Strona 2 z 2

?!

: 28 paź 2025, 20:22
autor: Jedno Słowo

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Cholerne bóle, które były jak wiercenie od środka łba. Inny typ bólu, jak chęć podrapania się w piątym wymiarze, gdzie nigdy nie sięgniesz. Męczący, ale nie powodujący strachu, a zwykłą złość. Jak on w ogóle znalazł się w tej sytuacji?

Dobrze, bardzo dobrze. Nie do końca wiedział jak należało poruszać z takimi odnóżami, ale będąć świadomym już ciała będzie mu na pewno łatwiej. Pręt metalowy znał, znał większość podstawowych broni dwunogów, ale tego konkretnego nie znał. Znał jednak podstawowe zadanie tego czegoś. Miało chwycić go, a on nie chciał się dać co było naturalne dla każdego zwierzęcia, które ma zostać pochwycone. Starał się płynnie zanurzyć pod sam róg akwarium jak najdalej od szczypiec, nakazac elfowi sięgać za sobą możliwe daleko, dodatkowo obracając się mackami w stronę szczypiec. W wodzie szczypce tak łatwo go nie wyłapią to przemieszczałby się od narożnika do narożnika, aby unikać pochwycenia. To nie było uciekanie, a celowe mijanie się z pochyceniem. Nie zabawa, a realne unikanie kontaktu, który na pewno przyniesie ból w jakiejkolwiek możliwej formie. To nie strach, a szukanie możliwości, aby zaraz skierować się w górę przed szczypcami i spróbować sięgnąc ręki, która to trzymała owe szcypce. Przecież nie był rybką, miał kiełki i mógł gryźć. Woda była teraz jego domenom, a wyciągnięcie z wody nie będzie niczym przyjemnym. Walczyć i nie dać się, szukać okazji, dopóki rozumieli to oboje to będzie dobrze. Ból pojawia się i znika z czasem, byleby nie dawać się mu, nie obawiać się ran, w końcu każda rana to potencjalna blizna, a każde blizny powiększają szacunek innych, czyż nie? Vaelin czy to druzgotek, osobno czy razem... Nie damy się i przetrwamy.

?!

: 29 paź 2025, 19:56
autor: Nieme Przekleństwo
Ból przeszył całą jego świadomość, wprawiając przez kilka sekund w poczucie niekontrolowanej paniki. Niedoświadczony umysł przez krótką chwilę pewien był, że zwyczajnie ktoś wyrwał mu łapę i właśnie zaczyna umierać. Syknął w myślach, jak gdyby przeklinając nieznane źródło jego własnego cierpienia. Z drugiej strony, może to właśnie on był tym źródłem? W końcu, gdyby nie jego głupie pomysły z jajkiem to może cała ta sytuacja nie miałaby miejsca?
Na całe szczęście, chwila zwątpienia znikła, kiedy poczuł się jak gdyby lekko podniesiony na duchu. On zrobił dobrze, a jajko nie było tutaj niczego winne. Przez chwilę znów strach przeszył jego serce. Właśnie, co z jajkiem? Czy zostało wysadzone przez Wichrogłos? Dziwny gniew zawisł w jego głowie na samą myśl o takim wydarzeniu. Jeśli byłoby to prawdą, wężowy chyba wyrwałby wszystkie kończyny swojego mistrza.
Wdech i wydech. Teraz nie było jednak c zasu na takie przemyślenia. Musiał zachować spokój, aby w ten sposób pomóc również i gońcowi. Wtedy dotarła do niego wiadomość Nariego. Czyli nie był tutaj sam? Było to jednocześnie uspokajające, jak i stresujące. Wolałby chyba być w tym piekle sam, jeśli tylko reszta stada była bezpieczna.
On w przeciwieństwie do myszolota nie mógł jednak tkać madarry, a co dopiero wysłać od niego jakąkolwiek wiadomość. Musiał jednak jakoś zwrócić na niego swoją uwagę… Chociaż, kim dokładnie był Nari? Sama wiadomość nie wystarczyła, aby ten poznał jego aktualną tożsamość.
Jego wzrok wrócił do jedzenia, malując w myślach wizję tego, co powinien wykonać jego zwierzęcy towarzysz.
Zapach przewietrzałego już jedzenia nie był niczym przyjemnym. Zamiast tego wyobraził sobie, jakby wyglądało jego karmienie na wolności: goniłby za jakąś zwierzyną, wbił w nie swoje szpony i poczuł jej ciepłą krew na języku. Mięso takiej zdobyczy byłoby świeże i wyjątkowo jędrne: prawdziwy rarytas, nie to, co właśnie dostał.
Niemy liczył, iż wizja taka przyniesie trochę ukojenia gońcowi. Przyjemnie było w końcu wracać do tych miłych miejsc, kiedy świat dookoła przypominał bardziej piekło niż rzeczywistość. Dodatkowo sam wolał nie jeść dziwnego pokarmu. Musiał być w końcu jakiś powód, dla którego goniec nie rzucił się na jadło, nim ich świadomości zostały połączone. Wężowy wolał zwyczajnie zaufać zmysłom drapieżnika.
Teraz jednak pozostała sprawa Nariego. Niemy spróbował zachęcić gońca do poruszenia się i rozejrzenia po okolicy. Być może w ten sposób zwróci na siebie uwagę uzdrowiciela?

?!

: 29 paź 2025, 23:58
autor: Wichrogłos
Na zawsze nieśmiertelna dusza; jestem słońcem, lecz nie widzisz mojego blasku. Jestem Twym kompanem, lecz się odwracasz. Jestem Twym czempionem, któremu nie przyklaśniesz. Jestem pieśnią, której nie posłyszysz. Jestem najbliżej Ciebie, lecz jeśli mnie nie nazwiesz, przypieczętuj swe istnienie milczeniem i nigdy mnie nie oczerniaj.Ateral
W ramieniu wojownika bilion igieł pociągnięte niesfornym magnesem – wszystkie one przedzierały się przez ścięgna od środka, pozbawione początku. Gdzieś w objęciach strasznego mięsiwa, w buncie ruszały do przodu i rozrywały ponad obręb stłuszczonej skóry. Rozrywały z agresją, z paniką, z gniewem pierworodnego.
Wdech, wydech... w nieskończoność, w cyklu nie znającym kresu. I w tym wszystkim, sam musiał kontrolować swój tchórzliwy lęk.
Obserwował z pokorą bogobojnego, z uparciem torturowanego zakładnika. Albowiem i władcza ambicja Wichrogłosu zaszczepiła się w wizji: puma czuła mięso, żywe, tętniące rzekami życia i jeśli się wsłuchać wśród kakofonię metalu, jazgotów oraz chluśnięć, mogła posłyszeć czkawkę ptasiego serca. Niech i ona obserwuje, fantazjuje o nieuchwytności przeszłości, o jedzeniu – pozostanie niemym obserwatorem, samemu zaspokajając swoje potrzeby.
Co teraz widzi? Co teraz czuje, dotknięte marzeniem krwi?

?!

: 29 paź 2025, 23:59
autor: Rozmarzona Łuska
Powoli próbowała układać elementy tej układanki, ale nie wszystkie pasowały tak jakby tego chciała, wymagały więcej informacji, zrozumienia w sytuacji. Poruszyła ogonem, końcem uderzając w pręty. Jej obecne ciało było nietypowe, zdawało się składać z wody, ono było z wody, co potwierdzały lodowe szpony.
Wystawiła język raz, drugi... Coś czym była, musiało polegać na tym dość często. Jaszczur z wody, żywiołak. Próbowała oswoić się z nowym ciałem, dogadać na tyle by mogli jakoś funkcjonować, nawet jeśli oznaczało to oddanie władzy prostym instynktom.

Czy rysunek coś jej mówił? To mogła być jakaś runa? Rozpościera się nad wszystkim, zaś kamienne ściany zdawały się domykać całość, przez co wzmagało się poczucie zamknięcia. Jakby już sama klatka tego nie wywoływała.

Powoli obróciła sie6w klatce, przestępując krótkimi łapami. Co miała z lewej?

//żywiołak wody, w formie warana

?!

: 30 paź 2025, 0:00
autor: Skaza Granatu
Przez chwilę zastanawiał się czy warkot faktycznie jest jego czy oni, on, ciało w którym był miało co innego właściwie zrobić. Nie miał innego wyjścia nie miał kontroli nad sytuacją, nawet jeżeli z natury empatycznie chciałby ochronić równie rosłego biesa samym sobą. Przez chwilę czuł delikatność tego połączenia z tym stworzeniem. Tak bliskie było to więzi kompańskiej, ale jednocześnie bardziej bliższe między dwoma stworzeniami.
Nie pomagał ból łba, jak gdyby coś w jego wnętrzu wierciło zażarcie, nie pomagały kończyny które drżały jak u zwierzyny a nie u zażartego drapieżnika.
Nie pomagał rozrywający ból z prawej kończyny. Zwrócił ślepia w tamtą stronę sprawdzając czy jego/ich łapa jest cała.
Strach wbijał szpony głęboko w jego podświadomość każąc mu kwestionować wszystko. Każdy szmer, dźwięk każde poruszenie. Miał wrażenie że ktoś do niego mówi, może bies do smoka w jego umyślę? a może słyszał własne myśli odbijające się echem w wspólnej świadomości, może diabelskie elfy?
Widział kije, strach tylko wzmagał się w poranionym ciele biesa. Potrzebował opanować siebie, a co dopiero z opanowaniem swojego towarzysza niedoli.
Przez chwilę przeszła mu przez łeb myśl że to co właśnie widział było procesem jak powstawało jajo. Każde zwierzę które tu było miało swój wkład w powstanie chimery która miała się z niego wykluć. Nie była to dobra myśl, wręcz taka koszmarna, bo to by znaczyło że los wszystkich stworzeń tu był przesądzony. Liczył się mylił, liczył że się diabelnie mylił.
Nie miał szans by złapać elfa, kiedy ten strach tak go pochłaniał.
Zamiast tego pozwolił działać dalej instynktowi, próbując go uspokoić. Cofnij się, poza ich zasięg, cofnij.
Biesie ciało miało się cofać krok w krok powoli do klatki, cały czas szczerząc kły na elfy, strosząc się o napiętych mięśniach, szorując pazurami po podłożu. Jak bardzo były zaznajomione z konceptem zwierzęcia które nie mając drogi ucieczki będzie walczyć agresywniej.
W tym czasie Skaza próbował uspokoić ich obu w jakiś sposób. Nie uderzyli go jeszcze tymi kijami nawet jeśli czuł ból. Był ranny to mógł stwierdzić.
Próbował wyobrazić sobie zamiast klatki kryjówkę, norę otoczoną krzewami, gdzie taki bies miałby bezpieczniejsze miejsce, miejsce które nie kojarzyło się z bólem i strachem jak ta grota i klatka, gdzie mógłby wylizać rany przed kolejnym atakiem.
Jeżeli jego zauważenie podobieństwa między tym a więzią z kompanem miało sens, chciał wyciągnąć ból stworzenia na siebie, na swój umysł, na swoje ciało, które przecież gdzieś się musiało znajdować prawda?

?!

: 12 lis 2025, 2:22
autor: Narrator
Rianai powoli przestępowała w klatce, próbując zrozumieć swoje nowe ciało. Język wystrzeliwał, łowiąc zapachy wilgoci, kamienia i obcej magii. Wszystko zdawało się potwierdzać jej teorię – była żywiołakiem.
Z lewej strony miała pusty, ciemny korytarz, prowadzący w głąb jaskini. Pochodnie migotały gdzieś w oddali, rzucając długie cienie. Nikt tam nie chodził – przynajmniej nie teraz.

Vunnud zdecydował się na obserwację, kontrolując swój lęk metodami wojownika. Władcza ambicja kazała mu skupić się na czymś innym niż ból. Jego puma wsłuchała się w kakofonię metalu i mamrotania elfów, a dzięki wyostrzonym zmysłom mogła posłyszeć czkawkę serca... jednorożca!

Vaelin nurkował w akwarium, unikając szczypiec. Woda była jego domeną, i dzięki niej druzgotek poruszał się zwinnie, od narożnika do narożnika. Elf musiał sięgać daleko, wyciągać rękę, tracić równowagę. Nie sposób było złapać tak upierdliwe stworzeie.

Smocza podświadomość błotoryja Wasaka podpowiadała, że każda klatka powinna mieć zamek. I miała. Ale co najbardziej zwracało uwagę to niezbyt starannie wykonane zawiasy. Jeden celny cios języka mógłby pomóc... choć tak naprawdę mógłby go przeznaczyć też na coś innego. Szyja pobliskiego elfa wydawała się bardzo kuszącym celem.

Nari wołał rozpaczliwie, ale nikt nie odpowiadał. Ból ostry jak żyletki dźgał go w oczy, a wielka ręka co raz szybciej zbliżała się do klatki, gotowa się na nim zacisnąć.

Rairish próbował wysłać odpowiedź do Nariego, ale ciało pustynnego gońca było puste, pozbawione aktywnego źródła maddary. Zamiast tego czarodziej skupił się na uspokojeniu gońca, poprzez pokazanie mu bezpiecznych wspomnień miejsc wolnych od bólu. Zadziałało, bo zwierzę otworzyło paszczę, wydając z siebie nieznane dotąd nikomu dźwięki, co zwróciło uwagę zasasdniczo każdego ze zgromadzonych tu elfów.

Zanim Hisseth poznał los biesa, wizja zaczęła się rozpadać.

Najpierw subtelnie – obraz zadrżał, jakby ktoś zmącił wodę w stawie. Ściany jaskini zafalowały, elfickie twarze rozmazały się jak farba w deszczu, a zwierzęce formy, w których uwięzione były jaźnie smoków, zaczęły raz być smoczymi, a raz z powrotem tymi obcymi.

Świat zakręcił się wokół nich, obracając się w niemożliwych kierunkach. Góra była dołem. Ogon był zadem. Łapa była nozdrzami. Nic nie miało sensu.

Obraz migotał jak płomień świecy w podmuchach wiatru. Jasno, ciemno, jasno, ciemno.

A potem wszystko zrobiło się czarne.


[SKAZA GRANATU]
3/10 ; bies

Widział zimne ściany i metalowe stoły. Elfy pochylone nad nim, zapisujące, notujące, eksperymentujące.

Mrugnął.

Teraz był w Widmowej Kotlinę. Zebrane wokół niej smocze sylwetki, patrzące na niego z pogardą. Z nienawiścią. Otaczali go, warczeli, szykowali się do...

Mrugnął.

Elf wyciągał z kieszeni dziwne, ostre narzędzie błyszczące w świetle kryształów. Zbliżał je do jego tylnej łapy, do palców. Zupełnie jakby chciał...

Mrugnął.

Stado. Znęcali się nad nim. Dlaczego? Co zrobił? Był jednym z nich, prawda? Prawda?

Mrugnął.

Kim był? Biesem? Smokiem? Więźniem? Członkiem stada? Eksperymentem? Dlaczego nie mógł się ruszyć?

Nie wiedział. Obrazy mieszały się, nakładały na siebie, rozdzierały rzeczywistość na strzępy. A Skaza Granatu krzyczał – albo myślał, że krzyczy – ale nie był pewien, czy w ogóle istnieje.


[WARKOCZ KOMETY]
4/10 ; myszolot

Nie był już w ciasnej klatce. Teraz leżał na stole. Twardym, zimnym, wbijającym się w jego drobne ciałko jak lodowiec. Dzięki światłu odbijanym przez kryształy widział—oh! To jego skrzydło! Małe, pierzaste, pokryte delikatnym puchem w odcieniach brązu i złota. Chciał nim poruszyć w tandemie z drugim, przekręcić się na brzuch i odlecieć... ale nie mógł.

Spróbował jeden raz, drugi, ale mięśnie nie współpracowały. Zupełnie jakby ich już nie posiadał.

Panika eksplodowała w jego małej piersi. Próbował krzyczeć, wrzeszczeć, ale z dzioba wydobyło się tylko ciche "nie... nie... nie!"

Miał słowa, ale co z tego, skoro nie miał skrzydła?!

Wielka twarz elfa pochyliła się nad stołem, i coś podpowiadało Nariemu, że to nie był koniec krojenia.

Co dziwne, w całym natłoku paniki zdołał zadziwić się faktem, że rana pooperacyjna w miejscu ucięcia była zabezpieczona i nie sączyła się z niej żadna krew. Czym był ten dziwny, cienki materiał tworzący ciemne kreski wzdłuż amputowanego ramienia?


[JEDNO SŁOWO]
5/10 ; druzgotek

Leżał na zimnej podłodze, poza akwarium, dusząc się. Próbował wciągnąć powietrze, ale poczuł jedynie palący ból i coś ciepłego spływającego po bokach szyi.

Krew?

Miotał się na boki jak ryba wyrzucona do brzeg, dopóki nie podszedł do niego jeden z elfów i nie uniósł go za jedną z macek, trzymając go do góry nogami. Świat kołysał się na boki, a druzgotek dostał czkawki.

Plusk!

Woda otoczyła Vaelina ze wszystkich stron. Przyzwyczajone do podwodnego życia ciało rozluźniło się z ulgi, gdy druzgotek opadł na dno akwarium, szukając w nim ukojenia.

Przynajmniej dopóki nie zorientował się, że nadal nie mógł oddychać.

Dwa elfy stały nad akwarium, obserwując. Jeden z nich notował coś na zwoju, spokojnie, obojętnie, drugi coś do niego mówił.

Patrzyli jak istota wody się topi.


[WICHROGŁOS]
7/10

Patrzył na zwłoki pumy. Leżała na stole, z nieruchomymi, szeroko otwartymi oczami. Krew zaschła wokół szyi, gdzie ktoś zrobił nacięcie.

Czy był martwy...? Nie. Nie mógł być. Bo wtedy jak mógłby myśleć?

Jego uwagę zwróciły rozmowy w nieznanym mu do tej pory języku, choć kiedy tak się nad tym zastanowił, zdawało mu się, że znał go od zawsze.

– Hm, znowu się nie udało. Ten pewnie nie przeżyje dłużej niż minuty.
– Mhm, pewnie nie. Potrzebujemy morskiego smoka do dalszych testów. Czy Trundia nadal je oferuje?
Tch, żartujesz? Już dawno po wojnie. Zresztą przemycenie tu żywego okazu będzie-
– Nie musi być żywy, prawda Elredzie?

Zapadła cisza, a kiedy nikt się więcej nie odezwał, Wichrogłos zerknął sobie przez ramię, napotykając wyczekujące spojrzenie dwójki elfów. Nie był w stanie określić jak wyglądali – wokół ich głów pojawił się dziwny dym.

Ale nie to powinno być jego największym zmartwieniem. Zadano mu pytanie i oczekiwano, że odpowie.


[BUDOWNICZY RUIN]
6/10 ; błotoryj

Pustka. Czarna, absolutna pustka, która nie ustępowała nawet jak poruszał powiekami – a przynajmniej dopóki po którejś z prób zorientował się, że w ogóle ich nie miał, podobnie jak oczu. I chociaż nie widział, tak czuł – och, jak bardzo czuł – każdy podmuch powietrza na wysuszonym grzbiecie. Pod nim zaś trzaskały płomienie, źródło tego piekielnego gorąca.


[ROZMARZONA ŁUSKA]
4/10 ; żywiołak wody (waran)

Gorąco. Rianai nigdy nie czuła takiego upału. Jej skóra wręcz płonęła, a każda próba zaczerpnięcia oddechu była jak wdychanie płomieni.

Leżała płasko na rozgrzanych prętach z których bił żar nie do zniesienia. Próbowała się odczołgać, ale coś ją trzymało – pęta? Łańcuchy? Nie miała siły, by sprawdzić. Czuła się słaba, jak gdyby życie wypływało z niej wraz z każdą kroplą wilgoci.

Zerknąwszy paciorkowymi oczami wokół siebie zauważyła dwie rzeczy.

Pierszą była malutka klepsydra stojąca na ziemi. Przesypujący się w niej piasek coś odliczał – tylko co? Czas do śmierci? Do następnego eksperymentu?

Drugą była jakaś paskudna, gigantyczna ropucha, która leżała tuż obok niej. Chyba zdechła, bo się nie ruszała, a do tego obrzydliwie śmierdziała.


[NIEME PRZEKLEŃSTWO]
8/10 ; pustynny goniec

Smycz zacisnęła się na jego szyi. Elf ciągnął go przez jaskinię, a on szedł potulnie, jakby ktoś zalał mu umysł miodem i mgłą. Łapy poruszały się same, ciało było posłuszne, ale umysł wrzeszczał.

Nie. Nie idź tam. Uciekaj. Broń się.

Przed sobą zobaczył wielki, metalowy stół, otoczony magicznymi kryształami. Na jego powierzchni błyszczały różne narzędzia – ostrza, haki, coś co wyglądało jak szczypce, coś jeszcze gorszego.

Usłyszał paniczny trel. Znajomy...


[GWIEZDNY TROPICIEL]
10/10

Przed sobą miał wąskie schody. Zbiegając po nich, czuł się dziwnie – świadomy, że nie powinien był mieścić się w tak ciasnym korytarzu. Mimo to pędził pospiesznie w dół, niezbyt kontrolując ruchy tego obcego ciała. Blada dłoń zsuwała się wzdłuż zimnego kamiennego poręcza, a wiszące na ścianach pochodnie rzucały drżące światło, rozświetlając mu drogę.

Nogi – dwie, nie cztery – niosły go coraz niżej, w głąb jaskini. Ręce – bez pazurów i łusek – trzęsły się lekko, nie przestając nawet wtedy, gdy zeskoczył z ostatniego stopnia.

Blask setek magicznych kryształów wiszących pod sufitem odsłonił pełnię okrucieństw, jakich dopuszczały się dwunogi. Tuzin klatek różnej wielkości – niektóre już puste, inne pełne udręczonych zwierząt – zajmował większą część sali. Metalowe stoły, regały ze szklanymi fiolkami i kolekcja narzędzi chirurgicznych dopełniały koszmaru tego podziemnego laboratorium. Najbardziej zadbaną częścią pomieszczenia było leżące na starannie wykonanej podstawce jajo o białej, półprzezroczystej skorupie. Obok niego stał słoik z zamkniętym wewnątrz... cieniem?

Valnar mrugnął, przesuwając spojrzeniem po jaskini.

W pierwszej klatce dostrzegł pumę. Leżała nieruchomo na boku, jej złociste futro zmatowiało i splamione zostało krwią. Oczy, kiedyś pełne dzikiej siły, teraz szeroko otwarte i martwe, wpatrywały się w nicość.

Przy ogniu, na metalowej kratownicy, wolno wysychały dwa mniejsze ciała – jaszczurka i ropucha. Ich skóry kurczyły się i pękały w gorącu, unosząc w powietrze słodkawy swąd palonego mięsa.

W środkowej części sali, w szerokiej szklanej kadzi wypełnionej mętną już cieczą, druzgotek walczył o życie. Jego wielkie, przerażone oczy błagały o pomoc.

Jeden z elfów prowadził właśnie pustynnego gońca w stronę stołów. Zwierzę nawet się nie szarpało. Magiczne więzy pulsowały bladozielonym światłem, odbierając mu siły. Gdzieś ze stołów rozległ się też desperacki trel.

W kącie, w płytkiej olbrzymiej brytfannie, dogotywał bies. Jego gęsta, ciemnobordowa krew wypływała z głębokiej rany w boku. Zwierzę ledwo się ruszało, charcząc cicho, a jego zapadnięte boki unosiły się coraz słabiej.

A spod dalszej ściany dobiegło bulgoczące rżenie jednorożca. Nie mógł go zobaczyć, ale to rżenie było nie do pomylenia – szlachetne zwierzę, symbol czystości, teraz więzione w tym piekle.

Wszędzie dokoła słychać było hałasy – brzęk łańcuchów, skowyt, pomruki, szuranie pazurów o metal, bulgotanie cieczy w szklanych naczyniach, trzask ognia, kroki elfów, ich chłodne, obojętne głosy wymieniające uwagi o eksperymentach.

– Przepraszam za spóźnienie! – wydusił z siebie Valnar wbrew swojej woli, dysząc ciężko.

Elfy odwróciły się. Jeden skinął głową – obojętnie, bez słowa, drugi machnął ręką olewczo, zajęty swoimi sprawami. Pozostałe nawet nie zwróciły na niego uwagi.

Tropiciel wiedział, że ciało człowieka poruszało się według skryptu cudzych wspomnień. Mógł próbować na nie jakoś wpłynąć, skierować uwagę, może coś zmienić, ale musiał być ostrożny.


Czas na odpis: 15.11 godzina 23:59

Co się dzieje na danym pułapie punktów?
10 punktów: Pełna jasność umysłu
7-9 punktów: Lekkie zaburzenia – bóle głowy, trudności z koncentracją
4-6 punktów: Umiarkowane zaburzenia – halucynacje słuchowe, paranoja, drżenie kończyn
1-3 punkty: Ciężkie zaburzenia – halucynacje wzrokowe, ataki paniki, niemożność odróżnienia rzeczywistości od wizji
0 punktów: Całkowite załamanie psychiczne – postać budzi się w potencjalnie ciężkim stanie.

pingi

?!

: 12 lis 2025, 22:39
autor: Gwiezdny Tropiciel
Zamknął jedynie na moment oczy, a gdy się je otworzył czuł się jakiś nieswój. Nie chwila... Co się działo? Chwilowo ogarnęła go panika gdy jego świadomość zaczęła notować rzeczy które bardzo nie pasowały do otoczenia. Ciało ruszało się bez jego władzy. Jego środek ciężkości był w kompletnie innym położeniu, wszystkie jego zmysły, czymś czym w ogóle w pierwszej kolejności postrzegał to wszystko, były jakieś otępiałe. Gdyby mógł, zapewne by zwymiotował ale pomimo tych wszystkich wrażeń jego ciało było nie stawiało oporu...
Dopiero po chwili zaczął trzeźwo notować co się dzieje. Jego przednie... nie chwila, górne kończyny były prawie kompletnie łyse, zakończone długimi palcami, chodził na dwóch łapach. O Kruczy Panie, on był dwunogiem. W tym momencie zapewne zwymiotowałby ponownie.
Schodził po schodach, ana ich dole dostrzegł dwunogie sylwetki. Przypomniał sobie że elfy miałe inne uszy niż ludzie, takie spiczaste, jak te dwunogi które znalazły się przed nim. Czy on sam był elfem? Bezwiednie zapragnął (i postarał się) ruszyć dziwną łapą swego ciała by dotknąć swoich uszu i sprawdzić. Nie był chyba niższy od reszty, więc krasnoludem nie był, ale jeszcze porównał swój wzrost do reszty, tak na oko.
No ale co tu się w ogóle działo. Valnar wciąż dostosowywał się do swojego ciała, nie był to proces który zajmie mu kilka uderzeń serca. Jednak kakofonia bólu i cierpienia nie była do zignorowania nawet dla niego, w tym stanie. Valnar był łowcą, widział sporo martwych i umierających zwierząt podczas swojej długiej kariery ale to... to było coś poronionego. Jednak coś w jego umyśle poruszyło się na widok tego wszystkiego, jak wąż od godzin spoczywający nieruchomo, w uśpieniu, nagle pobudzony do działania nagłym impulsem. Zaraz jednak zamarło, nadal jednak przebudzone. Jego myśli tymczasem krążyły dalej. Czy wcielił się w coś co wywołało traumę i cierpienia tego czegoś co wytworzyło tą paskudną bańkę która pochłonęła jego rodzinę? Myśli wirowały w jego głowie, a tymczasem jego ciało przemówiło.
Słowem ciężko jest opisać jak dziwne to było dla niego. Dźwięki układające się w słowa których nie znał, a jednak zrozumiał. Powoli zaczynał czuć się przeładowany, jakby nagle dziesięć smoków powiedziało mu dziesięć skomplikowanych rzeczy, a jego mózgł starał się przyswoić wszystko na raz.
Przypomniał sobie jednak że gdzieś tu był jego syn.... i reszta rodziny. Tylko skoro on stał się jakimś dwunogiem, innym gatunkiem... Czyżby pozostali też... stali... się... ... O k**wa. Musiał znaleźć Vunnuda. Szybko. Odruchowo postarał się sięgnąć do swojej maddary, przy jej pomocy wysłać magiczny impuls którym zawoła swoje dziecko w tej jamie niesłychanego cierpienia. Cała jego wola skupiła się na tym, by magiczna wiadomość z pytaniem "Synu, Gdzie jesteś?! Jestem tu. Zaraz cię znajdę.", z pewnością rozpoznana przez potężnego samca jako pochodząca od jego rodzica, rozeszłą się po najbliższej okolicy. Zawsze starał się by jego magiczne impulsy były jak najmniej postrzegalne, wykrywane tylko przez smoki które znały brzmienie jego maddary, potrafiące ją wykryć jako coś znajomego.
Co to za rytułał? Co oni robią? ~ ta myśl delikatnie wdarła się do jego głowy, dziwnie ociekająca ekscytacją. Uznał że to dobre pytanie.
Co dziś robici- robimy? Jakiś plan na dziś? Co mnie ominęło?postarał się zapytać mając nadzieję że pożyczony mózg powie to wszystko w tej obcej mowie. Rozejrzał się dookoła po kolei po każdym zwierzęciu, niby bez większego zainteresowania, jednak umysł ukryty za tym gestem uważnie przypatrywał się przez obce oczy sladów jakiejś inteligencji, celowego działania, niecharakterystycznego dla danego gatunku. Nie był to przyjemny widok ale któreś z tych stworzeń mogło być Vunnudem... Albo jego przywódcą. Tak, to też ważne. Tylko gdzie był Vunnud?!

?!

: 14 lis 2025, 15:39
autor: Wichrogłos
Widział Harvarda.
Przyszła na niego pora.
━━━━━━━━━━
Któreś z tych stworzeń mogło być Vunnudem – tylko gdzie był Vunnud? Kim był Vunnud? Czym tak naprawdę stał się Vunnud? Gdzie jest granica między elfstwem a potwornością, byciem sobą a wizją i czy ten Vunnud, o którym marzył Valnar, dalej był tym samym Vunnudem, którego – wydawało mu się, że – znał?
Prawda. – Odpowiedział bez zawahania, bez krztyny paniki w głosie. Nie mając dostępu do słów przez większość życia, będąc prowodyrem wizji, odnalazł się niczym ryba w wodzie – bez pytań, bez kwestionariusza, jaki nigdy nie zostanie uzupełniony. Wąż wychylał się czasem z balansu wspomnień by przejąć kontrolę chociażby iluzorycznie. Albowiem to nie od niego zależała odpowiedź, jeden z elfów wyrzucił słowo "prawda" niczym haczyk przed rybkę i uzdolniony słuchacz, smok zmuszony do cierpliwości, od razu podłapał ulegle to, co dyndało przed elfim nosem.
Ciało te było wygodniejsze niż gadzie.
Od razu splótł ręce za sobą, opierając knykcie pod kością ogonową.
Bezdusznym wzrokiem powiódł po scenerii, głęboko oddychając – czyżby przez vunnudowską duszę przedarła się sowista pretensja wobec nieudolności chirurgów? Widok nie przerażał go wcale, okrucieństwa czterookiego w imię efektywności odbiły swoje piętno na niejednym drapieżniku Wolnych Stad, a co dopiero na bezbronnej zwierzynie łownej – wielokrotnie wylewające się wstęgi mózgu z nosa, wciśnięte czaszki tak, że sam nie mógł sobie przypomnieć do kogo należały, przebite na wskroś piersi i powykręcane łapy ze stawów, aby zrozumieć swoich przeciwników lepiej. Perfekcjonizm samca nie znał granic etyki, więc niewzruszone oczy meandrowały po zmordowanych sylwetkach.
Ciekawość tylko łaskotała otępiały, zmarkotniały umysł. Nie ma co spodziewać się współczucia, czy też żalu – kwestia talii kart, rzutu kostką, ot, hazard. Życie poza Wolnymi było tylko i wyłącznie tym, szczególnie w czasach wojny, które zdają się niekończące dla zwierzyny. Selekcja jednej istoty nad drugą jest preferencją absolutną i nieodwołalną; nie ma szlachetniejszej wróżby.
Szukał wzrokiem symbolu Harvarda, upewniając się swojego kresu ze spokojem: gdzie był jednorożec? Czy jeszcze żył litościwie, czy też w walce spoczął w nieugiętej woli? Puma nie interesowała go nic a nic.

?!

: 15 lis 2025, 20:37
autor: Budowniczy Ruin
Cokolwiek mógł uczynić wcześniej, nie miało to już znaczenia. Świat zawirował ponownie, a on nagle znalazł się w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innej sytuacji. I choć dodało to tylko do dezorientacji i niepokoju, to uświadomiło coś jeszcze – nie czuł się już tak związany z błotoryjem, jak wcześniej. Nabrał poczucia, jakoby sytuacja była bardziej snem, czy wizją, niż nową rzeczywistością.

Nie zmieniło to jednak dominującego uczucia paniki, jakie wynikało ze nagłej ślepoty i spotęgowanego uczucia.. wysychania. Przypiekania wręcz? Czuł żar. Nozdrza drażnił swąd dymu i czegoś jeszcze – jego własnego, palonego.. nie.. palonego ciała błotoryja. Ból nasilał się z każdą chwilą. Czuł jak zwierze się wyrywa. Jak szaleje. Jak cierpi. I tylko niedawno nabrane poczucie zdystansowania sprawiało, że jeszcze tym przerażeniem się nie zaraził.

Postanowił spróbować zachować spokój. Niczym w oku szalejącego cyklonu odczuć torturowanej istoty, postawił na obserwację i próbę biernego odbierania bodźców. Nic więcej nie mógł uczynić...

?!

: 15 lis 2025, 21:05
autor: Warkocz Komety
Im dłużej wizja trwała, tym czuł się coraz bardziej bezsilny. Próbował dowiedzieć się na wszystkie strony, co się dzieje i gdzie się podziała reszta. Wiedział, że wokoło jest wiele innych zwierząt, którym dwunogi robią wszelkie okropności, ale czy to byli jego kompani? Jeżeli tak, to którzy? I czy w ogóle po wybuchu maddary wszystkich Mglistych spotkał ten sam los? Czy może zostali rzuceni w zupełnie inne miejsca, inne wizje, albo wręcz wciąż byli w obozie i tylko jego głowa tak oszalała, że wydaje mu się teraz, iż jest myszolotem? Nie zdążył się nawet nacieszyć tymi głupimi skrzydłami – wizję zaćmiewała mu straszna migrena i panika stworzenia, na którą nie mógł chyba nic poradzić. A przynajmniej nie wiedział, jakby miał to zrobić. Nie mógł robić wszystkiego na raz, a czas uciekał!

Zamroczyło go na chwilę, a gdy odzyskał świadomość, z ciałem, w którym utkwił jego umysł, działy się jakieś dziwne, straszne rzeczy. Raz było w klatce, po chwili już na stole z uciętym skrzydeł. Panika, czy to może okropny ból głowy, który dźgał Nariego w mózg sprawił, że z chwili na chwilę smok robił się na nie coraz bardziej obojętny na uczucia myszolota, jakby w jakiś pokrętny sposób uświadamiał sobie, że choć odczuwa te emocje, to nie jest jego ciało. I im dłużej skupiał się na tej myśli, tym bardziej odcinał się od tego, co dzieje się z myszolotkiem. Nie lubił krzywdzić celowo zwierząt i takie czyny brzydziły go, ale też nie potrafił wykrzesać z siebie więcej współczucia. W tej kwestii zupełnie zdysocjował.

Ale chciałby mieć swój umysł i swoje ciało z powrotem, a nie zawisnąć gdzieś pod sufitem jako bezdomna dusza, gdy myszolotek już eksploduje z przerażenia Trzeba się było śpieszyć i spróbować wykorzystać medium jakim było małe, bezbronne stworzenie. Skupił wzrok na elfie, który aktualnie znęcał się nad myszolotkiem, i nakazał mówić swojemu nosicielowi, choćby miał to być komiczny pisk. Chyba potrafił coś wyrzucić z siebie:
– Oby ci ktoś tak nogi odciął od dupy. Ale najpierw mógłbyś dostać ognistego rozwolnienia, a żadna woda nie byłaby cię w stanie napoić i uzupełnić płynów. Oby ci łapy odmarzły i odpadły, zeschnięte i poczerniałe od martwicy. A potem żebyś umarł w katuszach. I żeby wszystkim twoim potomkom działo się to samo, za każdym razem, kiedy tylko zobaczą myszolota – wyrzucał z siebie raz po raz, co pierwsze przyszło mu do głowy, złożecząc na elfa. Próbował wyrwać swoją jaźń z tego maleńkiego ciała, ale nie wiedział, jak to zrobić. Jego próby zapewne zakończyły się kolejnym fiaskiem, co spowodowało u niego tylko więcej złości. – RAIRISH NA LITOŚĆ BOSKĄ, CO SIĘ DZIEJE?! JESTEŚ TU?! ONI KROJĄ TEGO MYSZOLOTA NA KAWAŁKI!

A jeżeli Valnar miał szczęście w użyciu maddary i Nari to usłyszał, spojrzał w stronę, skąd dobiegał sygnał, na dwunoga, rozszerzając szeroko obce sobie ślepia:
~ HALO! SŁYSZYSZ MNIE?! ~ zaczął się drzeć mentalnie, bo tak też mógł dać upust nagłej złości. ~ POMOCY! NIE MOGĘ SIĘ UWOLNIĆ!

?!

: 15 lis 2025, 21:26
autor: Jedno Słowo
Zmiana, nagła. Przed chwilą mógł uciekać, teraz leżał i nie mógł oddychać. Na bezdechu starał się zrozumieć co się dzieje. Ból i brak oddechu. Potem wywrotka, potem woda, chłodna, miła... Ale to nie rozwiązywało problemów... W zasadzie żadnego problemu. Panika... Nie, śmierć to tylko przejście w inny stan, nie bój się śmierci, teraz poboli i przestanie. Ale dopóki możemy to walczmy.

Zaciśnąć pięści, próbować opanować nieznośną bezsilność, która trzyma w swoim uścisku, ale mimo to czuł się tak, jakby miał postradać zmysły. NIe mógł liczyć na kompletnie nikogo, tylko na siebie, albo raczej druzgotek na niego, przeżywali duszenie razem, co mogli zrobić? Vaelin miał tylko jeden pomysł, wiedział, że nie mógł oddychać poza wodą, a więc musięli mu jakoś zasłonić skrzela... jemu? Chyba jemu. W każdym razie wpadł tylko na jeden pomysł. Skoro go nie trzymali już to spróbował odblokować skrzela, drapiąc łapami, pazurami po bokach łba, bo przecież tam były skrzela? Może mu je zaszyli, o to chodziło? Zamierzał rozerwać te zszycia i zaczerpnąć chociaż trochę oddechu. Wolał więcej bólu, wolał mocniej krwawić, niż się zwyczajnie dusić.

?!

: 16 lis 2025, 2:44
autor: Skaza Granatu
Zadrżał gdy wszystko zaczęło się wokół niego rozpadać, rozmywać. Czy on był pod wodą? To nie miało sensu przed chwilą był w klatce, albo poza nią? Był uwięziony, a może się topił? Zwierzęta były smokami a może to elfy? Kolory mieszały się dookoła niego w katastroficznej kakofonii.
Czy on spadł? Ale przecież przed chwilą stał na ziemi. Gdzie była góra? Gdzie był dół? To był dobry moment, by pożałować, że nie miał żadnego luźnego elementu pokroju uszy czy prawdziwego futra, czy grzywy w swojej rzeczywistej postaci.
Jego ciało stało się inne, miał wrażenie, że się rozpuszczał w kałuże czarnej smoły, niczym śnieg gdy nadchodzi cieplejsze słońce. Gdzie był jego ogon, czemu miał nos na łapach. Gdzie były jego oczy, może wszędzie, może nigdzie. Ile dni już tu byli, że jasność mieszała się z ciemnością? Jak wiele, czemu tego nie czuł, a może słońce po prostu przyspieszyło, ale przecież byli w jaskini, nie powinien widzieć słońca, a może jednak dusił się pod wodą i jeszcze tego nie rozumiał? A może już wcale nie był i to były odczucia kogoś innego?
Czerń ogarnęła wizję Skazy.

Nie mógł się ruszyć, tylko ślepia poruszały się chaotycznie.
Elfy, chciał ugryźć, złapać, zmusić do wypuszczenia, spalić, spalić, ale przecież nie miał jak. Zagryźć, rozszarpać.

Mrugnął.

Smoki, był smokiem, był Skazą, przywódcą, którym nie powinien być, przywódcą bez doświadczenia. Smoki, którymi się opiekował, nienawidziły go, pogardzały nim, miały zamiar go zaatakować. Dlaczego Dlaczego Dlaczego

Mrugnął.

Ostre narzędzie w łapach elfa, czy on chciał mu odciąć palce? Chciał się szarpnąć, wyrwać łapę, kopnąć, kopnąć jak najmocniej, odpędzić go od siebie.

Mrugnął.

Czuł własną krew, obrażenia zadane przez własne stado. Nienawidzili go, krzywdzili go, szarpali za łuski, wyrywali skrzydła i kolce, gryźli, drapali. Smoki, które przecież znał, którymi chciał się opiekować. Jego krew była lepka i gorąca, gdy każdy członek stada dokładał swoje odczucia do jego kary. Przecież był jednym z nich, był smokiem Mgieł, a może był więźniem kodeksu?
Stanął przed nimi gotów na boży sąd gdy prorocy wstępowali na swoje funkcje. Czemu czemu on się na to zdecydował?

Nie wiedział, kim był, może był drapieżnym uwięzionym biesem, może był smokiem, który kołował nad przestworzami, czy był więźniem? Czy członkiem stada, a może był eksperymentem obecnych tu elfów? Czy miał solidną postać, a może był zamknięty w słoiku? Nie mógł się ruszyć. Czy on dalej żył?

Krzyczał, czując jednocześnie przerażenie i ból gdy członkowie stada, któremu przewodził, znęcali się nad nim.

Przede wszystkim jednak nie bronił się, jeden smok nie da rady całemu stadu. Nieważne ile siły miał. Poza tym przysięgał ich bronić, zawsze, nieważne, w jakim wielkim bólu sam miałby być, a może to on był zagrożeniem. Chyba oczywiste było, że jego bogowie już dawno go opuścili. Być może wtedy gdy został wydziedziczony, a może wcześniej?

Wiele myśli nakładało się na siebie nawzajem. Obraz Rarisha nakładał się na elfa, gdy zbliżał się do niego z ostrym narzędziem, razem z obrazem tego prawdziwego gdy w jego wizji chciał szorować szponami po jego piersi, czy on nie był czarodziejem?

Próbował się skupić na wizji smoczego życia, nawet jeżeli jego stado go tam krzywdziło, znał widmową kotlinę, znał te smoki, coś znajomego, do czego mógł przylgnąć, znał gęstą cierpką krew, znał odczucie szponów w piersi.

Nabrał tyle jasności umysłu, ile zdołał. Stanął przeciwko bogom, których się bał, ale w tym momencie co miał do stracenia, gdy nawet nie był pewien, kim był? Nie umiał się modlić, nie tak jak powinno się to robić. Dlatego nie miał zbyt wielu nadzieji.

Proszę jeśli ktokolwiek mnie słyszy, boska istoto lub duszku na tyle życzliwy, by wysłuchać, pomóż moim smokom, pomóż mi proszę, użyczcie mi swojej siły, błagam

?!

: 16 lis 2025, 3:02
autor: Nieme Przekleństwo
Umysł Niemego z każdą kolejną chwilą stawał się coraz to bardziej zmęczony, myślami odpływając już powoli od wcześniejszego, logicznego toku myślenia. Nie potrafił skupić się zbyt długo na jednej rzeczy, zwyczajnie wszystko mieszało się w jego zmysłach, niemalże wywołując u niego mdłości. Być może nawet i by zwymiotował, gdyby tylko nadal wiedział, gdzie znajduje się jego własny żołądek.
Wizje zmieniały się, ewoluowały, jak gdyby były żywym organizmem. Miał już dość, ale jego dziwna wola walki podtrzymywała go jeszcze przy resztkach rozumu. Przeklinał samego siebie, wyzywał własne imię od najgorszych bezmyślnych bestii, bo dopiero teraz coś do niego dotarło.
Jeśli Nari tutaj był, to musiała być i reszta wcześniej towarzyszących mu smoków…
Jednym wyborem zesłał ich w odmęty tego cholernego snu. Był posłusznym pieskiem bogów, który teraz zesłał całe to cierpienie na innych współstadnych… Cierpienie, którego doświadczyć powinien tylko i wyłącznie on.
Trel wyrwał go z marazmu, nie dodając mu jednak wystarczająco dużo trzeźwości umysłu.
On nie był psem, nie mógł pozwolić sobie na bycie ciągniętym przez smycz. Jego ciało gwałtownie drgnęło, a może były to jedynie ciarki, które przeszły ciało gońca? Ciężko było mu powiedzieć, gdyż jedna myśl zalała jego umysł.
Wyrwij się mu. Jak już masz umrzeć, to na własnych zasadach. Chwyć w szczęki smycz i pociągnij do siebie z całej siły, niech ten przeklęty elf wywali się na swój własny pysk.

?!

: 19 lis 2025, 18:00
autor: Narrator
[SKAZA GRANATU]
2/10 ; bies

Wizja szalała.

Elfia twarz.

Mrugnięcie.

Fioletowy pysk Veir.

Mrugnięcie.

Znajome ślepia jego matki, Hekate, patrzące na niego z pogardą, jakby powróciła tylko po to, by go unicestwić.

Hisseth nie wiedział, gdzie kończy się jeden świat, a zaczyna drugi. Nie wiedział, kto jest smokiem, a kto katem. Każde mrugnięcie mieszało obrazy w jeden chaotyczny ciąg. Wśród tego bólu i dezorientacji kątem oka dostrzegł ruch.

Elf wbiegł do bocznego pomieszczenia, a po chwili wrócił, niosąc błękitne, pulsujące jajo. Dziwnie znajome, a serce przywódcy zadrżało dziwnie na ten widok. Zupełnie patrzył jakby na część samego siebie, co wydawało się absurdalną ideą.

Zanim zdążył to pojąć, zjawił się kolejny elf, wrzeszcząc coś. Świat znów zamienił się w kalejdoskop przerażenia unoszącego się w powietrzu bardziej niż zapach krwi.


[WARKOCZ KOMETY]
4/10 ; myszolot

Ból ciągle był jego. Nawet kiedy próbował się odcinać, nawet kiedy mówił sobie, że to nie jego skrzydła odcinają, nie jego mięśnie szarpią się w panice, tak ból wracał nasilony.

Mentalny krzyk do Rairisha odbił się echem, choć uzdrowiciel wiedział, że dotarł. Szybko zorientował się, że nie usłyszy odpowiedzi.

Szamoczący się ptaszek wyczuł okazję do ucieczki, gdy wiszący nad nim elf odwrócił się, zaalarmowany jakimś hałasem. Z jednym skrzydłem myszolot nigdzie raczej nie odleci, ale może uda mu się chociaż gdzieś schować...?



[JEDNO SŁOWO]
0/10 ; druzgotek zmarł

Pazury rozrywały skórę, ale nie skrzela, których już nawet nie było. Krew mieszała się z wodą, tworząc czerwone smugi. Druzgotek wił się jeszcze chwilę, aż jego ruchy stały się coraz krótsze, coraz słabsze…

A potem znieruchomiał.

Vaelin wpadł w siebie jak w zimny staw. Ocknął się gwałtownie, z bólem w płucach, łapczywie łapiąc powietrze, jakby wciąż tonął.

Aż po kilku chwilach zorientował się, że już nie ma wody. Tylko ciszę i echo agonii, która nie należała do niego.

– –

fabularnie: akwafobia; mechanika: do 31 grudnia nie może pływać, a kontakt z morską wodą powoduje nerwicę.

Postać budzi się w Kotlinie (nadal pod barierą).



[WICHROGŁOS]
7/10

Brwi elfów uniosły się, a zaraz potem jeden z nich parsknął śmiechem, podążając wzrokiem za tym, co obserwował Wichrogłos.
– Oh, zapomnij. Jego krew jest na wagę złota, ludzie płacą za nią więcej niż za smoczą – skomentował. – Poza tym magia jednorożca jest zbyt czysta i nie nada kształtu projektowi. Lepiej bierz się za tego żyw—

Ktoś gwałtownie wparował do laboratorium, zwracając uwagę wszystkich zebranych.


[BUDOWNICZY RUIN]
6/10 ; błotoryj

Choć Wasak starał się zmusić zwierzę do niepanikowania, gorąc nasilał się, a język ropuchy drżał, pragnąc rzucić się w dowolnym kierunku, byle dalej od żaru. Ciało błotoryja gotowało się, skwierczało na ogniu, a smok czuł to tak realnie, iż własne myśli zaczęły mu parzyć czaszkę od środka.

Po lewej ktoś mówił, szybko, nerwowo, ale wszystko brzmiało jak bełkot, jak przypadkowe dźwięki rozciągane przez wodę i płomień. Nie miały dla niego żadnego sensu.

Wszystko w nim szarpało się do ucieczki, ale on trwał wbity w to ciało jak cierń.
Jeszcze chwilę, coś zdawło mu się podpowiadać.


[ROZMARZONA ŁUSKA]
0/10 ; żywiołak wody (waran) zmarł

Świat pękł jak przeciążona lina. W jednej chwili czuła żar pod skórą, a nawet dym szczypiący jej nozdrza, a nagle zupełnie nic.

Wizja urwała się brutalnie, a Rianai zaczerpnęła powietrza, budząc się z gwałtownym dreszczem, jakby ktoś wylał na nią kubeł lodu. Skóra paliła ją żywym ogniem, choć była nietknięta. Każdy głębszy oddech wywoływał nieprzyjemny skurcz w płucach.

Odsunęła łeb, jakby sam cień nieistniejącego płomienia miał ją poparzyć.

– –

fabularnie: pirofobia ; mechanika: do 31 grudnia oparzenia powodują ranę o poziom większą (lekka staje się średnią, średnia ciężką itd.) ;

Postać budzi się w Kotlinie (nadal pod barierą).



[NIEME PRZEKLEŃSTWO]
8/10 ; pustynny goniec

Szarpnięcie było instynktowne, dzikie, pełne tej nagłej, rozpaczliwej odwagi. Udało mu się przewrócić elfa, który wylądował na zimnych płytach z przekleństwem nieznanego języka na ustach.

Zanim goniec zdążył świętować to małe zwycięstwo, dłoń kata uniosła się gwałtownie, a między jego palcami zatańczyły drobne iskry.

Natomiast głos Nariego, który przed chwilą krzyczał mu w głowie, wołając go po imieniu, znajdował się w pobliżu. Wyczuwał to, a potem zauważył jeszce innego elfa, odwracającego się od jednego z metalowych stołów. W dłoni trzymał nieduży, zakrwawiony sztylecik do którego krawędzi przylepiło się kilka kolorowych piór...



[GWIEZDNY TROPICIEL]
9/10

Z trudem złapał oddech, gdy wizja zaczęła blednąć. W głowie wciąż dudniła jedna rzecz – mało czasu. Nie potrafił powiedzieć skąd to wiedział ani dlaczego. To nie była jego panika, nie jego wspomnienia. To ciało coś wiedziało… ale on nie umiał sięgnąć po te strzępy.

Próbował sięgać innych maddarą i wysłać mentalną wiadomość, ale nie udało mu się to nawet po kilku próbach. Właściwie nie miał jak tego zrobić, brakowało tego znajomego przepływu maddary. Miał magię, choć nie smoczą.

Podniósł wzrok, gdy do komnaty wpadł elf z krzykiem. Tropiciel zrozumiał każde słowo.


Kamienne schody zadudniły, a do komnaty wpadł zdyszany elf.
– Ona już wie! Zaraz tu będzie! Szybko, trzeba spalić dowody! – wykrzyczał.

Dwójka przy Wichrogłosie spojrzała po sobie.
– Cholera – mruknął nerwowo jeden z nich. – Ale po co? Przecież—

– Nie ma na to czasu. Ruszaj się – uciął jego wypowiedź drugi, rzucając mu pęk kluczy, po czym obejrzał się na Wichrogłosa.

– Znasz zasady. Zniszcz swoją pracownię i uciekaj tunelem.

Po tych słowach ruszył żwawym krokiem w stronę niedużego pomieszczenia z którego wnętrza, jak teraz tak się przyjrzał Wichrogłos, coś pulsowało innym rodzajem światła niż to, które produkowały zawieszone na ścianach kryształy.

Elfy przy Rairishu i Narim nie były pewne, czy powinny rzucić wszystko, czy pozbyć się wpierw groźnego drapieżnika, który zerwał się z uwięzi. Jeden z nich spanikował, chwytając za blat i przewracając go tak, aby z hukiem wylądował między nim a drapieżnikiem, po czym zerwał się do ucieczki, zostawiając swojego kolegę po drugiej stronie, na łasce pustynnej bestii.

Valnar z jakiegoś powodu jako jedyny nie panikował. Elf zdawał się wiedzieć co robić, choć nadal dłonie drżały mu z nerwów. Namierzył spojrzeniem uciekiniera z jajem, a jego nogi bardzo, bardzo chciały pójść w tamtą stronę, ignorując wszystko inne, uważając to za ofiary konieczne.



Czas na odpis: 22.11 godzina 23:59

Co się dzieje na danym pułapie punktów?
10 punktów: Pełna jasność umysłu
7-9 punktów: Lekkie zaburzenia – bóle głowy, trudności z koncentracją
4-6 punktów: Umiarkowane zaburzenia – halucynacje słuchowe, paranoja, drżenie kończyn
1-3 punkty: Ciężkie zaburzenia – halucynacje wzrokowe, ataki paniki, niemożność odróżnienia rzeczywistości od wizji
0 punktów: Całkowite załamanie psychiczne – postać budzi się w potencjalnie ciężkim stanie.

pingi

?!

: 19 lis 2025, 18:51
autor: Wichrogłos
Elred uśmiechnął się pod nosem, słysząc śmiech kolegi po fachu.
Vunnud notował nowe informacje i nim zdążył cokolwiek pomyśleć, oczy elfa uciekły w bok – hałas, odwrócenie uwagi i zmiana scenerii, a następnie wzrost energii w klatce piersiowej i ruch nóg. Wąż wyłącznie obserwował, bezdusznie niczym spokojny ocean; wygodnie niczym widz w skórzanym fotelu.
Zadanie było proste, a Elred był zadaniowym elfem. Jako ogniwo żelaznego łańcucha, jedna zębatka z wielu, rozkaz stał się jego jedynym punktem odniesienia. Odwrócił się na pięcie i żołnierskim krokiem rozpoczął operację w uzasadnionym pośpiechu.
Vunnud chciał zerknąć za migającym światłem; głodny umysł pragnął więcej informacji.
Cokolwiek zrobił Elred, tak się stało. Czy sięgnął po magię i spalił wszystko, czy też ręką zrzucił wszystko z biurka, czy przewrócił krzesło i zaczął nim uderzać – dla spokojnego obserwatora nie grało roli. A nuż i ten spokój dotknął elfa? Albowiem chęć zmieszana z obojętnością była tak silna w czterookim, że zachichotał jeśli udało mu się zmienić plany Elreda – czy długouchy dojrzał tego, co świeciło? Czy mógł podejść, skończywszy?

?!

: 21 lis 2025, 11:23
autor: Nieme Przekleństwo
Cała jego uwaga skupiła się na elfie, który to został niemalże zamknięty wraz z nim. Wpatrywał się w niego ślepiami pełnymi złości, jednak to dopiero w jego własnej głowie toczyła się najgorsza z walk.
Przez jego głowę przelatywał natłok myśli. Co powinni zrobić, jaką decyzję podjąć? Czas płynął nieubłaganie, a zastępca zaczął kłócić się z samym sobą. Pragnął być sprawiedliwy, pragnął wyciągnąć odpowiednie wnioski. Łagodny Rairish chciał odwzajemnić zło dobrocią, a srogi Niemy domagał się wyrządzania takiej samej krzywdy, jaką wyrządziły mu elfy.
W końcu jeden głoś wziął górę, rozbrzmiewając w umyśle wspólnego ciała.
Zabij go, nim on zabije ciebie. Zaciągnij w zaświaty wraz z samym sobą.
Chciał dobrze dla gońca, a jednak w pewnym stopniu wiedział, jaki los go czeka. Nawet jeśli uda im się zamordować jednego elfa, najprawdopodobniej cała reszta zleci się niczym pszczoły, byleby zneutralizować bestię. Może jednak śmierć w tej sytuacji była najlepszym wyborem? Odda się swoim drapieżnym instynktom i umrze nie jako przerażona bestia w klatce, a zrodzony do polowania drapieżnik.
A jednak wciąż posyłał w stronę umysłu zwierzęcia nieme obietnice. Byli w tym wszystkim razem, a wężowy planował podzielać cierpienie gońca aż do samego końca. Chwytał się wizji, niczym tonący chwyta się brzegu, nie pozwalając, aby jego własny umysł ponownie gdzieś odpłynął. Pragnął obejmować zwierza swoją świadomością, jak najdłużej tylko mógł, byleby dać mu tę resztkę uczucia, że jednak ktoś nadal jest blisko niego: nie wróg, nie elf, a znajdujący się w jego głowie przyjaciel.
Teraz jednak przyszedł czas oddać się swoim instynktom. Chciał wyszczerzyć swoje kły i bez chwili zawahania rzucić się na odosobnionego elfa. Siła dwunogów przecież nie mogła równać się tej czworonożnego drapieżnika, chociaż w głębi serca bał się, iż zwyczajnie dostanie madarrą po oczach.
Miał wbić swoje kły prosto w szyję oprawcy. Nie było powodu, aby nie zaatakować najbardziej witalnego z miejsc. Sama myśl o spływającej z pyska posoce wprawiała Niemego w dziwną ekstazę. W końcu w swojej smoczej postaci nigdy nie mógłby tego zrobić: jego ciało było zwyczajnie zbyt słabe fizycznie.
Teraz jednak nie był Niemym. Był gońcem. Mógł poczuć siłę swojej szczęki, napawać się ciepłem spływającej po niej krwi jego przeciwnika, która zazwyczaj pozostawała na jego madarrowych tworach.

?!

: 22 lis 2025, 12:46
autor: Budowniczy Ruin
Ból. Ból był wszystkim. Odebrano mu oczy. Odebrano mu wolność. Węch zdominował zapach spalenizny, a słuch przynosił wyłącznie kakofonię nieznanych dźwięków. Ale nawet, gdy skupiał się na bólu.. nawet on nie był jego własnym.

Uwięziona w ciele błotoryja jaźń Budowniczego uczepiła się już tylko jednego, co jej pozostało – wrażenia. Wrażenia odrealnienia tego wszystkiego. Oderwania od rzeczywistości. Jakby obserwował koszmarny sen pozostając na jawie, lecz nie potrafiąc się od niego uwolnić. Więc czekał. Chłonął wizję i czekał.

?!

: 22 lis 2025, 20:25
autor: Warkocz Komety
Nari już szczerze nie wiedział, co go boli i gdzie. Jego ośrodek czucia zamienił się w jedną wielką czerwoną plamę, która torturowała go na wszystkie strony, atakując ośrodki bólu i odejmując inne większość pozostałych zmysłów. Bardzo ciężko było się skupić, do tego stopnia, że choć skonstatował, że jego krzyki przeszły właściwie bez żadnej reakcji, nie zareagował ani znęcający się nad myszolotem elf, ani nawet rozpaczliwie wywoływany Rairish, nie potrafił się nawet zezłościć na swoją niemoc. Miał wrażenie, że te drugie krzyki miały jakiś cel, ale że pozostały bez odopowiedzi, dosłownie nic mu nie dawały, poza być może nikłą świadomością, że Rairish tu był.

Głowa tak bardzo bolała.

Jakimś cudem zauważył, że coś spowodowało (co? tego już nie wiedział), że elf dotychczas wiszący nad nim odwrócił od niego wzrok. Choć był zobojętniały na los myszolota, nie miał jednocześnie pewności, czy jeżeli stworzenie wyzionie ducha, on będzie bezpieczny. Niczego się nie dowiedział i czuł jego ból, więc logicznym wyborem było, by spróbować ucieczki. Zagryzł mentalne (myszolotowe?) zęby i spróbował skoku z blatu, na którym leżał, by uciec jak najdalej od oprawcy. Jedyne, co miał na myśli, to kupić sobie trochę czasu i schować się gdzieś, gdzie nie zostanie od razu złapany – pod inny stół, albo do klatki innego stworzenia, gdziekolwiek, gdzie wstrętne łapska dwónogów miałyby problem go dosięgnąć. Nie mógł latać, ale może chociaż stworzenie mogło biec, więc mentalnie nakłaniał je: biegnij i ratuj się!!!

?!

: 22 lis 2025, 20:34
autor: Skaza Granatu
Być może nikt go nie słyszał, być może nikt nie chciał go słyszeć. Może po prostu nie robił tego poprawnie? A może został wysłuchany, tylko w pierwszej części, i ktokolwiek tam był pomógł jego smokom, ale nie jemu? Jeśli tak, to dobrze, lepiej nawet. On czy on nie zasłużył na takie traktowanie? Zasłużył, prawda?
Widział pysk babci nakładający się na elfią twarz, Ongvar na pewno był nim zawiedziony, Hilsith też. Czekał tylko, by coś go pożarło. Nawet jego matka wróciła by tylko pokazać mu, jak bardzo go nienawidzi.

Oh czyż to nie zabawne? Jedna z jej postaci mieszała się z drugą.
Oh czyż to nie zabawne? Przecież ona poszła do bogów prosić o zmianę postaci.
Oh czyż to nie zabawne? Że za podobne działanie, choć w innym celu on był karcony? Karany? Pogardzany?

Czy powinien się śmiać? Czy może płakać? Stres przepływał przez jego cały organizm. Wszystko było kakofonią okropnych obrazów. Raniły go smoki. Raniły go elfy. Raniło go wszystko, a czuł jak gorąca lepka krew, trzyma się jego łusek, czy może futra?
Wlewała się do jego pyska, zaklejała, dusiła. Topił się we własnej krwi i obrażeniach. Może była gorąca? Może parzyła i topiła jego łuski, by stawały się jednym z futrem? Może wypaliła już skrzydła? Nie czuł już ich ciężaru na grzbiecie. A przecież tak kochał niebo, tak kochał latać. A może nie znosił wysokości i wolał kryć się wśród lasu? Może nigdy nie miał skrzydeł.

Ruch nie przyniósł jasności umysłu, nie sprawił, że splątany umysł podążał wzrokiem i łbem.

Jajo, błękitne pulsujące jajo. Jego serce? Serca? Ciągnęło ku jaju. Absurd nie był czymś, co bardzo odstawało od kakofonii dezorientacji i stresu, jakiego doświadczał jeden umysł i drugi. Choć może to właśnie to sprawiło, że wnioski były zaskakujące?

Czy było prawdziwe? Ciężko było stwierdzić. Było to jednak jajo, takie, na które patrząc, widział fragment siebie. Jajo oznaczało młode, koncept, z którym nawet przeplatany umysł biesa był zaznajomiony. Młode, młode, które trzeba chronić. Młode, które chciał chronić, przed elfami.

Chciał sięgnąć w jego stronę, nawet jeżeli nie mógł wiele zrobić w tym stanie. Sięgnąć i chronić, na tym skupiał cały umysł. Była to reakcja bardziej instynktowna, w której nie potrzebował myśleć, gdy wrzask przybył kolejny elf, a on ponownie został wciągnięty w kakofonie przerażenia. Wszystko krzyczało, wszystko było przerażające, zapach krwi unosił się, a wizja mieszała się sama ze sobą, z obrazem tego co się dzieje, a tego co jego umysł stwierdził, czeka go po powrocie.

Próbował jednak ruszyć w tamtą stronę. By chronić jajo, by chronić.

Skaza zawsze miał potrzebę ochrony innych. Może był to efekt bycia starszym bratem? Chciał być największym wojownikiem, a wojownik chroni tych, którzy są za nim, zawsze. Tak jak on teraz chciał chronić to jajo.

?!

: 22 lis 2025, 22:24
autor: Gwiezdny Tropiciel
Dużo się nie dowiedział. W pokoju wybuchła panika, zaczęto rzucać stołami, a zaraz po nim ktoś wbiegł krzycząc coś o rzeczach o których o których sam Valnar nie miał pojęcia. Oh, czyli elfy nie zabijały torturami zwierzątek dla zabawy? Dobrze wiedzieć.
Zaczął zastanawiać się co robić. Taki chaos sprzyjał mu niesamowicie, już teraz wiele elfów wybiegło z pokoju albo przestało w ogóle zwracać uwagę na to co się dzieje. Nie wiedział gdzie były smoki z Mgieł, który z nich był Vunnudem. Okazało się że elfy w ogóle nie posiadały magii, co spaliło jego plan na panewce.
– Uwolnijcie resztę zwierząt! Niech zniszczą to miejsce! – Bardzo silnie zasugerował swojemu cialu by to wykrzyknąć. Następnie sam przystąpił do tych czynności. Starając się uwolnić cały ten zwierzyniec. Zaczłą od tych które były najbliżej śpiesząc się, wiedząc że cokolwiek tu się działo, zaraz może nie mieć szans. Ignorował kompletnie martwe kreaury, uwalniał też te niebezpieczne jeśli nie reagowały na niego otwartą agresją. Znak że być może kryła się w ich umysłach smocza świadmość.
Korzystając z harmidru postanowił zaryzykować. Postarał się wykrzyczeć jedno słowo:
– Vunnud!
Kto zwróci na to uwagę w takiej sytuacji? Chyba tylko jego syn i reszta, elfy zdecydowanie nie zrozumieją.

?!

: 25 lis 2025, 1:47
autor: Narrator
[SKAZA GRANATU]
1/10 ; bies

Halucynacje nie ustępowały – wręcz gęstniały, zlepiając się w jedną, duszną mgłę, która wypełniała każdy zakamarek świadomości Hissetha. Wojownik nie wiedział już, gdzie naprawdę jest. Raz czuł pod łapami chłodną, metaliczną powłokę na której leżał, w następnej sekundzie szorstki, kamienisty grunt Gór Yraio. Jedno migało w drugie; świat zmieniał się bez ostrzeżenia, bez reguł, a co gorsza bez litości.

Zapach też był zdradliwy. Ostry żar spalenizny mieszał się z gryzącym dymem z nozdrzy znanego mu smoka. Czarciego Pomiotu? Czy ona na pewno tak robiła? Wiedział jedno: cokolwiek to było, nie powinno znajdować się tak blisko jego pyska. A jednak było, jakby pochylało się nad nim i patrzyło z góry. Z pogardą? Z obojętnością? Z tym samym chłodem, którym darzyła go od zawsze… prawda?

I angle znowu widział jajo. Pulsowało przed nim błękitem, jakby wołało o pomoc. Skaza czuł, jakby ktoś wyrwał mu serce i zapakował je do słoika, a potem zaczął z nim uciekać. I wtedy ta jedna myśl zdominowała go całkowicie – musiał je odzyskać.

Lecz gdy tylko próbował się podnieść, świat zgiął się jak miękka wstążka. Jajo oddalało się nie ruchem, a cieniem, jakby ktoś wsunął je w wąski, ciemny korytarz. Stało tam jeszcze ułamek sekundy, nim zniknęło całkowicie. Skaza szarpnął się rozpaczliwie, przekonany, że biegnie za nim, że goni ten błękit migający w mroku. Że musi jeszcze tylko trochę, jeszcze kawałek, oddać jeszcze tylko jeden oddech, dogonić złodzieja. Ale obraz uciekał przed nim złośliwie, jakby popychany niewidzialną dłonią, a jego łapy grzęzły w niewidzialnym błocie. Korytarz wydłużał się nienaturalnie, rozciągał w nieskończoność.

Bo klatka wciąż tam była. W rzeczywistości Skaza nie opuścił nawet klatki. Ledwie pełzł, pozostawiając za sobą krwawy ślad rozlanej krwi, w której się do tej pory taplał. A mimo to dalej wyciągał łapę do jaja, które już było poza jego zasięgiem.


[NIEME PRZEKLEŃSTWO]
8/10 ; pustynny goniec

Zabij go, nim on zabije ciebie. Rairishnie musiał za bardzo pchać pustynnego gońca do działania. Bowiem skoczył on w kierunku wyeksponowanej, kruchej szyi, aby zatopić w niej zęby—

Bam!

Elf w ostatniej możliwej chwili przełamał runę wyrwaną w pośpiechu z kieszeni. Wokół niego zamknęła się przezroczysta, migocząca bańka. Ochrona zadziałała, ale odcięła go również od tlenu. Teraz leżał skulony na ziemi, podczas gdy jego usta rozpaczliwie szukały powietrza.

Goniec zawahał się tylko na krótką, instynktowną sekundę. Potem wściekłość wróciła. Uderzał głową w barierę, aż z jego czoła zaczęła lecieć krew. Drapał ją pazurami, próbując rozerwać jak pancerz zwierzęcia, ale bańka ani drgnęła. Miał już ponawiać kolejną z wielu prób, gdy w kąciku oka dostrzegł interesujący go ruch.

Inny elf. Dalej, odwrócony plecami, pochylony nad czymś.

Bezbronny.

Łatwy cel.

Podjęcie decyzji zajęło gońcowi ułamek oddechu. Zamiast tracić siły na magię, odwrócił się w stronę nowej ofiary, zostawiając duszącego się elfa w jego błyszczącej pułapce.


[WARKOCZ KOMETY] & [BUDOWNICZY RUIN]
4/10 ; myszolot // 5/10 ; błotoryj

Myszolot wylądował ciężko i nieporadnie – drugie skrzydło pomogło mu tylko o tyle, że nie rozbił się o ziemię jak kamień. Dla Nariego było to pierwsze w życiu szybowanie i zapewne absolutnie nie chciał przeżyć kolejnego w takich warunkach. Ból szarpnął go od ogona do dzioba.

Uderzył go nagle zapach spalenizny. Kiedy odwrócił głowę, zobaczył jogromną, czarną żabę smażącą się na kratce jak na wielkiej patelni. Jej oczodoły ziały pustką. Nie widział nic poza gładkimi jamami po niegdyś paciorkowatych ślepiach. Obok niej topniał lodowy odłamek, wokół którego Nari dostrzegł kilka złotych łusek.

Błotoryjowi zaś pociekła ślinka. Miał świadomość, że nie zostało mu za wiele życia, ale czy można odmówić sobie ostatniego posiłku, kiedy ma się go tuż przed pyskiem? Kiedy instynkt drapieżnika szepcze, że wystarczy tylko jeden, dobry, lepki strzał języka?


[WICHROGŁOS]
8/10

Vunnud koncentrował się wyłącznie na Elredzie, a raczej na jego niezwykłej, niemal nienaturalnej kontroli. Elf poruszał się szybko, ale bez cienia paniki. Zaklęcia płynęły jedno po drugim; płomień formował się nad biurkiem tak gładko, jakby nie istniała żadna przerwa między czarem a pamięcią o nim. Najdziwniejsze było to, że magia nie rozpraszała się na powietrzu jak smocza, gdy dwunóg przywołał inne zaklęcie do istnienia.

Gdy papiery zakodowane dziwnym szyfrem płonęły w jęzorach ognia, pod jednym z nich Wichrogłos spostrzegł runę. A choć dotąd nie znał tego języka, wydawało mu się, że ten symbol oznacza "zmyłkę".

Do czasu, gdy usłyszał za sobą głośne nawoływanie. Vunnud? Elred zamarł, choć nie wiedział dlaczego.


[GWIEZDNY TROPICIEL]
9/10

Słowa, które wypowiedział, miały dziwny akcent, ale w chaosie nikt tego nie zauważył. Nawet nie spojrzano w jego stronę, najwidoczniej nie on tu dowodził. Albo po prostu wszyscy byli zajęci tym, co uważali za najważniejsze dla całego przedsięwzięcia.

Jeden elf niósł jajo i zniknął za rogiem. Inny palił papiery przy stole. A kolejnywalczył o życie, odcięty od tlenu bańką ochronną.

Valnar wziął sprawy we własne ręce. Elf otwierał klatki szybkim ruchem, jedną po drugiej. Zwierzęta jednak nie reagowały tak, jak oczekiwał. Nie wyskakiwały na wolność, tworząc większe zamieszanie. Drżały, wciskały się w kąty, niektóre nie mogły nawet wstać. Dopiero gdy podszedł bliżej, zobaczył stan ich łap. Surowa, krwawa prawda biła po oczach.

W jednej z klatek leżał umierający bies, w metalowym naczyniu, z którego sączyła się nieustannie krew. A jednak zwierzę po otwarciu drzwiczek niespodziewanie zaczęło się czołgać na zewnątrz, choć jego oczy nie patrzyły nawet na Valnara. Skierowane były w ciemny kąt za którym zniknęło jajo.

Ostatnim do wyswobodzenia więźniem był błotoryj przywiązany łańcuchem do stalowej kratki. Pod nią palił się magiczny ogień, a Valnar był dziwnie pewien, że sam narysował odpowiednią runę parę dni wcześniej. Niestety w tym chaosie kompletnie nie zauważył przy butach małego myszolota.

Zresztą, skupił się na tym, by wołać swojego syna. Elf zmarszczył czoło, gdy z jego gardła wydobyło się nieznane mu imię.


Czas na odpis: 28.11 godzina 23:59

Co się dzieje na danym pułapie punktów?
10 punktów: Pełna jasność umysłu
7-9 punktów: Lekkie zaburzenia – bóle głowy, trudności z koncentracją
4-6 punktów: Umiarkowane zaburzenia – halucynacje słuchowe, paranoja, drżenie kończyn
1-3 punkty: Ciężkie zaburzenia – halucynacje wzrokowe, ataki paniki, niemożność odróżnienia rzeczywistości od wizji
0 punktów: Całkowite załamanie psychiczne – postać budzi się w potencjalnie ciężkim stanie.

pingi