OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Było w Viliarze zawsze coś jednocześnie strasznego i ekscytującego. Ta cała jego aura, jednocześnie ostra i obrzydliwa zdawała się w jakiś sposób przypominać Rytmowi o jego dobrze wspominanym domu. Mimo że związany w żaden sposób z bogiem wojny nie był, było w nim coś, co bardzo dobrze i zadziwiająco wyciszająco przemawiało do głębin Rytmu. Nie był w stanie tego wskazać, a przynajmniej nie dziś.Musi się sam o tym przekonać... No dobra! Przynajmniej to jakaś informacja. Trochę to rozchmurzyło Rytma. Nie będzie się bał czegoś, co nadchodzi, skoro i tak nadejdzie i nic z tym nie zrobi. Szkoda zachodu, którego można użyć na co innego. Przytaknął mu.
– Wolałbym statek wrogów, albo ich całą fregatę. Trochę ciężej i krócej byłoby mi dane się nacieszyć widokiem zniszczeń, gdyby to był nasz statek. Dziękuję za odpowiedź, może kiedyś uda mi się znaleźć jeszcze jakieś legendarne morskie stworzenie albo wpaść w ciekawe tarapaty. Na pewno się wtedy odezwę! – podskoczył przednimi łapkami w górę. Potem pokłonił się ponownie bóstwu wojny i po chwili zadumy poszedł w swoją stronę.
Viliar
– – –
Był śliczny, gorący i bezchmurny dzień. Do Świątyni wolnym krokiem z szeleszczącym mocno ciężkim worem wkroczył Przywódca słońca i zatrzymał się na moment w głównej komnacie. Położył ów wór przed sobą, by go otworzyć i zajrzeć do środka. Na jego pysku od razu zaczęła odbijać się krwista czerwień. Wpatrywał się w swoją kolekcję kamieni z ciekawością, tęsknotą...? Dotknął je ten ostatni raz. Łapa zanurzyła się w morzu tak wspaniale klekoczącego karmazynu. Pływała w nim ta łatwo, przyjemnie, coś nawet zdawało się ją tam mocno trzymać, ale...
...nie, dość. Wstrząsnął swym łebkiem gwałtownie na boki żeby się ocknąć, wyswobodził łapkę i zwinnie zamknął worek z powrotem. Uf. Po prostu nie na co dzień bierze się ze sobą takie pakunki.
Westchnął głęboko i zaczął iść dalej. Co miał do stracenia? A kto pyta nie błądzi, prawda? No. Najwyżej nic się nie stanie i będzie... Cóż, będzie miał całkiem spory zapas na wydawanie na wyprawy, czy coś.
Przydreptał do głównej komnaty i stanął pod pomnikiem ojca wszystkich smoków, Immanora. Zdawało mu się, że to właśnie do niego powinien zwrócić się ze sprawą, która zdawała się być dość ważna.
Złożył pokłon w stronę statuły i wziął głęboki wdech.
– Immanorze, przychodzę do ciebie z taką sprawą i pytaniem. Różne dziwne opowieści można usłyszeć na temat wszelakich miejsc i przedmiotów występujących na ziemiach Wolnych Stad... A w pamięć zapadła mi ta o tym, jak i z czego ponoć powstały granaty. Zacząłem je zbierać, gdy w moim stadzie Słońca zaczęły pojawiać się osobniki, które z niewiadomej przyczyny nie widziały nic złego w bogu spętanym w Erycalu... Pomyślałem więc, że może to z powodu nadmiernej ilości tych kamieni. Podczas jednej wyprawy udało mi się nawet znaleźć takich pięć z rzędu. Zaniepokoiłem się tym. Pomyślałem, że jeśli zbiorę ich wystarczająco dużo, to nikt inny nie będzie mógł ich znaleźć i być narażonym na ich wpływ. I pomyślałem też, czy nie mógłbym zapytać się również i ciebie, Immanorze, o pomoc w ich pozbyciu się na zawsze.
– Czy... czy jeśli więc na prawdę jest w tej legendzie o granacie jakieś ziarno prawdy, czy mógłbyś zniszczyć te kamienie, aby nikt już więcej nie mógł zostać spaczony ich uśpioną mocą. –
Z nieco trzęsącymi się łapkami otworzył pokaźny wór ponownie. Czerwone światło odbite przez masę krwawych minerałów odbijało się od całego pyska Przywódcy Słońca, który miał nadzieję, że otrzyma odpowiedź na trapiące go całe życie pytanie.
Immanor
//20x granat















