Strona 11 z 29

: 29 gru 2015, 22:34
autor: Dziki Agrest

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Bez przesady, dzika taka duża nie była. Taka chudzinka jak ona ledwo dorastała do piersi dorosłych smoków,a gdyby nie grzywa pewnie byłaby jeszcze mniejsza. Pochyliła łepek w pytającym geście. Po raz pierwszy widziała, by smok był taki... przerażony? na jej widok. Smoczyca pokazała łepkiem na leżący na śniegu tobołek przyjaźnie się uśmiechając. Odeszła również na nieco dalsze gałęzie wpatrując się pięknymi, bursztynowymi ślepkami na nieznaną smoczycę. – Mi mist Dzika Łuska. A te? – Odezwała się nagle pochylając łeb w geście uniżenia. Chciała pokazać, że nie ma się czego bać. Jej ruchy były spokojne i łagodne. Bez żadnych gwałtownych ruchów. Wyglądała jak przyczepiony na gałęzi, nieco przerośnięty gekon. Nawet łebkiem jakoś podobnie ruszała. Było to bardziej zabawne niż straszne. Nie miała więc pojęcia czemu ta pięknie ubarwiona smoczyca się jej bała.
Dzika zamerdała ogonkiem, a następnie sięgnęła po maddarę. Czarodziejką nie była ale jednak coś tam umiała. Za pomocą ogonka odsłoniła znajdujące się wewnątrz, jeszcze ciepłe mięso. Może jeśli już zje, to się przywitają? I poznają? Pogadają? Dobrze by było dowiedzieć się kim jest ta interesująca istota.

: 29 gru 2015, 22:55
autor: Nocna Łuska
Zachowanie onyksowej samicy miało nieco inny grunt niż przyziemny strach. To szacunek. Nawet u schyłku życia spowodowanego głodem nie ruszyłaby nieswojego mięsa. To był dla niej wielki test, bowiem nigdy dotąd nie była tak głodna jak teraz. Za to doskonała dyscyplina, jakby wytresowana, albo wpojona księżycami w życiu w dostatku, pozbawiły jej naturalnego uczucia – pragnienia.
Nie dotknęła mięsa, ale na nie spojrzała. Złote oczy samicy zdradzały ją. Wychudzone ciało, przyspieszony oddech, ale wciąż miała siły, żeby jeszcze polować. Czemu więc miałaby skorzystać z pomocy nieznajomego?
Uniosła głowę do góry. Wtedy ich oczy spotkały się. W przepięknych, bursztynowych oczkach smoka nie widziała podejrzanego błysku, tylko szczere, przyjazne zainteresowanie. Odwzajemniła się delikatnym uśmiechem, kiedy osobnik przedstawił się jej zdradzając swoją płeć.
Nadeithscallieth – powiedziała do mniejszej samicy. Akcent Dzikiej Łuski był intrygujący. Podobny do języka smoczego, jednak koślawo wymawiane słowa dodawały sylabom.
Mogę się poczęstować? Jestem bardzo głodna – zapytała zielonkawo-błękitną samicę unosząc przednią łapę i wskazują nią mięso.

: 30 gru 2015, 9:19
autor: Dziki Agrest
To nie tylko akcent, a inny język, który usiłowała tak bardzo przetłumaczyć na tutejszy. Wciąż nie wychodziło jej co prawda najlepiej ale starała się. To chyba ważniejsze, prawda? – Naaa... Nadetihes... Nadeithscallieth. Te jesteś pisklakiem? – Zaśmiała się cicho nie w taki sposób, by ją obrazić. Po prostu to trochę dziwne, by taki wielki smok miał jednoczłonowe imię pisklaka. Cóż poradzić...
Dzika zwinnie zeskoczyła z gałęzi i podeszła nieco bliżej samicy po czym przysunęła jej leżące na skórach mięso. Odpowiednia porcja, by wykarmić takiego potężnego smoka jak Nade. Adeptka radośnie się uśmiechnęła i odeszła kilka kroków do tyłu. – Oczywiście. – Pokiwała potakująco łebkiem. – Smacznego. – Dodała jeszcze siadając na ziemi. Jeśli miałyby potem porozmawiać to chyba lepiej, by siedziała na ziemi, a nie na drzewie. Prawda?

: 30 gru 2015, 11:01
autor: Nocna Łuska
Cierpliwie słuchała karkołomnych prób wymówienia jej imienia. Nie dziwiła się Dzikiej Łusce, w końcu to imię nie było tak proste do zapamiętania.
Świetnie ci poszło. Znam kilka smoków, które do dzisiaj nie potrafią powtórzyć tego imienia – uśmiechnęła się do niej. Rozluźniła się, kiedy przyjazna samica zeszła na ziemię. Była – wydawałoby się – taka drobna. I strasznie zwinna. Onyksowa samica już ją polubiła.
Pisklakiem? – zapytała zdziwiona. – Już wyrosłam z pisklaka – powiedziała z wahaniem w głosie. Czemu nazwała ją pisklakiem? To najdziwniejsze pytanie jakie do tej pory usłyszała.
Nadeithscallieth opuściła wzrok na mięso, które pierzasta samiczka podsunęła jej pod łapy. Nie pytała już więcej. Spuściła łeb do ziemi i zaczęła powoli zjadać pachnące ochłapy. Czyniła to powoli, delektując się wspaniałym smakiem mięsa i tłuszczu za którym tak bardzo się stęskniła. Starannie odrywała kawałek po kawałku pomagając sobie łapami, którymi przytrzymywała cielsko. Nie brudziła się przy tym zanadto, chociaż i tak po zakończonym posiłku wytarła łapy i pysk w czystym śniegu. To co zostało jej na głowie, szybko stopniało.
Minie trochę czasu zanim organizm zareaguje na nową dawkę energii, ale uczucie pełnego żołądka było wystarczająco przyjemne, żeby odetchnęła z ulgą.
Węch Nadeithscallieth od razu wyczuł woń stada Życia od Dzikiej Łuski. Miała dziwne wrażenie, że to najliczniejsza wataha.
Dziękuję – powiedziała do niej. Nagle przez zielonkawą samicą wyrósł prosto spod śniegu różowy kamień. Wyglądał jak kryształ, bo był półprzeźroczysty, nieoszlifowany. Z pewnością miał dużą wartość.
Weź go. W ramach wdzięczności.
Posłała jej bardzo miły uśmiech. Dzika Łuska może jej uratowała życie. Dzięki niej onyksowa samica mogła wreszcie wypocząć od poszukiwań zwierzyny.

//Topaz

: 30 gru 2015, 12:59
autor: Dziki Agrest
Dzika pochwyciła otrzymany kamień. Miło ze strony smoczycy, że jej go dała. Samica bardzo lubiła te cenne klejnoty. Czemu jednak go dostała? "W ramach wdzięczności."? No, niech będzie. Choć nigdy nie chciała kamienia w zamian za uratowanie od bólu ssącego żołądka. Adeptka radośnie się uśmiechnęła. Nade nie musiała się już trudzić polowaniami. Wracając jednak do poruszonego wcześniej tematu...
– Pisklęta mist jednoczłonowe imiona. Adepci an dorosłe smoki odpowiednie dwuczłonowe. Czemu te miejąc więc jednoczłonowe? – Zapytała się zabierając i odsyłając do groty skóry. Następnie stanęła całkiem blisko Nade i usiadła na zadnich łapach utrzymując równowagę za pomocą ogona. Przednimi oglądała otrzymany kamień. Był naprawdę śliczny. – Topaz. – Wyszeptała cicho. Tak, to musiał być topaz. Nigdy nie widziała na oczy tego ślicznego kamienia, jednak słyszała opowieści o nim. Barwa, połysk i reszta się zgadzała. Mógł to być też ewentualnie cytryn ale nie, nie... to na pewno topaz.
Dzika spojrzała się na samotniczkę. – Czemu te ne należeć do żadnego stada? – Zapytała ją jeszcze. Nigdy nie spotkała żadnego samotnika. Nie rozumiała, czemu nie chcą dołączyć do żadnego z tutejszych stad. Adeptka cały czas przyglądała się to raz kamieniowi, a raz Nade. Jej ogon delikatnie uderzał co chwilę o ziemię. Samica czekała na odpowiedzi.

: 31 gru 2015, 11:15
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth obserwowała jak jej pierzasta przyjaciółka zabiera dar. Rozbawiła ją ta subtelna łapczywość samiczki. Jej silne, ale drobne łapki, przystosowane do wspinania się po drzewach były niesamowicie zręczne. W dodatku ten język. Była ciekawa skąd pochodzi, bo sposób w jaki akcentowała słowa wydawał się jej znajomy, ale nie potrafiła powiedzieć skąd.
To moje jedyne imię. Tam skąd pochodzę imiona smoków nigdy się nie zmieniają. Dostajemy je po wykluciu i zanosimy je do gwiazd, kiedy na wieki zamykamy oczy. A do stada nie mogę przystąpić, bo nie znam żadnego na tyle dobrze, żebym umiała dokonać właściwego wyboru – wytłumaczyła samiczce przyglądając się jej uważnie.
Nadeithscallieth nie umknęło uwadze, jak Dziki Agrest co chwila spogląda na cenny kamień.
Tam skąd przybyłam mam cały Airen tym podobnych błyskotek. Mam ich dość, żeby się już nimi znudzić. Moi opiekunowie wykorzystywali mój wzrok do odnajdywania kamieni szlachetnych, to bardzo nudne zajęcie wbrew pozorom, ale dzięki temu byłam przydatna i miałam wszystko podawane pod nos.
Potrzepała głową rozrzucając przyklejony do czarnej grzywy śnieg.

: 14 sty 2016, 7:49
autor: Absurd Istnienia
Rozglądał się na boki i do przodu i... tak właściwie to wszędzie gdzie się dało. W lesie nie było tyle śniegu co gdzie indziej, lecz musiał wytężać wzrok przez półmrok panujący wokoło. Stąpał ostrożnie, by w razie czego wyczuć jakiś ślad, którego nie zauważył. Oddychał miarowo, spokojnie i cicho by jego własne dźwięki nie zagłuszały mu tego co mogło być przydatne. Miał postawione uszy, nasłuchiwał. Mimo że mróz zcinał większość zapachów, a delikatne nozdrza były podrażnione, starał się węszyć. Jednak nie miał najmniejszego zamiaru zbliżać pyska do ziemi w odległości mniejszej niż szpon. Nagle uslyszal szelest dobiegający z bliskiej odległości. Gdzieś z prawej... Rudy szybko obrócił łeb w tą stronę. Zobaczył bezlistny krzaczek, pewnie jakiejś drobnej roślinki owocowej. Podszedł bliżej, zniżył by przyjrzeć się krzaczkowi. Na łysych gałązkach zauważył kilka rudych włosów. Jakiś futrzak, a futrzaków istnieje wiele. Dużo zwierząt ma futro przechodzące w rudy i brąz, lecz ten był dość intensywny. Na ziemi zauważył drobne odciski łap, odbite w cieniutkiej warstwie śniegu, która przebiła się przez bezlistne gałęzie. Nie były glebokie, czyli wszystkie duże i ciężkie zwierzęta odpadły. Cztery palce zakończone pazurkami, poduszeczka, a cały ślad był owalny, palce się stykały. Kolor futra oraz wielkość i kształt odcisków, kazały Pustemu podejrzewać, że przed chwilą był tu lis. O tak i jeszcze jednen dowód na to, że to lis i to chyba taki który tu siedział przez dłuższą chwilę. Wszystko okropnie śmierdzi. Uhh. Smok zakończył swoje małe śledztwo, które jednak trwało krócej niż pisanie tego tekstu. Śmierdzący ślad na szczęście nie urywał się. Ciągnął między drzewami. Rudy ostrożnie i powoli zaczął iść za "ścieżką". Odciski były ułożone tak: cztery, długo nic, cztery, długo nic. Zwierzę prawdopodobnie uciekło ile sił w łapach przed smokiem, robiąc długie susy.
Smok dalej podążał za śladami, co jakiś czas ruszał uszami, które były "systemem wczesnego ostrzegania przed drapieznikami". Łeb miał dość nisko, a łapy ugięte, szedł powoli, wszystko po to by nie zgubić tropu. W pewnym momencie ślady łap się urwały, zamarznięta bezśnieżna ziemia była zbyt twarda na odciski, ale zapach stał się intensywniejszy. Lis jest blisko. Teraz szedł bardzo cicho. W większości patrzył przed siebie i troszkę na ziemie. Wciąż słuchał otoczenia, ale to węch spełniał główną rolę. Było to dość ciekawe, bo zwykle kierował się wzrokiem.
W pewnym momencie zauważył rudą futrzastą sylwetkę przemykającą przez drzewa. Rudy ugiął łapy i położył po sobie kryze piór. Obserwował zwierzę, ale nie miał zamiaru go łapać.
Chwilę później lis zauważył smoka, więc Pusty wyszedł z lasu i skierował się mu tereną Ognia.

: 02 lut 2016, 13:38
autor: Sketch
Zwiastun poczuł, że najwyższy czas na nowe treningi. Umiał podstawy, ale czas trenować we własnym zakresie coś ponad podstawy. Wojownik nie przeszkadzał innym smokom w ich treningu, tylko zajął się sobą. Co chciał wyćwiczyć? Skoki, biegi, latanie. Wszystko co już umiał, ale zarazem nie czuł się dostatecznie wyszkolony w tym zakresie.
Zacznijmy jednak od biegu. W zimę ciężko było biegać, więc utrudnione warunki na pewno przydadzą się w nauce. A więc nie było co dłużej się nad tym zastanawiać i rozwodzić. Czas na trening. Mistrz nauczył go prostych podstaw jak szerokie skręty. Tym razem będzie musiał znacznie mocniej wyginać swój tułów i nie raz zmieniać kierunek skrętu, aby wyrobić się pomiędzy drzewami.
Nie było na co czekać.

Assuremith przyjął pozycję gotowości, uginając łapy, dociskając skrzydła do ciała, unosząc nieco ogon, ale pozostawiając go luźnym i oczywiście obniżył nieco pysk, bardziej ku ziemi.
Ruszył na początku nieśpiesznie, aby wyczuć odpowiedni moment do skrętu tułowiem, aby zmieścić się pomiędzy drzewami. Nie był już małym smokiem jak podczas nauki biegu po raz pierwszy. Wybrał drzewa rosnące w w rzędzie o różnych odległościach od siebie. Pierwsze miało odległość pół ogona od drugiego. Pomiędzy drugim, a trzecim była ta różnica mniejsza o 1/4. W następnych różnica wynosiła już 1/2 odległości która była przy pierwszym i drugim. Slalom kończył się na piątym drzewku, przy którym Zwiastun ledwie się zmieścił, co sprawdził zanim wbiegł w slalom.
Zawrócił przy piątym drzewie i jak najszybciej dobiegł do pierwszego od razu po zawróceniu wchodząc pomiędzy pierwsze i drugie drzewo od prawej strony, przez co zawracał przez lewy bark, mocno się odchylając, aby nie robić zbyt dużego łuku. Zewnętrzne łapy, czyli prawe, miały nie lada wyzwanie, aby nadążać za lewymi i w efekcie zawrócić. Ogon w tym czasie dla równowagi wygiął się w prawo równoważąc tym samym ciało, aby nie przewrócił się.
Przejście po między pierwszymi drzewami było bardzo proste. Zaraz po minięciu drzewa, Zwiastun zmienił kierunek skrętu na prawy, mocno wyginając ciało. Teraz to lewe łapy doznawały większego obciążenia, odpychając od ziemi znacznie mocniej niż prawe łapy. Musiał dodatkowo wczepiać pazury w ziemię, aby nie stracić panowania nad ciałem podczas stąpania po śniegu.
To dopiero był początek. Dopiero teraz zaczynały się wyzwania. Niemniej jednak wojownik jeszcze bardziej przyśpieszył, aby sprawdzić się pod większą presją i niewygodą.
Zanim jego bark minął kolejne drzewo, samiec już przerzucił ciężar ciała na lewy bark sunąc prawie przy samym drzewie, które mijał. Tym razem jednak jego ogon śmignął niebezpiecznie blisko drzewa. Zwiastun zauważył to co się stało i tym razem miał na uwadze również swój ogon, aby nieco zwinąć go, zanim będzie mijał kolejne drzewo.
Natychmiast znów został zmuszony do skrętu tułowia w prawo i ponownie lewe łapy doznały znacznego obciążenia na łapy. Odległość pomiędzy drzewami była już znacznie mniejsza i jeśli Assuremith nie zwinąłby nieco mocniej ogona, który był wygięty w lewo, walnąłby nim w drzewo, a śliski śnieg spowodowałby jego upadek. Udało się jednak tego nie zrobić tym razem.
Nie było teraz jednak czasu na rozważania na ten temat. Uderzenie serca później wojownik znów był zmuszony do szybkiej zmiany kierunku swojego skrętu. Lewoskręt tym razem był najmocniejszy, ponieważ przez ułamek sekundy samiec zawahał się, czy da radę przebiec pomiędzy drzewami. Gdyby nie jego zwinność, utknąłby pomiędzy tymi drzewami. Wyprostowanie się jednak zaraz po skręcie pozwoliło jednak ciału na wyjście spomiędzy czwartego i piątego drzewa. Bez żadnych okrzyków radości, Zwiastun mknął dalej. Nie zawrócił do drzew. Pobiegł w las, aby tym razem rozpędzić się ile tylko miał siły w łapach. Drzewa, które stawały mu na drodze nie były już takimi wielkimi przeszkodami, ponieważ czuł, iż opanował skręty ciała na tyle, aby biegać swobodnie. Kiedy jakieś drzewo stawało mu na drodze, wyginał szybko ciało w dogodną dla siebie stronię, wbijał pazury w ziemię dla przyczepności i za chwilę odginał się w przeciwną stronę, aby wyprostować swój bieg. Szybciej, jeszcze szybciej. Assuremith czuł jak rośnie w nim determinacja. Kolejne drzewo, wygięcie ciała w lewo, mocne odepchnięcia prawymi łapami. Wyprostowanie się, w mig obrót przez drugi bark. Spostrzeżenie, że na jego drodze stoi kolejne drzewo, mocniejszy skręt przez prawy bark i mocne wygięcie ogona w lewo. Szybkie wyprostowanie i lekkie podwinięcie ogona, aby nie zahaczyć.
Małe gałązki pomiędzy drzewami nie stanowiły problemu. W chwili uniesienia wojownik nie zwracał sobie głowy zeschniętymi patykami. Bardziej martwiło go to, że na ziemi dalej leżał śnieg. Ciężar jego ciała jednak doskonale balansował i utrzymywał się na śniegu bez poślizgu.
Powiększona szybkość nie była zbytnim problemem dla samego smoka co dla jego łap...
Po pewnym czasie smok zwolnił swój bieg. Zrozumiał, że doza ekscytacji opadła i pozostawiła jedynie zmęczenie.
Samiec musiał odpocząć, zanim kontynuuje jakieś nauki. Ale trening w lesie zakończył się. Przynajmniej na razie...

: 15 lut 2016, 19:24
autor: Rebeliancka Łuska
Nie musisz już siedzieć cały czas w piórach ojca. Korzystając więc z okazji ulotniłaś się z Absurdalnego pola widzenia i wyruszyłaś na przygodę!! Pewnie on i tak zaraz zauważy twoją nieobecność i znajdzie cię bez problemu. Och ten tata. Oka z ciebie nie spuszcza.
W każdym razie, mogłaś się nacieszyć teraz chwilową samodzielnością. Szłaś wesoło przez śnieg, podziwiając sobie widoczki. W sumie odkąd pamiętasz (a pamiętasz jeszcze niewiele) wszystko jest takie same. Białe. I czarne. Drzewa są smutnymi, ciemnymi liniami tła wynurzającymi się z bieli śniegu. Wszędzie jest tak samo, co cię bardzo frustruje!
Doszłaś do... skupiska drzew. Och, niespodziewane! Zatrzymałaś się na chwilkę, po czym znów ruszyłaś – tym razem dużo wolniej. Doszłaś do celu którego nie obierałaś i teraz mogłaś pozwolić sobie na miły, spokojny spacer.

: 15 lut 2016, 23:39
autor: Kruczopióry
Buczyna... Tego miejsca w Dzikiej Puszczy jeszcze nie przytrafiło mi się odwiedzić, toteż małym spacer zahaczający o nią nie zawadziłby – ot, rozprostować trochę kości, pooglądać piękny świat, a i być może poznać jakieś nowe smoki? Cóż, przechadzając się po okolicy, nietrudno spotkać czasem kogoś interesującego. Ot, na przykład... współstadną. Co takie małe pisklę robi na terenach wspólnych?!

Mrużę ślepia, przyspieszając kroku za postacią, która jawi mi się z boku, nie zauważając mnie; kojarzę tę mała, była na ceremonii pod okiem... Absurdu Istnienia. Nie dość, że neizbyt inteligentny i uprzejmy, to jeszcze drugi Kravsax, co pozwala swoim pisklętom szlajać się wszędzie bez opieki, ech! Ta smoczyca wygląda na naprawdę młodą; nie żeby nie mogła sobie sama poradzić, ale gdyby trafiła na jakiegoś drapieżnika, kto wie, jak by się to skończyło? Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak udać się za nią. Zwłaszcza ze jest członkinią mojego stada, to zaś nakłada na mnie dodatkowy obowiązek zainteresowanie sie jej zachowaniem.

– Hej! Zaczekaj! – krzyczę z oddali chcąc skupić na sobie uwagę przechodzącej Arylidii. Kiedy ta się odwróci, podchodzę ku niej, uśmiechając się. – Co się sama szlajasz, gdzie twój tatuś, co? – pytam pogodnym tonem, mrugając porozumiewawczo ślepiem. Nie ma co młodej straszyć, ale... wypytać trzeba, tak! – I jak masz na umie? – pytam jeszcze, korzystając z okazji. Wszak... wypada. Na razie jeszcze nie czas na dalsze pytania – niech młoda dostanie chwilę na oswojenie się ze mną i przekonanie się, iż nie jestem wcale groźny. No bo czasami... no, niektóre smoki tego nie rozumieją. Na przykład taki Absurd Istnienia.

: 16 lut 2016, 12:15
autor: Absurd Istnienia
Ech raz pisklę na tereny wspólne zaprowadzisz i już ci ucieka. Nie oszukujmy się jednak, Rudy wie, że Ary musi poznawać świat na własną łapę. Nieporadnemu pisklęciu trudno jest jednak umknąć wyszkolonemu łowcy. Ojciec ciągle śledził swoje pisklę, bezszelestnie stąpając po śniegu i między gałęziami. Wiatr w lesie raczej miał spore problemy, by przesadzać smokom, lecz zimne powietrze nie miało z tym najmniejszego problemu. Nie dało się wyczuć niczego poza najbliższym otoczeniem. Było to bardzo pomocne gdy Rudy nie chciał być przez nikogo zauważony. Słyszał odgłosy kroków i oddech jego córki, na ściółce lekko przyprószonej śniegiem widział jej drobne ślady, a co jakiś czas jej biała sylwetka pojawiała się między drzewami. Smok poruszył lekko uszami gdy usłyszał zmianę tępa kroków Arylidi i... nagle usłyszał głos. Przy poziomie na jakim Rudy skupiał się na słuchaniu, ten głos brzmiał jak skowyt jakiegoś zwierzęcia i drapania pazurami o ścianę równocześnie. Zmarszczył się lekko, aż go uszy zaczęły boleć. Był to Śmiały... Kolec. Oooooch czy to nie on tak bardzo narzekał na miano Pustego Kolca? Hm. Cóż za hipokryta. Czy nie powinien mieć już dorosłej rangi, skoro tak mu się nie podoba gdy smoki zdobywają rangę powoli?
Absurd czekał w gęstych krzakach, po części skryty pniami drzew i odpowiednim wykorzystaniem cienia. Żaden ze smoków nie mógł go zobaczyć, ani usłyszeć, był bardzo ostrożny. Nie mówiąc już o tym, że dzieliła ich całkiem spora odległość, mógł widzieć co robią, chociaż nie miał pełnego obrazu bo mu jakieś badyle i pnie zasłaniały. Mógł też słyszeć co mówią, no chyba, że zaczną szeptać, wtedy będzie problem.
Śmiały był nieobliczalnym rozchwianym emocjonalnie smokiem. Spotkał już wiele razy ten typ. A za barierą przeżył tylko dlatego, że nikomu nie ufał, bo... właściwe wszystko chce cię zabić i zjeść. Niestety niektóre smoki o tym zapominały.


//Nindża tajm! >:D Co mniejwięcej znaczy, że ja was stalkuje. No i zauważenie Rudego byłoby bardzo niegrzeczne, to łowca w końcu :< (No chyba że Ary postanowi zrobić taktyczny odwrót i na niego wpadnie xD )

: 16 lut 2016, 14:22
autor: Rebeliancka Łuska
Wołanie? A kto może cię wołać? Na pewno nie tata, on nie woła, on się zjawia i zabiera, bezszelestnie. Odwróciłaś się więc...
– Och, ja cię kojarzę! – krzyknęłaś nieomalże na widok przybysza. Tak, kojarzysz go skądś. Ale... skąd? Czy to nie jakiś smok z twojego stada? W końcu tyle ich było na tych ceremoniach. Inni pewnie poznają się po zapachu czy coś, ale nie ty. Nawet nie przeszło ci to przez myśl.
– Znając życie mój tata jest dwa kroki za i krok przede mną. – powiedziałaś dość przekornie i zaśmiałaś się lekko sama do siebie. Masz jednak nadzieję, że tata znalazł sobie w końcu jakieś fajniejsze zajęcie niż śledzenie ciebie. Biedny tata, życia przez ciebie nie ma. Ciekawe czy zawsze tak było? I czy zawsze tak będzie? No, przynajmniej nie zginęłaś jeszcze.
– Nazywam się Arylidia. A ty kim jesteś? – przymrużyłaś oczy próbując sobie przypomnieć skąd smoka kojarzysz.

: 17 lut 2016, 19:02
autor: Kruczopióry
– Kruczopióry – przedstawiam się, podchodząc bliżej smoczycy i wystawiając ku niej łapę na powitanie. – Mówisz, że tatuś na pewno cię śledzi...? – pytam i podnoszę lekko łeb, obracając go we wszystkie strony, próbując go dostrzec. Mówiąc o tatusiu, zapewne ma na myśli Absurd, z nim właśnie pojawiła się ostatnio na ceremonii... Cóż, jest tutaj czy nie – skoro można mnie określić najdoroślejszym smokiem obecnym w okolicy, o którego istnieniu na pewno wiem, chyba na mnie spoczywa teraz odpowiedzialność za Arylidię, prawda?

– Nieważne zresztą, nie jesteś znowu taka mala – dodaję po chwili, mrugając do młodej porozumiewawczo ślepiem. – Lubisz króliczki? – pytam... i niech za chwile się dzieje, ha! Unosze prawą przednią łapę, zaś mały, puchaty stworek o białym ciele z kilkoma czarnymi plamkami w przeciągu dosłownie chwili pojawia się tuż przy jej boku. Wielkie, białe zęby nieco wystają z jego małego pyszczka, długie uszy ciągną się zaś przez prawie całą długość ciała, nieomal dosięgając dość niewielkiej, białej i wyjątkowo puchatej kity. Króliczek kilka razy ma zastrzyc uszami, następnie zaś zacząć biegać wokół Arylidii, raz po raz delikatnie przysuwając się do niej, obwąchując z zainteresowaniem. Tak, to powinno wystarczyć aby ją nieco rozluźnić!

– Kim planujesz zostać, kiedy dorośniesz? – pytam, wpatrując się w oczy młodej, gdy mój maddarowy twór nieustannie hasa beztrosko wokół niej. Dobrze byłoby się dowiedzieć co nieco o współstadnej. Mam tylko nadzieję, iż Absurd nie zdążył jej jeszcze nagadać o mnie... dziwnych rzeczy.

: 17 lut 2016, 20:13
autor: Rebeliancka Łuska
– Kruczopióry – kiwnęłaś głową powtarzając sobie imię. Gdybyś nie była Arylidią, pewnie zapytałabyś się skąd takie imię, skoro piór brak. Ale Arylidią jesteś, a jednym z pierwszych poznanych smoków – no i jednym z pierwszych z którymi rozmawiałaś i nawet polubiłaś – jest Piórko. A Piórkowi piórek brak. Takie imiona nie są dla ciebie niczym dziwnym. Toteż nie poświęciłaś nawet chwili nad zastanowienie się nad tym.
Pojawiło się zwierzę. Jego pojawienie się było poprzedzone pytaniami, ale... och, maddarowe stworzonko rusza uszkami! I podchodzi! Spojrzałaś najpierw nie ruszając się ani odrobinkę, ale w końcu wyciągnęłaś łapę w jego kierunku i postawiłaś tuż obok, przysuwając i nachylając się nad...
– a więc króliczek, tak? – powiedziałaś jakby do zwierzątka. Widziałaś już wiele maddarowych tworów, masz szczerą nadzieję spotkać kiedyś takiego. Chociaż spotkanie go w dziczy pewnie zakończyłoby się obiadem. Tata wspominał coś o kompanach, ciekawe czy w tak morderczym świecie mogłabyś przygarnąć taką trzęsącą się puchokulkę? Odsunęłaś się trochę i usiadłaś przy króliczku. Uśmiechnęłaś się do nieprawdziwego zwierzątka, po czym wróciłaś do rozmowy z Króczopiórym.
– Ja... ja nie jestem pewna. Czas tak pędzi, a ja nie mam pomysłu na przyszłą karierę. – przesunęłaś ogonem po ziemi, jak to czasem robisz bez większych powodów. – A ty, Króczopióry, kim jesteś?

: 17 lut 2016, 20:50
autor: Kruczopióry
// Ale pierwsze "u" w imieniu "Kruczopióry" jest otwarte ;).

– Ja się szkolę na czarodzieja – odpowiadam, uśmiechając się do ciebie. Że ty nie wiesz, kim chcesz zostać? Nic strasznego, na decyzję masz jeszcze czas! – Od pisklęcia fascynowała mnie maddara, to naprawdę niezwykła moc. Dzięki niej mogę na przykład zrobić... to! – krzyczę radośnie i wyszczerzy zęby, patrze, jak wielka, kolorowa tęcza znienacka pojawia się nad grzbietem Arylidii, w pięknym luku zaczynając się po jej lewej, a kończąc po prawej stronie! Tryskający feerią barw twór jest wręcz nienaturalnie soczysty w swym wyglądzie, wyraźnie wybijając się wśród śnieżnej bieli. – Mogę też zrobić to! – dodaję, zaś mój króliczek odrywa się od ciebie i jak gdyby nigdy nic, udaje się ku brzegowi tęczy, jak gdyby nic wbiegając na sam jej szczyt! Tam przystaje; prostuje się na dwóch łapkach, wychylając nieco, pociąga kilka razy nosem i zaczyna rozglądać się wokół, sprawiając wrażenie, jakby czegoś szukał. – I jeszcze to! – wydaję z siebie kolejny okrzyk, zaś trzecim tworem okazuje się... motyl. Wielki, wspaniały, skrzydła ma wysokie jak twój pyszczek, złożone z dwóch okrągłych kształtów, mniejszego i większego. Każdy z nich na środku ma czarną kropę, tę zaś otacza żółć, w dalszej ko9lejności pomarańcz, na samym krańcu zaś czerwień. Złote ciało owadziej istotki delikatnie błyszczy się, kiedy ta, począwszy od mojego nosa, wzbija się w powietrze, zatrzymując przed twoim pyskiem. Tkwi tak przez chwilę z bezruchu, aby następnie wykonać obrót wokół twojego ciała i na koniec wznieść się nieco w górę, na wysokość stojącego wciąż na tęczy króliczka.

I wtedy... I wtedy mój twór zaczyna śpiewać pięknym, męskim, wysokim głosem, kiedy w tym samym czasie mały ssak znów podnosi się na dwie łapki, rozpoczynając taniec szczycie na barwnego łuku!

Droga Arylidio, wartko płynie czas!
Dziś jesteś pisklęciem, jutro smokiem wraz!
Niech ten krótki okres miło płynie ci,
Gdy piękna beztroska wciąż się w tobie tli!

Nie odrzucaj prawdy, samą sobą bądź,
Kieruj się radością i z miłością rządź!
Wtedy gdy dorośniesz, zaraz ujrzysz wraz,
Iż wcale pisklęcy twój nie minął czas!


Uśmiecham się do ciebie pogodnie, kiedy motyl nagle rozpryskuję się, zmieniając w błyszczący, czerwony proszek, który delikatnie opada na twój nos, króliczek zaś wraca do swojej pierwotnej pozycji. Ach, czy to nie czas na kolejną moją kwestię...?
– Maddara to piękna moc. Moc, która pozwala spełniać marzenia... – mówię do ciebie pogodnie, uśmiechając się szeroko. – Ale oczywiście profesję powinnaś wybrać zgodnie z własnym sumieniem. Powinnaś zajmować się tym, w czym czujesz się najlepiej – zaznaczam, mrugając do ciebie porozumiewawczo ślepiem. A że ciekaw jest, jakie wrażenie wywarł na tobie pokaz... zamieniam się w słuch. Co mi teraz powiesz, droga Arylidio?

: 18 lut 2016, 1:08
autor: Absurd Istnienia
Nagle smoki mogły usłyszeć między drzewami głos. Wydawał się zimny i obojętny oraz bardzo spokojny.
-Ary, kiedy jesteś w dziczy lepiej nie wrzeszcz na całą gardziel, razem ze swoimi maddarowymi tęczowymi tworami, bo to łatwy sposób na zostanie obiadem jakiegoś głodnego zwierza. – Zawsze jest dobra pora na danie córce kilku pomocnych życiowych wskazówek. W pewnej odległości za Arylidą, zaszumiały gałązki i dało się usłyszeć chrzęst ściółki ze śniegiem uginającej się od smoczych łap. Po chwili z pomiędzy drzew wyjawiła się znajoma biało-ruda sylwetka. Smok szedł spokojnym jednostajnym krokiem. Sposób chodzenia i ułożenia ciała przypominał dzikiego kota. Ogon Rudego delikatnie kiwał się na boki. Obserwował oba smoki, a uszy miał skierowane w różne strony, cały czas nasłuchiwał niebezpieczeństw. Kontrolowanie otoczenia było już dla niego rutyną, gdyż nigdy nie można przestać być czujnym. Absurd stanął za Arylidią i spojrzał na Śmiałego delikatnie przekręcając łeb.

: 21 lut 2016, 19:48
autor: Rebeliancka Łuska
/wybacz, to przez to drugie "ó" xD

Otwarłaś szeroko oczy i obserwowałaś pokaz jak zaczarowana! Barwny łuk rozpiął się nad twoim grzbietem, od razu poderwałaś się z ziemi i obróciłaś w jego stronę. Stałaś w bezruchu, wodziłaś tylko oczami; A na kolorowym moście szybko stanął i króliczek. Nie odrywając wzroku powoli się obniżyłaś, no i usiadłaś. Tak ogląda się najwygodniej. Szczególnie, że do pokazu przyłączył się i... motyl? Widziałaś już raz motyla, pośród śniegu, podobno wyjątkowego. Tak, to również musiał być motyl!
Otoczyła cię pieśń! A puchate zwierzątko zaczęło tańczyć na tęczy! Zaśmiałaś się szczerze, z radości. Przysłoniłaś pyszczek łapką. Akurat, kiedy motyl eksplodował błyszczącym proszkiem. Otrząsnęłaś się i odwróciłaś w stronę Kruczopiórego...
Kiedy nagle pojawił się tata.
– Wcale nie wrzeszczałam! – krzyknęłaś do ojca z nutą pisklęcego obrażenia się w głosie. Zmrużyłaś oczy patrząc w stronę Absurdu i prychnęłaś cicho.
– Łał, maddara potrafi być naprawdę... olśniewająca! Tak zmienić świat, a raczej świata maleńki kawałek, w krótkiej chwili! – spojrzałaś jeszcze sprawdzając, czy królik też zniknął. Wciąż jest! Ale nie tańczy.. – naprawdę mi się podobało! Słyszałam, że czarodzieje walczą... czy można walczyć używając tęcz i motyli? – zapytałaś się żartobliwie, ale nie miało to celu żadnej obrazy czy czegoś takiego, po prostu nie wyobrażałaś sobie walki, która może być piękna. A a przekonałaś się, że maddara ma piękne możliwości!

: 23 lut 2016, 0:57
autor: Kruczopióry
Och, Pusty... czy tam teraz Absurd, wszystko jedno. Widząc zmierzającego ku naszej dwójce smoka, mrużę ślepia i odwdzięczam mu się analogicznym przekręceniem łba, mrucząc z lekkim niezadowoleniem. Czy jemu się naprawdę nic nie podoba...?

– Spokojny twój łeb, mój drogi – odpowiadam mu, mierząc bacznie spojrzeniem. – A niechże nawet nie jeden zwierz, a dziesięć ich na nas wypadnie – żaden problem, bowiem szybko zrobię z nim to! – wydaję z siebie okrzyk, aby następnie zadziornie uśmiechnąć się... i wykonać ruch! Wybierać pierwsze lepsze puste miejsce w okolicy, tworze wielką kulę ognia o średnicy dwóch smoczych łbów, aby następnie nakazać jej z pełną mocą cisnąć o ziemię, aż rozlegnie się głośny huk. – Potem zrobię z nim to! – dodaję radośnie, coraz bardziej nakręcając się; tym razem z ziemi wyrosnąć mają ciernie – liczne, grube, o ostrych, wyjątkowo bolesnych w dotyku kolcach, które otaczają wypalone wcześniejsza kulą ognia podlepże. Ciernie te mają zachować się niczym klatka, tworząc szachownic o niewielkich oczkach, na dodatek wypełniając ją szczelnie, aby pokazać, co spotkałoby wewnątrz drapieżnika. – A na koniec jeszcze to! – dodaję znów i tym razem obiektem demonstracji są piki. Długie na ćwierć ogona, metalowe piki o zaostrzonych końcach, które otaczając cierniową klatkę... i w jednej cywili wszystkie naraz wbijają się w nią jednocześnie, czym ciało ewentualnego napastnika przebiłyby na wylot. Mruczę cicho z zadowolenia... i odwracam wzrok ku Arylidii. Wszak zadała mi pytanie...

– Używając tęcz i motyli, też można walczyć – odpowiadam smoczycy, pozostając w wyjątkowo dobrym humorze. – Zwykle wykorzystuje się je do dezorientacji przeciwnika... ale można im też nadać właściwości szkodliwe dla smoka. Choć nie wiem, czy chciałbym to czynić – zaznaczam, wpatrując się w młodą bacznie. – Motyl, tęcza czy króliczek to nie narzędzia walki; nie byłoby przyjemnie, gdyby skrzydła tego pierwszego kojarzyły się z toksycznym jadem czy gdyby nagle okazało się, że króliczki plują kwasem. Może gdybym walczył z kimś dla zabawy, posłużyłbym się nimi... ale nigdy w poważnym pojedynku – podkreślam. – Należy rozdzielać magię używaną do zabawy i magię używaną do walki – i użycie tej drugiej ograniczać do treningu i do absolutnej konieczności – kończę, uśmiechając się.

: 25 lut 2016, 16:49
autor: Rebeliancka Łuska
Siedziałaś sztywno, w bezruchu. Tylko wzrok przenosiłaś to z ataku Kruczopiórego, to na samego Kruczopiórego, to na tatę, to znów na atak. Absurd opowiadał ci o walkach, jak to się wybebeszają i rozpruwają... Biada smokom, które później ich sklejają, ale naprawdę, walki muszą wyglądać prześwietnie! Kule i ciernie robiły wrażenie. Aż cię ciekawi jak walczy taki twój tata na przykład... Bo Kruczopióry dał piękny pokaz umiejętności czarodzieja. A i pewnie ile czarodzieji tyle sposobów na ataki... A walki pazurami i zębami? Obrony? Kiedyś wszystkiego sobie poobserwujesz. Wszystkiego!
Wysłuchałaś też odpowiedzi Kruczopiórego na swoje pytanie.
– W sumie racja, głupie pytanie – uśmiechnęłaś się. – motyl i tęcza są ślicznie, ale te ataki... Te ataki były naprawdę ciekawe! Długo już się już szkolisz na czarodzieja? Trening i absolutna konieczność, ale... Pokażesz mi coś jeszcze? – pytałaś bardzo podekscytowana. Od dawna fascynowała cię maddara, a teraz dostałaś taki pokaz. Tęcza i śpiew. Ciernie i płomienne kule. Króliczki i ataki. Przypomniały ci się też maddarowe zwierzęta pokazane kiedyś przez tatę, na którego teraz spojrzałaś. Ciekawe czy i jemu się tak podobało, czy może już przywyknął? Oj właśnie, czy oni się w ogóle znają? Są w tym samym stadzie, ale nie pamiętasz aby się witali ani nic. No, nie ważne.
– Ah, zapomniałam, Kruczopióry, to jest właśnie mój tata – powiedziałaś do smoka wskazując na swojego ojca – Absurd.

: 26 lut 2016, 0:21
autor: Absurd Istnienia
Rudy delikatnie uśmiechnął się do Ary.
– To była ogólna rada zachowania bezpieczeństwa. Pamiętaj, zawsze bądź czujna, bo zazwyczaj gdy coś spotkasz to chcę cie zabić. – powiedział do niej spokojnym pouczającym tonem. Właściwie Ary dość często go słyszała. Po chwili odezwał się Śmiały. Och jeszcze więcej głośnych trzasków. Rudy spokojnie odwrócił łeb w stronę tworów Śmiałego. Obserwował z delikatnie przechyloną głową, a jego pysk... nie wyrażał nic. Zaraz znów spojrzał na adepta do niego również się uśmiechnął, lecz nie był to ten przyjazny i ciepły który znała Ary, był on zimny, drobny jednak nie odsłaniający kłów, trwał on tylko krótką chwilę. Cóż to miało znaczyć? Po chwili znów spojrzał na Ary.
– Może go poproś o naukę? Może nie będzie groził piskleciu. – powiedział cicho lecz slyszalnie z nutą cynizmu w ostatnim zdaniu, A na jego pysku znów pojawił się ten zimny uśmiech.. W tedy też zerknął na Śmiałego, chociaż jego łeb ani drgnął. Po chwili miękkim chodem oddalił się kilka kroków, odwrócił się i usiadł w dogodnym miejscu do obserwacji. Znów bez wyrazu na pysku.

: 26 lut 2016, 10:18
autor: Kruczopióry
"Poproś o naukę"...? Spoglądam krzywo na Absurd... a następnie przenoszę wzrok na Arylidię. Jeszcze... Jeszcze nie teraz. Wolałbym.... nie uczyć pod czyimś okiem, a już zwłaszcza pod jego okiem. Relacja uczeń-mistrz to relacja specyficzna, relacja, w której lepiej nie mieć postronnych, czepialskich obserwatorów. A poza tym młoda wydaje się bardzo zafascynowana magią – to zaś od razu budzi podejrzenia, że...

– A co, sama chciałabyś zostać czarodziejką? – pytam Arylidię, uśmiechając się do niej szeroko. – Ach, taty nie musiałaś mi przedstawiać; znamy się już trochę – dodaję nagle, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem do Absurdu. – Pokazać ci mogę dużo, to prawda; mógłbym nawet cały dzień tworzyć różne piękne cuda. Długo już się szkolę i myślę, że niedługo uzyskam pełną rangę, choć tytuł w tym przypadku uważam za zwykłą formalność – w pierwszym swoim pojedynku pokonałem naszą przywódczynię, Płomień Pustyni – zaznaczam, mrugając pogodnie ślepiem. – Ach, i... tak, jak mówił twój tatuś, mógłbym cię nauczyć, choć... nie wiem, czy nie wolałbym uczynić tego gdzieś indziej – zaznaczam, przewróciwszy ślepiami. – Po prostu dziwnie bym się czuł, gdybyśmy podczas takiej nauki byli... obserwowani – zaznaczam, spogladając wymownie na Absurd. "Krzywdy jej nie zrobię, więc mógłbyś być mniej wścibski" wysyłam mu jeszcze wiadomość mentalną, coby mieć pewność, iż zrozumiał przekaz. – To co, chciałabyś zobaczyć coś konkretnego? – pytam Arylifdię, znów przenosząc na nią swoją uwagę. – Czy sama zacząć władać maddarą? Czy... jeszcze coś innego?