Strona 12 z 39

: 05 sie 2015, 17:24
autor: Kąśliwa Łuska

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Łaskawy? Venya omal, że nie udusiła się własnym śmiechem. On łaskawy? Bardzo śmieszne! Sparaliżował je od stóp do głów i śmie twierdzić, że jest łaskawy? Venya uśmiechnęła się do niego kpiąco, po czym syknęła głośno w stronę samca. Najwidoczniej nie zdawała sobie grozy zaistniałej sytuacji. Ale nawet jeśli by ją sobie zdawała i tak zachowywałaby się tak samo jak teraz. Dla niej to wszystko było takie śmieszne! Ten rozgniewany pysk samca, ten jego niepohamowany wybuch wściekłości! Jakże wcześniej mógł wydawać się jej straszny? Wcale taki nie był. Ale, że tak je potraktował?! Och, jeszcze mu pokażę! Może nie teraz, ale kiedyś jak podrośnie? Venya była bowiem inteligentną istotką i doskonale wiedziała, że jakby teraz się rzuciła na tego klowna to znowu by je sparaliżował. -Kiedyś my też będziemy tak potrafiły. powiedziała miedzianemu, patrząc na niego szyderczym wzrokiem. Będziemy czarować dużo lepiej, niż ty. I wtedy zobaczysz wstręciuchu.zagroziła. Następnie chcąc uniknąć kolejnego ataku z jego strony, dumnie odwróciła się ich podwójnym zadem do samca i pospiesznym głosem zwróciła się do siostry. Widad, idziemy. Nic tu po nas.Ona sama już szła do przodu.

: 06 sie 2015, 21:04
autor: Trzy Odcienie
Odcień tylko przewrócił oczami – Raczej mnie nie możecie wyzwać, jestem łowcą i przez to Prawa Wolnych Stad zakazują wyzywania nas. Chyba że kiedyś na wolnych terenach- syknął na nie. Nie ma nic tutaj do roboty, wraca do polowań po co ma tracić czas na... to coś? Skoro nawet fakt, że powiedział o nie wyjątkowe nic nie zdziałał, raczej maja za duże ego aby z nimi normalnie porozmawiać – Kiedyś naprawdę ktoś wam kopnie w zadek- Rozłożył skrzydła i odleciał.
z.t

: 26 sie 2015, 12:28
autor: Dynamika Ostrza
Młoda Alyssa przyleciała nad to miejsce swobodnym, szybującym lotem. Właściwie już trochę czasu szukała miejsca do lądowania, ale wszędzie drzewa, drzewa i drzewa. Aż wreszcie natrafiła na polankę. Zaczęła kołować nad nią powoli wytracając wysokość i stwierdzając w myślach że takie lądowanie jest po prostu nudne. Musi kiedyś poprosić taty żeby pokazał jej jak się robi to pikowanie. To na pewno był fajniejszy sposób na wylądowanie, zwłaszcza że tata też pewnie nie lubił nudnych rzeczy. Bo Ciocia Chybiona pewnie tak jak dziadek nie nauczyłaby jej tego bo to było "niebezpieczne".
W końcu mała osiadła dość łagodnie na polance, po złożeniu skrzydeł zaś rozejrzała się. No dobra, co tu może być ciekawego? O! tam spod ziemi coś wystaje!
Podbiegła do tego czegoś co okazało się być sporym, aczkolwiek zaskakująco kolorowym podłużnym kamieniem. Złapała dwoma przednimi łapkami jego końcówkę i przysiadając na tylnych łapkach postarała się go podważyć, aby zobaczyć co jest pod nim. I udało jej się go odchylić, a tam, pod kamieniem zdążyła zauważyć jak dziwne robaki pozwijały się w kulki.
Podtrzymując więc jedną łapą kamień, drugą go puściła i wzięła w garstkę trochę tych kulek z ziemią. A potem w ogóle puściła kamień i pozwoliła mu opaść by zająć się obserwowaniem tych robaków. Kiedy się rozwiną z tych kulek?

: 26 sie 2015, 12:47
autor: Pomyślny Kolec
Jako że samotne pałętanie się po lasach Wolnych Stad stało się jego hobby, to nie dziwne, ze można było na niego natrafić właśnie w takim miejscu jak to – na polanie zewsząd osłoniętej wyniosłymi drzewami. Leżał w trawie i przysypiał. Dosłownie. Ostatnio robił się coraz bardziej leniwy. Właściwie w niczym mu to nie przeszkadzało. Nikt nie wchodził mu w drogę, nikt niczego nie chciał... bo i nikogo tu nie znał. Nie tak, jak chciałby znać.
Z półsnu wyrwało go buszowanie. Ktoś wyraźnie biegał po trawie, a już za chwilę usłyszał też tąpnięcie upadającego kamienia. Podniósł głowę i rozejrzał się ponad źdźbłami długich traw, które do tej pory ukrywały go przed wścibskimi ślepiami. Musiał chwilę poświęcić na zlokalizowanie tego, co robiło hałas. Gdzieś mignął mu róż. Zamrugał i wstał, a gdy wstał, już nie trudno było odnaleźć sprawcę hałasu.
Zaciekawiony, ruszył w kierunku pisklęcia, by w końcu zatrzymać się tuż za nim, czy raczej... nią. Wyglądała dziwnie w tych swoich barwach i pachniała... Nocą. Alyssa? Siostra mu o niej opowiadała, el nie miał okazji jeszcze jej spotkać.
Cześć. – Zaczął, zerkając ponad nią na łapę pełną robaków. – Co tam masz? – Uśmiechał się, a i ton głos raczej nie wskazywał na to, że ma jakieś złe zamiary no i... powinien małej kogoś przypominać wszak byli z Nocą niemal identyczni.

: 26 sie 2015, 12:59
autor: Martwy Kolec
Suntrux również znajdował się tu przed Alyssą. Dziwne było to, że starszy smok życia go nie wyczuł. Widocznie pisklak dobrze maskował swój zapach w wykopanej przez siebie norze. Jego młody wiek także nie wydzielał tak intensywnej woni, co również mogło przyczynić się do bycia niewykrytym. Młody pisklak cienia spał. Było ciepło na powierzchni, a on był smokiem nocnym. Nie lubił się przegrzewać. Przez cały pobyt w norze myślał, że jest tam sam. Nora nie była dużych rozmiarów. Może trzy razy dłuższa od niego samego. Spał tam opatulony liśćmi i trawami, które zebrał wcześniej. Nagle jednak obudziły go drgania ziemi tuż nad nim. Siedział cicho i nasłuchiwał, gdy po chwili usłyszał jakby coś dużego i ciężkiego uderzyło w ziemię. Wyszedł przestraszony, że nagle jego nora się zawali i ujrzał młodą smoczycę stojącą jakieś 12 metrów od wyjścia przy leżącym obok niej kamieniu i większego smoka, który coś do niej mówił. Ciekawski smok schylił łeb, docisnął skrzydła do siebie i nie podnosząc ciała wyżej niż sięgała trawa, powoli się skradał bliżej tej dwójki. Chciał usłyszeć o czym rozmawiają. Niestety wiatr zawiał w niekorzystną dla pisklaka stronę. Nie wiedział tego. Nie znał się na tym. Dlatego nie zwrócił nawet na to uwagi.

: 26 sie 2015, 13:15
autor: Dynamika Ostrza
Oglądając robaki które zaczynały się budzić i rozwijać się z kulek w które wcześniej się zwinęły, młoda samiczka nie zorientowała się że ktoś do niej podszedł, choć gdyby była czujniejsza na pewno by usłyszała kroki. Akurat trąciła jednego z robaków pazurem drugiej łapki żeby zobaczyć czy zwinie się z powrotem, bo chodził dosyć szybko, gdy usłyszała głos Pomyślnego. Odwróciła się dość gwałtownie i uniosła łebek, patrząc na większego smoka. Pierwsze co pomyślała, to to że to Ciocia. A jeśli to była ciocia to mała się wkopała, lecąc na tereny wspólne bez dorosłego.
O, ciocia, ja nie chciałam się wymykać! W grocie było tak nuudno no i umiem już latać iii... ale... – Nagle coś jej zaświtało, przerywając szybkie i chaotyczne wyjaśnienia. Przecież ten głos nie brzmiał jak cioci, no i zapach, tak samo jak głos, choć podobny, był inny. Zdecydowanie samczy.
Ty nie jesteś ciocia? – Stwierdziła pytająco, obniżając łebek w nieśmiałym geście. Nie no, teraz ten smok pewnie będzie się z niej śmiać!
Ale wyglądasz zupełnie jak ona. O, może to ty jesteś jej bratem? – Wysnuła tą teorię na podstawie ich podobnego wyglądu no i ciocia mówiła kiedyś że ma brata którego chciała znaleźć.
Ja znalazłam takie fajne robaki pod kamieniem, co się zwijają w kulkę jak się je dotknie – Postanowiła w końcu odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie, jej głos znowu nabrał wesołej barwy. Uniosła łapkę w której trzymała kilka robako-kulek. Większość niestety już jej uciekła, inne zaś powoli się otwierały.
Oczywiście Pomyślny chwilowo zebrał na sobie całą uwagę małej samiczki, nie zwróciła ona więc jeszcze uwagi na woń innego smoka który się podkradał, nie była w końcu doświadczonym łowcą który miał wpisane w umysł że trzeba być czujnym wszędzie i zawsze.

: 27 sie 2015, 17:47
autor: Pomyślny Kolec
Uniósł łuki brwiowe w niemym zdumieniu, słysząc to nagłe usprawiedliwienie. Proszę, proszę, ma tu małego uciekiniera. Ciekawe co takiego zbroiła, że miała zakaz opuszczania jaskini. Przecież była już całkiem wyrośniętym pisklęciem, właściwie bliskim wiekowi w którym otrzymuje się miano adepta.
Roześmiał się widząc jej zaskoczenie i zmieszanie. Zwyczajnie nie mógł się powstrzymać.
Nie jestem ciocią, ale masz słuszność. Jestem jej bratem. – Przyznał bo akurat w tym temacie kłamstwo byłoby bezsensowne.
Obniżył pysk przyglądając się wyciągniętym na łapce robakom.
Nie boisz się, ze wlezą Ci w futerko i zamieszkają tam, tak jak u Leśnego? – Zaśmiał się na wspomnienie pokrytego mchem i trawą przywódcy Życia. Miał coś jeszcze dodać, ale usłyszał charakterystyczny szelest traw i już po chwili wiatr przyniósł mu obcą woń. Rozejrzał się czujnie i bez trudu dostrzegł skradające się pisklę. Skradające... dużo powiedziane. A co ciekawsze, obcy pisklak był niezwykle... dziwny. Z wyglądu. Pomyślny nie spotkał jeszcze takiego smoka.
Co się tak podkradasz? – Zawołał uśmiechając się krzywo, odsłaniając tylko jedną stronę kłów – Kiepski wybór miejsca i zwierzyny na polowaniu. – Mówiąc zwierzynę, miał na myśli oczywiście siebie i Allyss.

: 28 sie 2015, 10:56
autor: Martwy Kolec
Młody smok gdy tylko zobaczył, że został dostrzeżony wyprostował kończyny i powoli podchodził. Jego oczy wciąż były duże, a ogon z przerażenia machał mu sztywno i na przemian w lewo i w prawo. Jego łeb był w jednej linii z kręgosłupem. Nagle usłyszał pytanie od większego ze smoków, a młody smok nie wiedział co odpowiedzieć. Nie uznawał ich za zwierzynę, więc czemu starszy smok tak twierdził? Nie zrozumiał ironii, więc zaczął się tłumaczyć-Wcale nie traktowałem Was jak zwierzynę...ja...ja tu spałem i nagle usłyszałem jakiś hałas więc chciałem zobaczyć co to...-mówił z widocznym przerażeniem w głosie. Nieustannie patrzył na oczy Pomyślnego kolca. Bał się spojrzeć na cokolwiek innego.
-To może ja już pójdę? Nie chcę problemów...-zaproponował smok z drżeniem w głosie, jakby przeczuwał, że zaraz go zabiją. Był nie dalej od nich niż 3 metry, więc jeden skok dorosłego smoka i byłoby już po nim. Przełknął ślinę i szybkim ruchem oczu zerknął na drugą smoczycę. Była mniejsza od rozmówcy, ale i tak większa od cienistego. Nie wiedział co robić.

: 28 sie 2015, 11:35
autor: Dynamika Ostrza
Opuściła nieco łebek, zawstydzona. Teraz ten duży smok się z niej śmiał. Pewnie dla tego że pomyliła go z ciocią, albo dla tego że się wygadała że nie powinna tu być sama. Po tym jak z bratem zrzucili ul z drzewa, mama kazała im nie wychodzić z jaskini bez opieki. No, ale jakby co, to mogła powiedzieć że ten tu smok się nią opiekował!
Uśmiechnęła się jednak, jeszcze trochę nieśmiało, gdy zielonołuski potwierdził, że jest bratem cioci.
Gdy jednak zapytał ją czy się nie boi że robaki wejdą jej w futerko i będą tam mieszkać, tak jak na Leśnym, chwilę zamarła w bezruchu żeby pomyśleć. Jej ślepka rozszerzyły się gdy dostrzegła prawdopodobieństwo takiej sytuacji. Te robaki w jej futerku? Ble! Aż się skrzywiła na tą myśl. Na Leśnym rosła trawa więc może i to miało sens, ale nie w jej różowym futerku!
Toteż gdy Pomyślny już je obejrzał szybko zrzuciła je z łapki i drugą przednią łapą jeszcze przeczesała sierść na tej pierwszej, a następnie z czymś na podobieństwo strachu w oczach odwróciła się by popatrzeć czy żadnego na pewno nie ma w sierści na grzbiecie, ani na boku. W końcu, z wyrazem niewątpliwej ulgi na pyszczku spojrzała z powrotem na Pomyślnego i wypuściła z pyska powietrze, jakby do tej pory wstrzymywała oddech.
Teraz już nie! – Powiedziała z humorem, szczerząc małe białe kiełki w niewinnym uśmiechu.
Szybko jednak jej uwaga została rozproszona, kiedy zielonołuski zwrócił spojrzenie gdzieś na bok i najpewniej coś zauważył bo zaczął do kogoś mówić. Sama przez to wstała na tylne łapki, by dojrzeć gościa sponad wysokiej trawy która w jej normalnej perspektywie zasłaniała jeszcze widok. I zobaczyła wtedy to dziwne smoczątko, trochę mniejsze od niej. Kogoś jej przypominało... czyżby go znała? Wyglądało na to że porządnie go wystraszyły słowa brata cioci... znaczy, brat cioci to byłby wujek, tak? Słowa wujka! Ale nie odniosła wcześniej wrażenia żeby wujek temu małemu groził, raczej trochę jakby żartował.
Hej, nie bój się! Ty... ty jesteś Suntrux, tak? Pamiętasz, bawiliśmy się kiedyś w chowanego! – Zawołała gdy przypomniało jej się skąd kojarzyła tego dziwnego smoczka.
Nic ci nie zrobimy! – Zaśmiała się wesoło.

: 31 sie 2015, 21:36
autor: Pomyślny Kolec
Zaśmiał się pod nosem na reakcję, której się spodziewał. Puchata kulka strzepała robaki... na jej miejscu zrobiłby tak samo. Uznawał, ze utrzymanie takiego futra to duży kłopot i wiele zachodu. Jak w ogóle smoki mogły żyć w zgodzie ze swoim futrem?
Nic nie podejrzewał, że właśnie został wrobiony w opiekę nad pisklęciem, był zbyt skupiony na obronnej postawie specyficznego malca. Rzadko spotykał taką reakcję wśród tutejszych piskląt, zwykle czuły się całkiem pewnie. Taką postawę przyjmowały pisklęta, które on pamiętał, mieszkające daleko za barierą, które rzeczywiście miały powody czuć się zagrożonym.
Pysk Pomyślnego niemal od razu przybrał łagodniejszy wyraz. Przecież nie chciał go straszyć. Pisklę to nadal... tylko pisklę.
Ej, spokojnie mały. Nie musisz się tak kulić, przecież cię nie zjem. – Mrugnął do niego wesoło – Możesz zostać... – Nie dokończył bo Aly weszła mu w słowo. Spojrzał na nią i jej rozentuzjazmowany pyszczek. Oho, widać znali się. Poszedł więc za ciosem. – Siemasz Suntrux, ja jestem Pomyślny, a Alyssę jak słyszę, chyba już znasz.

: 01 wrz 2015, 19:15
autor: Martwy Kolec
Młody smok w chwili gdy usłyszał Alyssę przypomniał sobie ją i ich zabawę. Spojrzał na nią i delikatnie się uśmiechnął, po czym dodał cicho-Pamiętam. Zmieniłaś się-powiedział patrząc na nią. Po chwili wyprostował się, lecz i tak jak na smoka się garbił. Mogła to być jakaś kontuzja, z którą młody smok żył, ale równie dobrze mógł tak wyglądać przez nadmierną krzyżówkę genów w rodzinie. Gdy tylko Pomyślny się przywitał, smok spojrzał w jego oczy. Momentalnie się uspokoił i powiedział już pewniej siebie, lecz dalej w jego głosie było słychać strach. -Dzień dobry...em...tak. Poznałem ją podczas zabawy w...ukrywanego...-Jego wzrok co chwilę wędrował na innego smoka. Alyssa była już znacznie większa, niż gdy widział ją ostatnio. Jej futro było coraz gęściejsze, a oczy dojrzalsze. Gdy na niąspojrzał, uśmiechnął się jeszcze szerzej, lecz nie wyglądało to zbyt ładnie. Dziób, który posiadał Suntrux sprawiał, że każda próba uśmiechu odbierała mu urody.-Wyrosłaś...Alyssa. Jak ci mijał czas?-dodał Suntrux, ledwie przypominając sobie jej imię. W zasadzie gdyby nie to, że Pomyślny je przed chwilą wymówił, to by go sobie nie przypomniał. Pomimo tego, że młody smok czuł się już coraz pewniej, wciąż stał sztywno, jak gdyby głupio mu było usiąść, podczas gdy starszy rangą smok stoi. Czuł między nim, a sobą pewien dystans.

: 01 wrz 2015, 19:53
autor: Mistrz Gry.
Towarzyszące Suntruxowi smoki z pewnością nie stanowiły dlań zagrożenia. Jednakże w tym momencie nie mógł się czuć bezpiecznie. Zza drzew na skraju polany wyłoniły się dwie, smukłe sylwetki. Wilków. Duży samiec i nieco smuklejsza wadera. Wyglądały na nieco zdyszane, ale z pewnością to nie umniejszało zagrożenia. Zapewne w pogoni za zwierzyną zapędziły się o wiele za daleko od swych zwykłych terenów łowieckich.
Pierwszy dostrzegł smoki basior. Z jego gardła wydobył się głośny warkot. Zaalarmowana wadera odsłoniła kły i wspólnie z samcem ruszyła w stronę smoków. Rozeszły się, chcąc obejść je z dwóch stron. Jeszcze nie atakowały, ale nie ulegało wątpliwości, że do tego się szykują. Samiec czujnie obserwował Pomyślnego Kolca, ale ślepia wilczycy zawisły na młodym smoku Cienia...

: 02 wrz 2015, 11:28
autor: Pomyślny Kolec
I sielanka się skończyła. Słysząc dyszenie i warczenie, Pomyślny poderwał się z miejsca. Wyszczerzył kły. Tylko tego mu brakowało... ale z drugiej strony gdyby pisklęta były tu same... Sapnął mierząc wzrokiem rozjuszone wilki. Mógłby spróbować się z nimi zmierzyć. Mógłby, gdyby nie to, że miał u swego boku pisklęta, które mogły przy okazji oberwać. Musiał coś wymyślić zanim stanie się coś nieodwracalnego.
Na drzewo, migiem! – Warknął krótko w stronę młodych, a sam rozłożył skrzydła, przyjął bojową postawę i ryknął gniewnie, starając się zwrócić uwagę wilków na siebie. Próbował osłaniać odwrót piskląt do najbliższego drzewa. Alyss co prawda potrafiła już latać, ale co do cienistego nie miał pewności. Musiał kupić im trochę czasu, bo właściwie mogli zrobić cokolwiek, byle zejść z oczu wilkom.
Pomyślny cofnął się z wciąż rozłożonymi skrzydłami, warcząc i tupiąc jak rozjuszony byk, a potem dał susa ku waderze, z hukiem skrzydła składając. Widział, że kieruje się ku pisklęciu i musiał ją odciągnąć. Choć nie łatwo było podzielić uwagę między dwóch wrogów, musiał działać.
Wylądował blisko samicy i wychylił się ku niej, podnosząc jedną z łap. Wtórując jej warkotem wymierzył cios w bok szyi z zamiarem rozharatania jej szponami. Rozczapierzył je i ciął nimi od prawej do lewej, szybko i miał nadzieję celnie. Jeśli nie zabije, to może przynajmniej skupi na sobie uwagę obydwu, jako największe zagrożenie.
W tamtej chwili, stojąc na przeciw wrogów i szczerząc kły, nie martwił się co będzie gdy zostanie z wilkami zupełnie sam. Teraz liczyło się to, żeby pisklaki zdążyły uciec.

: 03 wrz 2015, 7:15
autor: Dynamika Ostrza
Uśmiechnęła się do Suntruxa. Jak jej mijał czas?
Głównie na naukach – Zaśmiała się krótko. Cóż, tu nie różniła się za bardzo od innych pilnych piskląt
Ale księżyc po tym jak się ostatnio bawiliśmy wykluł mi się braciszek i dużo czasu bawiliśmy się razem w obozie... i raz strąciliśmy ul z pszczołami przez co mama dała nam szlaban na wychodzenie z groty... ale później zmieniła go żebyśmy wychodzili tylko z dorosłymi... huh? – Na początku mała zwyczajnie opowiadała drugiemu pisklęciu jak to jej mijał przyjemnie czas, nie zdążyła jednak dojść do etapu kiedy miałaby spytać się "a jak u ciebie?" bo usłyszała nagle warczenie, co sprawiło że dość gwałtownym i nagłym ruchem obróciła pysk w stronę tego dźwięku. I było tam jakieś futrzaste stworzenie które obnażało zęby. O-o, nie fajnie.
Pomyślny wtedy krzyknął by uciekali na drzewo i po trochu taka była pierwsza skłonność małej w spotkaniu bliskiego stopnia z dwoma potencjalnie groźnymi przeciwnikami. W końcu nie były aż tak dużo mniejsze od niej.
Sun, chodź, na drzewo, szybko! – Pisnęła do kolegi, po czym w kilku sprawnych susach doskoczyła do najbliższego drzewa, wychylającego się nie co ze ściany lasu, rosnącego na samej polance, przy ostatnim skoku zaś wybiła się wyżej i złapała przednimi łapkami najbliższej gałęzi, po to by wkrótce się podciągnąć i wleźć na nią, a z niej, na wyższą, i tak dalej, póki nie znalazła się na bezpiecznej wysokości...

: 04 wrz 2015, 9:40
autor: Martwy Kolec
Młody smok w chwili gdy tylko usłyszał krzyk Pomyślnego, spojrzał gwałtownym ruchem głowy co się dzieje. Zobaczył dwa dziwne stworzenia, jakich wcześniej nie widział. Czy to też mogły być smoki? Nie miały skrzydeł, więc chyba nie. Ale sam też jest inny niż reszta. Nigdy wcześniej nie spotkał się z opierzeniem u smoków, zanim nie trafił do cienia. Jednakże myśli te trwały tylko chwilę, bo smok zaczął się rozglądać za jakimś schronieniem. Gdy usłyszał Alyssę, która biegnie w stronę najbliższego drzewa, pobiegł za nią. Lekcje z Krwiożerczą Łuską nie poszły na marne. Chociaż nie był mistrzem w bieganiu, to na pewno byłoby gorzej gdyby nie umiał wcale. Młody pisklak podbiegł pod drzewo i zobaczył jak smoczyca się na nie wspina. Młody smok odwrócił łeb w stronę dziwnych owłosionych bestii i bez namysłu próbował się wdrapać. Niestety nie potrafił. Zarówno gałąź na którą doskoczyła Alyssa była za wysoko jak i wznieść się skrzydłami dla pisklaka było niemożliwe. Smok zatem szukał wzrokiem jakiegoś miejsca, w którym może się schować. Znalazł krzaki. Zaczął więc instynktownie tarzać się w ziemi i delikatnie się zakopywać próbując uciec do wykopanej przez siebie norki. Niestety ziemia była zbyt ubita i twarda. Mimo to chociaż nie śmierdział aż tak intensywnie, co mogło dać pisklakowi choć cień nadziei. Mimo to z przerażenia otulił się skrzydłami i ogonem i swoimi łapkami chwycił ogon i dziobem zaczął go gryźć sapiąc ze strachu.

: 12 wrz 2015, 11:25
autor: Mistrz Gry.
Smoki zareagowały szybko. Dynamiczna Łuska w mgnieniu oka wspięła się na drzewo, a Suntrux, choć nie zdołał dołączyć do smoczycy, również starał się ukryć. W miarę swoich pisklęcych możliwości. Wilki wiedziały gdzie jest cała trójka, ale teraz ich uwagę zaprzątał Pomyślny Kolec, pozostawiony sam na polu walki.
Adept Życia wylądował szybko przy smukłej waderze i zamachnął się nań rozcapierzonymi szponami. Atak był prosty, ale przeprowadzony z odpowiednią precyzją i szybkością. Jednakże wilczyca wiedziała jak zareagować. Natychmiast odskoczyła na bok, odsłaniając zęby aż po same dziąsła. Pazury minęły ją o włos, ale pozostawała nietknięta. Teraz jej kolej na atak. W kilku krótkich, ale szybkich susach znalazła się przy prawym boku samca i wyciągnęła szyję, chcąc złapać zębami za błonę jego skrzydła i szarpnąć, energicznym ruchem rozrywając ciało.
Nie można było także zapominać o samcu, który od początku wziął sobie na cel Pomyślnego. Teraz skoczył, dołączając do towarzyszki, by znaleźć się po lewej stronie smoka. Pomiędzy dwoma drapieżnikami. Z głośnym warkotem zaatakował, chcąc szybkim kłapnięciem szczęk ugryźć przednią łapę smoka.

: 27 paź 2015, 10:21
autor: Pieśń Słowika
Z racji tego, że niedługo czeka go awans na Łowcę i wreszcie będzie mógł wyruszyć w świat, doszedł do wniosku, że póki nie został wezwany na Szczerbatą Skałę, wykorzysta ten czas na podszkolenie swoich umiejętności ataku. Znalazł wreszcie odpowiedni teren. Wolny od ciekawskich oczu, w zaciszu obozu.
Na pierwszy tak zwany ogień pójdzie ogon. O tak, nie miał z niego żadnego użytku, a to przecież świetne narzędzie do bicia po głowie. Musiał tylko doprecyzować trafienia. Do tego celu posłuży mu pień połamanego drzewa. Na początku ustawił na nim dużą świerkową szyszkę. Posłuży mu jako cel. Ustawił się przodem do pnia i lekko ugiął łapy. Ogon lekko uniósł nad ziemię i zakołysał nim. W pewnym momencie gwałtownie odwrócił się bokiem zarzucając zadem w kierunku pnia. Dodatkowo nadał siłę i prędkość ogonowi, który niczym bicz, walnął mocno w pień. Szyszka spadła od wstrząsu. Smok pokręcił głową. Z celnością u niego kiepsko. Ustawił szyszkę na swoim miejscu i obrał właściwą pozycję. Skupił wzrok na celu i zamachnął się ogonem tak jak poprzednio. Z tą różnicą, że tym razem wycelował ogon na samym początku ataku. Poprzednio, kiedy próbował skorygować tor lotu ogona, okazało się, że jest prawie niemożliwym szybka zmiana kierunku w jakim miałby lecieć. Tym razem zrobił to na początku . Szyszka została zmieciona z pnia! Błekitnołuski bardzo się ucieszył z tego powodu. Zrobił jeszcze kilka podobnych prób i stwierdził, że to wystarczy.
Teraz przeszedł do następnej umiejętności, czyli atak z powietrza. Wziął krótki rozbieg i wzniósł się nad ziemię. Obrał kierunek na las świerkowy. Zakołował nad nim wypatrując odpowiedniego drzewa. Po chwili dostrzegł kilka młodych szyszek dyndających na czubku jednej z sosen. Idealny cel.
Zawrócił po małym okręgu i przeleciał nad czubkiem sosny wyciągając przednią łapę, żeby dosięgnąć gałązki z szyszkami. Odchylił się lekko w bok, ale pazury przecięły jedynie powietrze. Trochę bał się, żeby nie zahaczyć skrzydłem o inne drzewa, ale najwyraźniej będzie musiał trochę zaryzykować. Zmienił jednak strategię. Zawrócił wykonując ciasny zwrot i znowu zmierzał w kierunku upatrzonej sosny. Tym razem jednak leciał niżej. Gdy był już w odległości dwóch ogonów od niej, zamachał gwałtownie skrzydłami i zmienił kąt ich pochylenia do góry, tak, że zaczął wzlatywać na wyższy pułap i mijać sosnę, tak, że miał ją po swojej prawej stronie. Tuż przed jej ominięciem, pochylił się w jej stronę i na moment złożył prawe skrzydło. Wystrzelił w nią prawą łapą, a ostrze jak brzytwa pazury ścięły młode gałązki z szyszkami. Zaraz potem rozłożył skrzydło i zawrócił pozwalając przyciąganiu ziemskiemu wytracić prędkość wznoszenia i pociągnąć go na dół. Obrócił się przodem do ziemi, a raczej drzew, bo miał pod sobą las, i poszybował w dół jeszcze raz w kierunku sosny, którą poprzednio uszkodził. Wyciągnął przed siebie obie, przednie łapy i na jeden ogon przed sosną, zmienił kąt nachylenia skrzydeł, aby wyrównać lot, a przednimi łapami chwycił kolejną gałąź sosny przecinając przy okazji kilka innych, a tą którą złapał, siłą rozpędu wyrwał od reszty drzewa.
Wypuścił swoje trofeum i wrócił na ziemię. Wylądował na łące i złożył skrzydła. To jeszcze miał czas na ostatni trening. Tym razem potrenuje cięcia pazurami z doskoku i stania na dwóch łapach. Ten ostatni sposób jest ryzykowny, ale nie omieszkał nauczyć się tego na wszelki wypadek. Podszedł do jednego z samotnie rosnących drzew i stanął na lekko rozstawionych łapach. Pochylił głowę i uniósł ogon nad ziemię. Następnie wyskoczył w powietrze lądując tuż obok drzewa. Miał je po swojej prawej stronie, więc zaatakował prawą łapą. Ciął nią na wysokości swojej szyi tak, jakby obok stał przeciwnik jego wzrostu. Pazury przeorały kruchą korę, pryskają nią na wszystkie strony. Cięcie się udało, ale nie było zbyt głębokie. Nie przeszkadzało mu to, bo bazował na precyzji. Następnie powtórzył ten sam ruch, tym razem wykonał jednak ćwiczenie lewą łapą. Było to trudne, bo krzyżowane łap po lądowaniu z doskoku powodowało utratę równowagi. Jednak pomógł sobie ogonem czyniąc z niego przeciwwagę po prawej stronie.
Drzewo wyglądało naprawdę strasznie, ale Lśniący nie przejmował się tym. Ćwiczył precyzyjne cięcia, aż zabolały go przednie łapy. Miał jeszcze w planie kilka innych ataków do przećwiczenia, ale musiał dać odpocząć pazurom. Oblizał je oczyszczając z kory i drzazg i ruszył w kierunku legowisk, aby się trochę przespać. Te intensywne treningi już go wymęczyły.

: 05 gru 2015, 12:24
autor: Azyl Zabłąkanych
Minęło kilka wschodów, a Uzdrowicielkę wciąż nękał uporczywy ból głowy. Wpierw były to jedynie lekkie, rozpraszające ukłucia – teraz dotarły jednak do momentu, w którym młoda medyczka nie mogła zrobić nic. Stała się wyjątkowo drażliwa, nie mogąca wytrzymać zbytniego hałasu, a nawet w ciszy miała problem ze skupieniem się i zaczerpnięciem maary. Wpierw była to jedynie niewielka trudność, która teraz dotarła do momentu, w którym żaden jej twór nie był w stanie się pojawić. W głowie Azylu Zabłąkanych dźwięczały zaś słowa, które sama wypowiedziała niedawno – to, że choroby ją omijają. Jak widać, szybko nadszedł tego kres.
Chcąc nie chcąc, była zmuszona poprosić o pomoc. Przy najbliższej okazji poprosiła o nią Czerwień Kaliny, z którą spotkać miała się w Szklistym Zagajniku.
Zasiadła więc pod jednym z drzew okalającym polanę, zmrużając lekko ślepia. Można rzec, iż czuła się chorobą niezwykle zmęczona, więc wystarczyło nawet to – drobny odpoczynek – by czuła ulgę, ale również jeszcze większą niż wcześniej irytację kłuciem, którego nie mogła się pozbyć.
Przez wystąpienie bólów głowy musiała zaniechać leczenia. Być może to dlatego Pieśń Słowika wolał skorzystać z pomocy kogoś innego – był zbyt niecierpliwy, by na kogokolwiek poczekać.
Azyl Zabłąkanych miała nadzieję, że dzięki Cienistej będzie mogła wrócić do swego fachu, więc czekała na nią cierpliwie. Być może dzięki jej pomocy nie zdarzy się już sytuacja, w której będzie musiała zawieść kogokolwiek oczekiwania.

: 06 gru 2015, 15:10
autor: Administrator
Ostatnimi czasy wiele rzeczy się wydarzyło i smoczyca miała wrażenie, że to było dopiero preludium kłopotów, które się wywiążą w najbliższym czasie.
Ale może była po prostu pesymistką?
Ważnym był fakt, że zdążyła odpocząć po wczorajszym dniu pełnym wrażeń, dlatego na spotkanie z Uzdrowicielką Życia przybywała wręcz w wyśmienitym nastroju. Była pełna energii, co widac było po prężnym, gładkim kroku, gdy zbliżała się do białofutrej, lazurowe ślepia lśniły z kpiącym rozbawieniem, ale to wszakże nie było niczym nowym.
Złociste wargi rozciągnęły się w uśmiechu, stosunkowo całkiem przyjemnym, można nawet rzecz, że uroczym, gdy stanęła naprzeciw niej.
Ach te zmiany pór, z okresu na okres coraz więcej chorych. W naszym stadzie istna plaga kaszlu, a jak sprawy mają się u was? Mam nadzieję, że ta pora pozostawiła was w lepszym zdrowiu? – przemówiła, jakby nigdy nic swym dźwięcznym, miękkim głosem.
Rozejrzała się dookoła, a nastepnie uniosła duży liść kasztanowca z żółtymi plamkami. Uformowała go zręcznie w płaską miseczkę, a dzięki Maddarze wzmocniła jej strukturę tak, aby się nie rwała i nie spalała, czy też nie wysychała, bo przemakać raczej nie powinna.
Nastepnie zebrała wilgoć z powietrza i nagromadziła w miseczce, by podgrzać ją do temperatury wrzenia. Odstawiając miseczkę na spłaszczonej trawie, przywołała dwie zielone, wonne szyszki chmielu i wrzuciła je do gotującej się wody, mieszając wynalezionym patykiem.
Mam nadzieję, że przegonitym ten wstrętny ból głowy, nie chciałybyśmy wszakże, aby Wolne Stada zostały pozbawione jednej z lepszych uzdrowicielek, prawda? – dodała, uśmiechając się leciutko, a lazurowe ślepia zalśniły niejednoznacznie, gdy odcedzała wywar.
Parujący, ciepły podsunęła smoczycy pod nos.
No to do dna, kochanie! – zachęciła.
Gdy młodsza Uzdrowicielka wypiła wywar z chmielu, przyłożyła szponiastą łapę do jej włochatego, prawego policzka. Zanurzyła karminowe szpony w jej futrze, muskając opuszkami rozgrzaną skórę. Jej czerwona łapa na tej bieli wyglądała, niczym kusząca plama krwi.
Przelała migocącą, równie czerwoną energię do jej ciała, lokalizując zwężenie się naczyń krwionośnych. Zregenerowała je, rozluźniła i umocniła, aby nie sprawiały więcej kłopotów. Zadziałała kojąco na układ krwionośny, a dzięki chmielowi ciśnienie krwi znacznie się wyrównało, ułatwiając jej pracę. Pobudziła ośrodki nerwowe. W takich przypadkach nie wiele mogła zrobić, bo ból głowy był często raczej enigmatyczną sprawą – przyczyną mogło być przepracowanie, zmęczenie lub przeziębienie, głód, stres. Przelała Maddarę do jej ciała i odsunęła się, przyglądając się smoczycy z ciekawością.
No i jak, moja droga?

Dodano: 2015-12-06, 15:10[/i] ]
Wiedziała, że jest wszystko w porządku, ale chciała usłyszeć to z pyska białofutrej.
Odsunęła się, podkulając przednią lewą łapę, która nadal rwała, a wysiłek jaki towarzyszył użytkowaniu Maddary, chociaż poszło jej wyśmienicie, sprawił, że rana znowu się otworzyła i zaczeła krwawić.
Pociągnęła lekko nosem, przekrzywiając trójkątny, złoty łeb na prawo.
Może zechciałabyś zerknąć na tą łapę? Dam ci te zioła, których potrzebowałabyś przy leczeniu – przemówiła.

/Rana średnia: Oderwany duży płat skóry w dolnej części lewej przedniej łapy, na jej przegubie, odsłonięte naczynia krwionośne, dość obficie krwawi, sprawia lekki ból przy poruszaniu się.

: 08 gru 2015, 21:22
autor: Azyl Zabłąkanych
Przygladala sie Uzdrowicielce.
Zmruzyla nieco slepia, zauwazajac prezny, pewny siebie krok, kpiace iskry lsniace w slepiach. Ruchy Cienistej zdawaly sie byc pelne gracji, a Azyl Zablakanych zauwazala to z rosnacym zdziwieniem. Choroba, ktorej nie byla w stanie pozbyc sie samodzielnie, odciskala na niej pietno. Ciagly bol i dyskomfort powodowal, iz jej humor czasem zyskiwial miano podlego, a fakt, iz jednoczesnie nie byla w stanie wykonywac swej pracy dodatkowo to pogarszal.
Czerwien Kaliny przysiadla blisko niej, a bialofutra skinela lekko lbem na powitanie.
Jak widac, i nas nie ominela zmiana pory – odpowiedziala, silac sie na pogodny ton. Nawet pomimo jej staran, efekt nie byl porownywalny do humoru, jakim emanowala z siebie Czerwien Kaliny, ktora rozpoczela leczenie.
Przygladala sie zwinnym ruchom, ktore w kilka chwil pozwolily samicy stworzyc szczelna mieseczke. Chwilke pozniej w srodku znalazly sie dwie chmielowe szyszki, a niedlugo potem do nozdrzy Azylu Zablakanych doszedl charakterystyczny zapach.
Gdy Uzdrowicielka podala jej calosc, wypila ja szybko. Jednoczesnie czula sie niczym niedoswiadczone piskle, nie zas dojrzala smoczyca – slowa zachety, tym bardziej kierowane do kogos palajacego sie uzdrowicielstwem na co dzien, nie byly potrzebne.
Jedynie na jej pysku pojawil sie lekki usmiechˆ gdy przypominala sobie reakcje niektorych na podawane im wywary. Ona nie narzekala – tym bardziej, iz juz teraz poczula zbawienny wplyw naparu. Pozwolil jej sie nieco rozluznic, ukoic nerwy. Zaniepokojona poczula sie dopiero wtedy, gdy czerwonoluska siegnela po maddare. Na pozor niepotrzebne obawy, jednak... nigdy wczesniej nikt nie przerywal jej bariery, nie uzywal swojej maddary na jej ciele. Ufala zdolnosciom towarzyszki, jednak i tak musialo minac kilkanascie sekund, by calkowicie rozluznila napiete miesnie.
Wkrotce bylo po wszystkim, a Czerwien zabrala palce. Odetchnela cicho, z ulga. Nie tylko dlatego, ze zauwazyla, iz niedawny ucisk zniknal – ale rowniez z tej prozaicznej obawy, ze Cienista mogla zrobic z jej cialem wszystko, gdy uzywala na nim maddary. Nie miala swiadomosci, iz ta mysl niezwykle czesto pojawiala sie w umyslach smokow.
Skinela lbem w podziece, a na jej pysku pojawil sie wdzieczny usmiech – pierwszy od kilku wschodow, ktory uczynila calkowicie szczerze i bez ukrywania czajacego sie pod maska zmeczenia.
Dziekuje, Czerwieni – rzekla, spogladajac na jej lapy... I dopiero teraz dostrzegajac rane, ktora sie otworzyla. Czy to mozliwe, by choroba przycmila jej umysl az tak bardzo?
Oczywiscie, zajme sie rana – potwierdzila. – Jestem ci winna przysluge.
Obejrzala dokladnie lape, a obok niej kolejno pojawialy sie odpowiednie ziola i gliniane miseczki.
Zgniotla w lapach liscie babki lancetowatej, po czym nalozyla je na rane tak, by pokrywaly one jak najwieksza jej czesc. Czekajac, az soki zadzialaja, zajela sie naparem z lulka czarnego. Wsypala sproszkowane nasiona do naczynia, w ktorym wczesniej nagromadzila wilgoc z powietrza. Po kilku minutach odpowiednich dzialan podala calosc do wypicia dla Czerwieni Kaliny. Powinno to pomoc na bol, ktory niewwtpliwie musial jej dokuczac.
Zdjela opatrunek z babli lancetowatej, gdy jego wszystkie dobroczynne wlasciwosci minely, zastepujac go zgniecionymi liscmi nawloci pospolitej. Tak samo jak i wczesniej, czekajac na efekt, zajela sie kolejnym naparem, a tym razem byl on z jemioly. Wrzucila jej listki do kolejnej z miseczek, gotujac przez dluzszy czas, az stworzyla gesty, ciemny napar. Podzielila go na cztery czesci, z czego trzy podala do wypicia Cienistej, pozostala zas nalozyla na rane, wczesniej zdejmujac liscie nawloci.
Odetchnela cicho, skonczywszy pierwsza czesc. Przylozyla palce do zdrowego miejsca na barku Czerwieni Kaliny, ale nie przymykala slepi. Nie potrzebowala tego robic, uzywajac maddary.
Zaczela od odpowiedniego oczyszczenia calosci. Wyzyla sie bakterii, ktore dostaly sie do srodka, infekcji i brudow, wszelkich cial obych. Zamknela tez naczynia krwionosne, dbajac, by ich scianki byly silne i elastyczne.
Tak, jak zawsze, rozpoczynala leczenie od najglebszej czesci szramy, powoli przechodzac ku jej gornych partii. W tym przypadku nie zostaly naruszone miesnie, a jedynie ktos pozbawil Uzdrowiielke plata skory – wiec jej glownym zadaniem bylo ja odpowiednio zregenerowac.
Ostroznie laczyla cialo z czescia, ktora zostala oderwana. Sprawdzala kolejno polaczenia, dobierajac je odpowiednio i regenrujac, naprawiajac ubytki i pomagajac cialu zregenerowac sie w czasie ekstremalnym. Naprawiala nerwy, naczynia krwionosne, zylki, gruczoly – wszystko to, co zostalo naruszone i w jakikolwiek sposob zmienione badz pozbawione swoich wlasciwosci w momencie zranienia. Dokladnie laczyla brzegi rany, dbajac, by nie pozostal po nich zaden widoczny ksztalt.
Na koniec wyslala impuls przyspieszajacy regenracje lusek, jako, iz kilkunastu z nich musiala sie pozbyc na samym poczatku swej pracy.
Gdy skonczyla, oderwala i spojrzala iepewnie na efekt swojej pracy.

: 27 gru 2015, 12:14
autor: Kruczopióry
Spokojnie spacerował po wielkiej polanie, rozglądając się. Czuł, jak jego łapy zagłębiają się w śnieg, kiedy broczył przez mgłę, niewiele widząc. Wszechogarniająca pustka była dla jego zmysłów... kojąca. Cisza i spokój, jakie tutaj panowały, stanowiły doskonały pretekst do przemyśleń, a że niewiele dało się dostrzec w tej pogodzie, Kruczopióry mógł nie obawiać o niechciane towarzystwo. To znaczy... chyba? Wszak nie on jeden chadza sobie od czasu do czasu po terenach wspólnych... czyż nie?