Strona 12 z 20

: 20 gru 2018, 20:52
autor: Śpiewny Kolec

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Zbyt dobry miał słuch, aby przybycia nieznajomej nie odnotować – i zbyt byłoby mu głupio nie wiedzieć, kto właśnie wsłuchiwał się w jego śpiew, aby zignorować ten fakt. Znieruchomiał dotąd Maestro odwrócił się, wykonując zamaszysty ruch ogonem, i powoli, choć pewnie udał się w kierunku Bieli, zdając się być w wyjątkowo dobrym humorze. Złota sylwetka nie prezentowała mu się wprawdzie w całej okazałości – to za sprawą skąpego światła feniksich piór – wystarczyło jednak, żeby smok uzyskał pewność, że tej postaci jeszcze w swym życiu nie widział.

– Witaj! – zakrzyknął już z oddali, nie czekając na reakcję uzdrowicielki. – Nazywam się Maestro! – dodał, skłoniwszy się przy tym nisko, jak miał w zwyczaju. Od teraz złote oczy wpatrywały się w przybyłą przez dłuższą chwilę, jakby zielonołuski chciał wybadać, czego mógłby się spodziewać po Bieli.

– To jest specjalna pieśń, więc nie zdradzaj nikomu – kontynuował, zatrzymawszy się niedaleko przed smoczycą. – Opowiada o pewnym smoku, przygotowuję ją na szczególną okazję. Nazwałem tę pieśń "Balladą ostępów"... i jeszcze jej nie skończyłem – podkreślił, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Ach! – zakrzyknął... i nagle u jego boku pojawiło się niewielkie, acz całkiem silne, złote światełko. Światełko, które sprawiało, że smoki wreszcie mogły widzieć dokładnie swoje pyski.

– Tak lepiej – stwierdził z uśmiechem. – Przerwa na pewno dobrze mi zrobi, wiec porozmawiajmy. Pewnie zimno cię ściągnęło do tej groty, co nie? – zapytał, nie odrywając wzroku od Bieli. I pozwalając, żeby teraz to ona przejęła inicjatywę.

: 23 gru 2018, 12:52
autor: Wieczna Perła
   Kiedy tylko samiec zakrzyknął na przywitanie, wzdrygnęła się lekko. No, tego się po prawdzie nie spodziewała. Była przekonana, że pozostanie dostatecznie cicho, aby nie zwrócić na siebie jego uwagi. Właściwie nie była nawet gotowa na taki obrót spraw, więc można rzec, że ją wystraszył. Nie okazała tego po sobie jakoś szczególnie, może tylko cofając się o krok, dwa kiedy tylko zobaczyła, że się do niej zbliża. Szybko jednak pokonała strach i stanęła pewniej- Fio ją w razie czego obroni. Była tego pewna. Była też pewna, że nie zawsze tak łatwo pokona lęk, nawet tak nieznaczący...
   Z tego co się przed chwilą dowiedziała, Maestro szykował pewną pieśń na szczególną okazję i ona ma... nikomu nie mówić? Dziwne. Skoro jest to jakoś specjalne, to czemu mówi to obcej? Nie ma pewności, czy może jej zaufać. Nie wie też, czy nie rozpowie tego innym. Chociaż z drugiej strony, czy Biel wygląda na tak podłą osobę? Chyba nie... Nie była pewna, czy w tym wypadku jej aparycja i postura wychodzą na plus czy nie. Wszak szybko, za szybko otoczył ją zaufaniem. Ale też może to wynika z jego natury? Może on zwyczajnie taki jest? Nie, to by było zbyt dziwne- wtedy każdy by o tym wiedział. No chyba, że dopiero zaczął... W końcu wie tylko tyle, że jej nie skończył, ale nie wie też kiedy zaczął. Przed chwilą? Księżyc temu? Parę księżyców?
   Pogdyba nad tym później, teraz wypada odpowiedzieć na zadane pytania. Dostała dostatecznie dużo czasu do namysłu...
   –Nie. Fio całkiem dobrze grzeje.– Powiedziała, unosząc prawe skrzydło z ptakiem, aby smok wiedział o kim wyraża się tak przychylnie. – A do samej groty przywiał mnie... śpiew. Nie spodziewałam się, że ktoś będzie śpiewać samotnie w grocie gdzieś na Wspólnych.– Kontynuowała wywód cichym głosem.– Właściwie... nie słyszałam też dokładnie słów, więc nie mam co zdradzać poza nazwą.– Przyznała się dość dobitnie. Sama nazwa pieśni ją zaciekawiła i aż żałowała, że późno ją usłyszała.– I nazywam się Biel Feniksa.– Dodała pospiesznie po chwili. W końcu skoro on się przedstawił, to czemu ona ma pozostać dla niego anonimowa?
   Kiedy tylko externus zaczął się powoli zbliżać, z dzioba kompana wydobywał się cichy, ostrzegawczy syk. I na tym się skończyło, bo jak widać externus umie zachować bezpieczną odległość- i dobrze. W innym wypadku skończyłby jak pewien nieznośny admirator...
   Na dźwięk swego imienia napuszył się dumny z siebie i rzucił badawcze spojrzenie zielonej gadzinie przed nim. Masa mięśniowa słabo rozwinięta, brak zachowań agresywnych, szykuje pieśń... niegroźny. Nie znaczy to od razu, że może go zignorować, o nie. Znaczy to tylko tyle, że Fio nie musi aż tak patrzeć mu na łapy i analizować zachowania, aby rozdzielić je na groźne i nieszkodliwe. Jak zostało podane wyżej- umie zachować bezpieczną odległość, a to już coś.
   Pojawienie się światła koło niego tylko zirytowało Fio. Phi, że niby ono jest lepsze od blasku jego pierza? Wątpliwe, acz już zostawi tę sprawę w spokoju. Wystarczyło mu to, że już raz zepsuł Dominie rozmowę. Co prawda tamtego momentu nie żałował, ale lepiej pozostać spokojnym w podobnych chwilach, aby móc rozrabiać w tych, w których warto. A wtedy było wart, acz teraz... raczej nie będzie miał z tego aż takiej radochy.

: 24 gru 2018, 0:04
autor: Śpiewny Kolec
– Bardzo mi miło, że ci się podoba! – stwierdził Maestro, tak interpretując słowa smoczycy, którą obdarzył wielkim, serdecznym uśmiechem. – Ale myślę, że dużo ciekawiej wszystko brzmi w środku, w grocie. Jaskinie mają bardzo ciekawą akustykę, tworząc echo, dzięki czemu można usłyszeć samego siebie. To czasami pomaga zauważyć, gdzie są fałsze i niedociągnięcia, dlatego lubię w nich ćwiczyć. No i można czasem doprowadzić do wrażenia, że śpiewają naraz dwa, a nawet trzy smoki! – podkreślił, lustrując wzrokiem jedną ze ścian – tę, od której nieznacznie odbijały się jego słowa. Choć niewątpliwie wewnątrz groty efekt byłby bardziej piorunujący.

-A zresztą... może ci zaprezentuję w praktyce? – zaproponował, skinąwszy głową w kierunku wnętrza jaskini w geście zachęcającym do marszu. – Musimy tylko wejść trochę głębiej, tutaj jest za blisko do wyjścia, przez co echo się rozmywa.

: 06 sty 2019, 14:34
autor: Wieczna Perła
   Wszystko, co mówił Maestro było dla niej... nowe. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś, kto interesowałby się śpiewem tak bardzo. Co prawda te wszystkie informacje na nic się jej nie zdadzą, ale... miło jest posłuchać czegoś innego, co nie będzie przydatne, bo do tej pory uczyła się o samych niezbędnikach, a nie tego typu ciekawostkach. A co do samej informacji, to... nawet tak tego nie postrzegała. Właściwie... chyba echo zwyczajnie dla niej było ni to dobre czy złe. Dobrze, wiedzieć, ze można je tak – dla niej – oryginalnie wykorzystać.
   Zaś samo pytanie samca ją zaskoczyło. Wiadomo, że chętnie posłucha. W końcu pierwszy raz słyszy śpiewającego smoka. No, przynajmniej jak sięga pamięcią... Więc takiej sytuacji nie warto marnować. Kiwnęła głową, po czym zaczęła marsz do wnętrza groty. Drogę przed nią oświetlał feniks. Tym razem już wyraźniej. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Najwyraźniej zrobienie kuli światła uraziło jego dumę.

: 06 sty 2019, 23:40
autor: Śpiewny Kolec
Wnętrze jaskini spowijał mrok, tym większy, im głębiej dwójka smoków stawiała weń kroki. Wraz z marszem milkły także dochodzące z zewnątrz dźwięki otoczenia, ustępując odgłosowi smoczych łap, który odbijał się coraz głośniejszym echem. Meastro nie zrozumiał sugestii feniksa, w związku z czym trasę znaczyły dwa światła – ptasie oraz smocze. Po dłuższej chwili Śpiewny wreszcie zatrzymał się, rozejrzał wokół... i odwołał maddarowy blask.

– Im mniej światła, tym łatwiej się skupić na śpiewie – wytłumaczył i już te słowa wystarczyły, aby Biel odnotowała cichy pogłos wspomniany przez adepta. – Stań dokładnie za mną; specjalnie wybrałem miejsce, w którym efekt powinien być najlepszy – poinstruował smoczycę, uśmiechając się nieznacznie i cierpliwie czekając, aż uzdrowicielka zajmie właściwą pozycję. Sam w tym czasie przygotowywał się do śpiewu: przysiadł zadem na kamiennym podłożu, owijając ogon wokół swoich łap, wyprostował się, nabrał powietrza i przymknął ślepia. A zaraz potem w świat popłynęła melodia...
W ciemnej grocie niknie światła blask
(blask, blask, blask...)

Jakby nigdy nie upływał czas
(czas, czas, czas...)

Złotej Twarzy moc nie sięga weń
(weń, weń, weń...)

Nawet wtedy, gdy jest jasny dzień
(dzień, dzień, dzień...)

Niknie blask,
Płynie czas,

(blask...)
Pędzi wraz!
(czas, blask...)

Biały dzień,
Nocy cień

(dzień...)
Nie jest weń!
(cień, dzień...)

Nie zna grota Złotej Twarzy,
Nie wie, co to znaczy dzień!

(dzień, dzień...)

Nigdy nie zagościł weń!
(weń, weń...)

Gdyby nagle z wielkiej góry
Spadł na grotę wielki głaz

(gdyby nagle z wielkiej góry)
I wyżłobił wielką dziurę,
(spadł na grotę wielki głaz)
Wpuścił Złotej Twarzy blask,
(i wyżłobił wielką dziurę)

Poznałaby ciemna grota,
(wpuścił Złotej Twarzy blask)
Co to znaczy jasny dzień,
(poznałaby ciemna grota)
Lecz czy byłaby szczęśliwa...
(co to znaczy jasny dzień,
lecz czy byłaby szczęśliwa...)


...Trudno jest zapytać jej!
(jej! jej!)
Zakończywszy swój utwór, Maestro odwrócił łeb ku Bieli i skłonił się nisko, obdarzając ją szerokim uśmiechem. Bardzo był zainteresowany wrażeniami uzdrowicielki, zwłaszcza że starał się włożyć w piosenkę wszystko, na co było go stać – cała misterną grę dźwięków, na jaką pozwalała Ciemna Grota. Czy przekonał ją do magii śpiewu? Nie wiedział. To jednak mogła mu powiedzieć tylko Biel...

: 12 sty 2019, 14:53
autor: Wieczna Perła
  Im głębiej, tym ciemniej i coraz mocniej jaśniał Fio. Jednak już na miejscu Maestro zgasił swoją kulę, podając też powód. Fio uczynił podobnie, rzecz jasna na prośbę złotołuskiej, acz pozostawił niewielkie światło wokół Aurum. Uzdrowicielka miała nadzieję, że taka jasność nie wpłynie jakoś na jego śpiew, a mówiąc prościej, że będzie mógł się na nim skupić. Ustawiła się też zaraz za nim, siadając tam i czekając na śpiew.
  I niedługo potem go dostała, tym razem pieśń słyszała w całości i w dodatku... z tym echem. Faktycznie dawało inny efekt, ponadto według niej dobrze pasowało do całości utworu. Zaś sam tekst... ciekawy, mówiący o tym miejscu. Ile mu zajęło wymyślenie tego? Chyba nie układał tego podczas tej rozmowy... prawda? I jak on to wszystko zapamiętuje? Nie wyleci mu z głowy ten poprzedni utwór, który ton szykował? Musi mieć dobra pamięć... albo korzysta z pisma, co widziała do tej pory tylko raz (no, dwa, jeżeli wliczyć jej komunikat do Nauczyciela). Właściwie, wiedział o piśmie? Biel poznała go dopiero podczas nauk. Zaraz... on pachnie jak Feeria! Czyli są z jednego Stada... może ją zna?
   – To było takie... – Zaczęła, lecz zaraz po tym się zacięła. No właśnie – jakie to było? Ciężko to ubrać w słowa, a typem wylewczym to ona na pewno nie jest. – Inne. Kiedyś, za młodu, moja matka mi śpiewała... Nie pamiętam szczegółów, ale na pewno nie miało to takiego efektu. – I... to raczej tyle. Nie wie co powiedzieć, bo nie wie co o tym myśleć. Podoba jej się, ale... po co to stwierdzać? – Ile zajęło Ci ułożenie tego tekstu? – A, no tak. Musiała też coś dodać mimowolnie, no tak. Wtedy nie byłaby sobą.
  Wracając: Po co to stwierdzać, skoro widać bo Ognistej to, jakie wrażenie zrobił na niej utwór? Jak wcześniej była lekko przygarbiona, a sam mrok wyraźnie nie pasował Uzdrowicielce, nawet mimo światła ptaka, tak teraz była rozluźniona, nie aż tak spięta, czyli czuła się swobodnie. Może to przez to, że z samym śpiewem miała miłe i dobre skojarzenia? Ścisnęła perłę na szyi. Pytanie tylko, czy on to zauważy? Wszak był mrok, a Fio oświetlał co najwyżej okolice samicy.
  Fio też to słyszał, głównie za pośrednictwem Aurum. I tak jak ona była tym poruszona, tak on... nie rozumiał niby czym. No dobra, śpiewał. No dobra, ma ładny głos, tekst też w porządku i... tyle. Nulli wewnętrznych odczuć, nulli przemyśleń, nihil, inanis. Słowa, pieśń, echo, tyle widział, tyle rozumiał. Ba, sam tekst nawet go nie ruszył, a wręcz odrzucił – no bo jak grota może czuć? Jeżeli dobrze rozumie działanie tego świata, to kamień nie potrafi czuć, a już na pewno myśleć. Bezsens, absurdus. Czemu ułożył tak nielogiczny i głupi tekst? Nie wygląda na aż tak ułomnego, aby myśleć w taki sposób... Hm... chociaż... może coć w tym jest...
  Nie rozumiał też, co ją w tym rozluźniło. No dobrze, miłe wspomnienia, bo związane z Mater, ale... egh. Nie czuł tego, nie rozumiał. Feniksa to co najwyżej rozdrażniło, a dokładniej to, że nie jest w stanie jej zrozumieć. Mimo tej więzi, wydawała mu się teraz obca. W jego złocistych ślepiach zmieniła się tak nagle, ot na pstryknięcie.
  Egh. Po prostu nie będzie o tym myśleć, skupi się na czymś innym. Tylko pytanie... na czym? To w końcu była cruentus, ciemna grota! Tu nie ma na czym skupić uwagi! Może na małych kamieniach wokół, ale takich nie wypatrzył. Damnare. Cudnie, po prostu cudnie... To może zacznie myśleć o czymś inny.. ale o czym?! Ah! Obecnie jego umysł zaprzątała to durna piosenka! Eh. Spokój. Ostatnie czego teraz by chciał, to samoistny samozapłon, co tylko by rozwścieczyło Dominę i możliwie spłoszyło towarzyszącego im smoka. Dobra, zwyczajnie zamilknie i skupi się na reakcji zielonego.

: 05 kwie 2019, 8:18
autor: Remedium Lodu
  Pierwsze próby na Torfowisku z udziałem rzeki Pekeri skończyły się naprawdę satysfakcjonująco. Naturalnie będzie potrzebował później otwartej przestrzeni, teraz jednak naturalną konsekwencją było zbadanie prędkości przesączania przez podłoże skalne. Kilka żmudnych dni planowania i okoliczna odnoga Tsuri została przeobrażona w wiernego kompana i narzędzie do władania przestrzenią.
  Proces zalewania będzie musiał obserwować od wewnątrz, zatem swoją starą, połataną torbę szczelnie zamknął w pęcherzu barrakudy, natomiast po całej grocie rozłożył kilkanaście kul wypełnionych luminescencyjnymi owadami ze swojej groty. Parę z nich wpadło do zimnego jeziorka w grocie, rozsmarowując w gęstym mroku mdłe światło. Pozostałe powinny zareagować identyczną bladością w wodnym środowisku, kiedy tylko się rozrośnie.
  …rozrośnie się bardzo gwałtownie. Ciemnogranatowy kształt schował się w cieniu na niewielkiej półce skalnej. Pstryknięcie szponów przetoczyło się donośnie, jak miały w zwyczaju najlżejsze szmery zamknięte w fascynującym podziemnym świecie.
  Dla odmiany niewielki wybuch i następujący po nim szum wody docierał do jaskini łagodnie. Dla świata zewnętrznego siła natury uwolnionej do działania była potęgą godną najwyższego szacunku. Jak to dobrze, że okolica była tak rzadko odwiedzana, bowiem rzeka wyrwana nagle ze swego koryta wpadała do ziemskiego odbytu rwącą strugą, sugerując początki zastosowań lewatywy wśród smoczej nacji. Szanse na to, że akurat ktoś znajdzie się na drodze strumienia były pomijalnie małe….

: 30 kwie 2019, 19:18
autor: Strażnik
Przechadzanie się po terytoriach Ziemi było nieporównywalne z doświadczeniami, jakie oferowały mu jego rodzime ziemie. Tam wystarczyło parę kroków aby się zrelaksował, lub przynajmniej tak postrzegał to z obecnej perspektywy, gdy stale chodził podminowany, a na jego barkach zdawała się bez przerwy spoczywać jakaś przytłaczająca odpowiedzialność. Powinien być uradowany, skoro w końcu przyjął miano lidera, ale jakoś nie był w stanie tego przełknąć, jakby brakowało mu w tym wszystkim kluczowego składnika, który uczyniłby to wszystko bardziej strawnym. Był zagubiony i nawet jeśli Szabla z Iskrą nadal żyły, nie czuł że byłyby w stanie udzielić mu pomocy jakiej potrzebował. Dość długo zresztą przygotowywały go do tej funkcji, żeby teraz jęczał im nad uchem, że nie potrafi i nie wie właściwie co ma robić.
Chcąc nieco uregulować ciśnienie, Quaz wyruszył poza granice swojego, teraz naprawdę swojego stada, żeby poobserwować je z daleka i tym samym nieco zdystansować się od swojej sytuacji. Ciśnienie w żołądku narastało, a mięśnie pulsowały z bólu, jednak nic więcej się nie zmieniało, więc po paru godzinach bezsensownej szwędaniny, drzewny przystanął, żeby chwilę odpocząć. Był zdecydowanie smoczym szczęściarzem, skoro zdołał wybrać sobie na postój akurat miejsce przeznaczone do eksperymentów pewnego ciekawskiego zjawisk naturalnych idioty.
Wszystko zadziało się na tyle szybko, że zdezorientowany Opiekun nie zdołał pojąć powagi zagrożenia. Ogromny strumień ni z tego ni z owego zaczął napływać w jego kierunku, podczas gdy jego postać zapadła się we wcześniej zastawioną pułapkę. Uwięziony w wąskim wąwozie, nie zdążył nawet rozłożyć skrzydeł, które z racji swojej rozpiętości i tak nie byłyby w stanie wynieść go w powietrze, chyba że zmieniłby ustawienie, na co nie miał zbyt wiele czasu. Nim zdołał choćby warknąć, rozwścieczony żywioł pochłonął go i zaczął pchać prosto do przygotowanej jaskini, którą zamierzał zalewać nową warstwą wody z każdym kolejnym uderzeniem serca. Już nie tyle zaskoczony, co przerażony swoją sytuacją Strażnik, nie miał większego wyboru, jak wykorzystać instynkt, aby nie skończyć martwym, zanim w ogóle zorientuje się co go spotkało. W ostatnim momencie zdołał wstrzymać oddech, choć nie było to dla niego wielką pomocą, ponieważ podczas spłoszonej szamotaniny zdążył je wypuścić. O borze, o puszczo, w jaki sposób smoki w ogóle pływały? Nie miał pojęcia, nie pamiętał i nie był w stanie nawet o tym pomyśleć, więc jak głupi próbował poratować się skrzydłami, ramieniem czy długimi palcami zahaczyć o ziemię, tylko po to by zaraz popłynąć dalej, bez żadnego rezultatu. Znalazłszy się w jaskini zyskał dla siebie trochę miejsca, które wcześniej utorował sobie łbem i ogonem, strącając kilka nisko wiszących stalaktytów albo łamiąc łapami stalagmity, od których próbował się odbić w poszukiwaniu powietrza. Co się stało do cholery, jak on znalazł się w tym obrzydliwym miejscu?!
Bez większej filozofii, wymachiwał łapami, raz na jakiś czas wynurzając łeb ponad wzburzone lustro wody, jedynie po to, żeby chwilę potem znów zatonąć. No i tyle z twojego rządzenia Strażniku...

: 22 maja 2019, 9:09
autor: Remedium Lodu
  Doskonale, struga nie zniszczy naturalnego poszycia jaskin…
  Krach.
  Mrugnął, zaskoczony ze swojej skrytej w górze wnęki. Przecież oczyścił dobrze cały kanał. Czy doprawdy miał aż takie szczęście, że akurat w tej chwili postanowiło stanąć na jego powierzchni jakieś zwierz…
  …jakiś smok? Oj, chyba żadna inna istota nie wydawała takich dźwięków chwytając łapczywie powietrze. Oplatając siebie dyskretnym, prostym zaklęciem niwelującym refleks łusek, błon, futra i ślepi wychylił na moment ciemnogranatowy łeb, żeby zidentyfikować nieoczekiwaną ofiarę. Widząc zaś Strażnika… cóż, łeb „ciekawskiego zjawisk naturalnych idioty” zaczął konstruować plan działania w drobnej supernowej rozważań. Zastanawiając się, jaką ofiarą losu trzeba być, żeby nie znać podstaw pływania w takim wieku, Lód zabrał się za rozwiązywanie tej nieoczekiwanej sytuacji.
  Poruszył źródłem, sprowadzając je ostrożnie do powstającego zbiornika, jednocześnie odcinając dopływ nowej wody z Tsuri, bowiem jezioro zyskało oczekiwany od początku poziom. Tworząc i kształtując wodne dżety tuż przy dnie, mógł wynieść tonącego na powierzchnię nie dotykając go maddarą, zarazem sprawiając wrażenie jakby pochwyciły go jakieś wodne siły. O ten efekt zresztą chodziło – Nie bój się wody! – zaszemrzał delikatny, nieco wyobcowany głosik. Plusk ostatnich strużek wody, spływających po mokrych minerałach, w jakiś szczególny sposób zdawał się plątać z tym głosem, wzmacniając jego przekaz, plącząc się w jeden bogaty dźwięk.
  – Wezwałam cię tutaj, żeby się odwdzięczyć. – powiedziała drobna istotka, której niestały kontur formował na jakiś ogon przed Strażnikiem kształt miniaturowej samiczki o rysach dorosłego smoka. Wyglądała, jakby umościła się na tafli jeziora jak ryś na gałęzi, krystalicznie połyskliwy ogonek drgał lekko w wodzie z równą łatwością, jak gdyby znajdował się w powietrzu. Pod transparentną łuską uwidaczniało się podbrzusze z plamkami w barwach szarości, piaszczystego beżu i ziemistej czerni, wyglądające jak obraz przydennych wód jaskiniowych. Żywa figurka spoglądała z wyrazem dobrotliwej nadziei, ale i pisklęcej niepewności na drzewnego samca ślepkami, których zarys ciężko było wyłapać, gdyż od reszty ciała kolorystycznie odcinały się wyłącznie białka.
  – Było wtedy zimno i ciężko i ciemno. I wtedy smoczyca wpadła do środka i tonęła. Ale ty ją wyciągnąłeś. – zamrugała, kiwając lekko łepkiem jakby na zachętę dla samej siebie – Wylegiwałeś się czasem w moich wodach. A ja znam smoki, bo dużo piskląt uczyło się przy mnie pływać. I ty tego nie umiesz. – skwitowała z naiwną odkrywczością. Na wszystko co niepojęte, Tchnienie moje. Przy najbliższej okazji uściskam Cię za opowiedzenie mi tej historii. Pomogłeś jej i nie utonęła w mojej wodzie. Ona by umarła, prawda? Umarłaby, i psuła się w środku. Ale tak się nie stało, więc w zamian nauczę cię pływać. – zakończyła pewnym siebie tonem.
  Strażnik zaś nadal tkwił w misowatym zagłębieniu, pośród śliskich i mokrych ścian tworzących zbiornik, bez możliwości wyjścia i zdany na łaskę "duszka". Lód zaś tkwił w swojej kryjówce, całą jasną grzywę dociskając do jaskini ciemnym ciałem, skryty w mroku i oddychający tak cicho, że głośniej biło mu serce i maddara wypływała ze źródła, by podtrzymać złożone mistyfikacje i wodne zaklęcia analityka.
  – Nie szarp wody. Ją to boli i ucieka od ciebie, a ty wtedy toniesz. Dorosłe smoki zawsze mówiły pisklętom, żeby wyprostowały ogon, ściągnęły skrzydła i uniosły szyję. – podjęła wodna istotka – A niektóre mówiły też o spokojnym oddychaniu i ich pisklęta uczyły się szybciej. Więc oddychaj powoli i spróbuj się unosić, a ja poproszę wodę, żeby przestała cię trzymać. – wyrzekła, a wodne prądy zaczęły bardzo powoli opadać, dając samcowi sporo czasu na opanowanie absolutnie banalnych podstaw. Remedium mógł chyba liczyć na to, że smok na stanowisku Zastępcy będzie dostatecznie myślącą istotą, żeby odnaleźć właściwe ruchy łap.

: 05 cze 2019, 6:08
autor: Strażnik
Przy panice Strażnika, przezorność czuwającego nad nim naukowca nie była aż tak potrzebna, bowiem nawet gdy przed samym jego nosem zaczął się budować obcy kształt, nie miał dość nerwów aby go zbadać. Miotając się, jak przypalane pisklę z ledwością w ogóle wyróżnił słowa, których echo zagłuszone było przez odgłosy plusków i głośnych, urywanych wdechów. Pierwotny strach urozmaicony został zresztą bulgocącymi warknięciami, które samiec wyrzucał z siebie rozwścieczony na własną fizyczną niekompetencję. Czyżby umieranie niedługo po zdobyciu stanowiska było najlepszym na co potrafił sobie pozwolić w swojej kandydaturze?
Słowa zaczął wyłapywać dopiero od stwierdzenia "pomogłeś", jakby jego podświadomość selekcjonowała teraz tylko ten, w bezpośredni sposób łechcący jego ego, przekaz. Przed śmiercią wypadałoby usłyszeć o sobie parę dobrych słów, choć rzecz jasna nie sformułowałby takiej zależności teraz, gdy w ogóle niewiele myślał. Miał ochotę pisnąć "ratunku", ale bał się brzmienia własnego głosu, czy rzucania w ducha żałosnymi prośbami, szczególnie gdy wyraźnie zdawał sobie sprawę z jego sytuacji.
Nie szarp wody, usłyszał następnie, przez dłuższą chwilę wciąż zbyt oszołomiony, żeby zrozumieć o co go proszono. Nie był w stanie nawet zauważyć, że przestał już tak dramatycznie tonąć, a woda pod nim jakby "zgęstniała", bowiem sama obecność w zbiorniku, nie tyle widmo zadławienia się cieczą, utrudniało mu logiczne myślenie. Prędzej czy później musiał jednak się zastosować, czując że mięśnie zaczynają boleć go od wysiłku. O borze, zaraz dostanie skurczu!
Nabrał głęboko powietrza i mimo oporu otaczającej go przestrzeni, docisnął do tułowia lekko rozłożone, w tej chwili nieużyteczne skrzydła. Nie zauważył poprawy, ale mimo nieprzerwanej paniki kontynuował wprowadzanie zmian, przetykając je gardłowym zawodzeniem. Nim zwolnił intensywną pracę kończyn, stale opierał się nowej metodzie, co chwila wpadając w popłoch, że tyle nie wystarczy, aby utrzymać go na powierzchni. Ostatecznie przemógł się, nim jego akcje zaczęły być zbyt powtarzalne i zaczął odgarniać wodę nieco wolniej, pierw wyciągając przed siebie zwarte palce, a potem kierując kończyny pod siebie, z rozwartymi palcami. Nie miał w prawdzie zbyt szerokich dłoni, o ile zwieńczenie jego łap w ogóle można było ochrzcić takim określeniem, ale w tej kwestii starał się działać intuicyjnie, aby zniwelować nawet najmniejszy rodzaj utrudnienia. Dopiero potem dołączyło nieco spokojniejsze oddychanie i rozprostowany ogon, który zaskakująco odrobinę wypoziomował jego pozycję. Ale czy tyle wystarczyło? Nawet jeśli ustało jego miotanie, nadal znajdywał się w nieokreślonym zbiorniku, w którym mógł utrzymać się najwyżej do wieczora, by potem zupełnie opaść z sił. Jak miałby się wydostać z tej ciemnicy?
Nie przerywając pracy łap, także tylnych, o których wcześniej zapomniał, jakby były sparaliżowane, w końcu skupił wzrok na duchu, któremu nie potrafił poświęcić wcześniej większej uwagi.
Wy-wyp– zabranie głosu przerwało jego ciąg spokojnych oddechów, więc udekorował je nagłą, na szczęście krótkotrwałą, spanikowaną taplaniną. Jeszcze raz Strażniku, uspokój się do cholery – Wypuść... mnie... stąd– niby rozkazał, ale podszyte to było tak błagalnym tonem, że ciężko stwierdzić w jaki sposób pragnął się wysłowić
Mu-muszę wrócić... wrócić do stada– W końcu uspokoił się nieco i zanalizował kształt smoczycy.
Spróbował zanalizować. Lewa łapa, prawa łapa, na przemian, jak przy truchcie, łeb wyciągnięty do góry, jakby chciał odizolować czaszkę od kręgosłupa. Nie, nie był jeszcze w stanie ocenić jak wyglądała, zbyt poświęcony swojemu ułomnemu pływaniu. Równie dobrze mógł mieć zresztą zwidy, stworzone przez jego podświadomość, żeby nie miał poczucia, że umiera samotnie.

: 06 cze 2019, 0:11
autor: Remedium Lodu
  Wodna duszka zapadła się w sobie i przygasła, jakby słowa Strażnika zadały cios jej dzielnemu, duszkowemu serduszku. Jednocześnie strumienie wody wspomagające samca zachwiały się i osłabły nieco, drżące wraz z żalem istotki. – A… ale… Ja nie chciałam… Czy ja cię uwięziłam? – wzdrygnęła się, rozbolała tą myślą. A później spojrzała niesamowitymi, podwójnie teraz wilgotnymi ślepiami – Nie mogę teraz odejść. Proszę cię, zaufaj mi i zaufaj wodzie. Złóż łapy, bo to bardzo boli, gdy szarpiesz tak wodę. To nas boli i przez to woda ucieka spod ciebie. Kiedyś Piastun o brązowych łuskach wspominał pisklakowi, żeby układał łapki, jakby trzymał w nich rzecznego otoczaka. – duszka spróbowała uśmiechnąć się uprzejmie, wyraźnie lekko rozpromieniona dobrym wspomnieniem. Wyprostowała ciałko, które nagle odzyskało nieco kształtów, o ile Strażnik faktycznie złożył łapy w poprawniejsze przy pływaniu „miseczki”. Tak zwykł nazywać to Wędrowiec, tego jednak określenia Lód dla własnego bezpieczeństwa wolał uniknąć.
  Podczas gdy w jaskini trwały zmagania Strażnika z pisklęcą nauką, Lód powoli aby nie stracić koncentracji poruszał również innym zaklęciem, zasypującym na nowo sztuczny kanał rzeczny. Bez tego nie mógł sobie przecież pozwolić na wypuszczenie smoka.
  – Spróbuj teraz popłynąć obok mnie, dobrze? Przepraszam, ale mogę ci tylko opowiedzieć i pokazać, jak pływały we mnie pokolenia smoków. Nie jesteś rybą, żebym potrafiła wyszeptać ci tajemnice rzecznych nurtów. – duszek, wciąż zachowując odległość, pływał spokojnie dookoła samca, prezentując technikę całkiem poprawną, choć nieco przybarwioną pisklęcym brakiem zgrabności w ruchach. – Żebym opowiedziała ci, jak pływa się po żywych wodach północy, po wartkim wschodzie i obok słonych braci zachodu. – wyraźna chwila rozmarzenia przeszła w lękliwe stężenie – Oraz jak płynąć przez Martwe Góry – wyszeptała do siebie, kreśląc nieco lunatyczny skręt w wodzie. Ciekawe, kiedy to powróci do Strażnika. Może od razu, może później a może nigdy lecz pozostał tylko jeden niewymieniony rejon, czyż nie?

: 06 cze 2019, 17:11
autor: Strażnik
Nie miał czasu ani nerwów, żeby przejmować się duszkiem i jego cholernymi zranionymi uczuciami, które zresztą z całą pewnością dalekie były od szczerości, jak to zwykle bywało z tymi niematerialnymi stworami. Nie chciał go jednak prowokować, bowiem byłby idiotą gdyby bezmyślną wrogością ściągnął sobie na głowę jakiś piorun albo pozwolił się utopić, czego bezpośrednią sugestię wyczuł za chwilę. Musiał to zbalansować, słuchać magicznej smoczycy, ale w razie czego nie dać się oszukać jej podszeptom, bo w końcu po cóż innego miałaby go tutaj trzymać. Raczej nie po to, żeby dzięki bezinteresownej wdzięczności nauczyć go pływać prawda?
Zamiast przedzierać się paluchami przez wodę, spróbował zadziałać ostrożniej, tak jak mu zasugerowano i łagodniej zagarniać ją na wpół rozwartymi łapami pod swoją pierś. Nie mógł pozwolić sobie na nic więcej, bowiem ptasie kończyny nie miały specjalnie wyprofilowanych podeszw do takich czynności. Sens miał za to sam ruch ramion, których praca stała się bardziej regularna, a Strażnik nie wymachiwał już nimi, jakby chciał komuś przebić brzuch –
Chcesz pomóc mi pływać... i to wszystko? Nie prosiłem... nie prosiłem się o tę naukę– Któż jak nie ona posłał nurt wprost na niego, żeby tu utknął? Do jej sugestii aby spróbować się przemieścić nie odniósł się natychmiast, jakby z obawy, że zmiana pozycji pogorszy jego sytuację, ale wsłuchując się dalej w typowo duszkową paplaninę postanowił zaryzykować. Nie masz wyboru kolego, albo ta jaskinia albo ty.
Wygiął łeb nieco naprzód, wzmocnił pracę tylnych łap, a przednie zaczął wyciągać nieco dalej, wykonując pełniejsze, bardziej zdecydowane ruchy, ale nie wynikające już z paniki. Wciąż jednak umierał w środku, a gdy ruszył, jego głęboki oddech ponownie zrobił się rozedrgany i nierówny, jakby stąpał po cienkim drzewku nad przepaścią, a skrzydła miał z jakiegoś powodu niesprawne. Parę rozsądnych ruchów, potem znów panika i lekkie osunięcie się pod wzburzoną taflę. Niby nic wielkiego, ale wciąż zdradzało jak daleko samiec miał do sukcesu. Niezależnie od porażki jaką była wykonywana przez niego czynność i oczywiście on sam, popłoch stopniowo zaczął ustępować, a na pysku Strażnika wypisane było już tylko chłodne skupienie. Skoro duszek krążył wokół niego, a obecnie to on dyktował warunki, spróbował za nim podążyć, kontynuując znośną pracę ramion, a także ponownie stabilizując oddech. Przy ewentualnych zakrętach musiał dołożyć także pracę reszty tułowia, zupełnie jak przy biegu, wyginając go w stronę obranego kierunku, aż po sam ogon. Na cóż mu to było, skoro po dzisiejszym zdarzeniu, nigdy więcej nawet nie zbliży się do rzeki?

: 31 paź 2019, 11:42
autor: Ruda Ciocia
Chochlik uwielbiał spać w dziwnych miejscach. I mimo tego iż miał mnóstwo dzieci, wielkie tereny Plagi czy nawet grotę kochanka do bezpiecznego spania, wolał zapuszczać się na tereny wspólne. Ostatnimi czasy jednak bezsenność Burdiga powróciła – Nie mógł on zmrużyć oka, jakby nie był zmęczony. Poczekał aż wszystkie pisklęta zapadną w wieczny sen i.. Wybył.
Wzbił się w powietrze, mocno wachlując masywnymi skrzydłami. Leciał szybko – Nie – Przecinał niczym błyskawica ciemne, nocne niebo. Mleczna poświata otuliła grunt delikatnym puchem pożerając góry, lasy i doliny, co nie umknęło jego uwadze. Jednak był zbyt zmęczony żeby jakoś zwracać na to uwagę.
Dostał się do Ciemnej Groty dopiero wtedy, kiedy skrzydła odmówiły mu dalszej współpracy. Nie widząc większego sensu w dalszym ich męczeniu, zakołował i wylądował z gracją na gruncie.. Zdając sobie sprawę że i tak nie zgubił tej bezsenności.
Usiadł na gruncie, mruknął niezadowolony i.. Cóż. Chyba musi się pogodzić z tym że już nie zaśnie.. Ale dlaczego do cholery? Przemknęła mu nawet przez myśl matka, bowiem odkąd tylko Złota Twarz zaczęła schodzić, znów czuł na plecach jej chłodne spojrzenie a omamiony mózg wmawiał sobie działanie jej maddary w jego ciele. Poczuł się słabo i.. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz..

: 01 lis 2019, 19:16
autor: Szlachetny Nurt
Nieprzyjemny deszcz, pochodzący od nagłego, wręcz nienaturalnego chłodu... często był symbolem zjaw i widm, ktoś tutaj się nie wyposażył w proch, który miał owe zbłąkane dusze przepędzać. Dlatego jedna z nich wsunęła się do Ciemnej Groty i wykorzystała okazję. A może Chochlik był po prostu w złym miejscu, o złym czasie? A co jeśli był we właściwym? Cóż, nie miało to znaczenia, bo Piastun tak czy siak był skazany na Szlachetny Nurt. Tak jak ludzie podobno chodzili po swoich "ludzkich grotach" i szukali smakołyków, tak Nurt robił podobnie. A tak naprawdę, to po prostu chodził sobie wszędzie i nieco mu się pomyliły miejsca. Myślał, że jest w jakimś obozie, no bo w końcu grota i jeszcze smok w niej – czyli musiał być to obóz.
– Młody, skitrałeś tu może jakieś owoce? – Wypowiedział najgłupsze możliwe słowa, w najbardziej poważny sposób. Wlepił wzrok w próbującego usnąć samca, praktycznie usiadł przy nim i się na niego gapił, nie ruszając się przy tym nawet o pół łuski. Był śmiertelnie poważny. Wyglądał jak stary dziadek, który chciał zachęcić swojego wnuka do kilku łyków bimberku. I dokładnie tak było, tylko Nurt nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Owoc, albo figiel. – Brzmiało to prawie jak rozkaz egzekucji, a przynajmniej taki to miało wydźwięk. Nurt był trochę infantylny, ale nadal śmiertelnie poważny, co nie powinno się ze sobą łączyć, ale w jego przypadku jakoś to działało. Prawda była jednak taka, że Nurt najzwyczajniej w świecie był samotny, mimo iż w krainie wiecznych łowów powinno być odwrotnie. Chciał po prostu znaleźć kogoś i pogadać z nim, jak smok ze smokiem. O ile sam siebie mógł jeszcze tak nazywać. A te "wygłupy" były trochę taką wymówką. W ogóle zdziwiło go, że jeszcze potrafi w ten sposób działać.
I teraz sobie uświadomił... gdzie jest Promyk? Zostaw go na kilka uderzeń serca i on już pójdzie szukać jakichś piskląt. Nurt nie miał nigdy pojęcia, co robi z nimi Słoneczny, ale brzmiało to podejrzanie. No cóż – poczekają sobie z tym Młodym na niego.

: 01 lis 2019, 19:32
autor: Wędrówka Słońca
Chociaż dawny Przywódca Wody roztaczał wokół siebie przenikający chłód temperatura w Grocie nie spadła tak bardzo. W głębokim półmroku zajaśniały złote łuski, kiedy kolejny przybysz wyłonił się z... kamiennej ściany.
Pierwszy wysunął się kwadratowy łeb. Błękitne ślepia od razu znalazły Nurt, początkowo omijając obecność Żywego. Uff. Szlajał się tutaj! Doprawdy, nie potrzebowali przecież ochrony przed pogodą. Cóż to za atrakcja, siedzieć po ciemku? Jakby nie mieli smoków do odwiedzenia czy ładniejszych miejsc do oglądania...
Delikatne światło odbiło się od złotych kolczyków, przykuwając uwagę Wędrówki. Speszył się lekko, wchodząc wgłąb jaskini i czujnie patrząc na pysk nieznajomego. Nie chciał go straszyć! W przeciwieństwie do Nurtu, o ile uszy go nie myliły.
Posłał bratu spojrzenie ciężkie jak worek kamieni, ale ugryzł się w język przed komentarzem. Szlachetny wydawał się przygaszony i lekko nieobecny. Biorąc pod uwagę jego ostatnie chwile... Hm. Cóż, Słońce nie był zdziwiony. Może wycieczka tutaj mu nie służyła?
Nic, trudno. Zostanei tutaj, przypilnuje, żeby Nurt nie wystraszył kolejnego smoka na śmierć.
Wybacz, że przerywamy twój odpoczynek. Nie musisz się nas obawiać – nie jesteśmy żadnymi złośliwymi duszkami. Mnie zwą... nazywali Wędrówką Słońca, Piast... dawny Piastun Wody, a to mój brat, Szlachetny Nurt. – Skłonił lekko łeb i uśmiechnął się przyjaźnie. Blask otaczający przejrzyste ciało zdawał się na chwilę zwiększyć... A temperatura się podniosła. Ten duch promieniował subtelnym ciepłem.

: 01 lis 2019, 20:02
autor: Ruda Ciocia
Burdig nie był smokiem, który się bał.
Na dobrą sprawę rozmowy ze zjawami jako-tako nie były dla niego czymś dziwnym – Podczas pogrzebów w jego rodzimej wiosce, dzikie tańce i pieśni miały za zadanie przywoływać duchy zmarłych. Nie pokazywali oni się materialnie, jednak ich obecność szło czuć i nikt nie czuł się z nią dziwnie. Gniewne duchy trzymane były z dala, ludność ochraniana była przez dusze troskliwych zmarłych jak i również pieczołowicie odprawione modlitwy.
A jednak coś się stało. Coś w nim pękło.
Chochlik był samcem, który oceniał siły na zamiary i nie pakował się w nic co by go przerosło. Teraz jednak był zmęczony i ślepia zdawały się nie odbierać całego obrazu.. Mimo wszystko genetyka nie poprawiała w żadnym stopniu obecnej sytuacji i tego, jak Piastun Plagi odebrał pierwszą zjawę. Na pierwsze słowa podniósł łeb.. I zaczęło się.
Złote łuski jak i opływowe, zgrabne ciało zajaśniało w oczętach Burdiga. Przeszedł go poważny dreszcz a gardło ścisnęło się niemiłosiernie, do tego stopnia iż młody przestał na krótki moment łapać powietrze bowiem.. Nie mógł. Łeb z niewyspania zaczął klarować ból klatki piersiowej, tępy i promieniujący od nasady czaszki zagościł zaraz za nim a łapy drżały mu tak, jakby właśnie stał przed największym drapieżnikiem, jakiego mógł spotkać a właśnie połamał sobie łapska. Jednak czemu miałby się bać? Na dobrą sprawę nie spotkał Nurta nigdy za swojego życia, sam duch zdawał się też nie był nastawiony nieprzychylnie.
– N..Nie.. Proszę mamo.. Ja.. Ja przepraszam... – cofnął się wręcz natychmiast a jego ślepia zaszły się łzami.. W dodatku trząsł się tak, jakby zaraz miał dostać padaczki. Mamo?
Wszystkim tłumaczył, że przecież rodzice chowają nas czasami twardym łapskiem by nie było nam źle w życiu. Że to wszystko podszyte jest miłością, że nosi jej pióro na pamiątkę. Jednak pewnego rodzaju trauma z pisklęcych lat zostanie. A skoro złamał najważniejszy z zakazów.. Bał się za to wiecznej kary w jej stylu.
Opadł na ziemię, chowając pysk w lokach. Gdyby ktoś teraz go zobaczył, znając jego "normalne" oblicze stwierdziłby że postradał rozum. Burek jednak nigdy realnie nie miał okazji pokazać, jak bardzo bał się własnej matki. Jak dalej się jej boi i tego że może go nawiedzić.
– P...Proszę nie rób mi krzywdy.. Och jak często to wypadało z jego pyska. Jakże Liadan nie starał się go chronić, Fia zawsze postawiła na swoim wbrew jego woli czy kiedy jego ślepia nie miały szansy tego widzieć. Była brutalna, wyciągała konsekwencje i nie chodziło tu już nawet o to że dostał w zadek czy w łeb. Potrafiła złapać go za najczulszy punkt w psychice i rozerwać go, niczym świeżutkie mięso sarenki. Rwała, ciągnęła, gryzła, rozdrapywała.. A Burek potulnie jak teraz przyjmował to wszystko. Mógł jedynie zakwilić, jęknąć o litość.
Aura ociepliła się trochę i.. Kiedy tak starał się jakoś oddychać, uspokoić dotarła do niego.. Wraz z miłym głosem. Odważył się i załzawionym ślepiem spojrzał. Obraz pokazywał jedynie dwie, złote plamy.. Ale to imię.. On.. Słyszał to imię..
–..N..Niemożliwe.. P..przecież.. Przecież Szlachetny Nurt.. Nie powinien już.. Być.. Tu.. – Paplał bez ładu i składu w tej agonii bolącego ze strachu serca i gardła. Ale był w tym jakiś sens – Przecież jego własny dziadek powinien już dawno umrzeć, prawda?

: 03 lis 2019, 3:13
autor: Wędrówka Słońca
Uśmiech powoli znikał z pyska Wędrówki. Jakby ktoś go ścierał po obu stronach, zacieśniał niematerialne wargi. Wyginał je w kształt zdumienia. Nikt nigdy tak na niego nie zareagował. Nikt nigdy się go... Nie bał. Nigdy. Nawet w żartach.
Łzy w oczach samca pozbawiły go tchu, chociaż nie powinno to być możliwe.
Wszystko w porządku, w porządku... – zamruczał odruchowo, używając tego samego głosu, którym kiedyś zwracał się do małego Kobalta i obrażonej Valisski. Instynkt był zbyt silny – Słońce wyciągnął łapę i pogłaskał leżącego samca po grzywie, zostawiając po sobie uczucie szybko ulatującego ciepła.
Masz rację, masz pełną rację. Nie powinno nas tu być. Jesteśmy Duchami Przodków. Dzięki pomyłce Aterala możemy znowu odwiedzić ten świat, chociaż pewnie długo to nie potrwa. Naprawdę, nic Ci nie zrobimy – mówił dalej. Chociaż próbował uspokoić samca, jego myśli skupiły się na wybełkotanych słowach. Przywoływał matkę... I to raczej niezbyt pozytywnie.
Zakuło go w sercu. Kaskada i Koral, ten samiec i jego matka. Czemu niektórym smokom tak trudno przychodziło bycie rodzicami? Jak mogli nie pokochać swojego pisklęcia od chwili, kiedy wydostało się spod skorupy? Nie mógł tego pojąć.
A to naprawdę jest Szlachetny Nurt. I jest bardzo miły, prawda? – żelazne spojrzenie, które rzucił Nurtowi, nie pozostawiało innej opcji niż potaknięcie.

: 03 lis 2019, 22:36
autor: Ruda Ciocia
Wyrocznia milczała.
A Burdig jakoby zaczął się.. Uspokajać. Chyba towarzystwo drugiej zjawy działało tak kojąc. Aż wstyd że Widmo-Piastun stosował tę samą taktykę, której używał na pisklętach sam Plagijczyk. Ale działała. Do tego stopnia że.. Zrobiło mu się głupio. Rozprostował kości i podniósł cielsko, cały czas mając jednak ślepia przysłonięte lokami. Chyba też nie miał tak od razu odwagi spojrzeć na Nurt.. Na swojego dziadka.. I poniekąd był zły. Zły bo po części to przez niego przeżywał takie traumy. Z drugiej strony wiedział że matka nawet nigdy go osobiście nie poznała – Nie interesował się? A może.. Nie mieli okazji? Przetarł szkarłatnym włosiem ślepia i pozwolił sobie spojrzeć na nich. Byli podobni – cóż się dziwić skoro to bracia – Jednak.. Miał żołądek w gardle. Myślał że geny Babki Heulyn dominowały u jego matki.. Jednak Nurt był rzeczywiście identyczny – Z pyskiem, łuskami... Odcień błękitu, goszczący w oczach również zachowała ten sam. Chociaż spojrzenie Dziadka nie było tak surowe i wyrachowane jak matczyne, to i tak bolało. Wolał patrzeć na Wędrówkę. Jednak wypadałoby się przedstawić i.. Przeprosić.
– Rozumiem... Przepraszam za moją reakcję.. Myślałem że to Matka przyszła mnie nawiedzać zza grobu, jakby uprzykrzania mojego życia było jej mało. – stwierdził z krzywym uśmiechem – Burdig czy raczej Chochlik Miłości. Również jestem piastunem.. Plagi, dawnego Cienia. Wnukiem Heulyn Krwawej i.. Wygląda na to że Twoim wnukiem, Szlachetny Nurcie. Fia to moja matka. – Chociaż ton miał wręcz stanowczy przez próbę zachowania spokoju to.. Łapska dalej mu się trzęsły. Tak, tak. Lepiej będzie od teraz patrzeć na Wędrówkę. I tak też zrobił, nawet siląc się na uśmiech.
– Więc jesteście na.. Spacerze, tak? Jak podobają się wam obecne czasy? – Był ciekawy. I cieszył się że jednak nie nawiedziła go matka.

: 03 lis 2019, 22:59
autor: Wędrówka Słońca
Napięcie uchodziło z Wędrowca. Dobrze. Nadal miał ten Piastuński dryg! I czuł się lepiej wiedząc, że nie przestraszyli czerwonogrzywego tak bardzo. Mógł mu się teraz porządnie przyjrzeć, kiedy młodzik się wyprostował. Wyglądał uderzająco znajomo, chociaż Słońce nie mógł przypasować do kogo, mimo swojej świetnej pamięci. Ale wiedział...
Wszystko połączyło się w zgrabne linie, kiedy samiec zdradził braciom swój rodowód. Ten błękit w oczach był nieco inny i zmieniony przez czarną otoczkę, ale... Ale w większości nadal ten sam. Błękit Cichego Potoku. Wychodziło na to, że Duchy trafiały głównie na swe rodziny – czy to stadne czy te dosłowne. Dorobił się... prabratanka? Smocza terminologia chyba tego nie obejmowała.
Wargi Słońca wygięły się w autentycznie rozbawionych uśmiechu, kiedy dotarło do niego imię Piastuna. Co za kreatywność i przewrotność! Uśmiech jednak się zwęził, kiedy dotarła doń nazwa stada. Plaga. Koralowa o nich wspomniała. Ograbili Wodę z terenów. Słońce wiedział o upadku Cienia... Ale miał nadzieję, że ich sukcesorzy okażą się lepsi. Cóż. Jak na razie, nie miał na to dowodów. Może Burdig go przekona.
Naprawdę, nie obwiniaj się, Chochliku. – Słońce miał tą niespotykaną umiejętność, która sprawiała, że nawet nowo poznane imię brzmiało w jego pysku naturalnie, jakby znał swojego rozmówcę od dłuższego czasu. – Przykro mi, że moja bratanica dostarczyła Ci powodów do strachu. Może się z nią rozmówię, kiedy wrócę na górę? – zagaił, mrugając porozumiewawczo do Chochlika. Chciał go trochę rozluźnić.
Tereny są takie same, pogoda równie brzydka co zwykle, a smoki inne. Trochę tak, jakby ktoś zajął Twoją grotę, kiedy byłeś na polowaniu. – Prychnął nieco zirytowanym śmiechem. – Ale nie jest źle, prawda? Tutejsze powietrze jest jedyne w swoim rodzaju. I miło wreszcie móc porozmawiać z kimś, kto nie przeżył co najmniej stu księżyców. Macie inną perspektywę. I nieznane imiona.
Słońce był... Cóż. Rozmowny. Dla niego nie istniały puste czy wyłącznie grzecznościowe pytania.
Szalenie mi miło, że ktoś z rodziny poszedł w moje ślady, nawet jesli nieświadomie. Mam nadzieję, że jesteś dobry dla piskląt. Potrzebują wiele cierpliwości i dobrej woli, czyż nie? – zapytał, na poły niewinnie. jednak zmrużone ślepia wyraźnie dawały znać, że Wędrowiec poważnie podchodził do tej kwestii. Na pewno potem będzie sprawdzał Chochlika.

: 03 lis 2019, 23:50
autor: Ruda Ciocia
W sumie samo to gadanie bardzo Burdiga rozluźniło.. Bowiem on sam był dosyć gadatliwy. Aż dziwne że to właśnie Szlachetny Nurt był jego dziadkiem a nie Wędrówka.. Może geny się powaliły i tak jakoś wyszło? Z drugiej strony nie mógł ocenić cichego Nurta zbyt dobrze. Nie wnikał – Genetyka to dziwna sprawa.
Na "żarcik" nawet się uśmiechnął.
– Szkoda sobie strzępić języka. Ona zawsze wiedziała lepiej, nawet od taty. – wzruszył barkami. W sumie tę cząsteczkę dobrej aury zawdzięczał właśnie Ojcu. Lekkoduszny, wiecznie uśmiechnięty i pomocny Liadan był obiektem westchnień wielu smoczyc. Mógł mieć każdą z nich a skończył z jędzowatym pomiotem uzdrowicielskim, który pastwił się nad swoim pisklęciem. W dobrej wierze, jednak.. Nie rozumiał (O ironio) dlaczego Ojciec z nią był. A może dopiero zaczynał rozumieć? Jego serce samo zgłupiało na punkcie Kheldara.. Tylko umysł jeszcze niezbyt dopuszczał to do wiadomości.
– Ejże, ostatnio to pogoda tutaj nawet była dobra! Ja szczerze wolę zimno od Ciepła więc dla mnie idealnie.. – powiedział, szczerząc bieluśkie kły. – Do osiemdziesięciu księżyców nawet mi sporo brakuje. Ale z drugiej strony "starzy" mają przecież więcej doświadczenia prawda? – Burek uważał że od takich staruchów szło się dużo nauczyć, wyciągnąć pewne przestrogi i nauki, przyjąć je do świadomości i przekalkulować poniekąd na swoje wartości. Albo wprowadzić nowe wartości. Dla Piastuna taka rzecz była bardzo ale to bardzo ważna!
Kiwnął łbem.
– Uważam że tak, chociaż nie mnie to oceniać Wujaszku. Akurat te, które mam pod opieką są bardzo bystre i niezbyt problematyczne, aż smutno patrzeć że tak szybko rosną hah! Troska oczywiście że jest – Pisklę potrzebuje jej żeby dobrze się uczyć i przyswajać różne rzeczy.. Chociaż nie powiem, trzeba pamiętać z rozwagą w tym, bo można przegiąć – Ton Chochlika stał się.. Delikatnie pogodniejszy. Aura Wędrówki dobrze na niego działała, jakoś.. Zaczął znów panować nad sobą, mimo wszystko już wiedział że dzisiejszy atak paniki będzie się na nim odbijał przez kilka kolejnych dni. Cóż.

: 04 sty 2020, 23:13
autor: Gasnący Wiciokrzew
Już nie była roztrzęsiona. Przełknęła ciężar goryczy i zmogła się, aby wstać i pójść... cóż, najpierw pod starą granicę z Wodą i tam przypomniała sobie, że fakt, coś było mówione, coś się zmieniło, i fakt – pachniało Plagą. A nie znała Uzdrowicieli Plagi. Infamia! Czy Infamia miała się dobrze? Ostatni raz słyszała o niej, gdy Dar wspominał jej niesforną maddarę, i tyle, znając jak przewrotne mogą być te ziemie istaniała szansa, że byłej Cienistej już nie było, a i przecież – co tam! Hah, wstała już i przyszła tu, kulejąc widocznie, to i dojdzie wszędzie indziej, czołgała się przecież tam na wyspie, to nie doczołga tutaj, w znajomych terenach? Tak, nie była roztrzęsiona. I jeśli ktokolwiek kiedykolwiek widział Dziewannę, co to wiecznie drgała i trzęsła się na tych swoich komicznie chudych nóżkach, to dopiero było niepokojące. Ale mniejsza. Wzięła zioła, w niezbyt ładnie zacerowanej torbie i kuropatwę, wiernie kroczącą tuż obok aby nie przeciążać na grzbiecie trzech nóg samicy.
A samica zaszła aż pod Ciemną Grotę. I przesłała wiadomość wraz z obrazem miejsca do Echa Istnienia.
Echo, najmilsza, najkochańsza Echo, złamałam!... łapę, haha, musisz pozwolić mi zachować szczegóły, po prostu, jest zmiażdżona, wisi bezwładnie, ale-ale-ale-ale, nie martw się mam... torbę, a jeśli ty masz chwilę, to przyjdź, proszę, bo sama sobie z tym... poradzić nie potrafię, to jasne, a Daru nie ma, granic też nie, możemy się spotkać pod Ciemną Grotą, albo, jak ci nie pasuje, od razu powiedz, ja mogę dojść gdzieś bliżej ciebie.
I położyła się na boku, westchnęła ciężko, a łeb trzymała sztywno w górze, wypatrując na horyzoncie tak upragnionego teraz szkarłatu, doprawdy, nikogo innego teraz nie miała.

// 1x ciężka