Strona 2 z 30

: 24 sty 2014, 18:04
autor: Esencja Przeszłości

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Kiedy samiec zabrał się za czytanie, umościłam się wygodniej na swym miejscu, odgarniając łapami śnieg i owijając się szczelniej ogonem. Byłam cierpliwa, nie pospieszałam go, pozwoliłam mu się skupić na czytaniu, a kiedy zaczął mówić, zastrzygłam uszyma, wsłuchując się w jego słowa. Zaśmiałam się, kiedy stwierdził, że sam choruje.
Przed samcem zaś po chwili pojawiła się drobna, fioletowo łuska samiczka z ozdobnymi srebrzystymi zawijasami po bokach szyi. Nie miała przednich łap, tylko zadnie, podpierała się o ziemię skrzydłami. A więc wywerna. Uniosła smukły łeb okraszony dwoma, długimi, wygiętymi do tyłu rogami i spojrzała czerwonymi oczyma na samca. Poruszyła nerwowo ogonem, wzburzając śnieg. Odchrząknęła, krzywiąc się lekko, a gdy spróbowała coś powiedzieć, można było dostrzec, jak i usłyszeć, że głos ma zmieniony głęboką chrypką, a w ślinie pojawiły się krwiste bąbelki. Gdyby Pustynny zajrzał do gardła, dostrzegłby opuchliznę w głębi, umiejscowioną głównie przy gruczołach.
– Rozpoznaj, co to za choroba, powiedz, jakich ziół byś użył, przyrządź je i ulecz tą chorobę. Do dzieła – zachęciłam samca skinieniem łba, ciekawa jak sobie poradzi.

: 24 sty 2014, 18:55
autor: Bremor
Pustynny popatrzył na iluzję, a potem na Maddarę.
Coraz piękniejsze te samice ci wychodzą… – zauważył rozbawiony. Potem podszedł do fioletowej samiczki i skinął jej głową. Postępował zupełnie tak, jakby miał do czynienia z żywym smokiem, w końcu musiał wyrobić w sobie odpowiednie podejście do chorych. Ze zdrowymi sobie nie radził, to chociaż z poszkodowanymi chciał umieć się jakoś dogadać.
Witaj. Nie musisz nic mówić, pozwól, że się zajmę tym.
Kleryk dobrze słyszał dziwny oddech samicy i wyczuł krew.
To mi wygląda na zapalenie gardła. Ale pozwól, że spojrzę na twoje gardło. Otwórz paszczę… Proszę
W sumie nie wiedział jak o to poprosić, bo to dziwna prośba, ale wyboru nie miał. Musiał się upewnić, czy jej gruczoły usadowione na podniebieniu nie są opuchnięte i jak wygląda jej gardło.
Gdy smoczyca jednak po namowie postanowiła mu pokazać swoje gardło, obejrzał je i lekko się skrzywił.
To zapalenie gardła. Ponadto masz zapalenie gruczołów. Podam ci coś na ból gardła.
Powiedział i przywołał maddarą trzy brązowe, kamienne miseczki w czystą wodą. Wyobraził sobie, że woda w nich wrze. I tak sięgając do źródła swojej maddary, pojawiły się przed nim trzy miski z bulgoczącą wodą. Popatrzył na zioła, które wyczarowała przedtem Maddara. Sięgnął po liście lubczyka, którego młode listki wrzucił do pierwszej miseczki. Niech się zaparzają…
Potem wybrał orzechy włoskie. Najpierw z pomocą maddary przełamał je na pół i oczyścił w środku. Miąższ zjadł. Skorupki były twarde, więc wyobraził sobie, że ściska je potężna wirująca siła, która miała zetrzeć je na drobny proszek. Gdy wcielił swój plan w życie – oczywiście dzięki maddarze – wsypał uzyskany proszek do drugiej miseczki ze wrzącą wodą.
Na końcu postanowił przyrządzić coś, co ulżyłoby jej w bólu. Wykorzystał do ostatniego naparu sproszkowane nasiona z lulka czarnego. Poza tym lek mógłby wspomóc działanie poprzednich.
Pierwszy napar był już gotowy, więc zmienił kierunek w którym zachowywała się maddara względem wody i teraz nakazał jej ostudzić wodę. Gdy już była letnia. Wziął miskę do łapy i podał ją chorej.
Wypij wszystko – polecił patrząc na napar z lubczyka. Potem, kiedy smoczyca go wypiła. Odesłał w nicość pustą miskę i ostudził wodę z gotującym się naparem z orzecha włoskiego. Ciężki aromat orzechów unosił się w powietrzu. Na pewno nie było to smaczne, ale fioletowa smoczyca chyba chciała wyzdrowieć. Prawda?
Podał jej drugą miskę z naparem.
Jak widziałaś, to napar z orzechów włoskich. Najlepiej wypij jak najszybciej, bo jest bardzo gorzki w smaku, ale skuteczny. Powinien przynieść ulgę już po chwili.
Uśmiechnął się do wywerny i poczekał aż opróżni miskę. Kiedy to zrobiła, odciął dopływ maddary do niej i kolejna miska rozmyła się w nicość.
Teraz ostatnia. To akurat może ci posmakować. To napar z lulka czarnego. Działa przeciwbólowo i chroni przed czarcią grypą.
Popatrzył na miskę, w której znajdował się przed chwilą ostudzony przez niego napar z lulka. Pachniał nawet przyjemnie, ale aromat był silny, co już z góry zwiastowało silne działanie leku. Podniósł miskę i podał ją samicy, obserwując jak sobie radzi z jej trzymaniem w łapach, które pełniły też funkcję skrzydeł. Naprawdę był pełen podziwu dla wywernowatych za ich sprawność w posługiwaniu się tymi skrzydłami.
Gdy całość ostatniego leku zniknęła w gardle samicy, zbliżył się do chorej i rzekł spokojnie:
Muszę cię dotknąć, żeby dokończyć leczenie... – rzekł wyciągając łapę i kładąc ją na barku samicy. Następnie przywołał swoją maddarę i pozwolił jej wniknąć w ciało fioletej smoczycy. Na początku nakazał maddarze usunąć wszelkie objawy zapalenia i zakażenia z delikatnych błon pokrywających gardło. Potem oczyścił ją z warstw bakterii i wirusu i przywrócił prawidłową florę bakteryjną. Zadbał także o podrażnione gruczoły, które oczyścił z infekcji i udrożnił mikroskopijne kanaliki. Potem skupił się na wszelkich ogniskach stanu zapalnego, które usunął poprzez zwężenie malutkich naczyń krwionośnych i usunięcie osocza z tkanki.
To by było na tyle z instrukcji które miał dla maddary. Nie zwlekając dłużej, pozwolił manie działać.
Biały samczyk popatrzył na mistrzynię. Czy dobrze mu poszło. Pozostawał niepewny, ponieważ nie leczył jak dotąd żadnych chorób.

: 24 sty 2014, 20:19
autor: Esencja Przeszłości
Przekrzywiłam łeb ukoronowany sześcioma rogami i spojrzałam z zainteresowaniem malującym się w czarnych ślepiach na samca, słysząc jego słowa. Wyszczerzyłam zębiska w nieco ironicznym uśmiechu, strzygąc długimi uszyma. Obserwowałam, jak Pustynny podchodzi do swej 'pacjentki', jak do niej przemawia, jak gdyby była żywym stworzeniem, co bardzo mi się spodobało, ponieważ wielu Uzdrowicieli zapomina, że nie tylko nasze umiejętności są ważne, ale także podejście do pacjenta, rozmawianie z nim, objaśnianie, co będziemy mu podawać i ogółem, co zamierzamy robić, by mu pomóc. Nie każdy lubi Maddarę, niektórzy się jej boją, więc lepiej jest po prostu ze smokiem rozmawiać, aby się niepotrzebnie nie denerwował. Końcówka mojego ogona uderzała lekko o śnieżną pokrywę, kiedy obserwowałam, jak Kleryk wytwarza kolejne napary mające ukoić ból smoczycy i zwalczyć infekcję. Kiedy przyszła pora na Maddarę również byłam zadowolona, ponieważ był skrupulatny. Uśmiechnęłam się do młodego smoka, widząc, że na mnie patrzy, niepewny. Skinęłam ku niemu łbem.
Nie martw się tyle, radzisz sobie genialnie. Jestem pewna, że będziesz wyśmienitym Uzdrowicielem, twoje podejście do pacjenta bardzo mnie cieszy, bo często zapominamy, że leczymy żywą, rozumną istotę, a dzięki rozmowie z pacjentem i objaśnianiem mu, co robimy, nawiązujemy z nim więź, ale także uspokajamy go, bo wie, co się z nim dzieje – odezwałam się kojącym głosem, chcąc nieco zagłuszyć tą niesłuszną niepewność siebie samca.
Spojrzałam na fioletowołuską smoczycę. Tym razem nie zmieniłam iluzji, a jedynie stan jej zdrowia. Gdy fioletowa wywerna odwróciła się lekko, odsłaniając plecy Klerykowi, Pustynny Kolec mógł dostrzec sporą nieprawidłowość pomiędzy łopatkami, sięgającą aż karku. Łuski w tym miejscu zmatowiały i w dużej mierze poodpadały. Na skóze pojawiły się spore ropne wykwity i podrażnienie skóry. Infekcja była zaawansowana i na pewno dokuczliwa.
Procedurę już znasz, to do dzieła – poleciłam z nieznacznym uśmiechem.

: 24 sty 2014, 21:04
autor: Bremor
Niepewność była tylko i wyłącznie wynikiem tego, że nie chciał skrzywdzić pacjenta. Dając mu nadzieję na wyleczenie, a potem smutną wiadomość o swojej niemocy. To chyba najgorsze co mógł mu powiedzieć. Czasem stres działał niekorzystnie na sterowanie maddarą, więc musiał to w sobie zwalczyć, albo stłumić. Trzeba było przyznać, że coraz śmielej podchodził do swoich umiejętności.
Dziękuję, Esencjo. Nie mógłbym podchodzić do chorych jak do przedmiotu, tym bardziej, że dla niej jestem kimś obcym – wytłumaczył i popatrzył na fioletową smoczych, która okazała mu swój paskudnie wyglądający grzbiet.
Zwrócił się do niej i już na wstępnie utworzył z pomocą maddary jedną kamienną misę ze wrzącą wodą, której temperaturę kontrolował maddarą. Następnie podszedł do stosika ziół. Ostrożnie je przeszukał poszukując dwóch…
To grzybica skóry – mówił przekładając gałązki. – Na pewno drażni cię i boli gdy dotykasz. Musisz się położyć na brzuchu, żebym mógł ci zrobić okład na karku i między łopatkami.
Kiedy to powiedział odwrócił się do samiczki z dwoma ziołami uniesionymi za pomocą maddary. Jedno z nich poleciało do miski i wpadło do wrzątku.
Uśmiechnął się do wywerny i wyczarował dla niej ciepły kamień na którym mogła się położyć przy okazji ogrzać. Leżenie na śniegu nie musiało być przyjemne dla każdego. Niepotrzebnie powodowało napięcie mięśni i zniecierpliwienie. Wolał, żeby samica się rozluźniła i zajęła się przyjemnymi odczuciami płynącymi z ciepła opływającego ją od spodu.
Kiedy samiczka się położyła, podał jej przestudzony napar z liści melisy.
Wypij, to cię rozgrzeje i swędzenie powinno osłabnąć – uśmiechnął się do nieznajomej samicy. Nie musiał jej tłumaczyć, że to środek uspokajający, chociaż na pewno prawdą było, że podrażnienie skóry powinno mniej swędzieć. Gdy wypiła napar, część gałązek lawendy wrzucił do nowej misy ze wrzącą wodą, którą musiał znowu wyczarować. Drugą zaś część zgniatał w łapach, aż soczyste listki wypuściły soki. Zerknął kątem oka na pacjentkę.
To lawenda. Przyjemnie pachnie, co nie? – na jego pysku malowało się zadowolenie i niezachwiany spokój.
Kiedy układał gałązki między jej barkami i części karku zakażonej przez grzyb nucił coś pod noskiem. To nawet przyjemne zajęcie, a nucenie sprawiało, że mógł się lepiej skupić na tej czynności. Kiedy okład był już gotów, przywołał do siebie z pomocą maddary gotujący się napar z lawendy. Woń parującej wody była tak przyjemna, że sam miał ochotę ją wypić. Na tą myśl (nie ukrywaną zresztą), aż się oblizał ze smakiem. Ostudził wodę do letniej temperatury i podsunął miskę pod nos samicy.
Wypij. Powinno ci smakować – powiedział i zaczekał aż samica wypije cały napar.
Potem odwołał dwie miski i uniósł łapę, żeby samica widziała, że zamierza ją dotknąć. Jeśli nie oponowała, położył łapę na jej łapie i skupił się na maddarze, której ponownie nakazał wpłynąć w ciało samicy i rozprzestrzenić się w nim.
Na pierwszy ogień poszedł grzyb, który magicznie usunął z jej skóry i łusek. Następnie postanowił przyspieszyć gojenie się bąbli i uszkodzonej skóry, gdyż widział, że była zdolna do zregenerowania się bez pozostawienia blizn. Pilnował tego procesu, który powinien być mniej bolesny niż „wymienianie” skóry. No i przede wszystkim szybszy. Przy okazji hamował maddarą wzrost łusek, aby nie przeszkadzały skórze w porządnej regeneracji. Dopiero potem pozwolił na pracę mieszków, które powinny szybciej niż zwykle wyprodukować młode, lecz twarde i w pełni zabarwione na fioletowo, łuski.
Gdy skończył, swój plan wcielił w życie pozwalając maddarze na pracę tylko w obrębie łopatek i zakażonego karku.
Pustynny odetchnął głośno podnosząc łapę ze skrzydlatego ramienia fioletowej samicy i przeniósł wzrok na Maddarę.

: 24 sty 2014, 23:25
autor: Esencja Przeszłości
I ponownie skinęłam łbem, słysząc, że Pustynny Kolec poprawnie ustalił rodzaj choroby. Obserwowałam, jak przyrządza zioła i następnie manipuluje Maddarą, usuwając infekcję, naprawiając te szkody, które powstały, aż w końcu chorobowe miejsce wyglądało tak, jak powinno wyglądać zdrowe. Uśmiechnęłam się lekko i zneutralizowałam twór. Za to zaczęłam tworzyć kolejny. Przed Klerykiem pojawił się postawny, czarnołuski samiec, a z jego ciała wyrastało mnóstwo cienkich, ostrych kolców. Patrzył na niego czerwonymi, nieco ironicznymi ślepiami, a końcówka kolczastego ogona poruszała się niespokojnie. Sarkazm jednak zniknął, gdy smok zaniósł się ochrypłym kaszlem, a w jego ślinie pojawiła się krew, która tworzyła czerwone bąbelki z boku pyska. Wydawał się rozdrażniony i obolały.
Spróbuj postawić diagnozę i tak jak dotychczas przyrządzić zioła i wyleczyć tego smoka – poprosiłam spokojnym, cichym głosem, patrząc na Kleryka czarnymi ślepiami.

: 25 sty 2014, 0:20
autor: Bremor
Pustynny cofnął się o krok do tyłu widząc o wiele większego od siebie samca. Jakoś tak trudno mu było się przyzwyczaić do tego, że były to tylko magiczne twory Maddary. Wyglądały tak realistycznie, że tylko prawdziwy wzór wyglądał prawdziwiej! I nie było w tym przesady.
Kiedy smok zakaszlał, uszy Pustynnego uniosły się, a na jego pysk wstąpiło zwątpienie, kiedy zobaczył czerwone kropki krwi w kącikach warg smoka.
To może być zapalenie płuc wywołane Czarnym kaszlem, bo skoro już krew przedostaje się do śliny, a smok kaszle, to możemy wykluczyć zapalenie gardła – spojrzał na czarnołuskiego samca. Jeśli to prawda, to musi odczuwać bóle w klatce piersiowej podczas kaszlu.
Gdyby to była Czarcia Grypa, nie stałby tak pewnie przede mną… Tak podejrzewam.
Zerknął kątem oka na Esencję. Co też ona mu wymyśliła. Westchnął odwracając wzrok i kierując się do samca. Podszedł powoli, ale pewnie.
Przygotuję ci napar z lubczyka i napój z lulka czarnego. Pozwoli to na szybsze wyleczenie płuc i przepłukanie gardła z infekcji wirusowej – rzekł do samca i uśmiechnął się do niego przyjaźnie, chociaż wiedział, że takie typy raczej nie doceniają takich gestów.
Wyczarował sobie dwie miski z wodą, którą od razu podgrzał magicznie do wrzenia. Coraz sprawniej szło mu przygotowywanie leczniczych naparów i chyba poczuł się pewniej. Oby go to nie zmyliło.
Wrzucił do pierwszej miski świeże listki lubczyka. Z ziół wybrał nasionka lulka czarnego, które starł w łapach na proszek nad drugą miską z gotującą się wodą. Odczekał chwilę, aż woda w misce z lubczykiem nabierze aromatu i rozpuści pływające listki, a gdy to nastąpiło odciął do niej dopływ maddary, tak, żeby woda wystygła naturalnie. Napar z lulka ostudził maddarą i podał miskę czarnemu smokowi.
Wypij to. To powinno załagodzić ból w klatce piersiowej – wytłumaczył podając mu ostrożnie miskę z lekarstwem. Poczekał, aż smok wypije całość, a następnie podał mu miskę z lubczykiem. Woda w niej była jeszcze gorąca, parowała intensywnie, a opary były bardzo aromatyczne. – Tylko tego nie pij. Przynajmniej nie teraz. Wdychaj tą parę, pomoże ci na podrażnienie gardła. A kiedy już ostygnie, musisz to wszystko wypić.
Polecił smokowi i przysiadł na tylnych łapach. To może chwilę potrwać i szczerze mówiąc nawet było mu to na łapę, bo musiał zebrać siły, żeby potem przejść do leczenia maddarą.
Przerwa jednak nie trwała zbyt długo, bo chłód powietrza szybko ostudził napar, a gdy smok go wypił, wstał i podszedł do niego. Tym razem nie pytał o zgodę i od razu położył łapę na jego boku. W końcu był uzdrowicielem, a czarny smok powinien zrozumieć co zamierza zrobić.
Jego maddara przepłynęła po palcach do ciała samca a Pustynny skierował ją od razu do płuc chorego.
Nakazał jej zregenerować pęcherzyki płucne i tkankę wokół nich, a także skurczyć drobne naczynia krwionośne, które teraz były lekko nabrzmiałe. Odnalazł pęknięcia w niektórych pęcherzykach i zespolił je ze sobą tworząc lub regenerując sieć naczyń krwionośnych pilnując, żeby były tak samo wydajne i wytrzymałe jak ich zdrowe pierwowzory. Pamiętał, aby usunąć ze ścianek i wszelkich zakamarków bakterie i wirusy, które były przyczyną rozwijającego się zapalenia. Idąc dalej i oczyszczając płuca, oskrzela i tchawicę, zatrzymał się na gardle, gdzie dzięki wsparciu lulka, oczyścił gardło z infekcji bakteryjnej. Pamiętał o ślinie, z której wybrał pozostałości bakterii i wirusa. Następnie usunął skażoną krew spomiędzy zębów i kącików warg, żeby samcowi nie przyszło do głowy ją zlizywać.
Gdy już był gotów odetchnął głośno i rozkazał maddarze wykonać jego plan. Musiał tego dobrze pilnować, żeby w razie potrzeby szybko zatrzymać proces leczenia. Gdy skończył cofnął łapę i oparł ją z powrotem na ziemię.
Zrobił kilka kroków w tył i przyglądał się z zaciekawieniem czarnemu samcowi. Udało się?

: 25 sty 2014, 16:53
autor: Esencja Przeszłości
Uśmiechnęłam się samymi kącikami gadzich warg, widząc reakcję Kleryka, która, cóż się okłamywać, bardzo mi schlebiała. Wszakże nie bez powodu szkoliłam swą Magię recyzyjną, aby teraz tworzyć puste skorupy, czyż nie. Słysząc jego diagnozę skinęłam lekko głową, nadal milcząc. W takiej nauce nie wiele miałam do robienia poza dawaniem przykładu i poprawianiem, gdyby coś poszło nie tak. W końcu, gdy samiec został uzdrowiony, uniósł się na swych silnych łapach, otrząsając się z cichym klekotem kolców, a następnie zniknął i pojawiła się kolejna nowa. Była to smoczyca, raczej średnich rozmiarów, o długich kończynach, porośnięta brązowo zieloną łuską. Niebieskie oczy miała lekko załzawione, chociaż to nie one były chore. Smoczyca krzywiła się i przyłożyła łapę do łba, jakby ten ją bolał, czuła pulsowanie w skroniach, ale również wyglądała na zmęczoną, jakby nie sypiała najlepiej. Spojrzałam z zainteresowaniem na Ziemnego, jak poradzi sobie z tym przypadkiem.

: 25 sty 2014, 17:37
autor: Bremor
Pustynny ucieszył się, gdy czarny smok wstał na równe łapy. Wszystkie objawy choroby zniknęły! To cud.
Wyszczerzył kły do Esencji i czekał na kolejną iluzję. Tym razem gdy pojawiła się smoczyca z załzawionymi oczyma, popełnił mały błąd. Ale tylko myślami, bowiem założył, że ma problem z oczami. Jednak nie doszukał się charakterystycznych zaczerwień, ani opuchlizny. Zwątpił, ale szybko się zreflektował.
Boli cię głowa, tak? Zaraz coś na to poradzimy – rzekł pocieszającym tonem.
Wyczarował przed sobą dwie miseczki z brązowego kamienia, wypełnione po brzegi czystą wodą. Miseczki za pomocą maddary podgrzał, aby zagotować wodę. W międzyczasie podszedł do ziół i wyciągnął z nich cztery kwiaty chmielu i kilku soczystych listków nawłoci pospolitej.
Zrobię ci ciepłe napary z chmielu zwyczajnego i nawłoci pospolitej. Pierwszy pomoże na pulsowanie w uszach i odczuwalne tętno w głowie, a drugi sprawi, że ból głowy zniknie – wytłumaczył co by samica wiedziała co dla niej przyrządza. Wrzucił do odpowiednich misek odpowiednie zioła i z pomocą maddary wymieszał je z wodą. Odczekał nim rośliny wypuszczą do wody odpowiednie lecznicze składniki. Po jakimś czasie ochłodził napary i uniósł je magicznie i przeniósł w powietrzu przed nos brązowej samiczki.
Wypij je. Powinny pomóc.
Rzekł spokojnie. Jej ból musiał być nieznośny a działanie ziół, chociaż z pewnością skuteczne, mogło być powolne. Postanowił dotknąć łapą jej łopatki i spróbować ulżyć jej w cierpieniu.
Po wniknięciu w jej ciało maddary, nakazał jej sprawdzenie drożności żył i stanu napięciowego mięśni karku lub szyi. Jeśli zauważył jakieś niedrożne żyły lub nawet zatory, które mogły być przyczyną podwyższonego ciśnienia, zaczął od razu od usuwania przeszkód w przepływie krwi, regeneracji ścianek naczyń krwionośnych. Potem sprawdził wszystkie kręgi szyjne, czy któryś się nie przesunął i nie uciskał nerwu. Sprawdził połączenie rdzenia kręgowego z mózgiem, a jeśli występowały jakieś przerwy i zakłócenia, delikatnie przesuwał kręgi i ustawiał je tak, żeby nie podrażniały rdzenia.
Kolejną sprawą był sam mózg. Tutaj nie ingerował w jego strukturę, ale sprawdził, czy w płynie mózgowo rdzeniowym nie rozwijają się jakieś szkodliwe bakterie lub wirusy, które mogły być przyczyną na przykład zapalenia opon mózgowych. Gdyby takie bakterie zauważył, usunąłby je z ciała nieznajomej.
Gdy skończył wcielił swój wyobrażony plan w życie i z pomocą maddary rozpoczął leczenie. Nie był pewien, czy czegoś nie przeoczył, ale miał nadzieję, że jeśli tak, to to nie okazało się prawdziwą przyczyną cierpienia samicy.

: 25 sty 2014, 17:59
autor: Esencja Przeszłości
Tym razem zauważyłam, że samiec przestał częściowo zwracać na mnie uwagę, skupiając całą swą uwagę na tworach, które mu przedstawiałam. Musiałąm przyznać, że będzie z niego naprawdę dobry Uzdrowiciel, miałam tylko nadzieję, że nie umrze tak szybko, jak moja młoda córeczka, Lazurowa Lilia... Może była zbyt delikatna na ten okrutny świat?
Obserwowałam, jak samiec zbliża się do iluzurycznej smoczycy i przejmuje kontrolę, chcąc nieco jej pomóc. Smoczyca spojrzała na niego, nieco zdezorientowana, ale posłusznie robiła to, co samiec jej przykazał. W końcu, gdy zioła zaczęły działać, a jego łapa zetknęła się z jej ciałem, przesyłając tym samym ukojenie, westchnęła i zadrżała.
Uśmiechnęłam się, kiwnąwszy łbem.
Zaraz jednak smoczyca poczęła się przekształcać i przed Pustynnym Kolcem począł pojawiać się nowy zarys sylwetki. Raczej drobnej, gibkiej, przywodzącej na myśl zręczność, szybkość, a nie siłę. Sylwetka porośnięta była gładką, nieco trójkątną łuską, która szczelnie przylegała do jego ciała w pysznej barwie soczystego, nocnego granatu, gdzie nie gdzie naznaczonego drobniutkimi punkcikami srebra. Długie, rozłożyste błoniaste skrzydłą miał zwinięte po bokach. Uniósł długą, smukłą szyję, zwieńczoną jedynie dwoma, prostymi rogami i spojrzał na Kleryka głęboko srebrzystymi ślepiami przeciętymi czarną źrenicą. Zdawało się, że wszystko jest dobrze, ale gdyby Kleryk skupił się na pysku samca, dostrzegłby, że powieki jego pacjenta są obrzęknięte, oblepione żółtą, lepką ropną wydzieliną. Ledwo widoczne białko było zaczerwienione, a tęczówkę i źrenicę przesłaniała delikatna, mleczną błonka. Samiec marszczył pysk, jakby chcąc dostrzec to, co lub kogo ma przed sobą, a długi, gładki ogon uderzał nerwowo o ziemię.
Zajmij się tym powietrznym – poleciłam cichym głosem, kiwając Pustynnemu lekko łbem.

: 25 sty 2014, 19:12
autor: Bremor
Pustynny starał się pamiętać o obecności Uzdrowicielki, ale coraz to nowsze problemy z jakimi musiał się zmierzyć, skutecznie tą jego uwagę odwracały od niej. Może i zapowiadał się na wyśmienitego uzdrowiciela, ale siebie bardziej traktował jako rezerwę w wypadku, gdyby coś stało się Szponowi, albo Esencji. Prawdę mówiąc, Pustynny nigdy się nie pchał do leczenia. To wielka odpowiedzialność i póki co wolał, żeby inni, doświadczeni, opiekowali się zdrowiem smoków wolnych stad.
Gdy pojawił się przed nim postawny samiec, kleryk niemal od razu wiedział co mu jest. Jako, że jego łuska była biała, a sceneria wokół śnieżna, nic dziwnego, że chory, ledwo widzący, samiec mógł go nie dostrzec.
Spokojnie. Nic ci nie grozi. Pomogę ci pozbyć się infekcji z oczu i przywrócić widzenie – powiedział głosem spokojnym, ciepłym, przywołującym na myśl zwykle opiekuńczy głos uzdrowiciela.
Wszystkie objawy świadczyły o powikłaniach po zapaleniu rogówki. Musiał zrobić okłady z ostróżeczki polnej i zakropić oczy wywarem z żywokostu.
Więc do dzieła! Z pomocą maddary wybrał i przywołał do siebie te dwa zioła. Wonne kwiaty ostróżeczki i ususzony, czarny korzeń żywokostu. Wyczarował przed sobą dwie miseczki ze wrzącą już wodą. Do drugiej miseczki wrzucił korzeń żywokostu. Potem wyrwał z kwiatów Ostróżeczki kilka największych i najzdrowszych płatków i trzymając je w powietrzu za pomocą maddary, wylał na nie wrzącą wodę z pierwszej miski, sparzając je dokładnie.
Teraz proszę cię, żebyś się położył. Głowę oprzyj na łapach. Zrobię ci okłady na oczy. Powinny pomóc na powieki i zmniejszyć opuchliznę.
Rzekł i zaczekał aż granatowo łuski samiec ułoży się na śniegu, a gdy to już zrobił, zaczął uważnie i ostrożnie układać sparzone płatki ostróżeczki na obrzmiałych powiekach chorego.
Nie ruszaj się. Okład sam wyschnie i odpadnie, ale musisz się nie kręcić, żeby nie spadł za szybko – wytłumaczył mu i wrócił do pozostałej miski z gotującym się wywarem z korzenia żywokostu. Odciął od niej dopływ maddary, a następnie schłodził w śniegu. Ostatnie czary lekko go wyczerpały i czuł, że powoli ma coraz mniej siły. Ale z uwagi na ujemną temperaturę powietrza, woda dość szybko zrobiła się letnia. Zerknął krótko na Esencję i uśmiechnął się do niej lekko. Lubił gdy mistrzyni czuwała nad jego ruchami, ale wiedział, że ta przyjemność niedługo się zakończy.
Odczekał chwilę i podszedł do pacjenta. Uniósł delikatnie jeden z płatków, który teraz wyglądał, jakby coś wyssało z niego wszystkie soki. Był pozaginany, blady. Ale najwyraźniej wydał już wszystkie swoje lecznicze właściwości, więc zdjął go z powiek samca i zamrugał zaskoczony. Powieki samca, były prawie zdrowe.
Świetnie. Teraz postaraj się nie mrugać – powiedział przywołując do siebie miskę z wywarem z korzenia żywokostu. Zanurzył w nim jeden palec, a następnie uniósł go w powietrze i uniósł nad prawe oko samca. Strząsnął z niego dwie kropelki leku wprost do oka smoka, następnie to samo uczynił z drugim okiem.
Teraz możesz zamknąć oczy. Wyleczę je całkowicie maddarą – wytłumaczył spokojnie, co by smok nie panikował.
Dotknął palcem lewej łapy boku smoka i wpuścił w jego ciało maddarę.
Potem skupił się na zadaniu, jakim było oczyszczenie powierzchni oczu ze szkodliwych bakterii. Nie skupiał się tylko na oczach, pamiętał o kanalika łzowych, powiekach od zewnątrz i wewnątrz, o drugiej parze powiek wewnętrznych, oraz na zatokach, do których mogła dotrzeć infekcja. Gdy oczyścił już wszystko z bakterii i infekcji, zajął się kurczeniem obrzmiałych malutkich naczyń krwionośnych w oczach, łączeniem pękniętych i usuwaniem rozlanej krwi. Następnie zajął się usuwaniem zalegającej ropy w kanalikach łzowych w obrzeżach powiek i z zatok. Ostatnią rzeczą jaką zrobił, to zlikwidowanie opuchlizny i przywrócenie prawidłowego krążenia w powiekach. Tych wewnętrznych i tych zewnętrznych.
Gdy dzieło było skończone, wlał w nią maddarę.
Poczuł wielką radość, że mógł pomóc kolejnemu smokowi, jednak czuł ogromne osłabienie. Gdy spojrzał na Maddarę, smoczyca mogła zobaczyć w jego oczach żar, zachętę, mobilizację i przede wszystkim determinację. Był gotów do dalszej nauki.

: 26 sty 2014, 22:29
autor: Esencja Przeszłości
Otrząsnęłam się lekko, zrzucając z siebie puch, który osiadł na mnie przez ten czas. Pióra zaszeleściły cicho, mieniąc się wszystkimi kolorami niebieskiego i fiołkowego, ukazując srebrzyste półksiężyce i kropeczki na granatowych lotkach. Odpowiedziałam nieznacznym uśmiechem, kiedy Kleryk spojrzał w moją stronę. Musiał być zmęczony tym użytkowaniem Many, ale co ja miałam powiedzieć, kiedy wytwarzałam mu żywych pacjentów. Rozsunęłam nieco łapy i położyłam się na śniegu, czując jak sztywnieją mi mięśnie od długiego stania, stwierdziłam, że chwila przyjemności mi nie zaszkodzi. Westchnęłam głęboko, opatulając się ogonem i przyglądałam się, jak samiec przyrządza zioła, a następnie sięga po magię. Kiedy wyleczył jego ślepia, samiec po prostu się rozpłynął, a ja potrząsnęłam lekko łbem, czując, jak zaczyna mi łupać w skroniach.
W ten sposób osiągnąłeś piąty stopień wtajemniczenia, Kleryku, gratuluję – przemówiłam, unosząc lekko łeb, by móc spojrzeć na młodego samca czarnymi ślepiami.

: 25 lut 2014, 22:43
autor: Ciernisty Kwiat
Różany przydreptał w to miejsce, samemu nie do końca wiedząc po co. Ot tak się przechadzał, warto wiedzieć gdzie to jest, żeby nie wyjść na idiotę jak ktoś mu poleci gdzieś przyjść. Rozejrzał się po tym miejscu. Samo dno wąwozu wyścielone było mchem, a ściany po jego bokach również były zazielenione od porostów. Ale jak tu było cicho! Niesamowicie. Mimo tych wszystkich intrygujących rzeczy, spojrzenie młodego smoka było beznamiętne. Nie podziwiał widoków. Widział obrazy i zapamiętywał suche, nie podszyte emocjami informacje na temat miejsc które zwiedzał. Gdy doszedł do jakiegoś drzewa wyrastającego z dna wąwozu przysiadł przy jego korzeniach, chroniąc się przed światłem złotej twarzy, mimo iż była zima i nie było gorąco, w cieniu lepiej widział – śnieg zbyt bardzo lśnił w świetle

: 25 lut 2014, 23:06
autor: Czarny Kolec2
Wszystko byłoby piękne i miętowe, gdyby nie to, że Różany nie był sam w tym wąwozie. Cały czas mogło towarzyszyć mu uczucie, że coś go obserwuje. Drapieżnik? Bardzo możliwe.
Kątem oka mógł mignąć mu czarny kształt, chowający się w gąszczu lub przemykający z prędkością utrudniającą zarejestrowanie "ducha".
Kiedy przycupnął pod drzewem, mógł poczuć jak cień nad nim nie jest stworzony przez same konary a...przez postać. Konkretniej, przez innego smoka. Na jednej z gałęzi bowiem siedział młody czarny smok, podobny do Różanego budową i wiekiem. Patrzył na niego bez emocji, jakby faktycznie był duchem. Spojrzenie było dosłownie martwe...Pytanie brzmi, czy Różany w ogóle zorientuje się, że śledzi go to osobliwe dziwadło?

: 25 lut 2014, 23:22
autor: Ciernisty Kwiat
Niestety dla Czarnego, w świetle złotej twarzy nie trudno było dostrzec zmiany w układzie cieni na ziemi. Nawet jeśli młody adept nie patrzył się w górę, dostrzegł że coś tam się poruszyło. Uniósł łeb, by beznamiętnym wzrokiem spojrzeć na czarną figurę na gałęzi. Smok, bez wątpienia młody. Trochę mniejszy od samego Tehenbiego. I co oni wszyscy mieli z tym łażeniem po drzewach? Czy nikt nie docenia już zalet starej dobrej stabilnej ziemi? Nie wydawał się chętny do rozpoczęcia rozmowy więc Różany postanowił też go na razie nie zaczepiać. Powrócił do obserwowania wąwozu w swej lekko przygarbionej, niedbałej pozycji. Najwyraźniej uznał że smok na gałęzi nie stanowi dla niego nawet najmniejszego zagrożenia. Bo niby dlaczego miałby. To że wszyscy na tych ziemiach byli dość mało agresywni swoją drogą, a to że Tehenbi już niedługo zakończy swój trening na wojownika – inną. Tak czy owak, czego miałby się bać?

: 26 lut 2014, 6:22
autor: Czarny Kolec2
Smok był dobrze widoczny na tle słonecznego nieba, co ułatwiało identyfikację. Niemniej, może Czarny chciał zostać zauważony? Albo miał to gdzieś? No i po co go śledzi?
Możliwe, że po prostu trenował we własnym zakresie. Dopiero zaczynał "edukację", lecz miał mocne aspiracje aby zostać czołowym zabójcą w Stadzie. Ktoś musi. A ten, kto już w zabijaniu zasmakował, nadaje się najlepiej. Na razie nie prezentował większego zagrożenia, lecz lepiej trzymać na nim oko...Nie należy lekceważyć kogokolwiek, zwłaszcza obcego. Zwłaszcza, jeżeli ten obcy zdołał poznać jakie to uczucie pozbawiać kogoś życia...
– Czemu udajesz, że masz kolce we krwi?
Zapytał bez pardonu. Nie czuł posoki, więc nie był nią ubrudzony. Zatem co to za dziwne umaszczenie?

: 26 lut 2014, 7:25
autor: Ciernisty Kwiat
Smok słysząc pytanie Kolca ponownie spojrzał w górę. Zmierzył go wzrokiem swych czerwonych ślepi, posyłając mu takie spojrzenie, jakby Czarny zadał mu głupie pytanie.
Nie udaję. Mam takie umaszczenie. Moi rodzice i dziadkowie mieli podobne tylko w innych kolorach. Ty też pewnie nie wlazłeś w ogień żeby mieć czarne łuski. – Stwierdził obojętnie, a nawet z lekko pogardliwą nutą w głosie w momencie gdy wspominał o rodzicach. A może te czerwone końcówki kolców rzeczywiście miały coś symbolizować? Nikomu nigdy nie powiedział co właściwie stało się z jego opiekunem nim dotarł na te tereny, wiadomo jednak że Tehenbi nie czuł do niego nic poza pogardą. A wracając do smoka na gałęzi...
Kim ty w ogóle jesteś? – Zapytał jeszcze, znów obojętnie, bez manier. Wyraz jego pyska nie zdradzał żadnych emocji, Czarnemu trudno mogłoby być odgadnąć, co Tehenbi myśli. Skoro jego rozmówca nie ma ochoty na żadne wstępy, on też sobie daruje. Zielonołuksi miał taki mały zwyczaj odzwierciedlania w lekko zmienionej jego własnym charakterem wersji zachowania tego, z którym rozmawiał w danej chwili, co mogło nieco utrudniać rozpoznanie, jaki on właściwie jest. Dlaczego to robił? Kto wie?

: 26 lut 2014, 16:35
autor: Czarny Kolec2
Młody smok siedział sobie na drzewie jak kot, który wszedł sobie na grzędę. Tylne łapy trzymały się gałęzi, przednie zaś założone były po sobie. Ogon swobodnie sobie zwisał, lekko kołysając, zaś skrzydła leżały wzdłuż ciała. Smok przekrzywił łeb, lecz nie było widać po nim zaciekawienia. Pysk był pozbawiony czegokolwiek związanego z uczuciami. Jakby był lalką.
-Śmierdzisz jak owoce, zatem nie jestem ani Twoim wrogiem ani przyjacielem. W zasadzie odpowiedziałeś sam na to pytanie. A Ty ze stada Ziemi?
Odparł, nie przejawiając ani krzty uczuć w swoich słowach. Czym, a raczej kim był? Adeptem Ognia, ot co. Potworem? A jakże. Mordercą? Zdecydowanie. Szaleńcem? Z pewnością. Kim nie był? Przyjacielem.

: 26 lut 2014, 16:55
autor: Ciernisty Kwiat
Różany lekko uniósł łuk brwiowy nad swym lewym okiem. Śmierdział jak owoce? Cóż to znowu.
Owszem. – Odpowiedział na jego pytanie zupełnie obojętnym głosem, stwierdzając oczywistość. W sumie sam czarny mógł się domyślić po jego woni, z jakiego stada pochodzi. Zastanawiał go zaś niewyrażający żadnych emocji ton samca. W dodatku nie wydawało się, żeby ów czarny osobnik pełnił jakąś ważną funkcję w stadzie która wymagałaby profesjonalizmu. Czyżby próbował imitować jego samego? Czy też sam taki był. Nieokazujący żadnych emocji, możliwe że ze złą przeszłością. Czy rzeczywiście był podobny do Różanego, czy też kwestia była inna?
Chcesz czegoś? Czy tak po prostu sobie tam siedzisz? – Spytał, mimo iż w jego głosie nie było nuty zainteresowania. Zwyczajnie nie pasowała mu obecność tego dziwnego smoka nad jego łbem.

: 26 lut 2014, 17:50
autor: Czarny Kolec2
-Czuję.

Odparł, węsząc dyskretnie. Nie kopiował tonu Różanego. Po prostu taki był. Nie znał uczuć. Były dlań dziwnym wymysłem tutejszych smoków. On ojcowską miłość poznał gdy prawie zaciskał na nim szczęki. Więzi rodzeństwa również poznał od gorszej strony, kiedy jego bracia i siostry rozrywali na strzępy siebie nawzajem. Cóż, można by rzec, że jego psychika została roztrzaskana na części pierwsze. Na zapytanie, lekko się uśmiechnął. Co wyglądało wręcz paskudnie...
Jakby właśnie wrzucił sobie coś smakowitego na ząb.
– Może sobie siedzę... Może byłem ciekaw, kiedy się zorientujesz.
Odpowiedział, wracając do dawnego wyrazu pyska. Czyli braku wyrazu. Zimnej, niedostępnej bryły. Ogon zaczął delikatnie się ruszać w okolicach koniuszka, zupełnie jak u kota który zastanawia się, czy skoczyć na tą mysz, czy może jej podokuczać. A może pokonwersuje...Tak to się mówi?

: 26 lut 2014, 18:03
autor: Ciernisty Kwiat
Adept dyskretnie przewrócił oczami. Nie, nie był taki sam jak czarny, chociaż jego szpony także nie były do końca czyste, on zachowywał się tak specjalnie. Nie można powiedzieć żeby ojciec Różanego był wzorem rodzica. Na pewno nie przykładem. Był tchórzem. Nie, Tehenbi go nie zabił. To on sam sobie to zrobił. Mógł wtedy stanąć do walki zamiast uciekać. Róża jeszcze za pisklęcych czasów lekko mu "dopomógł" spaść z tamtego urwiska, po tym jak jego ojciec zostawił go na pastwę szczuroludzi i próbował się ratować. No cóż, nie wyszło mu. To dlatego Róża dotarł do granicy stada ziemi, a jego ojciec już nie. Ale nikomu o tym nie wspominał, zawsze był z niego raczej cwany osobnik. I nie dał nikomu się o tym dowiedzieć, czy w innym wypadku by go zaakceptowali na tych ziemiach? Ale to już się dla Różanego nie liczyło. To była tylko przeszłość
Jak widzisz, już się zorientowałem. – Odpowiedział smokowi obojętnym, czy też nawet znudzonym tonem.

: 26 lut 2014, 18:16
autor: Czarny Kolec2
– Zajęło Ci to zdecydowanie za dużo czasu, smoku Ziemi o krwistym umaszczeniu...To był długi spacer.

Odpowiedział. Czy chciał go postraszyć? Może. Chciał mu podokuczać? Pewnie tak. Czy trenował skradanie się? Owszem.
Jego głos nie zmienił barwy ani o jotę, to samo ze spojrzeniem. Bardziej jak rozleniwiony kocur, niż jak czający się na ofiarę drapieżnik. Najwidoczniej chciał się podroczyć. A może poznać podobnego sobie. Dało się to zauważyć, zabójca pozna zabójcę...Nawet, jeżeli nie zatopił w nikim kłów. A Czarny zatopił je w kilku smokach. W ojcu, w matce...Ale to się nie liczy, już nie żyli kiedy ich pożerał. Ale za to jego bracia i despotyczne siostry...Już tak. Zabił tych, co przeżyli początkową rzeź i pożarł. Najsilniejsi pozabijali się pierwsi. On natomiast czekał aż się wykrwawią. Ale nie opowie tej historii. Nikomu.
Czarny podniósł łapę, jakby przeglądając swoje pazury. Obserwował je sobie niczym tipsy. Zaczęły wyrastać na pazury mordercy. Zaczęły się robić długie i mocno zakrzywione, stworzone do tworzenia bolesnych, szarpanych ran... Ten ziemisty smoczek jest ciekawy. Brzmi bardzo podobnie. Patrzy podobnie...Ciekawe...