Strona 9 z 34

: 13 wrz 2015, 19:04
autor: Słodycz Zbawienia

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Dla młodych smoków to, że ktoś posiada kompana zwykle jest po prostu intrygujące. Ale to właśnie piękno całej tej więzi. Połączenie dwóch zupełnie różnych umysłów, pozwolenie im na współpracę i wzajemne zrozumienie. Choć rozumieć można się i bez tego. Na tą myśl moja łapa powędrowała do dziwnego naszyjnika zawieszonego na mojej szyi, po czym powróciła na grzbiet Kuramy. Tak. Cierpienie, niezależnie od gatunku, objawia się tak samo. Ból bardzo łatwo wyczytać ze ślepi. Nie trzeba znać myśli i uczuć.
Zabłąkana całkiem nieźle kombinowała w kwestii ziół. – Macierzanka to najlepszy wybór. W zależności od ogólnego stanu smoka, można także spróbować z lulkiem, dla uśmierzenia bólu. Żywokost albo tasznik też byłby dobry. Wywar z topoli też się sprawdzi. Lawenda przeciwzapalnie. Ciekawi mnie jednak, dlaczego nie wspomniałaś o ślazie. Jak twoim zdaniem powstała ta rana? – zapytałam. Na moim pysku widniał delikatny uśmiech, a ja spoglądałam to na kleryczkę, to na ranę.

: 13 wrz 2015, 22:47
autor: Azyl Zabłąkanych
Mimo wszystko jednak, jeżeli Zabłąkana miałaby wejść głębiej w temat przyjaźni pomiędzy dwoma gatunkami, zapewne uznałaby, iż więź, którą nakłada Nauczyciel, wcale nie jest istotna. Gdyby młoda kleryczka miała wybierać, wolałaby zgarnąć wdzięczność i przyjaźń zwierzęcia w zupełnie inny sposób. Na polowaniu, podczas bitwy, robiąc dla niego małą przysługę – bądź po prostu będąc przy nim tak długo i tak często, aż ono samo przekona się do jej osoby i samo zadecyduje o tym, czy będzie chciało jej towarzyszyć. Zbudować więź pomiędzy nimi poprzez głębokie zaufanie, jednak bez połączenia umysłów, bez wgłębiania się w najbardziej odległe zakamarki osobowości i myśli. Nie wykluczała opcji, iż z tą linką, która łączy oba stworzenia, jest inaczej – mimo to jednak nie czuła się do końca komfortowo z myślą, iż kiedyś poszłaby do Nauczyciela, zażądała kompana za odpowiednią ilość kamieni i zwyczajnie w świecie... go dostała. Być może kiedyś będzie miała okazję działać inaczej.
Powracając jednak do kwestii rany, Zabłąkana poruszyła się wyraźnie, słysząc pytanie. Zmrużyła nieco ślepia, a ogon drgnął, jakby podenerwowany.
A jest spowodowana magicznie? – spytała niepewnie, zerkając na ogon po raz kolejny i starając się bardziej wnikliwie dojść do tego, jak powstało oparzenie. – Wiele smoków umie robić różne małe cuda z ogniem, lodem czy też jadem wydobywającym się z pysków, więc dlatego skłaniałam się raczej ku takiej opcji... – wytłumaczyła. Słyszała o kulach, pasmach ognia i innych rzeczach, które potrafią robić niektórzy wojownicy i nawet nie-wojownicy – chociaż ona sama raczej nie. Poza tym, niedawno miała okazję spotkać się z takim sposobem ataku podczas nauki z Oddechem Pustyni. Być może to wspomnienie, które jednak gdzieś kryło się w zakamarkach jej umysłu również miało wpływ na tę odpowiedź?
W takim razie jak mogę skutecznie poznać, czy rana była spowodowana magią, czy też nie? – spytała. Wcześniej była przekonana, że maddara pozostawia po sobie w ranie jakiś ślad – najczęściej zwyczajnie swoją delikatną, wibrującą obecność. Być może jednak się myliła, albo po prostu to przeoczyła?

: 14 wrz 2015, 9:09
autor: Słodycz Zbawienia
Gdyby tylko Zabłąkana wiedziała, jak bardzo się myli w kwestii kompanów. Po pierwsze dlatego, że Nauczyciel nie nakłada żadnej więzi. On jest jedynie przewodnikiem. Kimś, kto daje wskazówki i kieruje w odpowiednią stronę. Po drugie, nawet po zapłaceniu nie jest pewne, że kompana będzie się miało. W końcu smok może się okazać zbyt nieroztropny i nieodpowiedzialny. A Nauczyciel stoi na straży, aby takie smoki kompanów nie miały. Poza tym, czy bezpiecznie byłoby wprowadzić wilka do obozu, wilka, który nie jest połączony więzią ze smokiem. Uzdrowiciel powinien to wiedzieć. Bez więzi jest to po prostu drapieżnik, który zaatakuje, gdy wyczuje okazję.
Słysząc słowa młodej kleryczki przechyliłam lekko łeb na bok. – Najprościej byłoby zapytać smoka. – stwierdziłam, śmiejąc się cicho. – Nawet jeśli jest nieprzytomny, to i tak często dostaje napary do wypicia, więc trzeba go obudzić. Czasami można to stwierdzić na ślepię. W tej sytuacji rana jest zbyt dokładna. Nawet dobrze wprawiony w zianiu smok nie będzie w stanie zrobić pewnych rzeczy. Gdyby był to smoczy ogień, krawędzie byłyby raczej nieregularne, a kilka łusek poza obrębem także nosiło by ślady, chociażby osmalenia. – dodałam, wskazując na regularny kształt, jakby ktoś go narysował pazurem. – Można też sprawdzić. W przypadku ran nieco poważniejszych niż zwykłe zadrapania, zawsze sprawdzam co się stało. Wystarczy przyłożyć łapę do ciała smoka i wysłać nieco magii, aby przesondowała organizm. Wtedy wiadomo, czy mamy do czynienia z uszkodzeniem narządów wewnętrznych, czy doszło do krwawienia wewnętrznego. Dzięki temu masz pełen obraz tego, jak wygląda rana. – dodałam i kiwnęłam łbem w stronę ogona. – To teraz spróbuj to wyleczyć. Pomińmy etap ziół.

: 14 wrz 2015, 21:24
autor: Azyl Zabłąkanych
Przejęzyczenie. Więź, którą nakładano pod okiem Nauczyciela.
Tak czy inaczej, należało mieć na uwadze to, skąd wywodziła się Zabłąkana Łuska. Początkowe księżyce jej życia bardzo mocno ukształtowały jej światopogląd – a był on wolny od maddary, która jednak przejawia się w więzi kompana ze smokiem. Być może również przez życie poza barierą, nierzadko z obecnością zwierząt, miała ona do nich nieco większe zaufanie, niż Uzdrowicielka. Albo zwyczajnie żyła marzeniami – tak czy inaczej, wierzyła w to, że przy odpowiednim wychowaniu udałoby się jej zaprzyjaźnić z kompanem. Być może nieprawidłowo, być może prawidłowo. Była jeszcze tak młoda, że jej myślenie mogło zmienić się o kilkadziesiąt stopni w przyszłości.
No tak – odmruknęła jedynie, uśmiechając się niepewnie kącikiem ust. Cały czas bowiem jej umysł zaprzątały myśli dotyczące ran magicznych. Była wręcz bowiem przekonana, iż maddara w jakiś sposób w nich zostaje – jako delikatne wibracje, cząsteczki. Cokolwiek, co można wyczuć, o ile ma się pewną wiedzę i doświadczenie.
Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, ostatecznie stwierdzając, że ewentualnie zapyta się o to jeszcze inną osobę, skoro poznała już zdanie Słodyczy Zbawienia. Na kolejne jej słowa jedynie skinęła porozumiewawczo łbem, jakby dając znak, iż wszystko zrozumiała, a potem przystąpiła do pracy, tak, jak poprosiła ją o to nauczycielka.
Zbliżyła się delikatnie do iluzji ogona i łagodnie położyła na niej łapę, przymykając ślepia. Palce zatrzymały się kilka łusek od rany – nie chciała, aby przypadkiem naruszyła nimi jej strukturę. Zaczerpnęła powietrza i wypuściła je powoli, wraz z tym przygotowując umysł do użycia maddary. Odrzuciła od siebie wszelkie myśli o nauce, wszelkie obawy i marzenia, które krążyły gdzieś w zakamarkach jej łba, aż pozostała jedynie rana i wizja wyleczenia jej.
Powoli, używając do tego maddary, badała jej strukturę, jakby ponownie sprawdzając, jak ona wygląda. Jednocześnie powoli układała sobie plan działania.
Przystąpiła do faktycznej pracy dopiero po kilku dłuższych chwilach, gdy połączyła w umyśle kawałki układanki. Nie chciała robić tego na żywo, bez wcześniejszego przygotowania – wciąż nie miała wprawy, dlatego wolała być zabezpieczona i pewna, że o niczym nie zapomni.
Zaczęła od doprowadzenia ogona do względnego porządku. Nie chciała, aby cokolwiek dostało się do środka rany i wywołało infekcję, więc oczywistym było, iż będzie starała się temu zapobiec. Usunęła z rany wszystkie obce ciała, wszelki piasek i inne zanieczyszczenia, a także bakterie i inne drobne organizmy – szczególnie ostrożnie robiła to tam, gdzie skóra była pokryta pęcherzami. Oprócz tego wyeliminowała również wszelkie martwe tkanki.
Potem – naczynia krwionośne. Sprawnie przyśpieszyła regenerację ich ścianek, pamiętając o tym, aby nadać tkankom odpowiednie właściwości, aby pracowały równie dobrze, jak wcześniej. Stały się spójne, elastyczne i – przede wszystkim – wytrzymałe.
Działała od najgłębszej części rany, aż do zewnętrznej. Wpierw chłodząc i nawilżając poparzone miejsca, zregenerowała wszystkie ubytki "wewnątrz" – zadbała o to, aby połączyć odpowiednio nerwy, aby ustawić w odpowiednich miejscach gruczoły i bodźce, jeżeli mięśnie również zostały w jakikolwiek sposób naruszone – zajęła się i nimi.
Następnie, gdy już upewniła się, że pod skórą nie pozostało już nic, czym mogła się zająć, przeszła do samej zewnętrznej części rany. Używając do tego niewielkich ilości maddary, ostrożnie przekuła powstałe bąble i pozbyła się wszystkiego tego, co miało z tym związek, a potem dokładnie jeszcze raz oczyściła te miejsca. Następnie zregenerowała i skórę, dbając o to, aby nabrała odpowiednich właściwości, a także pilnując, aby miejsca pęcherzy przyzwoicie się zagoiły. Dopiero na samym końcu usnęła ona te łuski, którym jej maddara nie mogła już pomóc, a następnie wygładziła naskórek i zajęła się tymi łuskami, które była w stanie zregenerować. Przywróciwszy je do pierwotnego stanu, wspomogła regenerację pozostałych, pilnując, aby przybrały one odpowiedni kształt, formę, a także właściwości – między innymi kolor i twardość.
Gdy upewniła się, że nie zapomniała o niczym, otworzyła powoli ślepia i spoglądając wpierw przez chwilę na swe dzieło krytycznym okiem, potem przeniosła wzrok na Uzdrowicielkę, jakby czekając na werdykt. Miała nadzieję, iż poszło jej dobrze i nie zamotała się, wykonując wszystkie te czynności.

: 14 wrz 2015, 22:43
autor: Słodycz Zbawienia
Gdyby tylko Zabłąkana wiedziała, skąd ja się wywodzę. Co prawda przez wiele księżyców jestem tutaj, ale początek, czas, gdy młody umysł się kształtuje spędziłam poza barierą. I to właśnie ona nauczyła mnie szacunku dla życia, ale i tego, że drapieżnik jest jedynie drapieżnikiem. Bez wystarczająco silnych bodźców nie zmieni się jego zachowania.
Przyglądałam się kleryczce, jednocześnie czując jej działania. W końcu pracowała na moim tworze.
Kilka razy zmrużyłam lekko ślepia, ale nie komentowałam. Postanowiłam poczekać do momentu, aż skończy. – W gruncie rzeczy poszło ci całkiem nieźle. Mam jednak kilka uwag. – stwierdziłam. Mimo to mój głos był spokojny i łagodny. Kojący. – Gdy zabierasz się do oczyszczania rany, rób wszystko na raz. Lepiej pozbyć się wszystkich martwych, sparzonych komórek i łusek od razu. Dzięki temu unikasz powikłań, bo ze spalonych łusek w międzyczasie drobinki mogą się dostać do środka. Później nie wiadomo co się z tym stanie. – wyjaśniłam. – Jeszcze kwestia naczyń krwionośnych. W takiej sytuacji na samym początku krwawienia nie ma. Ale gdy pozbywasz się spalonych komórek i tkanek, może do tego dojść, bo naczynia krwionośne są przerwane. Albo zamykasz je przed oczyszczeniem rany i je odbudowujesz, albo zamykasz po oczyszczeniu. Ale później musisz jeszcze raz oczyścić ranę z krwi. – dodałam i oblizałam moje gadzie wargi, delikatnie gładząc Kuramę po grzbiecie. – Nie musisz się aż tak skupiać na odtwarzaniu łusek. Któryś księżyc bez nich nie zabije smoka. Wystarczy przyspieszyć ich wzrost. Gdy masz do czynienia z poważnymi ranami czy kilkoma rannymi smokami, lepiej oszczędzać energię. Powiedz mi jeszcze. Co czułaś, zajmując się tą raną?

: 15 wrz 2015, 17:45
autor: Azyl Zabłąkanych
Zerknęła wyczekująco na Słodycz. Ta jednak napotkała spojrzenie młódki i przekazała jej swoje uwagi, na które Zabłąkana zareagowała kilkukrotnym, porozumiewawczym skinieniem łbem.
Zapamiętam. – Uśmiechnęła się wesoło, odpowiadając na pierwsze kilka zdań. Gdy jednak Ognista przeszła do spraw związanych z łuskami, tutaj ich poglądy nie zgadzały się aż tak bardzo.
Myślę, że jeśli wiem, że mam czas, nikt inny się do mnie nie zgłosi, a także rana nie jest poważna, nie muszę się oszczędzać w używaniu maddary. Mimo wszystko to łuski przyjmują na siebie większość obrażeń, skóra ich pozbawiona jest słaba i delikatna, podatna na obrażenia. Zapewne wielu ucieszyłoby się, gdybym zrobiła teoretycznie niewiele, a pozbawiła ich wątpliwej przyjemności nie posiadania łusek przez jakiś czas – wytłumaczyła, a na usta cisnął się jej pogodny uśmiech.
Ten jednak zgasł i został zastąpiony przez zamyślenie, gdy usłyszała kolejne pytanie. Milczała przez kilka chwil, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć Uzdrowicielce. Nie była pewna, czy miała ona na myśli odczucia, czy też nieco inne, "wyższe" cele.
Skupienie. Odpowiedzialność, bo każde leczenie wiążę się ze zdrowiem smoka. Z jednej strony nieco obawiałam się efektu i twojej reakcji, a z drugiej jednak mam pewne podstawy, aby wierzyć w swoje umiejętności... W końcu Jesień pokazała mi już nieco. – Uśmiechnęła się słabo. – Ale też więź z maddarą, przede wszystkim. Starałam się maksymalnie odrzucić myśli, żeby jak najlepiej skupić się na posługiwaniu magią.
Cóż, nie była pewna, czy dobrze zinterpretowała pytanie. Wydawało się ono tak proste, że... aż trudne. Podejrzane. Ale co mogła zrobić innego, niż odpowiedzieć?

: 15 wrz 2015, 19:26
autor: Słodycz Zbawienia
Uśmiechnęłam się lekko na słowa kleryczki, chociaż pokręciłam lekko łbem. Nie przerywałam jej jednak, chcąc wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Moje komentarze mogłyby wpłynąć na nią niekorzystnie i nie usłyszałabym prawdy. – Z jednej strony masz rację. Dzięki łuskom jesteśmy w stanie wytrzymać więcej, niż taki chochlik chociażby, który ma jedynie cienką skórę. Najważniejsze jednak w tej kwestii jest to, aby odpowiedzieć sobie na pewne pytanie. Czym zajmuje się uzdrowiciel? – zamilkłam na chwilę, dając jej czas na przemyślenie sobie tego. – Tak naprawdę naszą rolą jest wspieranie organizmów, smoków i ich kompanów. To, co robimy za pomocą ziół i naszej magii to tak naprawdę przyspieszenie naturalnych procesów i wyeliminowanie niepożądanych konsekwencji. Wystarczy spojrzeć na pierwszego pacjenta z brzegu. Gdy przychodzi do ciebie ktoś, kto ma rozciętą skórę, to krew nie leje mu się strumieniami, pozostawiając za sobą krwawy szlak. Każdy zdążyłby się wykrwawić w drodze z areny do obozu, chociażby. Pojawiają się strupy, które spowalniają utratę krwi. Organizm sam by sobie z tym poradził. Ale trwałoby to strasznie długo. Każdy gwałtowniejszy ruch wiązałby się z pęknięciem strupów i krwawieniem. I tutaj wkraczamy my. Przyspieszamy regenerację, oczyszczamy rany. Pomagamy organizmowi. Nie możemy jednak robić za niego wszystkiego. Smocze ciała nie mogą stracić tej naturalnej własności do samoregeneracji. W innym przypadku każdy smok będzie musiał mieć prywatnego uzdrowiciela, bo każda rana będzie dla niego śmiertelnym zagrożeniem. – wyjaśniłam, lekko się uśmiechając. Co jakiś czas robiłam krótkie przerwy, aby moje słowa nie stały się jedynie szumiącym potokiem, ale żeby dotarły do umysłu Zabłąkanej. – Odnośnie drugiej kwestii. Nie bój się efektów i reakcji innych. Tak jak łowcy zdarza się nie podkraść do zwierzyny, tak czarodziejowi nie udaje się bariera, tak wojownikowi zdarza się nie trafić podczas ataku. Tak samo tobie ma prawo coś nie wyjść. I nie obwiniaj się w takich sytuacjach. To sprawi, że zamkniesz się na swoją wiedzę i umiejętności, a magią nie będziesz w stanie zrobić nic. – dodałam, spoglądając na nią z czymś na kształt otuchy w ślepiach. – Postaraj się wypracować płynne przejście w stan skupienia. Powinno to przychodzić naturalnie, żebyś nie musiała ze sobą walczyć.

: 15 wrz 2015, 20:49
autor: Azyl Zabłąkanych
Przekrzywiła delikatnie łepek.
Nikt nie mówi tutaj o stwarzaniu czegoś zupełnie nowego – stwierdziła pogodnie. – Wspomagam wzrost łusek, ale przecież nie muszę robić tego do końca. Mogę doprowadzić go na przykład jedynie do momentu, w którym smok już nie będzie tak... delikatny, jak byłby na samym początku. – Powiedziała. – Ale oczywiście masz rację. Nigdy nie myślałam o tym w takich kategoriach – to znaczy, że organizm mógłby przystosować się do tego, iż cały czas działa na nim maddara i w końcu powoli tracić swoje właściwości. – Skinęła lekko łbem, jakby dziękując. Między innymi – za poszerzenie horyzontów.
Ze swego rodzaju zaskoczeniem i zadowoleniem jednocześnie stwierdziła, iż nauka ze Słodyczą Zbawienia wydawała jej się o wiele bardziej interesująca, niż z Jesienią Bzów. A może po prostu z tą drugą nie doszły jeszcze tak daleko, aby naukę można było uznać za tak fascynującą?
Doceniała to, że Uzdrowicielka Ognia zadawała jej wiele pytań – i, co najważniejsze, dopuszczała wiele odpowiedzi. Mogły niemal wymieniać się swoimi poglądami i informacjami, a Zabłąkana – przede wszystkim – uczyła się. Uczyła się bardzo, bardzo dużo.
Potem jednak przeszły o kolejnej kwestii.
Myślę jednak, że na Uzdrowicielu kładziona jest o wiele większa presja. Ale znów masz rację... i dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko, przyjaźnie. Gest ten sprawiał wrażenie naprawdę wdzięcznego.
Jeżeli zaś o maddarę chodzi, odezwała się po raz kolejny.
To prawda. Szanuję maddarę, jednak pod barierą zetknęłam się z nią po raz pierwszy i mam wrażenie, że czasami nie ma ochoty mnie słuchać, a ja również mam problemy z zapanowaniem nad nią i umysłem – zaśmiała się cicho.
Potem jednak nastąpiła cisza, a Azyl po raz kolejny przechyliła nieco łeb. Czyżby robiły sobie przerwę od leczenia samego w sobie?
Zakładam, że nie skończyłyśmy na tej jednej ranie, prawda? – Uśmiechnęła się.

: 15 wrz 2015, 23:41
autor: Słodycz Zbawienia
Pokiwałam powoli łbem. Nie oczekiwałam, że Zabłąkana bez namysłu zgodzi się ze mną i będzie podążać za moimi słowami. Dobrze, że myśli. Wszak dla uzdrowiciela to bardzo cenna umiejętność. Ale i dla smoka samego w sobie. Przynajmniej są mniejsze szanse, że ktoś ją zmanipuluje i wykorzysta. – W pewnym sensie masz rację. Jeśli przybywasz do smoka tak rannego, że jego serce ledwo bije i nie uda ci się go uratować, jego bliscy oskarżą ciebie. Nie smoka, który zranił. Nie smoka, który się nie obronił. Tego, kto choć robił co mógł, nie był w stanie wygrać z czasem. – stwierdziłam. Nie chciałam jednak dołować Zabłąkanej. – Miałam kiedyś taką sytuację. Wojownik Cienia zmarł mi na łapach. Drugi wojownik Cienia rozwalił mu łeb tak, że ciężko było rozróżnić poszczególne fragmenty czaszki. Jego śmierć spadła na mnie. Myślałam, że się na mnie rzucą. – pokręciłam lekko łbem, śmiejąc się cicho. – A później i tak pomagałam Cienistym. Grunt, żebyś nie dała się stłamsić. Niech sobie mówią, co chcą. Znaj swoją wartość. A gdy coś ci nie wyjdzie, pomyśl o tych wszystkich, którym pomogłaś. – dodałam i wysłuchałam Łuski na temat magii. – Jeśli mam być bardzo dokładna, cały czas miałaś ją w sobie. Choć mogłaś tego nie wiedzieć. – mrugnęłam do niej wesoło. – Ja też wychowałam się poza tymi terenami. Jednak przybyłam tutaj świadoma magii i większości zasad panujących pośród wolnych stad. Problemy z kontrolą magii odzwierciedlają twój stan ducha. Spróbuj znaleźć nieco czasu i usiądź w jakimś cichym, mało uczęszczanym miejscu. Zamknij ślepia i wsłuchaj się w siebie. Poczuj jak krew płynie po twoim ciele. Skup się na biciu serca, ruchach płuc. W końcu poczuj magię. Energię, która pozwala ci żyć w taki sposób. Zrozum ją. Zrozum, jak otula twój organizm. Powinno być ci łatwiej. – uśmiechnęłam się lekko i przechyliłam łeb lekko na prawo. – Oczywiście, że nie. Jednak wbrew pozorom sztuka uzdrawiania to coś więcej niż tylko zioła i regeneracja tkanek. Poza tym, żadna iluzja nie przygotuje cię w pełni. Zawsze zdarzy się coś, co wyjdzie poza schemat. Uważam, że lepiej, aby uzdrowiciel potrafił działać tak, jak potrzeba w danej chwili, niż nauczył się kilku standardowych sytuacji, a później miał duży problem.[/b – wyjaśniłam, przyglądając się młodej samicy.

: 16 wrz 2015, 20:44
autor: Azyl Zabłąkanych
Pokiwała powoli łbem, słuchając słów Zbawienia. Pomimo tego, iż Uzdrowicielka zapewne nie chciała wywoływać przygnębienia, przez krótką chwilę i tak jej się to udało.
Dokładnie. Oskarżenia nigdy nie wędrowały w stronę atakujących i broniących się. W końcu pojedynki zawsze działały za obopólną zgodą, prawda? O ile mówimy o ranie zdobytej w honorowej walce...
Potem jednak samica przeszła do nieco "przyjemniejszej" historii. Ta zapewne miała na celu pocieszyć młodą, ale wywołała u niej jeszcze większy smutek. Strata życia było dla niej jeszcze czymś zbyt dużym, zbyt ciężkim do udźwignięcia. Nie chciała myśleć o końcu, skoro dopiero co rozpoczęła swą drogę.
Pokiwała łbem jeszcze kilkakrotnie, jakby oswajając się ze słowami starszej smoczycy. To wszystko, co mówiła, było prawdą. Na każde niepowodzenie przypadało kilkanaście sukcesów, nierzadko jednak niezauważalnych przez wszystkich, a docenianych jedynie przez rannego i jego uzdrowiciela.
Potem jednaj przez na temat związany z maddarą, a młoda nieco odżyła. Uśmiechnęła się powoli, słysząc pierwsze słowa.
Wiem, uświadomiono mnie o tym – stwierdziła pogodnie. – Ale poza barierą żyłam bez używania jej. Przyzwyczajam się, ale wciąż wydaje mi się bardzo mistyczna – wyznała, zerkając wesoło w stronę Słodyczy.
Na kolejne jej porady po raz ponowny skinęła łbem. Jej ogon wciąż poruszał się powoli dookoła jej łap, jak gdyby nie miała z nim co zrobić. Nie zdawała sobei z tego sprawy, ale co jakiś czas również jej łapy wykonywały różne tiki – takie jak poruszanie pazurami w ziemi.
Zrobię tak. Zdecydowanie mi się to przyda.
A gdy Uzdrowicielka skomentowała jej ostatnie słowa, roześmiała się cicho, potrząsając delikatnie łbem.
Jedynie żartowałam. Doceniam, że potrafisz ze mną rozmawiać i wszystko mi wytłumaczyć.

: 17 wrz 2015, 19:32
autor: Słodycz Zbawienia
Zaśmiałam się cicho na jej słowa. – Och, w tym wieku to nic trudnego. – mrugnęłam do niej wesoło. Nauka z Zabłąkaną wprawiła mnie w dobry nastrój. Moja łapa co jakiś czas przesuwała się po grzbiecie Kuramy, który po prostu leżał i odpoczywał. – No dobrze. W takim razie spróbujmy kolejnego przypadku. Jak wcześniej. Powiedz jak według ciebie rana powstała, jakich ziół byś użyła i pokrótce opisz to, jakbyś ranę wyleczyła. – powiedziałam. Najlepiej uczyć na przykładach. Rozmowa i zrozumienie to jedno. Ale praktyka zawsze się przyda. Nawet najlepszy teoretyk nie poradzi sobie w trudnej sytuacji, jeśli wcześniej nie przejdzie do praktyki.
Po niedługiej chwili ogon zniknął, a w jego miejsce pojawił się smoczy grzbiet i lewe skrzydło. Błona była w opłakanym stanie. Pozostały z niej raczej strzępy, główna kość była złamana, na szczęście było to złamanie zamknięte. Krew sączyła się z naczyń krwionośnych. Brązowe łuski na grzbiecie były poharatane. Na grzbiecie, kawałek od nasady ogona widać było kilka zadrapań. Dość głębokich, sięgały nie tylko samej skóry ale i mięśni pod nimi. Było ich z sześć. Tutaj krwawienie było bardziej obfite. Ślady skierowane były ku skrzydłu, choć sama nasada była nienaruszona. Jakby coś próbowało przeciąć smoka na pół, w poprzek.

: 18 wrz 2015, 17:39
autor: Azyl Zabłąkanych
Uśmiechnęła się wesoło, zauważając mrugnięcie i cichy śmiech.
Jej uwadze nie umknęło to, że mimika Słodyczy Zbawienia nieco się zmieniła. Miała wrażenie, że Uzdrowicielka nieco lepiej czuje się teraz w jej towarzystwie, a także jej nastrój uległ poprawie i cieszyło ją to. To dziwne, jednak Ognista roztaczała dookoła siebie specyficzną aurę – i gdy tylko się spotkały, Zabłąkana wiedziała już, iż naprawdę wiele jej nauczycielkę spotkało, a zapewne nie były to łatwe rzeczy. A może po prostu w jakiś irracjonalny sposób widziała to lepiej, niż inni?
Gdy przeszły po raz kolejny do praktyki, kleryczka z zainteresowaniem przyjrzała się powstałej iluzji. Tym razem była ona o wiele większa od poprzednich, z którymi miała do czynienia. W pewien sposób dawało jej to większą motywację, ale również gdzieś w głębi duszy musiała przekonywać samą siebie, że da sobie radę.
Najbardziej niepokoiło ją skrzydło, które wykrzywiło się nienaturalnie. Zapewne kość jest złamana, a więc będzie musiała ją odpowiednio nastawić.
Wątpię, aby użyto tutaj maddary. Rany na grzbiecie jako pierwsze skojarzyły mi się z gryfem bądź innym, podobnym rodzajem drapieżnika. Może mantykora? Te zwierzęta są silne, więc i skrzydło może być ich sprawką – stwierdziła. Było doprawdy mnóstwo możliwości, a wyjątkowo niezdarny smok jest sobie w stanie złamać kończynę chociażby spadając w bardzo głęboki dół, który przeoczył.
Podeszła nieco bliżej, delikatnie przykładając łapę niedaleko szram. Delikatny, magiczny impuls wysłany w głąb iluzji smoczego ciała szybko pozwolił jej lepiej poznać straty, które wydawały się dość obszerne. Impuls działał niczym sonda, którą czasem wykorzystywano podczas polowań – pokazywał wszystko to, co powinna wiedzieć.
Zacznijmy od rany na grzbiecie. Miażdżę liście babki i kładę na ranę, pomogą mi one ją oczyścić i zdezynfekować, tymczasem sproszkowane nasiona lulka z wodą powinny ulżyć w bólu. Z suszonych liści jemioły tworzę napar, dzielę na cztery części. Trzy podaję go do wypicia, jedną kładę na szramy – to zapobiegnie krwawieniu. Maź z korzenia żywokostu nałożona na rozcięcia pomoże w zregenerowaniu ich, zeskrobuję ją po godzinie. Jeżeli chodzi zaś o sam proces leczenia – na początku usuwam wszystko to, co nie jest potrzebne. Martwe tkanki, łuski, brudy i zanieczyszczenia, po czym tamuję krwawienie, regenerując naczynia krwionośne. Pomagam odbudować się mięśniom, następnie przechodzę do komórek położnych nieco "wyżej", skóry i naskórka, gdzie dbam o to, aby nie zabrakło żadnych gruczołów ani nerwów. Na koniec przyśpieszam wzrost łusek, ale nie skupiam się na tym zbytnio. – Mrugnęła wesoło do Uzdrowicielki.
Jeżeli zaś chodzi o złamanie zamknięte, to i tutaj nasiona lulka powinny pomóc. Na krwawienie wewnętrzne, które się pojawiło, użyję gęstego wywaru z kaliny, który podam do wypicia po wystygnięciu. Kilka jagód jałowca wspomoże zrost kości, zaś napar z chmielu uśpi pacjenta. Dzięki temu nie będę ryzykować, iż poruszy się podczas nastawiania skrzydła, co mogłoby poskutkować jeszcze gorszym efektem, niż wcześniej.
Odetchnęła krótko, na chwilę przerywając wypowiedź. Uch, opisywanie tego wszystkiego, co powinna zrobić było doprawdy męczące. Nie tylko nie mogła spokojnie się nad tym zastanowić, przeglądając na przykład zioła zgromadzone w torbie, bo wymagało to nieco szybszego reagowania. Poz tym powoli czuła, jak wysycha jej gardło.
Teraz leczenie. Łapy czyszczę, przytrzymuję odpowiednio pacjenta, rozłożone skrzydło kładę na ziemi – najlepiej na czymś twardym – i ustawiam odpowiednio złamaną kość. Przytrzymuję i sięgam po magię, którą regeneruję ją odpowiednio. Regeneruję naruszone komórki, niweluję krwawienie, a na koniec odpowiednio naprawiam błonę.
Wyglądało na to, że skończyła – i skomentowała to głośnym odetchnięciem, czy też westchnięciem. Czy można było czuć się zmęczonym ciągłym mówieniem? Rozmawiała dużo, jednak nigdy nie lubiła takich monologów.
Zerknęła na Słodycz, ciekawa jej reakcji. Z tego, co zauważyła, żywokost niemal pasował jej do każdej rany w każdej nauce leczenia, co przyprawiało ją o rozbawienie. Jeżeli będzie tak robić w przyszłości, zapewne szybko pozbędzie się wszystkich jego zapasów.

: 18 wrz 2015, 20:42
autor: Słodycz Zbawienia
Tak jak wcześniej, wysłuchałam Zabłąkanej nie przerywając jej ani razu. To by było co najmniej niegrzeczne, nie mówiąc już o tym, że w przypadku popełnionego błędu, Łuska nie miałaby szansy skonfrontować swojej wizji z tym, jak najlepiej zająć się smokiem w tym przypadku. Gdy kleryczka skończyła, odczekałam chwilę, a na moim pysku cały czas widniał delikatny uśmiech. – Z ziołami sobie radzisz. Jeśli masz jakieś zapasy, możesz je stosować wymiennie. Tutaj sprawdziłaby się także nawłoć, czy topola chociażby. Wszystko zależy od tego, co masz. – powiedziałam. – Jeśli chodzi o zioła na skrzydło, raczej wstrzymałabym się z kaliną. Krew nie bardzo ma się gdzie zbierać i łatwo się jej pozbyć. Lepiej coś na dezynfekcję. Albo topolę czy lawendę. Ta ostatnia nie tylko zapobiegnie zapaleniu, ale i uspokoi smoka. Dzięki temu usypianie nie będzie konieczne. Ale oczywiście, można. Zwłaszcza wtedy, gdy smok, którego leczysz, jest od ciebie większy. Wtedy też możesz posłużyć się magicznymi łapami. Sprawdzą się zarówno przy złamaniach otwartych, jak i zamkniętych. – wyjaśniłam, przyglądając się tworowi, który stworzyłam. – Pamiętaj też, że nie wszystkie rany muszą być zadane w tym samym czasie i przez tego samego osobnika. Im rana świeższa, tym łatwiej się nią zająć. Im dłużej smok chodzi ze złamaniem czy zadrapaniem, tym większa szansa, że kości źle się zrosną, a zakażenie opanuje organizm. – dodałam i wskazałam na krwawiące zadrapania. – Mam małą uwagę odnośnie samego procesu leczenia. W przypadku poważniejszych ran, lepiej zacznij od zamknięcia uszkodzonych naczyń krwionośnych. Smok straci mniej krwi, a ty będziesz musiała tylko raz oczyścić rany. Bo to drugi etap. Pozbycie się wszystkiego, co nie spełni swojej roli, albo jest zbędne. Dzięki zatamowaniu krwawienia lepiej widzisz ranę. Magia magią, ale czasami lepiej spojrzeć własnym ślepiem. A po oczyszczeniu ran zregeneruj połączenia naczyń krwionośnych i je otwórz. Krew będzie swobodnie płynąć po ciele smoka, tak, jak powinna. A tobie pozostaną mięśnie i inne tkanki. – co jakiś czas przesuwałam pazurem nad raną, jakbym pokazywała jak układają się naczynia krwionośne w tworze. Oblizałam gadzie wargi i kontynuowałam. – W przypadku jakiegokolwiek uszkodzenia kości upewnij się, że nie ma żadnych odłamków. Jeśli są, lepiej się ich pozbyć niż dopasowywać do kości. A w przypadku uszkodzenia błony skrzydła. – przesunęłam pazur nad wymienioną część smoczego ciała. – Stwórz jakąś płachtę, albo weź skórę od łowcy. Napnij ją i połóż na niej skrzydło. Błonę, która pozostała postaraj się rozłożyć na płachcie. Im mniej do odtwarzania, tym szybciej ci pójdzie, a smok szybciej dojdzie do siebie. Nastawiać złamań nie musisz na czymś twardym. Wystarczy odpowiednio złapać najbliższe stawy, a wszystko pójdzie dobrze. – powiedziałam i uśmiechnęłam się, niewątpliwie czekając na pytania.

: 19 wrz 2015, 18:36
autor: Azyl Zabłąkanych
Słodycz zaczęła mówić, a ona przysłuchiwała się uważnie. Uśmiechnęła się szczęśliwie, gdy Uzdrowicielka pochwaliła jej pracę z ziołami.
Dziękuję! – powiedziała pogodnie. – Jeżeli zaś chodzi o kalinę... Nie był to jednak bardzo zły wybór, prawda? Złamane kości często uszkadzają ciało od wewnątrz – upewniła się.
Gdy Słodycz przypomniała jej o czasie zadawnych ran, skinęła lekko łbem.
Wiem. Na razie jednak nie czułam żadnego podejrzanego zapachu, więc wstrzymywałam się z czymś na infekcję. Będę jednak pamiętać. Lepiej działać zza wczasu, prawda?
Potem Zbawienie skomentowała omówiony przez nią proces leczenia, na co Zabłąkana ponownie kilkakrotnie pokiwała łbem. Może i popełniała wiele błędów, jednak to na błędach się uczy. Z każdą kolejną radą, którą słyszy od tak doświadocznej smoczycy, staje się coraz lepszym klerykiem... A potem pewnie coraz lepszym uzdrowicielem.
W takim razie być może najlepiej będzie nabyć u siebie taki odruch? Wątpię, aby zamykanie naczyń krwionośnych na samym początku było wskazane jedynie przy poważniejszych ranach. Zapewne przy lekkich również by nie zaszkodziło. – Podzieliła się przemyśleniami ze swą nauczycielką.
Na wzmiankę o kościach poruszyła się nieznacznie. Zrobiła – chociaż było to dość dyskretne – jakby nieco zażenowaną i złą na siebie minę jednocześnie, po czym pokręciła nieco pyskiem. Miała nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na ten nie do końca świadomy, karcący gest. Zupełnie o tym zapomniałam, przemknęło jej przez myśl. Jednocześnie prawie westchnęła. Na słowa Słodyczy jednak ponownie skinęła łbem na znak, iż wszystko zrozumiała i zamierza dostosować się do tego w przyszłości. Przy okazji dotyczyło to wspomnianych błon.
Nie muszę nastawiać kości na czymś twardym, ale zawsze lepiej tak, niż na kamieniu czy dołkach i pagórkach na ziemi, prawda? – Starała się obronić swoje racje.

: 21 wrz 2015, 19:18
autor: Słodycz Zbawienia
Pokiwałam powoli łbem z lekkim uśmiechem widniejącym na pysku. – Owszem, złamane kości często kaleczą mięśnie je okalające. Kalina jednak działa przede wszystkim na krwawienie wewnętrzne. Ale wtedy, gdy krew zbiera się wewnątrz, zamiast wypływać poza ciało, jak to zwykle bywa. Czasami uderzenie jest na tyle silne, że łamie kość i zgniata jakieś naczynie krwionośne, a odłamki kości je przebijają. Nie ma dziury w ciele jako takiej, więc nie widać, co się dzieje. Krew z przedziurawionego naczynia wylewa się w ciało, nie ma ujścia. Może uciskać inne naczynia, mięśnie czy nawet narządy. Smok może się wykrwawić nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Skoro nic nie cieknie mu z łapy uważa, że po prostu boli. Serce nie będzie miało czego pompować i w końcu przestanie bić. – wyjaśniłam, pozwalając Zabłąkanej wyobrazić sobie taką sytuację. To ważne, aby zdawać sobie sprawę z tego, że to, że czegoś nie widać nie znaczy, że tego nie ma. – Oczywiście, że przy tych lżejszych skaleczeniach też można tak robić. Jednak wówczas krwawienie jest doprawdy niewielkie. Krew sama zakrzepnie, pojawi się strup. Zdążysz oczyścisz ranę, pozbyć się strupa i zregenerować uszkodzone naczynia krwionośne, bo ciśnienie krwi nie jest zbyt wielkie. W takich sytuacjach nie dość, że takie zadrapanie jest niegroźne, to uszkodzone są niewielkie naczynia krwionośne. – dodałam, spoglądając na nią uważnie. Po chwili przechyliłam lekko łeb na bok, słysząc jej obronę odnośnie twardego podłoża. – To, że masz swoje zdanie jest dobre. Czasami jednak nie warto się upierać przy czymś, co i tak ci nie pomoże. Bo wyjaśnij mi, proszę, po co kłaść skrzydło na jakimś kamieniu chociażby, poruszając nim i przekręcając, aby ułożyć, przysparzając smokowi bólu? Kość musi zostać umieszczona tam, gdzie jej miejsce. Najlepiej to zrobić w pozie najbardziej naturalnej dla danej kończyny. Ale położenie skrzydła na kamieniu nic ci nie da podczas nastawiania kości. Oparcie nic ci nie da, bo tak czy siak musisz wepchnąć kość w odpowiednie miejsce i scalić ją z pozostałą jej częścią. – powiedziałam, czekając. Zapewne będzie chciała się jakoś bronić.

: 22 wrz 2015, 18:37
autor: Azyl Zabłąkanych
Przekrzywiła łepek, przyglądając się Słodyczy, która zaczęła odpowiadać na jej pytania.
Czyli... – zaczęła niepewnie – To był dobry wybór, tak?
Chyba robiła się powoli zmęczona, bo w końcu nie była pewna, co Uzdrowicielka chciała jej przekazać. Czy też owszem, popierała jednak ten wybór, który dokonała, czy też niekoniecznie. Miała wrażenie, że Ognista nie dała jednoznacznej odpowiedzi albo coś jej się pomyliło, jednak to mogła być też jej wina. W końcu zdawała sobie sprawę z istnienia krwawienia wewnętrznego i jego skutków, więc odpowiedź nauczycielki wydawała jej się nieco nie na temat. Ale może to po prostu ona coś opacznie zrozumiała? Ostatnio miała sporo na głowie, więc zdarzało się to u niej coraz częściej.
Na kolejne stwierdzenie jedynie pokiwała ochoczo łbem, jakby zgadzając się ze Zbawieniem. Potem jednak po raz kolejny wdała się w dyskusję. Teraz jednak – chociaż ona sama nie zdawała sobie sprawy – działała głównie po to, aby się obronić, niż aby rzeczywiście móc poszczycić się posiadaniem racji.
Łatwiej chyba przestawić coś na swoje miejsce na czymś, a nie w powietrzu, gdy skrzydło przechyla ci się jednocześnie na wszystkie możliwe strony – wymruczała, jakby nieco zła. Nie jednak na Słodycz, jak ktoś mógłby przypuszczać, ale na siebie, że była czasem tak uparta... i czasem ciężko było jej się zgodzić z opinią kogoś innego.
W końcu jednak umilkła, co Uzdrowicielka mogła przyjąć za wywieszenie białej flagi. Mogły kontynuować naukę w praktyce, jeżeli samica miałaby na to ochotę. Może miała inne plany co do Zabłąkanej?

: 29 wrz 2015, 23:52
autor: Słodycz Zbawienia
Pokręciłam lekko łbem, śmiejąc się cicho. – W tym wypadku nie bardzo. Krew nie zbierała się w ciele, ale wypływała na zewnątrz. – wyjaśniłam, konkretnie i bez niedomówień. – Teoretycznie masz rację. Ale żeby nastawić kość i tak musisz trzymać skrzydło, nasadę, a najlepiej i drugą część złamanej kości. W tym przypadku akurat położenie skrzydła nic nie zmieni. I tak musisz je lekko unieść i przekręcić. Poza tym, o ile błona nie jest doszczętnie zniszczona, to pomoże utrzymać skrzydło we względnie stabilnej pozycji. – mrugnęłam do niej lekko, a po chwili mój twór się zmienił. Ze złamanego skrzydła stał się pyskiem. Niezbyt dużym, na ślepię młodego samca. Czarne ślepia byłyby urzekające, gdyby nie długa szrama, ciągnąca się od prawej części czoła, przez ślepię, po sam podbródek. Ślepię było przecięte wpół, dość głęboko, podobnie jak sama szrama. Cięcie uszkodziło kości czaszki. Nieco nad górną krawędzią cięcia widać było wybrzuszenie. Niewielkie, ale stale powiększające się. Szare łuski poznaczone były czerwonymi strugami krwi. – Zapraszam. – kiwnęłam łbem w stronę łba, czekając na opis sytuacji.

: 30 wrz 2015, 20:15
autor: Azyl Zabłąkanych
Pokiwała łbem w odpowiedzi na pierwsze zdanie, a po dłuższej chwili, z nieco większym niż wcześniej ociąganiem, skinęła pyskiem i na drugą wypowiedź. Nie było sensu dalej się spierać, skoro przegrała w tej dyskusji.
Potem jednak Słodycz za pomocą maddary stworzyła kolejną ranę, a Zabłąkana ożywiła się nieco i przyjrzała się jej z zaciekawieniem. Przyłożyła palce do skroni smoka, po czym za pomocą delikatnego impulsu magicznego lepiej zbadała jego ranę. Wyglądało na to, iż cięcie naruszyło nawet kość czaszki, co było doprawdy niepokojące.
Nie bardziej jednak niż same oko, które już na pierwszy rzut oka było bardzo poważnym zranieniem. Gdyby leczenie się nie powiodło, zapewne osobnikowi groziłaby połowiczna ślepota. Ślepia były bardzo wrażliwym punktem, które również wymagały od uzdrowiciela niemałej wprawy – nie można było dopuścić do sytuacji, w której ktoś pomylił się przy odbudowaniu gałki ocznej i stworzył coś nie tak.
Zaczęła mówić, nie patrząc na Słodycz Zbawienia, a cały czas przyglądając się ranie.
Na pewno użyłabym ostróżeczki polnej, z której sparzonych płatków robię opatrunek na zranione oko, po czym czekam, aż sam odpadnie. Na samo cięcie – myślę, że dobra byłaby babka, której zmiażdżone liście przykładam do rany, a także nawłoć, która działa podobnie. Oprócz tego także chmiel, z którego napar podaję pacjentowi – ewentualnie wywar z lawendy – i lulek czarny lub tasznik pospolity, w zależności od tego, co mam pod ręką. Z nasion pierwszego robię wywar, zaś sparzone korzenie drugiego kładę na rany.
Czy o czymś zapomniała? Wydawało się, że nie, więc spojrzała na Uzdrowicielkę, ciekawa jej reakcji. Coraz lepiej radziła sobie z ziołami, nie powinno być więc problemów z tym, że któreś użyła nieprawidłowo... Chyba, że chmiel, chociaż nie wyobrażała sobie sytuacji, w której przytomnemu smokowi regeneruje oko, które przecież ciągle pracuje. Uch, przecież to byłoby niekomfortowe dla samego smoka!

: 23 lis 2015, 21:45
autor: Oddech Pustyni
Kolejna rana. Oddech westchnęła pod nosem. Sam fakt, że miała uszkodzone skrzydło nie przeszkadzał jej tak, jak brak jakichkolwiek uszkodzeń na jej przeciwniku. Najwyraźniej treningi, którym tak się poświęciła, a także nauki, nadal niewiele jej dały, wciąż chybiała, a ogień perfidnie chował jej się w gardzieli.
Powłócząc łapami dowlekła się do czarno białego drzewa i usiadła przy jego pniu. Zerknęła jeszcze raz na swoją ranę. Miewała gorsze, więc nie traktowała jej poważnie, może nawet żałowała, że nie była czymś gorszym, bardziej drastycznym. No bo doprawdy, zemdleć od czegoś takiego? Oddech i jej organizm nie byli do siebie w żadnym stopniu dopasowani. Kiedy czuła adrenalinę, kiedy zapach krwi wypełniał jej nozdrza pragnęła walczyć bez względu na wszystko. Czy wytrzymałość psychiczna, choć odrobinę nie mogła jej na to pozwolić?
Wysłała impuls do Azylu. Z tego co wiedziała, smoczyca została Uzdrowicielką, więc nie zaszkodzi żeby ją przetestować. Do przylotu samiczki Oddech miała trochę czasu żeby się wyciszyć i przestać myśleć o przegranej walce, jako istotnej porażce. Wiedziała, że jako Wojowniczce jeszcze wiele przyjdzie jej przegrać. No. .. i przynajmniej medycy będą mieli co robić.
1x rana średnia

: 24 lis 2015, 16:26
autor: Azyl Zabłąkanych
Azyl Zabłąkanych ze względu na swą profesję musiała czuwać cały czas, w każdej godzinie musiała być przygotowana na wezwanie. Nie zdziwiła się więc zbytnio, w końcu dostając mentalną wiadomość. Dokończyła to, co dokończyć musiała, po czym ruszyła truchtem w kierunku terenów wspólnych i miejsca, które Oddech Pustyni wybrała jako odpowiednie dla ich spotkania.
Kilkanaście minut później wyłoniła się z drzew Szklistego Zagajnika, ukazując się ślepiom wojowniczki.
Uzdrowicielka przyglądała się jej przez chwilę, patrząc na zranione skrzydło. Zwolniła odrobinę kroku, jednak po niedawnym biegu oddech wciąż pozostawał przyśpieszony.
Gdy była kilka kroków od smoczycy, skinęła jej łbem.
Witaj, Oddechu Pustyni. – Uśmiechnęła się lekko, powoli stawiając czoła zmęczeniu. – Miło mi, że znów się spotykamy. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
Potem zbliżyła się jeszcze bardziej, przysiadając zaraz obok samicy. Obejrzała skrzydło ostrożnie, delikatnie dotykając je palcami.
Kto cię tak poharatał? – zagaiła rozmowę, chociaż nie odwracała wzroku. Nigdy nie przeszkadzało jej mówić i pracować jednocześnie, póki nie używała do leczenia maddary. Tymczasem obok niej pojawiły się odpowiednie zioła i gliniane miseczki.
Zgniotła liście babki lancetowatej w dłoniach, nakładając je na ranę tak, by sok zadziałał jak najlepiej. Po kilku minutach zmieniła ten opatrunek na kolejny, tym razem składający się z podobnie zmiażdżonych liści nawłoci pospolitej. Jej działanie było podobne, jednak o wiele trwalsze.
Do pierwszego z naczyń wsypała sproszkowane nasiona lulka czarnego, które zalała wodą i postawiła nad ogniem. Podobnie uczyniła z jemiołą, której liście również włożyła do drugiej miseczki i zagotowała.
Pierwszy z wywarów podała wojowniczce do wypicia, drugi zaś podzieliła na cztery części. Trzy z nich Ognista również musiała wypić, jednak ostatnią z nich młoda Uzdrowicielka nałożyła na rozcięcie.
Chwilkę potem odłożyła wszystkie naczynia, odsyłając je do groty i dotykając delikatnie barku samicy. Tak jak zawsze nie zamykała ślepi całkowicie – jedynie opuszczała odrobinę powieki, tak, by nie rozpraszać się niepotrzebnie. Nie potrzebowała jednak czerni pod powiekami, by skutecznie używać maddary.
Leczenie rozpoczęła od odpowiedniego oczyszczenia rany. Usunęła z niej wszystko to, co nie było w niej mile widziane – bakterie, zanieczyszczenia, ziemię, krew i wszystko to, co przeszkadzało jej w jakikolwiek sposób. Oprócz tego pozbyła się również tych łusek, którym nie mogła już pomóc, a także wygładziła nieco krawędzie rany. Chwilkę potem zamknęła wszystkie naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były silne i wytrzymałe.
Tak jak zawsze, regenerowała cięcie od najgłębszego miejsca, posuwając się powoli ku powierzchni. Naprawiła uszkodzone mięśnie, przywracając im utraconą sprawność i elastyczność. Potem regenerowała skórę, uzupełniając ją o odpowiednie elementy. Nerwy, które zostały przerwane, o odpowiedni układ krwionośny, o gruczoły, które były niemal niewidoczne gołym ślepiem, a przecież tak ważne. Pracowała skrupulatnie, starając się wykonać wszystko możliwie jak najlepiej.
Na sam koniec wygładziła naskórek, pamiętając, by nadać mu odpowiednie właściwości – między innymi to, by reagował na dotyk. Potem wystarczyło jedynie wysłać impuls, który pobudzi łuski do wzrostu, a dzięki któremu ślad po ranie szybko zniknie.
Uniosła łapę i otworzyła ślepia, przyglądając się niepewnie efektom swojej pracy.

: 20 gru 2015, 0:13
autor: Kruczopióry
Jak to miał w sowim zwyczaju, spacerował po terenach wspólnych, a tym razem smocze kroki zawiodły go pod starą brzozę. Zatrzymał się pod drzewem, przyglądając mu się; olbrzymie jak na swój gatunek, nieco już spróchniałe, jego korona delikatnie mieniła się wśród kropel deszczu, który niedawno przestał padać. Zamruczał cicho, nucąc coś sam do siebie, a następnie uśmiechnąwszy się, przysiadł na zadzie, zaczynając rozglądać się po okolicy. To było całkiem dobre miejsce, zważywszy na fakt, iż pogoda należała do kapryśnych i w każdej chwili mogło runąć. A poza tym... szklisty zagajnik był po prostu piękny i żadna chwila poświęcona na obserwowanie go z całą stanowczością nie należała do zmarnowanych.