Strona 10 z 25
: 16 mar 2017, 22:55
autor: Śnieżny Blask
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
–
Zwą mnie Śnieżnym Kolcem. I również jestem klerykiem, co pewnie już wiesz. – Odpowiedział jej spokojnym tonem głosu, również kiwając do niej głową. Nie znali się, to fakt. Musiał więc zachowywać te wszystkie podstawy dobrego wychowania. A dodatkowo wszystkie smoki, które poznał dotychczas były ze Stada Wody. Nie wiedział więc też do końca jakie nastawienia mają inne smoki.
Faktycznie, pierwszą rzeczą, którą zauważył był brak skrzydeł. Chociaż on ze swoich też nie korzystał zbyt często. Częściej je przyciskał do boków niźli używał ich do latania. Ba, on nawet latać nie potrafił.
–
Tak, chciałem nauczyć się leczenia. Znam zioła i wiem również jak ich używać. – Oznajmił kleryczce. Dla niego to był atut, że przeszli akurat od razu do konkretów. Wiedział, że spotkali się w jednym celu, nie na luźne pogaduszki o życiu.
: 17 mar 2017, 16:24
autor: Morowa Zaraza
Nastawienie innych stad... Dla niej wciąż dziwna była koncepcja pomocy międzystadnej czy chociażby brak większych konfliktów pomiędzy poszczególnymi stadami. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej... Cóż, niezbyt to naturalne, a przez to budziło w Dżumie pewien niepokój. Coś jak efekt bańki – tłumione instynkty w końcu wybuchną, doprowadzając do katastrofy większej niż w przypadku regularnego spuszczania z nich powietrza.
– W takim razie zacznę od opowiedzenia ci trochę o podstawach. Niestety na chorobach nie znam się wcale, moja nauka została przerwana zanim do tego doszłam – powiedziała do smoka wody, przywołując z pamięci słowa Kapłanki Cienia.
– Przede wszystkim rozróżniamy cztery podstawowe rodzaje ran. Lekką, średnią, ciężką i krytyczną. ostatnie, rany śmiertelne to wielka rzadkość, w zasadzie niemal niemożliwe do wyleczenia, dlatego osobiście nie zaliczam ich do pozostałych rodzajów ran.
Rany lekkie to zazwyczaj niewielkie stłuczenia, płytkie skaleczenia czy wybite palce, a do tego niewielkie odmrożenia i oparzenia. Zazwyczaj wystarczy przy nich użyć jednego rodzaju zioła, po jednej sztuce. Nie zagrażają one życiu, ale bywają uciążliwe.
Przy ranach średnich obrażenia są większe, a one same bardziej rozległe, chociaż wciąż nie zagrażają życiu. Mogą to być pęknięcia kości lub niewielkie złamania zamknięte, większe krwawienia i krwotoki oraz ból. Do tego przerwanie żyły, poważniejsze oparzenia i odmrożenia. W ich przypadku używamy minimum dwa rodzaje ziół, po jednej lub dwie sztuki w zależności od rodzaju i powagi rany. Jeśli użyjesz czterech rodzajów ziół masz jednak większe szanse na sukces.
Do ran ciężkich zaliczają się złamania otwarte kości, przerwanie tętnicy, głębokie oparzenia i odmrożenia i rozległe rany, które stanowią już zagrożenie dla smoka. Może nie zagrażają jego życiu bezpośrednio, niemniej jednak są niebezpieczne. Przy nich i dopiero przy nich stosujemy zioła uspokajające. Przy ranach ciężkich musisz użyć minimum trzy rodzaje ziół, a najlepiej pięć, po dwie sztuki każde.
Zagrażającymi życiu smoka ranami są rany krytyczne. Jeżeli smok nie zostanie uleczony w trzy doby umrze. Nie zawsze są one rozległe, ale wynikają ze stopnia uszkodzeń. Zazwyczaj powstają w wyniku celowania w tak zwane punkty witalne, chociaż nie zawsze. Często uszkodzone zostają tętnice, kończyny mogą zostać odcięte lub oderwane lub wymagać amputacji. Nawet jeśli uda się całkowicie wyleczyć taka ranę, smok będzie trwale okaleczony, bo nie możemy całkowicie wyleczyć wszystkiego. Przy takich obrażeniach musisz użyć minim czterech rodzajów ziół, a najlepiej sześciu po trzy sztuki każda.
Ostatnimi ranami są rany śmiertelne, przy których smok może nawet nie dożyć przybycia Uzdrowiciela. Nawet jeśli go dożyje może umrzeć w czasie kuracji, gdyż rany te są bardzo ciężkie do wyleczenia – wyjaśniła Śnieżnemu Kolcowi. Mówiła spokojnym, melodyjnym głosem. tak, by Kleryk Wody wszystko zapamiętał.
Wtem do groty wszedł nieduży pisklak, na oko pięcioksiężycowy. Wyraźnie kulał na przednią prawa łapkę, która trzymał podwiniętą, starając się nie opierać na niej ciężaru ciała. Przy uważnym przyjrzeniu się można było dostrzec niewielkie rozcięcie pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym(załóżmy, że tak się nazywają u smoków). Było niewielkie, ale krwawiło dość obficie i z pewnością piekło przy poruszaniu palcami czy stawianiu łapy. Rana była dość płytka, miała gładkie brzegi.
– Zacznij od ziół – powiedziała do smoka, obserwując jego poczynania bardzo uważnie. Pojawiły się przy nim kamienne miseczki, stosik suchych patyków i mchu oraz wszelkiego rodzaju zioła.
– Podejście do pacjenta również jest ważne – dodała, a kąciki jej pyska uniosły się w delikatnym uśmiechu.
: 17 mar 2017, 19:04
autor: Śnieżny Blask
Śnieżny za to nigdy nie rozmyślał dokładniej nad całym systemem stadnym. Odkąd się urodził stada były, został wychowany w takim systemie i nikt go nie uświadamiał nigdy, że może być inaczej. Wiedział, że nie wszystkie smoki żyją w takich zorganizowanych grupach. Jednak nigdy nie spotkał się z tym twarzą w twarz.
Kleryk słuchał z wielkim skupieniem to o czym mówiła mu Zaraźliwa. Było tak jak myślał – poza ziołami było już dużo innych informacji. Uzdrowiciele zdecydowanie mieli najtrudniejszą drogę do przebycia, żeby zostać tym kim chcą.
Podział ran jednak nie był mu obcy. Kiedyś mniej-więcej próbował mu ten podział przybliżyć Wzburzony, który mówił bardziej opierając się na Własnych doświadczeniach z pola bitwy niźli z wiedzy, którą posiadał.
– Dobrze, rozumiem. – Odpowiedział jedynie na cały wywód kleryczki Ognia. Była bardzo skrupulatna w tym, co robiła i nie pozostawiła miejsca na niedopowiedzenia, ani pytania. Wyjaśniła wszystko od początku do końca.
A zaraz po skończonej przemowie do groty wszedł pisklak. Śnieg nie miał pojęcia, czy Zaraźliwa znalazła rannego pisklaka, czy może sama go okaleczyła, aby kleryk Wody miał okazję do ćwiczeń. Nie wydawało mu się jednak, aby Dżuma była jakąś chorą psychopatką, która atakuje bezbronne pisklaki, aby móc uczyć obce smoki leczenia.
Śnieg przyjrzał się ranie dokładnie. Krwawienie było zbyt obfite, aby używać w tym wypadku babki lancetowatej. Samiec postanowił na taką ranę użyć jemioły, która zatamuje ten "krwotok".
Podszedł do pisklaka powoli i ze spokojem. Pewnie malec sam był przestraszony, nie chciał go niepotrzebnie stresować.
– Cześć maluchu. – Powiedział do niego najcieplejszym tonem jaki mógł z siebie wydobyć. Sam był dosyć otwarty na innych także kontakty z pacjentami nie powinny mu sprawiać problemów.
– Zajmę się zaraz twoją raną, nie martw się. Na pewno będzie dobrze. – Próbował go pocieszyć, przy okazji zaczynając przygotowywać opatrunek. Wziął jedną z kamiennych miseczek i włożył tam jeden z bardziej dorodnych liści jemioły, jaki tylko udało mu się znaleźć w stosie pełnym ziół. Następnie za pomocą maddary wyczarował wodę, bo nie spodziewał się jej w jaskini. Nawet jej wiedział, gdzie dokładnie mógł płynąć tutaj jakiś strumyk, a nie miał czasu na szukanie jej teraz. Z patyczków i mchu ułożył stosik, który podpalił ziejąc na niego delikatnie ogniem. Następnie zaczął gotować napar, mieszając go jednym z uratowanych patyczków. W czasie gotowania wywar zaczął gęstnieć, a Śnieg wziął drugą miseczkę i odlał tam "na oko" jedną czwartą naparu. Miał podzielić go na cztery części, jednak nie znał bardziej dokładnego sposobu od swojej intuicji. Kiedyś z pewnością wyrobi sobie tak łapy, że nie będzie to dla niego stanowiło żadnego problemu. Teraz jednak robił to pierwszy raz w życiu i modlił się jedynie, że nie pomylił żadnej czynności. Miseczkę z większą ilością naparu poddał pisklakowi.
– Wypij to powoli, bo może być trochę za gorące. Wiem, że może ci nie smakować, jednak staraj się tego nie wypluć i połknąć. To dla twojego dobra. – Wyjaśnił malcowi. Śnieg nie przebywał za wiele z pisklakami, wydawało mu się, że ma dobre podejście. Jednak zadanie, które miał teraz na swoich barkach było dosyć spore. W końcu musiał panować nad swoimi emocjami, uspokajać pisklaka i jeszcze robić te wszystkie skomplikowane rzeczy z ziołami!
Pozostałą część naparu zaczął powoli i staranie nakładać na ranę malucha. Nie chciał, aby ten zabieg go bolał. Jednak próbował się również tym nie ociągać.
Spojrzał na Zaraźliwą, mając jedynie nadzieję, że wszystkie jego decyzje były słuszne.
: 17 mar 2017, 19:30
autor: Morowa Zaraza
Śnieżny nie znał Peste. Gdyby jej kazano, skrzywdziłaby pisklę. pewnie nawet zabiłaby je, nawet jeśli by jej się to nie podobało. Jej wychowanie wymagało absolutnego posłuszeństwa względem przywódcy.
Uśmiechnęła się pod nosem, obserwując poczynania Śnieżnego. Ona również na początku użyła jemioły, przy swoim pierwszym leczeniu.
Mały smok obserwował Śnieżnego wielkimi oczami, posłusznie pijąc napar. Skrzywi się wyraźnie.
– Gorzkie – powiedział piskliwym głosem, mlaskając pyszczkiem, by pozbyć się nieprzyjemnego smaku.
– Dobrze. Na ranę takiej wielkości wystarczyłaby również babka. Jak widzisz jest to niewielkie zranienie, więc chociaż krwawienie wydaje się obfite w stosunku do rany, jednak względem krwi w całym smoczym ciele okazuje się nie tak znowu wielkie. Jednak jemioła to równie dobry wybór – trudniejszy, ale nie wszyscy chodzą na skróty.
– Teraz musisz wyleczyć ranę do końca. Dotknij ciała smoka, kładąc na nim łapę. W ten sposób przerwiesz naturalna barierę z maddary w skórze smoka, dzięki czemu będziesz mógł wysłać do niego swoją maddarę. Skup się i wycisz. Uspokój myśli, a gdy to zrobisz sięgnij do źródła swojej maddary. Poprzez swoje palce wyślij do łapy rannego magiczny impuls, aby zlokalizować ranę. Gdy to zrobisz przy pomocy magii poznać stopień uszkodzenia tkanek. Zbadaj ranę dokładnie, porównaj uszkodzone tkanki ze zdrowymi. Poznaj ciało i poczuj, jak żyje, spróbuj zobaczyć wszystkie ubytki i szkody. Pierwszym, co musisz zrobić to oczyszczenie rany z brudu. Zlokalizuj przerwane naczynia krwionośne i nerwy. Połącz je, pamiętając o zachowaniu ich drożności, elastyczności i wytrzymałości, wzorując się na zdrowych tkankach. pobudzaj je do regeneracji. Potem połącz skórę, stymuluj odrost łusek – powiedziała do Śnieżnego.
: 17 mar 2017, 20:40
autor: Śnieżny Blask
– Wiem, że jest gorzkie. Jednak na pewno ci pomoże. – Odpowiedział małemu smokowi, aby go podnieść na duchu. Picie ziół nie należało do najlepszych rzeczy na tym świecie, jednak czasem trzeba było zrobić coś wbrew sobie.
– Zastanawiałem się nad babką, jednak nie spojrzałem na to z tej strony. Wydawało mi się, że jak krwi leci już tak sporo to możemy uznać, że krwawienie jest obfite. – Młody kleryk musiał się jeszcze wiele nauczyć. Zaraźliwa faktycznie miała rację. Krwawienie mogło się jedynie wydawać obfite, ale trzeba było ogólniej, z nieco szerszej perspektywy niż zrobił to Śnieg.
Nie mówiąc już nic na temat dalszych instrukcji, przystąpił do kolejnej części swojego zadania. Leczenie było niezmiernie złożoną sztuką i wymagało sporo od smoka, które je wykonywał.
Odwrócił się w stronę malucha.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię. Tylko nie ruszaj się. Spróbuję teraz wyleczyć twoją ranę za pomocą magii. Nie musisz się bać, zaraz będzie po wszystkim. – Wyjaśnił pisklakowi, po czym dotknął jego przedniej prawej łapy. Nie dotykał go w miejscu rany, aby jemioła mogła dalej sobie działać. Nie chciał jej przecież teraz rozmazać po tym jak starannie nałożył napar.
Kleryk nie wiedział czego oczekiwać, czego się spodziewać w tym momencie. Jednak musiał wreszcie poznać to uczucie, które będzie towarzyszyło mu przy każdym leczeniu. Zamknął oczy, aby nie rozpraszać się otaczającymi go kształtami, a następnie oczyścił umysł. Przestał myśleć na temat tego, co powinien, czego nie powinien. Teraz był tylko on i rana pisklaka. Zasięgnął do źródła swojej maddary, a następnie wysłał impuls przez swoją łapę do organizmu malca. Chciał zbadać i dokładnie zlokalizować ranę więc skierował tam wcześniej wysłany impuls. Uczucie, które mu towarzyszyło było naprawdę dziwne. Nie był pewien, co powinien myśleć, jednak wyczuwał dokładną pracę organizmu małego smoka. Nie skupiał się na tym aż tak, bo maddara, którą wysłał by zbadała ranę. Określał przy tym co i jak zostało uszkodzone, ile rzeczy zostało do naprawienia. Zanim jednak przeszedł do zasklepiania rany, musiał ją pierw oczyścić tak jak poleciła mu Zaraźliwa. Zaczął więc lokalizować wszystkie niepożądane rzeczy, które mogły znaleźć się w ranie. Chciał się ich pozbyć. Usuwał je kawałek po kawałku, aż nie została żadna. Następnie zaczął tworzyć nowe tkanki, naczynia krwionośne, które nie oddawały już więcej krwi na zewnątrz. Wyobrażał sobie jak rana zmniejsza się, a w miejscu, gdzie była przed chwilą krew pojawiały się nowe tkanki, które łączyły się ze sobą. Oczywiście nie robił tego w losowej kolejności. Pierw zajął się mięśniami i naczyniami krwionośnymi, które sprawiały największą trudność w regeneracji, następnie przeszedł do skóry, która gdy tylko mogła pokryła się łuskami, o które również zadbał kleryk. Nawet jeśli coś poszło nie tak to mogło się to skończyć tylko na małej bliźnie.
: 19 mar 2017, 9:52
autor: Morowa Zaraza
Obserwowała nie tylko to, jak Śnieżny zabiera się do leczenia, ale również jego podejście do pacjenta. Mały smok ufnie pozwolił się dotknąć, a proces leczenia przebiegał sprawnie. Wkrótce po niewielkiej rance nie pozostał nawet ślad.
– Mi również ciężko określić, które krwawienie jest obfite, a które nie. Miałam do czynienia z przerwana błoną, a ona jest silnie ukrwiona. Zadane tam rany, podobnie jak rany głowy krwawią obficie pomimo tego, że rana jest niewielka. Krwawienie było większe niż w tym przypadku, więc również użyłam jemioły, a moja nauczycielka stwierdziła, ze wystarczyłaby babka – powiedziała do Śnieżnego. Cóż, ona sama nie była w końcu doświadczona, musiała się uczyć na własnych błędach.
Mały smok – a dokładniej jego iluzja, stworzona wcześniej przez kleryczkę zniknęła, rozwiewając się w pachnący ziołami dym.
Jednak wodny nie mógł długo cieszyć się spokojem. Do groty ponownie wszedł smok – a raczej smoczyca. jej ciało porastało błękitne futerko, a złote oczy zasnute były mgiełka bólu. Lewe skrzydło ciągnęła po ziemi nieruchomo i widocznie sprawiało je ból. Jego kość ramienna była złamana w jednym miejscu, a ułamany koniec przebił mięśnie oraz skórę, wystając z rany na zewnątrz. Ranie towarzyszyło silne krwawienie, zarówno do wnętrza ciała, tworząc obrzęk, jak i na zewnątrz. Niemniej jednak rana wyglądała na starą. W niektórych miejscach zdążyły się zrobić strupy, z innych sączyła się śmierdząca ropa, wyraźny sygnał, że coś jest nie tak. Rana wyglądała okropnie, ale nie była szczególnie ciężka. Stara, niewyleczona i wyjątkowo bolesna rana średnia. Tym razem Zaraźliwa nie mówiła nic, pozostawiając Śnieżnemu pole do samodzielnego działania.
: 19 mar 2017, 20:55
autor: Śnieżny Blask
Iluzja zniknęła, a do Śnieżnego dotarło, że jednak Zaraźliwa nie uprowadziła żadnego pisklaka specjalnie, aby uczyć wodnego leczenia.
W sumie kamień spadł mu z serce, kiedy to do niego dotarło. Jednak iluzja była dosyć realistyczna. Naprawdę kleryczka ognia się postarała.
Jednak nie na długo cieszył się spokojem, gdy nagle do groty wkroczyła smoczyca. Jej rana była lekko przerażająca.
– Co ci się stało? Czemu tak długo zwlekałaś z leczeniem tego? – cmoknął z niesmakiem. Smoki powinny czasem bardziej o siebie dbać niźli poddawać się pierwotnym instynktom.
– Jednak nie martw się. Zaraz obejrzę twoją ranę i postaram się tobą zająć. – Powiedział, już nieco cieplej niż wcześniej. Nie mógł przecież stresować swojego pacjenta. Zresztą Śnieg nie wiedział, czy nastrój pacjenta ma wpływ na jego leczenie. Jednak nie chciał się teraz o tym przekonywać.
– Pozwól, że obejrzę twoje skrzydło. – Zaproponował spokojnie podchodząc do niej i przypatrując się ranie. Było trochę zamieszania z tą raną. Śnieg zaczął intensywnie myśleć, co może być dobre na taki rodzaj ran.
Nie powinien już dłużej czekać. Z wcześniejszego stosu wybrał kwiaty dziurawca pospolitego. Wrzucił je do kamiennej miseczki, a następnie wyczarował tam wodę. Zebrał kilka patyczków i trochę mchu, aby je podpalić. Postawił na tym kamienną miseczkę, żeby kwiaty chwilę się pogotowały, aby stworzyć dobrej jakości napar. Przez ten czas sięgnął po kilka jagód jałowca. Wybrał naprawdę dojrzałe jagody, które następnie poddał smoczycy. W tym samym czasie naparł już doszedł i był również gotowy do wypicia. Zanim jednak podszedł do swojego pacjenta, podrzucił kilka patyków do swojego ogniska. Postawił następną kamienną miseczkę z wodą i wrzucił tam kilka owoców kaliny, aby zaczęły się gotować.
– To jest jałowiec. Zjedz te jagody, pomogą ci przy zrastaniu się kości. Popij je tym naparem, jednak nie pij go za dużo. Odrobina wystarczy. Powinien zmniejszyć ból zanim poddam resztę ziół. – Oznajmił smoczycy, nie chciał przecież, aby z czarniały jej łuski, a zaraz po tym przeszedł do dalszej części przygotowywania ziół. Kiedy smoczyca przyjmowała poddane przez Śniega zioła, napar z kaliny zaczął gęstnieć. Kleryk spoglądał jedynie czasem na samicę, czy przypadkiem nie pije więcej dziurawca, i czy na pewno zjadła wszystkie jagody. Kiedy napar z kaliny stygł, wodny przeszedł do przygotowywania ostatnich ziół. Tym razem znów wybrał babkę. W końcu wziął również kalinę na krwawienie także nie było powodu, aby w to wszystko również mieszać jemiołę.
Wziął kolejną kamienną miseczkę. Zaraźliwa całkiem sporo ich stworzyła. Jednak faktycznie – było ich całkiem sporo potrzebnych. I włożył tam kilka dorodnych liści, które następnie zaczął je miażdżyć aż puściły sok. Następnie podszedł do smoczycy.
– Tutaj jest napar, który powinien zatrzymać twoje krwawienie wewnętrzne. Wypij go, a ja zaraz nałożę ci opatrunek na ranę i przejdę do magicznej części leczenia twojej rany. – Poinformował samiczkę. Na szczęście była starsza niż pisklak, którym zajmował się przed chwilą. Nie musiał więc podchodzić do niej w ten dziwny, specyficzny sposób. Wystarczyły krótkie oznajmienia, aby uspokoić smoka.
Podał jej napar do wypicia, a gdy już go nie było. Przeszedł do oczyszczania rany, aby móc położyć opatrunek z babki. Nie był pewien jednak, czy powinien ruszać strupy, które zrobiły się na ciele smoczycy. Dlatego postanowił zostawić je tak są, a ranę jedynie pooblewał trochę wodą, aby ta obmyła i wyprowadziła piasek. Następnie ostrożnie zaczął kłaść przygotowane liście babki.
Gdy sprawa z ziołami została załatwiona. Samiec przeszedł do drugiej części leczenia. Dotknął łapą skrzydła, obok zranienia. Zaczął znów czuć to samo, co przy tym pisklaku. Każde uderzenie serca, każdy jej oddech. Działanie nerwu. Skupił się, oczyścił swój umysł i zasięgnął do źródła swojej maddary. Wysłał impuls przechodzący przez łapę do ciała smoczycy. Tutaj również chciał zbadać ranę, która była nieco poważniejsza. Chciał poznać dokładnie jej źródło, a następnie ją wyleczyć. Zanim jednak przeszedł do leczenia, jeszcze magicznie pousuwał zabrudzenia, które mogły pozostać w ranie przez niedoskonałość sposobu oczyszczenia jaki wybrał samiec. Wszystkie zabrudzenia znikały, a rana stawała się czysta. Babka na szczęście zapobiegała też infekcjom i zakażeniom więc kleryk był nieco spokojniejszy. Gdy tylko rana była czysta, samiec zaczął wyobrażać sobie jak kość wraca na swoje miejsce. A następnie zrasta się razem z swoją drugą częścią. Jak odnawiają się jej wszystkie struktury i odzyskuje czucie w skrzydle. Nerwy, które mogły się przez to uszkodzić również zaczęły się odnawiać. Razem z mięśniami i naczyniami krwionośnymi. Wszystko powracało na swoje miejsce, tak aby samiczka mogła odzyskać całkowitą sprawność w swoim skrzydle.
Następnie przeszedł do odnawiania się skóry smoczycy. Aby zaraz po tym procesie, mogło tam odrosnąć niebieskie futro smoczycy, które również ucierpiało. Śnieg był niesamowicie skupiony na swoim zadaniu, nie chciał, aby jakakolwiek tkanka pozostała zepsuta.
: 20 mar 2017, 16:37
autor: Morowa Zaraza
//"kilka"?
Leczona samiczka posykiwała od czasu do czasu z bólu, a słysząc pytanie smoka skrzywiła się.
– Nie wszyscy mieszkają blisko Uzdrowicieli, a z rannym skrzydłem nie mogę latać. Po ziemi też ciężko się poruszać, gdy wlecze się za tobą nieruchomo – powiedziała głosem sugerującym, że nie jest jakoś strasznie wdzięczna za pomoc. Ale tacy pacjenci również się zdarzają.
Peste cały czas obserwowała poczynania Kleryka Wody. Pierwsze uwagi miała już przy tym, jak używał ziół.
– Ile sztuk ziół użyłeś? Powinna być starannie odmierzona, nie brana na chybił trafił. Nie tylko ich rodzaj się liczy. Na przykład dziurawca użyłeś za dużo, jej futro niedługo zacznie czernieć – powiedziała. W końcu czy smok zastanawiał się, ile bierze kwiatów, owoców czy listków? Mówiła mu o tym.
Ranna smoczyca zdawała się nie słyszeć jej słów ani w ogóle nie zauważać istnienia Dżumy – tak została stworzona. W końcu istniała jedynie do celów nauki.
Gdy smok skończył leczenie poruszyła niepewnie skrzydłem.
– Odczuwam tam jakiś ucisk – powiedziała, patrząc na Śnieżnego Kolca. Smoczyca Ognia przyglądała się temu.
– Co się stało z ropą? Czy sprawdziłeś, czy kość aby na pewno jest cała? – podpowiedziała jedynie. Śnieżny o czymś zapomniał. Mogła go naprowadzić, ale nie mogła przygotować go na wszystko – w takim sytuacjach sam będzie musiał wszystko odkryć.
: 20 mar 2017, 20:30
autor: Śnieżny Blask
/Kurczę, zapomniałem być precyzyjny.
– W sumie nie pomyślałem o tym. Masz rację. – Odparł jedynie samiczce. Nie chciał się wdawać z nią w niepotrzebne dyskusje. Przecież nie o to w tym wszystkim teraz chodziło.
– Jagód jałowca wziąłem trzy sztuki. Dziurawca wziąłem dwa kwiaty. Nie dopilnowałem raczej tego ile wypiła naparu. – Oznajmił nie będąc zadowolony z siebie. Taki głupi błąd. Jednak to jest jego nauczka, będzie wiedział na przyszłość.
– Babki lancetowatej wziąłem dwa większe listki z dużą ilością soku. I dwa owoce kaliny. – Dodał do reszty. Może po prostu rośliny za bardzo mieszał podczas wybierania i wyglądało to jakby brał za wiele lub za mało odpowiednich ziół.
Zaczął za to bardzo intensywnie zastanawiać się nad tym, co zrobił źle. Coś pomylił. Jednak sam nie był do końca co.
– Hm... – Myślał bardzo intensywnie. W sumie nie wiedział nawet dokładnie co powinien zrobić z ropą.
– Nie wiem, gdzie popełniłem błąd. To znaczy... wiem, że nie zadbałem o ropę w ranie. Jednak powinienem się jej po prostu magicznie pozbyć? – Oraz faktycznie, nie sprawdził czy nie brakuje jakiś elementów w kości. Przecież kawałek mógł się ułamać i odpaść.
– Może jeszcze jakaś drobna podpowiedź albo rada? – Zapytał, nie będąc do końca przekonany, czy aby na pewno dobrze robi. Jednak była to nauka, a więc powinien właśnie w razie wątpliwości pytać. Z drugiej strony podczas leczeń przydarzy mu się jeszcze wiele zaskakujących sytuacji, przy których Zaraźliwej nie będzie i kto mu wtedy podpowie?
: 20 mar 2017, 21:42
autor: Morowa Zaraza
Precyzyjność była w zawodzie Uzdrowiciela jedną z najważniejszych rzeczy. Pospiech mógł doprowadzi do błędu, a błąd do śmierci pacjenta. Cóż, ona nie miała prawa się w tym temacie wypowiadać, skoro w teorii sobie radziła, a z praktyką... Bywało dużo gorzej.
– Przy złamaniu fragmenty kości często odpyskują. Nawet najmniejsza cząsteczka kości może dostać się do krwiobiegu, a potem wraz z krwią do serca, w które może się wbić, uszkadzając je. Lecząc złamania powinieneś nie tylko połączyć końcówki kości, ale również upewnić się, że żaden jej fragment nie został w jakiejś tkance. To trochę jak układanka, każdy element kości, nawet ten najmniejszy musisz ułożyć na swoim miejscu. Co do ropy... Skądś się bierze, prawda? W przypadku takich ran musisz wydrenować ropę. Poza tym powinieneś sprawdzić wszystkie tkanki, bo obecność ropy może świadczyć nie tylko o zakażeniu, ale również o tym, że część tkanek może być martwa... A te zaczynają gnić. Jeśli nie usuniesz chorych i martwych tkanek z rany, podobnie jak ropy i brudu, po zamknięciu proces gnicia będzie postępował, a kolejne tkanki będą obumierać w ciele smoka. Przy świeżych ranach nie jest to obecne, ale przy starych powinieneś stwierdzić, czy nie nastąpiła martwica i usunąć ją z organizmu, jeśli się pojawiła – powiedziała do Śnieżnego. Skinęła w kierunku rannej smoczycy.
– Sprawdź, czy nic takiego tam nie występuje. To dlatego tak ważne jest, aby zwłaszcza na początku porównywać wygląd zdrowych tkanek z tymi, które leczysz. Dzięki temu wiesz, jak powinny wyglądać zdrowe tkanki po twoich zabiegach – wyjaśniła. Iluzyjna smoczyca stała spokojnie, patrząc wyczekująco na przyszłego uzdrowiciela Wody.
: 20 mar 2017, 22:37
autor: Śnieżny Blask
Śnieżny jedynie kiwnął łbem na znak, że zrozumiał zalecenia. Dobrze jednak, że tym razem obok niego była Zaraźliwa, ale nie zawsze będzie. Dlatego też nie mówiąc nic więcej, podszedł do samicy.
Dotknął ją jeszcze raz łapą, oczyszczając swój umysł i zaczerpując maddarę ze źródła. Posłał jeszcze raz impuls przez swoją łapę do ciała samicy. Tym razem badając o wiele dokładniej jej ranę. Wyczuwał, że gdzieniegdzie leżą odpryski kości, które zaczął staranie usuwać za pomocą maddary.
Kolejnym etapem było usunięcie ropy. Teraz skupił się na zlokalizowaniu jej źródła. Wiedział już, że jest to stara rana więc gdzieś powinno znajdować się również źródło początkowej martwicy. Zaczął usuwać tkanki, które objęła martwica. Pozbył się również nagromadzonej ropy, aby zlikwidować ucisk, który odczuwała samica. Kiedy rana powinna być już czysta. Sprawdził również, czy kość na pewno dobrze się zrosła. Ewentualne braki w kości pouzupełniał, stymulując ją do poprawnego zrostu. Również tkanki, które wcześniej były objęte martwicą zaczął stymulować do zrostu. Jej tkanki powoli łączyły się na nowo. Tworząc razem jedną spójną całość.
Spojrzał na samicę pytająco.
: 21 mar 2017, 16:44
autor: Morowa Zaraza
Iluzja rannej smoczycy rozwiała się, gdy tylko smok skończył ja leczyć. Zaraźliwa miała w zasadzie tylko jedna uwagę.
– Nie usuwaj fragmentów kości. Zamiast odtwarzać je od nowa, co jest większym obciążeniem dla organizmu dopasuj je w miejsca, z których poodpryskiwały i pobudzaj do zrośnięcia. To trudniejsze dla ciebie, ale łatwiejsze dla sił leczonego smoka – powiedział. Może i była czepialska, ale we własnym uznaniu była to jedynie dokładność.
– Myślę jednak, ze możemy uznać, że znasz już podstawy leczenia – dodała, machnąwszy lekko ogonem. Dziwnie czuła się ucząc smoka spoza stada, ale jednak skoro się zgodziła, nie mogła cofnąć danego słowa.
//raport Leczenie I i II
: 28 mar 2017, 22:34
autor: Śnieżny Blask
Uśmiechnął się w stronę Zaraźliwej. Była konkretna, ale wydawała się na całkiem miłą. Cóż, na pewno chciałby się jeszcze kiedyś z nią spotkać. Może mu się to uda kiedyś?
Spojrzał na nią, przyglądając się jej uważniej.
– Chętnie bym został tu z Tobą dłużej, ale niestety nie mogę. Czas nas wszystkich goni. – Powiedział pseudo mądrym tonem, obserwując Zaraźliwą. Może ją też uda mu się rozbawić?
– Jakkolwiek. Będę się powoli zbierał. Dziękuje za pomoc. Na pewno jak będę mógł to się odwdzięczę. – Powiedział ciepłym tonem. Wiedział doskonale, że wszystko w tym świecie ma swoją cenę i wartość.
: 29 mar 2017, 17:23
autor: Morowa Zaraza
Jeśli miało to ją rozbawić, Dżuma tego nie zauważyła. Równinni nie nauczyli ja śmiechu. Oszem czasem się uśmiechała, ale nie zdarzało się to często. Jedynie w grocie mamy, a teraz kilka razy po przybyciu tutaj. nie była ponurakiem, ale wesołkiem chyba również nie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Na słowa wodnego skinęła jedynie głową.
– Oby Erycal był dla ciebie łaskawszym opiekunem niż dla mnie – odpowiedziała, a na jej pysku pojawił się blady uśmiech. Nie smutny, ale również nie wesoły – dość ciepły, gdyby ktoś zdążył się mu przyjrzeć, zanim zniknął z pyska kleryczki Ognia. Potem smoczyca ponownie skinęła smokowi głową, tym razem na pożegnanie.
– Mam nadzieję, że jeśli następnym razem się spotkamy nie będzie to w roli pacjenta – powiedziała do Śnieżnego, po czym opuściła Cicha Grotę, na piechotę – bo jak inaczej – wracając do obozu ognia.
: 12 cze 2017, 12:16
autor: Żar Zmierzchu
Od ostatniego spotkania z mentorką minęło bardzo dużo czasu, mógłby przysiąc że przez ten czas zdążyła minąć jedna trzecia jego życia. A jednak mimo wielu chwil zwątpienia nie zrezygnował z obranej ścieżki. Wykonał wiele udanych leczeń i z księżyca na księżyc stawał się coraz bardziej wprawny w tym co robił. Dlaczego wybrał właśnie to miejsce? Zapewniało prywatność której potrzebował. To, co teraz miał zrobić byłoby bardzo źle odebrane przez niektórych Ognistych, znowu uszy by mu zwiędły słuchając wyświechtanych zarzutów Mącicielki. Zaczynało go to męczyć, gdyby ojciec nie wpoił mu aż takiej lojalności wobec członków stada to pozbył by się jej przy pierwszej okazji.
W milczeniu przekroczył próg opustoszałej jaskini, kierując się wprost do jej wnętrza. Usiadł na środku, sięgnął go swojego źródła i zaczerpnął okruch swojej energii kierując go w sobie znane miejsce na Terenach Cienia. Nie pozostało mu nic innego. Czekał w samotności zostawiając Charona z Obsydianem.
: 12 cze 2017, 12:33
autor: Administrator
Minęło wiele księżyców od czasu, kiedy widziała się ze swym Uczniem, czasem nawet czuła, że więcej, niż mu wyznaczyła, ale nie miała pewności.
Ostatnie księżyce zlewały się w jedno, a w jej sercu na zmianę pojawiał się lód, to płomień.
Wydarzenia ostatnich kilku księżyców odcisnęło na niej swe piętno, była dziwnie milcząca, jakby zamyślona, ale spokojniesza po rozmowie z Prorokiem, bo wiedziała co robić, gdyby rozmowy z Wodą poszły gorzej, niżby chciała.
Mimo to utrata Faelana i Jaspisu była ciosem, ostatnio też odkryła martwe ciało Rankora i Sombre, a także swego najmłodszego pisklęcia, Scath. Tak wiele śmierci w tak krótkim czasie.
Gdzie tu sprawiedliwość, gdzie Bogowie, kiedy umierali niewinni? Dlaczego ocalili ją, ale nie jej młode? Czyste stworzenia o nieskalanej duszy? Dlaczego do tego dopuszczali?
Odetchnęła głęboko, lądując przed jaskinią, musiała oczyścić umysł, chociaż na dnie jej jasnych oczu zaległ smutek, coś w rodzaju rozpczay, ale i determinacji.
Weszła do środka, prostując się, dociskając pierzaste skrzydła do boków, a potem jej ślepia przyzwyczaiły się do półmroku, aż wyłowiła w jednym z cieni sylwetkę Onyksa.
Bardzo się zmienił, wydoroślał, wymezniał. Dobrze, to bardzo dobrze.
Przybliżyła się, tworząc krąg z błekitno zielonych płomyków, które zawisyły ogon nad nimi o promienie pół ogona, oświetlając grotę i ich samych lekko rozmigotaną poświatą.
~ A zatem jesteś gotów – to nie było pytanie, raczej stwierdzenie faktów.
Nie wiadomo skąd, po prawej pojawiły się pokaźne stosy wszystkich ziół, kamiennych misek, patyków, podpórek, płaskich kamieni mogących służyć za pokrywy lub miejsce do miażdżenia czy krojenia.
A wtedy własnie do środka wpadła dwójka... piskląt, nie starszych od jej syna, na oko 8 księżycowych, jeden musiał być czystej rasy bagiennym, zielono brązowy, w ciemniejsze plamy, z błonami na łbie i grzbiecie, długimi lekko spłaszczonym ogonie.
Skrzydła były raczej niewielkie, jedno z nich – prawe, zwisało bezwładnie, błona była cała w mniejszych ranach, kawałka brakowało koło kciuka, samo ramię tuż przy łokciu było opuchnięte, dwa półkcięzyce, poszarpane i nierówne świadczyły o tym, że coś go porządnie użarło, uszkadzając mięśnie i zwichnąć staw, była to rana ciężka, jedna średnia i lekka.
Drugi ze smoków był drobną samiczką pokrytą biało beżowym futerkiem, delikatnym, atłasowym. Beżowy pyszczek przypominał serduszko, długie białe uszka położyły się po sobie, samiczka kulała na przednią lewą łapkę, z której obficie kapała krew, wsiąkając w kremowe futerko na wysokości barku a także na stopie, brakowało jej jednego z mniejszych palców, miała też podobną gryzioną ranę na barku, ze sporym ubytkiem umięśnie, kość była popekana, rany wszystkie brudne, grożące zakażeniem. A więc ciężka i średnia.
: 27 cze 2017, 18:07
autor: Żar Zmierzchu
Ach, tak wiele rzeczy chciałby jej teraz powiedzieć! O tym jak wychowuje syna, o tym jak Ogień jest zdrowy, a zapasy pełne dzięki jego staraniom. I pomniejszym staraniom Mącicielki, która nie przynosiła aż tak wiele ziół. Jednak... ta, którą uważał za swoją matkę postanowiła od razu przejść do rzeczy. Nie umknęło jego uwadze iż wyglądała lepiej niż ostatnim razem, choć brzemię które dźwigała nadal wyraźnie odciskało się na niej. Słyszał o podwójnej tragedii która wydarzyła się niedawno w Cieniu od Mistycznookiej.
– Witaj mentorko – skłonił łeb z szacunkiem należnym Wielkiej Uzdrowicielce Wolnych Stad, gotów do wykonywania poleceń. Przyjrzał się krytycznie dwóm niby-pisklętom które wpadły do groty. Zwrócił się w stronę samczyka i przybrał przyjacielski wyraz pyska.
– Wiem, że was boli, ale najpierw muszę przygotować trochę ziół, dobrze? – spytał iluzję samczyka i samiczki, zaś swoją uwagę przeniósł na leżące stosy ziół, z których wybrał po gałązce lawendy, które podał obu maluchom do żucia. Niech się trochę uspokoją, takie rany wytrącały z równowagi psychicznej i mogły utrudnić proces leczenia.
– Przygryzajcie powoli te liściaste gałązki, sprawią że się odrobinkę uspokoicie – polecił, spoglądając na samczyka. Jego rany były rozleglejsze i wymagał pilniejszej pomocy. Czyżby przypadek? Jego pierwsze prawdziwe leczenie też było związane ze skrzydłem. Sięgnął po kwiat dziurawca i miseczkę z wodą, którą doprowadził do wrzenia okruchem maddary, zaś gdy napar osiągnął odpowiednią temperaturę i aromat wyrzucił z niego sparzony kwiatek i podał maleństwu do wypicia.
– Wypij proszę ten napój, sprawi że skrzydło będzie mniej boleć – powoli, małymi łykami, bo przedawkowanie groziło odpadnięciem łusek tudzież futra. Następnie sięgnął po korzonki tasznika, które rozciął na pół zręcznym szponem i ugniótł by puściły soki, po czym wrzucił do drugiej miski z wrzątkiem i zostawił na boku by miały czas się sparzyć i nabrać mocy. Potem położył przed sobą płaski kamień i przyszykował garście liści babki i nawłoci, aby były gotowe do ugniecenia. Potem ułożył obok siebie kilka kolejnych płaskich kamieni na których miał w planach naprawiać kończynę lotną. W międzyczasie korzonki tasznika były gotowe.
– Połóż się proszę na brzuchu i nie ruszaj- polecił samczykowi. Wywar z dziurawca zaczynał działać, jednak jak najdelikatniej potrafił, rozprostował kończynę, by móc ułożyć poszarpaną błonę na płaskich kamieniach. Gdy mu się to udało, położył korzonki tasznika na zwichniętym stawie aby soki wsiąknęły w ciało i przyniosły ulgę. Nie tylko tam, przyłożył też korzonek na ślady po ugryzieniach. Wziął głębszy oddech, po czym skupił się na dokładnym układaniu postrzępionych kawałków błony, pod które wkładał liście babki, aby niby-krew nie ciekła po kamieniu, a gdy dopasował kawałek, przykrywał go z wierzchu listkami nawłoci. Gdy skończył ze skrzydłem, położył więcej babki na ranach kąsanych aby oczyścić je z ewentualnego zakażenia.
Wziął głęboki wdech, pierś uniosła się i opadła. Maddara wypłynęła ze źródła i skierowała do wyciągniętych łap niczym spokojny potok, tam przez przytknięte do kości skrzydeł dłonie wniknęła w niby-samczyka kierując się do rozerwanych delikatnych błon. Tam, niczym nić w rękach elfickiego krawca chwytała przeciwległy kawałek błony i powoli ściągała zmniejszając dystans między tkankami, zaś gdy przytknęła je do siebie, niewidzialne nicie wniknęły głeboko w ranę, aż do komórek nerwowych, gdzie pobudzała je do regeneracji i wiązania się z całymi komórkami, następnie odsyłała nitkę z powrotem do źródła Onyksa aby upewnić go o przywróceniu czucia. Komórka po komórce, połączenia nerwowe odnawiały się, zaś nicie energii popłynęły wyżej rany by opleść naczynka krwionośne, które zmusiły do zlepiania się i odnowy ścian komórkowych aby były elastyczne, wytrzymałe i z przepustowością zdrowych tkanek. Maddara wydostała się prawie na powierzchnię z grubsza zasklepionych ranek, gdzie ukoronowała leczenie złączaniem komórek błon aby były mocne i wytrzymałe, zdolne do uniesienia wywerna w powietrze. Tam, gdzie naprawa była niemożliwa, pobudzał tkanki do wykwitu i całkowitej, przyspieszonej regeneracji aby pozbyć się ubytku przy kciuku. Oj, zejdzie na to sporo energii. Robił tak z każdym rozdarciem, aż nieco znużony przekierował maddarę w stronę łokcia, gdzie nicie wniknęły w umęczoną torebkę stawową i mięśnie, tam łuska po łusce zmniejszała obrzęk przez odprowadzenie zbędnych płynów i delikatne rozmasowywanie kolistymi ruchami mięśni. Gdy upewnił się że zwichnięcie zostało ułagodzone, wniknął w kości pod raną kąsaną by pobudzić okostną do regeneracji, tam gdzie naprawa była niemożliwa, a osobną nicią prostował wgięcia po zębach by kość była na powrót twarda i wytrzymała. Reszta została formalnością. Nerwy, naczynka krwionośne i skóra naprawione zostały wedle przećwiczonego schematu który zastosował na błonach, a całość ukoronował pobudzeniem gruczołów skórnych by odnowiły utracone łuski, tak aby były kształtu, wielkości i twardości jak sąsiadujące z nimi, niech po ranie nie zostanie najmniejszy ślad.
– Wybacz, że musiałaś tyle czekać – przeniósł uwagę na samiczkę, która wciąż dzielnie przeżuwała gałązkę lawendy. Sięgnął po miseczkę z wodą, którą od razu zagotował i do wrzucił ususzone liście jemioły, które zamieszał i zostawił na boku by się porządnie sparzyły. Będzie je mieszał od czasu do czasu, zawczasu odliczając w głowie ćwierć porcji, którą rozprowadzi po ranie. Sięgnął po cztery szyszkojagody jałowca, które uniósł do pyszczka samiczki.
– Zjedz je proszę, pomogą na uszkodzoną kość – polecił, biorąc w łapy liście babki, które porządnie ugniótł aby wypuściły soki i przyłożył je do obficie krwawiącej rany, a także obłożył listkami dziurę po palcu. Rany groziły zakażeniem, a mięsiste liście idealnie nadawały się do odkażenia. W międzyczasie zaczął przygotowywać następny wywar. Wybór padł na nasiona lulka, które roztarł kamieniem i wymieszał w miseczce z wodą, po czym podał do picia. Kto wie ile jeszcze leczeń go czekało, nie mógł polegać tylko na jednym rodzaju ziół przeciwbólowych, bo skończą się zapasy w najczarniejszej godzinie. Zamieszał raz jeszcze napój z jemioły, po czym uniósł miskę do pyszczka niby-samiczki.
– Napij się małymi łykami tego napoju z jemioły. Pomoże na krwawienie – polecił, odmierzając trzy ćwierci, którymi napoił iluzję, zaś ostatnią ćwierć rozprowadził po najgorszej ranie. Jako ostatni ujął w łapę pojedynczy kwiat dziurawca, który wrzucił do wrzątku i gotował aż wywar osiągnął odpowiednią konsystencję. Potem wyrzucił niepotrzebne już zioło i tak przygotowany napój dawkował samiczce małymi łykami, aż zniknął w całości w jej gardle.
Raz jeszcze skupił się i zaczerpnął maddary ze swojego źródła, którą pokierował do miejsca po palcu. Tam nicie ściągnęły ku sobie skórę i zlepiły ze sobą naczynka krwionośne by zachowały parametry niezbędne do transportu krwi, a skóra została złączona z zachowaniem jej wytrzymałości aby rana się nie otworzyła. Nie odtworzy palca, to było poza możliwościami smoczej magii. Przekierował energię wyżej do barku, gdzie wniknął w popękaną kość i przymusił tkankę kostną do odnowy, by uzupełniła ubytki i wzmocniła strukturę kostną, w efekcie odnawiając kość tak, że nie złamie się od uderzenia jak przy wcześniejszym osłabieniu. Kolejne strużki energii omiatały kończynę wyszukując ognisk zakażenia, a gdy na takowe trafiły, to niczym powódź wypłukiwały zarazki z rany, wyrzucając je na zewnątrz, gdzie ulatywały w kąt groty na niewidzialnym wietrze. To nie koniec. Skupił uwagę na mięśniu, który był mocno uszkodzony. Tam wzbudził komórki mięśniowe do wykwitu i odnowienia na całej długości, a gdy połączyły się z przeciwległymi pasmami wzmocnił całość by była wytrzymała i rozciągliwa jak zdrowy mięsień. Odetchnął. Teraz pora na komórki nerwowe. Z mozołem odtwarzał je sztuka po sztuce, łącząc ze sobą w sieć, impulsy wysyłane na bieżąco informowały go o powrocie czucia. Kolejne były naczynka krwionośne których ścianki zlepiał ze sobą z zachowaniem elastyczności, wytrzymałości i przepustowości, potem przyszła pora na skórę i naskórek który ściągał nićmi maddary ku sobie i połączył pilnując by był mocny i rozciągliwy jak zdrowy. Zaś na sam koniec pobudził cebulki do pracy by futro odrosło identycznej długości i koloru jak sąsiednie odpowiedniki.
Odetchnął z ulgą. Spojrzał pytająco na mentorkę, oczekując pochwały lub zbesztania. Raczej tego drugiego, jej oko wychwyci każde potknięcie.
: 16 lip 2017, 21:17
autor: Administrator
Lazurowe ślepia smoczycy obserwowały samca, a przez krótką chwilę mógł nawet dostrzec w nich coś na kształt jakiejś czułości.
Emocja jednak szybko zniknęła, kiedy pojawiły się młode, a samiec skupić się na nich. Uważnie słuchała tego, co mówi, zadowolona, że nie zapominał o konwersacji z rannymi. Patrzyła, jakie zioła dobiera. Nie miała tutaj zastrzeżeń.
Potem nazdorowała magiczną część leczenia.
Była ciekawa, jak zareaguje przy brakującym palcu. Obawiała się, że zechce go odtworzyć, i tak się zdarzało, ale Uzdrowiciel wykazał się rozsądkiem i po prostu zaleczył miejsce wokół kikuta.
Uśmiechnęła się pod nosem zadowolona.
~ Dobrze sobie radzisz, Onyksie. Mogę być dumna z tego, że byłam twoją Mentorką – przemówiła.
Iluzje zniknęły.
Większość ziół również. Nie było babki lancetowatej, ani jemioły, jałowca było tylko kilka kulek, dokładnie to trzy. Brakowało lubczyku oraz żywokostu, a także melisy i lawendy.
~Czy w swej karierze spotkałeś się z przypadkami, które sprawiają ci typowe problemy? Może coś cię interesuje? – zapytała, patrząc w jego oczy.
Wtedy pojawił się stary smok o leniejącym czarnym futrze. Żółte oczy spojrzały na samca, musiał mieć nieco ponad sto księżyców, sędziwy to wiek, a i ciało nie te. Stawy były nieco napuchnięte, ale było to typowe zwyrodnienie. Najwazniejsze było to, że miejscami na skórze pojawiły się grzybicze wykwity, bliskie owrzodzeń. Oczy samca były zamglone, opuchnięte i łzawiły, były zaczerwienione i zaropiałe.
– Och, na moje księżyce. Wiek już nie ten i schorzenia się mnie trzymają. Nie dowidzę już, a i skóra mnie swędzi. W młodości, gdy bawiłem się na bagnach, przypałętało się podobne paskudztwo. Piękna Perłowa Aura smarowała wtedy mnie pachnidłami, które swędzenie odganiało. Jednak bardziej martwi mnie to, że dziąsła mnie bolą, zęby się chwieją, wiele już wypadło, nie mogę jeść, czy dasz radę coś z tym zrobić, mały Konsyliarzu? – mówił drżącym głosem, siadając siężko na ziemi, wzdychając przy tym cierpiętniczo.
Za samcem zaś pojawiła się młodsza smoczyca, może trzydziesto księżycowa, wnuczka staruszka. Usmiechnęła się ciepło, nieco przepraszająco, siadając nieco za dziadkiem po jego prawicy.
Nieśmiało położyła po sobie długie uszy. Była całkiem piękna, jej sierść miała głęboką barwę granatu, niczym atłas lśniła i układała się falami na kształtnym ciele. Srebrzyste oczy spojrzały na samca. Schowała nagle pysk pod skrzydło, kaszląc okropnie, a dźwięk był nieprzyjemny, rzężący, chrapliwy, jakby coś odrywało się od jej płuc. Nawet z tej odległości mógł poczuć, że smoczyca ma wysoką temperaturę i drży, a gdy pokazała pysk, pokazała się w kącikach pienista ślizna z krwią, którą szybko zlizała, jakby bojąc się tych dowodów. Do tego ogon wydawa się sztywny, opuchnięty pięć szponów od zadu, musiał sprawiać jej ból, jakby nabawiła się zapalenia nerwu.
: 05 sie 2017, 11:14
autor: Żar Zmierzchu
– Dziękuję. Minęło sporo czasu gdy zdobywałem u ciebie pierwsze szlify. Kilka księżyców temu zostałem ojcem! Mam syna, którego nazwałem Obsydian ze względu na jego czarne, błyszczące łuski i pióra na skrzydłach. Uczy się bardzo szybko i niebawem zostanie adeptem. I... mój ojciec wyznaczył mnie na następcę gdy przyjdzie na niego czas. Ale to odległa przyszłość – powiedział, nie wiedząc iż ten dzień przyjdzie zbyt szybko, gdy nie będzie czuł się gotowy. Nikt się nie czuje, nikt nie jest wychowywany na przywódcę od wyklucia. Wziął głębszy wdech. Pierwsza część nauki nie wydawała się trudna, ale byłby naiwny sądząc iż ukochana mentorka nie zrobiła tego wyłącznie by wybadać postępy.
– Amputacje. Próbowałem je ćwiczyć pod okiem starego Mistrza, ale z kiepskim rezultatem. A muszę to umieć, bo od tego zależy czasem czyjeś życie – powiedział, po czym zwrócił łeb w stronę wejścia. Do groty weszły dwa smoki, wiekowy prowadzona przez młodszą, z którą na pierwszy rzut oka było widać że jest bardzo niedobrze. Dusiła się i ksztusiła, to bardzo zaniedbana choroba. W najgorszym wypadku... Czarcia Grypa, która posłała w objęcia Aterala niejednego smoka.
– Witaj Czcigodny i ty, piękna nieznajoma. Oczywiście że się zajmę tym, co was męczy. Pozwólcie proszę że wpierw uleczę chorobę, która cię trawi, nieznajoma – skłonił łeb na powitanie starszemu smokowi uśmiechnął się na widok pięknej samicy, wiedząc że w przypadku iluzji może sobie na to pozwolić. Niewinna Łuska nie byłaby zła, z resztą chyba poza jednorazowym zbliżeniem nic ich nie łączyło. Podziękował w duchu staremu Mistrzowi za przeszkolenie z chorób, gdyby nie on, nie wiedziałby co teraz zrobić. Część ziół zniknęła, będzie musiał szukać zamienników w przypadku Starszej.
Niech to Erycal pochłonie, nie było lubczyku. Z czego przyrządzi napar łagodzący obrzęki dróg oddechowych. Mięta! Dobrał ze stosiku najlepsze listki, po czym napełnił wodą miseczkę i odrobinką maddary podgrzał aż ciecz zaczęła parować i bulgotać, po czym wrzucił liście, obserwując jak zmienia się kolor a w najbliższej okolicy rozchodzi przyjemny, wręcz kojący zapach. Gdy uwolnił maddarę i napar zaczął się studzić odczekał stosowną chwilę aż temperatura pozwoli spokojnie go wypić. Tak przygotowany podał samicy w łapę i trzymał swoją lewą by spazm kaszlu nie wytrącił naczynia z lekarstwem z ręki.
– Upij łyk, przepłucz nim gardło, a dopiero później przełknij. Wiem że to nie będzie łatwe bo masz obrzęk, ale nie poddawaj się – polecił, pilnując by nie wypuścić miski gdy nieznajoma zakaszle, aż całe lekarstwo zniknie w jej żołądku. Wtedy odłożył miskę na bok i wziął czystą, do której wsypał szczyptę nasion lulka czarnego. Odrobina maddary stworzyła w jego łapie podłużny, acz zaokrąglony na końcach kamyk. Tłuczek długi na dłoń, twardy jak podłoże tej jaskini. Wraz z jego pojawieniem się rozszedł się cichy odgłos chrobotania kamień o kamień gdy ucierał nasiona na proszek, zaś gdy skończył, dolał wody i porządnie zamieszał, uzyskując gotowy, chłodny napój.
– Oto napój z nasion lulka czarnego. Działa przeciwbólowo i poradzi sobie z chorobą twojego gardła – wyjaśnił, podając go do wypicia, pilnując by nie rozlała przez przypadek bezcennego zioła. Teraz pora na dziwnie usztywniony ogon, tak typowy dla chorego mięśnia. Kolejna woda w miseczce zawrzała i wrzucił do niej pojedynczy kwiat dziurawca, do kolejnej sporą ilość liści ślazu, które gotował i gotował, tak długo by wytworzył się gęsty syrop. Dobrze że wpierw zajął się wywarami na chore gardło, będzie łatwiej samicy przyjąć ostatnie zioło jadalne w całości. Sięgnął po nakrapiany kapelusz muchomora.
– Zjedz proszę tego grzyba, on, okład i napar który zaraz podam ci do wypicia pomogą na sztywny ogon – objaśnił, podając cały kapelusz do zjedzenia, a gdy nieznajoma była zajęta żuciem i próbami przełykania, sięgnął po gęsty syrop ślazowy, w którym zamoczył palec wskazujący i środkowy prawej łapy by sprawdzić konsystencję. Ukontentowany roztarł wywar na poduszkach i ujął miskę w wolną łapę, po czym rozprowadzał delikatnymi ruchami lek po miejscu zarażonym zaniedbaną, acz pewnie dawno wyleczoną raną. Gdy zaś skończył. Sięgnął po ostatnią z misek, której zawartość powinna się już schłodzić do temperatury picia. Koniuszkami pazurów wyciągnął sparzony kwiatek i płatki które mogły odpaść, po czym napoił chorą małymi łykami, niepewny czy nie przedawkuje i nie oszpeci czasowo jej pięknej aparycji. Nigdy nie miał pewności czy dobrze dobierał ilość dziurawca. Nikt nie był pewny, może poza jego mentorką, która w oczach Onyksa była niczym awatar Erycala.
– Teraz użyję maddary by zmierzyć się z tą przypadłością od środka i ją zwalczyć. Możesz się poczuć trochę dziwnie, ale to normalne gdy uzdrowiciel pracuje – posłał jej lekki uśmiech, przytykając łapy do podgardla. Kojący strumień energii, niczym strumyk w Diamentowych Górach podczas słonecznej pogody, wypłynął ze źródła i podążył kanałami energetycznymi łap, gdy zaś dotarł do ciała pacjentki, delikatnie przebił naturalną barierę, kierując się wpierw do podniebienia, gdzie niewidzialne nicie otoczyły początek zaczerwienienia niczym sieć pająka i wniknęły w podrażnione tkanki, łagodząc obrzęk wraz z uczuciem lekko chłodnej mięty, które nadał wspomagając działanie ziół. Komórka po komórce reperował podrażnione końcówki nerwów, kierując się wgłąb przełyku, kontynuując swoją pracę, aż dotarł na rozstaje drogi oddechowej i pokarmowej. Jedna szybka myśl przekierowała energię wgłąb tchawicy, usuwając po drodze zakrzepłe fragmenty krwi przez upłynnienie ich i skierowanie do żołądka. Wniknął jeszcze głębiej, do umęczonych płuc, gdzie rozdzielił nicie na kilkanaście mniejszych, które najdelikatniej jak były w stanie wnikały w pęcherzyki płucne i naprawiały uszkodzone naczynka krwionośne tak, by przywrócić ich elastyczność i niebywałą przepustowość, potrzebną do transportu powietrza. Pęcherzyk, po pęcherzyku, w trudzie i znoju naprawiał wpierw jedno, później drugie płuco, gdy zaś skończył, wziął głębszy wdech i przekierował nicie w podrażnione komórki nerwowe gdzie łagodził napięcia między nimi i pobudzał do regeneracji tam, gdzie były nieodwracalnie zniszczone. Temperatura opadnie wraz ze złagodzeniem efektów choroby, nie chciał się mieszać w gospodarkę energetyczną organizmu pacjentki, wiedząc iż ciało posiada niesamowite mechanizmy obronne, które zadziałają z pełną siłą gdy tylko skończy. A teraz przyszła pora na mięśnie. Maddara skierowała się do mięśni klatki piersiowej, gdzie niczym delikatne dłonie elfów rozmasowywały bolące mięśnie, zmuszone do ruchu przy każdym oddechu, a teraz tak bardzo zmęczone kaszlem, kontrolując sondami stopień obrzęku, gdy zaś opadł do minimum i nie przeszkadzał w oddychaniu, wycofał część nici z powrotem do lewej dłoni, którą zdjął z podgardla i dotknął ogona w miejscu nałożenia syropu najdelikatniej jak umiał. Tam, przez przebitą osłonę wniknął w chory mięsień i przekształcił swoją maddarę w niby-falę, która przetoczyła się przez komórki, zmiatając ze sobą mikroby odpowiedzialne za ten stan, rozprowadzając zarazem poczucie ulgi, porównywalne z napiciem się po długim okresie pragnienia. Bezlitośnie likwidował intruzów, wyrzucając ich na zewnątrz organizmu, gdzie ginęły na niewidzialnym wietrze, potem zaś rozpoczął proces naprawy. Łagodził naprężone połączenia komórek nerwowych, naprawiał podrażnione końcówki nerwów, zaś sondą przesyłał impulsy zwrotne by mieć pewność iż prawidłowo przywrócił czucie, a także zdolność motoryczną
– Wybacz, że pozwoliłem czekać, Czcigodny. Pozwól proszę że przyjrzę się temu, co ci dolega – poprosił starszego samca, oglądając go z każdej strony. Był sceptyczny co do odtwarzania zębów, ale gdyby chociaż odtworzył kilka z nich, te najważniejsze by mógł odrywać i przeżuwać pokarm... to da się zrobić i nie pochłonie to tyle energii co bardziej zaawansowana regeneracja jak ten nieszczęsny palec który postanowił poświęcić u poprzedniej iluzji. Niedowidzi... to choroba oczu czy starczy wiek? Ale kim on jest by odmawiać pomocy. Skóra, nie było tu nic trudnego, spotykał się z tym wielokrotnie przez ostatnie księżyce. Najpierw ostatnia przypadłość. Ponownie, utrudnienie przez brak macierzanki. Będzie musiał poradzić sobie tak, jak niegdyś, gdy zapasy Ognia świeciły pustkami.
Sięgnął po ulistnione gałązki lawendy, które umieścił w przygotowanej zawczasu miseczce z wodą, która zawrzała. Po grocie rozszedł się zapach parzonych liści lawendy, który Onyks zagonił łapą do nozdrzy, sprawdzając czy poprawnie się gotują. Zadowolony z woni, zaczął go studzić, a gdy osiągnął pożądaną temperaturę, wyrzucił niepotrzebne już zioło i podał napar samcowi.
– Oto napój z lawendy. Pomoże wykorzenić tego złośliwego grzyba który zainfekował twoją skórę. Niestety nie posiadam macierzanki, ale dysponuję zamiennikiem – powiedział, patrząc czy pacjent wypił wszystko, spoglądając na orzechy włoskie. Nie używał ich za często, a samiec przed chwilą podpowiedział mu że poprzedni smok udzielający pomocy stosował maść. Orzechy też działają przeciwgrzybicznie. Pochwycił garść, które ścisnął w mocnych łapach rozbijając skorupki, zaś wnętrza niczym mózgi odłożył na bok, posłużą do sprawdzenia zębów jak już je naprawi. Łupiny włożył do wolnej miski, pochwycił utworzony wcześniej tłuczek i łamał, rozpoławiał, po czym rozcierał na proch, tym razem wkładając w to więcej siły niż przy delikatnych nasionkach lulka. Gdy skończył dodał odrobinkę wody, zaledwie kilka kropel, by proszek uzyskał lekką konsystencję mazi, którą sprawdził palcami, dodał jeszcze kilka kropelek niezadowolony z rezultatu, sprawdził ponownie i dopiero wtedy przeszła jego kontrolę jakości. Tak przygotowany lek rozprowadził po zainfekowanych miejscach, gdy zaś skończył. Postanowił wziąć się za upośledzony wzrok, być może chorobą. Swoją drogą będzie musiał umyć miski po tym leczeniu, gdyż się kończyły. Zawartość kolejnej zawrzała i wziął w łapę kwiat ostróżeczki, który zaczął oskubywać z płatków, które wrzucał do wrzątku by porządnie się sparzyły, gdy zaś wystygły, odcedzał je po kolei palcem wskazującym i środkowym lewej łapy.
– Nie ruszaj się proszę, ułożę teraz płatki wokół twoich oczu, pomogą na opuchliznę. Same odpadną gdy spełnią swoją rolę – wyjaśnił, ostrożnie i z wyczuciem układając płatki ostróżeczki tak, by nie zostawić żadnych prześwitów w umęczonych powiekach iluzorycznego matuzalema. Nie miał żywokostu do zakropienia, nie przychodził mu też do głowy zamiennik. Będzie musiał poradzić sobie maddarą. Pozostało coś, czego wcześniej nie próbował. Sięgnął po dwie jagody jałowca, który lekko przygniótł palcami, by nie utracić soku ani miąższu, ale sprawić że będą łatwiejsze do przełknięcia.
– Oto szyszkojagody jałowca. Służą do leczenia uszkodzeń kości. A zęby to jedne z nich – powiedział, podając samcowi lekarstwo do przełknięcia.
Odetchnął z ulgą. Jeszcze chwilą i ta część nauki będzie skończona. Ponownie zaczerpnął z przepastnych zapasów maddary wyćwiczonych przez księżyce pod kierunkiem dwójki wspaniałych nauczycieli i przytknął łapy do dwóch najbardziej zainfekowanych miejsc na skórze Starszego. Maddara ponownie wypłynęła ze źródła wpływając do organizmu pacjenta, przepływając wzdłuż korzeni intruza tak głęboko osadzonego w ciele. Tam, energia rozplatała połączenia komórkowe grzyba, trzymając je jednocześnie w miejscu by nie przeskoczyły w inną część organizmu, bezlitośnie wykorzeniając i wyrzucając na zewnątrz, gdzie niszczone były niewidzialnym podmuchem energii, niczym popiół na wietrze. Wniknął głębiej, pobudzając do regeneracji skórę by komórki odnowiły się tak samo elastyczne i wytrzymałe jak zdrowe, a przede wszystkim łagodził obrzęki i odnawiał nieodwracalnie zniszczone kawałki w których grzyb siedział najgłębiej. Wraz z odnową naskórną i skóry pobudzał nowo wytworzone cebulki do wyrośnięcia futra odpowiadającego długości i kolorowi, a także wytrzymałości sąsiadującego z nim zdrowego futra. Kontynuował to z mozołem z każdym miejscem zainfekowanym przez grzyba aż odetchnął z ulgą gdy skończył i przyjrzał się krytycznie swojemu dziełu. Zdjął łapy z tułowia i przeniósł je na policzki starego samca. Tam, przez ponownie przebitą osłonę skierował niewidzialne nicie do obrzęków powiek, gdzie delikatnie usuwał nadmiar łez z kanalików, wyprowadzał ropę przez pory w skórze, wyrzucając ją na zewnątrz, kropla po kropli, ostrożnie i z wyczuciem by nie zalać gałki ocznej, a nade wszystko ułagodzić napuchniętą skórę i skurczyć ją do dawnego, zdrowego stadium. Gdy skończył wniknął głębiej, do oka, gdzie oczyszczał ciałko szkliste z zanieczyszczeń nagromadzonych przez niezliczone księżyce jego życia, później wyczyścił z mgły tęczówkę, rogówkę i inne miękkie tkanki odpowiedzialne za postrzeganie świata, starając się przywrócić klarowność oczu. Ale to nie wszystko. Gdy uznał że osiągnął zadowalający rezultat, skierował nicie do szczęki próbując zrobić coś, czego nigdy się nie podjął ani nawet nie słyszał w historii uzdrowień. Jagody jałowca powinny zacząć działać. Wniknął nićmi energii w dziąsła pod zębami które się jeszcze ostały i poszukiwał pęknięć bądź częściowych złamań. Gdy takowe znalazł pobudzał komórki kostne do regeneracji by były tak twarde jak zdrowe uzębienie. Łączył pęknięcia, zaleczył złamania, a przede wszystkim odnawiał komórki dziąseł by były mocne i odporne jak nowe oraz były w stanie utrzymać ząb na miejscu mimo wysiłków jakie sprawi jedzenie. Nie było ich zbyt dużo. Poświęci się. Skierował maddarę w część pustych dziąseł i bazując na czubkach komórek kostnych które się tam ostały, pobudził je do regeneracji by odtworzyć całkowicie cztery pary przednich kłów, od korzenia, aż po koronę. Wzmacniał tworzone zęby, komórka po komórce, odtwarzał szkliwo, nerwy i włożył więcej energii w korzenie by nie wypadły przez te ostatnie księżyce które mu zostały. Starał się by były tak samo mocne jak zdrowe egzemplarze które mu jeszcze zostały, po czym powtórzył to samo z trzonowcami na końcu jamy gębowej. Odetchnął ciężko, ale ścieżka uzdrowiciela to nie tylko lekkie przypadki. Spojrzał na swoją mentorkę dając lekko zmęczonym wzrokiem do zrozumienia iż skończył.
: 20 sie 2017, 12:03
autor: Administrator
Smoczyca przechyliła lekko łeb, zainteresowana tym, co przekazywał jej młodszy Uzdrowiciel. Skinęła łbem.
~ Dobrego wyboru dokonał twój ojciec, chyba jednego z nielicznych – odpowiedziała, a w jej mentalnym głosie można było usłyszeć po prostu szczerość, może nieco przekąs, gdy mówiła o Kruczopiórym.
Ah, pisklęta!
~ Gratuluję ci, synu. To odpowiedzialne i ciężkie brzemię, ale warte swej ceny. Sama doczekałam się kilkoro piskląt po Czarcim Kolcu. Astralna Łuska jest już dorosła, niebawem będzie Czarodziejką, chociaż pierwotnie była moją uczennicą. Czas jednak weryfikuje nasze ścieżki. Tiernan zaś uczy się leczenia. Nie jest tak pojętny, jak Lilith czy ty, ale jest wytrwały, otwarty na nauki. Wiem, że da radę. Dirlilth zaś dosrasta, chyba najbardziej przypomina mnie ze wszystkich młodych. Sądzę, że za księżyc, dwa zostanie Adeptką. Też chciała się uczyć leczenia, jednak... musiałam wybrać. Kto wie, może gdy mnie już zabraknie, Tiernan pomoże spełnić jej to marzenie? Niestety jednak ze szczęściem często kroczy rozpacz. Pochowałam Aileen, moją najstarszą córkę, ostatnią z moich pierwszych piskląt. Zmarł też... Czarci. Na moich rękach, był ciężko chory, nie mogłam mu już pomóc. Spaliłam jego ciało, mam jednak jego czaszkę. Chciałam go upamiętnić na naszym kurhanie, jednak... nie zrobię tego bez twojej opinii, bądź co bądź był też Ognistym, nawet jeżeli podczas wojny stanął po stronie Cienia, aby spróbować uratować mnie... Tak sobie myślę, że muszę być przeklęta, każda moja miłość odchodzi, prędzej czy później – westchnęła.
Wszystko to mówiła, gdy samiec szykował zioła najpierw do leczenia młodszej samicy. Była piękna. Nie miała zastrzeżeń, pozwoliła mu działać.
Bardziej jednak interesowało ją to, jak poradzi sobie ze starcem.
Uśmiechnęła się słysząc, jak się do niego zwraca.
~ Brak macierzanki nie jest problemem. Na skórę i oczy równie dobry byłby dodatkowo rumianek. Co do zębów. Te nie odrosną, ale dobrze pokombinowałeś z jałowcem. Lawenda na pewno też pomogła na podrażnienia. Płukanka z mięty również byłaby dorba, lub z rumianku. Wystarczyło poprawić ukrwienie dziąseł, aby je wzmocnić wokół tych zębów, które jeszcze posiada – powiedziała, kiedy wszystkie leczenia doszły końca.
Obie iluzje zniknęły, a wróciły wszystkie zioła. Ich delikatny, ale intensywny zapach wypełnił jaskinię.
~[color=#99000] Dobrze, zatem przejdziemy do amputacji. Może najpierw powiedz mi, w jakiej sytuacji są wymagane amputacje? Według ciebie, oczywiście. Jak radziłbyś sobie z powiedzeniem o tym pacjentowi, gdy się wybudzi?[/color] – mówiąc to, w grocie pojawiła się kolejna iluzja.
Tym razem samica do złudzenia przypominała... Morową Zarazę.
Nie była to złośliwość ze strony Uzdrowicielki, a bardziej chęć zobaczenia, jak samiec poradzi sobie, gdy będzie stał przed trudnym wyborem, który tyczy się jego współplemieńca, ale i Uzdrowiciela.
Smoczyca była ewidentnie nieprzytomna, oddech miała chrapliwy, leżała na ukos, nieco na lewym boku i brzuchu. Futro było wilgotne od poty, miała wysoką temperaturę, a rytm serca był zanikający, powolny, z wyraźnymi palpitacjami.
Najwazniejsza jednak była przednia prawa łapa. Czy też to, co z niej zostało, a została krwawa miazdka, jakby coś zmiażdżyło ją od łokcia, aż po dłoń. Wszystkie kości były doszczętnie pogruchotane, przebijały się przez mięśnie i skórę, same mięśnie i ścięgna były po przerywane, cześciowo nawet zmielone, łapa przekręcała się nienaturalnie na drugą stronę. Uszkodzone były wszystkie żyły, nerwy i tętnica. Ogormny pulsujący krwotok wydostawał się na zewnątrz, ale i gromadził się w łapie, która puchła wręcz w oczach. Coś musiało zacisnąć się na łapie i miażdżąc ją, przekręcić, ścierając połowę kończyny na miazgę.
~ Po kolei. Co najpierw byś zrobił? Nie przystępuj jeszcze do działania – wyrzekła.
: 21 sie 2017, 13:08
autor: Żar Zmierzchu
– Dziękuję mentorko. I przykro mi słyszeć o twojej stracie. W Ogniu też zginęły bądź zaginęły smoki które znałem. Jestem ostatnim ze swojego pokolenia, mogę mieć nadzieję że Śmiały Kolec i jego brat po prostu odeszli i gdzieś żyją sobie szczęśliwie. Marmurowa Łuska ukrywała swoją chorobę aż było za późno... mocno mnie to dotknęło. Co do Czarciego Kolca... nie dogadywał się z moim ojcem, robił mu wbrew i na Szczerbatej Skale poszedł za głosem serca. Tak, był w duszy Cienistym jak jego matka, choć oficjalnie nigdy nie odszedł z Ognia. Jego imię powinno zostać wyryte na waszym kurhanie – powiedział zastanawiając się czy Ogień posiada coś podobnego? Czy ktoś się nim opiekuje i dopisuje nowe imiona? Jeśli nie... to będzie bardzo dużo imion.
Uważnie wysłuchał wskazówek odnośnie doboru ziół. O Erycalu, jaką ona miała obszerną wiedzę niezliczonych księżyców uzdrawiania! Kiwnął łbem pokazując iż rozumie, zapamiętując podane zamienniki. Kiedyś, gdy zapasy Ognia będą mniej przepastne z pewnością je wykorzysta.
– Kiedyś próbowałem leczyć potwornie roztargane skrzydło Brutalnej Łuski. Stary Mistrz podczas nauki u niego kilka księżyców później mnie zrugał na tą wzmiankę i powiedział że miałem dużo szczęścia że nie umarłem z odpływu maddary. Przez te księżyce praktykowania sztuki wiem że trzeba amputować tylko wtedy gdy kończyna jest zmiażdżona lub odcięta tak, że wisi na skrawku skóry. Co bym powiedział... cóż, to samo co Brutalnej. Że niektóre rany są poza zasięgiem smoczej magii, ale niech nie traci nadziei, bo w Świątyni na Terenach Wspólnych znajduje się niepozorny Ołtarz Erycala, gdzie patron uzdrowień osobiście dokonuje cudów w zamian za kamienie szlachetne – wyjaśnił, przypominając sobie wzburzenie Czarciego Kolca na krzywdę jego podopiecznej i stopniowe uspokajanie gdy mu radził co zrobić dalej. Iluzja, którą mentorka przywołała była zagraniem godnym marudnego Mistrza z Górskiej Jaskini. Tylko że ten kazał mu leczyć iluzję siebie samego coraz bardziej poważnie rannego, zwijającego się i błagającego o pomoc.
– Niezła próba... ale iluzja pozostanie iluzją. A choćby nią nie była, przysięgałem uzdrawiać nie patrząc na osobiste animozje. A Morowej nie cierpię lecz Ogień bez niej nie byłby tak mocny – powiedział z cichym westchnięciem. Gdyby nie była uzdrowicielką, naciskałby ojca na wygnanie jej ze stada. Lub sprowokował walkę i zabił ją. Ale nie mógł. Nie darzył jej ani odrobiną sympatii, ale wspólnie pracowali dla dobra stada.
– Co bym zrobił... popełniłem na nauce u Mistrza fatalny błąd. Chciałem przystopować obfity krwotok przez chwycenie serca. Iluzja "zmarła". Wytworzę pierścień z maddary który mocno zaciśnie się na ramieniu pacjentki i zablokuje dopływ krwi. Nieuszkodzona część łapy będzie potem na nowo odzyskiwała czucie, ale lepsze to niż wykrwawienie. Potem podam środki przeciwbólowe z chmielem na czele by odurzyć ją i wprowadzić w głęboki letarg by nie obudziła się i w panice nie zrobiła większej krzywdy, następnie wytworzę cienki, lecz bardzo ostry kryształ z maddary i włożę w jego ruch tyle energii by przeciął jednym ruchem łapę tuż nad łokciem, a z kikutem poradzę sobie ziołami i maddarą jak przy brakującym palcu wywernowego samczyka, którego przed chwilą przywołałaś.