Strona 11 z 34
: 11 lut 2016, 21:23
autor: Wirtuoz Iluzji
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Stał jak wryty. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Mała łezka ześlizgnęła sie mu po policzku ale nic więcej. Poruszył lewą łapą. Proteza została wyrzucona. Nie wierzył. Po prostu nie mógł uwierzyć. Odgarnął śnieg z ziemi i delikatnie położył motylka na ziemi. Robił to tak delkatnie jakby bojąc się że coś mu sie stanie. Usiadł obok i nie mógł nic powiedzieć. Oglądał swoją łapę. Nie wierzył. Spojrzał po innych czy to widzieli. Prawdopodobnie tak.
: 11 lut 2016, 21:24
autor: Tialdreith
Otworzyła szerzej oczy widząc co się dzieje. Łapa Cienistego... odrosła. Dosłownie, jakby pod wpływem jakiejś dziwnej, magicznej mocy. Najpierw ogon Opiewającego, teraz to... Ten motylek zdecydowanie nie był normalny. Przekrzywiła łeb, spoglądając na niego błyszczącymi oczkami. Nie zareagował na przeprosiny w żaden sposób, może nadal jest obrażony?
Dlatego wyobraziła sobie kwiatuszek! Miał był niewielki, wielkości około półtorej szpona, a miał wyrosnąć z ziemi, przebijając się przez śnieg. Cienka zielona łodyżka z dużym, wyrastającym z niej listkiem. Dodatkowo wzmocniona przez magię, żeby kwiatek nie mógł zostać zniszczony przez byle co! Natomiast góra kwiatu miała składać się z wielu drobnych, niezwykle delikatnych, złotych listków, nieco przypominających barwę stworzonka, które wesoło latało między smokami. Sam twór miał wyrosnąć z ziemi, niedaleko Koszmarnego Kolca, żeby motylek mógł bez problemu go zauważyć. Tchnęła maddarę w wyobrażenie i spojrzała czy jej "prezent" się spodoba.
: 11 lut 2016, 22:20
autor: Kruczopióry
W międzyczasie w okolice zaszedł kolejny smok. Zamieszanie natychmiast zwróciło jego uwagę, uśmiechnął się nawet na moment, widząc znajome pyski, ale zaraz... znów spochmurniał. Nie miał teraz nastroju na rozmowy, a przyczyna była widoczna aż nadto: kompletnie przeżarty kwasem pysk. Z nozdrzy delikatnie sączyła się krew, na oczy ledwo widział, podczas oddychania zaś słuchać było charakterystyczne charczenie. Był poirytowany – wkurzała go ta cała niemoc. Niezdolność do zrobienia... czegokolwiek. Był czarodziejem, musiał walczyć, a tymczasem... został tymczasowo niepełnosprawnym, niezdolnym do pojedynkowania się kaleką.
Wtedy zobaczył motyla; nie wiedzieć czemu, to właśnie on przykuł jego uwagę. Czy kiedyś już nie wiedział przypadkiem tego samego owada...? Tak czy tak, nie wiedział, co się tutaj wydarzyło chwilę temu z łapą jego przybranego ojca – przybył zbyt póxno, aby na własne oczy ujrzeć cud. Potrzebował pocieszenia – kogoś albo czegoś, co sprawi, iż choć na chwilę zapomni o bolesnej ranie. Powolnym krokiem, nie odzywając się, podszedł bliżej łapy swojego ojca, uśmiechnął się do niego raz jeszcze, następnie zaś spokojnie, nie spiesząc się, przysiadł na śniegu, przysuwając nieco pysk do owada – choć bez przesady, coby go nie przestraszyć. Przyglądał mu się wyjątkowo uważnie pogodzonymi już właściwie z losem oczyma, zdolny rozpoznać teraz... właściwie każdy szczegół stworzenia. Piękny był. Cudowny. I pozwalał Kruczopióremu choć na chwilę zapomnieć o tym, iż czeka go dłuższy odpoczynek od pojedynków...
: 13 lut 2016, 20:17
autor: Administrator
Motylek wcale nie chciał opuścić łapy Koszmarnego Kolca. Jego odnóża były czepliwe, więc na nic zdało się jej przechylanie i próba delikatnego zsunięcia go na śnieg.
Co ciekawe Migoczącej Łusce nawet nie udało się nawiązać kontaktu ze swoją maddarą, która krążyła wokół niezwykłej postaci o złotych skrzydełkach spoczywającej na łapie Koszmarnego Kolca. Od samca emanowała ogromna energia – zapewne za sprawą motyla. Sam Koszmarny Kolec czuł się jakby krążyła mu w żyłach czysta magia. Nie jego magia, ale kruchej istoty, która uparcie trzymała się jego prawej łapy.
: 13 lut 2016, 20:26
autor: Słodki Kolec
Przybyłem do szklistego zagajnika przekonany, że coś sie tu dzieje bardzo ciekawego i się nie myliłem. Wszedłem pod starą borze kiedy jakaś malutka istotka otworzyła mojemu byłemu znajomemu łapę.
Podszedłem do cieniasa na bezpieczną odległość i patrzyłem ciągle w tą złota istotkę, która była która a tyle potrafiła zdziała. Patrzałem w to wręcz jak na bóstwo. Z szacunkiem i niedowierzaniem...
Usiadłem z niedowierzania. Chwilę się wahałem czy by nie wycisnąć łapy, ale dopiero po chwili z wielki. Bardzo wielkim wahaniem wystawiłem łapkę do przodu. Zatrzymała się na wysokości mojej piersi z pazurami skierowanymi do dołu. Czekałem.... Może ta łaskawa, piękna i delikatna istota zechce na mnie przysiąść
: 15 lut 2016, 8:47
autor: Kruczopióry
Westchnął cicho. Cóż jego ojciec miał w sobie takiego, iż motyl tak uczepił się jego łapy? Ale... czy to ważne? Wlepiał w owada ślepia cały czas, bez ustanku, smutno patrząc swoim niezwykle powoli gojącym się pyskiem. Ten to był szczęśliwy, żadnych trosk, zmartwień... Nie obchodziła go polityka, nie przejmował się jakimiś utarczkami, przepychankami, nie musiał martwić się losem innych... Piękne życie. Szczęśliwe. Żeby każde takiego było...
Bardzo powolutku, ostrożnie wyciągnął prawą przednią łapę ku łapie swojego ojca, tam, gdzie znajdował się motyl. Może on też dostanie szansę choć na chwilę zetknąć się z tym cudownym tworem natury? Tak ot, po prostu; dwa razy mu się nie udało, może do trzech sztuka? Obserwując owada z trochę kwaśnym uśmiechem, chciał choć przez chwilę móc go poczuć. Tak po prostu. Nie był w tym jakiś natarczywy, ale po prostu... nigdy nie siedział na nim żaden prawdziwy motyl. Tylko sztuczny, taki z maddary. A to... nie to samo.
: 15 lut 2016, 9:23
autor: Administrator
Choć była noc, w lesie przy starej brzozie było dość jasno. A to wszystko za sprawą jednego, maleńkiego stworzonka, którego jaskrawo błyszczące żółtym światłem skrzydełka przepędzały mrok.
Motyl nie miał sumienia, litości ani współczucia. Nie mogła na nim zrobić wrażenia straszliwa rana Śmiałego Kolca z którą nie potrafiła sobie poradzić nawet doświadczona uzdrowicielka, Azyl Zbłąkanych. Za to można było powiedzieć, że adepta spotkało wielkie szczęście i druga szansa. Gdy zbliżał łapę do łapy Koszmarnego Kolca, złocisty motyl poderwał się nagle do lotu. Łapa Śmiałego Kolca dotknęła łapy ojca i stał się kolejny cud. Pieczenie na ranie wzmogło się. Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby jakaś nieistniejąca powłoka dosłownie oderwała się od przeżartych tkanek. Całe płaty mięsa nim dotknęły śniegu zmieniły się w popiół i zostały zmiecione przez wiatr. Smok na chwilę oślepł. Obraz przed jego oczyma zamazał się. Nie mógł dłużej wytrzymać i musiał zamknąć oczy.
Maska strupów, brudu i krwi spadając odsłoniła zdrowe lico. Takie jak dawniej. Po straszliwej ranie nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Złocisty motyl trzepotał bezgłośnie skrzydełkami usiłując znaleźć drogę ucieczki spomiędzy Śmiałego Kolca i Wiecznego Ukojenia. Znalazł ją nieco niżej na niskim pułapie, pomiędzy łapami Wiecznego Ukojenia. Przeleciał pod nim muskając skrzydełkiem prawą łapkę Wiecznego Ukojenia. Uzdrowiciel nie mógł przez chwilę nabrać powietrza w płuca, ale kiedy poczuł, że blokada mija i mógł nabrać powietrza, aż się nim zachłysnął, bo swoboda z jaką wziął wdech zaskoczyła go.
Źle z nim było, kiedy tu przyszedł. Zapalenie płuc to poważna sprawa.
Zaraz. Jakie zapalenie płuc?
Motylek leciał chaotycznie. Przefrunął obok Migoczącej Łuski i na chwilę wylądował na jej rogu. Futerko smoczycy było mokre, ale mogła za to nacieszyć oczy zielonkawym kamieniem, którego lichy błysk dostrzegła dosłownie skok od niej. Kamyczek wyzierał nieśmiało spod zaspy. Aż dziwne, że nikt go tam wcześniej nie zobaczył. Kątem oka dostrzegła też przeźroczysty diament, tuż przed łapkami Faolitiarny. Wystarczyło tylko uprzejmie zwrócić pisklakowi uwagę na skarb, który leżał przed nim na wyciągnięcie łapy.
Motylek zawachlował złocistymi skrzydełkami odwracając się bokiem do wiatru, który go przechylił i oderwał od rogu Migoczącej Łuski. Lekki owad szybko nabrał prędkości i wysokości znikając smokom z oczu. Najprawdopodobniej wracał do domu.
// Śmiały Kolec: rana ciężka wyleczona,
Wieczne Ukojenie: zapalenie płuc wyleczone,
Migocząca Łuska: +1x rubin,
Faolitiarn: 1x diament.
: 15 lut 2016, 9:35
autor: Kruczopióry
Zatkało go. Dosłownie. Nie wiedział, nie rozumiał, co się właśnie stało. Zamrugał kilkukrotnie ślepiami, patrząc na swój pysk. Śmiały widział bez problemu, przede wszystkim zaś był... zdrowy. Zdrowy! Zaraz, zaraz czy to aby na pewno mu się nie przyśniło/! Popatrzył niepewnie na swojego ojca, zmierzywszy go od góry do dołu.
– Mi... To mi się nie przyśniło, prawda...? – zapytał niepewnie, nieco drżącym głosem. W międzyczasie łapą macając swój nos, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku. – Ja... przed chwilą byłem ranny i... i ta rana zniknęła, tak? Nic mi się nie wydawało? – drążył, spoglądając na Koszmarnego. – Co... Co się stało?
: 23 lut 2016, 21:04
autor: Wilcza Pani
– Bosh'tet!
Faolitiarna, odkąd pojawiła się przy Starej Brzozie, stała jak wryta w ziemię. Obserwowala to dziwne małe zyjatko – była ciekawa, czemu smoki się wokół niego gromadzą i kim jest. Nie było to jednak na tyle dziwne aby kompletnie skamieniala. W przeciwieństwie do oglądania jak za sprawą tego stworzenia smokowi z Cienia odrasta kończyna. Otworzyła szeroko pyszczek, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Co się stało? Przecież... mama jej mówiła, leczenie tak nie wyglądało! Wymagało ziół, okladow, naparow, magii... No i Uzdrowiciela. Może to był miniaturowy, bardzo potężny Uzdrowiciel?
Z komicznym wręcz zdziwieniem matujący się na jej pisklęcych pysku, obserwowała dalszy ciąg zdarzeń. Dopiero pytanie czarnoluskiego smoka, którego skóra z pyska własnie zeń spadla – bue! – wyrwało ja z tego stanu.
I wtedy wyrwało się jej z pyska ojcowskie powiedzonko. Brzmiało... odpowiednio do całej sytuacji. Potrzasajac łbem, próbując się wyrwać z dziwnego transu i zrobiła krok do przodu, nadeptujac na coś twardego. Przeźroczysty kamyk. Ładny! Złapała go odruchowo i traciła lekko czarnoluskiego w łapę.
– Nie, nie śniło ci się! Ten mały Uzdrowiciel wyrósł Ci nowa skórę! – oznajmiła poważnie. Wcale a wcale nie zdziwiło ja.. haha.. zdziwienie samca.
– A jemu wyrósł łapę! – Wskazała na Koszmarnego i na leżąca nieopodal proteze. I znów zwróciła swą uwagę na Ognia. – Kto to był? Nigdy nie widziałam takiego małego smoka! I leczy lepiej niż moja mama.
: 24 lut 2016, 19:06
autor: Kruczopióry
Kruczopióry potrząsnął łbem, tak jakby dopiero wypowiedź młodej wyrwała go z zamyślenia nad tym... cudem natury?! Ha, kto to wie! Popatrzył na Faolitiarnę... i uśmiechnął się. Potem popatrzył na Koszmarnego.
– Ale że nawet całą łapę...? – powtórzył za smoczycą ze zdziwieniem, oglądając swojego przybranego ojca uważnie i zatrzymując wzrok na jego kończynie. Chwilę poobserwował go, nim znów skierował spojrzenie na małą. – Nie mniej od ciebie zastanawiam się, kto albo co to było. To znaczy... znam stworzenia o podobnym wyglądzie, owszem, nazywają się motylami – zaznaczył. – Ale motyle zazwyczaj... nie leczą ran. A już na pewno nie w taki sposób – stwierdził nieco niepewnie, na moment odwracając wzrok w kierunku, w którym poleciał przed chwilą owad.
– Tak swoją drogą: jestem Kruczopióry – przedstawił się, stwierdziwszy, iż jednak dobrze byłoby wiedzieć, z kim się rozmawia. Jednocześnie wyciągnął ku smoczycy łapę w geście powitania. – Zabawne, jak niekiedy potrafią zaskoczyć różne cuda na tym świecie – stwierdził, parsknąwszy śmiechem. – Skądkolwiek ten motyl się wziął, to niewątpliwie cudowne stworzenie, co więcej, stworzenie wręcz przeznaczone do czynienia rzeczy niezwykłych. Ach, ile bym dał, żeby wiedzieć, o co chodzi z cała jego mocą! – niemal zakrzyknął, zadzierając swój łeb. – Ale ty pewnie nie wiesz. I nikt z obecnych tutaj prawdopodobnie też nie. Ciekawe, kogo można by o to zapytać – rzekł i przewrócił ślepiami, pozostając w dobrym humorze. Właściwie to... nie miał tutaj nic do dodania. Może teraz młoda powinna zabrać głos...?
: 02 mar 2016, 21:25
autor: Wilcza Pani
Cienista chętnie odwzajemnila uśmiech. Nieczęsto spotykała smoki które byłyby do tego skłonne. W sumie... to chyba tylko jej ojciec? Nie przypominała sobie, aby któraś z jej nauczycielek się doń usmiechala. Szczerzyla żeby, to może. Ale to nie było to samo,
– Calusienska. I jeszcze uzdrowil ogon tamtemu że stada.. eee... Życia? – odpowiedziała, wahając się przy nazwie stada. Po chwili po prostu wskazała na Opiewajacego. Nie była aż tak pewna swojemu węchowi. Co prawda ten niebieskofutry pachnial podobnie jak granicą z Życiem i Assure, ale kto go tam wiedział? Może się po prostu wybrał na spacer w tamte okolice.
– Motyle? Hmm, nigdy wcześniej żadnego nie widziałam. Dużo ich jest? Da się z nimi rozmawiać? – zagadnela, siadając naprzeciw samca. Kto by przypuszczal że ten mały co... Motyl nie jest uzdrowcielem. – A skoro nie leczą, to co robią?
Że zdziwieniem popatrzyla na wyciagnieta łapę. Co, miała jej dotknąć? Poza powitaniem sławnym, innych nie znała. Wolno wyciągnęła swoją łapę, dotykając nią kończyny Ognika. Ze o to chodziło?
– Faolitiarna. – Odpowiedziała odruchowo. – Nie masz piór. I co to kruk?
Tak, moi drodzy, wygląda pisklę które wyklulo się w porze Białej Zimy i nie miało jeszcze wielu nauczycieli którzy przekazali by jej wiedzę o świecie! Znała magię, była ona dlań codziennością, ale nie wiedziała czym jest kruk. Ani motyl.
– Zapytaj kogoś, kto będzie wiedział więcej od ciebie – zaproponowała wesoło. Udzielał jej się dobry nastrój – I, hmm, czy to dlatego że chcesz straszyć swoich wrogów kruczymi piórami? – dodała, patrząc z zainteresowaniem na Kruka. Logicznym było, że skoro Martwy powiedział że wybrał sobie takie imię aby jego wrogowie skończyli martwi, to pewnie inne smoki czynily podobnie.
: 04 mar 2016, 0:19
autor: Kruczopióry
Wsłuchiwał się uważnie w Faolitiarnę, która zalewała go potokiem słów, jak mało które zresztą pisklę, uważał więc aby nic istotnego z jej kwestii nie zgubić. Że jeszcze ogon? Co to był za motyl?! Zmierzył młodą wzrokiem; nie widział powodu, żeby kłamał, przecież na własne oczy ujrzał efekt działania tej dziwnej magii! Jejuś, którą kwestię teraz podjąć, tyle pytań...
– Zazwyczaj motyle nie uzdrawiają, ten to... wyjątek – zaczął niepewnie, drapiąc się po łbie. – Nie rozmawiają też, ale... i tak piękne. Bardzo lubię motyle – stwierdził, uśmiechnąwszy się nawet nieco. Ach, kolejne pytania!
– Kruk to jest taki ptak – rzekł... i nagle przed nim, pomiędzy pyskiem smoka a młodej wyczuć dało się delikatną wibrację maddary! Magiczna energia zaczęła powoli materializować się przed czarnołuskim, stopniowo nabierając formy i barwy, aż wreszcie... tak, kruk. Ptak stanął na śniegu i kilaka razy poruszył dziobem, następnie zaś zaczął rozglądać się, obracając, wzrok zaś zatrzymał na Faolitiarnie. Wpatrując się w nią z wyjątkowym zaciekawieniem, Śmiały zaś miał nadzieję, iż dzięki choć przez chwilę będzie mógł zebrać myśli. – Imiona nie zawsze mówią o smoku wszystko – rzekł, kontynuując odpowiadanie na potok pytań młodej. – I nie zawsze muszą się zgadzać z nim dokładnie; u mnie na przykład pasuje połowicznie. Bo owszem, nie mam piór, ale jestem czarny... jak kruk – rzekł, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – A wybrałem takie, bo po prostu mi się podoba. To chyba nic złego, prawda? – zapytał, uśmiechnąwszy się do małej. – I co tutaj robisz, hmmm...? – dodał, mrugnąwszy ślepiem porozumiewawczo.
: 05 mar 2016, 20:50
autor: Mistrz Gry.
Na Starą Brzozę również nadszedł czas. Spomiędzy drzew Szklistego Zagajnika zaczęła się sączyć szaro-zielona masa mgły, powoli pochłaniając każdy skrawek tego miejsca. Wijące się, żarłoczne macki wyciągały się w kierunku Starej Brzozy oraz życia, które tam wyczuły. Poruszały się urywanie, drążąc lekko, jakby mgła nie mogą się doczekać, aby pochłoną c to, co znalazło się na jej drodze i co nie zdążyło do tej pory uciec.
: 05 mar 2016, 21:30
autor: Kruczopióry
Wzdrygnął się; nie wiedzieć czemu, niespodziewanie tknęło go złe przeczucie. Coś... było nie tak. Odwrócił łeb... i już wiedział co! Do diaska, nastał kolejny atak!
– Pogadamy później! Uciekaj! – wrzasnął przerażony do Faolitiarny i nie zwlekając, wyobraził sobie siatkę z lian. Liany te były zielone, giętkie i wyjątkowo wytrzymałe, cały jego twór miał oczka o boku może pół szpona, serią kwadratów zaraz otaczając młodą. Nawet nie wiedział, czy Faolitiarna umie biegać, wolał nie ryzykować; przelał maddarę w twór, którym otoczył pisklę, czym prędzej chwycił młodą i natychmiast rozpędził się, z całych sił machnąwszy skrzydłami. Raz, drugi, trzeci... Byle dalej stąd, byle dalej od mgłu, u licha! Nie było czasu do stracenia, to co się ruszało!
Pofrunął na zachód, uciekając przed atakiem, trzymając w swojej siatce młodą ile sił. Nie zastanawiał się, po prostu leciał byle dalej, byle stracić mglę z zasięgu wzroku. Plan był prosty: zostawić Faolitiarnę na granicy terenów wspólnych z Cieniem, samemu ruszając stamtąd na północ, z powrotem do Ognia, aby tam ostrzec innych. O ile mgła do tego czasu nie odetnie mu drogi ucieczki... Cóż, miał nadzieję, iż w takim przypadku Stado Cienia nie będzie miało obiekcji do jego zachowania i wejście na jego ziemie. Zresztą nad czym on się zastanawiał...? Przede wszystkim musiał uciec w ogóle!
W międzyczasie wysłał też wiadomość ostrzegawczą do Pustyni. Przywódczyni musiała się dowiedzieć, co się dzieje... zwłaszcza jeśli podobny ruch mgła wykonała ku terenom Ognia!
: 17 lip 2016, 13:13
autor: Szczyt Potęgi
Stara brzoza byłą jednym zn nielicznych miejsc, w które lubił się udać po dniu pełnym wędrówek po lasach. Po pierwsze dlatego, że od czasu do czasu należało zmienić krajobraz, a po drugie dlatego, że każde drzewo darzył czymś na wzór ogromnego sentymentu graniczącego z niemal nabożną czcią. W końcu gdyby nie puszcza, nigdy nie przyszedłby na świat.
Był naturze winien co najmniej wielki szacunek.
Zmęczony po długiej, męczącej wędrówce w końcu klapnął pod rozłożystym pniem układając łeb na przednich łapach, zwijając skrzydła niczym poszarpane żagle starego okrętu, który zawinął do portu i owijając ogonem prawy bok swojego cielska. Ziewnął przeciągle, a w trakcie tego procesu poczuł, że w gardle zebrało mu się tyle gęstej flegmy, że musi ją wypluć.
Charknął raz, drugi, po czym wyrzucił z siebie ohydną ciecz o brunatno-żółtej barwie. Pewnie jakieś zapalenie albo inne coś. Pięknie.
A trzeba było zostać uzdrowicielem, zbierać zioła i leczyć jeżyki po lasach, to może teraz by sobie jakoś pomógł. A tak, był po prostu kolejnym czarodziejem mogącym straszyć jaki to jest silny.
Ale nie był i nie lubił się takim czuć. Po prostu ćwiczył magię, bo ją lubił, stanowiła miłą odmianę od tego, co widziało się każdego dnia na trakcie w czasie wędrówki.
Ziewnął po raz drugi, roztaczając woń jagód, jeżyn oraz malin. Zanim zapach zniknął całkowicie, obejrzał się na swój grzbiet czy może z tych wszystkich porostów wyrosła chociaż jedna jagódka.
Nie?
Szkoda...
: 17 lip 2016, 21:23
autor: Poranna Rosa
Smoczyca dawno nie przebywała na terenach wspólnych. Podróżowała poznając nowe rośliny, które w ich obozie nie rosły. Kwiatki, drzewa, niekiedy nawet znane jej, malutkie zioła. Nie nadawały się co prawda do leczenia z powodu niewielkich rozmiarów, ale wciąż mogła czuć ich piękną woń. Krocząc wśród drzew Szklistego Zagajnika przyglądała się tutejszym drzewom. Szybko jednak dotarła do Starej Brzozy. Niespodziewanie w jej pobliżu dostrzegła coś, co przypominało smoka, ale całe porośnięte było mchem, trawą i innymi roślinkami. Insekty przechadzały się po jego ciele. Czy to aby na pewno był smok? Może jednak dziwnie ukształtowany kamień? Oboje znajdywali się na skraju tego miejsca. Można nawet powiedzieć, że bardzo daleko od niego. Sama brzoza była bowiem przejęta przez macki zabójczej mgły.
Nie ważne co to było, do uszu Spłoszonej dotarło coś jakby charknięcie i splunięcie. Czyli to jednak był smok! Samica nieśmiało zaczęła się zbliżać. Wydzielina, którą wypluł wcale nie wyglądała dobrze.
– Witaj nieznajomy. Niebezpiecznie jest przebywać tak b-blisko mgły. Cz-czy potrzebujesz może pomocy uzdrowiciela? – Nie przedstawiła się, a jedynie delikatnie skinęła głową. Przy ostatnim słowie pokazała palcem na siebie. Uzdrowicielem jeszcze nie była, pozostało jej bowiem jeszcze kilka testów na tą rangę. Nie oznaczało to jednak, że nie mogła pomóc temu biednemu, choremu samcowi.
: 17 lip 2016, 21:35
autor: Szczyt Potęgi
~Jakiej mgły? Co tu się działo pod moją nieobecność?~
Spytał zaniepokojony, gdy nieznajoma samica podeszła bliżej. Czuł nawet coś na wzór dziwnego niepokoju. Faktycznie, w atmosferze dało się wyczuć coś bardzo dziwnego, wręcz podejrzanego, zważywszy, że samiec bardzo często przemierzał tereny swojego stada wzdłuż i wszerz. CO prawda, bardzo dawno temu, niemniej nawet teraz czuł pewną różnicą.
~Chcesz mi pomóc? Nie wiem czy jesteś w stanie. Gardło boli mnie do tego stopnia, że ciężko mi mówić, a co dopiero zrobić użytek ze smoczego oddechu. Nawet nie wiem do końca co mi dolega. Ostatnią zimę oraz wiosnę spędziłem we śnie, będąc zakopanym w środku lasu i do teraz nie bardzo potrafię się odnaleźć. Niemniej dziękuję za same chęci. Odkąd sięgam pamięcią, mało było takich, którzy chociaż by próbowali.~
Przekazując taką wiadomość mentalną, podszedł powolnym krokiem do Spłoszonej, pozwalając zdrewniałym kończynom zaskrzypieć, zrzucając z siebie przy tym kolejne połacie suchej, odpadającej płatami ziemi. Rozwarł paszczę przed uzdrowicielką.
~Nazywam się Posłaniec Natury. Jak Ci na imię?~
: 19 lip 2016, 15:11
autor: Poranna Rosa
Samica postanowiła odpowiedzi zostawić na później wpierw musiała zająć się chorobą. Nie chciała pozwolić, by samiec dłużej cierpiał.
Zioła oczywiście przyzwała z zapasów Życia, bo na obcego smoka nie będzie jak na razie zużywała swoich. Tym bardziej, że były w naprawdę opłakanym stanie. Jako, że Życie nie posiadało lubczyku na stanie, Spłoszona musiała użyć do leczenia orzecha włoskiego oraz imbiru. Najpierw pochwyciła więc miseczkę z wodą. Podgrzała ją za pomocą maddary, by miała odpowiednią temperaturę. Wielokrotnie zagotowała w nim napar z ususzonych skorupek orzecha. Po odcedzeniu skorupek od powstałego napoju, ochłodziła go, by samiec się nie poparzył. Potem mogła podać go do wypicia Posłańcowi Natury. Imbir musiała zaś zetrzeć w miseczce, a następnie sparzyć i przygotować ponownie napar. Zioło to również powinno pomóc w tym stadium choroby. Dodała do niego odrobinę miodu, a następnie ostudziła i również podała czarodziejowi.
Spłoszona przyłożyła swoją łapkę do brudnego, omszałego barku samca. Nie czuła jakiegoś specjalnego dyskomfortu przy dotykaniu go. Był jak las. W zapachu, wyglądzie i w dotyku. Wysłała magiczną sondę, by sprawdzić jak wygląda wnętrze jego dróg oddechowych. Najpierw oczyściła więc jego całą gardziel, gruczoły jak i inne zainfekowane miejsca. Wyeliminowała wszelkie brudy, bakterie czy inne czynniki, które sprawiły, że jej pacjent jest aktualnie chory. Delikatnie pozbyła się opuchlizny. Starała się nie sprawić samcowi więcej bólu. Naprawiła zniszczone choróbskiem naczynia krwionośne i nerwy. Zarówno wokół gruczołów jak i w całym układzie oddechowym. Zregenerowała błonę śluzową gardła i nawilżyła cały układ. Po przelaniu w to wszystko maddary, odjęła łapę od ciała. Zamknęła w ten sposób powstałe między nimi połączenie. Przechyliła delikatnie łepek wpatrując się w Posłańca.
– Spłoszona Łuska, kleryczka Ognia. Wkrótce uzdrowicielka. – Uśmiechnęła się łagodnie. Zazwyczaj Ogniści i Cieniści byli źle nastawieni do smoków z Wody i Życia. Jednak smoki z tych dwóch stad, które poznała... były naprawdę miłe! Dlatego też i ona mogła być dla nich miła.
– Przespałeś całą wiosnę i zimę? I wciąż wy-wyglądasz tak młodo?! – Otworzyła nieco szerzej pyszczek, ale szybko zamknęła jadaczkę i cicho się zaśmiała. Jej wzrok co chwilę przenosił się na mgłę w oddali.
– Tam za tobą. Ta zielona mgła. Wcale nie jest niczym bezpiecznym. Zajęła całe tereny Życia i powoli wkracza również na ziemie innych stad. N-nikt nie wie jak ją powstrzymać. Atakuje swoimi mackami każdego, kto się do niej zbliży. Jest naprawdę silna, bo niejednokrotnie ciężko poraniła jakiegoś s-smoka. – Wyjaśniła w skrócie wychylając się zza samca i łbem wskazując na mgłę. Naprawdę niezbyt dobrze się czuła przebywając tak blisko niej. Bała się. Dlatego też miała nadzieję, że zaraz będzie mogła wrócić do obozu. Jej wzrok znów powrócił na pysk Posłańca. Skrzydła miała otworzone, zwisały nieco sztywnie u jej boków, w każdej chwili gotowe do lotu. Czekała.
Dodano: 2016-07-19, 15:11[/i] ]
– Och zobacz, udało się! J-jesteś zdrowy! – Po chwili jeszcze dodała, gdy dostatecznie przyjrzała się efektom swojej pracy. Trzeba przyznać, że nie poszło jej tak źle. Nawet jeśli miała tam jakieś sprzeczki z maddarą. Tak czy siak smok był zdrowy i to się teraz najbardziej liczyło.
– Na następny raz jednak proszę nie czekaj tak długo z chorobom. Drugie i trzecie stadium zawsze jest n-nam trudniej wyleczyć. Do tego w przypadku niektórych chorób mogą być również dla ciebie g-groźne. – Zakończyła na tym swoją wypowiedź i wlepiła ślepka w Posłańca. Chciała coś jeszcze powiedzieć, czy oboje mogli już wrócić do swoich obozów? Albo przynajmniej Spłoszona. Nawet jeśli wypełniała ją radość z powodu kolejnego udanego leczenia... to nie zapominała o niebezpieczeństwie ze strony mgły.
: 19 lip 2016, 16:21
autor: Szczyt Potęgi
-Wracasz mi życie, młoda damo. Nie zapomnę Ci tego. A skoro już mowa o tej mgle... odkąd was dręczy?
Spytał już swoim głosem, który niosąc każde słowo sprawiał wrażenie bardzo starego, ale również mocnego i ciepłego, należącego do kogoś dużo starszego niż faktycznie był młody smok. Powoli idąc w stronę gęstego lasu będącego w oddali, acz po przeciwnej stronie niż mgła, zlustrował swoją rozmówczynię szmaragdowymi ślepiami. Samica bała się tej dziwnej abominacji i skoro zajmowała ona aż tak wielkie połacie terenów, Posłaniec czuł, że powinien zaufać słowu Spłoszonej. Nawet jeżeli było ono jękliwe i z początku nieskładne.
– Dziękuję Ci za radę, ale niestety to nie ja do końca decyduję o tym, kiedy zapadam w sen. Taka już cecha naszego gatunku.
Odparł, krocząc przed siebie powolnym, acz jednostajnym ruchem wskazującym jakby to nie był smok, lecz drzewo, które przed chwilą wyrwało korzenie z ziemi celem pozwiedzania okolicy.
: 19 lip 2016, 16:53
autor: Poranna Rosa
– Twojego gatunku? Dużo takich osobników jak ty mieszka na tych ziemiach? Czy wszyscy wyglądają jak... las? – Ostatnie słowo zaznaczyła z dobrze słyszalnym zdziwieniem. Smoki raczej kojarzyły jej się zawsze jako szybkie i zwinne bestie, albo przystojne i śliczne, a zarazem groźne istoty. Może i jej brakowało tego ostatniego, ale przynajmniej miała smocze kształty. Dobrze widoczne. Zaś ten samiec... bardziej wyglądał jak gałęzie, mech, liście, ziemia, skały i inne części natury, które razem zostały sklejone w smokopodobną masę. Nawet to wszystko na nim żyło. Tak jak w normalnej glebie. Zarówno rośliny jak i insekty. Interesujące.
– Mgła jest tu już naprawdę długo. Dowiedziałam się o niej jakiś czas temu, ale możliwe, że nawiedza te ziemie już około dwudziestu księżyców. Może i więcej. Przynajmniej tak słyszałam od mamy. – Odpowiedziała na pytanie Posłańca.
Ruszyła za nim. Może lepiej powiedzieć, obok niego. Oddalali się od mgły, to dobrze. Sakura musiała zwolnić krok. Poruszała się bardzo wolno, a jej kroki były niezbyt duże. Dziwne uczucie. W końcu zawsze chodziła tak szybko, prawie truchtem.
Wlepiła wzrok szafirowych ślepi w samca.
: 21 lip 2016, 15:13
autor: Szczyt Potęgi
Smok pokręcił głową, co, jak sam sądził, było wystarczającą odpowiedzią na pytanie Spłoszonej. Aby jednak nie pozostawić żadnych wątpliwości, kontynuował.
– Mój dom leżał bardzo daleko stąd, gdzieś na południu, gdzie drzewa rosły prawie tak wybujale jak góry, a ich korony przysłaniały światło słońca. Jest nas niewielu, ale wierzę, że ten rodzaj przetrwa jeszcze wiele księżyców. Tak sądzę.
Powiedział, przyspieszając nieco kroku. Zdrewniałe kończyny sprawiały wrażenie jakby na przemian trzeszczały i pękały, a pokrywająca je łuska co chwila zmieniała swoje położenie, niczym ruchoma mozaika. Czy mógł uchodzić za zlepek gleb, skał i roślin? Pewnie tak, ale warto wspomnieć, że już długi czas temu przestało go obchodzić jak reagują na to inne smoki. Po prostu był sobą, nie udając nikogo innego. Bo, powiedzmy sobie szczerze, nawet gdyby próbował, nie dałby rady. Miał już coś takiego, że nieważne ile zażyje kąpieli w jeziorze, czy morzu, znajoma warstwa czarnoziemu znowu powróci na jego cielsko, a mchy i zeschnięte trawy zawsze będą gościły na grzbiecie Posłańca równie często, co drobne, leśne żyjątka.
– Zawsze budzę się wtedy, kiedy na tych ziemiach są jakieś problemy. Widzę, nie nudzicie się.
Skomentował.