Strona 11 z 30

: 21 sty 2016, 21:28
autor: Kruczopióry

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

"Wprawdzie twoja pozycja w locie przypomina bardziej szamotanie się tonącego psa niż prawdziwe frunięcie, aczkolwiek powiedzmy, że na teraz może być!" stwierdził Kruczopióry w kolejnym przekazie, oczywiście nie omieszkując dołożyć do tego cichego chichotu. "Czas na etap ostatni, czyli lądowanie. O, akurat pod nami znajduje się polanka!" krzyknął w następnej wiadomości, samemu uśmiechając się. Szczęśliwie w tym miejscu było dość przestrzeni, aby wylądować w miarę bezpiecznie, więc...

"Najpierw musisz obniżyć bardzo lot, tylko tym razem w kontrolowany sposób" przekazał po chwili, samemu skupiając wzrok na miejscu lądowania. "Musisz się pochylić bardzo mocno w przód; wygiąć skrzydła tak, jak przy normalnym obniżaniu, tylko mocniej, aż poczujesz, że prawie spadasz. Przy czym cały czas pilnuj dystansu, coby nie zaryć łbem o ziemię" dodał z typową dla siebie zadziornością, nie przerywając tłumaczenia. " kiedy poczujesz, ze podłoże się zbliża, jeszcze raz wygnij ciało w łuk, ale tym razem w inną stronę: głowę i ogon mają iść ku górze. W takiej pozycji powinno cię tak jakby samo z siebie wynieść trochę wyżej, zwłaszcza z pomocą skrzydeł. Musisz w niej pozostać do czasu, aż znajdziesz się pionowo względem ziemi – wtedy wykonujesz kilka bardzo silnych machnięć. Tak silnych, na jakie tylko cię stać" zaznaczył, nieustannie obserwując małego. "Chodzi o to, aby ich energia cię wyhamowała – wtedy kończysz kilkoma spokojniejszymi ruchami, pozwalając ciału spokojnie opadać, aż dotkniesz łapami ziemi" zakończył, uśmiechnąwszy się. "Do dzieła!"

Oczywiście... nie byłby Kruczopiórym, gdyby w jego oku nie pojawił się charakterystyczny dla smoka błysk – tego Rabuś nie mógł jednak zauważyć. Ale tym razem bez czegoś nadzwyczaj niebezpiecznego – ot, tuż przed samym lądowaniem niech się znienacka za plecami rudzielca pojawi pies, dość duży, o jasnobrązowym, krótkim futrze. Niechże ten pies w ostatnim momencie rzuci się pisklakowi na szyję... i niech wyliże mu calusieńki pyszczek, o!

: 23 sty 2016, 0:48
autor: Lisi Kolec
Rabuś zaśmiał się głośno słysząc pierwszy przekaz podesłany mu przez Kruczopiórego. Wyobraźnia zadziałała na tyle dobrze, że potrafił stworzyć dosłowny tej sytuacji w głowie. Potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się owego wyobrażenia. Z resztą przyda mu się teraz uwaga – skierował wzrok w dół, czego nie wiedzieć czemu nie robił zbyt często podczas lotu. Był całkiem wysoko, choć mimo to wciąż mógł dojrzeć to, co dzieje się pod jego łapami. Rzeczywiście dojrzał polankę, z resztą całkiem sporą.

Cichy Wąwóz był prawdopodobnie daleko za nimi, skoro już w tym momencie przestały być widoczne skały – a może znajdują się właśnie nad jedną ze ścian wąwozu nawet o tym nie wiedząc? Smoki spędziły ze sobą dotychczas bardzo dużo czasu, tak też prawdopodobnie niedługo zacznie się ściemniać.
Rudy miał teraz doskonały humor – nie czuł jeszcze zmęczenia związanego z tym dotychczas nietypowym wysiłkiem dla pierzastych kończyn, z pewnością nie było mu też zimno, bo bez przerwy się ruszał. Gdy Kruczy wspomniał o pochylaniu się w dół, natychmiast przypomniał mu się efektowny ukłon. A nie mówiłem, że nie zapomnę? Gdyby Rabuś potrafił się posługiwać maddarą, z pewnością wysłał by taki przekaz w odpowiedzi.

Młody kiwnął ochoczo głową po zakończeniu wykładu na temat lądowania. Oswojony z powietrzem bał się teraz nieco mniej, ale mimo to przeczuwał, że za chwilę uświadomi sobie, że lepiej było w ogóle nie odrywać się od ziemi...
Rudy skierował skrzydła nieco w kierunku pionu, aby nieco wyhamować się przed tym jak rozpocznie manewr. Kilka mocniejszych machnięć skutecznie wytraciło prędkość – no to teraz w dół! Z uśmiechem na pysku przechylił całe ciało pod kątem w kierunku ziemi – ukłon pełen wdzięku i klasy! Skrzydła, którymi według wskazówki starał się nie machać, rozłożył maksymalnie, tak jak podczas skrętu, jednakże ustawiając je tak jak ciało, czyli w dół. Stopniowo zaczął pochylać się coraz bardziej, kończyny lotne usilnie starały się przykurczyć do ciała, jednak młody trzymał je w ustalonej pozycji. Coś przeczuwał, że jeśli da się pokonać wiatru, to spadanie kontrolowane nagle zamieni się w "szamotanie się tonącego..." i co tam dalej było...
Ziemia zaczęła zbliżać się nieubłaganie szybko – dreszczyk emocji nastroszył krótko przyciętą szczecinę, zaś w oczach Rabusia pojawił się delikatny błysk. W tej chwili był całkiem pewny siebie, ale nie na tyle, by zaufać dobie w kwestii oceny odległości. Prawdopodobnie mógł jeszcze chwilę zaczekać, jednak instynkt podpowiedział mu, że właśnie w tej chwili należy wykonać manewr. Skrzydła delikatnie prześlizgnęły się do pozycji poziomej, zaś głowa i szyja mocno wyciągnęły się w górę. Poczuł mocne szarpnięcie, jakby uderzenie powietrza. Dla dopełnienia, również tułów wraz z ogonem nieco wykrzywiły się do góry, by po chwili trwania w tej pozycji w końcowym efekcie nadać Rabusiowi pion. Ziemia pomykała mu w tył tuż pod łapami – zamachnął się kilkukrotnie skrzydłami. Zgodnie z wskazówką bardzo się do nich przyłożył, a nawet bardziej! Kilka szarych piór uleciało gdzieś z drobnymi zawirowaniami spowodowanymi gwałtownym ruchem powietrza. Młody wyciągnął łapy do przodu. Krótkie szybowanie, tym razem zakończone delikatnym falowaniem skrzydeł, z pewnością zakończyło się lepiej niż to awaryjne lądowanie podczas pierwszej próby wzbicia się w powietrze. Młody nie zdołał jednak wyhamować prędkości do zera, tak też wolnym truchtem przebiegł krótki kawałek, zanim się zatrzymał.
Już w momencie kiedy zetknął się z ziemią można było usłyszeć wesołe dyszenie – też by usłyszał, gdyby nie to, że w chwili obecnej przytłumiał go jego własny oddech. W każdym razie, w momencie, kiedy powoli, ociężałym krokiem zaczął wytracać prędkość, coś niespodziewanie rzuciło mu się na szyje. Młody z nieco opóźniona reakcją syknął gniewnie obnażając przy tym rząd zębów. Szedł na tyle chwiejnym krokiem, że stwór bez problemu wytrącił go z równowagi, powalając tym samym na ziemię Niemal natychmiast jego pysk przybrał wyraz zadziwienia, kiedy okazało się, że żadnego bólu nie czuć! Było tylko... bardziej mokro? Gdy tylko Rabuś chciał zerknąć na potencjalnego agresora, ślina szczeniaka skutecznie zakleiła mu ślepia, zlepiła sierść i zmoczyła nos. Młody wykrzywił się w grymasie niezadowolenia, po czym powoli dźwignął się na łapy, przecierając ślepia dla lepszego widzenia. Zlustrował stworzenie wzrokiem – pies to nie wilk, także Rabuś górował nad nim wzrostem. Wlepił groźne spojrzenie w pysk brązowego przyjaciela, po czym znienacka odwdzięczył mu się niezwykle mokrym liźnięciem po pysku.

Grunt pod nogami wydawał się teraz czymś nienaturalnym – uczucie nieważkości nagle zostało przerwane gwałtownym spotkaniem z ziemią. Gdy adrenalina ulotniła się z organizmu Rabuś poczuł taką niemoc, że aż zaczął zastanawiać się, czy nie będzie trzeba wszcząć jakiejś nauki chodzenia! Ewentualnie może powoli zacząć aspirować na kowboja, gdyż jego chód jednoznacznie by się z tym kojarzył...
Obolały, zdyszany malec, tak jak i po biegu teraz i przy locie, padł na ziemię brzuchem do góry.

: 23 sty 2016, 1:05
autor: Kruczopióry
– I to by chyba było na tyle! – krzyknął radośnie Kruczopióry, zgrabnie lądując tuż przez zmęczonym pisklakiem. Był uśmiechnięty, obserwując rudzielca; dał mu w kość, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, ale jeszcze lepiej wiedział, że ten wysiłek zaprocentuje kiedyś – w przyszłości... Rabuś okazał się nadzwyczaj pojętnym uczniem, takim, z którego wręcz czuł się trochę... dumny. Jeszcze nigdy nie był się tak szczęśliwy, widząc pisklaka lezącego do góry brzuchem. Podszedł bliżej, w drodze odwoławszy psa – i delikatnie położył łapę na klatce piersiowej futrzaka, potrząsając nią.

– Dobra robota, młody. Teraz kiedy będziesz musiał przed kimś uciekać, powinieneś dać radę – rzekł pogodnie, mrugając ślepiem do pisklaka. – pewnie już czas wracać do domu, co? – zapytał. – Już późno, zaraz mi tu padniesz na środku terenów wspólnych, a jednak nie chciałbym cię mieć na sumieniu. Mogę cię odprowadzić na granicę – dodał, pozostając w dobrym humorze. – Oczywiście kiedy już wyleżysz się na tyle, żeby podnieść zad – dopowiedział jeszcze, mrugnąwszy ślepiem.

Namyślił się, wznosząc łeb ku niebu; ciekaw był bardzo, jaką drogę obierze ten młody. Rabuś nie był wprawdzie pierwszym i pewnie nie ostatnim uczniem Kruczopiórego, ale... coś z jakiegoś nieuzasadnionego powodu podpowiadało mu, ze ten jeden uczeń okaże się szczególny. Miał w sobie... to coś. To coś, co wyróżnia najwybitniejszych. A przynajmniej takim wydawał się smokowi...

// raport lot I i II :)

: 23 sty 2016, 14:45
autor: Lisi Kolec
/Czytam pierwsze posty i w sumie... chyba w międzyczasie zrezygnowałam z grania głupiego pisklaka XD

Ledwo co przymknął oczy, a już nim szturchają! Rabuś podniósł gwałtownie łeb, co nie było zbyt dobrym wyjściem w tej sytuacji. Jedynie zakręciło mu się w głowie, tak też ułożył się z powrotem na ziemi by odczekać chwilę, zanim znowu pokusi się o tego typu zryw.
Dopiero teraz dotarło do niego to, że zrobił coś na prawdę wyjątkowego – pierwszy raz oderwał się od ziemi! Uśmiechnął się sam do siebie, po czym skierował wzrok na Kruczego i kiwnął mu głową.
Już wstaje, wstaje...
Młody przewalił się na bok, po czym nie chcąc angażować skrzydeł dźwignął się wpierw na kolana, a następnie z cichym stęknięciem uniósł swój zad do pionu – długotrwały proces wstawania zakończył się sukcesem. Czuł wszystkie mięśnie, a szczególnie te nadwyrężone jeszcze podczas biegu. Gdyby był ssakiem, pewnie pokrywałaby go teraz warstwa zimnego potu. Kończyny z waty jakoś go utrzymywały, ale mimo wszystko trzęsły się niemiłosiernie.
Chyba jako tako stoję... – Powiedział niepewnie, po czym posłał Kruczemu krzywy uśmiech.
Raczej wolałbym gonić kogoś, niż przed nim uciekać... – Zaśmiał się radośnie. Jego brzuchowi jednak ie spodobały się nagłe skurcze, co spowodowało, że ów śmiech przerodził się w nieprzyjemny kaszel.
Ehh... Chyba będę obolały przez jakiś czas... ale warto było!
Rudy postawił kilka powolnych kroków, by w końcu ustawić się u boku Kruczopiórego. Wygiął zad, odchylił ogon i delikatnie szturchnął nim czarnołuskiego posyłając mu przy tym zadziorny uśmieszek.
Idziemy? – Zapytał rozglądając się przy tym dokoła. Mina trochę mu zrzedła, kiedy zdał sobie sprawę, że tak na prawdę kompletnie nie wie gdzie jest. Nic dziwnego, bo po pierwsze – przed jego przybyciem nie było tu śniegu, po drugie – ten niepozornie krótki lot, był jak teleportowanie się w zupełnie nowe miejsce.
Tylko w którą stronę...?

: 23 sty 2016, 16:58
autor: Kruczopióry
// Potwierdzam, Rabuś w tej fabule wcale nie wychodzi na takiego głupiego ;)...

– Zaprowadzę cię – rzekł pogodnie Kruczopióry, uśmiechając się i obejmując pisklaka ramieniem. Rabuś dostał już wystarczająco w kość, aby tym razem adept darował mu kolejne żarty... a poza tym musi jakieś zachować na następny raz! – Tamtędy! – krzyknął, wskazując drogę nieco na lewo od pary. – Patrząc na twój stan, wolę mieć cię na oku aż do samiusieńkiej granicy – dodał pogodnie i mrugnął ślepiem, a następnie ustawiając się tak, aby futrzak mógł się na nim wygodnie oprzeć, zaczął powoli prowadzić go do celu... – A kiedy będziesz trochę starszy, widzimy się nauce magii, co nie? – zapytał jeszcze zadziornie. – To nieuczciwe, że tylko ja ci dokuczałem; będziesz musiał się umieć odegrać – zakończył, mrugnąwszy okiem ponownie i cały czas kierując swój krok do celu. Spojrzał w niebo i westchnął cicho; to był pracowity dzień. Ale naprawdę cieszył się, że spotkał tego małego...

: 15 lut 2016, 12:59
autor: Zawierzony Kolec
Dzika Puszcza... Kiedy tu był ostatnio? Sam nie wiedział. Chyba wtedy, gdy był Motyl... A może przy nauce skradania z Łagodną? Nie był pewien, ale wiedział za to, że dziś łapy same go tu poniosły. Samczyk przemierzał pokryty białym puchem ogromny las, wsłuchując się w kojące odgłosy natury i myśląc o tym, że taka chwila jak teraz mogłaby trwać wiecznie. Nic mu nie groziło, otaczało go piękno zimowego krajobrazu, które na chwilę obecną wyrzuciło z umysłu błękitnołuskiego wszelkie ponure myśli na temat utraconego domu i członków rodziny. Opiewający odetchnął z uwielbieniem chłodnym zimowym powietrzem, po czym położył się na miękkim śniegu. Kiedy dotarł nad cichy wąwóz – tego nie wiedział. Czuł się tu jednak bardzo dobrze, o tak. To miejsce miało niesamowitą aurę. Ciekawe, czy jakieś smoki jeszcze to doceniały, czy tylko on był tak zachwycony tym kojącym ciało, umysł i duszę miejscem?

: 02 kwie 2016, 9:28
autor: Administrator
Kojące. Takie było to miejsce. Spokój ogarnął Zgniłą od wiecznie zajętej czymś głowy do czubka ogona, który teraz kołysał się spokojnie jak wahadło. Kręciła się w Dzikiej Puszczy od jakiegoś czasu, ale nie spodziewała się, że trafi do tak miłego miejsca. Usiadła na trawie i wystawiła łeb do słońca, tak pięknego, tak ciepłego. Chwila odpoczynku dobrze jej zrobi, zanim zajmie się ważnymi sprawami.

: 02 kwie 2016, 14:23
autor: Brak Słów
Leciała właśnie nad Puszczą. Gdzieś tam, na jej granicy, kotłowała się mgła. Ciekawskie zielone ślepia przypatrywały się dziwnemu tworowi kotłującego się w dole z bezpiecznej odległości. Mgła nie ruszała się zbytnio. Wydawało się jej, że stoi w miejscu, że już nie brnie dalej... Dobrze.
Może elfickie czary faktycznie trochę działały.
Sprawdziwszy tak okolicę, wylądowała na pierwszym prześwicie między drzewami, jaki znalazła. Mocne wymachy skrzydeł strąciły wilgoć z traw, rozpryskując na boki małe krople niedawno opadłego deszczu. Ach, ale co to w ogóle za miejsce? Chyba tu jeszcze nie była...
Wrzos z ciekawskim, acz trochę dzikim spojrzeniem poczęła truchtać sobie przez prześwit, przypatrując się z uwagą drzewom, które go otaczały i ziemi przy nim. I dotarła do... Czy to wąwóz?
Zerknęła w dół, stając na jego brzegu. Ostry stok prowadził w dół, tam, gdzie skryła się woda i drzewa. Brakująca niewiele myślała – krótkim, ślizgowym lotem dotarła szybko na dno wielkiego rowu.
Gdy się tak rozglądała po okolicy, dostrzegła, że nie cały śnieg tu jeszcze stopniał. Miłe wspomnienie zimy! Było też tu kilka gołych jeszcze krzaków, w miarę świeżo wyglądający mech i... smok? Ach, jaki dziwny smok!
Hej ci! – zakrzyknęła Wrzos wesoło z pewnego oddalenia. Nie wiedziała jeszcze, czy się zbliżać.

: 02 kwie 2016, 15:13
autor: Administrator
Zgniła była pogrążona w medytacji, więc nie zauważyła od razu smoczycy, która przyszła do Wąwozu. Jednak gdy tylko ją zobaczyła, nie mogła już oderwać od niej wzroku. Samica była na pewno zjawiskowa, choć młoda. Wyglądała naprawdę fascynująco z białymi łuskami i brązowymi pasmami. Czuć od niej było także inny zapach, niż od smoków Wody czy Życia. Był dziwny, ale... ładny. Choć było w nim czuć zagrożenie... tajemnicę... coś niebezpiecznego. Mimo wszystko, pachnąca na tak niezwykły sposób smoczyca nie wyglądała w żadnym stopniu groźnie. Co ją tu sprowadza?
Witaj, jestem Zgniła Łuska ze Stada Wody. – wstała, ukazując się w pełnej okazałości. Samica miała teraz wiele opcji... Uciec, nazwać ją szkaradą i uciec, uciec z krzykiem, wyśmiać... Albo podejść bliżej. Ale to nie było szczególnie prawdopodobne.

: 02 kwie 2016, 17:18
autor: Brak Słów
Wrzos miała już wcześniej do czynienia z gorszymi osobnikami, których wyglądem się w ogóle nie przejmowała. Z Martwym Kolcem chociażby – gdzie imię owego nie kłamało, gdyż faktycznie wyglądał, jakby był od dawien dawna padliną.
Brakująca usłyszawszy imię wodnej samiczki, która wyglądała na sporo młodszą od niej, zastanowiła się na krótko. Zgniła? Ale że uważa się za aż tak brzydką, czy uważa swój charakter za aż tak okropny, czy może to jakieś przeżycie związane ze zgnilizną? Przypominając sobie zapach gnijącego truchła stwierdziła prędko, że nie jedno pisklę mogło zapamiętać spotkanie z czymś takim jako traumę.
Brakująca Łuska, Cień – odparła jej z lekkim uśmiechem, acz lakonicznie.
Wyglądała na beztrosko wesołą. I niezmiernie ciekawską. Jej ślepia wpierw nachalnie oglądały całą postać adeptki, gdy Wrzos ku niej szła. A potem, gdy już się zbliżyła na niecały ogon, usiadła przed nią i wbiła wzrok w jej oczy, ani myśląc opuszczać spojrzenia. Było to dziwne – niby się tak nachalnie wpatrywała, a wciąż miała przyjazny wyraz pyska.
Co tak sama siedzisz? – zagaiła, poprawiając skrzydła na plecach.

: 02 kwie 2016, 23:50
autor: Administrator
A jednak podeszła. Niesamowite. Najczęściej wszystkie ładne stworzenia natychmiast się od niej oddalały, jakby bały się zarażenia brzydotą. Tutejsze smoki są inne. Dotąd nie mogła się do tego przyzwyczaić. Kiedyś będzie rozumiała ich zwyczaje, ale teraz była jak oddzielona ścianą. Jednak pewnego dnia ją zburzy.
Witaj – uśmiechnęła się. Podobno gdy się szczerze uśmiechasz, stajesz się choć odrobinę ładniejszy. Zgniła wcale nie dbała o swój wyglad, ale nie chciała onieśmielić nowej znajomej. Gdy zjawiskowa smoczyca zbliżyła się i przedstawiła, Zgniła zmrużyła oczy. Cień. Więc tak pachnie to stado. Tajemniczo, acz niezwykle. Teraz mogła się jej lepiej przyjrzeć. Miała niesamowite oczy, zgrabne ciało i bardzo ładny pysk. Czy wszystkie smoki Cienia tak wyglądają? Pewnie są różne.
Cóż... siedzę tutaj, i odpoczywam. Bardzo się ostatnio nabiegałam. Muszę poćwiczyć z kimś lot. Wtedy sprawdzę, czy moje skrzydła są znów sprawne. A co ciebie tutaj sprowadza? Chyba jakieś ważne sprawy, bo co ktoś taki robiłby w takim miejscu bez celu? – no właśnie. Taka powsinoga jak Zgniła mogła sobie biegać bez sensu, ale ta dziewczyna na pewno nie była podobna. Wyglądała na zorganizowaną i sumienną. Na dodatek taką, która za parę księżyców będzie budzić zainteresowanie młodych smoków. A Zgniła w tym czasie będzie po prostu siedzieć w grocie i polerować kamyki, albo coś rzeźbić. Pogodziła się z tym, że nigdy nie stworzy prezentu dla tej jedynej smoczycy. Ale marzyć zawsze można, czyż nie?

: 03 kwie 2016, 8:10
autor: Brak Słów
Prychnęła śmiechem na wzmiankę Zgniłej, iż jest "kimś takim", jakby była bardzo ważna. Przymknęła wtedy ślepia, zmieniając wyraz pyska z dzikości na zmieszanie, które się mocno zmieszało z zadowoleniem, mimo prób ukrycia go. Nieczęsto ktoś mówił o niej w ten sposób i, mimo że wzmianka była mała, to miło jej to połechtało ego.
A tam, wracałam tylko z oględzin – powiedziała, jakby oczywistym było, co tam oglądała. – No i ja to tam często łażę gdzie popadnie – dodała lakonicznie, nie rozwijając zbytnio swojej wypowiedzi.
Nie do końca było po niej słychać, czy nie wie, że jej wypowiedź jest nieklarowna przez brakvszczegółów, czy po prostu tych szczegółów zdradzać nie chce. I choć ona tkwiła raczej w błogiej nieświadomości, to ten, który jej nie znał, różnie mógł to znajdować.

: 03 kwie 2016, 11:48
autor: Administrator
Oględzin? Jakich oględzin? To coś poważnego? – nagle zainteresowała się granatowa smoczyca. Co tu jest do oglądania? Chyba tylko kupy kamieni i drzewa, które po pewnym czasie stają się takie same. Może mogłaby dowiedzieć się, jak się stąd wydostać i może co tu jest jeszcze ciekawego. Gdyby tylko mogła polecieć... No właśnie, ta smoczyca na pewno jej pomoże, prawda? Przecież ona musiała tu przylecieć! – Jeśli pomożesz mi z treningiem, będę bardzo wdzięczna. Muszę w końcu rozprostować skrzydła, tak dawno tego nie robiłam! Jeśli chcesz, w zamian mogę ci w czymś pomóc. I tak nie mam co robić – wytłumaczyła. Ciekawe, jak smoczyca na to zareaguje. Zirytuje się, że Zgniła zabiera jej cenny czas, czy może skuszona obietnicą pomocy, pomoże jej w nauce?

: 03 kwie 2016, 11:59
autor: Brak Słów
Ach tam, tylko mgłę oglądałam, czy dalej nie idzie – odparła, wzruszywszy ramionami.
Na prośbę Zgniłej wpierw lekko rozszerzyła ślepia, potem je przymknęła i zaśmiała się śmiechem, który brzmiał jeszcze dość pisklęco. Tak samo jak i jej jasne, ostre kiełki, które teraz obnażała w szerokim uśmiechu.
Z cichym "no to chodź" na ustach, kiwnęła jej zapraszająco łbem, wskazując na małą połać pustego terenu za nimi. Sama płynnym ruchem przeszła tam i stanęła blisko środka prześwitu.
Stanęła na lekko ugiętych łapach, przygotowanych, jak do biegu, ale z tą różnicą, że wbiła ich pazury w ziemię. Łeb zniżyła i wyciągnęła do przodu, ogon też – ale do tyłu. Odczekała, aż Zgniła stanie obok, równolegle do niej, w miejscu, które jej Brak wskazała kolejnym ruchem łebka.
Patrzyła na Zgniłą oczekująco i wymownie, oczekując jej naśladownictwa.
Uniosła jeszcze na koniec szeroko rozpostarte skrzydła, których palce rozczapierzyła najmocniej, jak mogła. Były podniesione prawie do pionu, tak wysoko, na ile jej tylko pozwalały stawy.

: 04 kwie 2016, 16:50
autor: Administrator
Zgniła lekko wzdrygnęła się. Czyli tutaj też jest mgła? Miejmy nadzieję, że nie idzie dalej. Bardzo ucieszyła ją jednak odpowiedź na drugie pytanie. Może po treningu będzie mogła trochę pomóc. Podeszła do wskazanego miejsca i stanęła na lekko ugiętych nogach. Musi lekko się zniżyć, by później móc poszybować w przestworza, to taka zasada. Uspokoiła oddech. Tak jak w pływaniu, najgorsze jest spięcie. Musi poruszać się w zgodzie ze swoim ciałem, rozumieć je i co najważniejsze, zachować spokój. Nie przeciągać, nie rzucać się, nie próbować ryzykownych manewrów, jeśli nie jest pewna, czy może je wykonać, nie panikować. Rozłożyła skrzydła. Były one ciężkie, błoniaste i mocno umięśnione, wręcz silne. Rozczapierzyła palce, uśmiechając się szeroko. Tak wietrze. Znowu ona kontra ty, jak za starych dobrych czasów, gdy Zgniła marzyła o wejściu na najwyższą górę, jaką znała. Gdy śniła o życiu odkrywcy i smoka, który widział więcej niż inni. Teraz jej sen mógł być rzeczywistością. Wystarczy tylko trochę pracy... Skinęła Brakującej, że jest już gotowa.

: 04 kwie 2016, 18:30
autor: Brak Słów
Uśmiechnęła się półgębkiem, gdy widziała, że Zgniła szykuje się tak, jakby miała zaraz już wzlecieć. A Brak przecież jeszcze trochę poprzeciąga...
– Najpierw na sucho – powiedziała jej, z lekka kiwając łbem. – Dobrze wbij pazury w ziemię i tak trochę wolniej się ruszaj, niż byś miała w powietrzu. Bo skrzydłami trzeba dobrze kręcić! – stwierdziła, odwracając na chwilę wzrok.
Mięśnie jej grzbietu naprężyły się widocznie, kiedy Wrzos poczęła poruszać skrzydłami do dołu. Całe były wyprostowane jak najmocniej, a jedynie koniszki ich palców zginały się delikatnie do dołu, by powietrze mniej uciekało. Bardzo wyraźnie zaznaczyła ruch barkami, by młodsza go wyłapała – przekrzywiła skrzydło tak, że jego przednia krawędź była trochę niżej od tylnej.
Po tym, jak skrzydła dotarły do dołu, jeszcze trochę nad ziemią Brakująca podciągnęła je bliżej siebie do połowicznego złożenia i znów rozpostarła w górę, zastygając wtedy w pozycji wyjściowej.
Zerknęła na Zgniłą i kiwnęła jej łbem, by powtórzyła.

: 05 kwie 2016, 16:49
autor: Administrator
Zgniłą bardzo ucieszył trening pod okiem doświadczonej lotniczki. Może pomoże jej usprawnić technikę, która była stosunkowo amatorska. Mimo wszystko, nawet działała. Wbiła pazury w ziemię i zaczęła spokojnie, miarowo poruszać skrzydłami, jak w nietypowym tańcu. Wyprostowała skrzydła dość mocno, tworząc łuk, napięty, ale nie próbujący naginać jej możliwości. Spokojnie pomachała nimi, rozgrzewając się. Jeszcze trochę się ugięła, by mieć lepszy start. Ogon trzymała blisko tułowia, by znów nie wyciął jej jakiegoś numeru. Tego by mu nie wybaczyła. Potem powtórzyła ruch Brakującej: uniosła i opuściła skrzydła, a gdy były już bardzo blisko ziemi, znów je podniosła. Na samym początku zrobiła to bardzo wolno i dokładniej, jednak powtórzyła to później parę razy, coraz szybciej. Postarała się przy tym, by ruch barków był jak najdokładniejszy. Musi dbać o technikę.

: 06 kwie 2016, 19:32
autor: Brak Słów
Brakująca ciągle zerkała uważnym okiem na swą nową uczennicę. Ruchy się jej wydawały momentami niedokładne, ale nie mówiła nic, póki nie doszło do opuszczania skrzydeł.
Kieruj ramieniem skrzydła bardziej do dołu. I jak je unosisz, to przybliżaj skrzydło do ciała. Tak jakbyś je lekko składała – powiedziała jej pouczającym tonem, czyniąc skrzydłem ruch, o którym mówiła. Szczególną emfazę położyła na połowiczne złożenie skrzydła nad ziemią, zaraz przed uniesieniem go na powrót w górę.
Dała młodszej samiczce jeszcze chwilę czasu na powtórzenie całego ruchu skrzydła, nim podskoczyła w miejscu i wyprostowała się nagle. Ruszyła łbem w stronę Zgniłej.
No, to teraz w praktyce! Rozbiegnij się kawałek ze złożonymi skrzydłami, a potem rozłóż je tak, jak przed chwilą ćwiczyłyśmy. I mocno, silnie i zdecydowanie szybciej machaj nimi do dołu! Trzeba teraz zagarniać powietrze do dołu i lekko do tyłu, no, tak na skos. Powinnaś się wtedy stopniowo podnosić w górę. Ach, no i musisz się koniecznie w locie wyprostować i balansować ogonem! I łapy podwinąć – dodała jeszcze.
Sama stała, niecierpliwie czekając na pierwszy start Zgniłej. Miała skrzydła już na wpół otwarte – w pogotowiu, by podlecieć i wesprzeć młodą.

: 08 kwie 2016, 16:47
autor: Administrator
// Przepraszam, że odpis tak późno, życie zaatakowało.

Zgniła zagryzła wargę. Ciężko jej było ukryć zdenerwowanie. Latanie jest genialne, ale to ogromne ryzyko i odpowiedzialność. To tak samo jak z wolnością. Jednak... za to można zapłacić każdą cenę. Nawet cenę życia.
Stanęła i oceniła trasę rozbiegu. Dostateczna, by przyśpieszyć odpowiednio, jeśli dobrze oblicza. A ona obliczała akurat całkiem dobrze. Odetchnęła, złożyła skrzydła i pobiegła przed siebie, coraz szybciej. Gdy prędkość była zadowalająca, skoczyła w górę i rozłożyła skrzydła. Natychmiast zaczęła wcielać w życie wszystkie wskazówki jej nauczycielki, szybko, zdecydowanie i silnie nimi machając. Wyprostowała się. Poczuła, jak się wznosi. Coraz mocniej, wyżej... Przykładała uwagę do techniki, starając się zagarniać skrzydłami jak najwięcej powietrza, by móc lecieć, nie męcząć się. Podwinięła łapy i przymknęła oczy, chcąc uchronić je przed mocnymi promieniami śłońca, które ją oślepiały. Jej ogon balansował spokojnie, pomagając jej w utrzymaniu równowagi i odpowiedniego tempa. Zimny, ożywczy wiatr uderzał ją w pysk i rozgrzane mięśnie, jednak było to całkiem przyjemne. Nie starała się walczyć z powietrzem, raczej próbowała je ujarzmić, by móc spokojnie płynąć z wiatrem, jak najdalej. Najważniejsze, to zachować spokój... Odwróciła się, sprawdzając co robi teraz Brakująca i co najważniejsze, co powinna zrobić dalej. Może jakąś powietrzą akrobację?

: 01 maja 2016, 22:15
autor: Cichy Potok
Cichy udał się do Dzikiej Puszczy. Lecąc sobie w powietrzu wypatrywał odpowiedniego miejsca na lądowanie. No i znalazł, a był nim Cichy Wąwóz. To tutaj przywódca Wody wylądował i zakasłał, bowiem drapanie w gardle było niemiłosierne. Cóż, odkąd pozbył się Wiecznego, który tak czy siak w zasadzie nic nie robił, a Zgniła dopiero się szkoliła, musiał skorzystać z usług jedynego aktywnego w tej chwili Uzdrowiciela. Azyl też gdzieś wybyła, a szkoda. No trudno. Tak więc został już tylko on. Młody samczyk, którego pamiętał w zasadzie jeszcze jako pisklę, wyrośnięte, ale jednak pisklę. Wysłał wiadomość mentalną do Nixluna, prosząc o przybycie do Cichego Wąwozu. Czas pozbyć się tego drapania w gardle.

: 01 maja 2016, 23:29
autor: Chór Światła
Ciche Wody. Przywódca stada, którym Cień niezbyt się lubił. Ale nie liczyło się to dla Chóru Światła, który nie przejmował się kto z jakiego stada jest. Zabawne. Gdyby jego ojciec widział jak leczy "zdrajcę" przez którego to Życie zostało rozbite, to jak by na to zareagował? Zignorował by ten fakty? Czy może miałby za złe synowi że ten pomaga jego dawnemu przeciwnikowi? Ach, nie miało to przecież żadnego znaczenia. Widząc miedzianego samca bez problemu go rozpoznał, bo w końcu z kim miałby go pomylić w tym miejscu? Ze skałą porośniętą mchem? Czy może drzewem pełnym pąków kwiatów? Piękny uzdrowiciel podszedł do swojego pacjenta, po czym przywitał go lekkim ukłonem.
Położył przyniesione przez siebie trzy miski, drewnianą łyżkę, pojemniczek z miodem oraz skrawek materiału, potrzebny do przecedzania, po czym zabrał się za leczenie. Najpierw wypełni dwa naczynia wodą, która po krótkiej chwili zaczęła miło bulgotać. Następnie wziął zioła, o którym przyniesienie prosił Cichego, gdy ten poinformował go o swoim stanie. Były to liście lubczyku oraz garść sproszkowanego skorupek orzecha włoskiego. Wrzucił każdy składnik do oddzielnych, bulgoczących naczyń, po czym zaczął mieszać w każdym z nich. Następnie, kiedy lubczyk pościł już skoki, podał misę z naparem czarodziejowi, miłym głosem zachęcając by ten go inhalował. Kiedy Cichy wykonywał jego polecenie, Chór zabrał się za przecedzanie i ponowne gotowanie wywaru z orzechu. Kiedy już skończył pracować nad orzechem, napar z lubczyku przestał parować, co oznajmiło Uzdrowicielowi że najwyższy czas by jego pacjent go wypił. Przed tym jednak, piękny samiec wrzucił do misy z wywarem lubczykowym parę kropli miodu, a następnie zamieszał wszystko łyżką. Poinformował Cichego, by ten wypił miksturę, po czym przysuną mu następną, tą sporządzona z orzechów. Kiedy już oba naczynia zostały opróżnione, uzdrowiciel mógł zająć się leczeniem magicznym. Położył delikatną łapę na gardle samca, po czym wiązkami maddary zaczął pozbywać z gardzieli, układu pokarmowego oraz oddechowego wszelkich bakterii, grzybów i wirusów, które doprowadziły do zapalenia gardła. Usuwał też wszelkie ciała obce, które nie powinny się tam w ogóle znaleźć.
Po oczyszczeniu mógł zająć się regeneracją tkanki. Najpierw nawilżył gardło, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia drapania, przy czym uważnie obserwował czy gdzieniegdzie nie znajdowały się jakieś uszkodzenia. Jeżeli takowe znajdował, to staranie zaklepywał je, uprzednio usuwając martwą tkankę. Upewnił się, czy teraz z gruczołami wszystko w porządku, a każdą nieprawidłowość naprawiał. Po krótkiej chwili wszystko powinno zostać doprowadzone do stanu przed choroby. Odłożył łapę na ziemię, po czym spojrzał uśmiechnięty na przywódcę stada.
Zrobione. – Poinformował zadowolony. Teraz tylko będzie trzeba zobaczyć, czy wszystko w porządku.