnością brzmi nieźle!
Lis kiwnął swojej rozmówczyni głową. Generalnie świetnie mu się trafiło z tą nauką! Nawet nie wyczuwał nic szczególnego w tym, że uczył go pisklak, bo zaraz on pokaże małej co potrafi!
Nie ma sprawy! – Odpowiedział szczerząc wesoło zębiska. Przebywanie z pisklakami robiło z niego pisklaka, ale dzieki przynajmniej dobrze się dogadują!

Młody cofnął się nieco od samiczki i przechylił łeb, uważnie przypatrując się jej pozie. Już kiedyś takiego przerabiał... pozycja właściwie dokładnie taka sama jak do biegu.
Rudy stanął w delikatnym rozkroku i przycisnął skrzydła do pleców. Ustawił łeb i ogon w jednej linii, po czym ugiął łapy. Szyję wyciągnął do przodu nieco ją opuszczając, zaś ogon, wedle wskazówki, uniósł do góry wyżej, jak gdyby unosił w pozycji startowej do biegu. Na koniec jeszcze nieco poprawił się z ugięciem łap schodząc najniżej, jak tylko potrafił, by nie dotknąć brzuchem śniegu.
Coś takiego, nie? – zwrócił się do swojej małej nauczycielki.