Strona 10 z 32

: 02 sty 2016, 13:24
autor: Dziki Agrest

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Dzika Łuska...? Nieee...!
– Dziki Agrest, Agrest... adepcie. – Uśmiechnęła się z nieco kpiącym wyrazem pyska. Nie chciała być nie miła. Ale żeby dwa razy starszy od niej smok wciąż był adeptem? Mrwah! To było co najmniej... Dziwne. Dzika uniosła się nieco wyżej, a jej łeb sunął tuż obok Lenary. Jeśli ta chciała – mogła wejść na jej puszysty łepek, którego było się o wiele łatwiej trzymać. Następnie – z nią czy też bez niej – niezbyt szybko ruszyła w stronę Koszmarnego. – Mieszkając daleko, daleko na wschód od bariera. Tam mieszkając i walcząc z równinni. Podczas przenosin stado zostać zaatakowane, a ja uciec. – Mówiła podczas przeskakiwania z gałęzi na gałąź – Nauczyć się tam polować, latać, biegać, walczyć, czarować, mówić w tamtejszy język i robić inne rzeczy. – Tak... tamten język był całkiem prosty. Ten, którego tu używali sprawiał jej o wiele więcej problemów. Szczególnie niektóre litery i głoski. Prawdziwe tortury. O wiele łatwiej było już powiedzieć jej "makerünë" w Akaharübi niż "wziąć" w tutejszym języku...
Agrest chciała znaleźć się jak najbliżej adepta, a następnie delikatnie "capnąć" końcówkę jego ogona. Berek? Możliwe...

: 02 sty 2016, 19:49
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth wycofała się od kiedy Dziki Agrest zainicjowała konwersację z obcym samcem. Z wielki uśmiechem na pysku patrzyła z dołu, jak mała samiczka zręcznie sobie radzi na drzewie. Poruszała się lekko, instynktownie, jakby znała każde odgałęzienie. Jak pewnie chwytała gałązki i zgrywała tylne łapy.
Mogła tylko siedzieć i podziwiać z uśmiechem figle nowej przyjaciółki z większym, czarnym samcem. Wyczuła już jego woń, kojarzyła ją ze stadem, ale dla niej to była tylko mało istotna informacja niemająca żadnego wpływu na jej zachowanie.
Bardziej zainteresowała ją mała istota przyczepiona do gałęzi. Nadeithscallieth przekrzywiła głowę. Jak dla niej, jeśli ten czarno-żółty samiec był jej ojcem, postępował bardzo nieodpowiedzialnie. Zapewne onyksowa samica podeszła by pod Lenarę i ją asekurowała z dołu, ale... to nie było jej pisklę. Dotykanie cudzych piskląt było w jej rozumieniu gestem bardzo niebezpiecznym.

: 03 sty 2016, 12:51
autor: Lenara
Tak więc, jakby nie patrząc – Została sama... Dobre kilka metrów od ziemi, na oblodzonej, pokrytej siwym szronem gałęzi. Nawet w połowie! Nie będąc smokiem drzewnym...
Na pomoc Koszmarnego i Dzikiej liczyć raczej nie mogła. Bo jak przypuszczała, ten postawny, czarno-łuski samiec, lada chwila odda się jakże radosnej zabawie z tą zabawnie mówiącą samiczką.
– Oj... – Pisnęła, w ostatnim momencie łapiąc równowagę. Długi ogon samiczki w danej chwili był dla niej istnym wybawieniem! Owinęła go dookoła kory i przylegając doń klatką piersiową – Starała się nie spaść. Obszerne skrzydła bynajmniej nie pomagały jej w utrzymaniu pionu.
Przymknęła powieki w pełni świadoma faktu, że bolesny upadek jest zaledwie kwestią czasu. Gdyby potrafiła latać. Albo chociaż szybować!
– Przepraszam... Możesz mnie zdjąć? – Lenara spojrzała w stronę czarnej jak smoła samicy. Połyskujące kobaltem ślepka drżały w narastającym wewnątrz maleństwa strachu. Nie dbała o to z którego stada jest, czy w ogóle do jakiegoś przynależy i jakie ma intencje... A chwile obecną miała tylko jedno, proste życzenie – Znaleźć się na ziemi.

: 03 sty 2016, 16:51
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth przekrzywiła głowę wpatrując się w małe pisklę, które chyba jednak straciło chęci do zabawy na drzewie. Tak jak przeczuwała, skończy się na panice.
Zrobiła kilka kroków do przodu wysoko unosząc łapy, bo gdyby żłobiła nimi bruzdy w śniegu, skończyło by się najpewniej na potknięciu o jakąś ukrytą w śniegu gałąź. Podeszła dokładnie pod Lenarę zadzierając łeb do góry. Na jej oko pisklę rzeczywiście wymagało pomocy.
– A trzeba było zostać na ziemi, kochana – powiedziała ciepłym głosem.
Para jej złotych oczu samicy przebiegła wzdłuż gałęzi aż do samego konaru.
– Naprawdę nie dasz rady zejść sama? – zapytała nie patrząc na Lenarę. Odkręciła szyję, aby znowu skierować głowę w stronę zielonego pisklaka.
Onyksowa raczej wystrzegała się kontaktów z pisklakami, bowiem nigdy nie było wiadomo jak zareagują ich rodzice zbliżanie się obcego smoka, jej postury, do ich potomstwa.
Zawahała się.
– Może zawołam Dziki Agrest. Ona pachnie podobnie jak Ty – zaproponowała.
Naprawdę wolała się nie wychylać. Nawet dobrymi czynami mogła sobie i innym tylko zaszkodzić.

: 04 sty 2016, 10:32
autor: Lenara
– No dobrze... Spróbuję! – Oznajmiła powolutku wstając. Już po pierwszym, chwiejnym "kroku" pazurki pisklęcia niezgrabnie obsunęły się w dół śliskiej, oblodzonej kory. Serduszko maleństwa zabiło mocniej.
– Oj... – Mruknęła względnie spokojnie. Praktycznie zwisając już z gałęzi, uczepiona kory jedynie dwiema, wątłymi łapkami. Zarzuciła na oślep ogonem z nadzieją, że uda jej się pochwycić którąś z mniejszych gałązek i niej uczepić. Na próżno. W przypływie paniki samiczka zatrzepotała obojgiem skrzydeł naraz, co chwilę później okazało się być bardzo, ale to bardzo złym pomysłem... Coś świsnęło, pisnęło a potem – Cisza. Samiczka zleciała w dół. Nie zdążyła nawet jęknąć, czy zawołać, by ktoś kto stał w pobliżu, podbiegł i pochwycił ją w szpony.. Po chwili zwyczajnie zniknęła w śnieżnej zaspie, tuż przed łapami Nade.
Zapadła cisza. Przez dłuższą chwilę, zmrożona, śnieżna czapa ani drgnęła...
– Nic... Mi. Nie jest! – Zielona drobinka wystawiła ośnieżony łebek ponad gruby, śnieżny koc. Biały puch zamortyzował upadek, to też obyło się bez większych urazów, jak tylko obity ogon.

: 04 sty 2016, 12:13
autor: Nocna Łuska
Drgnęła mimowolnie w tym samym momencie, kiedy Lenara ześliznęła się z oblodzonej gałęzi. Jej szamotanie się wywoływało strząsanie z wyższych partii gałęzi placków śniegu. Nadeithscallieth oberwała jednym z nich w głowę. Śnieg rozprysł się na jej pysku pomiędzy oczami. Była zajęta jego strzepywaniem akurat w kluczowym momencie, gdy zielonkawe pisklę puściło się gałęzi. Przechwyciła tylko rozmazany zielonkawy kolor, który spadł jej przed nosem w momencie, między mruganiem i wycieraniem łapą czoła.
Spojrzała od razu w dół na dziurę w śniegu.
Zrobiła krok do tyłu, aby oddalić się od miejsca "wypadku", gdyby ktoś ją jeszcze miał posądzić o stracenie małej z drzewa. Nie umiała się obchodzić z pisklakami. To takie małe, szybkie potworki. Może gdyby miała kiedyś swoje obudził się w niej instynkt macierzyński, ale nie miała.
Ku jej uldze usłyszała cieniutki, ale przytłumiony głosik.
A potem myśl... Nie. Nie jej. Zupełnie, jakby niekontrolowane uczucie, przejęło władzę nad jej umysłem.
Sapnęła spinając mięśnie łap. Zaś masywne ramiona skrzydeł uniosły się i zadrżały nerwowo. Zacisnęła kły odwracając się gwałtownie, przez przypadek uderzając ogonem o pień drzewa uszkadzając jego korę. Onyksowa samica rozłożyła skrzydła i zamachnęła się nimi w dół podrywając ciało mocnym wyskokiem. Z głową skierowaną do góry przebijała się przez gałęzie. Niepowstrzymana, brutalna. Łamała wszelkie gałęzie na swej drodze. Pomagała sobie łapami, a nawet zębami. Śnieg i patyki spadały pod nią w akompaniamencie trzasków i huku, który wreszcie ucichł, a czarna sylwetka samicy jeszcze chwilę widoczna między gałęziami, odfrunęła na zachód.
Czuła obecność siostry. Słabą. Bardzo słabą.
Tylko, co ona tutaj robiła?

: 05 sty 2016, 18:22
autor: Lilliathreven
Lilliathreven ruszyła przed siebie. Musiała zacząć się jakoś poruszać, bo inaczej zima dokończy dzieła. Z niepokojem rozglądała się wokół, chociaż starała się tego nie okazywać przy siostrze. Ona mimo wszystko dawała jej spokój, motywację i siłę. Lill nie mogła doczekać się, kiedy powróci do pełnej sprawności – wtedy nie tylko będzie wyglądała lepiej, ale także lepiej się czuła. Jak na razie była w stanie chodzić tylko na spacerki i odbywać krótkie loty, na które i tak nie mogła się zdobyć na tak obcych terenach. Nie wiedziała, gdzie może, a gdzie nie powinna iść. Nikogo tu nie znała, a przez wycieńczenie, które nadal ją dręczyło, czuła, że nie poradzi sobie, gdyby doszło do starcia. Ta myśl motywowała ją, by szybko powrócić do zdrowia, ale to obecność siostry uspokajała, dawała ciepło i choćby niewielkie poczucie bezpieczeństwa, wspomnienie domu...
Wybrała na miejsce przechadzki serce Dzikiej Puszczy. Oczywiście, nie była tu jeszcze nigdy, a nie wiedziała również tego, że to miejsce znajduje się blisko stad Życia i Ognia, wyczuwała jedynie liczne wonie, które nic jej nie mówiły. W końcu musiała przystanąć. Z trudem w ogóle człapała, dlatego teraz z ulgą przyjmie choćby krótki postój...
Odpocznijmy chwilę, siostro. Wciąż jestem zbyt zmęczona na długie dystanse. – rzekła miękkim, melodyjnym głosem, chociaż wiedziała, że Nadeith wyczuwa jej zmęczenie. Postój przy okazji pozwoli Liliath rozejrzeć się. A może i spotkają jakiegoś smoka z pobliskich stad?

: 05 sty 2016, 18:26
autor: Nocna Łuska
Od czasu, kiedy Lilliathreven obudziła się w Wolnych Stadach, Nadeithscallieth nie opuszczała jej na krok. Dla niej to miejsce też było obce. Nagie skały, teraz przykryte białym puchem, przypominały trochę znajome kresy wzgórz Bremora. Teraz wszystko przypominało wiecznie zmarznięte granice ich domu. Tylko powietrze było gęstsze. Spędziła w wysokich partiach gór za dużo czasu, podczas gdy jej siostra dorastała w ciepłym sercu ula. I tak siostry przystanęły w kręgu skał, Lilliath zmęczona zbyt długim lotem, a Nadeith przetlenieniem.
Złote oczy siostry bliźniaczki spoczęły na obracającym się pysku czarno-łuskiej samicy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tu była. Była to dla Nadeith niewysłowiona ulga, ale gdzieś tam w swoim wnętrzu czuła smutek i to nie był tylko jej smutek. Odczuwała taką samą pustkę, co jej siostra, jako, że była tak blisko, nie musiała nawet o to pytać.
Naithscallieth nigdy nie rozmawiała z Lilliathreven o jej elfie. Chociaż nie wiedziała jak to się skończy, pozwoliła siostrze na przyjęcie więzi z tą istotą. Pamiętała dobrze ten moment, kiedy poczuła dotknięcie czyjejś jaźni, a potem ucisk w czaszce. Trudno było o tym zapomnieć.
Minęło od tamtego wydarzenia sporo czasu. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Ale nie mogła wyjść z podziwu dla decyzji siostry.
– I tak daleko zaszłaś. Na szczęście wiatr się uspokoił – zamruczała ciepło do Lilliath ciągle bacznie się jej przyglądając. Wyglądała... strasznie. Wychudzona, ale bynajmniej nie z głodu, tylko ze zmęczenia. Gdzie się podziała jej smukła linia brzucha? – Wyglądasz jak ogryzek – stwierdziła unosząc kąciki gadzich warg do góry. Spostrzeżenie trafne, ale jak najbardziej obrócone w żart. Minią dwa, może trzy obroty nieba i dojdzie do siebie.

: 05 sty 2016, 18:48
autor: Oddech Pustyni
Zapach... zupełnie nowy, jakby przytłumiony, nieokreślony. Oddech dawno nie czuła czegoś takiego. Kiedy zaczęła się zastanawiać skąd kojarzy podobną woń, przypomniała sobie o ojcu. To... musiały być smoki, które przybyły tutaj niedawno, szczególnie jeden z nich.
Oddech otworzyła ślepia. Szybowała dosyć nisko i woń dotarła do jej nozdrzy zupełnie przypadkowo, kiedy jak zwykle dumała nad terenami Wspólnymi. Zaciekawiona poleciała w tamtym kierunku i z daleka dostrzegła las.
Smoczycy nie za bardzo widziało się lądowanie tutaj, ale nie mogła przecież odpuścić sobie takiej okazji. Zakołowała kilka razy niedaleko miejsca z którego dochodził zapach, a potem zapikowała, żeby przebić się przez osłonę z nagich gałęzi. Nie wylądowała zbyt zgrabnie, w końcu kiedy ostatnio przybywała do lasu w ten sposób, była o wiele mniejsza.
Połamała nieco gałęzi i zachwiała się przy zetknięciu z gruntem, ale ostatecznie nie straciła równowagi. Kiedy się wyprostowała, dostrzegła, że źródłem obcej woni były dwie dorosłe smoczyce, gawędzące kilka ogonów dalej. Ognista ruszyła ku nim, powolnym krokiem. Zapewne zdawały sobie sprawę z jej obecności, w końcu przybyła dosyć głośno, ale i tak nie chciała do nich podbiegać, żeby się z nią oswoiły.
Uh... Wybaczcie jeżeli wam psh-przeszkadzam– przystanęła niedaleko i bacznie się im przyjrzała. Ciekawe skąd tak lichy stan u jednej z nich –Jesteście... spoza bariery?– zapytała, po czym szybko im się skłoniła. Przecież nie mogła zapomnieć o grzeczności –Jestem Płomień Pustyni– głos Ognistej był bardzo spokojny i powolny, w zasadzie nie kojarzył się z zaciekawieniem czy ekscytacją, ale po podskakującej końcówce ogona i skrzydłach poruszonych co jakiś czas, dało się zorientować, że jest zainteresowana nieznajomymi.

: 05 sty 2016, 20:11
autor: Lilliathreven
Lilliath parsknęła śmiechem. Ogryzek? Trafne porównanie, a do tego zabawne. Byle nie nazywała jej tak na stałe, albo przy tych wszystkich nowych smokach. Zresztą, całkiem niedługo wróci do dobrej kondycji i o tym epizodzie będzie można zapomnieć. Szkoda, że tak brakowało jej sił, kiedy wokół było tyle do poznania! Ciekawskie ślepia smoczycy spoczęły na miejscu, z którego doszedł dźwięk łamanych gałęzi a potem.. upadku na ziemię? Chyba tak. Kiedy skupiła wzrok na drzewach, spostrzegła jasnoskórą... a nie, jasnołuską smoczycę. Tak jej się zdawało, może to samiec?
Im przybysz był bliżej, tym zaciekawienie i ekscytacja Lilliath rosły. Widziała także coraz więcej szczegółów i poczuła zapach... bardzo silny zapach siarki. Ugh, co to takiego?! Jej nozdrza, mocno wyczulone, by wyłapywać w zimnie choćby drobny zapach zwierzyny, teraz zostały sponiewierane przez woń tej obcej, nieznajomej pustynnej. Swoją drogą, powietrzna pierwszy raz widziała smoka pustynnego – w wysokich górach pokrytych śniegiem na próżno byłoby takich szukać.
Witaj, Płomieniu Pustyni. Nie przeszkadzasz, szczerze mówiąc liczyłam na spotkanie kogoś stąd. – rzekła melodyjnym, spokojnym głosem i dopiero teraz uświadomiła sobie, że Kruczopióry pachniał identycznie, choć jego woń nie była tak intensywna. Teraz mogła przyjrzeć się uważniej tej pustynnej. Imię nadzwyczaj do niej pasowało. Jej pysk był... ciekawy, niepowtarzalny. I te rogi... Nie mówiąc o reszcie doskonałego ciała.
Jestem Lilliathreven i tak, obie pochodzimy spoza bariery. Nasz dom jest daleko stąd.. – w jej błękitnych ślepiach pojawił się cień smutku i tęsknoty, ale zaraz potem zerknęła na bliźniaczkę. Tyle wystarczyło, by znów się rozluźniła i poczuła przypływ energii.

: 05 sty 2016, 20:45
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth zgięła przednie łapy i pochyliła głowę, jakby las miał nagle zwalić się jej na łeb. Otworzyła pysk, ale nawet nie odsłoniła kłów w geście jakiejś agresji. Uniosła za to skrzydła pochylając przód ciała jakby do skoku, albo odskoku. Pierwsze co zauważyła, to niemal białe skrzydła. Nie, to były beżowe łuski. Obca samica była naprawdę spora.
Onyksowa poprawiła swoją pozycję prostując przednie łapy oraz tylne. Ogon samicy przesunął się pod śniegiem wychylając tylko pomniejsze plamki czerni spod bieluśkiego puchu. Jeśli jej siostra była w słabszej kondycji, to Nadeithscallieth jak najbardziej była w pełni zdrowa. Elegancko schyliła głowę przed beżowo-łuską, powtarzając gest duszobliźniaczki z wytwornym, bardzo szlachetnym szczegółem w postaci przechylenia głowy nieco w prawo. Cały skłon nie był niedbały. Ćwiczyły go razem z Lilliathraven wiele razy.
Samica podniosła głowę zerkając jednym okiem na stojącą obok niej bliźniaczkę. Jej miłe słowa potwierdziła ciepłym uśmiechem, ale nie chciała milczeć. Dodała od siebie:
– To zaszczyt spotkać domownika tych krain, Płomieniu Pustyni. Ja jestem Nadeithscallieth. Gdybyś poprosiła, wyszłybyśmy z lasu, żebyś nie musiała niepotrzebnie ryzykować lądowania w lesie – powiedziała bardzo uprzejmym, troskliwym głosem.
Nozdrza Nadeithscallieth rozszerzyły się, kiedy wyczuła niezbyt przyjemny zapach siarki. Co to było? Przekrzywiła czarny łeb przyglądając się Płomieniowi Pustyni.

: 06 sty 2016, 22:44
autor: Oddech Pustyni
Płomień milczała przez chwilę, dumając nad samicami. Jakoś dziwnie się czuła, stojąc naprzeciw kogoś spoza bariery, zupełnie jakby był to jakiś znak, żeby zainteresowała się swoim dawnym domem.
Kiedy się przedstawiła, jedna i druga, Ognista kłapnęła odruchowo szczękami. Jakoś zawsze tak robiła, kiedy pojawiało się coś nowego, czego nie mogła pojąć. Ich imiona brzmiały... jak Cieniste, tyle że dwa razy dłuższe! Jak ona miała to wymówić, kiedy zacinała się przy zwykłych słowach?
To nic...– odezwała się nagle, na wzmiankę o lądowaniu. Czyli jednak to zauważyły... –Myślałam, że ładniej przedrę się przez gałęzie– poruszyła się. Była nieco zakłopotana, ale na szczęście jej nijaki pysk niczego nie wyrażał –Tak czy inaczej jesteście tu... na jakiś czas?– skarciła się w myślach. Wiedziała, że nie powinna być zbyt wścibska, ale z drugiej strony nie mogła się powstrzymać –Wolne Stada otacza bah-bariera, toteż nie mogą się tu dostać smoki o złych zamiarach. Skoro tak, pewnie żadne z nas nie potraktuje was jako zagrożenie. Ciekawa jednak jestem czy czegoś szukacie, a może mogh-mogłabym wam jakoś pomóc. W sensie, spodziewacie się Wolnego po coś konkh-konkretnego?– Była ciekawa, ale miała nadzieję, że nie przytłoczy ich zbytnio pytaniami. Dziwne, że po tylu zawartych znajomościach, nadal przejmowała się takimi rzeczami. Szczęście, że przynajmniej smoczyce wydawały się dosyć otwarte.

: 07 sty 2016, 15:50
autor: Lilliathreven
Lilliath uśmiechnęła się uprzejmie do Płomienia. Pustynni i powietrzni mieli podobne cechy charakterystyczne wyglądu, więc próbowała się choć odrobinę utożsamiać z nowopoznaną smoczycą, chociaż to pierwszy raz, kiedy widziała smoka o takiej rasie.
Nie chciała opowiadać jej niczego zanudzającego własną historią, ale znając Nadeith, zaraz pewnie się wyrwie z opowiadaniem. Lill tego nie lubiła, wolała konkrety. Nie odebrała pytań Płomienia za wścibskość – sama na jej miejscu zapewne zachowywałaby się podobnie, albo nawet bardziej nachalnie, będąc ciekawą, skąd wzięła się tu nowa smocza osóbka. Nie to, że nie chciała jej o czymś opowiedzieć... nie potrafiła po prostu ładnie ubierać w słowa swoich myśli, nie robiła tego tak zręcznie, jak Nadeith. Z dwóch bliźniaczek, to tamta była lepszą rozmówczynią i dyplomatką. Lill była bardziej nastawiona na działanie.
Nadeith była tutaj pierwsza. Ciągnęło ją do innego świata, a ja nie mogłam zostawić jej samej, więc wyruszyłam, kiedy byłam gotowa. – rzekła melodyjnym głosem, patrząc z delikatnym uśmiechem na rozmówczynię, a od czasu do czasu zerkając też na siostrę. Nie była zdenerwowana czy spięta, tylko rozluźniona i w miarę swobodna, na ile pozwalał jej na to mróz. Nie chciała też, by tamta odebrała je jako zagrożenie.
Szczerze mówiąc, czuję się tutaj trochę zagubiona. Nie wiem co jest czym, kto kim, ani na kogo tutaj lepiej uważać lub też z kim warto by się spotkać. – wyznała szczerze, licząc, że szczerość będzie najlepszą drogą do zawarcia nowej, dobrej znajomości i zyskania zaufania Płomienia. Widziała w jej ślepiach coś, coś jakby... zainteresowanie. Jej pytania były oczywistym potwierdzeniem, była więc szansa, że uda im się zawrzeć nową przyjaźń.

: 07 sty 2016, 19:02
autor: Nocna Łuska
Oczywiście Nadeithscallieth była lepszą dyplomatką od Lilliathreven. Nie dało się ukryć, że Nadeith łatwiej przychodziło zawiązywanie nowych znajomości. Bardzo szybko zyskiwała sobie nowych przyjaciół. Ale miała też pewne, stanowcze podejście do zadań jakie dostawała. Została wyszkolona w konkretnym celu. Jakim? Stado Życia już się przekonało.
Samica poczekała aż siostra powie to co sama miała na końcu języka. Patrzyła na nią poważnie, bez uśmiechania się. Bo z czego się tu cieszyć, jak musiały się rozstać na kilka księżyców. Rozłąka była bolesna i chociaż czuła część duszobliźniaczki w swoim jestestwie, to brakowało jej fizycznej bliskości. Przed przylotem Lilliath, Nadeith wybadała już trochę tych terenów, jednak nadal tak naprawdę niewiele rozumiała z zasad tej krainy. Smoki tutaj były bardzo różne, jednak nie mogła odmówić im gościnności i przyjaznego nastawienia. Przez kilka rozmów przetoczyły się bardzo miłe gesty, jak chociażby zaproszenia do stad. To było... dziwne.
Nadeszła jej kolej na zabranie głosu w tej miłej rozmowie jakiej mogły się oddać w pięknej, leśnej scenerii. Nadeithscallieth skinęła głową siostrze.
– Czy ty przypadkiem nie jesteś członkiem stada zwanego "Ogniem"? Przepraszam, skojarzyło mi się to z siarką i smokiem, którego tu poznałam. On też przybył zza bariery i to całkiem niedługo przede mną. Jest przedstawicielem rasy zamieszkującej pustynie na wschód od Wolnych Stad – powiedziała wpatrując się intensywnie w jasno-łuską samicę. Skąd u niej porównanie rasy samicy z jednym z żywiołów, którymi – ciekawym zbiegiem okoliczności – nazywano tutejsze stada. To nie był jednak koniec jej wywodu.
– Ja tu przybyłam, żeby nauczyć się od waszych uzdrowicieli sztuki leczenia ran i chorób. Potem zamierzam wrócić do domu.
Po tych słowach spojrzała na siostrę. Ona już dobrze wiedziała, że Nadeithscallieth nie pozwoli jej na zwiędnięcie z tęsknoty za elfem.
– Chcemy nawiązać współpracę ze wszystkimi stadami, pozwoli to nam przetrwać w tym trudnym czasie.
Cała Nadeith, martwiła się o siostrę, która jeszcze regenerowała siły po męczącej podróży. Spojrzenie pary złotych ślepi padło na bardzo oryginalnym pysku obcej samicy. Szczególnie ciekawiło ją zacinanie się na głoskach. To było naprawdę interesujące jak wymawiała niektóre słowa.

: 07 sty 2016, 21:00
autor: Oddech Pustyni
Już znacznie uspokojona wypuściła powietrze, kiedy obie kontynuowały mówienie. O wiele łatwiej jej było podłapać i rozwinąć już rzucony temat, niż myśleć nad własnym. Kiedy zadawała pytania, nie czuła w końcu, że narusza jakieś prywatne strefy, a jedynie bada dokładnie to, na co same jej przyzwoliły.
Pierwsza, ta o krótszym imieniu wydawała się młodsza, chociaż było to tylko "psychologiczne" wrażenie, ponieważ obie smoczyce były podobne do siebie, gdyby nie liczyć wychudzenia jednej z nich. Na taką otwartość i nieskomplikowanie Oddech reagowała bardzo pozytywnie, więc kiedy tylko mniejsza tuszą skończyła mówić, pustynna miała już gotową odpowiedź.
Co do drugiej smoczycy. Ona również była konkretna, chociaż w jej ustach brzmiało to na zupełnie inny sposób. Na wzmiankę o poznanym Ognistym, Oddech przywołała do pamięci wszystkich członków stada. Ktoś spoza bariery, jakiś młodszy... Na myśl przychodził jej tylko Rudy, ale on przecież nie zgadzał się, jeżeli chodziło o opis rasy. Może Śmiały? Jego historii nie znała za dobrze, a na oko mógłby zamieszkiwać jakąś pustynię.
Ah... jestem przyf-przywódcą– zacięcie się przy wymówieniu swojego stanowiska jakoś dziwnie ją ubodło, ale nie dała tego po sobie poznać –Dowódcy na tych terenach, noszą w imieniu człon sss-stada któh-któremu przewodzą. Chyba tylko w przypadku Ognia jest to płomień lub ogień, reszta ma Cień, Życie lub Wodę– zatrzymała się na moment i znowu zerknęła na słabszą samicę –Skoro nie zamierzacie się nigdzie przył-przyłączać to macie co jeść i gdzie polować? Wiem, że taka gościna może wydawać się dziwna, może nie koniecznie wam, chociaż niekh-niektórzy tak sądzą, ale Wolni wiele zyskali dzięki smokom spoza bariery. Zresztą wciąż zyskują, bo wiele z nas, jak ten Ognisty o któh-którym wspomniałaś, pochodzi z daleka. Ważne, jednak żebyście pamiętały o granicach stad, co chyba wiecie. Nawet w największej gościnie jest i ter-terytorializm– ano tak, znowu zapomniała przerwach w mówieniu –Nie chcę się jednak powtarzać, ponieważ nie wiem ile już wiecie

: 08 sty 2016, 21:18
autor: Lilliathreven
W ślepiach Lilliath pojawiło się kilka iskier zainteresowania. Przez moment wyglądała jak zaciekawione nową zabawą dziecko, wysłuchujące niezwykle pasjonującej historii pełnej przygód. Bo tym było dla niej opuszczenie domu i... to wszystko, co tutaj zastała. Wielka niewiadoma i... no tak, chyba właśnie to była przygoda. A więc miały do czynienia z samą... przywódczynią! Niesamowite, doprawdy i szczerze poruszające tę bliźniaczkę. Może i Nadeith zdążyła przyzwyczaić się do tego typu spraw i poznawania tutejszych Przywódców, ale dla Lill było to pierwsze takie spotkanie! Teraz przyjrzała się nowo poznanej raz jeszcze. Dyskretnie zlustrowała jej sylwetkę, którą podziwiała już wcześniej i chyba domyśliła się, z jakiego powody to ona została wybrana przywódczynią. No... O ile została wybrana! Przecież Przywództwo mogło być dziedziczone, albo... albo wybierane przez poprzedniego przywódcę, albo na kilka jeszcze innych sposobów. Wysłuchała odpowiedzi pustynnej z rosnącym napięciem i zainteresowaniem.
Ja nie wiem jak Nadeith... Ona jest tutaj trochę dłużej. Nawet jeśli z kimś coś ustaliła, to zapewne nie spodziewała się mojego przybycia, nie wiem, czy... czy będziemy mogły razem polować. – odparła, pierwszy raz w życiu czując taką niepewność. Nie wiedziała, jak powinna się zachować i jak mówić w obecności przywódczyni. Czy powinna ją tytułować? Może nie powinna patrzeć jej wcześniej tak odważnie w ślepia? Może... powinna była się głębiej ukłonić, albo... Nie chciała też, żeby jej słowa zostały odebrane jako prośba, ale prawda była taka, że Lilliath nie miała skąd brać jedzenia. Kiedy tutaj wyruszyła, nie liczyło się nic, oprócz odnalezienia siostry i bycia przy niej. Kiedy to się stało, zaczęły pojawiać się nowe problemy...
Lilliath spojrzała na siostrę znacząco. Chciała, by powiedziała jej i Płomieniowi teraz to, co już wiedziała, co ustaliła. Przecież i ona musiała wiedzieć, na co mogą sobie pozwolić, a czego nie powinny robić – lub gdzie nie powinny tego robić.

: 08 sty 2016, 22:16
autor: Nocna Łuska
Nadeithscallieth lekko zamurowało. Spojrzała niepewnie na siostrę niepewnie. Jej zmieszanie było czymś więcej niż zwykłym zaskoczeniem. Obie bliźniaczki w swoich stronach nigdy nie widziały swoich alf. Królestwo było naprawdę ogromne. Tak wielkie, że spotkanie elfa Imrandaara i jego smoka graniczyło z cudem.
Ale jeśli cud spotkania Przywódczyni jednego z tutejszych stad miał miejsce właśnie teraz, nie odbierało to podniosłości tej chwili.
Podobnie jak jej siostra, nie wiedziała, co ma teraz zrobić, jak traktować samicę-alfę. Uznała, że nie będzie się przed nią kłaniać nisko, jakby to wypadało. Wyprężyła pierś i uniosła głowę wyżej. Zgięta masywna szyja i wyprostowana sylwetka w dumnej pozie musiała wystarczyć. Głupio by wyszło, gdyby ona się ukłoniła, a jej siostra stała jak słup.
Uśmiechnęła się w myślach na błądzące panicznie myśli jej duszobliźniaczki. Panika była tu najmniej wskazana. Trzeba było się zaprezentować jasno-łuskiej z jak najlepszej strony. Z tym, że w przypadku Lilliathreven było z wyglądem nieco gorzej.
– Tamten smok przynależy do Stada Życia – jedno sprostowanie mniej.
– Oczywiście. Nie będziemy przekraczać granic waszych terytoriów. Będziemy się trzymać tych terenów, które wydają nam się wspólne, bowiem widujemy tu smoki o różnych i podobnych woniach.
Wykręciła długą szyję, żeby na krótko spojrzeć w stronę siostry. Dzieliła się z nią dobrym pomysłem. Który wywołał u siostry bliźniaczki aprobatę. Powróciła pyskiem do Alfy.
– Udało mi się zdobyć zaufanie Cichych Wód i Dynamiki Życia. Oni pozwolili mi polować na swoich terenach łowieckich oraz zbierać zioła. Zaproponowałam im większość skarbów jakie przy okazji znajdę. Ja mam dość kamieni szlachetnych. Przez większość życia byłam wykorzystywana do wzbogacanie królestwa... – uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie. Była dumna ze swej zdolności. Cieszyła się, gdy traktowali ją jak najważniejszego smoka, trochę poniżej alfy. To prawdziwy cud, że udało się jej uciec. Ciekawe, czy wysłali grupę poszukiwawczą? Na szczęście Liliathreven miała tyle rozumu, żeby uciec, zanim by ją wykorzystali do wyśledzenia Nadeithscallieth.
– Jestem skłonna oddawać tobie połowę znalezionych kamieni szlachetnych w zamian za pozwolenie mi i mojej siostrze na wchodzenie na wasze tereny łowieckie.
Przymknęła oczy. Jej wargi poruszyły się, gdy onyksowa samica zaczęła niezrozumiałym językiem, wyszeptywać krótkie zaklęcie. Lilliathreven znała ów język: "Przybądź do mnie", obiło się jej o uszy.
Przed łapami Płomienia Pustyni zawirowały poderwane z ziemi płatki śniegu, które kręcąc się po krótkiej osi zasłoniły sobą pojawiający się sekret. Gdy zaklęcie się skończyło, a płatki opadły. Na śniegu leżał błyszczący akwamaryn.
Nadeithscalleith uśmiechnęła się delikatnie.
– To nie przekupstwo, pani Ognia. To drobny dar na dobry początek. Jesteśmy młode, ale nie do końca bezużyteczne. Moja siostra, Liliathreven chciałaby się uczyć i doskonalić się w walce u twoich smoków. Prosimy obie, o wskazówkę, gdzie mogłaby zasięgnąć nauki u jakiegoś wojownika, albo zwiadowcy.
Liliathreven czuła, że Nadeithscallieth zależy na jej dalszej nauce. Nauce, którą przerwała opuszczając ul.

/ Akwamaryn z moich zapasów.

: 12 sty 2016, 21:07
autor: Oddech Pustyni
Nie dało się ukryć, że czym dłużej trwała rozmowa, tym bardziej odznaczały się różnice w zachowaniach obu samic. Oddech zauważyła jak niepewność chudszej nieznajomej spotęgowała się, kiedy pustynna zdradziła swoje imię. Ognista szanowała przewodników, ale nigdy nie miała wrażenia, że stoją ponad innymi smokami, więc nie czuła też, że trzeba odnosić się do nich w jakiś wyjątkowy sposób. Szacunek w końcu należał się każdemu.
Dziwnie się poczuła, kiedy za moment ta odważniejsza wyprężyła pierś, jakby gotowa była zaraz postawić jej warunki do jakiegoś pojedynku. Tak czy inaczej Płomień nie skomentowała, żadnej z postaw, ani też nie zmieniła swojej.
Myślę, że Ogniści nie będą mieli ph-problemu z zaakceptowaniem was przez jakiś czas na swoich teh-terenach. Przekażę im wiadomość, żeby was nie atakowali– wyjaśniła mechanicznie, umysłem przylegając do słowa "królestwo". Zapytać, czy nie zapytać? Pierwszy raz słyszała taki termin. Jak się okazało nie była to jedyna zaskakująca rzecz, bowiem za moment samica znowu coś powiedziała, tym razem ledwie słyszalnie i korzystając z jeszcze dziwniejszych słów. Oddech przypatrywała się jej, jak zaczarowana.
Oh...– zerknęła na kamień, ale szybko przeniosła wzrok z powrotem na samiczki, jakby w obawie, że coś ważnego jej umknie jeśli nie będzie wystarczająco czujna –Jeżeli wam pasują takie warunki, to nam tym bah-bardziej– nie czuła się materialistką, ale ceniła wartość kamieni, szczególnie kiedy można je było wydać u Nauczyciela –Nie ma u nas zfia-zwiadowców, ale może chodzi ci o łowców. Póki co mamy w stadzie tyh-tylko jednego, niedawno mianowanego na swoją rangę, ale myślę, że jeżeli znajdzie dla was czas, byłby wartoss-wartościowym nauczycielem. Zwie się Ostatni Rozbłysk. Co do wojowników, najbardziej aktywna może być natsss-Nadciągająca Wichura, ale możecie zwrócić się jeszcze do Poszuki-wacza Kości– niby była jeszcze Wizja i Pożeracz, ale ich nie widziała na tyle dawno, że nie była pewna czy warto ich było wymieniać, póki byli nieobecni. Może czegoś szukali poza barierą?
... lub mnie– dorzuciła, jakby po namyśle. Chętnie dowiedziałaby się więcej o samotniczkach, a nauki zawsze przy tym pomagały.
Mogę jeszcze zapytać... czym jest to kh-królestwo o którym wspomniałaś?

: 15 sty 2016, 20:35
autor: Lilliathreven
To prawda. Lill brakowało jeszcze trochę ogłady. Siostra zawsze była... bardziej dostojna i z większą gracją wykonywała wszystkie te ukłony. Kiedy już Lilliath jej dorównywała, okazywało się, że tamta potrafiła wykonać coś jeszcze piękniej i doskonalej. To nie to, że jej zazdrościła, absolutnie nie. Podziwiała ją i zawsze motywowała do działania. Nigdy nie myślała o sobie jak o gorszej, bo też w tym celu nie było. Wystarczyło przecież, że wyglądały identycznie! Lilliath była lepsza w innych rzeczach, w których Nadeith nie była aż tak dobra.
Widząc reakcję siostry, szybszą i zdecydowanie różną od swojej, postanowiła szybko się uspokoić i przestać panikować. Ogarnęła swoje myśli i wyprostowała się. Szyję delikatnie wygięła, starając się ukazać w oczach alfy na lepszą, postawniejszą, zdrowszą. Musiały się prezentować jak najkorzystniej!
Lill póki co przysłuchiwała się rozmowie dwóch samic. Nadeith była tu dłużej i wiedziała od niej więcej, a więc logiczne, że to ona powinna była zająć się załatwieniem tego typu sprawy. Zaczynała się tu czuć trochę niepotrzebna, ale nie czuła się znudzona. Cały czas ukradkiem, albo i mniej dyskretnie przyglądała się Płomieniowi. Nie na tyle jednak, by wprowadzić ją w zakłopotanie, nie chciała być niegrzeczna.
Dziękuję, Płomieniu Pustyni. – skłoniła się jej z szacunkiem, podobnie jak wcześniej, ale głębiej i bardziej delikatnie, z większą starannością wykonując każdy, nawet najdrobniejszy ruch. – Jeśli Twój Łowca znajdzie czas, udam się do niego na nauki. – rzekła i zamilkła. To było jedyne, co mogła wtrącić, odpowiedź bowiem oczekiwana była od jej siostry, a Lill nie chciała wprowadzać do tej rozmowy niepotrzebnego zamętu.

: 19 sty 2016, 23:10
autor: Nocna Łuska
Pilnowanie obcej kultury w nowym domu było trudne, bo nawet jeśli się tego nie wstydziła, to czasami widziała zaskoczenie, nawet alfy, która jednak okazała się wspaniałomyślna.
Nadeithscallieth obiecała sobie już wcześniej, że nie wyrzeknie się tego kim jest. Obecność jej duszobliźniaczki dodawała jej sił i pewności siebie.
Zrobiła delikatny skłon głową przechylając go w bok i pochylając w dół, po czym podniosła wzrok na alfę.
– Jesteś dla nas wybawieniem, Płomieniu Pustyni. Nie będziemy wchodzić w drogę twojemu stadu – zapewniła delikatnie się uśmiechając do przywódczyni.
Chłodny wiatr zakołysał drzewami wygwizdując między gałązkami swoją monotonną nutę. Nadeithscallieth uniosła pysk w górę. Biała mgiełka od jej oddechu była natychmiast porywana przez wiatr znikała bez śladu, gdy samica wykonywała długi wydech.
– Zbliża się burza śnieżna – zawyrokowała i spojrzała na siostrę.
Lilliathreven wiedziała, że jej duszobliźniaczka spędziła wiele księżyców w wysokich górach, żeby nauczyć się wyczuwać burze – nie tylko śnieżne.
– Pochodzimy w krainy odległej stąd o kilka księżyców lotu. To królestwo – nazywają tak swoje terytoria władcy ludzi i elfów. W naszym przypadku jest to elf Imrandaar i jego wybranka. To para, która rządzi całym królestwem ludzi, elfów i smoków.
Tłumaczenie o królestwie zajęłoby im wiele czasu. Ale pamiętała, że Śmiały Kolec też pragnął wysłuchać ich opowieści i to jej podsunęło pewien pomysł.
– Nie mamy wiele czasu. Zanim rozpęta się tutaj prawdziwa zamieć. Ja i Lilliathreven z chęcią opowiemy o naszych stronach. Może spotkamy się w większym gronie i w jakimś bezpieczniejszym miejscu
To pytanie skierowała bezpośrednio do Płomienia Pustyni.
Lilliathreven była jeszcze zbyt słaba, żeby Nadeithscallieth chciała ryzykować jej zdrowiem. Poza tym alfa Ognia na jej oko też nie była przygotowana na stawienie czoła mroźnemu wiatrowi.

: 08 lut 2016, 22:27
autor: Brak Słów
Wrzos uznała, że magia to nawet fajna zabawa. Nadeithcallieth pokazała jej podstawy, więc biała samiczka postanowiła na tej podstawie poćwiczyć sobie sama, aby później móc się conieco popisać przed innymi swoimi umiejętnościami.
Stanęła pewnie, acz cała była zrelaksowana. Rozluźniała swoje ciało, chcąc razem z całym spięciem mięśni wyeliminować to, co nazywała szumem tła – myśli o otoczeniu, stres, ciekawość. Chciała z tego wszystkiego pozostawić jedynie odrobinę czujności, która by ją ostrzegła, gdyby ktoś nagle się pojawił obok niej. Ale nie mogła już słuchać ptasich pisków, nie mogła planować, co dziś zje na kolację, nie mogła myśleć, czy na pewno już jest spokojna.
Mała wpadła w swoją małą medytację i, patrząc w ziemię niewidzącym wzrokiem, próbowała wrócić do odczucia, które towarzyszyło jej w jej pierwszym spotkaniu z maddarą, choć tym razem bez zamykania ślepi. Intensywnie skupiała się na swoim ciele, na uczuciu, które towarzyszyło jej maddarze.
Przyjemny chłód, inny od mrozu na zewnątrz, ogarnął jej ciało. Skupiła się na nim. Siedział w jej łapach, ogonie, klatce piersiowej... Ale najintrnsywniej czuła go w łebku, w karku, przy podstawie czaszki. Był to pas, niby zimny strumyk, który rozpościerał się aż do tyłu jej gardła, na wskroś głowy. Oczyma wyobraźni widziala, jak między jej tkankami rozlana jest biała, gęsta ciecz, która przelewała się przy ruchach łba.
Miała ją. Była tam.
Pozostawila ją na chwilę, odłożyła na bok, do poczekalni, myśli o niej. Zaczęła pleść wyobrażenie. W jej myślach zaczął powstawać obraz pumy należącej do Sombre. Łeb zwierzęcia był trójkątny, smukły, o krótkim pysku ponad którym było nieduże wcięcie. Nos miała zlewający się z futrem, chropowary, o kształcie przekrojonej truskawki z dziurkami na brzegach. Po bokach czarnego nosa znajdowały się okrągłe oczy o czarnych, okrągłych źrenicach, niby dwa złote okręgi wyznaczające gotowość do walki. Wrzos nadała im lekką przejrzystość i dodała mały refleks światła pochodzący od słońca. Miały wyglądać, jak szklane, oprócz małych szarawych kącików od strony nosa.
Na czubku głowy kota wyobraziła sobie jego uszy. Przypomniała sobie te dziwne, kocie uszka. Średniej wielkości, tępo zakończone, Były sztywniejsze i twardsze w dotyku niż cala reszta, a przy tym bardziej aksamitne. Ich zewnętrzne brzegi przystroiła małymi ciemnymi fałdkami skóry, a wnętrze zakryła rzadkim, szarawym puchem.
Potem na myśl przyszły jej policzki zwierzęcia. Lekko krągłe, ponad rozciętą w pół wargą, miały lekko rzadsze futro i charakterystyczne wgłębienia, z których wytastał gąszcz wąsów. Wąsy te były grubsze niż zwykły włos, u dołu czarne i wchodzące w szarość u końca. Takie same sterczały, choć w mniejszej liczbie, z brwi kota.
Wrzos po zaznaczeniu wysuniętych kości policzkowych uznała łeb za zakończony i zaczęła we łbie układać ogólny obraz ciała.
Tułowie było lekko wyciągnięte, a i miało kształt inny, niż smoczy. Grzbiet, zamiast prosty, był wygięty w lekki łuczek, na brzegach którego odznaczały się barki i biodra kota. Brzuch był za to mniej esowaty niż smoczy – taki dziwnie prosty, na tyle, że nie sposób było odróżnić, gdzie kończą się żebra. Pozwalało na to tylko specyficzne wgłębienie ma bokach, między żebrami a biodrami, które przy okazji uwydatniało kręgosłup. Przedłużeniem kręgosłupa był za to puszysty ogon, dużo bardziej miękki niż cała reszta ciała. Długie futro opatulało muskularny, zwinny ogon, który miał taką samą grubość na całej długości, a zakończenie miał okrągłe.
Po przeciwnej stronie ogona, z ramion wyrastała muskularna szyja łącząca ciało z łbem. Mięśnie było widać przez fale na ciele, wgłębienia i uwypuklenia, na których futro błyszczało inaczej, niż gdyby było na gładkiej powierzchni.
Teraz zostały już tylko łapy. Wrzos dużo na nie patrzyła, gdy puma ją atakowała na treningu, więc zapamiętała, że byly zupełnie inne od smoczych. Ramię było nieco dłuższe i cieńsze, pewnie przez brak skrzydeł, a łokieć zawsze wystawał bardziej do tyłu. Najciekawsze jednak były zakończenia łap. Oczyma wyobraźni Wrzos widziała dziwaczne dla niej zgięcie palców, przez które między nadgarstkiem a środkiem łapy było spore wgłębienie. Palce były krótkie i kończyły się tępo, nie pokazując pazurów, które tkwiły wewnątrz. Spód łapy też był dziwny – czarna poduszka złożona z trzech półkolistych części, ponad którą, na każdym z palców, była znacznie mniejsza, owalna. Tylko na przednich łapach trochę wyżej na ramieniu widać też było mały paluszek z mniejszą poduszką, do niczego nie używany. Wszystkie poduszki w dotyku były jak nos, tyle że suche i twardsze.
Zauważyła na koniec, że przecież futro jest niewyraźne, więc dodała na całym ciele pantery czarne, połyskliwe włosie, na tyle gęste, z tak grubym podszerstkiem, by nie było widać skóry. Nie myślała jednak o każdym włosie z osobna, bo byłoby to zbyt wiele. Miało być czarne, błyszczące, miłe w dotyku i lekko ciepłe, oraz generalnie wyglądać jak futro – tyle wystarczyło.
Gdy Wrzos uznała swoje wyobrażenie za kompletne, spojrzała w lewo. Ciągle trzymając w wyobraźni ten skomplikowany obraz, zaczęła wydawać w myślach polecenia maddarze, aby ta przepłynęła w tamtym kierynku i tchnęła życie w jej obraz. Stworzona w wyobraźni Wrzosu kukiełka była w czasie przelewania maddary ustawiana, aby jej poza wyglądała ładnie.
Ustawiła ją jakiś ogon od siebie, a zadnie łapy miała lekko rozstawione. Ogon pumy skręcał w prawo, a ciało, miast wyprostowane, wyginało się lekko w stronę Wrzosu od połowy grzbietu. Przykurczone przednie łapy nieznacznie obniżały barki i łeb, który zwrócony był z kolei prosto w stronę pisklęcia, a złote oczy wpatrywały się weń, jak na polowaniu. Lewą przednią łapę Wrzos ustawiła jej zwyczajnie pod sobą, zwróconą na lekki skos ze względu na zgięcie ciała. Tylko prawą przednią łapę wyciągała przed siebie i w lewo, jakby właśnie była w trakcie robienia kroku.
Pisklę, po przelaniu maddary, wciąż skrzętnie utrzymywało całe wyobrażenie tak, jak miało być, raz na jakiś czas posyłając niewielkie impulsy many, by iluzja nie znikła. Chciała ją jeszcze ruszyć, by puma zrobiła krok... Ale wtedy już czuła się zbyt przeciążona. Jej umysł zaczął się rozpraszać, a iluzja rozmazywać.
Wrzos przez tą porażkę zamknęła w sobie maddarę, zdenerwowana smugami, jaki wystąpiły na kocie. I wszystko zniknęło. I znów był tylko twardy śnieg.
Pomarudziła na siebie chwilę pod nosem, po czym ruszyła w stronę Obozu.

Dodano: 2016-02-08, 20:44[/i] ]
Tak bardzo, jak lubiła próżnować, nie mogła sobie na próżnowanie pozwolić. Nie ważne, jak bardzo jej się nie chciało brać zadka w troki i wywlekać się z ciepłej groty na mróz, na śnieg, w którym jeszcze musiała brodzić ze względu na jej niewielkie rozmiary.
Westchnąwszy, rozejrzała się dookoła. Miejsce wyglądało na nawet zdatne do treningu. Zaczęła, standardowo, od obrania sobie obiektu, do którego by się można jakoś podkraść. O! O, jak cudownie! Na jednej z niższych gałęzi sosny siedziała sikorka – prawdziwy, żywy cel!
Mała wolnym ruchem przybliżyła się do ziemi. Nie chciała spłoszyć ptaka, a wiedziała, że te bardzo dobrze widzą i każdy zbyt szybki ruch w mig by go spłoszył. Jej brzuch zawisł niespełna szpon nad śniegiem, tak samo łeb na wyciągniętej do przodu szyi i wyprostowany za nią ogon. Skrzydła, njezbyt ciacno złożone, przyłożyła bardziej do boków, tak, by ani nie wystawały zbytnio ponad nią, ani też nie wpadały w śnieg. Przy okazji samiczka zadbała też o to, by wnętrze skrzydeł nie było widoczne z perspektywy sikorki, ponieważ malowały się na nich brązowe wzory mogące bardzo odbijać się od bieli podłoża. Łapki, mocno zgięte, wolniutkim ruchem rozstawiła nieco szerzej, aby stać stabilniej.
Wrzos spinała bardzo mięśnie, by mieć absolutną kontrolę nad swoimi ruchami – każde omsknięcie mogło spowodować porażkę.
Mając to na uwadze, pociągnęła przesunęła oczyma po okolicy, nie zmieniając pozycji głowy. Lekki wiatr muskał jej lewe ucho, a więc obrała sobie kilka obiektów po prawej za kryjówki. Chciała podejść do ptaka po łuku od tejże strony, aby nie narażać się na zwietrzenie przez ptaka. Sikorki co prawda nie miały zbyt ostrego węchu, ale Wrzos nie wiedziała o tym – zachowywała więc wszelką ostrożność.
Sunąc na przód, po swoim wyimaginowanym torze wyznaczonym krzywą przebiegającą za kilkoma krzakami i głazami, Wrzos ciągle miała na oku swą zdobycz. Gdy tylko zdawała się patrzeć w kierunku smoczycy, ta momentalnie zatrzymywała się w miejscu. Miała na uwadze, że ptaki rozglądają się także z bokiem główki zwruconym ku obserwowanemu terenowi, przez co dodatkowo w takich momentach spowalniała swoje ruchy. Ale gdy tylko ta odwróciła się – Wrzos przyspieszała. Skradanie nie mogło w końcu trwać wiecznie, bo z każdą chwilą szansa na to, że ptak odleci z byle powodu, zwiększała się.
Kroki samiczki zawsze były przemyślane. Kierowała swoje łapy tak, by nigdy nie stracić balansu, wciąż trzymając napięcie mięśni pozwalające na zupełną kontrolę ciała. Każdy krok zaczynał się od wyciągnięcia łapy do przodu wolnego, delikatnego obadania dotykiem terenu. Opuszczała kończynę coraz niżej i niżej, ugniatając śnieg, a gdy trafiała przypadkiem na jakąś gałązkę czy kępkę traw w międzyczasie, podnosiła lekko łapę i stawiała ją ponownie, obok. Nie mogła ryzykować trzaskiem czy poślizgnięciem się na pochyłości. Po sprawdzeniu palcami powierzchni i postawieniu ich na niej, dołączała doń resztę stopy. I tak każdy krok, w kółko i do znudzenia. Wrzoska zaczęło to z lekka nudzić, ale wiedziała, że nie można się niecierpliwić w czasie polowania. Prowadziło to tylko do pustego brzucha. Poza tym, zaczęła już to robić dość automatycznie.
Wrzos doczłapała się do pierwszej skałki, która miała być jej osłoną. Wchodząc za nią, przyspieszyła kroku, a gdy skierowała swoje kroki ku krzakowi bliżej ofiary, zwolniła na powrót. Korzystała z tego, że nie było jej w danym momencie widać. Ostrożnie, cicho jak cień podkradła się już po chwili do krzaka. Tutaj musiała niezwykle uważać, by nie poruszyć krzaka. Ba, nawet powietrza wokół niego nie mogła wzburzyć – byle podmuch mógł strącić śnieg z gołych gałązek i zdradzić jej obecność ofierze.
Wrzos już była za połową drogi, więc stwierdziła, iż nie zaszkodziłoby sprawdzić, czy wszystko robi dobrze. Sprawdziła, czy wiatr znów wieje tak, jak wcześniej – a wiał, prosto w nos Wrzosu, dając jej zapewnienie, że sikorka jej nie wyczuje. Z lekka poprawiła swą pozę, nieznacznie podnosząc ogon i skrzydła, gdyż zauważyła, że jeszcze chwilę temu jakoś same opadły niżej – albo to może po prostu śnieg zrobił się głębszy przy drzewie i krzakach? Ale mała musiała się otrząsnąć z niepotrzebnych myśli. Przecież była już tak blisko!
Jej kroki stały się jeszcze ostrożniejsze. Co rusz zastygała w miejscu, bojąc się uważnego wzroku ofiary. Ale ona nie widziała. A więc to już czas...
Gdy Wrzos uznała, że jest w stanie dosięgnąć sikorki jednym susem, prawie przylgnęła do ziemi. Czaiła się króciutką chwilę, aż zwierzę rozproszy się czymś. A i się nie zawiodła, bo ta wkrótce zaczęła układać sobie piórka dziobem, co wywołało na pysku Wrzosu lekki uśmiech. Nie no. Taka słodka. Nie może jej zjeść!
Wrzos zabujała biodrami i w mgnieniu oka skoczyła w stronę gałęzi. Ale zamiast wystawić pysk czy łapy, aby pojmać sikorkę, samiczka wystawiła tylko jedną łapę, którą w skoku uderzyła o gałąź, po czym wylądowała na ziemi. Spłoszona sikorka uciekła w las z cichym ćwierkiem zaskoczenia.
Ach, no – mruknęła Wrzos z zadowoleniem, machając wesoło końcówką ogona. Może wcale nie była taka zła.

Dodano: 2016-02-08, 22:27[/i] ]
Mimo swojego wrodzonego lenistwa, ostatnie treningi zaczęły w niej wyrabiać zwyczaj, że każdą naukę u innego smoka musi powtórzyć sama. Nawet, jeśli jej się bardzo nie chciało…
A bardzo, bardzo się jej nie chciało...
No ale nic. Czas – start!
Młoda samiczka ugięła mocno swoje białe łapki. Starała się, by jej ciało nie dotykało śniegu pod nią, ale łapy były zgięte najmocniej, jak tylko się da. Brązowo prążkowane skrzydełka rozwinęły się nisko nad ziemią, po to tylko, by się złożyć powoli, wpierw zbliżając palce, później wyginając nadgarstek, łokieć, aż w końcu przywodząc je bliżej ramieniem – tak, aby ich powierzchnia była jak najmniejsza przy zachowaniu stosownej, anatomicznej wygody. Tak złożone kończyny lekko uniosła, aby złożyć je na bokach grzbietu. Ogon także przy tym uniosła, nad ziemię, wyprostowany, nieznacznie ponad linię bioder. Swój łepek, który wcześniej opuściła i skuliła trochę bliżej barków, nie poruszał się, gdy spojrzała bezpośrednio w górę. Było to odruchowe spojrzenie, bo już wcześniej skakała po lesie i wiedziała, że może przypadkiem zahaczyć łbem o jakąś gałązkę – a to nigdy nie było przyjemne!
Tak starannie ustawiona w pozie do skoku, spięła mięśnie przednich łapek, jakby chciała się podnieść do siadu.Jednocześnie rzuciła z lekka łbem do tyłu, a ogonem w dół, pomagając sobie doprowadzić ciało do pionowej pozycji. W tym samym czasie, gdy wyciągała się w górę, jej tylne łapy odbiły ją mocno od ziemi jednym, silnym skurczem. Uważała, by ogon nie obił jej się o ziemię, bo dość już był poraniony, ale nie obyło się bez lekkiego ślizgu po śniegu.
Wrzos wyskoczyła tak prawie pionowo w górę, lekko tylko do przodu. Z łbem wyciągniętym ku niebu, podwinęła pod siebie przednie łapy, przyciskając je starannie od łokcia do nadgarstka do piersi. Chwilę później zrobiła to samo z tylnymi, gdy tylko te oddały już całą siłę ziemi i znalazły się ponad nią.
Całe ciało samiczki wyciągnęło się niby rozciągana przez kogoś guma. Biczowaty ogon zaczął jej się teraz lekko bujać na boki lub drgać delikatnie, korygując niewielkie odchylenia od toru lotu. Wkrótce jej ciało zwolniło, a gdy tylko Wrzos to odczuła, zgięła szyję i wystawiła łeb w przód. Zaraz za łbem i szyją powędrowała reszta szkieletu osiowego, zginając się w łuk kierujący ją na powrót ku ziemi. Gdy się już tak przekrzywiła w locie, jednocześnie zabrała swoje przednie łapy spod brzucha, by je wystawić do przodu i dołu na spotkanie śniegu. Tylne za to uniosły się w górę i biodra znalazły się ponad barkami, przywracając jej wyciągnięty, prosty kształt.
Obciągnięte palce przednich łap wkrótce dotknęły ziemi. Łapy te były lekko zgięte, a Wrzos, unosząc przy tym łeb aby się weń nie uderzyć, pozwoliła im się ugiąć bardziej pod naporem ciała, aby zamortyzować siłę skoku. Wystawiła też wtedy zadnie, które miały podobnie wylądować – miękko, na lekko rozluźnionych mięśniach, które się spinały stopniowo przy opadaniu ciała.
Postawiwszy na ziemi wszystkie cztery łapy, które już od razu były dość mocno zgięte, wystrzeliła z nich ponownie. Tym razem wyciągnęła się cała do przodu, nie tak bardzo w górę. Długim susem chciała przesunąć nisko nad ziemią na jak największą odległość. Nie chowała nawet pod siebie przednich łap, tylko od razu wystawiała je do przodu, aby spotkać glebę w dobodnym momencie. Gdy to się stało, wbiła w śnieg pazurki, coby się nie poślizgnąć, po czym mocno zgięła grzbiet, aby dostawić do nich również tylne. Zrobiła to jednak przesadnie, intuicyjnie stawiając je przed przednimi łapami, tak jakby okraczając je. Musiała przez to również przednimi łapkami zrobić kolejny krok, trzymając się na tylnych – inaczej zapewne wylądowałaby z pyskiem w białym puchu.
Po tych dwóch starannych skokach Wrzos skupiła się bardziej na szybkości swoich ruchów, która mogła przesądzić o powodzeniu jej polowań, skoro chciała być Łowcą. Wrzos poczęła skakać z boku na bok, odbijając się w przeróżnych kierunkach – raz jej łapy wybiły ją w bok, raz obracała się w locie za pomocą zarzuconego ogona, raz odpychała się od ziemi z przodu by dać susa do tyłu. Dla ćwiczeń skoczyła też na jakieś drzewo, składając na nim wpierw przednie, a później tylne kończyny. Szybko odbiła się wtedy, aby grawitacja nie zdążyła jej ściągnąć w dół, po czym mocnym skrętem tułowia obróciła się, by wylądować jak kot, na czterech łapach.
Po takiej zabawie już tylko w kilku długich susach dotarła do pobliskiego kamienia, na który wskoczyła jednym wysokim skokiem. Utrzymała na górze równowagę, po czym odbiła się lekko w górę, zamiast tylko w dół, jak to robiła zwykle przy przeskakiwaniu. Bardzo gwałtownie zarzuciła przy tym łbem pod siebie, pomagając sobie w tym ruchu ogonem, aby nadać swojemu ciału pęd potrzebny do obrotu. Przekoziołkowawszy w powietrzu w postaci skulonego kłębka, gdy znów poczuła, że jest w poziomej pozycji z grzbietem do góry, skorygowała swój lot przeciwnym do poprzedniego ruchem, jednocześnie wystawiając łapy do miękkiego lądowania.
Stanęła twardo na ziemi. Samiczce jakoś zakręciło się od tego w głowie i… już nie bardzo chciało jej się ćwiczyć.