OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Bez trudu dostrzegł zmianę ze spiętej, gotowej do skoku krwiożerczej bestii w odrodzoną, majestatyczną i ułożoną smoczycę, nieśmiało odwracającą ozdobiony zabójczymi kolcami łeb na bok. Jakby wojowniczka walczyła sama ze sobą, gasiła wewnętrzne instynkty nakazujące w tym momencie oderwać czaszkę ognistego od reszty i stawała się kimś kim chciała zostać, ale nie była pewna czy powinna. Popielaty zawahał się na moment, wsłuchując się głos cienistej. Czuł, że coś było nie tak. Nie powinien oceniać jej po pozorach.Na pysku wykwitł mu niewielki, acz pokrzepiająco ciepły uśmiech, kiedy przysiadł z lekko meandrującym ogonem z sobą, nie odrywając jadowicie szmaragdowego spojrzenia od delikatnie turkusowych ślepi Apokalipsy. Wskazówka, podpowiedź, szukał jakiegoś śladu, który podszepnie mu coś więcej niż półprzejrzysta mowa ciała nie zawsze adekwatna do stanu duchowego. Nie zareagował na pierwsze zdanie nieznajomej. Kochał ogień, a ten trawił wszystko na swojej drodze, zanim jeszcze Popielaty mógłby się chociaż zastanowić nad pogorzeliskami skutków igrania z tak potężnym żywiołem. Ślepia samca drgnęły, a uśmiech się wyostrzył, nabierając odcienia okrutnej satysfakcji z własnych czynów. To płomienie ją tutaj przyciągnęły. Buchające, śmiertelne, hipnotyzujące. Niemalże jakby właśnie sprawiła mu komplement.
– Zapytaj raczej, jak wiele drobnych istnień zdążyłem już zabić... – odparł makiawelicznym półszeptem, niemalże pełznącym mrocznym echem po półmroku osnuwającym okolicę. Przez pysk ognistego przemknął cień, ulotne wrażenie momentalnie wrzucone w niebyt wraz z prostującą się posturą szarołuskiego. Przez rozbudowaną muskulaturę młodego przeszedł niewyraźny dreszcz, kiedy nabrał w kolejną porcję gryzącego narkotyku i przywołał na pysk pulsujący, przyjacielski spokój. Powinien przestać udawać. I tak nikomu nie zaimponuje.
– To nie było niestosowne – Cichy pomruk ponownie rozległ się po polance ze stłumioną mocą, niemalże wchodząc w ostatnie słowa wybrzmiewające w paszczy wojowniczki. Zielone ślepia błysnęły rozbawieniem rozpraszając na moment błogą obojętność i delikatnie przymrużone wwiercając się w ciemnołuską rozmówczynię – Drrrrapieżne imię.
Prześlizgnął się lubieżnym wzrokiem po kształtnej sylwetce smoczycy, odbiegając wkrótce od niechcenia na zamienioną w smolisty popiół polankę, smutno emanującą podobnym, niemym pytaniem. Ile istnień zabił? Ile czasu zajmie temu miejscu ponowne odrodzenie się, przywrócenie do normalności i zapomnienie o tym dniu? Kiedy czarna otchłań zamieni się z powrotem w żyjącą i zieleniącą się roślinność, wypełniając gorejącą pustkę w sercu puszczy? Ostatni ognik zdążył zgasnąć pośród drgającego powietrza, kierując ukontentowany zniszczeniem pysk samca z powrotem ku cienistej. Wtedy do niego dotarło. Wojowniczka, wyćwiczona, zaprawiona w boju, ale mimo tego nie nosząca na smukłym ciele żadnych blizn. Zmroziło go na moment, gdy z dozą lęku w oczach z powrotem zerkał ku turkusowemu błękitowi zwierciadeł jej duszy. Chyba powinien się uważać na to co mówi. Bo zbyt długo nie pożyje.
– Czasami trzeba coś zniszczyć, żeby odbudowało się silniejszym – rzucił niby luźno w powietrze, kwitując całą przegryzioną spalenizną rzeczywistość wokół. Rozluźniony ton zabrzmiał jakby lękiem, strachem, chwiejnością. Był cichszy. Zdecydowanie.
– Mnie zwą Zmarnowany Świt.
Wziął bezszelestny wdech pod nosem, zbierając siły po bluźnierczym akcie, który właśnie cichł gdzieś pomiędzy nićmi płaszczyzny wszechświata. Skłamał. Krwiożercza mogła coś wyczuć, nerwowość, zmianę w zachowaniu, ale tylko na tą jedna krótką chwilę, gwałtownie zepchniętą z piedestału przez dominujący spokój. Maska, pod kolejną maską. Ale czy życie nie jest jedynie jednym wielkim kłamstwem losu?
– Brzmisz jakby ci zależało na tym skrawku przyrody... – zarzucił jej mrużąc ślepia i szybko zmieniając temat. Przesunął się wzrokiem na moment po jej kusząco gładkiej szyi, z powrotem wracając do wiązania niewygodnego kontaktu wzrokowego. – ...Czemu?