Strona 12 z 31

: 25 maja 2016, 16:22
autor: Chłodny Obrońca

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Przypatrywał się Fasolce i słuchał tego co mówił. Grymas z pyska starszego smoka zaczynał powoli schodzić, aż znikł całkowicie. Chłód rozluźnił się gdy zdał sobie sprawę, że maluch chyba sam nie wiedział o czym mówił, dzięki bogom. Naprawdę już chciał iść do Kaszmira i dać mu znać co sądzi o edukowaniu piskląt ze spraw, które ich nie dotyczą. To znaczy dotyczą… ale nie według Chłodnego. Sam miał niezłe dzieciństwo dlaczego miał je więc odbierać swoim dzieciom. Westchnął ciężko i przymknął ślepia.
-Nic się nie stało.– rzucił pod nosem. Fasolka rzeczywiście mógł wyczuć jak drugi smok uspokoją się. Była to de facto dość przydatna umiejętność. Każdy smok powinien wiedzieć w jakim stanie jest jego rozmówca, spięty, zdenerwowany, wystraszony, czy spokojny. Pisklę odbyło bezwiednie kolejną ważną lekcję. Czarodziej uniósł powoli powieki.
-Czemu chcesz zostać wojownikiem jak twój dziadek?– zapytał w końcu. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie mu ciężko rozmawiać z własnym pisklęciem. Zazwyczaj bawił się z nimi, a teraz? Wstyd spojrzeć w odbicie w wodzie i nie tylko dlatego, że nie za ciekawie wyglądał. Szkoda też, że matka Fasolki niczym jego babka… zapadła się pod ziemię. Chłód zauważył pewną prawidłowość… gdy zbliżał się do jakiejś uzdrowicielki ta przebywała chwilę w jego otoczeniu, a potem znikała na wiele księżyców bądź na zawsze. Będzie się musiał nad tym zastanowić… najpierw jego matka, potem Czerwień Kaliny, a teraz Azyl. Chyba powinien przestać zbliżać się do uzdrowicielek. Jakby na to spojrzeć z drugiej strony, działa na szkodę Wolnych Stad. Zmarszczył brwi patrząc się gdzieś w ciemność nieba, która powoli ustępowała miejsca wielkiemu księżycowi.

: 25 maja 2016, 17:13
autor: Subtelny Gniew
Fasolka ucieszył się. A zatem nie zawiódł ojca. Zapiszczał ze szczęścia i znów rzucił mu się do łap, by w nagrodę za dobre postępowanie poczuć ciepło ojcowskiego futra. Miał nadzieję, że błękitny smok znów pogłaszcze go drugą łapą, by mógł poczuć na swoim grzbiecie czułe opuszki i zamiast zawodu przeżywać radość, dumę i wszystkie uczucia wpisane na listę miłych i przyjemnych. Była tak pełna przeżyć i emocji, że powinien był ustanowić jakiś konkurs i sklasyfikować je w stopniu, w którym najbardziej mu się podobały. Choć nie byłoby łatwo któreś na samym dole.
Znów odsunął się, choć niechętnie. Z jednej strony chciał być wciąż przytulony do ojca, z drugiej podczas rozmowy wolał patrzeć mu w oczy. Wtedy wiedział mniej więcej co przywódca odczuwa. A przywódca wiedział, co odczuwa malec. Biorąc pod uwagę jak ciężko było zrozumieć ledwo wysławiające się pisklę, to mogło mu się przydać. Zadarł głowę i znów jego lazurowe ślepka zabłyszczały zainteresowane.

Bo... – Chłód zadał mu trudne pytanie. Właściwie nie znał odpowiedzi. Był na to jeszcze za mały. Zawsze będzie. Ale tym bardziej teraz! Mały próbował zacząć z entuzjazmem, ale zorientował się, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Zaczął drugi i trzeci raz. Ale w końcu nie wytrzymał. – BO ojojnicy są fajni. adek jest fajny i jest ojojnikiem. ty jesteś ojojnikiem, ochę innym, ale ojojnikiem i ja też ędę ojojnikiem – uśmiechnął się szeroko, choć niepewnie. Wątpił by to była przekonująca argumentacja. adek – zmienił temat. – mamy adka, a nie ma abci, dlaczego? – spytał, jakby czytał ojcu w myślach, albo oczy mówiły wszystko. Czy smoki mogą wiedzieć, jak bogowie kierują rozmyśleniami?
adek ówi, że abcia była uuuuuuu – zaczął manipulować pyskiem, próbując znaleźć słowa. – owicielką... – dodał. Było w tym coś niepokojącego, że pisklę zamiast pytać wpierw o matkę pytało o babcię. Może dlatego, że posiadanie babci wydawało mu się bardziej normalne. Chyba jeszcze nikt nie wspomniał o ich mamie. Nie usłyszał nigdy takiego słowa. Znów spojrzał na niego lazurowymi oczkami. Miał coś ze swojej babci. Może to była prawda, to co mówili, że błąkające się dusze smoków poszukują nowych ciał. Jeśli tak, gdyby nie śmierć babki nie stałby tu przed ojcem. Mały Fasolka, przyszły ojojnik.

: 30 maja 2016, 12:11
autor: Chłodny Obrońca
Patrzył dłuższą chwilę na zmagania wewnętrzne przyszłego wojownika i już miał mu pomóc gdy padły kolejne słowa oprócz „bo”. Szkoda, że już nie za bardzo pamiętał jaki on był w tym wieku. Czy też mylił wyrazy? Czy też miał trudności z mową? W sumie gdy on był mały, jeszcze mieli dom… a jego dzieci nawet łapy w nim nie postawiły. I znów jego rozmyślania naparły na temat mgły chociaż jego syn starał się wyprodukować jak najbardziej sensowny argument. Chłód odleciał myślami w innym kierunku i dopiero gdy zapanowało milczenie, zamrugał ślepiami i popatrzył na Fasolkę. Chyba… umknęło mu nieco z tego co mówił. Westchnął ciężko i skinął głową. Zazwyczaj kiwanie głową wystarczało.
-No tak… dziadek to wojownik, ale ja jestem czarodziejem. Rozumiem jednak, że chyba magia niezbyt cię interesuje.– powiedział nie wiedząc nawet co odpowiedział mu syn.
-Wojowników też nasze stado potrzebuje. W sumie to potrzebujemy każdego.– tym razem pokręcił głową. Niezbyt dobrze działo się w Życiu, ale przecież sam nie mógł objąć wszystkich ról? A może powinien posłuchać szeptów i uciec? Nie, nie, to nie w jego stylu. Uciekanie od problemów, też mi coś. Przemknęło mu przez myśl.
-Twoja babcia… odeszła bez słowa. Myślałem że to samo stanie się z dziadkiem ale on nagle powrócił i chyba dobrze… wydaje się że go lubicie.– rzucił z lekkim przekąsem. Tyle rzeczy na głowie, a ten wraca sobie kiedy mu wygodnie. Chłód będzie musiał naprawdę zastanowić się nad jakimś urlopem od stada. Pogładził swoją kozią brodę kiedy malec znów starał się coś wyartykułować. Ciekawe o co pójdzie tym razem. Starając się rozczytać o co chodziło z „uuuuuu” zmarszczył brwi aż w końcu dane mu było zrozumieć. Doprawdy, jak pisklęta rozumiały się nawzajem.
-Tak, twoja babcia była uzdrowicielką. Całą swoją wiedzę przekazała Azyl Zabłąkanych, twojej mamie. Niestety uzdrowicielki mają tendencję do znikania.– ostatnie zdanie burknął pod nosem, malec mógł nawet tego nie dosłyszeć czy nie zrozumieć. Cóż miał poradzić sam Chłód?! Najpierw pierwsza najważniejsza uzdrowicielka zniknęła z jego życia, potem poznał Heulyn, ale ona niedługo potem też gdzieś wsiąkła. Z Azyl… miał nadzieję, że będzie inaczej, niestety chyba się mylił. Westchnął ciężko.
-Teraz Figlarka, twoja siostrzyczka chce podążyć śladami babci i mamy.– dodał.
-Jeśli tylko będzie cierpliwa, może będzie leczyła nasze rany po bitwach.

: 30 maja 2016, 18:40
autor: Subtelny Gniew
Gwiazdy, które wyglądnęły na południu zza chmur, zamrugały z przejęcia, gdy Chłód spośród wymienionych uzdrowicielek tę właśnie nazwał w myślach najważniejszą w swoim życiu. On oczywiście nie mógł tego zauważyć, a tym bardziej Fasolka, który czuł się zagubiony w rozmowie, w której wszystko wiedziało więcej od niego. Miał wrażenie, że nawet liście niewytłumaczalnym szeptem opowiadają historie jego życia, a jego życie nie kończyło się przecież na zabawie, podziwianiu i przekomarzaniach z bratem. Jego życiem kierowała cała historia tworząca się wokoło, ucieczki, powroty i nieszczęścia. A on, choć dowiadywał się o tym coraz więcej, wciąż czuł, ze wie zbyt mało. Wsłuchał się w drgania liści i huczenie sów. Czy śmiały się z niego? Mały Fasolka ledwo artykułujący słowa, z trudem tłumaczący swoje ambicje.
To nie moja wina pomyślał rozglądając się dookoła z zawstydzeniem. Rozmowa z ojcem niespodziewanie zaczęła rodzić w nim wątpliwości. Ale czy filozof nie powiedział, kiedyś, że wątpliwości potwierdzają nasze jestestwo. Fasolka nigdy by na to nie wpadł.

Wwwwiem – rzekł powoli i dosadnie. Zrozumiał, że ojciec odpowiada, jakby go nie słyszał, bo w ogóle go nie zrozumiał. On nie pojmował natłoku słów w ustach Figlarki, wiedział, że trudno zrozumieć jego bąkanie, więc postawił sobie za zadanie powiedzieć chociaż jedna rzecz, która nie będzie brzmiała, jak dźwięczne pomruki kota, gdy się nam wydaje, że mówi "dziękuję". – Ale al..., Ale walczsz, jak oj, wojownik – mówienie było naprawdę trudne. Smoczy język był jakiś niepokorny i nieułożony. – Lubię magię – zafrasował się. – Ale już obiecałem dzadkowi, że będę wojownikiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu, niektóre głoski zlewały się w dziwne dźwięki, ale ostatecznie powiedział to całkiem wyraźne i nie ukrywał dumy. Spojrzał z wyzwaniem na otaczające ich cienie. Potrafię mówić gnojki
Obie-cuję, że będę dobrym wojownikiem – kiedy już zaczął mówić, postanowił iść na całego. Wyglądało na to, że szykuje długi słowotok. Pewnie pozbawiony sensu, ale umożliwiający wykazanie się nową umiejętnością przed surowym ojcem. – Będę walczył na życie i śmierć! – zawołał wskakując na równe nogi. Słowa te usłyszał u dziadka i wciąż nie rozumiał o czym mówi, ale brzmiało efektownie. – Nie pozwolę nikogo krzywdzić! Nie pozwolę krzywdzić ani Figlarki, ani Dykretnego, ani dziadka, ani Skam., skamałej, Skamieniałej! Ani ciebie! – więcej smoków nie znał. Gdy mówił, zaczął zachowywać się jak mały, karykaturalny bohater. Zniżył się na nogach i udawał groźnego wojownika, co wychodziło mu z połowicznym sukcesem. Bogowie wiedzą, czy nie nadawałby się lepiej na uzdrowiciela, w końcu w jego żyłach płynęła uzdrowicielska krew. Ale nawet nie wiedział, co ci uzdrowiciele robią. Nie byli tak ciekawi, jak wojownicy.
Mamie? – zamarł zdziwiony, gdy tata wspomniał o Azyl. Usiadł na zadku i zmarszczył czoło, jeśli było to widać pod grubą warstwą sierści, której już się tam doczekał. – Kto to?

: 31 maja 2016, 13:19
autor: Chłodny Obrońca
-Jak wojownik?– uniósł krzaczaste brwi po czym zaśmiał się. W końcu… znów usłyszał swój śmiech. Brzmiał dziwnie i sucho ale był szczery. Fasolka rozbawił ojca, a gdy ten skończył się śmiać zagłuszając nawet sowy, pokręcił głową. Może sowy się po prostu obraziły i dlatego zamilkły? Znów usłyszeli grające koniki polne, ptaki musiały otrząsnąć się z oburzenia jakie wywołał w nich smoczy głos.
-Podczas walk nie ruszam się z miejsca mój drogi. Stoję i formuję maddarę, czyli taką energię mieszkającym w każdym smoku. Formuję się i wymyślam ataki, jak na przykład ten błękitny płomyk.– rzucił i skierował wzrok na unoszący się pomiędzy nimi płomyk. Tańczył i wił się, ale stanowczo zmniejszył swoje rozmiary. Nie musiał dawać już tyle światła co wcześniej, skoro gwiazdy i księżyc zaszczyciły ich swoją obecnością na niebie. Chłód westchnął ciężko. Czy był sens aby wgłębiać się bardziej w różnicę pomiędzy wojownikiem, a czarodziejem? W sumie obydwaj prali się po pyskach, tylko jeden używał do tego wymyślonych tworów, a drugi własnych łap.
-Skoro obiecałeś dziadkowi to niech będzie. Mam tylko nadzieję, że uprzedził cię o tym co wiążę się z byciem wojownikiem.– dodał z lekkim przekąsem. Kiedy jest się małym wszystko wydaje się takie proste i w zasięgu łap… gdyby wtedy wiedział ile sił wymaga formowanie maddary, pewnie zostałby łowcą.
Chłód słysząc kolejne wyznania syna, jego dumny głosić i pokrzykiwanie, marszczył coraz bardziej brwi. Nie lubił słuchać o śmierci, a malec pewnie nawet nie wie co oznacza walka na „śmierć i życie”. Ech ten Kaszmir…
-A umiesz biegać albo skakać? Bez tego raczej żadnej walki nie stoczysz Fasolko.– rzucił patrząc z góry na swoje puchate pisklę. W nocy niemal go nie widać… dobrze, że księżyc mocno świeci. Sierść Fasolki doprawdy pięknie łapała światło. Mieniła się w barwach podobnych kruczym piórom. Heh, Kruczopióry będzie zazdrosny jakiego wspaniałego syna spłodził Chłód. Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl po czym kontynuował myśl.
-Mama… to…– urwał i pogładził swoją kozią brodę. Ktoś kto zwraca uwagę? Chciałby powiedzieć ale nie zdecydował się na użycie tych słów.
-Każdy z nas ma mamę. Kaszmir to mój tata, a Jesień Bzów to moja mama. Z tobą jest podobnie. Ja jestem twoim tata, a Azyl Zabłąkanych to twoja mama… Samice i samce łączą się w pary i… z ich miłości powstaje jajko, a w jajku siedzą pisklęta. To mamy znoszą jajka jakby co, nie tatusiowie.– dodał szybko by nie padło dziwne pytanie. I tak pewnie padnie…

: 01 cze 2016, 13:33
autor: Subtelny Gniew
– Och wiem – zawstydził się malec, gdy Chłód Życia rozśmieszyło jego mniemanie o czarodziejach i wojownikach. Był pewien, że wyartykułował to prawidłowo, ale najwyraźniej mu się nie udało. Cóż, będzie musiał poćwiczyć to mówienie, zanim popełni gafę przed kimś obcym. Na przykład przed tymi strasznymi cienistymi, przy nich trzeba wyglądać dostojnie, bo inaczej cię zjedzą. – Ojojnicy i czarodzieje walczą, tylko na różne sposoby. Więc czarodziej jest trochę ojojnikiem, ale ojojnik już nie jest czarodziejem. Albo na odwrót – mruknął trochę zagubiony. Na chwilę utkwił spojrzenie w księżycu i w gwiazdach. Rozmyślał nad zależnościami, ale wyglądał przy tym poważnie i może nawet pięknie. Jego lazurowe ślepia błyszczały w nocnym świetle tajemniczo i przewrotnie. Jakby w słodkim ciele pisklęcia kryła się nieznana nikomu zagadka. Czy był to głos bogów? Czy może minione życia? A może był po prostu lustrem odbijającym zdeformowaną rzeczywistość. Lustrem, które samo nie panuje nad tym, jak ukazuje świat. To zamyślenie było jakby zapowiedzią. Całe życie on, czarny jak noc smok będzie się wpatrywać w gwiazdy i szukać w nich odpowiedzi.

A co się wiąże? – oprzytomniał nagle znów zwracając się do ojca. Nie zauważył, że płomień jakby stracił na jasności. W świetle księżyca nie mógł dojrzeć różnicy. – Skamieniała uczy biegać, ale skakać nie umiem – zawstydził się odrobinę swoim lukami w umiejętnościach. Potem wysłuchał odpowiedzi na swoje pytanie o mamę. Odpowiedź była chyba zbyt skomplikowana jak dla niego. Otworzył szeroko oczy, gdy tata wspomniał o jajach. – To te mamy muszą być strasznie duże skoro mieszczą w sobie te jajka! – osłupiał. Właściwie nigdy nie widział żadnej mamy. Nawet nie swojej. Żył w świecie samców i młodych samic, które na mamy mu nie wyglądały. Poznanie prawdziwej smoczycy, dorosłej i płodnej, byłoby dla niego jak inicjacja. Zwłaszcza w tym już dosyć poważnym, jak na pisklaka wieku, kiedy nowe doświadczenia nie są już rzeczami istniejącymi od zawsze.

: 01 cze 2016, 16:15
autor: Chłodny Obrońca
Patrzył dłuższą chwilę na swojego syna i dumał. Chyba lepiej żeby podział na wojowników i czarodziejów został na razie tak jak jest w jego łepku. Jeśli samiec zacznie dodawać więcej szczegółów, malca może rozboli jeszcze głowa? Chociaż prędzej pojawi się więcej pytań i dziwnych domysłów… Nie to, żeby Chłód nie lubił odpowiadać na pytania. Był teraz po prostu zmęczony, a wiedziony poczuciem winy postanowił, że spotka się z synem. Kiwnął więc głową akceptując to co powiedział Fasolka. Westchnął potem bezgłośnie i również uniósł wzrok na niebo. Siedzieli tak obaj, nocą, obserwując gwiazdy. Wielki i zadumany smok oraz jego syn, patrzący chyba całkiem jasno w przyszłość.
-Rany, ból, ale również wyniesiona z potyczki nauka.– powiedział spokojnie, nadal patrząc w niebo.
-Widzisz moją łapę, mój pysk… to wszystko to pamiątki po starciach na arenie. Nie każda rana może być zaleczona przez uzdrowiciela choć robią oni co w swojej mocy by nam pomóc.– Chłód specjalnie użył słowa „nam” w końcu Fasolka chciał być wojownikiem. Na pewno, jeśli tylko będzie się pilnie uczył, dość szybko trafi na arenę Viliara albo na udeptaną smoczymi łapami ziemię pojedynkową. Co za tym idzie, odwiedzi również uzdrowiciela, może i swoją matkę? Ech… będzie musiał poszukać Azyl. Tak nie mogło być. Chłód znów pogładził swą kozią brodę. Postanowił najpierw zamknąć temat o matkach.
-Nie widziałeś jeszcze nigdy samicy noszącej w sobie jajka… ich brzuchy stają się wtedy spore ale niezbyt. Znoszą jajka dość szybko, a wtedy pisklę rośnie sobie już w takim jajku, aż do momentu gdy jest gotowe wyjść.– powiedział choć sam do końca nie wiedział czy to prawda. On samicą nie był i niespecjalnie interesowało go co działo się wtedy z ich ciałem.
-Zajmijmy się więc skakaniem. Najpierw musisz rozgrzać łapki. Zrób kilka „przysiadów” czyli zegnij łapki tak bardzo aż dotkniesz brzuchem ziemi. Ogon trzymaj luźno za sobą, skrzydła blisko tułowia. Zrób tyle powtórzeń aż poczujesz ból w łapach. Kiedy tak się stanie powtórz jeszcze kilka razy i przejdziemy do dalszej części.

: 01 cze 2016, 17:31
autor: Subtelny Gniew
Oczy fasolki rozszerzyły się, gdy Chłód odpowiedział na jego pytanie. Czuł powagę w głosie Chłodu Życia, pisklęta długo odczytują wszystko jako żart i deformują słowa, nieprzekonane, o czym mowa. Tym razem Fasolka zrozumiał, że ojciec nie żartuje. Wygładził trawę nerwowym ruchem ogona wpatrując się w pysk samca. Teraz, gdy chmury odkryły znaczną część nieba, widział dokładniej szramy na błękitnym ciele przywódcy. Nikt inny takich nie miał. Także ojciec z jego wspomnień tak nie wyglądał. Mały spostrzegł, że blizny nie są czymś naturalnym. To nie znaczyło, że ojciec przestał być dla niego wzorem piękności! Spostrzegł jednak, że coś jest nie tak. Po raz pierwszy usłyszał te słowa: rana i ból. Pisklęta często kaleczą się podczas zabaw. Nieznaczne zadrapania i ukłucia. Czasem skóra była czerwona przez pewien czas i swędziała. Po odsunięciu futra można było dojrzeć białe rysy. Ale one znikały. Skoro jednak rysa na pysku jego ojca była tak widoczna, to musiało boleć o wiele bardziej. A zatem tacy byli wojownicy. Dla obrony stada ponosili ofiarę. Dlaczego uzdrowiciel nie mógł ich zaleczyć? Czy rany były tak straszne, że brakowało im umiejętności? Fasolka nie mógł jeszcze dojść do tego, że niektóre blizny nie goszczą na ciele lecz gdzieś o wiele głębiej, tam gdzie u tego malca spoczywał na razie tylko zachwyt, radość i miłość do rodziny. U Chłodu Życia była to nieuleczalna trauma.
To straszne, tato – wyszeptał pierwszy raz słysząc, jak drżący staje się jego głos. Odchrząknął z nadzieją, że kolejne słowa zabrzmią pewniej. Ale gdy otworzył pysk drżenie pozostało. – Kto ci to zrobił tato? – zapytał, a potem spuścił na chwilę łeb kręcąc w zamyśleniu nosem. Gdy znów spojrzał na swojego ojca wyglądał już bardzo poważnie, choć może powaga u takiego malca, nawet w obliczu nocy, ma w sobie coś komicznego. – Nie boję się. Będę walczyć na śmierć i życie! – och te Fasolka, który jeszcze nie wie czym jest śmierć. Czy wypadałoby go uświadomić? Czy musiał zaczekać. Kiedy dowiadujemy się, że nic nie jest wieczne? Czy trzeba nas tego nauczyć, czy nasze kości są świadome, że jeśli przychodzi się na świat, trzeba także odejść. – Mogę mieć takie... rany – dodał, nie znając słowa blizny.

To niesamowite – rzekł, gdy Chłód opowiedział mu o mamach. – Muszą być bardzo silne! Dlaczego my nie nosimy jajek? – zapytał. Właśnie. Dlaczego nie nosimy jajek skoro także z naszej miłości kiełkują smoki? Gdyby mały doszedł do dalszych wniosków mógł równie dobrze zapytać: "to jak my robimy te dzieci?". Na szczęście nadszedł czas na naukę skoku. A Fasolce nie trzeba było wiele razy powtarzać, żeby zaczął się ruszać. Rozstawił łapki jak w biegu. Podniósł ogon i przycisnął skrzydła, a potem zaczął ćwiczyć. Uginał kolana, tak aby jego brzuch zjeżdżał pułap niżej. Przystawał gdy pierś wisiała mu tuż nad trawą. A trzeba pamiętać, że Fasolka jako wrodzona chudzina miał niżej położone żebra niż brzuch. Starał się, aby jego łapy nie odrywały się od ziemi. Przysiady były dokładne i robione w tempie. Oddychał miarowo, jak uczyła go Skamieniała. Świstał wciągając powietrze, gdy jego kłąb wędrował ku gwiazdom, i wydychał je z przejęciem, gdy pierś sięgała ziemi. Był przy tym wesoły jak nigdy. Nie chciał zawieść ojca. Robił przysiady, czekając aż zabolą go mięśnie. Ale gdy go zabolały wcale nie poczuł się źle. Poczuł je wszystkie w swoim ciele! Uwielbiał ćwiczyć. Chyba nie zamierzał powiedzieć, że już go boli. Chłód sam będzie musiał przerwać ten pisklęcy pokaz wytrzymałości.

: 02 cze 2016, 12:52
autor: Chłodny Obrońca
Kosmaty samiec stał nieruchomo niczym niezbyt ładny posąg. Taksował swojego zmieszanego pierworodnego wzrokiem i milczał. Pisklę nie miało nawet pięciu miesięcy, Chłód ten stary Chłód na pewno właśnie przytuliłby malca mówiąc, że wszystko będzie w porządku. Jednak nowy Chłód był zgorzkniały. Nadal wierzył w siłę stada, nie zamierzał się również poddawać, ale coś mu skradziono. Niewinność i ciepło jego serca została rozdarta na kawałki podczas podróży jego duszy? ducha? przez smocze łąki aż do jaskini Aterala. Tam z kolei chłód panujący wokół i wycie potępionych smoków doprowadziło go niemal do szaleństwa, aż do momentu gdy znów poczuł swe ciało. Sztywne i martwe, ale znów mające się poruszyć. Tam też spojrzał w ślepia swojego zabójcy, smoka który postradał zmysły. Chłód mógłby teraz spojrzeć w ślepia samej legendarnej Aluzji. Zawsze mógł to zrobić, ale kiedyś bałby się smoczycy, teraz z kolei chłód stałby się jego zbroją. Aluzji jednak nie było już wśród nich, pozostały jej dzieci i coś gorszego… coś co przezwyciężyło nawet ją, Mgła.
Samiec patrzył beznamiętnie jak Fasolka kurczy się i wymawia coś niepewnie, ale nie trwało to długo. Młodzik uniósł łepek i zdawał się walczyć z samym sobą. Nie do końca pewnie wiedząc o czym mówi, mówił. Determinacja w jego lazurowych ślepiach wystarczyła Chłodnemu, na ten moment nie chciał już więcej od pisklęcia. Dorośnie, wtedy znów porozmawiają, a Życie być może stanie się potęgą większą niż Cień czy Ogień.
-To dobrze, że możesz je mieć.– uśmiechnął się z przekąsem i wyciągnął ku niemu łapę. Uniósł podbródek Fasolki, a sam Chłód się do niego nachylił.
-Wojownicy idą drogą bólu by osiągnąć perfekcję, wierzę w ciebie mój synu.– po wypowiedzeniu tych słów po prostu puścił jego pyszczek. Nie brutalnie, nic z tych rzeczy… przecież Fasolka był jego synem, nie jakimś przybłędą!

Czarodziej zmarszczył brwi i przejechał łapą po pysku gdy usłyszał dalsze słowa syna, te dotyczące matek. Westchnął ciężko i pokręcił głową.
-Nie bądź nie mądry… Samce dają samicom część siebie, a one w zamian noszą jajka. Są silniejsze niż przypuszczasz. Poza tym kiedy noszą jajka nie forsują się polowaniem czy walką, wtedy to samiec stara się wszystko załatwić sam. Więcej na ten temat już nie usłyszysz. To przecież nie lekcja Wiedzy o smoczej anatomii.– powiedział w miarę spokojnie choć już nieco zniecierpliwiony. Fasolka oczywiście jak na pisklę przystało mógł totalnie nie zrozumieć nagłej zmiany w tonie ojca. Bo przecież tylko pytał, prawda? Chłód jednak nie przepadał za takimi lekcjami, zwłaszcza z pisklętami które ledwo różniły się od siebie płcią. Może gdy osiągnie większą świadomość płciową… wtedy wrócą do tematu, a samiec w gruncie rzeczy przestanie czuć zakłopotanie odpowiadając na pytania dotyczące… rozmnażania. Tu Chłód nic, a nic się nie zmienił.

Ćwiczenia szły Fasolce bardzo dobrze, zrobił wszystko o co został poproszony dzięki czemu czarodziej patrzył na niego z większą przychylnością. Zwłaszcza po serii poprzednich pytań… Siedział sobie i uważnie patrzył na zmagającego się z bólem syna. Był silny, mimo bólu cały czas uginał łapy choć wyraźnie szło mu to coraz wolniej. Unosił się z większą trudnością, a i mięśnie szczęki napięły się stanowczo przez zaciskanie zębów. Chłód jednak bezwzględnie milczał, to też była po części nauka, by pisklę mogło poczuć kiedy znajduje się kres jego sił. Na ile mogło sobie pozwolić, a jak się okazało Fasolka miał w sobie nieco energii. Czekali obaj, jeden na głos tego drugiego, aż w końcu Chłód skinął niemal niezauważalnie głową.
-Przejdź się teraz wokół mnie, a potem podejdź do ściany góry. Jestem tam sporo kamieni. Czas wskoczyć na jeden z nich.– rzucił w końcu samiec. Mięśnie Fasolki musiały go palić, ale jego ojciec nie zamierzał robić przerwy. Po wykonaniu kółka pisklę mogło zobaczyć różnych wielkości głazy pod ścianą góry. Szare choć nocą bardziej czarne, jedne strzeliste inne owalne i szerokie. Samczyk miał wybrać jeden głaz dla siebie i wskoczyć nań.
-W zależności od wielkości musisz przykucnąć na tylnych łapach i wyprężyć ogon. Cała energia i siła mięśni w zadnich łapach wypchnie cię do przodu. W trakcie bycia w powietrzu musisz pracować ogonem tak by lecieć w kierunku który sobie obrałeś. To instynkt więc popróbuj kilka razy jeśli ci nie wyjdzie. Na koniec barki i przednie łapy. To one cię podciągną jeśli źle coś wyliczysz. Dostawiasz do przednich łap tylne i sterujesz ogonem. Skrzydła mają cały czas trzymać się ciała.– mówił powoli by każde jego słowo trafiło do Fasolki.

: 02 cze 2016, 21:43
autor: Subtelny Gniew
Wojownicy idą drogą bólu, by osiągnąć perfekcję powtórzył słowa ojca jeszcze zanim zaczął robić przysiady, a potem odnawiał je na okrągło. Czasem szeptem, który głuchnął w świstach, częściej w samej głowie, która powoli zapełniała się ich sensem. Miał ich już nigdy nie zapomnieć. Był fasolką delikatną i chudą jak strąk. Niedługo miał odkryć w sobie przekleństwo, które on w swojej lekkomyślności uzna za szczęście. Tylko jeden smok mógł go nauczyć braku rozsądku, i był nim dziadek. Kaszmirowy Dotyk, jedyny taki w rodzinie, uchowany w wolności ruchów i umysłu. Skąd on to wziął? I ten malec odziedziczył to z pewnością, ale teraz gdy poznał ojca, przesądzona została ich relacja. Nigdy nie okazać bólu i zmęczenia – tak będzie myślał. – Nie przed ojcem. Teraz nie dotykała go ta zmora, teraz nie wiedział, co to znaczy prawdziwy ból i zmęczenia. Popisywał się, jak babcia, gdy całemu światu oznajmiała, że jest córką przywódcy. Ale chwalipiętą nie był, na szczęście. Powoli, bez świadomości otoczenia rodziła się w nim granica między lekkością dziadka a pojmowaną szeroko siłą ojca. Miał być poetą i wojownikiem. Było w tym coś tyrtejskiego.

Skupił się na szkoleniu. Uczył się skoku, a czuł się, jakby odbywał trening walki, nie na poziomie pisklęcym, nawet nie na poziomie kadeckim. Nauka biegu ze Skamieniałą była tylko zabawą, nawet nie spostrzegł, do czego zmierza. Teraz stanął przed prawdziwym zadaniem. Czy jakiś pisklak odbył kiedyś taką naukę? W blasku gwiazd, a jednak w cieniu nocy. Przy obecności Bliźniaczych Skał, które zdawały się groźnymi olbrzymami. Z bólem w mięśniach łydek i ze wściekłą wręcz determinacją w oczach. A jednak czerpał z tego największą radość. I ani razu nie skrzywił się z niezadowolenia. Z bólu tak, z bólu mógł nawet jęczeć. Ale kochał to. Coraz bardziej. Każdy przysiad sprawiał, że świat ukazywał mu się w większym stopniu. Jakby pompował koło swoich doświadczeń. Być może mogło pęknąć bez nadania mu rozciągłości. Ale mały na to nie zważał.
Musiał jednak poczuć odrobinę ulgi, gdy Chłód pozwolił mu zaprzestać. Nie bał się jednak wykonać dalszych zadań. Odrzucił monotonność i zrobił kółko naokoło ojca. Łapy bolały, a jakże. Ale hormony, hormony wylały się całym swoim asortymentem. Nie wiedział, co to, może nawet Figlarka nigdy się nie dowie, że zjadały go czułe endorfiny. Może i lepiej. Wierzyć będą, że to magia. Prawdziwa magia. Bo maddara była naturalną rzeczą, w którą wierzyli wszyscy. W magii zaś wiarę pokładają nieliczni.
Mięśnie doznały rozluźnienia i Fasolka mógł stanął przed Skałami, aby je zdobyć. Niby alpinista, niby zdobywca gór. Znalazł kamień, na który mógł bezpiecznie skoczyć. Trudno powiedzieć, jaki mechanizm pozwolił mu na taki osąd. Jednak wiedział to, instynktownie. Tak samo instynktownie zdawał się znać kroki tej choreografii, czuł, że wcale nie musi słuchać instrukcji. Kucnął napinając mięśnie tylnych łap. Zabolało. Mlasnął jęzorem i odbił się siłą swojego ciała wysoko. Wyciągnął przednie łapy, by dostać się na szczyt. Wylądował cudem, bo zapomniał o skrzydłach. Poczuł, jak go znoszą. Stanąwszy usłyszał jak serce wali mu ciężko, i to nie ze zmęczenia. Był bliski lotu, tak to była jego imitacja. Był tym zachwycony i gotowy natychmiast rozłożyć skrzydła, by spróbować wznieść się do księżyca, jak tata, jak ptaki. Prawie nie zapomniał o obecności rodzica, jak wtedy gdy zniknęli Dyskretny i Skamieniała. Gdyby nie obraz Chłodu w kącie oka, na niczym więcej by mu nie zależało.
Opamiętał się jednak. Przycisnął skrzydła do ciała i powtórzył skok z precyzją, o której mówił Chłód. Wciąż powtarzał te słowa. Przez ból do perfekcji. Było coś w tym pierwszym niedoskonałym skoku z bólu, skrzydła zakuły. Musiał uczyć się na błędach. Dlatego odbiwszy się od kamienia, zaczął sterować ogonem. To pozwoliło mu skierować się na kolejny kamień, który znajdował się pół ogona na bok, a kilkanaście szponów wyżej od poprzedniego. Wyciągnął przednie łapy, którymi zamortyzował lądowanie, a następnie dołączył tylne. A potem skakał dalej. Wynajdywał kamienie na różnych wysokościach i piął się wyżej lub niżej. Z dołu ciężko było mu wyznaczyć trasę. Powstała ze skoku na skok i była zawiła. Mimo to po chwili znalazł się dość wysoko. Nie przestawał jednak. Nie bał się wysokości, inaczej przecież nie byłby prawdziwym smokiem północnym, i niepotrzebne byłyby mu te pierzaste skrzydła. Znów decydujący głos należał do nauczyciela.

: 03 cze 2016, 10:58
autor: Chłodny Obrońca
Obserwował ćwiczenia swojego syna bardzo uważnie. Czasem łapa mu się omsknęła, czasem ogona nie współgrał z ciałem ale po kilku powtórzeniach w końcu Fasolka zaczął rozumieć swoje ciało. Instynkt, cud który podarowała im natura, a który pomagał im w początkowych naukach. Nie trzeba było nawet wielu słów, młody umysł sam czuł co należy zrobić. Zanim Chłód zdążył coś powiedzieć, pisklę samo metodą prób i błędów poprawiało się. Samiec więc milczał i obserwował, aż do momentu gdy jego syn stanął. Z tej wysokości niemal nie było go widać. Ciemna mieniąca się nieco postać, niemal jak kamień gdyby nie to, że ślepia zdradzały jego położenie. Takie ćwiczenia w nocą miały swoje plusy. Chyba Chłód będzie musiał zrobić z tego normalne kursy nocne dla innych piskląt. W każdym razie Fasolka stał głęboko oddychając. Dumny, wysoko i czekał na dalsze polecenia. Jego ojciec nie miał jednak wiele więcej do dodania.
-Zbiegnij bądź zjedź po pochyłości góry, a potem ogon nad ziemią odbij się od ściany i zeskocz w taki sposób na ziemię.– rzucił jedynie nie spuszczając oka z syna. Może mu się uda, a może nie, w końcu dlatego tu siedzieli. Chłód był cierpliwy, jeszcze nigdy nie widział pisklęcia, no może oprócz Grzechu, który aż tak przykładałby się do ćwiczeń. Musiał przyznać że aż miło się patrzyło choć jego pysk nie wyrażał na razie większych emocji. Wychwytywał błędy i udane skoki, notował to w jaki sposób Fasolka sam się poprawiał.

: 03 cze 2016, 22:05
autor: Subtelny Gniew
Fasolka słysząc głos ojca przystanął całkowicie zaskoczony. Zapomniał, że nie jest tu sam. Totalnie odgrodził się od rzeczywistości. Wydawało mu się, że naprawdę wspina się po górach, że musi dotrzeć na szczyt, by spełnić zadanie. Odnaleźć kamienie z bajek Kaszmirowego. Wyobrażał sobie, że panuje potężna ulewa, a noc rozświetlają tylko błyskawice. W ich świetle widać, jak chudy smok skacze zdeterminowany między kamieniami, wyglądając jak upiór. Miał w sobie coś z duszka, a może nawet z pisklęcego boga śmierci. Jego sylwetka zdawała się w ciemności i z oddali szkieletem ozdobionym dwoma jasnymi akwamarynami. Oczywiście misja była niebezpieczna. W taką pogodę można było łatwo pomylić się w skoku i poślizgnąć na mokrych od deszczu skałach. Świat zapierał dech, choć nikt go nie widział, nawet sowy zdawały się przejęte. On sam zachowywał zimną krew, a jego pysk był zmęczony i pełen wściekłości. Tej pozytywnej wściekłości.
Ale to wszystko było tylko bajką utworzoną w jego głowie. Gdy przerwał ją pouczający głos nauczyciela, natychmiast atmosfera się rozwiała. Chmury zniknęły odsłaniając gwieździste niebo, a skały stałe się suche i bezpieczniejsze. On sam wyglądał po prostu, jak fasolka. Nic niesamowitego, choć ojciec oceniał go inaczej.

Nie dał po sobie poznać, że przed chwilą był w innym wymiarze. Skinął głową, licząc na to, że z takie odległości Chłód nie dojrzał emocji rysujących się na jego czarnym pysku. Rozglądnął się w poszukiwaniu pochyłości, o której mówił Chłód Życia. Znalazł ją, bardzo ostro schodzącą do ziemi, z półtorej ogona niżej, i dwa ogony na bok. Spostrzegł jednak wygodną trasę kamieni wiodącą do niej. Znów naprężył tylne łapy i z wciąż przyciśniętymi do boków skrzydłami, odbił się w stronę niższej platformy. Instynktownie sterował ogonem, jakby ten sam wyczuwał sytuację. Wysunął przednie łapy i wylądował z gracją. Po chwili był już przy pochyłości. Wskoczył na nią z podnieceniem w sercu. I zaczął zjeżdżać w dół. Prędkość była zawrotna, z jego pyska wydobył się przeraźliwy pisk. Otworzył szeroko oczy, widząc jak przybliża się do niego ziemia. W ostatniej chwili postąpił według polecenia ojca i odbił się od ściany. Spadł na plecy i zrobił kilka fikołków. Gdy stanął był cały w trawie, a za nim ciągnął się podłużny ślad jego akrobatycznego lądowania. Przez chwilę stał oniemiały i mogło się wydawać, że zaraz wybuchnie płaczem.

Jeszcze raz! – zawołał wesoło i zanim ktokolwiek zareagował już wskakiwał z powrotem na skałę.

: 06 cze 2016, 14:34
autor: Chłodny Obrońca
Przymknął ślepia ale wcale nie ignorował syna, wręcz przeciwnie widział każdy jego skok. Wywnioskował nawet z ruchów jakie wykonywał Fasolka, że ten chyba się bawi. Bo jak inaczej nazwać, nagły przysiad do ziemi czy stanie w miejscu z wypiętą dumnie piersią? Pewnie malec wyobrażał sobie, że jest dorosły. Chłód milczał, nie uśmiechnął się nawet tylko kalkulował skoki pisklęcia. Coś w nim umarło tamtej nocy… ale może z czasem, rodzina, Azyl pomogą mu przypomnieć sobie jaki był. Radosny i ciągle z uśmiechem na pysku. Gdy Fasolka zaczął zjeżdżać i piszczeć samiec odsunął się tylko na bok by ten na niego nie wpadł. Lądowanie samczyka była, bardzo intrygujące, Chłód uniósł brew ku górze i pokręcił głową. Jednak pod wąsami, pod opuszczonym łbem, pojawił się delikatny uśmiech. Jego dzieci okazywały się być całkiem harde, to dobrze… czasy jakie nastały wymagały by takie właśnie były.
-A chcesz dalej skakać?– zapytał nagle widząc jak Fasolka już drepcze w kierunku skał.

// Raport Skok I

(chyba że chcesz dalej ;) )

: 08 cze 2016, 15:27
autor: Subtelny Gniew
Zjeżdżać – zawołał malec, znów wspinając się na kamienie. Nie zwracał uwagi na skoki. Stały się jego częścią, elementem jego mięśni. Już nie czuł ani bólu ani zmęczenia w obliczu faktu, że mógł wskoczyć na kamienie, a potem ześlizgnąć się po skale. Dotarł do tego samego miejsca, co wcześniej i z pisklęcym podekscytowaniem wskoczył na zjeżdżalnię, by z równą szybkością z niej zjechać. Tym razem odbił się mądrzej. Udało mu się wylądować na przednich łapach. Poczuł jak wstrząsnęło to jego kośćmi, ale znów się nie przejął. Spojrzał z radością na ojca, ufając, że ujrzy na jego pysku wesoły wyraz. Że ucieszy się, że on Fasolka odkrył taką wspaniałą rzecz, jak zjeżdżanie.
Ale ojciec był opanowany. A być może w jego oku czaił się błysk niezadowolenia. Pisklę speszyło się, dochodząc do wniosku, że pewnie wojownicy tak się nie zachowują. Kiedy indziej pozjeżdżam. Zabiorę tu dziadka i Dyskretnego. Będą zadowoleni ta myśl zmniejszyła jego żal i bez smutku podszedł do ojca. Stanął przed nim i kiwnął głową. Wyglądało na to, że nauczył się właśnie skakać. Ta chwila minęła jak uderzenie serca, mimo że serce zabiło mu w tym czasie tysiące razy.
Tymczasem chmury odsłoniły wschód nieba. Gwiazdy zeszły na dalszy, wschodni plan. Już ostatnie oczy przodków, pozostające na warcie, szykowały sie do odpoczynku. Horyzont witał ich kłębami drzewnych koron. Na zachodzie niebo powoli jaśniało Nie było śladów gwiazd. Niedługo miała zabłysnąć różowa jutrzenka, by przedstawić romantycznie nadchodzący dzień. Mieli być świadkiem tej chwili, kiedy nagle noc zmienia się w poranek. A było przecież jeszcze wcześnie. Lato witało ich długimi dniami. Wyglądało na to, że w końcu trafi im się jakiś pogodny dzień.
Pouczymy się dalej? – zapytał malec. Pewnie myślał o nauce walki, nie zdając sobie sprawy, że kilka godzin niczego nie zmieni w "za wcześnie na to". Odpowiedź ojca mogła go zawieść, ale i tak nie dałby tego po sobie poznać. Chciał jeszcze się poruszać, poskakać, pobiegać. Wszystko naraz. Ale tak naprawdę przydałoby mu się coś spokojniejszego.

: 09 cze 2016, 12:48
autor: Chłodny Obrońca
Chłód uniósł wyżej łeb i stał jak posąg, obserwował w ciszy jak zmienia się otaczająca ich okolica. Nocą te skały wyglądały upiornie, teraz z kolei zapraszały urokiem. Samiec jednak nie uśmiechał się tylko patrzył jak ostatnie gwiazdy powoli się z nimi żegnają. Próbował nawet dostrzec w nich swoją matkę i innych zmarłych, a było już ich nieco wokół niego. Życie nie było piękne, było ścieżką wyłożoną ostrymi kamieniami, a on jako przywódca i ojciec starał się rozgarniać te kamienie by inni mieli łatwiej. Czy ktoś mu kiedyś za to podziękuje? Zapewne nie, ale Chłód nie był z tego typu smoków. Wystarczy mu szacunek i spokój na starość. Tyle zadumy spowodowanej gwiazdami, a przecież jego pisklę nadal siedziało obok. Opuścił powoli łeb i spojrzał na Fasolkę, w jego błyszczące, młode ślepia.
-Tak, ale tym razem będziemy rozmawiać.– rzucił poważnie i podniósł się z siadu. Czas się nieco przejść zwłaszcza, że poranne słońce aż do tego zachęcało. Chłód przymknął ślepia i ruszył, jego długie, sumiaste wąsy powiewały wzdłuż pyska dostojnie. Ukoronowana porożem głowa poruszała się w takt spokojnego chodu, a w ziemi pozostawały spore ślady po smoczych łapach.
-Wyobraź sobie sytuację.– odezwał się nagle.
-Idziesz sobie wzdłuż granicy z Ogniem. Obserwujesz teren, czy przypadkiem nikt się nie panoszy za blisko naszych terenów. Wtem zza krzaków wypada zziajany pisklak. Na oko dałbyś mu z pięć księżyców. Dobiega do ciebie i płacze, piszczy i wije się na ziemi. Słyszysz tylko kilka słów „Pomóż mi, zabierz mnie do siebie, ukryj mnie!”– odchrząknął i patrzył z góry na swojego syna. Sytuacja niezbyt łatwa ale Chłód nie miał już tej samej cierpliwości do młodszych co kiedyś. Patyczkowanie się z nimi doprowadziło tylko do lenistwa i zbudowania dość nieprawdziwego stereotypu wokół smoków Życia. Trzeba było to jakoś zmienić.

: 09 cze 2016, 13:57
autor: Subtelny Gniew
Ruszył za ojcem pokracznym pisklęcym chodem. W porannym świetle mógł dostrzec wyraźniej pysk swojego ojca i jego postawną, błękitną sylwetkę. Jego ciało pokrywało błękitne futro, takie jakie śniło mu się po nocach. Ten szczegół z łatwością zapamiętał, bo jakby żywym śladem po błękicie we wspomnieniach była Skamieniała Łuska. Blask słońca oświetlił także czarujące wąsy, które dotąd zdawały mu się tajemniczym aspektem. KEEZHEEKONI TO LOVE OF MY LIFE. Oczywiście poranek pozwolił mu także ujrzeć wyraźniej szramy na jego pysku. Musiał jednak przyznać, że gdy w nocy wydawały się nadawać mu tajemniczy charakter, teraz wyglądały jak ozdoba. Właściwie nigdy nie widział prawdziwej ozdoby. Smoki nosiły czasem naszyjniki, chowały pamiątki. A jednak szrama na pysku Chłodu Życia była ozdobą godną poszanowania i zazdrości. Tylko prawdziwy opiekun stada mógł nosić na swoim ciele taki znak.
Pisklę... – powtórzył szeptem, gdy nagle ojciec odezwał się. Najwyraźniej czekała na niego kolejna nauka. A to był jej początek. Nie miał problemu ze słowem "wyobraź sobie". Nie trzeba było dwa razy prosić, by malec znalazł się nagle na granicy z Ogniem lustrując uważnym spojrzeniem okolicę. Przystanął zaskoczony, gdy Chłód wspomniał o pisklęciu. Ale ten też wyskoczył zza krzaków tak, jak powiedział nauczyciel. W jego głowie wyglądał bardzo wyraziście. A właściwie był taki sam jak Dyskretny. Z tą różnicą, że nigdy nie widział, jak Dyskretny płacze. Oczywiście w myślach zrobiło mu się żal biednego stworzenia i był gotowy sam wzruszyć się nad jego bólem, ale czując, że Chłod czeka na jakąś rozsądną reakcję, przypomniał sobie, czego uczył go dziadek.
Dziadek mówi, że smoki z innych stad są złe i pożerają pisklęta. Może temu udało się uciec! – rzekł drepcząc dalej.

: 10 cze 2016, 12:02
autor: Chłodny Obrońca
Przyjemny poranny wietrzyk był naprawdę miłą odmianą od deszczy które ostatnio padały. Tak jakby niebo chciało pokazać Chłodnemu, że życie toczy się dalej i powinien zacząć myśleć nad przyszłością, a nie rozpamiętywać przeszłość. W sumie myślał o przyszłości i to chyba nawet nieco za dużo. Przymknął ślepia ale wyraz jego pyska nie wyrażał odprężenia, nawet jeśli było miło… jego pysk był raczej posągowy i niewyrażający niczego. Wysłuchał skromnej odpowiedzi malca i pokręcił leniwie łbem. Może powinien bardziej precyzować o co mu chodziło? Zapewne tak… w końcu miał do czynienia z pisklęciem, a nie dorosłym smokiem.
– Nie wiesz co mu się przytrafiło, więc jest to tylko twój domysł. Równie dobrze mogła go wystraszyć puma.– powiedział dość szorstko ale nie patrzył na syna tylko w przestrzeń przed sobą.
– W każdym razie powiedz mi co byś zrobił, gdybyś zobaczył takie pisklę błagające cię o pomoc.– tu spojrzał na Fasolkę kątem oka nadal idąc powoli przed siebie.
– Masz pełną dowolność Fasolko, powiedz mi szczerze o wszystkich swoich przemyśleniach i czemu postąpiłbyś tak, a nie inaczej.– dodał poważnie. Chciał by syn nieco pogłówkował. Chociaż był jeszcze niezwykle młody i pewnie bardziej wolałby się teraz bawić… Chłód oczekiwał od niego czegoś więcej. Już na tym etapie mógł mu przecież powiedzieć mimochodem jak to naprawdę wygląda w Wolnych Stadach. Może nawet opowie mu jak postąpił jego dziadek w podobnej sprawie…

: 10 cze 2016, 14:31
autor: Subtelny Gniew
Fasolka poczuł się głupio, jak zawsze, gdy ojciec zdawał się szorstki. Właściwie nowy tata, czy raczej prawdziwy tata, bo stary tata, ten ze wspomnień powinien na zawsze odejść w zapomnienie. Pisklę z zaskakującym spokojem pogodziło się z faktem, że pogodny, czuły samiec, który sprzed kilkoma księżycami wyleciał z ich groty był tylko snem, wymysłem jego dziecięcej wyobraźni. Prawdziwy tata był z usposobienia zimny i z lekka szorstki. Uśmiechał się rzadko tym większą radością napawając syna, gdy było do czego się uśmiechać. Czasem wydawał się jednak jeszcze bardziej stonowany i właśnie wtedy Fasolka czuł się nieswojo.
Ja... – zaczął niepewnie, właściwie chciał powiedzieć, że po prostu wezwałby tatę albo dziadka. Rozumiał jednak, że ma wybiec w przyszłość, kiedy jest już samodzielnym wojownikiem, a nie maluchem, który boi się smoków Cienia. – Oczywiście zacząłbym je pocieszać. Powiedziałbym, że jest bezpieczny i nic mu nie zrobię, bo nie jestem cienistym smokiem, tylko smokiem Życia. Prawdziwym wojownikiem i obrońcą stada! Powiedziałby, że go ochronię, bo tak nakazuje mi honor. Jakby już się trochę uspokoił i poczułby się bezpiecznie, to bym go spytał, czy zaatakowały go smoki Cienia czy taka puma. A on by mi odpowiedział. No a wtedy spytałbym też jak ma na imię, może nawet zacząłbym od tego. Spytałbym jak ma na imię i skąd jest. Dziadek mówi, że każde stado specyficznie pachnie, więc chyba wiedziałbym już skąd jest. Ale z grzeczności bym spytał. I jak bym już wszystko wiedział to chyba bym zapytał, czy mam go zaprowadzić do rodziców i gdzie mieszkają. Oczywiście w międzyczasie zawiadomiłbym ciebie tato, żebyś wiedział, że istnieje zagrożenie na granicy. Nie wiem, czy powinienem zaprowadzić malca do domu, czy najpierw do ciebie... Ale chyba takie pisklę nie musi być przesłuchiwane. Zresztą w międzyczasie wszystkiego bym się dowiedział – skończył swój wywód przerywany chwilami rozmyśleń. Zastanawiał się, czy to zagadka i czy ojciec da mu teraz lepszą odpowiedź. W każdym razie nie mógł już na nic innego wpaść. Nawet nie wiedział, dlaczego te smoki z innych stad są takie złe.

: 13 cze 2016, 15:18
autor: Chłodny Obrońca
Skinął głową słuchając uważnie swojego pierworodnego syna. Lustrował spojrzeniem jego ślepka i całe jego zachowanie. Był młody, może nieco za młody ale Chłód słyszał jak ten stara się jak najlepiej potrafi dlatego też mu nie przerywał. Poza tym to by zabiło nieco pewności siebie gdyby tak nagle jego ojciec zaczął fukać czy powarkiwać. Słuchał więc i co jakiś czas oszczędnie poruszał łbem. Kiedy Fasolka skończył, samiec spojrzał znów przed siebie i przymknął ślepia. Ważył słowa i zastanawiał się jakby skomplikować młodemu sprawę.
-Mądrze z twojej strony że chciałbyś poinformować o zdarzeniu mnie.– zaczął powoli i umilkł znów na dłuższą chwilę.
-Pisklę powiedziałoby ci że jest z Ognia oraz jak na imię. Powiedziałoby również, że musisz je ukryć bo gonią je jego pobratymcy ze stada. Łzy w oczach trzęsące się ciało. Co byś zrobił Fasolko. Czekałbyś na moje przybycie, spróbowałbyś ukryć pisklę, czy może odmówiłbyś mu pomocy.– powiedział w końcu poważnie, a jego wzrok spłynął powoli na futrzastego samczyka. Może faktycznie powinien zacząć od czegoś mniej trudnego? Nie, jego syn i tak odpowiedział całkiem nieźle jak na pisklę. Instynkt potrafił czasem wielce pomóc.
-Wyobraź sobie, że słyszysz już zbliżające się smoki. Nie postrzegaj też siebie jako mistrza walki Fasolko. A nawet jeśli takim byś był… ilu zdążyłbyś pokonać jeśli doszłoby do walki? Wiem, że chcesz myśleć heroicznie, jak bohater. Oceń jednak swoje siły i możliwości. Dokładnie się zastanów zanim udzielisz mi odpowiedzi.– to o dziwo powiedział już nieco łagodniej, z nutą jakby… ojcowskiej troski? Chłód zgadzał się, że trzeba być honorowym, w tych okrutnych czasach niewielu już honorowych zostało. No i odwaga… tak często mylona z głupotą. Czekał co powie jego syn w razie czego gotów go poprawić.
Cieplejszy wiatr zawiał im w pyski, wokół zaczęło robić się naprawdę pięknie. Pomarańczowe niebo walczące z granatem… było na czym zawiesić oko. Niedługo zobaczą też pewnie pierwsze promienie słońca. Chłód przymknął ślepia czekając na dźwięk głosu Fasolki.

: 13 cze 2016, 18:35
autor: Subtelny Gniew
W porannym świetle Fasolka zaczął dostrzegać wyraźnie kontury skał. Już nie wydawały mu się tak przerażające. Lekko omszałe, porośnięte krzakami. Jakby stały tu od bardzo dawna i ze znużeniem obserwowały wciąż tę samą odradzającą się trawę i smoki, których problemy i dylematy nie różniły się od siebie. Patrzyły na to wszystko ze spokojem i niecierpliwością, ale milczały, jakby nie nastał jeszcze dobry czas, aby przemówić. Kiedy tak rozglądał się ukradkiem dookoła nie mógł pozbyć się skojarzenia, że te skały wyglądają, jakby chciały przemówić, lecz nie mogły. Zaczął marzyć o tym, że kiedyś usłyszy ich głos. Właśnie on, nie kto inny. I będą to najmądrzejsze słowa, jakie kiedykolwiek ktoś powiedział.
Gdybym postanowił z nimi walczyć, zabiliby mnie, a potem pisklę – powiedział całkiem mądrze, jak na pisklę, któremu wydawało się, że na "śmierć i życie" nie kryje w sobie nic poza dobrym brzmieniem. Po tych słowach utkwił wzrok w horyzoncie nad którym miała się zaraz pojawić Złota Twarz. Myślał intensywnie i było to widać w jego poważnych oczach, które dotąd nie znały niczego więcej prócz zabawy. Noc, która właśnie dobiegła końca, stworzyła w jego sercu cichą jaskinię, w którym był synem przywódcy, a nie wnukiem swojego szalonego dziadka.
Chyba nie byłoby to bohaterskie tylko lekkomyślne. Myślę, że wziąłbym to pisklę na grzbiet i przetransportował w bezpieczne miejsce. Najlepiej do uzdrowiciela, aby się nim zaopiekował i sprawdził czy nic mu nie jest. Poza tym chyba nie zostawiłbym pisklęcia z innego stada samemu sobie. Mógłby być... Tak sobie pomyślałem, że mógłby być szpiegiem. Nie wiem czy te głupie smoki z innych stad odważyłyby się przekroczyć granicę. Jeśli tak to pewnie byłaby to wojna. O wszystkim decydowałbyś ty, tatusiu. A jeśli nie, to także zwróciłbym się do ciebie. Nie wiadomo, co głupiego wpadłoby im do głowy. – odpowiedział tylko od czasu do czasu spoglądając na Chłód, pilnując drogi, aby nie pozwolić sobie na potknięcie.

: 14 cze 2016, 11:32
autor: Chłodny Obrońca
Nie ma nic lepszego nad smocze pisklę, patrzysz na nie i myślisz że jest rozkoszną gadzinką. W rzeczywistości jednak kryje olbrzymi potencjał do którego Chłodnemu udało się dokopać. Pytał, dociekał aż Fasolka nie powiedział kilku ważnych słów. Ważnych bo miał dopiero kilka księżyców. Starszy smok pokiwał powoli łbem lecz nie zerkał na syna.
-Zgadza się, a jeśli by cię nie zabili być może wzięliby cię w niewolę.– zrobił pauzę musząc przemyśleć kolejną wątpliwość jaką mógł podrzucić Fasolce.
-Potrafisz kamuflować swoje ślady? – dodał jedynie.
-Jeździec Apokalipsy przemierzyła całe ziemie Życia biegnąc za zapachem swojej córki, aż w końcu znalazła ją w jaskini. Nie uchroniło nas to od wojny.– pokręcił łbem i westchnął ciężko.
-Możliwe więc, że i tak by cię wytropili, a co do szpiega to bardzo celna uwaga. Oczywiście nie można podchodzić do każdego z myślą, że jest szpiegiem ale gdzieś z tyłu głowy trzeba dopuścić takową ewentualność. Powiedzmy, że pościg cię dopadł. Dwa dorosłe smoki zatrzymałyby cię i kazały oddać pisklę, należy do nich i oni chcą wymierzyć mu karę. Pisklę z kolei nadal płacze i chce zostać z tobą. Co zrobisz? Już mnie zawołałeś, ale muszę jeszcze dotrzeć na miejsce.– powiedział ciekaw co tym razem wymyśli Fasolka. Oj zmusi jego szare komórki to myślenia. Ciekawe czy postąpi jak jego dziadek czy zupełnie inaczej…