A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 2| A: 1
U: S: 1| L,O,A,MO,W,Śl: 2| MP,MA,Lecz: 3
Atuty: Spostrzegawcza; Pamięć przodka;
Porywy wiatru przybierały na sile z godziny na godzinę. Widoczność spadła niemal do zera przez gęstniejącą śnieżycę. Trudno było nawet oddychać swobodnie przez ten wszędobylski śnieg, który wciskał się w nozdrza.
Czarna samica siedząca na pagórku w wyprostowanej pozycji, wyglądała jak pozbawiony konarów martwy pień drzewa. Niewidoczny pod śniegiem ogon owijał jej łapy utrzymując ciepłotę ciała.
Oczy miała zamknięte. Wsłuchiwała się w niezrozumiałe szepty wiatru i szelest jaki wywoływał sypiący śnieg.
Masywny grzbiet smoczycy, pofałdowany od mięśni, które malowały się pod cienką warstwą świeżo osiadłego na miękkiej łusce śniegu. Przepiękna ciemnogranatowa wstęga po obu stronach jej ciała podkreślała jej wspaniałą figurę, wykutą dzięki wyselekcjonowanym genom.
Gdyby obok stała jej siostra, byłaby spełniona. Uwielbiała z nią medytować, chociaż Lilliathreven szybko się nudziła.
Nadeithscallieth nie lękała się ani piekielnego mrozu, ani burzy śnieżnej. Jej ciało było dostosowane do trudnych warunków panujących w górach. Tak po prawdzie do szczęścia brakowało jej tylko rozrzedzonego powietrza, bo wciąż jeszcze odczuwała skutki przetlenienia.
Korzystając z okazji poświęconej medytacji ćwiczyła maddarę. Przepuszczała ją przez palce umysłu szepcząc drobne zaklęcia w języku jej rodzinnych stron. Kilka wyrazów pojawiło się przypadkiem, nie nazwane jeszcze. Onyksowa smoczyca nadawała im znaczenie, obserwując reakcję maddary, gdy je wypowiadała.
Powietrze wokół niej nagrzewało się. Ogrzewało jej skórę. Coś przypominającego bańkę zabłysło tuż przed jej oczyma. Nie była stworzona z ognia, ale faktycznie na tyle gorąca, żeby przepalić skórę nawet do kości. Czym więc był jej twór? Wypełnionym od środka płomieniem zamkniętym w ognioodpornej bance o bardzo cienkiej ściance. Promieniowało od niego ciepło i błękitne światło.
Samica bawiła się nowym tworem. Wymyślała na bieżąco nowe zaklęcia, które między innymi wprawiły pocisk w lot po lekkim łuku zmierzający w wymyślony w jej głowie cel na ziemi. Bańka w zderzeniu z ziemią rozprysła się, a uwolniony z niej płomień wybuchł i znikł po kilku sekundach pozostawiając na śniegu mokry krater.
Nadeithscallieth planowała utworzyć kolejny atak, który mógł pomóc jej w ucieczce. Jak zwykle, kiedy wprawiała w ruch swoją moc, jej grzywa jarzyła się jaskrawą bielą, a jasne łuski na błękitnym pasie wzdłuż szyi migotały jak gwiazdy. Nie panowała nad tym, bo nie odczuwała takiej potrzeby. Lubiła to nawet.
Tym razem tworzyła nowe zaklęcie. Powtarzała słowa, przekręcając końcówki, zamieniając zgłoski. Czasem wychodził z tego bezużyteczny bełkot, ale coraz częściej wyczuwała reakcję maddary na powoli składane zdania.
Obserwowała zadowolona, jak ze śniegu wybijają się czarne kolce. To było dokładnie to, co chciała osiągnąć. Kamienne szpikulce, ostre na końcach, wysokie na pół metra. Solidnie osadzone w podłożu, żeby nie przewrócić się od wiatru. Kamień był gładki na brzegach, więc mógł przebić skórę, a może i nawet łuskę. Łącznie było tych szpikulców sześć. Wysunęły się z ziemi szybko – tak jak chciała.
Wymamrotała zaklęcie, które zniszczyło jej twór. Nie chciałaby, żeby ktoś się na to nadział, kiedy spadnie więcej śniegu.
Korzystając z okazji, że nie kręcił się tu inny smok postawiła na kolejny atak. Tym razem nakazała maddarze utworzenie dwóch obręczy. Płaskich, cienkich, naostrzonych po zewnętrznej stronie. Zbudowane z dobrze jej znanego metalu. Kruszec bardzo popularny w jej stronach. Nawet widziała jak go się wytwarza. Odwiedziła kiedyś odlewnie.
Ale wracając do ćwiczenia.
Obręcze miały wirować wokół własnej osi. Wirujące ostrza miały kręcić się także wokół siebie i polecieć z dużą prędkością do przodu, a potem rozproszyć się. Pół metra nad ziemią, mogły wręcz odciąć łapę. Twarde, o średnicy kilku łusek brzęczały świdrującym metalicznym dźwiękiem, kiedy tak wirując posłała je jednym zaklęciem do przodu. Wyczuwała wibrującą maddarę, której delikatna nić łączyła ją z jej tworem.
Samicy to nie wystarczyło. Zawsze z chęcią uczyła się nowych zaklęć, które podsuwała jej wyobraźnia. Kolejny atak miał służyć unieszkodliwieniu przeciwnika. Długo szukała nowych słów opisujących twardą powłokę o średnicy kilku metrów, która miała pojawić się nad ziemią i zaokrąglonymi brzegami dotykać śniegu szczelnie przylegając do zmarzniętej pod niej ziemi. W skrócie miała to być kopuła. Przeźroczysta, aby mogła obserwować zamkniętego w niej nieprzyjaciela i w odpowiednim momencie odwołać zaklęcie.
Sama struktura kopuły była dość prosta. Była gładka, odporna na zarysowania, czyli diamentowa. Musiała wyglądać pięknie i ważyć nawet tonę. Ciężko byłoby ją podnieść, albo się przez nią przebić. Jej powierzchnia odcinała dostęp tlenu od zewnątrz, co sprawiłoby, że ktokolwiek znalazłby się pod nią, straciłby przytomność z powodu braku tlenu.
Idąc za ciosem popracowała nad pomysłem, który kiedyś podpatrzyła przelatując nisko nad areną. Tutaj jednak zadziałała nieco subtelniej. Najpierw ułożyła w głowie odpowiednie zaklęcie, a potem je... wyśpiewała. Jej czysty głos przebijał się przez ryczący wiatr. Miękko akcentowała każdą ważniejszą zwrotkę. Wiatr zmienił kierunek.
Zaklęcie polegało na stworzeniu pioruna, który miał uderzyć w ziemię, gdzie potencjalnie mógł stać nieprzyjaciel.
Samica obserwowała błyskawice. Pojmowanie żywiołów natury było dla niej kiedyś ulubionym zajęciem. Nie skupiała się jednak na tworzeniu jonów ujemnych, czy dodatnich. Jej celem było stworzenie samego pioruna, a nie powodowania, żeby narodził się sam.
Zatem wytyczyła mu ścieżkę i miejsce na ewentualne zakrzywione odnóża. Promień elektryczności miał być jasny, skierowany w dół, a w styczności z każdą przeszkodą – w tym nawet z powietrzem – emitować bardzo wysoką temperaturę.
I stało się. Błysk oślepił na moment onyksową samicę, ale dopiero nagły huk wywołał u niej mimowolne poruszenie skrzydłami. Spłoszona swoim nowym odkryciem, musiała zrobić kilka uspokajających wdechów i długich wydechów.
Zawróciła maddarę z powrotem do siebie. Jej grzywa i łuski na szyi zgasły, gdy samica skończyła bawić się magią. Wyciągnęła długą, szlachetną szyję w górę i zadarła łeb ku górze. Lodowaty wiatr owiewał jej ciało całkiem nieszkodliwie. Od czasu do czasu tylko wstrząsała szyją, gdy zebrało się na niej zbyt wiele śniegu.
Licznik słów: 906
Atuty:
Spostrzegawczy
Jednorazowo +1 do Percepcji
Pamięć przodka
Smok zna słabe punkty drapieżników, przez co ma -1 do ST do Ataków/Obron podczas walki z nimi (nie działa na Arenie)
Skarby i pamiątki
kamienie: 0 / 4
Zapasy
owoce: 2
mięso: –
Moja krew / Ruja
Adramus, May, Mirandearth, Lenifiell/ 1 – 9
