Strona 11 z 38

: 22 maja 2016, 8:41
autor: Kruczopióry

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Wiele księżyców już minęło, wiele wydarzeń mi się przytrafiło i wiele wody upłynęło w rzece Tyral, odkąd wkroczyłem na ziemie Wolnych Stad. A może nie wkroczyłem, może byłem tu od zawsze? Sam nie wiem, nie pamiętam. Nie mogę pamiętać. Zmiany towarzyszyły mi na każdym kroku – od bezbronnego, ale w zamian krnąbrnego i pyskatego pisklęcia do silnego, pewnego siebie... i wciąż pyskatego czarodzieja. Fakt, mógłbym od czasu do czasu powstrzymać tę swoją niewyparzoną gębę, ale przecież chyba nie czynię źle, hmmm? Prawda jest wartością najwyższą, prawda niekiedy brutalna, niekiedy nieprzyjemna, niekiedy przykra, niekiedy nadająca się tylko do wykrzyczenia w twarz, aby dotarła – ale prawda. Prawda, która niejeden raz sprowadziła na mnie kłopoty... ale właśnie dzięki prawdzie jestem tam, gdzie jestem. We wspaniałym stadzie, pod wodzą może nieśmiałej, ale dobrej przywódczyni, a przede wszystkim – z piękną, białofutrą smoczycą u swojego boku. I nawet w sojuszu z tymi, przed którymi onegdaj uciekałem.

Earie zabiera mi czas, ale daje szczęście – dlatego z rzadka mam już teraz chwile na krótkie, samotne spacery, jak dziś. Właściwie to musiałem wykorzystać moment, kiedy położyła się spać, dając jej koniecznie buziaka na dobranoc – to znaczy liżąc ją po policzku – aby móc pozwiedzać znów samotnie tereny wspólne, jak za młodu. Aż zalazłem tutaj – w okolice wodospadu. W gruncie rzeczy przeszedłbym obok niego bez większej uwagi, ale gdy na niebie zabłyszczało jaśniej słońce, dało się dostrzec... hmmm... nienaturalnie odbijające się od spadającej ściany wody światło? Podszedłszy bliżej i spojrzawszy z boku, wiedziałem już, że przeczucie mnie nie myliło – grota. Ustronna, dyskretna, ciemna... i przepełniona szumem fal rozbijających się o twarde, kamienne dno strumienia. Mmmm... Tak, to bardzo dobre miejsce na chwilę odpoczynku po długim marszu.

Ostrożnie postępując po kamieniach, włażę do środka, niby zgrabnie, ale jednak nie tak łatwo uniknąć uderzenia orzeźwiającej, mokrej ściany w kark. Brrrr! Parskam śmiechem; znalazłszy się w całości w mrocznej wnęce, energicznie potrząsam całym ciałem i prycham, wydmuchując z nosa wilgoć, aby następnie wzrok swój utopić w nieprzebranej ciemności skalnego korytarza. Światło... Tak, małe, dyskretne, żółte światełko, coby przypadkiem nie spłoszyć... ani nie sprowokować potencjalnych mieszkańców tego miejsca. To się pojawia niedaleko przed moim pyskiem, drobne, o kształcie ogona świetlika.

I pomyśleć, że ten pierwszy twór magiczny, który kazał mi kiedyś wymyślić Kaszmirowy, może okazać się aż tak przydatny w życiu. Ciekawi mnie zresztą, gdzie się teraz podział; dawnośmy się nie widzieli... futrzasty ksenofobie.

: 22 maja 2016, 13:07
autor: Niewinna Łuska
Po prostu musiał to robić. Nie mógł uciec przed tymi trzydziestoma księżycami, spędzonymi poza bezpiecznymi objęciami bariery. A zachowywał się właśnie tak, jakby chciał przednimi uciec. Dosłownie. Większość czasu spędzał idąc, biegnąc, lub lecąc, czy to po terenach Wody, czy też po wspólnych, rozglądając się za niewidzialną zwierzyną i wypatrując niewidzialnego zagrożenia. Szukał potencjalnego miejsca, w którym mógłby spędzić noc, choć i tak dobrze wiedział, że ostatecznie wróci do Nadwodnych Skał, które tak okropnie go drażniły, szczególnie ten zapach soli. Rano, po przebudzeniu, zamiast otaczającej Cię łagodnej woni igliwia i mchu, wita Cię ostry do bólu smak soli w pysku, którego nie możesz się pozbyć, gdyż wciągasz go z każdym oddechem.
Tak więc biegł przed siebie, ale z każdym ruchem, ból dokuczał mu coraz dotkliwiej. Już od młodości nie miał problemów z bólem. Po prostu czasami był i trzeba go znieść aż do momentu, gdy nie jesteś w stanie podnieść się z gleby. Jednakże teraz, gdy jego ciało było poorane tak dotkliwie ranami, zdobytymi podczas wędrówki, to było coś zupełnie innego. Najpierw przywykł do tego, że niemal każdy centymetr jego ciała płonie, kiedy się porusza. Przez kilkanaście księżyców dalej funkcjonował bez problemów. Ale potem... potem przyszło zmęczenie. Apatia. Odechciewało mu się powoli żyć. Każdego ranka, kiedy budził się w jakimś nowym miejscu i powinien myśleć jak zapełnić swój pusty żołądek, nachodziła go uporczywa myśl... Czy warto? Dlaczego? Tutaj nikt na niego już nie liczył. Rodzinę zostawił daleko za sobą, tak jak i swoje stado. Nikt nie zapłacze. Może po prostu położyć się... i odpłynąć. Pozwolić by rany przeżarły go do cna i uśpiły na wieczność. Cudownym, bezbolesnym snem.
Prawdopodobnie właśnie te, coraz bardziej obsesyjne myśli, były głównym motywem, przez który odważył się wrócić. Odważył... Może kiedyś się tego bał. Jak zareagują jego dzieci, jego bliscy. Ale teraz... było mu już wszystko jedno. Zmienił się. Na gorsze. I teraz rzeczą która najbardziej go obchodziła, był on sam. Powrócił nie dla innych, ale ponieważ potrzebował uzdrowiciela. Ale na przekór jego planom, uzdrowiciele jakby nagle wyparowali. I to ze wszystkich czterech stad! To nie tak, że nie rozglądał się za nimi NAWET w Cieniu. Ale to nawet było nad wyraz. Cień to stado jak każde inne. Skłóceni hipokryci, nazywający się Wolnymi Stadami. I podrzynający sobie gardła, pod minimalną kopułą bariery. Prawdziwa wolność jest tam, na zewnątrz. Gdzie nie ma wojen i konfliktów. Jest tylko wolność.
Ciężko dyszał, gdy dotarł w to miejsce. Oczy przysłaniała mu delikatna, mleczna mgiełka, przysłaniająca niemal całe pole widzenia. Czy to z przemęczenia, czy z powodu toczącej go choroby?
Musiał więc zaktywizować inne zmyły. Nastawił łeb, wyłapując szum wody. Idealnie. Umierał z pragnienia. Podszedł do wodospadu, by w wypływającej z niego wodzie ugasić pragnienie. Pił łapczywie, jakby miał na ugaszenie pragnienia tylko ograniczony czas, zanim ruszy w dalszą drogę. Ale nie miał zamiaru iść dalej nawet o krok. Gdy oderwał się od cudownie zimnej i co ważniejsze, niesłonej wody, rozważał przez chwilę zwalenie się na grunt tak jak stał, tuż przed zlewającą się kaskadami wodą. I pewnie zrobiłby to. Gdyby nie fakt, że na otwartej przestrzeni czuł się odsłonięty i zagrożony. Nie potrafiłby tak odpocząć. Na szczęście, jego nienaganny wciąż słuch wyłapał coś interesującego. Dźwięk opadającej wody, odbijał się echem. Hmm... jak górski strumień. Tylko że nie było tutaj gór, ani też las nie był tak gęsty. A więc, odpowiedź jest tylko jedna...
Śmiało wpakował się pod strumienie zlewające się z wejścia do jaskini, prosto w ciemną, nieprzyjazną przestrzeń. Tutaj, nie widział już dosłownie nic. Dość obojętnie powitał wilgoć na swoich plecach. Nawet nie chciało mu się jej otrząsać. Już miał zamiar upaść na ziemię jak kłoda, kiedy nagle...
Smok. A on niczego nie widział. Pochylił łeb i uniósł lekko skrzydła, tak żeby nie przeszkadzały mu przy ewentualnym skoku. Stanął gotowy by się bronić.
– Kto tu jest? – zapytał niezbyt grzecznie, wbijając mocno nadwyrężony wzrok w ciemność. Nie! Nie wszędzie była tu ciemność. Zobaczył światło w całkiem niedużej odległości. Zdecydowanie magiczne światło. Sam przestał takiego używać. Właściwie, w ogóle przestał używać maddary. Gdy nie masz swoich zapasów, z których trzeba coś przynieść, ani nie musisz do nikogo wysyłać wiadomości, to na co Ci maddara? Tak więc przestał też tworzyć światło, a po prostu wchodząc do ciemnych miejsc, bardziej wytężał słuch, ignorując wrażenia wzrokowe. Właśnie przez to, zauważył świetlika tak późno...

: 22 maja 2016, 22:20
autor: Kruczopióry
Plusk wody, dźwięk kroków, szum wodospadu uderzającego o coś... innego? Wzdrygam się; czyżby więc nie był tutaj sam?! Mrużę ślepia, wytężając słuch; jakiś nieznajomy postanowił wtargnąć w tę już zarezerwowaną przeze mnie wnękę, niezbyt uprzejmie i neizbyt przejmując się, iż właśnie ja, Kruczopióry, wpadłem tutaj pierwszy. Ale dobra, spokojnie, bez nerwów – zawsze robię dokładnie to samo. I to chyba nic złego, skoro Jad czyni podobnie. No, chyba że ten wpadł tutaj aby mnie zabić; tak, to już zbyt niegrzejne i uprzejme śledzić innego smoka tylko po to, żeby na koniec zatopić w jego karku swoje kły. Nawet bym powiedział, że wcale a wcale uprzejme, takie poniżej krytyki. Zaczynam się odwracać, aby wiedzieć, kogo mam przed licem... I wtedy...

...sam głos wystarczył.

– Kaszmirowy! – wrzeszczę niczym szalony, zaś moje kły natychmiast szczerzą się w uśmiechu radości, kiedy ja sam, nie zastanawiając się specjalnie, odwracam swoją sylwetkę, aby dosłownie rzucić się na smoka. Co tam twoje rany, co tam twoja jaskra... – Żebyś wiedział, jak tęskniłem! – krzyczę, rzucając się ci na szyje, na dwóch tylnych łapach ledwie stoją, gdy przednie zaciskają się na twoim karku w radosnym geście. Mocno, może nawet zbyt mocno jak na twój stan – tego jednak nie zauważyłem, wszak tutaj dość ciemno, a i wobec twojego przybycia zbyt wielka okazała się pokusa szczęśliwego powitania. Dopiero po chwili, poczuwszy przy dotyku nienaturalne nierówności na twojej szyi, odstępuję, racząc cie jednak niezmiennym uśmiechem. Mimo wszystkich twoich wad, wciąż pamiętam, że to ty uczyłeś mnie magii. I wciąż jestem ci za to wdzięczny.

– Gdzieżeś się podziewał przez tyle czasu, co? – pytam, a w tym samym czasie niedaleko nas, z boku pojawia się z powrotem małe, dyskretne, świetlikowe światełko. Tak, żeby nie walić po oczach, ale jednocześnie – żebym mógł zobaczyć twoją twarz i upewnić się, iż wcale mi się nie przywidziałeś. – Dawno cię nie widziałem ani nie słyszałem o tobie żadnych wieści; martwiłem się, że jeszcze cię ta mgła zeżarła albo coś w ten deseń – stwierdzam, przewróciwszy ślepiami. – Co się z tobą działo, powiesz ty mi? I skąd te rany, na oko trochę... stare? I zaniedbane? – dodaję, lustrując kolejne zadrapania wzrokiem. Choć światło blade, wystarczy, abym wiedział, że nie wszystko jest w porządku. Ale i tak najbardziej mnie interesuje, co mi teraz powiesz, Kaszmirowy.

: 31 maja 2016, 22:21
autor: Niewinna Łuska
Jedno krótkie pytanie, zdążył tylko powiedzieć dwa słowa, które odbiły się echem we wszechogarniającej go ciemności. Zanim zdążyły one wybrzmieć na dobre, wokół niego rozpętało się prawdziwe piekło. A przynajmniej, tak wyglądało to wewnątrz jego zmęczonej, przytłoczonej wszystkimi urazami głowy. Z mroku usłyszał najpierw gwałtowne poruszenie. Jakby coś wielkiego zerwało się nagle na równe łapy, po czym ruszyło szalonym pędem prosto na niego. Na złamanie karku, jakby nic innego się nie liczyło oprócz dopadnięcia intruza, wchodzącego do jego jaskini. Dźwięk łap uderzających o kamień rozniósł się po pomieszczeniu, odbił echem i zwielokrotnił, jakby to nie jedna istota na niego nacierała, a całe stado. Dźwięki otoczyły go i przytłoczyły, w ułamku sekundy, kilku uderzeniach serca, gdy nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Zaraz zginie. Nic nie widział, nie mógł się bronić, był zmęczony... Do jego świadomości przebił się tylko krzyk, którego treści nawet nie zrozumiał. W jego uszach brzmiał tylko jak ryk atakującego zwierzęcia. To ostatnia rzecz, jaką usłyszy? W ostatnim odruchu przerażenia, zamknął tylko oczy, które i tak na niezbyt wiele mogły mu się przydać. Był gotowy, wreszcie spokojnie, mógł się poddać. Już więcej się nie starać. Otrzymać los, na który sobie zasłużył.

Nie. To się tak nie skończy. Nie wiedział co. I nie wiedział dlaczego. Ale jego umysł oddał kontrolę czemuś tak pierwotnemu, że nawet sam nie był w stanie przeanalizować swoich ruchów, nim jego serce zabiło tylekroć, ile razy zdążyło wybić rytm od gwałtownego poruszenia, do pogodzenia się ze swoją śmiercią, całe jego ciało zesztywniało w swoim ostatnim, heroicznym zrywie, w próbie obronienia istoty, która straciła już ku temu chęć. Wszystkie mięśnie przygotowały się do działania, krew zagotowała się w nim, gdy jego łapa nagle wystrzeliła w dobrze znanym mu kierunku. Tętnica, większość zwierząt miała ją na tej wysokości, ze smokami włącznie. Cokolwiek by to nie było, umrze. Być może razem z nim, przecież nie miał szans na jakąkolwiek obronę. Wycelował płaskim, szybkim cięciem, w które włożył wszystkie skrawki swojej nadwyrężonej siły i poszarpanej siły woli. Zakończy dwa życia jednym, jedynym uderzeniem.

Głos Kruczego dotarł do niego za późno. A właściwie, to myśl do kogo należał ten głos, dotarła do niego za późno. Jakby jego mózg przyćmiony strachem przestał w ogóle rejestrować bodźce z otoczenia. Głos wołający do niego jakby z oddali, odmętów jego świadomości i przeszłości, uderzył w niego z sekundowym opóźnieniem, po tym, gdy już zdążył wyprowadzić uderzenie... Czy już umarł? Głos który do niego przemawiał, musiał należeć do kogoś poznanego bardzo, bardzo dawno. Pisklaka, chcącego nauczyć się magii. Pisklaka z prostym marzeniem. Śmierdzącego jak wróg. A potem posłanego na pewną śmierć. Kruczopióry.

Nie umarł. To nie były przedśmiertne majaki. To była prawda. A on właśnie zamierzał rozpruć tętnicę swojego przyjaciela, na którego zupełnie nie zasłużył. Chciał to wszystko powstrzymać, zakończyć swój atak, ale było już za późno. Boleśnie uświadomił sobie, że ułamki sekund dzielą jego pazury od osiągnięcia celu. Wydawało mu się, że przecina powietrze jak gęstą maź, która oblepiała jego ciało, sięgając aż do łomoczącego serca. Mimo tego, nie miał już możliwości nic zmienić. Mógł tylko podziwiać swoje dzieło, w świecie spowolnionym przez bojowy szał, który zamienił się dla niego w powolny horror.
Poczuł, jak jego łapa trafia na delikatną smoczą łuskę, uderzając w nią z pełnym impetem. Co ja zrobiłem? Co ja zrobiłem!?

Uderzył mocno. Aż w całej łapie poczuł ból momentu ciała ścierającego się z ciałem. Otwarta łapa gruchnęła o plecy Kruczego. Pazury jedynie lekko zahaczyły o łuski młodszego smoka, znacząc delikatny ślad na linii jego kręgosłupa. Nie trafił. Bezużyteczny nawet teraz, tak jak przez całe swoje życie. Kruczy wpadł na niego szybciej, niż udało mu się wyprowadzić cios. Kaszmir cały dygotał, wspierając się na ognistym, który teraz musiał go podtrzymać, gdy cała siła uleciała z ciała czerwonego smoka. Poczuł, jak cały świat wiruje wokół niego, zaraz chyba zejdzie. Nie miał siły absolutnie na nic... Ale wszystko już było dobrze... Wszystko, dobrze. A Kruczopióry nawet nie domyśli się, co on właśnie próbował zrobić. Mógł usłyszeć tylko ciężki oddech słabnącego Kaszmira, który zupełnie nie wyłapywał sensu jego słów.
– Co ja zrobiłem? – powiedział w końcu na głos, chrypiąc jakby ktoś wyszorował jego gardło tłuczonym szkłem. Wciąż nie mógł uwierzyć w absurdalne zakończenie tej sytuacji. Dygotanie powoli ustawało, powoli smok się uspokajał. Spróbował powiedzieć coś więcej.
– Ja też tęskni... – ale jakieś słowo nie chciało przejść mu przez gardło. Oduczył się kłamać.
– Ok, wystarczy, puszczaj mnie. Uważaj trochę, na to co robisz
– warknął na niedoszłego napastnika, próbując wyszarpać się z jego uścisku. Jeśli mu się to uda, prawdopodobnie padnie na ziemię jak długi, by wreszcie zaczerpnąć odpoczynku, którego tak bardzo potrzebował, a został mu odebrany, przez stan pod zawałowy. – To że dawno się nie widzieliśmy nie znaczy, że od razu musisz drzeć się jak szaleniec. Byłem za barierą i tam powinienem był pozostać.

: 04 cze 2016, 0:01
autor: Kruczopióry
– Fakt, że tak dawno się nie widzieliśmy, miałoby rzekomo nie być powodem, abym rzucił ci się na szyję? – stwierdzam stanowczym, wręcz pouczającym tonem, przewracając przy tym ślepiami. – A tak poza tym mógłbyś przywitać mnie... milej – dodaję, wymownie spoglądając na rozdarte na grzbiecie, krwawiące lekko łuski. Ale niechże ci będzie, Kaszmirowy, masz, czego chciałeś; skoro tego pragniesz, odstępuję od ciebie, choć ze swojej uprzejmości czynię to na tyle ostrożnie, abyś nie wyrżnął futrzastym pyskiem w skalną posadzkę, łamiac sobie szczękę. To chyba całkiem ładnie z mojej strony, prawda...?

Cóż, chwile trwa, nim w bladym świetle niewielkiej, maddarowej "lampy" przyjrzę ci się na tyle dokładnie, coby powrócić do rozmowy. Te twoje wszystkie strupy, rozwarstwiająca się skóra... I wzrok jakiś taki masz dziwny, jakbyś musiał mi się przyglądać baczniej niż zazwyczaj...
– Zaniedbałeś się, Kaszmirowy, ukryć się nie da. Czy za barierą nie mają uzdrowicieli...? – pytam nieco ironicznie, jeszcze raz przewracając oczami. Potem zaś... parskam głośno śmiechem, znów kierując na ciebie radosny wzrok. I unoszę w górę łapę, delikatnie klepiąc cię po barku; poniekąd jednak rozumiem, że w obecnej sytuacji... cóż, przytulanie może nie sprawiać ci specjalnej przyjemności. Nawet najserdeczniejszy i najszczerszy uścisk.

– Oczywiście, że cieszę się z tego spotkania – dodaję jakby dla zapewnienia samego siebie, że już zdążyłem ci to powiedzieć. – Nie gadaj głupot, nie chcesz wracać za barierę; mówisz tak dlatego, że jesteś zmęczony, ranny i do tego twoje stado nie ma obecnie własnego domu. Ale po złym okresie zawsze przychodzi okres dobry – mówię stanowczo, z zatrważającą wręcz pewnością siebie, patrząc ci przy tym prosto w oczy. – Czasami po prostu zdarza się, że szczęścia trzeba poszukać lepiej, w małych, pozornie nieistotnych, ale w rzeczywistości szalenie ważnych drobiazgów, które naszemu życiu nadają sens. A szczęście to można znaleźć na przykład w spotkaniu ze smokiem, który nauczył cię twojej ulubionej sztuki: magii... – Wyszczerzam szeroko kły. Kaszmirowy... Tak, tego właśnie potrzebujesz.

Przymykam lekko ślepia i koncentruję się, powoli zbierając magiczną energię w jeden punkt – dokładnie tak, jak za pierwszym razem. Wprawdzie teraz, będąc już doświadczonym i wyszkolonym czarodziejem, potrafiłbym zmaterializować swoją energię szybciej, ale... to nie pasowałoby do małego pisklęcia, które kiedyś przypadkiem poznałeś na niewielkiej plaży. Oto wiec niechże stanie się, niech narodzi, niech powstanie i niech znajdzie swoje istnienie pośród mroku tej groty: motyl. Niewielki, złocisty motyl o różowych skrzydłach, z których delikatnie sypie się proszek, gdy wykonuje nimi ruchy, starając się utrzymać równowagę. Taki, a przynajmniej mniej więcej taki, jakiego stworzyłeś ty... onegdaj mnie ucząc. I do tego jeszcze siada na twoim nosie, gapiąc ci się wprost w oczy.

A ja się tylko uśmiecham i obserwuję. No dalej, Kaszmirowy, uwolnij tę radość, którą tkwiła w twoim sercu w dniu, w którym spotkaliśmy się pierwszy raz!

: 06 cze 2016, 20:03
autor: Niewinna Łuska
To bardzo miłe, że zdecydowałeś się odstawić Kaszmira ostrożnie na ziemię, pomimo że on nie wykazał się podobną troską o twoje... uczucia? Stanął o własnych siłach, na drżących łapach. Przez krótką chwilę, na tej właśnie czynności skupiło się całe jego czerwone jestestwo, nie mówiąc nic, nawet nie patrząc na Ciebie, a raczej w ziemię. Zdawało się, że ten tytaniczny wysiłek potrwa jeszcze chwilę, jednakże determinacja Kaszmira starczyła na ledwie krótką chwilę. Opadł ciężko na zad, z ponurym westchnieniem, jakby zdegustowany własnym położeniem.
– Nie miałby być powodem do tego, żeby symulować atak niedźwiedzia – mruknął ze swojej niższej obecnie pozycji. Czy to miała być próba... stworzenia mało udanego żartu? Nie, to nie możliwe. Musiało ci się wydawać. – A o uzdrowicielach nawet mi nie mów... wiesz dlaczego wróciłem? Ze strachu o własny tyłek... Każdej nocy czuję, że rano mogę już się nie obudzić, a na tych "wolnych" terenach od siedmiu boleści, nie ma teraz żadnego uzdrowiciela, który łaskawie ruszyłby dla mnie swój zad.
Warknął na koniec, wyładowując dość zrozumiałą frustrację. Tak samo zrozumiałą jak to, że stado które porzucił na kilkadziesiąt księżyców, teraz nie chce się nim zajmować. W dalszym ciągu pysk wojownika pozostawał nieporuszony, jakby ktoś przylutował mu kąciki paszczy na stałe w jednej pozycji. Nawet nie drgnęły ku górze.
– Dzięki, że przypomniałeś mi o tym wszystkim... – dorzucił po wykładzie Kruczego, jakby nie było mu dość swojego zgorzknienia. – Na przykład w czym mam go szukać, Kruku?
Szczęśliwy był ostatnio wtedy, kiedy mógł robić co mu się podobało z dala od tego wolnostadnego przybytku płatnych uciech cielesnych.
Nagle wszystko zmieniło się w mgnieniu! Najpierw starszy samiec poczuł drgnięcie rzeczywistości, gdy czarodziej uwolnił swoją moc. Włosy na grzywie Kaszmira, która swoją drogą była zaniedbana i pozostawiona w nieładzie, jakby właściciel dawno o jej istnieniu zapomniał, zjeżyły się przy akompaniamencie nieprzyjemnego dreszczu. Magia... Maddara... Witaj ciemności, mój dawny przyjacielu. W pomieszczeniu zrobiło się jakby duszno. To już po jednym magicznym tworze na każdego obecnego smoka. Od dawna Kaszmir nie musiał używać mocy, kiedy żył wyjęty spod społecznych represji smoczego społeczeństwa. Nie musiał nawet oglądać innych jej użytkowników. Teraz jednak... znowu wszystko wracało na stare tory. Magiczny motyl. Wspomnienia odżyły w nim natychmiast i film z krótką, acz dość treściwą znajomością Kruczopiórego, przewinął mu się przed ślepiami, w czasie gdy czarodziejska zabaweczka zdążyła ulokować się na jego nosie. Nauka magii, podczas której był wściekły na swojego ucznia za sam fakt jego istnienia. Potem Kruk pod łapą Aluzji, proszący o pomoc. No cóż... na prawdę dla tego osobnika, magia była ważniejsza od zdrady zaufania? W prostym umyśle wojownika to zupełnie się nie mieściło. Skierował swoje ślepia na pocieszne stworzenie gniazdujące na jego pysku, ich spojrzenia spotkały się. Piękna iluzja. Ale wciąż tylko iluzja. Porządnym pacnięciem łapy wycelowanym we własny pysk, zgniótł motyla.
– Posłuchaj, wyrosłem z tego – stwierdził spokojnym głosem, w której pobrzmiewał jakiś mentorski ton, jakby ślad łagodnego politowania dla rozmówcy. – Wiesz ile mam księżyców? Ponad siedemdziesiąt. Ty też wcale nie masz ich mało na swoim łuskowatym karku. Też powinieneś wreszcie dorosnąć.
Patrzył swoimi ledwie widzącymi ślepiami prosto na niego, ale ogniskując je za postacią Kruczego, jakby łuski samca z ognia były przejrzyste.
– Dlaczego? Dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? Zostawiłem cię na śmierć bez mrugnięcia okiem. Myślisz, że na prawdę chciałem się z tobą przyjaźnić? Po prostu nauczyłem cię czarować i tyle, a ty uznałeś to za przejaw jakiejś głębokiej sympatii.... Teraz znów śmierdzisz cieniem, dokładnie jak wtedy gdy tworzyłeś pierwsze zaklęcia. To przypomina mi tylko o tym, że jesteśmy wrogami. Dorosłeś i jesteś niebezpieczny. Nie potrafię znowu się z tobą bawić, jakbyś wciąż był niczym więcej, niż bezbronnym pisklęciem.
Relacje, relacje. Wszystkie były takie trudne i pogmatwane. Musiał je teraz ciągle klarować dla smoków, które witały go po powrocie... w różny sposób. Dla niego wszystko było proste i nie miał pojęcia dlaczego jego pobratymcy lubili wszystko tak komplikować.
Zobaczyłeś jak wojownik po swoich słowach napiął mięśnie, przygotowując się do powstania. Nie był pewien twojej reakcji i wolał być w bardziej dogodnej pozycji do tego, co potem nastąpi. Jednakże, nie podjął tego wysiłku. Na powrót rozluźnił się, nim jego zad zdążył oderwać się od ziemi choćby na pół łuski. Siedział nieporuszony, nadal wgapiając się w ciebie jak ślepiec. Jego postawa promieniowała pewnością, iż wszystko co powiedział jest słuszne i zgodne z jego przekonaniami. Jak to pięknie wreszcie być w zgodzie z samym sobą. Nawet wtedy, gdy już nie potrafisz się bronić. Był teraz całkiem odsłonięty, wystawiony na jakiekolwiek działanie, zbyt osłabiony by zadziałać. Był na twojej łasce. I zdawał się zupełnie nie przejmować, jakby rzucił swoim życiem w twój pysk, a ono z mokrym plaśnięciem upadło pod twoje łapy. Co zrobisz z tym żałosnym ochłapem smoczej egzystencji?

: 19 lip 2016, 23:51
autor: Rwący Wicher
Wreszcie pokierowany wskazówkami matki trafił na miejsce. Jedno z wielu leżących na granicy ziem Cienia i Wody. Przywędrował tu niezwykle podekscytowany, ale także zdenerwowany. Oto wreszcie miał rozpocząć naukę, jako Adept i to w dodatku pod kątem przywódcy innego stada. To było takie fascynujące, że nie bardzo mógł usiedzieć na miejscu. Zrobił mały rekonesans po okolicy i uznał, że ta ukryta grota o całkiem sporych rozmiarach będzie idealna. Dlatego też tam zatrzymał się i ciężko posadził swój zad. Rozglądając się nerwowo na wszystkie strony oraz szurając po ziemi ogonem oczekiwał przybycia swego nauczyciela. Był ciekaw jak wygląda, ale przede wszystkim zainteresowało go, jakim cudem Heluyn udało się namówić go do nauczania magii? To była zagadka poza jego zasięgiem. Może jego przybycie w jakiś sposób rozjaśni mu tą sprawę. Póki, co lekko zdenerwowany siedział w oczekiwaniu przybycia przywódcy stada Życia.

: 20 lip 2016, 10:53
autor: Chłodny Obrońca
Jak to się mówi? Przysługa za przysługę? Oczywiście nawarstwiło się między nimi jeszcze wiele innych czynników, niż zwykły dobry interes dla obu stad. Jego córkę uczyła najlepsza uzdrowicielka Wolnych Stad, a synem Heulyn miał zająć się… no dobrze może nie najlepszy, ale prawie najlepszy czarodziej Wolnych Stad. Ważne , że znał się na swoim fachu i nie stronił od aren co na pewno dało się po nim poznać. Przybył powolnym krokiem, mimo iż poruszał się za pomocą tylko trzech łap i tak biła od niego siła i pewność siebie. W końcu czarodziej nie musi nikogo zdzielić łapą przez pysk by go zamknąć, wystarczy jedna myśli i może zdarzyć się coś jeszcze gorszego. Nauczyciel Rankora miał lewą, przednią łapę przewiązaną prowizorycznym, bo na smocze umiejętności skleconym, temblakiem. Dzięki czemu łapa nie włóczyła się smętnie za właścicielem, a była przytwierdzona luźno do piersi. Temblak składał się ze splecionych ze sobą liści oraz wici wierzb. Oprócz tego prawą, przednią łapę prawie nie porastała sierść przez ilość blizn jaka się na niej znajdowała. Ech, kilka nieudanych walk i proszę do czego to prowadziło. Jednak kilka blizn na łapach nie robiło takiego wrażenia co głębokie szramy na pysku samca. Cztery bruzdy zaczynały się z lewej strony pyska i ciągnęły aż do szyi, sama żuchwa natomiast była lekko przekrzywiona. Dla wprawnego oka ewidentna pamiątka po kilkukrotnie pogruchotanej szczęce. Brudnobłękitna sierść nie była miękka, a potężne białe, pierzaste skrzydła leżały teraz złożone po bokach smoka. Nad całym obrazkiem górowały granatowe, rozłożyste poroże. Jedynym może śmiesznym akceptem były sumiaste wąsy dyndające z pyska, a umiejscowione zaraz na nosem. Takiż oto smok pojawił się przed Rankorem.

Zlustrował swojego ucznia spojrzeniem i uniósł lekko krzaczastą brew do góry.
-Rankor, syn Czerwieni Kaliny?– zapytał spokojnym głosem.
Czekając na odpowiedź młodzika usiadł powoli i odsapnął. Jednak bez jednej łapy nie chodziło się tak łatwo… szczerze mówiąc to chodziło się tragicznie. Szkoda, że Rankor nie mógł prostu przyjść do jego groty.

: 20 lip 2016, 16:04
autor: Rwący Wicher
Wreszcie jego cierpliwość została wynagrodzona. W końcu na miejscu pojawił się jego nauczyciel. Przez chwilę bacznie mu się przyglądał, by w końcu lekko skłonić się przed nim okazując szacunek.
– Tak, jam jest Rankor syn Czerwieni Kaliny.
Odparł pewnym siebie głosem dumnie wypinając pierś. W końcu jego matka byłą znana i szanowana w wolnych stadach. Nic dziwnego, że wypełniała go duma z tego powodu skoro był jej dzieckiem.
– Miło mi Cię poznać mistrzu. Heluyn mi opowiadała o tym, że moim mentorem będzie Chłód Życia, przywódca stada Życia. Miałą rację, nie da się Cię z nikim innym pomylić.
Dodał jeszcze nie ukrywając swej ciekawości jego osobą. Wreszcie będzie uczył się o madarze i jak z niej korzystać. Jego entuzjazm aż był od niego.

: 21 lip 2016, 13:45
autor: Chłodny Obrońca
Starszy samiec był bardzo mile zaskoczony, lubił patrzeć i rozmawiać z dobrze wychowanymi młodymi co było potworną rzadkością w tych czasach. Nadal z tyłu pamięci miał w głowie spotkanie z innym adeptem który wyliczał bo wprost co robił źle. Jak można być aż tak nieokrzesanym… Chłód przemilczał też fakt, że gadał przecież z przywódcą. Ech młodzież. W każdym razie nie powinien być zdziwiony, że tak kulturalna samica jak Heulyn wychowała w taki, a nie inny sposób swoje pisklę. Sprawdźmy jednak jak dobrze potrafi się skupić. Chłód skinął głową raz jeszcze opowiadając przy okazji.
-I mnie miło poznać swojego ucznia.– ciekaw był też co takiego Kalina naopowiadała o nim swoim pisklętom. „Nie da się z nikim pomylić?” a to ciekawe, postanowił jednak nie zgłębiać tego tematu, jeszcze dowiedziałby się rzeczy o których wolałby nie wiedzieć.
Czarodziej siedząc sobie wygodnie odchrząknął nagle czyszcząc sobie krtań, czas przejść do lekcji.
-Usłyszysz teraz coś Rankorze co będziesz musiał zapamiętać do końca swych dni, to podstawa która pomoże ci zrozumieć pewne właściwości czarowania kiedy będziesz miał wątpliwości. Maddara to najczystsza forma energii mieszkająca wokół nas ale przede wszystkim w nas samych. Napędza nasze życie i bez niej, smoki w ogóle by nie istniały. Nawet wojownicy i łowcy którzy tak bardzo od niej stronią.– powiedział poważnie i dał młodzieńcowi chwilę by mógł przetrawić tą informację.
-Co więc się stanie jeśli chciałbym przywołać burzę z piorunami, porywisty wiatr i deszcz?– może Rankor jeszcze nie wiedział jak dużo jeden smok mógł stworzyć ale będzie to dobry test na początek.

: 21 lip 2016, 14:06
autor: Rwący Wicher
W duchu ucieszył się, że jego nauczyciel nie musiał zaczynać lekcji od tłumaczenia mu czy zwracania uwagi, że postąpił w jakiś sposób źle lub niewłaściwie. Był bardzo podekscytowany na samą myśl o czarowaniu, więc stwierdziwszy, że zaczną od teorii poczuł się nieco zawiedziony. Trwało to jednak krótką chwilę i niczego nie dał poznać po sobie, że coś takiego maiło w ogóle miejsce. Doskonale zdawał sobie sprawę, że bez jakichkolwiek podstaw może nawet zginąć lub co gorsza skrzywdzić bliskie mu osoby. Toteż nic dziwnego, że w skupieniu i bardzo uważnie słuchał słów mentora w celu nie tylko zapamiętania jak najwięcej, ale też po to, aby odkryć ich prawdziwe znaczenie. Temat, jaki został wybrany na początku od razu go wciągnął. Już nie uważał, że to ciągłe gadanie jest nudne. Nawet nie zdał sobie sprawy, że mimowolnie zrobił parę kroków naprzód w kierunku Chłodu, aby tylko nie uronić choćby jednego słowa. Słysząc pytanie od razu nie odpowiedział. Zdawało się, że myśli nad jego sensem. Rzeczywiście tak było tylko, że polegało na wyobrażeniu sobie przez Rankora przywołania takiej burzy z piorunami, deszczem i porywistym wiatrem przez niego samego. Widział siebie jak wywołuje ten kataklizm, a jego wrogowie czmychają, czym prędzej z podkulonymi ogonami. W końcu odważył się odpowiedzieć
– Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co taki czarodziej może mieć w zanadrzu. Jakim czarem może zaskoczyć, zaatakować. Sądzę jednak, że taka burza to dla wprawnego Czarodzieja to bułka z masłem. Wierzę, że Ci najlepsi nie takie cuda potrafią.
Zakończył swój wywód pewnym głosem, po czym wygodniej usiadł sobie na zadzie i wpatrywał się w samca pilnie przysłuchując się każdemu jego słowu.

: 22 lip 2016, 12:23
autor: Chłodny Obrońca
Zajęty tą nieco nudniejszą częścią nauki nawet nie zwrócił uwagi na to, że Rankor było nieco zawiedziony. Oczywiście, że każdy młodzik chciał od razu przejść do tworzenia zaklęć które mogły zranić, sam przecież tez chciał od razu stworzyć coś z niczego. Niestety teorii nie można było przeskoczyć co podkreślił tylko swoją wypowiedzią samczyk. Chłód uśmiechnął się mimowolnie i pokręcił łbem.
-Przypomnij sobie co powiedziałem o maddarze jako energii która daje nam życie. Jeśli chciałbym tu i teraz stworzyć chmurę taką która by lała deszczem, do tego chciałbym dołożyć pioruny które już same w sobie są skomplikowane oraz silny wiatr pewnie padłbym tu zemdlony. Niestety maddara ma swoje ograniczenia Rankorze, im mniej jesteś doświadczony tym mniejsze rzeczy potrafisz stworzyć bo ciężko opanować coś czego nie widzisz. Ta energia o której mówiłem jest też bardzo pierwotna i prosta. Jeśli pomyślisz sobie „chcę żywego zająca” zapewne dostaniesz masę zlepionych ze sobą kości, mięsa i futra bo zapewne nie wiesz jak działa organizm takiego stworzenia, czyż nie? Postrzeganie powłoki, a rozumienie jak coś działa od wewnątrz to dwie różne rzeczy. Rozumiejąc jednak oba te aspekty oraz fakt, że maddara jest prosta i ograniczona będziesz potrafił stworzyć coś niesamowitego. – powiedział poważnie po czym skinął głową na ziemię pomiędzy nimi.
Nad ziemią unosił się płomyk o zielonej barwie. Miał nie więcej niż dwie łuski, nie dymił się ale dawał ciepło. Chłód dołożył wokół niego szklaną kulkę, a płomyk zgasł. Odczekał chwilę po czym uśmiechnął się pod nosem, a płomyk znów zapalił się tylko tym razem wewnątrz kulki.
-Ogień by się palić potrzebuje dostępu do tego czym oddychamy. Nie potrafię tego nazwać, ale wiem, że bez tego nie złapałbyś oddechu. W środku kulki nie ma powietrza więc płomyk gaśnie, i tu z pomocą przychodzi maddara. Dałem mojemu płomykowi o wiele więcej energii tak by zużywają ją zamiast powietrza. Wiele ataków działa na tej zasadzie. Warto na przykład uodparniać ogień na wodę czy wiatr.– dodał.
-Wybiegłem jednak nieco poza to co chciałem ci przekazać. Źródło maddary, twojej energii jest w tobie Rankorze, ale aby znaleźć to źródło, zobaczyć je, musisz być spokojny i skupiony. Wycisz teraz swój umysł, wsłuchaj się w otoczenie i uwaga… nie myśl o niczym. O mnie, lesie, smokach, o niczym… słuchaj siebie a zobaczysz swoje źródło maddary.

: 23 lip 2016, 18:55
autor: Rwący Wicher
Z ogromną uwaga i coraz większym zainteresowaniem słuchał słów mistrza. Wszystko, czego dowiadywał się było takie niesamowite i wciągające. Starał się jak najwięcej spamiętać z tego, co słyszał. Już miał nawet zadać kolejne pytania, ale w tej chwili otrzymał zadanie do wykonania. Całą swoją uwagę skupił na nim. W celu uzyskania lepszego rezultatu wygodnie ułożył się w jaskini. Lekko przymknął oczy i zaczął miarowo oddychać. Powoli wyciszał umysł pozbywając się zbędnych myśli. Było to trudne i z początku szło mu mocno opornie w końcu miał jeszcze tyle pytań, tyle rzeczy chciał jeszcze dowiedzieć się. Powoli jednak schodziło to wszystko na dalszy plan. Wyrzucał z głowy wszelkie myśli. Skupił się na swym oddechu i biciu własnego serca. Na początku był to ledwie dosłyszalny dźwięk. Z czasem jednak stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy, by w końcu przybrać formę jednostajnego szumu z każdą sekundą zyskującego na sile i mocy. Równocześnie wyczuł coś jeszcze. Drugi dźwięk przypominający jakby bicie drugiego serca? Tak było coś jeszcze, co biło i rozlewało po całym ciele jak krew rozlewana jest przez serce. W końcu odkrył, że to ma moc, przypomina barwą jego szkarłatne łuski i także rozlewa się po całym ciele wypełniając mocą każdą komórkę jego ciała. Tak to była maddara nic innego. To odkrycie tak go zszokowało i zaskoczyło, że aż poderwał się do góry z rykiem. Był tym odkryciem tak otumaniony i oszołomiony, że nie patrzył na to gdzie pędzi. A zwyczajnie świecie podreptał w stronę swego nauczyciela wpadając w niego z dużym impetem i odbijając się od ściany, w końcu gwałtownie osiadł na zadzie mając na pysku głupkowaty wyraz oraz szeroko otwarte oczy.

: 29 lip 2016, 11:55
autor: Chłodny Obrońca
Chłód siedział sobie z przymkniętymi ślepiami, gdyby był fanem fajek pewnie jedną by teraz sobie zapalił i zaczął pykać okręgi. Uspokajanie rozbrykanego, młodego umysłu mogło nieco czasu zająć ale nie zamierzał się niecierpliwić, każdy przecież kiedyś zaczynał. Czy mógł przewidzieć nagły atak Rankora? Raczej nie, nauczyciel był równie zaskoczony co sam uczeń gdy ich spojrzenia się spotkały. Chłód wyglądał na nieco skonfundowanego gdy unosił jedną krzaczastą brew do góry, jakby pytająco. Widząc jednak oszołomione ślepia młodzika, a zarazem jego śmieszny pysk pokręcił głową i odetchnął.
-Poczułeś maddarę czyż nie?– odezwał się w końcu.
-Nie ma się czego bać, siedzi w tobie i tylko czeka byś ją jakoś wykorzystał.– dodał i pogładził swoją brodę.
-Nie masz może przypadkiem jakiś pytań? Widzę przecież jak cię coś mierzwi w środku, śmiało.– westchnął spoglądając z góry na swojego podopiecznego. Milczał by dać czas Rankorowi na uzbieranie myśli w kupkę i wyłożenie ich na głos. Miło było, że tak wytrwale słuchał, ale przecież Chłód nie bronił mu się odzywać. Po dłuższym czasie, czy też Rankor coś powiedział czy nie starszy smok zamyślił się nad kolejnym ćwiczeniem.
-Skoro widziałeś już swoją maddarę to może spróbujemy coś razem stworzyć?– rzucił propozycję i spojrzał na płaski grunt nieopodal nich. Skupił się na moment po czym nagle jakieś pięć szponów nad ziemią zaczęła unosić się mała kula stworzona z wody. Była nieco prześwitująca, poprzetykana błękitem, o średnicy trzech szponów, gładka powierzchnia jak i wnętrze były chłodne i mokre jak na wodę przystało. Kula unosiła się jednak i nie rozlewała na boki.
-Potrzeba nam czegoś bym mógł umieść tam wodę bez rozlewania jej.– odezwał się nagle zerkając na Rankora.
-Najpierw znów musisz się skupić, jak poprzednio, kiedy już poczujesz maddarę i ogólny spokój umysłu będziesz mógł zacząć obmyślać co też chciałbyś stworzyć w świecie realnym, naszym. Twór musi być precyzyjny bo jak pamiętasz, maddara to pierwotna energia, wszystko czego nie dopowiedziałeś stworzy po najmniejszej linii oporu, ale wcale.– na razie tyle podpowiedzi starczy, zobaczymy co się stanie.

: 29 lip 2016, 12:43
autor: Rwący Wicher
Dopiero po krótkiej chwili dotarł do niego fakt, że jego nauczyciel coś mówił. Młodzik bardzo ucieszył się z tego faktu gdyż dzięki temu otrząsnął się z pierwszego szoku. Na pytanie mistrza odchylił głowę wysoko do góry by móc mu spojrzeć prosto w oczy.
– Tak poczułem w sobie to. To zapewne byłą maddara, bo cóżby innego mogło to być? Ona wypełnia moje ciało mocą. Tworzy jakby drugie serce, które rozprowadza po całym moim ciele moc i siłę wraz z samą maddarą. Trochę mnie to zaskoczyło, ale i ucieszyło. Ona byłą taka obca a zarazem taka bliska mi. Zupełnie jakbyśmy niebyli i jednocześnie nie byli połówkami tej samej duszy?
W jego oczach można było zauważyć zdumienie na odkrycie tego faktu? Jedno jest pewne tym, czego wtedy doświadczył, tą myślą, która go w tym momencie oświeciła już nie podzielił się z Chłodem. Następnie ponownie skupił się na słowach dorosłego smoka.
– Tak! Bardzo chętnie. Do doskonały pomysł.
Chyba nieco zbyt energicznie przyjął propozycję nauczyciela entuzjastycznie szorując ogonem po ziemi oraz stąpając z łapy na łapę. Ponownie skupił swoją całą uwagę na tym, co mówił i wykonywał samiec. Kiedy skończył jeszcze przez chwilę nic się nie działo. To, dlatego że Adept starał się jak najlepiej wyobrazić w umyśle jak miałaby wyglądać ta kula z wodą w środku. Nie było to łatwym zadaniem z połączeniu do zaciągnięcia do pracy jego umysłu pełnego rozbrykanych i wszędobylskich myśli i pytań. Dlatego też zanim zabrał się za czarowanie rozpoczął od wyciszenia się a przede wszystkich swego umysłu. Regularnie i miarowo oddychając krok po kroku oczyszczał umysł ze wszelkich myśli. Kiedy tylko upewnił się, że właśnie tak jest zaczął powoli w głowie formować kulę. Nie za dużą i nie za małą. Przezroczystą, ale na tyle stabilną żeby mogła utrzymać w sobie jakaś ciecz np. wodę. Kiedy uznał, że jest wystarczająco wytrzymała dopiero wtedy zaczął wyobrażać sobie wypełniającą ją wodę. Kiedy w pełni utrwalił w swej głowie ten widok zaczął sięgać po maddarę wypełniającą jego ciało. Starał się nie robić tego zachłannie, ale czerpać jej mocy często a po troszku. Krok po kroku minuta po minucie ich oczom a raczej Chłodowi gdyż Porywisty miał lekko przymknięte ślepia dla większego skupienia, zaczęła ukazywać się kula. Najpierw byłą niezwykle blada i nie stabilna. Jednak z upływającym czasem stawała się coraz wyrazistsza oraz stabilniejsza. Dopiero wtedy zaczęło coś ją powoli wypełniać. Pierwsze próby kończyły się niepowodzeniem, ale już po którymś tam razem powoli zaczęła wypełniać ją woda. Był tak na tym skupiony le jednak zapomniał mimo wszystko o czymś. W ogóle nie kontrolował kuli. Ona jakby żyła własnym życiem poruszając się to tu to tam. Bez jakiegokolwiek nadzoru szybko powędrowała w górę by już po chwili unosić się nad Przywódcą Stada Życia. Jeden tylko maluteńki błąd, jedna nieuwaga, jedno rozproszenie się mogło doprowadzić do katastrofy. Kulka szybko zniknęłaby rozpryskując wokoło znajdującą się w środku wodę w tym wypadku pozbywając się całej zawartości prosto na mistrza. Raczej nie sądzę by ktokolwiek chciał doświadczyć i to dosłownie doświadczyć na sobie powiedzenia „zimny kubeł wody”.

: 02 sie 2016, 10:30
autor: Chłodny Obrońca
Zmrużył ślepia obserwując jak jego uczeń uspokoją rozbiegane myśli, a szło mu całkiem nieźle. Było to o tyle ważne, że w przyszłości będzie musiał umieć uspokoić się na klaśnięcie łap, zwłaszcza że przeciwnik raczej na pewno nie da mu chwili na zastanowienie się. Chłód skinął lekko łbem bardziej do siebie niż Rankora chwaląc mimo to jego staranność w przygotowaniach umysłu na twórcze myślenie. Myślicie pewnie, że nie dało się tego zobaczyć, błąd! Młody smok wyglądał jakby zapadał w letarg, przestawał się poruszać jedynie jego klatka piersiowa poruszała się miarowo. Perfekcyjny stan umysłu. Jednak to co było później, w sumie nie rozzłościło czarodzieja ale spowodowało, że uśmiechnął się z przekąsem pod nosem. Typowy błąd początkującego dlatego, nie zamierzał wrzeszczeć, jeszcze, na Rankora. Kula którą stworzył drżała i mimo, że z początku było ją słabo widać to Chłód i tak zorientował się że młodzik nie nadał jej pewnie wszystkich odpowiednich cech. Nie wystarczyło przecież pomyśleć – chcę kulę. Wtedy każdy głupi potrafiłby czarować. Kula drżała i w efekcie nie utrzymała wody który swoją drogą była o niebo lepsza niż pierwszy twór, z tym że rozlała się do wiadra. Gdyby się uprzeć to zadanie zostało wykonane. Woda znalazła się w wiadrze. Chłód jednak widząc, że jego uczeń chciał zrobić coś więcej oczywiście postanowił mu w tym pomóc.
-Rankorze powiem ci teraz co zrobiłeś źle i wysłuchaj mnie uważnie.– zaczął. Nie lubił gierek jakie prowadził Nauczyciel i wolał od razu powiedzieć co było nie tak, zwłaszcza że to była pierwsza, najważniejsza lekcja, podstawa podstaw.
-Jak już ci powiedziałem, maddara to niezwykle pierwotna energia musisz jej wyraźnie „powiedzieć” czego od niej oczekujesz. Nie wystarczy wyobrazić sobie, że chcesz kulę o średniej wielkości.– pokręcił kosmatym łbem, aż jego wąsy delikatnie zafalowały.
-Powiedz sobie jaka ma być ta kula, z czego zrobiona o jak grubych ściankach, jak bardzo wytrzymała. Jeśli nie do końca znasz smocze miary spójrz na siebie i spróbuj tak określić wielkość, np. że coś jest średnicy takiej jak długość twojej łapy. Jeśli nie chcesz by woda, płynna i bezbarwna, dodaj też jakiej temperaturze, ewentualnie smaku… w każdym razie, jeśli nie chcesz by woda znajdowała się w jakimś konkretnym „naczyniu” jak na przykład szklana kula, wyobraź sobie zagęszczone powietrze, tak gęste, że utworzy ono powłokę wokół wody w kształcie kuli. Możesz też zażądać by napięcie powierzchniowe wody było o wiele wyższe niż normalnie i że to ono będzie utrzymywać płyn by nie wypływał, a gdy umieścisz taką kulę w wodzie po prostu zniwelować napięcie by woda, wolna woda rozpłynęła się po wiadrze.– mówił powoli i miał nadzieję, że Rankor zrozumie o co mu chodziło.
-Pytaj jeśli nie rozumiesz i do dzieła. Zrób to jeszcze raz, chciałbym jednak by woda była ciepła i miała inną barwę niż zwykła woda, a także jakiś zapach.– dodał.

/wybacz za określenie „średnica” ale nie wiedziałam jak inaczej po smoczemu to określić by nie brzmiało ludzko .__.

: 09 wrz 2016, 21:35
autor: Szkarłatny Księżyc
Nie był to pierwszy raz, kiedy spacerował bez celu po terenach Wolnych Stad. Był to jednak pierwszy raz, kiedy robił to po powrocie zza bariery. Wyprawa okazała się być dla niego bardzo trafną decyzją. Odkąd wrócił, męczyło go dużo mniej problemów.
W tym miejscu był pierwszy raz. Nie pierwszy raz jednak o nim słyszał. Wcześniej dowiedział się zarówno o istnieniu wodospadu, jak i groty. Teraz zmierzał do nich, ciekaw, jak wygląda to wszystko od wewnątrz. Nie patyczkował się z unikaniem strumienia wody i zamiast pójść na około, wybrał wersję bardziej mokrą i postanowił wejść do groty bezpośrednio pod strumieniem wodospadu. Pochylił łeb i ruszył przed siebie, wcześniej ustawiwszy się przed wodospadem. Poczuł na barkach siłę uderzenia strumienia, która nie pozostała mu obojętna, ale mimo to szedł dalej do przodu. Nie minęła dłuższa chwila, kiedy znalazł się w środku. Przymrużył delikatnie ślepia rozglądając się dookoła.
– Halo? – zagadnął jedynie głupio, jak gdyby kogoś się tutaj spodziewając. Póki co nie usłyszał nic, poza odbiciem swojego głosu.

: 09 wrz 2016, 22:14
autor: Wilcza Pani
//jako że Poryw ma nieobecność na czas nieokreślony, przejmujemy temat!

Ukryte groty miały w sobie to coś, co przyciągało Faolitiarnę. Zwłaszcza te z kurtyną wody która służyła jako zasłona. Być może była to kwestia genów pustynnych, podpowiadających że dobrze mieć chłodne schronienie niedaleko wodopoju. Może tego, że zwykle takie miejsca były puste i rzadko odwiedzane. Fao się nad tym nie zastanawiała – liczyło się to, że jej się podobało. Znalazła grotę jakiś czas temu, kiedy wałęsała się po terenach wspólnych. Nietrudno było dostrzec zarys przestrzeni za wodospadem, zwłaszcza dla żądnego przygód wędrownika.
Od tamtego czasu było to ulubione miejsce Fao na terenie Zimnego Jeziora. Lubiła tu przychodzić i się odprężyć. Szum wody cudownie usypiał!
Dzisiaj nie było inaczej. Spała w głębi groty, rozciągnięta na płask. Rozłożone skrzydła zajmowały całą przestrzeń po bokach, a o wyciągnięte w przód łapy można było się potknąć. Pogrążona we śnie smoczyca drgnęła gdy głos dotarł do jej uszu. Leniwie uchyliła jedną powiekę, niezbyt zachwycona tym że ktoś przerywa jej drzemkę.
Zajęte – wymruczała zrzędliwie, nie siląc się na dalsze wyjaśnienia. Co za pomysł, bezczelnie łazić po grotach i budzić niewinne, zmęczone smoczyce.

: 09 wrz 2016, 22:47
autor: Szkarłatny Księżyc
Przyglądał się krótszą chwilę samicy, z dziwnym, delikatnym uśmiszkiem na pysku. Jej pomruk rozbawił go delikatnie. Samiec był nieco zaskoczony, a po krótszej chwili rzucił:
– To znów ty – wyprostował szyję i przekrzywił łeb, po czym szturchnął ją łapą w bark.
– Żyjesz? – zapytał, zwracając uwagę na jej niecodzienną pozycję. Było jej aż tak ciepło? Może po prostu była ciapą? Ściągnął łuki brwiowe zastanawiając się nad tym. Gdyby był sobą, prawdopodobnie zostawiłby ją tu w spokoju, odwrócił się i poszedł. Z niewiadomych przyczyn postanowił tutaj zostać.
Strumień wody, wciąż padający z siłą na jego zad, powoli zaczynał mu przeszkadzać, dlatego postanowił popędzić nieco Faolitarnę. Wziął nieco powietrza w płuca i wypuścił je po chwili, zamieniając w ognisty oddech. Nieduży, delikatny strumień ognia powędrował w stronę jej zadu, by nieco go "ogrzać". Miał nadzieję, że to nieco ją rozbudzi. Nie chciał zrobić jej krzywdy, a sam gest wykonał tak, jak gdyby znali się dość dobrze. Co z tego, że było to ich drugie spotkanie?

: 16 wrz 2016, 21:05
autor: Wilcza Pani
Co z tego? Co z tego?! A to, że zdaniem Faolitiarny niegrzecznym, wręcz nieuprzejmym zachowaniem było przysmażanie czyjegoś zadka!
Po raz drugi podniosła powieki w chwili gdy obca łapa dotknęła jej barku. Nie miała nic przeciwko przyjacielskim przywitaniom, jednakże w obecnej chwili była nieco zirytowana. Malachitowe ślepia zabłyszczały w promieniach światła przebijających się przez wodną kurtynę. Przez moment patrzyły na pysk Szkarłatnego bez wyrazu, jakby Fao go nie znała. Rozpoznanie pojawiło się chwilę później, po drugim słowie Wodnego. Fao potrząsnęła lekko łbem i otworzyła pysk do udzielenia odpowiedzi.
Widziałeś ty kiedykolwiek martw... – Dźwięczny głos niósł w sobie całą gamę emocji. Chociaż brzmiał przyjaźnie, nie ukrywał irytacji i ironii mówiącej... Przynajmniej dopóki nie zamknęła pyska. Widok płomieni zwykle miewał na smokach taki efekt. Fao nie była wyjątkiem, toteż przypadła płasko do ziemi i odepchnęła się odeń łapami, turlając w lewo. Problem tkwił w tymże nie złożyła skrzydeł i że jaskinia na tyle szeroka, by turlający się smok nie uderzył boleśnie w ścianę. Gwałtowna reakcja Cienistej spowodowała że płomień osmalił jej łuski i jakimś cudem złapał się w futro na grzywie i obecnie wspinał się wyżej po jednym z przydługich kosmyków. Nie zdając sobie z tego sprawy, Fao zamrugała i syknęła cicho. Auu, ta ściana była twarda... I chyba coś jej pykło w jednym skrzydle...
Skierowała oskarżycielskie spojrzenie na Szkarłatnego.
Trochę przesadziłeś z tym ciepłym powitaniem – rzuciła ostro. Wzięła głęboki oddech i zmarszczyła pysk. Coś się paliło?

: 05 paź 2016, 18:55
autor: Szkarłatny Księżyc
Tak, teraz zdecydowanie zrobiło mu się głupio. Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle! Nie spodziewał się, że delikatne "chuchnięcie" przywoła na tyle dużo ognia, żeby wyrządzić takie szkody. Byłoby też dużo inaczej, gdyby Fao nie zareagowała tak gwałtownie. A z resztą: czego się dziwisz, Szkarłatny? Toż to normalna reakcja jest! Samiec uniósł wyżej krezę zaaferowany, za cholerę nie wiedząc co robić. Skoczył trochę bliżej, jak gdyby chcąc zapobiec jej zderzeniu ze ścianą, ale nie zdążył zrobić nic więcej. Teraz widział obolałą samicę, która na szczęście nie zrobiła sobie nic więcej.
Zaraz, zaraz. Szkarłatny spojrzał przerażony na jej grzywę, którą powoli zaczynał trawić jego płomień.
– Palisz się! – co zrobił? Rozłożył szybko skrzydło. Jego błona pomiędzy "palcami" napięła się i wydęła do wewnątrz pod ciężarem wody. Uderzenie spadającej wody na nagle rozłożone skrzydło nieco zabolało, ale samiec był teraz zbyt zajęty "ratowaniem" Czujnej, żeby to poczuć. W pewnym momencie machnął skrzydłem do przodu, oblewając calutką samicę chłodną wodą. No, ale przynajmniej "pożar" zgasł. Podszedł nieco strapiony spoglądając na Faolitarną pokornie.
– Wszystko w porządku? – ojjj Szkarłatny, nie masz nic obycia ze smoczycami!