Strona 12 z 39

: 21 sty 2016, 17:17
autor: Dynamika Ostrza

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Dynamika, w nadzwyczajnie dobrym nastroju przemierzała szklisty zagajnik, truchtając wesoło, beztrosko. Jej sposób poruszania się między drzewami przypominał nieco pisklę które dopiero nauczyło się dobrze biegać i prezentowało tą umiejętność będąc niezwykle dumnym z siebie. Czasami celowo przeskakiwała powalone pnie czy przykryte śniegiem skały zamiast je po smoczemu ominąć. Dla samej zabawy. Bo mogła. A przy tym łapała powietrze haustami w otwarty pysk, którego wargi były wygięte w radosny uśmiech.
W końcu wyskakując spomiędzy dwóch drzew wylądowała prosto w zaspie, w której zapadły się jej łapy i straciła równowagę. Oczywiście skończyło się to ślizgiem na brzuchu przez pół ogona, po którym została wyraźna koleina w śniegu. Kiedy już wytraciła prędkość zaczęła się wesoło śmiać, przymykając ślepia i obracając się w śniegu na bok. W końcu musiała jednak przestać się śmiać i złapać oddech.
Podniosła się z ziemi, wciąż się uśmiechając i otrząsnęła się niczym mokry pies, rozpraszając przyklejone do jej futra drobinki śniegu po przestrzeni wokół niej. Wtedy jednak dostrzegła coś ciekawego.
Nie była już pośród zwykłych drzew. Te wyglądały jak z lodu, czy kryształu. Choć pokryte śniegiem od wierzchu, pionowymi gałęziami i pniem rozszczepiały światło, nadając temu miejscu przecudowny wygląd, zwłaszcza zimą. Można się było nawet w nich przejrzeć.
Dynamika obróciła głowę bokiem i uśmiechając się obejrzała swoje odbicie na pniu jednego z większych szklanych drzew...

: 25 sty 2016, 22:54
autor: Nathi
Obok swojego odbicia przywódczyni mogła ujrzeć również ciemniejszy punkt; coś brązowego, wielkości smoka stało jakieś trzy ogony dalej. Nie poruszało się, ale Dynamika mogła wreszcie poczuć na sobie spojrzenie tajemniczej postaci. Może obserwował ją cały czas, ale ona zajęta swoimi zabawami nie zwróciła na niego uwagi...?
Punkt ten okazał się być, rzecz jasna, Słowem Prawdy. Tak... Tak niegdyś go nazywano. Nie potrafił jednak powiedzieć, kim był teraz. Jak miał na imię.
Słowo przez wiele księżyców się nie zmieniał. Wyglądał niemal tak samo. Ostatnimi jednak czasy jego ciało jakby przypomniało sobie o konieczności starzenia się i z nieubłaganą szybkością nadrabiało straty. Wyglądał znacznie gorzej, niż podczas poprzedniego spotkania z nią. Był bardziej przygarbiony, stracił na wadze, łuski mu zmatowiały, a oczy zapadły się głębiej, teraz skrywane złowrogim cieniem.
– Nie ma się z czego cieszyć, przywódczyni. Ten las jest kłamstwem – stwierdził, choć nie kwapił się do uzasadnienia swojej tezy.

: 03 lut 2016, 19:55
autor: Oddech Pustyni
Nauka rzeczywiście trwała już trochę czasu, a samice ledwie zorientowały się, że Złota Twarz zatoczyła nad nimi niemalże pełen łuk. Oddech powalczyłaby jeszcze chwilę, ale skoro samiczka zarządziła chwilę na odpoczynek, nie miała zamiaru się sprzeciwiać.
Kiedy zadała swoje pytanie, pustynna rozmyślała przez chwilę nad swoim teningiem z Wizją oraz pewnym pojedynkiem na Arenie. Z latania nie korzystało się tak często jak spodziewała się, podczas pierwszych lekcji, ale może smoki bały się konsekwencji upadku, dlatego wolały nie ryzykować.
Powinnaś jeszcze poćwiczyć. Wiem, że ph-profesja na której się skupiłaś to uzdrowicielsss-uzdrowicielstwo, ale walka w ostateczności zawsze ci się przyda. Musisz poświęcać temu co h-robisz więcej uwagi, może rozkładać to na części, żeby sobie ułatwić. Na poprawny atak nakłada się wieh-wiele czynników, jak dobre ustawienie, doskok, lądowanie, ruch łapy czy szczęk– wyjaśniła dodatkowo, mając nadzieję że przy przyszłych treningach Złuszczonej uda się to opanować
Zaś co do twojego pytania. Przed ross-rozpoczęciem walki ustala się wszelkie warunki, od celu pojedynku po dozwolone ataki. Jeszcze nigdy z nikim nie ustalałam żeby latanie było wykh-wykluczone, dlatego sądzę, że smok który kategorycznie nie chce walczyć w ten sposób, z pewnością sam da ci wcześniej znać. Walki w powiet-powietrzu mogą być mało popularne, ponieważ zdaje się że są bah-bardziej niebezpieczne, a możliwy rodzaj obrażeń trudny do przewidzenia– w sumie polatałaby. Ostatnio kiedy walczyła w powietrzu, była jeszcze Adeptką
Chcesz przetess-przetestować taką walkę?


//jeśli się uda to atak na II oraz Obrona na I

: 03 lut 2016, 20:47
autor: Złuszczona Łuska
Poruszyła uszami w rozterce. Oddech z pewnością miała rację – powinna jeszcze poćwiczyć, ale szczerze mówiąc, miała już tego serdecznie dość. Walczyła z przemożną chęcią, by położyć się na tej srebrzystej polanie i obserwować chmury.
Tak czy inaczej, zdecydowanie się do tego nie nadawała, nie podobało jej się, że musi skupiać się na błędach przeciwnika i liczyć na to, że zada mu jak największe obrażenia.
Jej delikatna budowa, brak rogów czy potężnych kłów, też temu nie sprzyjały.
Ale te umiejętności będą jej bardzo potrzebne. Nie wiadomo, co w najbliższym czasie przyniesie los. Gdyby przyszłoby jej bronić stada albo syna, zahamowania, które teraz pętały jej łapy, znikną i każda zadana rana będzie burzyła jej krew i sprawiała satysfakcję.
Te myśli też nie poprawiały jej humoru, jedynie sprawiły, że spochmurniała a w jej zielonych oczach zabłysła determinacja.
Kochała latać. Może, gdyby połączyłaby te dwie rzeczy, przestałaby się martwić i po prostu zaczęła dobrze bawić?
Z tą myślą znów się podniosła; ta krótka chwila odpoczynku pozwoliła jej uspokoi oddech i zebrać myśli.
Rozszerzyła łapy, przycisnęła skrzydła do boków i przysiadła na zadzie. Wybiła się mocno z tylnych łap, przednie unosząc wysoko do góry. Rozwinęła skrzydła, mocno zagarniając powietrze pod brzuch. Kilka sekund tak wisiała, nim się nie wzniosła. Zatoczyła leniwy łuk, czekając, aż Oddech do niej dołączy.

: 03 lut 2016, 21:15
autor: Oddech Pustyni
Kiedy Złuszczona się wzniosła, Oddech przez chwilę obserwowała, jak jej tułów unosi się i opada, zgodnie z ruchami skrzydeł. Fascynowało ją, jak takie wielkie cielsko mogło utrzymać się w powietrzu oraz jak potężne musiały być same mięśnie, że nie poddały się już przy pierwszym machnięciu. Patrząc tak, jak drzewna wisi w powietrzu, smoczyca zapragnęła czym prędzaj do niej dołączyć. Tym razem nie jak w przypadku Wichury, żeby tak po prostu sobie z nią polatać, ale kontynuować walkę. Najwyraźniej Kleryczce nie dane było odpocząć.
Wznosząc się Złuszczona jasno dała znak, że chce powalczyć w powietrzu. Tutaj nie potrzebowały teorii, liczyło się działanie i zwinność –W powietrzu może być gh-groźniej, więc się skup– odezwała się z ziemi, a potem wybiła mocno z zadnich łap i uderzyła potężnymi lotnymi kończynami, żeby już po chwili znaleźć się pod samiczką. Otworzyła szczęki i kłapnęła nimi ostrzegawczo, a potem zaczęła wznosić się coraz wyżej, chcąc dosięgnąć zwisającego luźno ogona samiczki i chapnąć go, kilka szponów powyżej końcówki. Taka zabawa w berka z dala od ziemi, mogła być zdecydowanie ciekawsza.

: 20 lut 2016, 11:41
autor: Pani Wojny
Fioletowa smoczyca wypuściła z pyska kłęb pary, z dziwnym błyskiem w oku przyglądając się, jak rozpływa się on powoli w powietrzu. Stara smoczyca wygodnie umościła siedzenie w śniegu pod jednym z dziwnych drzew, ciepło owijając ogonem łapy. W tym wieku łatwo było o choroby. Z lekko zadartym łbem, obserwując niebo, czekała na smoka Życia.

: 20 lut 2016, 11:44
autor: Pierwotny Instynkt
Jeśli smoczyca z Ognia próbowała wypatrzeć go na niebie, cóż, to się grubo przeliczy, gdy zauważy smoka stojącego niedaleko niej z lekkim, kpiącym uśmiechem. Bowiem miała ona do czynienia ze smokiem bezskrzydłym. Łowca, jak to łowca, w zwyczaju miał chód bezszelestny i ostrożny. Dlatego też odchrząknął, gdy smoczyca nie zwróciła na niego uwagi, zaraz potem zrzucił mięso pod jej łapy (4/4).
– Chyba ktoś tu powinien częściej się posilać...
Mruknął z ironią, bowiem samica przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, jakby była szkieletem.

: 20 lut 2016, 11:52
autor: Pani Wojny
Mimo chrząknięcia samca Runa jeszcze przez chwilę spoglądała w górę, a w żółtym ślepiu być może zalśniła nostalgia. Ale był to tylko ułamek uderzenia serca, a może tylko złudzenie. Powoli przeniosła spojrzenie na łowcę i powitała go lekkim wygięciem pyska ku górze.
– Z pewnością by mi to nie zaszkodziło. Ale pamięć już nie ta. – Odparła swobodnie, żartując z samej siebie. – Może w końcu uda mi się przestraszyć nachalne pisklęta.
W końcu z tak barwnym, ciepłym umaszczeniem nie było to łatwe! Spokojnie pochyliła się nad mięsem, nie spiesząc się zbytnio, zupełnie jakby nie odczuwała głodu. A gdy skończyła jeść skinęła Instynktowi łbem w podziękowaniu.

: 21 lut 2016, 12:43
autor: Pierwotny Instynkt
Pierwotny wzruszył barkami na wzmiankę o tym, co powiedziała samica z Ognia. Dla niego nie miało to większego znaczenia. On tylko karmił takie smoki jak ona, nie musiał dodatkowo bawić ich rozmową. Gdy upewnił się jednak, że samica zjadła i on pożegnał się ledwo widocznym skinieniem łba, ach...te nawyki Wolnych Stad, zaczynały mu wchodzić tez w życie. Źle, bardzo źle. Po chwili bezskrzydłego już nie było.

: 05 mar 2016, 20:39
autor: Mistrz Gry.
Mgła przywędrowała do Lustrzanego lasu. Kroczyła twardo na zachód, pożerając każdy napotkany skrawek. Smugi mgły, o kształcie macek, wiły się łapczywie, stanowiąc punkt zaczepienia dla frontu i przesuwając resztę do przodu. Wkrótce całość Lustrzanego lasu, każde drzew, krzew i wszystko, co w nim żyło zostało pochłonięte przez bezlitosną szaro-zielona masę.

: 29 mar 2017, 0:12
autor: Zmierzch Gwiazd
Smoczyca energicznym krokiem przybyła na Tereny Wspólne. Chciała poćwiczyć podstawy korzystania z maddary.
Na początku, wyobraziła sobie kulę o średnicy około szpona. Kula miała mieć idealnie gładką powierzchnię, bez żadnych nierówności ani rys na swej "ściance". Chyba nie trzeba napominać że ma kształt kulisty ? Zewnętrzna powłoka była gruba na około łuskę, natomiast wewnątrz kuli było coś jeszcze. Pierścienie o grubości ¼ łuski a szerokości jednej łuski, wirujące wokół jeszcze mniejszej kuli. Zewnętrzna powłoka była przeźroczysta i bezbarwna, aby można było bez przeszkód patrzeć na wewnętrzną część. Mniejsza kulka była natomiast koloru zielonkawego. Opleciona była cienkimi niteczkami o barwie białej niczym mleko. Pierścienie natomiast zyskały kolor również zielony, jednakże nieco ciemniejszy niż "rdzeń". Jej dzieło nie miało zapachu ani smaku. Twór miał pojawić się na wysokości klatki piersiowej samicy, w odległości trzech szponów od jej ciała, z przodu. Wyobraziła sobie więc drogę jaką miała pokonać maddara aby dotrzeć o celu. Miała to być rzeka, która łączy jej źródło z umysłem. Czuła jak maddara biegnie od swego skupiska znajdującego się prze sercu, w górę przez szyję i jak łączy się z jej mózgiem a następnie najkrótszą możliwą drogą, czyli w prostej linii, biegnie w miejsce w którym miał pojawić się twór. Dbała aby w połączeniu nie było żadnych dziur ani nie poprawności a gdy tylko takowe zauważyła, natychmiast naprawiała starannie aby tylko jej twór się pojawił. Przelała więc maddarę w wyobrażenie i patrzyła jak jej kulka formuje się przed nią. Nie był to jednak koniec treningu.
Pozwoliła energii powrócić do jej ciała. Bezzwłocznie skupiła się na kolejnym tworze. A był to kwiat. Miał on łodyżkę której przekrój był prawie idealnie owalny. Miała ona mieć średnicę równą połowie łuski a długą na szpon. Kolor ciemno zielony, typowy dla tej części rośliny idelanie odwzorował kolor występujący na prawdziwych łodyżkach kwiatów. Wiła się ona to w lewo to w prawo, ale ciągle w górę. Nie można także zapomnieć o samotnym listku który wyrastał mniej więcej w połowie łodygi. Piękny liść o kolorze nieco jaśniejszym od swej podpory, miał kształt przypominający romb (o ile smoki wiedzą co to), o krawędziach delikatnie trójkątnych. Żyłki liścia były jeszcze jaśniejsze, zaczynające się od dołu, idące w górę i rozgałęziające się na boki. Nie można także zapomnieć o chyba najważniejszym elemencie kwiecia, czyli o pąku. Delikatne, rozłożyste płatki idealnie ułożone jakby ustawiane przez najlepszego artystę. Płatki były lekko wywinięte na zewnątrz, a one same były ułożone w spiralkę. Kolor był natomiast ciemnoczerwony, stopniowo jaśniejący im bliżej środka kwiatka. Całość miała pojawić się tuż przed nią, a dokładniej szpon przed palcem wskazującym jej lewej łapy. Ten utwór nie miał się pojawić w powietrzu, a miał wyrastać z ziemi niczym prawdziwa roślina. Nefrytowa przelała więc maddarę w wyobrażenie tak jak robiła to przy tworzeniu swej kuli i czekała na efekt. Była zadowolona ze swojego dzieła, lecz to nadal nie był koniec jej treningu. Na dwóch przedmiotach nie poprzestała.
Przerwała kontakt między maddarą a kwiatem. Czas na kolejny twór. Tym razem wyobraziła sobie kamień, o kształcie owalnym, brzegi jego były gładkie. Zapach? Nie posiadał go. Natomiast kolor, był ciemnozielony niczym u nefrytu, poplamiony czarnym niczym smoła kolorem. Pojawić się miał jakiś szpon nad ziemią i zastygnąć w bezruchu. Smoczyca przelała maddarę w swoje wyobrażenie. Gdy tylko kamień się uformował, Łowczyni przeszła do kolejnego etapu jej treningu. Sprawiła, że kamień poruszył się do przodu i zatoczył koło wokół jakiegoś niewidzialnego przedmiotu. Smoczyca brała pod uwagę, że odległość między nią a tworem ulega zmianie, więc zadbała o to, aby maddara zawsze docierała do jej tworu, aby kamień nie rozsypał się.
Była zadowolona ze swoich postępów, jednak ukoronowaniem całego jej treningu miało być stworzenie. Przerwała więc kontakt między ruszającym się kamyczkiem, a jej źródłem i skupiła się na ostatnim jej tworze, a był to mały motylek. Maddarowe zwierzątko było miniaturowe, bo jego skrzydła miały długość dwóch łusek, a szerokość jednej. Tułów owada oraz czułki przybrały barwę czarną i były pokryte malutkimi włoskami, tak jak w rzeczywistości. Nad tą bardziej obiecującą częścią owada, czyli skrzydłami zastanowiła się dłużej. Miały kolor złoty. W ich centrum znajdowała się czarna kropka, duża, wokół której siły się czarne szlaczki, wiry, fale i inne ciekawie wyglądające kleksy. Lewe skrzydło było lustrzanym odbiciem prawego. Jej twór nie miał smaku ani zapachu. Przelała energię maddary w swoje wyobrażenie i spojrzała na efekt z lekkim uśmiechem. Pozwoliła wrócić magii do swego źródła i oddaliła się z tego miejsca.

//Zt

: 16 kwie 2017, 20:16
autor: Czarci Kolec.
Ukrywał się. Nie trzeba było być geniuszem, żeby stwierdzić na co skazałby się, gdyby wrócił napuszony i uśmiechnięty na tereny Ognia zaraz po tym, jak obudził się na Szczerbatej Skale cały we krwi. Czy jego krew, czy wroga – nie miało to znaczenia. Liczyło się to, po czyjej stronie stanął, gdy metaforyczna noc rozświetliła się łuną pożaru.
Zdawał sobie sprawę, jak kiepską kryjówką jest jakiś poroniony las, którego drzewa świecą się jak świetliki podczas okresu godowego. Byle jaśniej, tutaj, ja! A on wielka, wyróżniająca się piekielną czerwienią bestia pośród nich? Też miał zacząć świecić dla niepoznaki? Jednak głupotą było wybrać inne miejsce na lizanie ran i zebranie myśli. W końcu jeśli chory na łeb, zdradliwy przywódca Ognia wyśle za nim pogoń, to do granicy z Cieniem droga mu bliska, a przynajmniej bliższa, niż pogoni do pomysłu, by ów granicę naruszać.
Mimo wszystko dopadło go coś innego, nieuniknionego. Głód. Szybko wywołał chmurkę maddary i wysłał krótką wiadomość. Potrzebował jedzenia. I potrzebował informacji.
Lustrzany Las. Łowczyni Zmoro Opętanych, proszę zjaw się.

: 16 kwie 2017, 21:01
autor: Zmora Opętanych
___Zebranie zakończyło się późną porą. Większość Cieni udała się do swych legowisk, by w końcu móc odpocząć. Walki trwały długo, niejeden smok otarł się o śmierć. Wszyscy byli zmęczeni, potrzebowali wytchnienia. Ale Zmora? To była inna historia. Noc jeszcze się nie skończyła, a udanie się do siedliszcza o tak wczesnej – jak dla niej – porze oznaczałoby stratę cennego czasu. Sen? To był tylko niezbędny dodatek. Jeśli jednak miała okazję, by załatwić kilka spraw, nie zamierzała z tej okazji nie skorzystać. Chociaż i ją trawiło zmęczenie, nie zamierzała mu się poddawać.
___Usłyszała w swej głowie mentalne wezwanie. Lustrzany Las... Nigdy w nim nie była, ale wiedziała, gdzie się znajduje. Wielokrotnie szybowała nad terenami wspólnymi i miała zanotowane w umyśle wszystkie istotne informacje dotyczące położenia poszczególnych lokacji. Zmora spojrzała na upstrzone gwiazdami niebo i wzbiła się w powietrze, wyskakując ku górze, kierując się w stronę miejsca wyznaczonego spotkania.
___Czarci Kolec był skryty pośród lśniących drzew, co stanowiło naprawdę dobrą kryjówkę. Było ciemno, więc czerwień jego łusek nie była aż tak dostrzegalna. A jednak, mimo problemów z postrzeganiem barw, samicy udało się wychwycić karminowy błysk. Zniżyła lot i wylądowała na okolicznej polanie, nie chcąc przypadkiem połamać sobie skrzydeł. Odległość kilkunastu ogonów dzielącą ją od samca pokonała stosunkowo szybko – gładkim, bezszelestnym krokiem. Nie traciła czujności, zmysły miała wytężone, by być gotową na każdą ewentualność.
___– Valar Morghulis – powitała go zimno, przyglądając się znajomemu samcowi. Kiedyś jego łuski były prawdziwie żywoczerwone, a teraz... Teraz w sumie było tak samo. Lecz ślepia Zmory straciły na swej dokładności – obraz był nieco mniej ostry niż kiedyś, a barwy znacząco wyblakły. Świat stał się szaro-pastelowy, delikatny.
___Wciąż zdradliwy.
___Nie sądziła, by smok przywołał ją w celu pogadania o byle czym. W sygnale mentalnym miała wrażenie, że szczególny nacisk padł na słowo "łowczyni", dlatego też podejrzewała, w czym rzecz. Przywołała z jaskini porcję owoców , które miękko wylądowały u łap ognistego kolosa.
___Chociaż, czy ognistego? To raczej sprawa dyskusyjna.

: 17 kwie 2017, 17:51
autor: Czarci Kolec.
Leżał wśród lśniących pni z uniesionym łbem, bijąc się z myślami. Las dawał przewrotne poczucie bezpieczeństwa, delikatna biała poświata zlewała się z wszechogarniającą nocą w kojącą nicość, ciszę, skrzącą się przygaszonym światłem gwiazd pomiędzy szklanymi konarami bajkowych drzew. Tutaj nic nie śmiało zakłócić spokoju, który miękkim, niewidzialnym dywanem okrył magiczny gaj. Żadna wojna, żądza krwi, chore, wyimaginowane uprzedzenia nie były w stanie poruszyć ciężkiego monumentu harmonii, dziwnej świętości, jakby wyjętej z innego tutaj, innego teraz. Jednak na jak długo? Ile czasu minie nim ten chorobliwy konflikt przesiąknie i tu nienawistnymi szeptami, pacząc na zawsze to cnotliwe piękno?... Ile czasu zostało tym kryształowym drzewom, nim rozpadną się w pył, migotliwe okruchy, które porwie wiatr niepamięci i zabierze ze sobą w podróż do nieskończoności? Tylko bogowie to wiedzieli. Tylko oni dbali o swój świat, świat, który krótkowzroczni śmiertelnicy uznali za doskonałe pole do toczenia swoich małostkowych sporów.
Ognisty moloch nie myślał jednak o przetrwaniu jaśniejącego gaiku, w ogóle nawet nie zauważył idyllicznej atmosfery i półnuty ciszy. Był zajęty tym co każda żyjąca istota – walką o przetrwanie. Planowaniem kolejnego dnia.
Niewiele więcej się liczyło.
Podświadomie wziął jednak głęboki oddech, ukradł w płuca trochę magicznego pyłu, powiewu świeżości i spokoju. Zasępiony samiec zdawał się być obojętny wobec matki natury... Ale czy był taki w istocie?
Łopot skrzydeł wśród nocy rozbudził go z dziwnego półsnu i dumania. Serce przyspieszyło. Przybyli! Zerwał się na równe łapy i podążył wzrokiem za ledwo oświetloną białą smugą, mknącą nad lasem. Tylko jeden napastnik. Zwód. Rozglądnął się za pozostałymi prześladowcami, poukrywanymi wśród łamiącymi obraz krzakami. Nikogo. Więc kto?
Przypomniał sobie, kiedy wielkie błony uderzyły jeszcze raz o powietrze, a łapy nieznajomego tąpnęły gładko o ziemię. Wzywał kogoś. Nie znajomego... Ale kogoś, kogo przynajmniej znał.
Kogoś, do kogo miał pewność że nie zdradzi.
Bez słowa skinął łbem łowczyni, gdy wraz z swądem maddary u jego łap pojawiła się sterta owoców najróżniejszego, nieznanego mu rodzaju, świeża, pachnąca, smakowita. Bez słowa również zabrał się do jedzenia, pochłaniając wszystko niemal w całości, bez gryzienia, ledwo by przeszło przez gardło. Nie było to mięso, przy kilku kęsach zbuntowane trzewia spróbowały zwrócić zawartość żołądka... Ale powstrzymał się i trochę się krzywiąc, dokończył porcję. Nie był obecnie mile widziany, tu, tam, nigdzie. Musiał żyć z darowanej łaski, a na tą się nigdy nie kręci nosem.
Nigdy nie pochłonął niczego tak szybko, bez wahania i rozsądku. Zrobił to. A gdy skończył, czarny, bezdenny wzrok skierował się na łowczynię i zadał jedno, jedyne pytanie. Zanim zrobiły to słowa.
Czy z Kaliną wszystko w porządku?
Powstrzymał się w ostatniej chwili.

– Czy... Wygraliśmy?

: 20 kwie 2017, 13:48
autor: Zmora Opętanych
___Nie potrafiła jasno określić, czy Lustrzany Las był piękny. Niewątpliwie miał swój nieodparty urok, ale Zmora wiedziała, że to tylko tymczasowe. Wszystko, co jest dobre w końcu się kończy, rozpada, zamienia w popiół. Boska opieka nie ocali tego świata, który może za kilkadziesiąt, może kilkaset, a może kilka tysięcy księżyców zostanie strawiony przez szaleństwo chaosu. Chaos zawsze bierze to, co chce. Czeka po prostu na odpowiedni moment do ataku.
___Z każdym wdechem jej nozdrza były podrażniane wonią siarki i popiołu. Woń potomków Ognia zawsze była dla niej nieprzyjemna, próbowała nie krzywić się przy każdej dawce pochłanianego powietrza. Przywykła, ale zawsze pozostawała w niej ta niechęć. Nie było to może obrzydzenie, ale zdecydowanie nie można było nazwać tego uczucia komfortowym.
___Przyjrzała się mu i nie kryła się ze swoim analizującym spojrzeniem. Nie trwało to zbyt długo, wystarczyły dwa, może trzy uderzenia serca. Wychwyciła to, co było możliwe do dostrzeżenia przez oko śmiertelnika. Świeże rany, kropelki krwi spadające na ziemię, karmiące swym życiodajnym sokiem spragnioną trawę. Deszcz nie był w stanie ich napoić.
___Daleko od Lustrzanego Lasu coś przerwało ciszę. Stłumiony odgłos huku, potężnego grzmotu, zwiastującego kolejną falę wściekłości niestabilnej matki natury.
___– Tak – odpowiedziała dziwnym głosem, chłodnym, ale zniekształconym, jakby coś utkwiło w gardle samicy i utrudniało wymowę. Wypuściła powietrze z nozdrzy, a bystry obserwator dostrzegłby subtelne drżenie łusek pyska.
___– I nie – dodała po krótkiej chwili, przejeżdżając rozwidlonym jęzorem po arsenale czarnych, zakrzywionych kłów – Ci, którzy byli na granicy śmierci, powrócili. Ale wszystko ma swoją cenę. Zwłaszcza coś tak wartościowego jak życie – stwierdziła nieco ciszej, a w kąciku prawego ślepia zatańczyła przezroczysta łza.
___– Dlaczego świat jest pełen niesprawiedliwości? – spytała szepczącym głosem, chociaż brzmiało to nieco jak warkot. Maska beznamiętności opadła, odsłaniając prawdziwe emocje. Zmora czuła się oszukana, zdradzona, jej godność została rozerwana i rozdeptana. Sądziła, że zna odpowiedź na każde pytanie, ale zwątpiła. Może tak naprawdę jest jedynie głupią istotą, która uważa, że wie wszystko, podczas gdy nie wie nic?
___Wszyscy są głupcami. Mędrcem jest ten, kto zdaje sobie z tego sprawę.
___Co ty możesz o tym wiedzieć?
___Złamana. Była cieniem samej siebie, straciła wiarę w swoje możliwości. Wierzyła niegdyś w swoją siłę, swój umysł, tymczasem zawiódł. Nie tylko mięśnie zawiodły, zawiódł skażony matczynym jadem mózg.

: 27 kwie 2017, 21:12
autor: Czarci Kolec.
Przed śmiercią nie ucieknie nic. Nic, Nikt nie był nieśmiertelny, wszystko co się zrodziło, upadało, odchodziło w mgłę niepamięci, porzucone przez świat. Byliśmy sierotami losu, samotnymi wśród siebie nawzajem. Byliśmy ofiarami. Ofiarami bezlitosnego czasu i ofiarami tych, którzy równie bezlitośnie rzucają mu w rozpaczy wyzwanie, obierając za życie ciężką drogę po prąd rwącej rzeki chronologii. Drogę pod górę, niekończącą się pracę Syzyfa, z nadzieją, że za następnym załomem droga się skończy, chmury się rozwieją i ujrzymy wreszcie upragniony szczyt, ujrzymy upragnioną od dawna chwilę odpoczynku u zwieńczenia naszych marzeń. Wszyscy próbowali... Lecz nikt tam nie dotarł. Obumierająca w sercu nadzieja w końcu skruszała, gorycz rozlała się z przepełnionej czary snów i stopiła klejnot duszy na czarną ropę chorobliwej ambicji. Zraniła go. Zmutowała. Już przestał być otwierającymi się, złoconymi się bramami do raju i szczęścia, a zaczął być zardzewiałą furtką porośniętą trującym bluszczem, szaleństwem, zamkniętym na nigdy nie istniejący klucz. Odebrała rozum. Nie zauważyli, kiedy ich droga pod górę zaczęła być drogą po trupach, na coraz wyższej stercie powykręcanych ciał. Nie zauważyli, że wkrótce oni sami układali sobie tą gnijącą drogę byleby tylko postawić następny, pozbawiony sensu krok.
To oni byli chaosem. To oni byli niesprawiedliwością.
Lecz czy powinniśmy ich za to winić?
Czy może powinniśmy winić świat za to jaki jest?

Echo burzy przetoczyło się szklanym rezonansem wśród kryształowych drzew.
Ognisty odruchowo spojrzał na horyzont, na prześwitujące przez przezroczyste konary czarne kłęby powoli pożerające niebo. Nie obawiał się burzy. Deszcz był tylko lekką niedogodnością, co jakiś czas prześwitującym przez codzienne sito bodźcem, wzbudzającym podświadomy dreszcz igiełek chłodu. Nie lubił go, ale nie przerywał treningów, nie porzucał planów, nie opuszczał obranych ścieżek, nie przez kilka boskich trzasków i groteskowej gry świateł. Był ogromny. Jego wielkie, rozgrzane cielsko z radością wyżywało się na bezbronnych kroplach deszczu, każdym kolejnym rozpryskiem udowadniając im ich bezsilność wobec majestatu jego fizycznej potęgi i wgniatając w grunt ich pragnienie uprzykrzenia mu życia – zmycia na moment rozkochanego przez samca pyłu, suchoty i woni siarki, które od małego były jego najukochańszą perfumą. Był odporny, odporny fizycznie. Ona natomiast szczyciła się błyskotliwym, otwartym umysłem, przenikliwą percepcją i chłodną logiką. Czemu więc nie mogła być odporna na taką błahostkę, jaką był jego zapach?
Przez ból.
Gdy cierpi dusza, wtedy nawet życiodajny puls bijącego serca wydaje się być zacieśniającym się na trzewiach, ciernistym pnączem.
Dlatego i on poczuł coś dziwnego na dnie serca, gdy tamtego dnia spojrzał w ciemniejące niebo. I tym czymś... Był strach.

Jedno słowo wystarczyło, by zamarł na kilku długich uderzeń serca, ciągnących się w nieskończoność. Jej odpowiedź była za szybka. Zbyt gwałtowna, ostra, emocjonalna... Obca. Zaskoczyła go. To jedno słowo starczyło, by konstrukt wnętrza piekielnego kolosa zatrząsł się w posadach, od ciśniętej weń ziejącej wyrwy niewiadomej, mrocznego wiru kolorów skotłowanej irracjonalności, niemożliwego i absurdu. Chwilę zajęło mu odkrycie, że jej wyznania nie były tylko kolejną denną grą słów, przereklamowanym testem.
Nie taką ją znał. Nigdy by się nie spodziewał, że za fasadą zimnych kalkulacji znajduje się serce i rozum, Wątpliwość i Niedoskonałość, najzwyklejsze, smocze słabości. I że odkryje je przed nim, nawet jeżeli kiedykolwiek zaprzeczył ich istnieniu, w swej próżności zaokrąglając jej życie to szklistej atrapy żyjącej osoby.
Wszyscy popełniamy błędy.
Oglądał bezdenną czeluścią czarnego wzroku jak kryształowa łza lśni w jej oku, jak drży wraz z kącikami jej ust, delikatną mimiką smukłego pyska... Łza tak obca, a jednak tak znajoma obydwojgu ich istnień, zatrzymanych wśród zrywającego się wiatru i smagającej umysły chwili ciszy. Ci, którzy byli na granicy śmierci, powrócili... Nadzieja. Potężny samiec odetchnął nieświadomie, rozluźniając zbite węzły mięśni, boleśnie dotąd zaciśniętych w niekończącym się napięciu. Ulga. Dostał to, czego potrzebował: odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie ośmieliłby się zadać.
Słabość.

Jednak wciąż na dnie skręconych trzewi pozostawał skrawek niedopowiedzenia, oślizgły czerw, toczący od środka wnętrzności, przeżerając w nich krwawiącą dziurę kawałek po kawałeczku. Pęknięcia w barierze pewności, zaraz wypełnione żrącą splwociną irracjonalnego lęku.
Jak wielu? Jak wielu niemalże straciliśmy? Jak wielu jeszcze ujrzy tę granicę?
Skłębione myśli egoistycznie odrzuciły rozkaz dokonania racjonalnego osądu.
Czy to wszystko było tego warte?...

Nagle jego umysł zalały wizje kłótni na Szczerbatej Skale, bezmyślna obraza, zerwany sojusz, chaos, krew... Aż pulsująca w skroniach zimna wściekłość podszepnęła mu rozwiązanie. Pozwoliła zrozumieć.
Mimowolnie zacisnął szczęki, krtań ścisnęła się miazgę kasandrycznego warkotu.

– Po to, byśmy My mogli zaprowadzić w nim porządek.
W okół samca aż pociemniało, zgęstniało i zawrzało od skotłowanych emocji. Bulgoczący wywar ciemności wręcz wylewał się z ziejących bram bezdennej otchłani, czarnych, skrzywionych zawiścią ślepi, wbitych bezlitośnie w łowczynię Cienia.
Poczuł, jak wątpliwości znikają. Postąpił krok w jej kierunku.
"Czy to było tego warte?" – To nie było odpowiednie pytanie. Żadne nie było. Była tylko jedna odpowiedź, odpowiadająca na nie wszystkie.

– Nie możemy pozwolić, by Ci zwyrodnialcy pozostali bezkarni po tym, co uczynili.
Trzy ciężkie oddechy poznaczyły kanwę przestrzeni, rozedrganej od rezonującego echa dogasającego ognia żądzy zemsty. Spojrzał na nią jeszcze raz, przebiwszy się po chwili przez otumaniającą kurtynę szkarłatnej, martwej zawiści. Ona zapragnęła odpowiedzi, pocieszeń, zapewnień... A co otrzymała? Rozemocjonowanego nastolatka, któremu ukradli zabawkę z dzieciństwa?

– Wybacz... – zaczął po kolejnych kilku oddechach. Odwrócił wzrok – Poniosło mnie.
Rozgorzała łuska buchała nieodpartym ciepłem, z łatwością przebijającym się przez barierę szybko ochładzającego się powietrza, preludium nadchodzącego kataklizmu. Skondensowana nienawiść miała też swoje dobre strony, jakby na to nie patrzeć. Dla samca jednak, w tym konkretnym momencie była to nieodparta wada. Znowu przekroczył granicę. Znowu wtargnął ze swym przerośniętym ego w przestrzeń osobistą zimnokrwistej samicy, niegotowej na przyjęcie rozgrzanych skutków ubocznych głupiego, morderczego rozochocenia, nad którym zapanował o kilkanaście trwających w nieskończoność chwil za późno. Cofnął się o krok, zacisnął zgorzkniały szczęki. Chciał pomóc. Nie potrafił.
Znowu.
Znowu był bezsilny.

– Nadchodzi burza – stwierdził obojętnie fakt, ściągając myśli obojga z powrotem do otrzeźwiających trywializmów życia codziennego – Masz się gdzie ukryć?

: 28 kwie 2017, 11:02
autor: Zmora Opętanych
___A świat będzie się śmiać, zwijać ze śmiechu, nawiedzać go będą piekielne spazmy. On uwielbia patrzeć, jak wszyscy go przeklinają. Podły, niesprawiedliwy, pełen fałszu, pomiot z najgłębszych czeluści Piekieł. Świat, który zrodził się ze śmierci, a następnie obwołał się królem, władcą, spaczonym protektorem wszelkiego istnienia. Nawet jego matka, nawet Śmierć musiała mu ustąpić i zejść niżej, oddać tron i berło, a także spaloną doszczętnie koronę despotycznej władzy, symbolizującą rządy nieposkromionego, szaleńczego terroru.
___Huk grzmotu. Odległy, a jednak tak bliski, pełen siły, a jednak zbyt słaby, by uczynić krzywdę. Nawet on toczył wewnętrzną walkę przeciwieństw, która nie sprawiała mu fizycznego bólu, ale przepełniała niepewnościami i sprawiała, że ten czuł się rozdarty. Zupełnie jak Ona – fioletowołuska wywerna, która od dnia wyklucia obserwuje toczącą się wewnątrz niej bitwę. Ale źródłem cierpienia nie jest sam fakt, iż owa walka się toczy – źródłem jest bezsilność. Nieważne jak bardzo by się starała coś zmienić, położyć kres owym wypaczeniom, nie mogła zrobić nic. Dysponowała częściową władzą nad własnym ciałem oraz słowami, jakie wydobywają się z jej pyska – i to wszystko. Serce biło we własnym rytmie, długo wstrzymywany oddech w końcu sam wydostawał się z płuc.
___Wraz w kolejnym, cichym oddechem poczuła następną falę woni, będącej mieszanką popiołu i siarki. Teraz, gdy na jej ciało, trawę i drzewa spadały pierwsze krople deszczu, wszystko co czuła wydawało się być dziesięciokrotnie silniejszym doznaniem. Niczym narkotyk zażywany wbrew woli. Przezroczysta woda z niebios wpadała jej nawet do ślepi, mieszając się z łzami, które nigdy nie miały prawa spłynąć po policzkach, żuchwie, po czym spaść na ziemię i zakończyć swój żywot, stając się częścią martwej kałuży. Umrzeć, by dołączyć do reszty i stać się jednością. Czy taka śmierć ma jakikolwiek sens? Czy jakakolwiek ma? Czy uciekanie od czegoś, co i tak ma nadejść faktycznie jest usprawiedliwione? Ucieczka przed bezsensownością... A bezsensowność i tak zawsze zwycięży. Lepiej jest stanąć jej naprzeciw, unieść łeb, uśmiechnąć się i splunąć jej w pysk, każdym oddechem, słowem, ruchem oznajmiać, że jest się nieugiętym. Jeśli przegrywać, to z jakąkolwiek godnością, a nie podkulając ogon pod siebie.
___Miała wrażenie, że dostrzegła w nim zmianę. Na jedno uderzenie serca, może wręcz jego ułamek, ciemna otchłań bezdennych ślepi wydawała się otworzyć. Pojawiła się szpara, sygnalizująca powolne otwieranie się ciężkiej, mosiężnej bramy. Ale jej istnienie trwało tak niewyobrażalnie krótko, że graniczyło z iluzją, czystą abstrakcją. Zmęczony umysł tworzył wewnątrz swego domostwa kolejne korytarze, pozwalał, by myśli po nich błądziły i w swej beznadziejności oraz zestresowaniu tworzyły kolejne, irracjonalne wymysły. Więcej myśli, więcej niepewności. Wywernowa samica zawsze potrafiła znaleźć ukojenie w samej sobie, w swoim wnętrzu, uspokoić się i wyciszyć, zamknąć na świat. Ale jak uciec przed czymś, co zadomowiło się właśni w tym dotychczasowo bezpiecznym wnętrzu? Jak uciec przed zarazą, która znalazła swój początek nie na granicy, lecz w samym źródle, po czym zaczęła je niszczyć, niszczyć samo centrum wszystkiego?
___Zauważyła zaciśnięcie potężnych szczęk, wydawało się, że przez dźwięk spadających na ziemię kropli deszcz słyszy także zgrzyt ścierających się kłów. Chciała zareagować – nie, błąd. Nie chciała, to instynkt chciał. W sytuacjach sygnalizujących ewentualne zagrożenie jej wciąż na wpół dziki instynkt uaktywniał się, nakazywał spięcie mięśni, zwężenie źrenic, wyostrzenie zmysłów i czujności. Zmora czekała na to, nad czym nie panowała, coś, co było wolą wyższej siły uwięzionej wewnątrz jej umysłu. Czekała na to spięcie mięśni, na te wszystkie oznaki sygnalizujące gotowość do obrony swego jestestwa. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Stała tak, jak od początku, z końcówkami czarnych szponów wbitymi w ziemię, ogonem wijącym się po podłożu niczym leniwy, ociężały wąż, nieruchomym, rogatym łbem. Nic się nie wydarzyło. Instynkt wygasł, zniknął, uciekł z pola walki. Została sama, tylko sama.
___Jakie były pierwsze słowa, jakie usłyszałaś w swoim życiu? Co ci powiedziałam wtedy, gdy ostatnia cząstka skorupki spadła z twojego ciała?
___Jesteś sama. Nikt ci nie pomoże, bo nie masz nikogo. I nigdy nie będziesz miała.
___Ukrywasz się za fałszywymi maskami beznamiętności, chłodu i drwiny, okazujesz przebiegłość i spryt, ale w głębi duszy jesteś załamana. Samotność to piękna i intrygująca kochanka, ale w końcu zaczyna stawać się nudna, uciążliwa. Pragniesz o niej zapomnieć i znaleźć tą jedną, jedyną istotę, która ciebie zrozumie.
___Nie ma kogoś takiego. Nie ma wśród śmiertelnych tego, kogo szukam. Ten ktoś jest daleko stąd, poza moim zasięgiem. Nie znajdę go. Nie w tym życiu. Muszę czekać... Na śmierć. Na śmierć i powrót do domu.
___Brawo. Po pięćdziesięciu księżycach w końcu znalazłaś rozwiązanie. Lepiej późno niż wcale, prawda?
___Prawda przyozdobiona głosem Jednookiej. To słowo wydobywające się z niematerialnego pyska matki było tak obce, tak wypaczone, skażone jej cholernym jadem...
___Obudź się.
___Instynkt wciąż był wyłączony, czerwonołuski kolos zaciskał szczęki, w czarnych ślepiach lśniła nieposkromiona wściekłość. Coś, co miało ukrywać się za wrotami tej bezdennej otchłani, ale postanowiło się zbuntować i wyjść na zewnątrz. Słowa pełne zbulwersowania, mające zostać w czeluściach umysłu...
___Pocieszenie. Dla Niej to było tak abstrakcyjne. Nigdy nie próbowała zastanawiać się nad prawdziwą definicją, bowiem zdawała sobie sprawę, że jest to coś znajdującego się poza jej zasięgiem. Daleko, daleko stąd. Wszystkie odpowiedzi znajdowały się głęboko w czeluściach piekieł, wysoko ponad gwiazdami, lub daleko za znanym horyzontem. Wszędzie tam, gdzie nie dotrze śmiertelnik. Wszędzie tam, gdzie nie mogła dotrzeć ani Ona, ani nikt inny stąpający obecnie po ziemi.
___Nie odpowiedziała mu, nie słowami. Coś w głębi gardła zabraniało jej wypowiedzieć na głos tych słów. Nie pozwoliło powiedzieć zwykłego wybaczam, zamknęło je w pustej, ciemnej celi, zamkniętej na cztery spusty. Nie słychać było krzyków, wrzasków, błagań, szlochu. Tylko cisza. Takich cel w umyśle samicy było wiele. I z każdym dniem pojawiało się ich coraz więcej, sprawiając, że sama ciągnęła siebie na dno, pozwalała na to, by pochłaniała ją czarna, gęsta woda. Chciała wtedy krzyczeć, wołać o pomoc, ale nie potrafiła. Nie nauczono jej, więc nie umiała przekuć myśli w słowa. Dlatego tonęła w wiecznym milczeniu.
___Czuła bijącą od Ognistego aurę buchającego ciepła, które wręcz uderzało w jej pysk, w ciało, smagało płomieniami sylwetkę smoka wyrzeźbioną z przezroczystego lodu. Lód nie mógł zaś wygrać z ogniem, chociaż próbował. Zimne łuski, które z ciemnego fioletu przechodziły w śnieżną biel poddawały się owemu ciepłu, powoli obumierały, niemo wołając o kojący chłód. Ale pożar wrzeszczał tak głośno, że nikt nie słyszał. I tak nikt nie mógłby usłyszeć tego, czemu nie towarzyszy głos.
___– Po co się ukrywać? – spytała sucho, z trudem przełykając gęstą ślinę, która zebrała się w ciemnej klatce pyska. Z płuc wydostał się głośny wydech. Głośny, pełen podirytowania, wściekłości ale i bezsilności. Jakby wszystkie emocje, które towarzyszyły Zmorze przez całe życie, uleciały z tym oddechem. Ale to iluzja. Ten jeden oddech był jedną, prawie niedostrzegalną cząsteczką gigantycznej całości.
___– To tylko burza – dodała ciszej, z rezygnacją, mrużąc liliowe ślepia, skrywając lśniące tarcze za zasłonami ciemnych powiek. Rozwidlony jęzor wysunął się spośród arsenału kłów i smagnął przesiąknięte wilgotnością powietrze.
___– Mam dość uciekania i ukrywania się – warknęła z irytacją, kręcąc łbem. Dopiero po kilku chwilach zorientowała się, że złamała swoją żelazną zasadę, pielęgnowaną od urodzenia. Nie było kontaktu wzrokowego. Jej łeb był spuszczony, jakby chciała ukryć się wewnątrz samej siebie.
___Dość uciekania... Mówiąc prościej, masz dość życia.
___Właśnie.

: 30 maja 2017, 14:17
autor: Księżycowa Łuna
Było bardzo pięknie na zewnątrz.
Płonące oko lśniło, opromieniając wszystko swym ciepłem. Czuła, jak gorąc wpełza pod jej łuskę, napawając ją nową energię, zaraz po tym, jak podkradła mamie nieco mięsa, jak to miała w zwyczaju.
Była podekscytowana, bo dzień wcześniej ciocia Umbra pokazała jej, jak się wznosić w górę, a dzisiaj bardzo chciała polatać, polecieć dalej, poza bezpieczny teren, zwiedzić nieco to, co nazywają terenami wspólnymi.
Już raz na nich była z mamusią i Gavinem, gdy mieli spotkać tego tajemniczego ta – tę, który się nie pojawił.
Nadal było jej przykro, w jakimś tam sensie, bo miała nadzieję, że zagadka ojca zostanie rozwiązana. Tylko o nim słyszała, mama dużo mówiła o nim, gdy się wykluła, ale od czasu tego, jak się nie pojawił mówiła o nim coraz rzadziej, jakby to, że wybrał się w tą długą podróż, bop zmusiły go obowiązki, bardzo ją smuciło, a przez to i jej było przykro, bo ta-ta sprawił mamusi przykrość.
Mimo to pogoda była zbyt piękna, by się smucić, a mała trzpiotowata Gwiazdeczka nie poświęcała podobnym emocjom wiele czasu, dlatego już po chwili w rozbiegu wzbiła się w powietrze.
Najpierw dosyć ciężko, mocno łopocząc skrzydłami, aż wyczuła delikatny prąd wznoszący, dzięki czemu mogła użyć go nie tracąc sił i po spirali wzniosła się w górę.
Zawsze niezgrabna na ziemi, była rącza na niebie, jakby łono matki Niebo z miłością przygarniało ją do siebie, swymi niewidocznymi łapami wznosząc ją wyżej i wyzej w dziękczynnym geście do Bogów.
Śmiała się nie skrępowana, kołując nad obozem, nie bardzo wiedząc, w którą stronę tego wielkiego świata – niby pomniejszonego o detale, a rozciągłego w przestrzeni – ma lecieć.
W końcu przypomniała sobie drogę, którą szła mama.
Lot był bardzo długi oraz męczący dla nie wprawionego ciała, ale ona czerpała z niego radość, eksperymentując z różnymi pozami, z każdym ruchem mięsnia, aby sprawdzić, jaki efekt uzyska.
Robiąt to, ustawiając skrzydła na ukos i wyginając ciało wraz z ogonem, wykonała gwałtowny przewrót w prawo, co zaparło jej dech w piersi. Wtedy właśnie dostrzegła tą niesamowitość, las jaśniejący kalejdoskopem barw, niczym tęcza, którą widziała po deszczu przed grotą mamusi, jarzył się, jak... stojąca woda. Nie znała innych określeń, a szkoda.
Złapana na lep tych piękności, zaczęła obniżać lot, starając się uważać na te przecudne drzewa, aż wylądowała na błękitnym mchu i lzurowej trawie.
Nagle znalazła się w krainie opowieści, jakby na zupełnie innym świecie.
Otworzyła szeroko pyszczek, srebrno błękitnymi oczami obserwując wszystkie te dziwy, nie znała pojęcia szkła, czy kryształów, drzewa przypominały jej snopy światła utkane w konkretne kształty. Lśniły, twarde, chłodne i ciepła, rzeczywiste, a jednak eteryczne.
Widziała pęki jabłek rosnących na jednym z drzew, była zdumiona i zachwycona, w tym wszystkim po prostu stała i obserwowała, zapominając o swej euforii

: 30 maja 2017, 15:43
autor: Dymiące Zgliszcza
Poszukujący piękna Tiernan nie mógł pominąć Lustrzanego lasu w swych wędrówkach.
Wspaniałość tego miejsca była tak namacalna, a z drugiej strony tak eteryczna, że nie miał dla niej słów (nie miał słów dla wielu rzeczy, ale starał się). Na początku bał się wejść, bo drzewa wydawały się tylko po części z tego świata, mogły zniknąć, gdyby ich dotknął. W końcu jednak stwierdził, że żałowałby, gdyby nie spróbował i wszedł między szklane pnie, jego oczy lśniły czymś niesprecyzowanym... pożądaniem? Aura miejsca zdawała się wpływać kojąco na jego duszę, aż zapomniał, skąd tu przyszedł, czym się kierował i czego szukał. Słońce, odbijające się wielokrotnie od fasetek liści kuło go w oczy, więc zmrużył je, nie chcąc przejść przez te cudowności ślepym. Zatrzymał się na chwile, by podnieść łapę i puknąć końcem pazura w szkło. Czysty, rozedrgany dźwięk rozszedł się po otoczeniu niczym srebrny dzwoneczek. Tiernan aż pisnął z podniecenia, obiecując sobie, że pokaże to miejsce Niebieskiemu. To byłby niezły przykład i pewne osiągnięcie na jego drodze Poszukiwacza Piękna.
Dopiero po jakimś czasie doszło do niego, że odbija się w przezroczystej substancji niczym w tafli wody. Nie było to jednak odbicie dokładne, bo patrząc w swoje własne ślepia nie widział ostrego błękitu, tylko zblakłą szarość. I tak go to zachwyciło. Obszedł jeden pień dookoła, przyglądając się swemu ciału, jego sprężystemu sarniemu krokowi i wydłużonemu pyskowi. Miał ochotę śmiać się z własnej głupiej miny i z oczu pełnych zdziwienia i zachwytu.
Nie zatrzymując się dalej, wędrował powoli, tylko przez chwilę zastanawiając się czy opuścił granicę Cienia. Czy to w ogóle ważne? Czy wobec tego cudu, ważne jest cokolwiek? I tak uważał granice i podziały za głupie i bez znaczenia.
W pewnej chwili dostrzegł coś innego, a jednak tak pasującego do tej sennej wizji. Istotka stała w otoczeniu błękitnej trawy i niebieskiej aury, Tiernan już bez większego zdziwienia przyjął fakt, że pewnie należy do tego, pół-materialnego świata. W końcu, skoro owoce, liście i trawa są tu takie, widmowe i oderwane od rzeczywistości, to czemu nie smoczątko, w podobnej do niego wielkości?
Podszedł bliżej, od tyłu, do istotki, zastanawiając się czy w ogóle jest żywa. Może się spłoszy? Tiernan na pewno tego nie chciał. Była równie piękna jak wszystko tu. Ją też otaczała aura, ale nie wiedział czy jej własna, czy rzucały ją pobliskie drzewa. Przełamując strach, odchrząknął nieśmiało i przesunął delikatnie łapką po jej ogonie, na wypadek, gdyby jednak nie należała do świata śmiertelników i nie widziała jego obecności.

: 30 maja 2017, 20:05
autor: Księżycowa Łuna
Samiczka oddychała płytko, cicho, jakby bała się zakłócić czar tego miejsca. Nachyliła się lekko, zawieszona w pół kroku, z uniesioną prawą przednią łapką i częściowo rozłożonymi skrzydełkami, ku pobliskiemu drzewu obsypanemu krystalicznymi jabłkami.
Obserwowała swoje nieco zniekształcone odbicie w zwierciadle, dwa kolorowe ślepia, prawo błekitne, lewe srebrne zatopione w czarnej twardówce, księzyc i gwiazda w eterycznej pustce kosmosu – nocy.
Poroże samiczki, czarne błękitne błyszczało, lekko przejrzyste, niczym to szkło, niczym górskie kryształy
Była zaskoczona tym, co widzi – dotąd nie przeglądała się w niczym i przez jedną krótką chwilę myślała, że to zupełnie ktoś inny, uśmiechnęła się niepewnie, promiennie do istoty za drzewem, a ona uczyniła to samo, postawiła łapkę na ziemi, a ona uczyniła podobnie, wtedy właśnie przyszło zrozumienie.
Niesamowite!
I wydarzyło się coś, czego w tym ferworze fascynacji zupełnie nie przewidziała, ktoś zaszedł ją od tyłu i musnął jej rozszczepiony ogon zakończony kolcami obciągniętymi błoną, karykatura szczypawicy.
Kolce na grzbiecie stanęły na sztor, kanciaste łuski najeżyły się, a ona błyskawicznie – w swoim mniemaniu- odwróciła się do napastnika, warcząc niczym szczenię szarpiące zabawką, unosząc łapkę, niczym nija, gotowa "zaatakować".
Oczywiście wcześniej z jej gardziołka wydobył się niemądry pisk, wysoki, raniący uszy, taki z którym często musiała mierzyć się jej mamusia – dzielna, wytrwała smoczyca.
Gwiazdeczka postrach potworów, bojąca się własnego cienia.
Odchrząknęła, obwodząc pyszczek granatowym jęzorem, musnęła kieł i równie niebieskie dziąsło, jakby zakłopotana,.
Spojrzała nieco nieufnie na towarzysza, całe w kasakdzie futra, jak zdązyła się dowiedzieć i spostrzegła, że wiele smoków je posiada, doprawdy, jakby skrzyżowali się z jakimś żubrem, czy wilkiem, o których opowiadała mama i których skóry znosiła do groty.
Obeszła nieznajomego, trzymając się na dystans swojego ogonka, patrząc na niego ciekawie, z czymś w rodzaju niepewności, może nawet lęku, bo Samiec opowiadał jej o drzewach, które czują, a może to był duszek tych drzew?
Obraziła je znowu natrętnym patrzeniem się w nie?
K-kim jesteś? Jesteś duszkiem tego drzewa? Oblaziłam cię tym patrzeniem się, prawda? Samiec mówił, że nie powinnam tak się wpatlywać, bo może drzewu zlobić się nieprzyjemnie i ten... tlochę mnie poniosło, ale to naplawdę piękne drzewo. Oj... miałam tyle nie mówić, samiec mówił, że to też źle, jeżeli chcę uzyskać odpowiedź – i nagle zamilkła, zaciskając szczęki, a policzki wydęły się, jakby musiała zapanować nad swoim wrodzonym gadulstwem.
Potem uśmiechnęła się promiennie, przekrzywiając łebek, jakby zachęcająco i przepraszająco jednocześnie.
Zakołysała ogonkiem, jakby zdawała się mówiż, że co złego to nie ja.

: 30 maja 2017, 20:35
autor: Dymiące Zgliszcza
Tiernan prawie uwierzył, że istotka była wizją, jak reszta cudowności, które go otaczały lecz nie. Poruszyła się, wręcz pisnęła, gdy okazała się żywa, jak on. Cofnął się od razu gwałtownie, przerażony faktem, że naruszył czyjąś strefę komfortu, w końcu sam nie lubił jak dotykały go niepożądane smoki.
Jak już było wspomniane, senna wizja okazała się smoczycą, z krwi i kości i mógłby się założyć, że jest w jego wieku, W dodatku mówiła, dużo i szybko (jak on zresztą).
Przepraszam, nie wiedziałem... – wybąkał niezręcznie, również wysokim głosikiem i położył uszy po sobie, a łapki złożył na ziemi w wyrazie skruchy. Istotka okrazyła go, a on siedział sztywno, zastanawiając się, co zrobić, podczas gdy potok słów wydobywał się z jej rogatej paszczki (swoją drogą, czemu wszystkie smoki są takie kolczaste i twarde? Łuski, pokrywające ciała wszystkich smoków jakie znał były ostre i wyglądały na niewygodne, nie to co jego miękkie, falujące futro). W dodatku stworzonko sepleniło, co Tiernan uważałby za urocze, gdyby nie był na tyle zawstydzony, by o tym nie myśleć.
Zdołał jednak cicho zachichotać, gdy usłyszał, że nieznajoma nazwała go duszkiem drzewa.
Czy ja wyglądam na... – urwał, zmieniając zdanie i nastawił z powrotem uszy, przybierając najpoważniejszą minę na jaką go było stać. – Czy ja wyglądam na normalnego smoka? Oczywiście, że jestem duszkiem drzewa! – spojrzał istotce w ślepia swoimi własnymi, błękitnymi oczami i, jakby chcąc to udowodnić, zbliżył łeb do pnia. – Widzisz? To... światło, które wydobywa się z tego... czegoś – zagubił się we własnych słowa. – To ma taki sam kolor jak moje oczy, to znaczy, że jestem duszkiem! – dokończył kulawo, ale postarał się uśmiechnąć tajemniczo. Nie miał zamiaru okłamywać obcej (mimo faktu, że to robił), ale chciał pozgrywać tajemniczego i mądrego, jak Niebieski.
Owinął łapy ogonem, wciąż obserwując smoczycę. Nagle zmarszczył czoło, bo coś go zainteresowało.
Dlaczego nie powinnaś zadawać pytań? Własnie powinnaś! Jak inaczej masz się czegoś dowiadywać, odkrywać? – zapytał, ciekawy, kto nagadał obcej takich głupot. Niebieski mówił żeby pytać, szukać, tak samo jak Aileen. Istotka musi mieć dziwnych nauczycieli.