Strona 10 z 30
: 13 sty 2016, 22:28
autor: Pieśń Słowika
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Młody, emerytowany łowca, nie znał swoich rodziców. Jak nie jeden smok w tych krainach przybył zza bariery jako pisklak – tylko już trochę podrośnięty. z tą różnicą, ze przez swoją głupotę stracił pamięć.
Zajmował się tylko polowaniami, a nie życiem w społeczności. Dlatego to co opowiadała mu Zamieć było dla niego czymś zupełnie nowym. Na myśl o lizaniu pysków w innym celu niż tylko dla pielęgnacji, lekko się wzdrygnął. Jak miałby lizać Zamieć tak... inaczej?
Jego uszy uniosły się wraz z kryzą, gdy błekitnołuski zainteresowany "oczywistymi czynnościami w związkach" wbił wyczekujące spojrzenie w czarnołuskiej zupełnie nie podejrzewając co ma na myśli samiczka.
–
Oczywiste czynności chyba mogą być lepsze niż takie lizanie się bez powodu po pyszczkach i patrzenie na siebie w ten sposób...
Zademonstrował jej swój inny wzrok. Wyglądało to tak, że położył uszy, kryzę, przymrużył oczy i otworzył pysk. Wlepił w nią swoje zielonkawe oczy zupełnie nienachalne, ale na pewno nie zauroczone. Raczej przypominał smoka cierpiącego na przegrzanie w środku Pory Gorejącego Słońca.
Zreflektował się, że mu nie wyszło, więc potrzepał łbem i wrócił do normalnej pozy.
–
Widzisz? Nie potrafię – zauważył z lekką pretensją.
: 13 sty 2016, 22:53
autor: Miażdżąca Łuska
Zamieć zrozumiała, że Słowik chyba nie do końca zrozumiał jej przekaz. Uznała, że w odpowiednim czasie sam się przekona, z jakąś wybranką i będzie to o wiele lepsze niż opowieści Zamieci na ten temat. Rozbawiło ją również jego zirytowanie, gdy nie zrozumiał o czym tak właściwie mówi Zamieć. Starała się ukryć uśmieszek na pyszczku, aby nie załamywać go bardziej. Podeszła do niego, przytuliła go po przyjacielsku i poklepała ogonem po plecach.
– Kiedyś wszystko pojmiesz! Nie martw się. Nie jest tajemnicą, że samce wszystkiego wolniej się uczą. – rzekła Zamieć.
Oczywiście nie mogła sobie odpuścić drobnego żarciku na ten temat. Taka już była i raczej nic tego nie zmieni!
– A twoi rodzice jacy byli? – zapytała zaintrygowana.
Słowik nigdy o nich nie wspominał. Dziwne, że dopiero teraz Zamieć zapytała o to. Może wcześniej nie było okazji. W sumie nigdy nie wchodzili na tematy swoich rodzin i relacji z nimi. Zamieć o swojej rodzinie nie mówiła za często. Co tu mówić, Zamieć nie lubiła się chwalić.
: 14 sty 2016, 14:06
autor: Pieśń Słowika
Pysk mu wykrzywił łobuzerski uśmiech. Podniósł przednią łapę, którą położył jej na nosie.
– Wolniej się uczą? Jesteś pewna? Już zapomniałaś, kto tu kogo uczył przed chwilą? – zapytał z zadziornym uśmiechem kładąc łapę z powrotem na ziemi.
Błękitek niekoniecznie podążał – albo nadążał – w kierunku, w którym biegły myśli smoczycy. Zamieć może miała na myśli inny kontekst. W tym przypadku Słowik był trochę jakby zacofany – bardzo brzydko mówiąc, ale to akurat jego zaleta.
Bo kimże byłby Słowik, gdyby interesował się na poważnie płcią przeciwną? Kiedyś na pewno zacznie. Może nawet całkiem niedługo.
– Nie pamiętam swoich rodziców – powiedział spokojnie, bez cienia żalu w głosie. Ale żal był, tylko bardzo głęboko zakopany w sercu. Każdy miał swoje demony przeszłości. – Zdarzył się pewien wypadek z maddarą, jak podejrzewam. Eksperymentowałem z nią i chyba trochę przesadziłem. Jedyne co pamiętam, to to, przebudzenie w Wolnych Stadach. W Stadzie Życia. Nie wiem, czy ktoś mnie tu przyniósł, czy sam przyszedłem – mówiąc to coraz bardziej się uśmiechał. Tak, teraz dostrzegał tego zdarzenia dobrą stronę. – Niech Ci nie będzie przykro, Zamieć. Wiem, jak smoki reagują na moją historię. Współczują, albo przepraszają, że spytali. Ja nauczyłem się z tym żyć. To mnie wzmocniło. Dzięki temu umiem cieszyć się każdą chwilą i nową znajomością. Taką, jak na przykład z Tobą – uśmiechnął się do niej uspokajająco.
Rozłożył swoje błoniaste skrzydło i położył je na łbie czarnołuskiej samiczki.
– Chciałbym, żebyś poznała Chłodnego Obrońcę, mojego trochę starszego brata. Wygląda jak biały rozciągnięty królik. I ma śmieszne wąsy – parsknął śmiechem. Naprawdę chciał, żeby go poznała.
: 14 sty 2016, 23:43
autor: Miażdżąca Łuska
Zamieć nie miała na myśli nauki umiejętności, lecz myślała raczej o wiedzy dotyczącej życia, odpowiedzialności, którą samce nabywają o wiele później.
– Nie to miałam na myśli.. – mruknęła Zamieć, zdejmując jego łapkę ze swojego noska.
Może to i lepiej, że Słowik żył beztrosko, bez świadomości i planowania jakichkolwiek poważnych znajomości. Nie musiał się w nic angażować, był niezależny oraz mógł żyć beztrosko, w ciągłej zabawie. Zamieć jednak myślała o swojej przyszłości coraz poważniej. O tym, że będzie musiała znaleźć sobie miejsce, do którego zawsze będzie wracać. Natłok spraw, które ciągnęła za sobą dorosłość był coraz większy. Wysłuchiwała nadal Słowika. Niestety nie czuła smutku.. miała wrażenie, że było to całkiem normalne. W końcu Słowik ryzykował na własną odpowiedzialność, a ryzyko ciągnie za sobą konsekwencje. Było jej tylko żal, że nie pamięta swoich rodziców. Nie zamierzała przepraszać. Nie sądziła aby to pytanie było na tyle dotkliwe, aby przepraszać Słowika na kolanach. Zamieć uśmiechnęła się do niego.
– Masz za sobą ciężkie wydarzenia mój drogi. Teraz powinieneś się tym co masz! W końcu nie jesteś sam, masz przyjaciół, którzy są przy tobie, na przykład ja! – rzekła Zamieć, z szerokim uśmiechem, który malował się na jej pysku.
Słowik ma starszego brata! A to dopiero. Zamieć zastanawiała się czy są do siebie podobni charakterem. Słowik nie wygląda jak królik, więc wygląd z pewnością ich nie łączy. Ich wygłupy ustały. Dziwne, że potrafili prowadzić rozmowę, bez jakiś szalonych gestów.
– Nie nudzisz się tutaj ze mną? – zapytała Zamieć, dokładnie obserwując mimikę jego pyska.
: 18 sty 2016, 8:32
autor: Pieśń Słowika
Popatrzył na nią z wyszczerzonymi kłami.
– Ja? Nudzić? Z tobą mi to nie grozi. Chodź, poskaczemy... – zaproponował zarzucając głową w prawo w geście zaproszenia. Podniósł się i odszedł od niej kawałek na plac między skałami.
Ocenił właściwą odległość od skał, a następnie położył się na brzuchu.
Wszystko działo się jeszcze przed nadejściem opadów śniegu, a ziemia wciąż była wilgotna od ostatnich deszczów. Nie przeszkadzało to samczykowi. Nawet jeśli ubrudzi podbrzusze – błoto łatwo schodziło z łusek. A potem przynajmniej wybiorą się nad jezioro, żeby się umyć.
Reszta smoków często wykorzystywała maddarę, do mycia. Słowik stronił od takich metod, chociaż też nigdy nie zdecydowałby się wejść do głębszej wody z racji tego, że nie potrafił pływać.
– Przeskocz nade mną trzy razy, starając się każdą łapą dotknąć ziemi tylko raz... i nie nadepnąć na mnie. To taka zabawa – uśmiechnął się do niej niewinnie.
Jeśli już mieli się bawić, to niech to będzie pożyteczna zabawa połączona z ćwiczeniem skoku.
Błękitne skrzydła miał położone na ziemi, blisko przy ciele. Ogon leżał wyprostowany. Lecz głowa Słowika była uniesiona i wpatrywała się na czarnołuską przyjaciółkę z ciągłym zainteresowaniem.
: 01 lut 2016, 23:08
autor: Miażdżąca Łuska
Zamieć ucieszyła się na słowa Słowika. Czuła się doceniona.
– Mam nadzieję, że cię nie rozdepczę. – zachichotała Zamieć.
Nim jej kompan się obejrzał, zaczęła szaleńczo skakać nad jego obliczem, to w lewo to w prawo. Całkiem niezła zabawa, tylko dlaczego to akurat Zamieć musiała się męczyć, a Słowik leżał i leniuchował! Faktem jest to, że mógł odnieść obrażenia, ale wiadome jest, że Słowik nie może bać się tak niewinnego stworzenia jak Zamieć.
– Wstawaj! Teraz ty trochę poskacz. Nie będziesz tak leżeć i się obijać. – rozkazała Zamieć, z malującym się na pysku uśmiechem.
Zaczęła trącać Słowika łbem, aby ruszał się szybciej, przy czym jej ogon maltretował jego brzuch i pachwiny. Jakże uroczo jest kogoś maltretować łaskotkami. Zamieć uwielbiała ten sposób znęcania się. Ciekawe co na to Słowik! Z pewnością chciał ją podszkolić w skakaniu, lecz nie ma takiej potrzeby! Zamieć jest przecież perfekcyjna w skokach! Jak można chcieć ją jeszcze dopracowywać. Nie umknęło jej wlepianie przez Słowika w nią oczu. Pewnie sprawiało mu radość jak się męczy. Jednak Zamieć nigdy nie daje za wygraną.
: 05 mar 2016, 20:26
autor: Mistrz Gry.
Kolejnym miejscem, które miało zostać pochłonięte przez mgłę, która pożarła również tereny Życia okazała się być Łąka Głazów. Szaro-zielone pasma powoli pochłaniały każdy skrawek tego terenu, wijąc się jak żywy organizm. Oplatały kamienie, wolno posuwając się do przodu, zupełnie jakby chciały połknąć całe tereny Wolnych Stad.
: 17 mar 2017, 23:33
autor: Znamię Burzy
Kula, która początkowo była wielkości łba smoczycy, podczas lotu wyraźnie malała. Tak jakby odległość, którą pokonywała jednocześnie zmniejszała jej objętość... i zagrożenie, które powodowała. Cóż, na pewno taki był zamysł ataku Wzburzonego, musiał być w tym jakiś sens.
A ten nietrudno było znaleźć widząc obronę Swarliwej. Kształt tworu był dość niejasny, jakby sama smoczyca nie mogła się zdecydować, co właściwie chciała sobie wyobrazić. Bo w końcu obrona miała sięgać łusek Ziemistej, czy nie? A jeśli tak, to w jaki sposób? Do tego tarcza nie miała żadnych – dość istotnych – szczegółów, gdzie kolor czy faktura powłoki...?
Mimo więc, że zamysł tworu mógł być całkiem niezły... to wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. Kula Wzburzonego bez problemu przełamała tarczę adeptki i uderzyła w jej ciało. Już nie jako ogromny, siejący postrach i zniszczenie kawał stali, a raczej jako kulka wielkości zaciśniętej smoczej pięści. Uderzeniu towarzyszył głuchy odgłos, zaś sama Swarliwa poczuła lekkie obicie. Cóż, będzie siniak, no i dobra motywacja do wyprowadzania lepszych obron.
Niestety – ten sam błąd Ziemista zrobiła w przypadku ataku. Znów brak szczegółów... które przecież były równie ważne jak te dość oczywiste rzeczy. Dla magii każda właściwość była równie ważna, brak jednej może nie zrobić większej różnicy, ale już brak kilku spowoduje destabilizacje tworu.
Wzburzony tchnął maddarę w stalową powłokę o grubości szponu, która miała pokryć jego kark. Kolec Swarliwej zamigał wręcz pod wpływem uderzenia.
Pokręcił z niesmakiem łbem. – Nie tak, nie w ten sposób! Przede wszystkim ważne są szczegóły, jak ma dobrze działać twór, który nie ma nawet barwy? Jak ma naprawdę istnieć w świecie materialnym...? – rzucił. Nie miał zbyt dużo do powiedzenia, Swarliwa mogła sama wyciągnąć wnioski z swoich prób.
Kolejny atak. Wyobraził sobie, że całą lewą tylną łapę smoczycy dość szczelnie pokrywają brązowe korzenie. Jednak samo pojawienie się tworu nie będzie stanowić zagrożenia, to miało spowodować dopiero zaciśnięcie się korzeni na kończynie. Przelał maddarę... oby obrona Swarliwej była tym razem lepsza.
: 21 mar 2017, 18:32
autor: Gonitwa Myśli
Syknęła z niezadowoleniem, instynktownie uginając pod sobą łapy, gdy poczuła uderzenie. Nie było ono zbyt mocne, nie takiego czegoś się spodziewała, co dodatkowo wywołało u niej pewniej dysonans. Obejrzała się na swój grzbiet, przekrzywiając głowę. Tworu już nie było, nie miała porównania.
Mrużyła ślepia, patrząc na swój kolec. Nie był imponujący.
– Nie rozumiem – wymamrotała tylko na uwagi Wzburzonego. Ona widziała jak wyglądały jej twory. Kolejno kamień i drewno – takich materiałów użyła w swoich wyobrażeniach i tak jak one miały wyglądać. Magia była dla niej zbyt męczącą metodą walki. Po co stać i myśleć, skoro można po prostu ruszyć z pazurami przed siebie?
Zdawało jej się, że wyczuwała maddarę koło swojej lewej, zadniej łapy. Zacisnęła zęby i spięła ciało, nie pozwalając, aby przyzwyczajenia wzięły górę.
Wyobraziła sobie cienką na kilka łusek powłokę, która przylegała ciasno do jej całej lewej tylnej łapy, od palców aż do uda. Tarcza była srebrnobiała, pobłyskująca, jakby zbudowana z drobnych, jasnych łusek. Nie wpływała na ciepło oddawane przez ciało Swarliwej, nie zatrzymywała go, przechodziło przez nią jak powietrze, które swoją drogą też miało przenikać przez tarczę. Cel był prosty – nie pozwolić na jakiekolwiek zranienie kończyny Swarliwej, w jakikolwiek sposób. Tarcza miała odbić cokolwiek by na nią natarło, albo przynajmniej to zatrzymać.
Potem przelała w twór maddarę licząc, że tyle wystarczy.
Teraz jej kolej na atak. Nie myślała długo, biorąc na warsztat jeden z prostszych elementów – ogień. Płomienie były skupione przy sobie, tworząc coś w rodzaju ognistej kuli, której średnica nie przekraczała dwóch szponów. Twór emitował ciepło, nawet dużo ciepła. Miał być praktycznie tak gorący jak faktyczny ogień, którym posługują się niektóre smoki. Kolorystyka płomieni również miała odpowiadać prawdziwemu, nie-maddarowemu przedstawieniu żywiołu. Ogień poruszał się, "tańczył", jednak nie był wrażliwy na wiatr, ani żadne inne zjawisko pogodowe. Nie pachniał.
Kula miała pojawić się kilka, 3-4 szpony nad zadem Wzburzonego, i wraz z chwilą pojawienia się spaść na ciało smoka. Szybko, nagle. Płomienie były także odporne na "zwianie" w skutek tego ruchu. Ogień z momentem trafienia w cel miał zająć się łuską, a potem skórą samca. Parząc, paląc, raniąc. Tak, jak zrobiłby to fizyczny ogień.
Tak samo jak pod koniec formowania każdego wyobrażenia, Swarliwa i to tchnęła w życie, szczypiąc nieco swojej maddary. Czekała na efekt, jeśli jakiś zajdzie, i kolejne komentarze.
: 05 kwie 2017, 20:22
autor: Wola Przeznaczenia
Samica wylądowała na jednym z większych kamieni składając skrzydła i rozglądając się dookoła. Zaryczała głośno szukając kogoś z nadwyżką mięsa. Miała nadzieje że ktoś się zjawi. Bo inaczej będzie miała małe problemy. Rozejrzała się dookoła uważnie obserwując wszystko dookoła. Jej ogon oplótł się wokoło swoich przednich łap.
: 05 kwie 2017, 23:56
autor: Piórko Nadziei
Łowca ognia przelatywał właśnie nad Łąką Głazów. Bywał w Szklistym Zagajniku, ale tego miejsca jeszcze nie znał. Przybył więc trochę turystycznie, ale i w interesach, choć jeszcze nie był do końca pewien, czego miały dotyczyć. Nie kierował się przeczuciem, lecz mentalnym przekazem. Zaciekawiony postanowił przybyć. Z góry wypatrzył miejsce na którym miał wylądować. Zobaczył młodą samicę siedzącą na dużym głazie. Piórko wylądował więc u podnóża tego kamienia i zadarłwszy głowę do góry zawołał.
– Witaj! Jestem Piórko Nadziei, łowca Ognia –
Przedstawił się, bo nie miał pewności czy zna smoczycę. Zresztą nie wiedział co więcej powiedzieć. Prowadził nieco samotniczy tryb życia i odwykł od konwersacji. Taki już los łowcy, spędzającego większość czasu na polowaniach.
: 06 kwie 2017, 16:43
autor: Wola Przeznaczenia
Samica spojrzała w niebo po czym uśmiechnęła się widząc lecącego smoka. Jednak ktoś słyszał jej wezwanie. Kiedy wylądował, przywitał się oraz przedstawił.
-Miło mi cię poznać ja jestem Kryształowa Łuska z stada wody- Przywitała się obdarowując samca przyjaznym uśmiechem.
-Chciałabym spytać Cię czy mógłbyś się ze mną wymienić?– Spytała i patrzyła na Piórka z zaciekawieniem. Była ciekawa czy ten się zgodzi i czy zbyt szybko nie przechodzi do konkretów jej wezwania.
: 07 kwie 2017, 10:44
autor: Piórko Nadziei
Piórko zastanawiał się nad pytaniem Kryształowej Łuski. Wymiana? Ciekawe na co chce się wymienić. Ale Piórko był ciekawy tego więc pomyślał, że zgodzi się w ciemno.
– Nie powiedziałaś mi co chcesz ode mnie i w zamian za co, ale chętnie się wymienię? –
Piórko z zaciekawieniem czekał, czego miała dotyczyć wymiana.
: 07 kwie 2017, 19:45
autor: Wola Przeznaczenia
Samica spojrzała na samca z uśmiechem.
-Chciałabym wymienić się z tobą. Kamienie szlachetne za mięso. Dokładniej dwa kamienie szlachetne za mięsko – Wyjaśniła skupiając swoją uwagę na samca. Już jakby zgodziła się na wymianę więc nie powinno być problemów ale zawsze może odmówić. Nie zmusi go przecież do tej wymiany.
: 07 kwie 2017, 21:31
autor: Piórko Nadziei
Wymiana kamieni szlachetnych na mięso? Piórko się zastanowił. No cóż, ma jedno i drugie. Wszystko dla Piórka przedstawia jednakową wartość, choć ostatnio mięso było po prostu bardziej chodliwym towarem. Ale znając to, czego miała dotyczyć wymiana, nie wiedział tylko jednego. Co ma dać, w zamian za co. Ze słów Kryształowej Łuski bowiem nie można było odczytać, czy Piórko ma dać kamienie za mięso, czy też mięso za kamienie. Wiedział tylko że kamień miał wartość żubra. Piórko zaczął szybko analizować słowa wodnistej. Kamienie szlachetne za mięso. Gdyby dać wyraz "chcę" co jest logiczne, bo zwykle ktoś mówi co chce, a potem dodaje, co oferuje w zamian. Więc wtedy było by to "chcę dwa kamienie za mięso". Taka wymiana była niezła. Wiedział że może wymienić w świątyni kamień za mięso. Słyszał, że na ołtarzu kładzie się kamień, a po chwili pojawia się świeżutkie mięsko. Ale można było tak zrobić tylko z jednym kamieniem. A tu dwa na raz. Dobra wymiana. Ale gdyby zamiast słowa "chcę", było "dam"? Wtedy brzmiało by to tak; "dam dwa kamienie za mięso". Piórko myślał intensywnie. Nie chciał na rozważaniach tracić zbyt wiele czasu. Musiały być jakieś argumenty inne, przez które dojdzie o co tutaj chodzi. Więc Piórko na początku już przedstawił się jako łowca Ognia. Nakarmił dużo smoków ze stada Wody i już wiele smoków wie, że ma mięso. Więc bardziej logicznym jest ta druga wersja, w stylu "dam dwa kamienie za mięso" Piórko doszedł w końcu do wniosku, że to właśnie o to chodzi, dlatego przywołał dwa żubry stanowiące 8/4 mięsa. Sprawiedliwa zapłata za dwa kamienie. Gdy mięso pojawiło się u podnóża skalnego kamienia, na którym stała Kryształowa Łuska odrzekł:
– Przywołałem mięso z dwóch dorodnych żubrów. Nie wiem co ty z taką ilością zamierzasz uczynić, ale sądzę, że taka ilość jest dobrą zapłatą za dwa kamienie które od ciebie dostanę. –
: 07 kwie 2017, 21:38
autor: Znamię Burzy
Tym razem Swarliwa nie popełniła podobnego błędu, jak poprzednio. Skupiła się dokładniej na właściwościach tworu, dzięki czemu nie odniosła tak spektakularnej porażki, jak poprzednio. Choć nie można też powiedzieć, że jej twór był bez wad. Przede wszystkim powłoka na początku zamrugała kilkukrotnie – za każdym razem wydawała się być grubsza lub chudsza. Dopiero potem adeptka instynktownie ustaliła jej grubość. Kolejnym problemem było to, że jej obrona była dość... giętka, przez co Ziemista poczuła ucisk korzeni zaciskających się na jej łapie. Nie było to jednak tak bolesne, jak byłoby bez stworzenia obrony... no, było dość dobrze. Wystarczająco dobrze.
Atak zaś również było dużo lepszy, niż poprzednio. Wzburzony obronił się przed nim tworząc stalową powłokę na zadzie i jego okolicach. Ogień uderzył w nią nie czyniąc jej większej szkody, jedynie lekko zmieniając jej barwę. Ale dobre i to – zmiana koloru pokazywała, jaką siłą dysponował płomień Swarliwej.
Tym razem nie komentował, bo nie było i po co. Ziemista poczuła ból, gdy korzenie owijały się wokół jej powłoki, zaś atak był dobry. Skinął jej tylko z zadowoleniem łbem i przeszedł dalej.
Wyobraził sobie lodowy kolec o długości dwóch szponów i średnicy podstawy równej połowie szponu. Miał on pojawić się ósmą część ogona przed piersią Ziemistej oraz, rzecz jasna, być skierowany ostrym końcem właśnie w stronę jej ciała. Gdy tylko się pojawi ruszy dość szybko na pierś smoczycy, aby przebić jej skórę i stworzyć ranę kłutą. No i nieco odmrozić tkanki wokół. Tchnął maddarę.
: 08 kwie 2017, 13:19
autor: Wola Przeznaczenia
Przez chwilę nastała cisza przez co odrobinę się zmartwiła że ten się rozmyśli. Jednak kiedy ten się odezwał a koło niej pojawiła się ubita zwierzyna powstrzymała się od westchnięcia z ulgi. Uśmiechnęła się słysząc słowa Piórka uśmiechnęła się i przywołała swoje dwa kamienie szlachetne. Onyks i ametyst pojawiły się koło dwóch żubrów.
-Proszę o to dwa obiecane kamienie za zapłatę za te dwa żubry- Powiedziała uśmiechając się. Zaraz potem dwa żubry zniknęły kiedy to przeniosła je za pomocą maddary do swojej komory w legowisku.
-Dziękuje ci że zgodziłeś się na tą wymianę- Podziękowała wesoło się uśmiechając.
: 09 kwie 2017, 1:20
autor: Piórko Nadziei
Piórko wziął kamienie i odesłał je do swojego schowka.
– Dziękuję za wymianę. Przydadzą mi się. Zbieram na naukę u wielkiego Nauczyciela. Chcę być dobrym łowcą, a moje umiejętności są jeszcze dalekie od doskonałości. Miło mi było też cię poznać. Gdybyś w przyszłości potrzebowała mięsa do karmienia, wystarczy że mnie wezwiesz mentalnie, a przylecę z miłą chęcią. –
Piórko odbił się mocno od ziemi i wzbił się w powietrze.
– Do zobaczenia! –
Piórko odleciał w kierunku swojej jaskini.
: 09 kwie 2017, 17:09
autor: Gonitwa Myśli
Zadrgały jej powieki i pojawiły się dwie czy trzy zmarszczki na nosie, gdy smoczyca poczuła uścisk wokół łapy. Ból nie był duży, czyli jej obrona w większym stopniu musiała zadziałać. I tyle dobre.
Patrzyła, jak ogień rozbija się o powłokę Wzburzonego. Coś syknęło, coś poczerwieniało od gorąca. Było nieco lepiej, niż wcześniej.
Zastrzygła uchem za komentarzem, który jednak nie poszedł. Swarliwa uznała to za dobry znak, ale i zwiastujący następną wymianę maddarowych tworów.
Faktycznie, smoczyca wychwyciła zagęszczenie się maddary przed swoją piersią. Natychmiast zaczęła pracować nad obroną. Wyobraziła sobie po raz kolejny powłokę – prosta, ale i dosyć skuteczna forma obrony. Powłoka była gruba na cztery łuski, miała natomiast pojawić się połowę łuski przed ciałem smoczycy i tam pozostać. Rozciągała się na całą powierzchnię piersi Swarliwej – od szyi niemalże po ostatnie żebra. Zatrzymywała się przy pachwinach łap, nie wpływając na mobilność smoczycy, jeśli miałaby zajść jakakolwiek potrzeba uniesienia zadu z miejsca.
Powłoka była wykonana ze zbitej, chociaż gładkiej skały. Kolor szaro-brązowy, odpowiedni dla większości kamieni. Nie przenosiła ciepła, nie reagowała na powietrze, wiatr, wodę. Tkwiła w jednym, ustanowionym wcześniej miejscu. Nie ulegała też żadnym odkształceniom. Cel miała jeden, prosty – zatrzymać twór, którym Wodny atakował smoczycę. Nie pozwolić mu się przebić, rozlać, czy jakimkolwiek innym sposobem przedostać się na pierś Swarliwej.
Tchnęła w wyobrażenie maddarę, gdy była pewna swojego tworu.
Oczyściła umysł po stworzeniu obrony, przechodząc do ofensywy.
W umyśle zaczęła tworzyć obraz, wyobrażenie swojego ataku. Była to przezroczysta, raczej bezzapachowa ciecz, kwas, "zamknięta" w kształcie kuli. Kula miała średnicę jednego szponu – nie była więc zbyt duża. Miała pojawić się trzy szpony nad ogonem samca, mniej więcej w jednej trzeciej długości licząc od zadu. Z chwilą urzeczywistnienia twór miał zacząć spadać, trafiając w ogon smoka i rozlać się jak najrozleglej. Ciecz, jak to kwas, miała w momencie kontaktu z ciałem Wzburzonego przedrzeć się przez łuski i skórę i poparzyć wszystko, czego mogła dosięgnąć.
Swarliwa ponownie przelała odpowiednią część maddary w twór, chcąc przenieść go do rzeczywistości.
: 11 kwie 2017, 22:23
autor: Znamię Burzy
Przymrużył lekko powieki widząc, że jego atak odbił się od tworu Swarliwej nie czyniąc mu większej szkody. W powłoce powstało jedynie niewielkie wgłębienie, jednak nie miało to znaczenia dla skuteczności obrony adeptki. Podczas ostatniego ataku może sobie pozwolić na użycie więcej siły, zdecydowanie. Skinął w milczeniu głową, a jego stożek po prostu zniknął. Przygotował się do obrony.
Pod kulą Swarliwej pojawiła się kamienna misa. Miała lewitować łuskę nad jego ogonem, a swoimi bokami obejmować wręcz miejsce, w którym pojawi się twór Ziemistej. Jej objętość miała być o połowę większa, niż objętość kuli kwasu. Szara misa musiała być oczywiście w pełni odporna na działanie żrącej substancji, kiedy zaś substancja ta wleje się już cała do tworu Wodnego, ten przesunie się o trzy ogony w prawo, aby tam wylać swoją zawartość, aby nie sprawiała zagrożenia dla smoka. Tchnął maddarę.
Oba twory zadziałały bardzo dobrze. Jak można było się spodziewać – kwas Swarliwej nie wyrządził większej szkody obronie Wzburzonego, jednak samiec czuł właściwości substancji, która miała mu zagrozić. Znowu nie miał specjalnie do czego się przyczepić, więc... znów zaatakował.
Wyobraził sobie wilka. Podobizna miała bardzo dobrze odwzorowywać jego prawdziwe kształty, tułów, łapy, ogon, pysk. Iluzja miała również bardzo zgrabnie się poruszać, a jej pazury powinny być śmiertelnie wręcz niebezpieczne. Zwierzę miało pojawić się trzy ogony po prawej stronie Swarliwej Łuski. Jego zadaniem było zaatakowanie boku adeptki, wilk szybko przejedzie pazurami prawej łapy od właśnie prawej stron wzdłuż jej ciała, w lewo. Jeżeli Ziemista się nie obroni, to na jej ciele pozostanie długi, potrójny, krwawy ślad. Zapewne dość bolesny. Przelał maddarę.
// po twoim poście MA i MO II
: 12 kwie 2017, 16:24
autor: Gonitwa Myśli
Tym razem bez uścisku czy bólu. Patrzyła z zainteresowaniem, satysfakcją, jak tarcza odbija stożek Wzburzonego. Szło jej lepiej. Nie czuła się już tak... obco, ale nadal czuła, że magia to nie jest jej nisza. Niemniej, takie małe sukcesy dobrze wpływały na ego smoczycy.
Zmrużyła lekko ślepia, widząc, że jej kwas nie dosięgnął celu. Chociaż, w zasadzie to tego się spodziewała. Przestała skupiać się na tworze, "odcinając" od niego maddarę zanim kwas wyrządził szkodę trawie, na którą miał zostać wylany.
Instynktownie spojrzała w prawo, gdzie pojawił się atak Wzburzonego. Chociaż sama nie była pewna, czy powinna to tak nazwać. Nie był to kolec, dysk, kula ognia czy czegokolwiek innego. Widok wilka zaskoczył Swarliwą, która w pierwszej chwili chciała ugiąć łapy i odskoczyć, zaatakowana przez futrzastego przeciwnika. Zaskoczenie nie przyćmiło jednak w pełni trzeźwości umysłu i osądu smoczycy, która zorientowała się, że drapieżnik był wytworem czarodzieja, podobnie jak wcześniejsze ataki.
Zamiast tworzyć tarczy przy ciele, Swarliwa skupiła się na samej postaci wilka. Jeśli zatrzyma go jakoś, to na pewno nie będzie miał szans na zadanie jej ran. Zwierzę musiało być szybkie, ale nadal miało odległość do przebycia. Swarliwa miała już jakieś doświadczenie w walce z wilkami, pamiętała, w jaki sposób się poruszały. Drapieżnik pojawił się z prawej, więc pewnie za cel obierze sobie prawy bark, skrzydło bądź bok. Smoczyca mogła mniej więcej przewidzieć, jaki będzie następny krok wilka. Dosłownie.
Wyobraziła sobie jak spod przednich łap wilka w pewnym momencie wystrzeliwują korzenie. Podobne do tych, które stworzył wcześnie Wzburzony. Grube przynajmniej na pięć łusek w średnicy, niektóre nieco węższe, ale za to bardziej giętkie. Miały kolor drewna (z którego były przecież stworzone), były przybrudzone ziemią, z której wstały. Korzenie miały natychmiast zacząć oplatać się ciasno wokół przednich łap wilka. Nie wyrastały dalej z ziemi po odpowiednim zaciśnięciu się na kończynach tworu Wzburzonego. Miały zatrzymać wilka w odległości jakiegoś ogona od smoczycy, nie pozwalając mu postawić następnego kroku. Wytrzymywały ciężar i nacisk, którymi mógł potraktować je zatrzymany wilk w próbie uwolnienia się – trzymały mocno. Adeptka przelała w czar maddarę.
Gdy była pewna, że magia Wzburzonego nie mogła wyrządzić jej krzywdy, skupiła się na swoim ataku. Wyobraziła sobie dosyć prosty twór, bo kamień. Zwykły, szary głaz. Z tym, że dosyć duży, mniej więcej wielkości smoczej głowy. Zachowywał raczej okrągły kształt, miał dosyć szorstką powierzchnię, z kilkoma ostrzejszymi krawędziami. Nie jednak ta ostrość miała zranić Wzburzonego, a sam ciężar skały. Swarliwa nie zadbała bowiem tylko o sam wygląd kamienia, ale także jego ciężar. Skała miała być po prostu... no, ciężka, odpowiednio do swojej wielkości. Głaz miał pojawić się nad grzbietem czarodzieja, tuż za szyją. Po pojawieniu się miał zacząć spadać. Szybko i bez innej zapowiedzi oprócz samego faktu pojawienia się. W połączeniu z szybkością opadania i wagą kamień miał wyrządzić spore szkody. Wgnieść się w ciało, w kości, połamać je, zdruzgotać. Ziemna nie miała możliwości zadawania takich miażdżących obrażeń siłą własnych mięśni, a magia, chociaż nie zawsze posłuszna jej, miała większe możliwości jeśli chodziło o sposób walki.
Swarliwa miała świadomość, że samiec z pewnością wybroni się, ale towarzyszyło jej podekscytowanie, gdy przelewała maddarę w wyobrażenie. Dotychczas tylko szarpanie kłami i płytkie, aczkolwiek rozległe cięcia pazurami. Miło było oddać się innym metodom zadawania ran, nawet jeśli nie musiały one dochodzić do skutku.