Strona 8 z 27

: 25 lip 2016, 12:38
autor: Zmora Opętanych

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Ona nie potrafiłaby okazać miłości. Jak można umieć to robić, skoro nie ma się z nią do czynienia? Zazwyczaj pisklęta są otoczone miłością rodziców, gdy tulą się do ciepłego ciała kochającej matki lub rozmawiają z kochającym ojcem. Ona tego nie zaznała. Matka z pewnością traktowała ją wyłącznie jak środek do osiągnięcia celu. Ojciec... On zapewne darzył córkę swego rodzaju uczuciem, które było zbliżone do miłości, ale nie było nią z pewnością. To było raczej przywiązanie.
Czytała to imię w kółko. Dwuznaczna Aluzja. Całe życie szła przed siebie, często upadała, ale nigdy nie klękała. Bestia najgorsza zna nieco litości, lecz ona jej nie znała, więc nie była bestią.
Nie wiedziała, kto wyrył tą sentencję, ale wiedziała że się mylił. Matka była bestią. Krwiożerczą, pozbawioną litości i skrupułów. Bestia, która zna litość... To właśnie ona nie jest bestią.
Wysłuchała ze spokojem jego słów, chociaż mogłoby się zdawać, że w ogóle go nie słyszy, że to co on do niej mówi kompletnie do niej nie dociera. Pozwoliła mu mówić, lecz nie udzieliła odpowiedzi. Bo robiła coś wewnątrz siebie. Sięgnęła po jedną z wiązek swej maddary i wysłała ją do swojej łapy, by za jej pomocą umieścić przy imieniu swej matki znak Obrazek. Symbol, który jej się należał, którego nikt nie zrozumie, ale na który ona zasługiwała. Tchnęła w niego magię, a ten pojawił się na obsydianowym głazie. Dopiero teraz przypomniała sobie, że obok niej stoi czarnofutry samiec. I właśnie odchodzi.
– Ȳdra daor ȳdragon naejot nyke hae bona. Nie mów tak do mnie – rzekła lodowato, jakby jej głos był wyjęty z wnętrza chłodnego grobu. Odwróciła się powoli w jego stronę. Mogłaby za nim iść, zatrzymać go, złapać za łapę i nakazać się zatrzymać. Ale tego nie zrobiła i nie zamierzała.
– Sekrety są po to, by zatrzymywać je dla siebie. Inaczej nie byłyby sekretami, tylko powszechną wiedzą – powiedziała, nie ruszając się w ogóle z miejsca. Jeśli samiec zdecyduje się kontynuować swoje odejście, niech idzie. Ale niech przynajmniej nie żyje w błędzie.
– A kwestia tego, czy się spotkamy, nie zależy już od nas. To kwestia kaprysu przeznaczenia – dodała wkrótce, nie spuszczając już z niego wzroku. A właściwie z jego zadu i unoszącego się nad nim łba, bo tylko to widziała z obecnej perspektywy.

: 25 lip 2016, 13:09
autor: Subtelny Gniew
Kózko – powtórzył. Wcale nie przeraził się jej lodowatym tonem. Właściwie miał wrażenie, że kiedy się odezwała tak chłodno i z takim zdenerwowaniem, jak wtedy na granicy, to wszystko wróciło do normy. Uśmiechnął się.
Uśmiech? W takiej sytuacji wydawał się absurdem, ale na prawdę się uśmiechnął. Uśmiech ten nie był czuły ani ciepły. Był zadziorny, był nonszalancki, był subtelny i finezyjny. Z lekka nawet perfidny, jakby cieszył się, że trafił w jej czuły punkt tym słowem.
Kózko – westchnął patrząc w niebo zamglone przez cmentarne opary. Skąd ten niesłychany humor? Czy cieszył się, gdy ją prowokował. Zdawał się nie przejmować tym, że Kózka może zareagować nawet agresją.
Jak dla mnie mylisz się. Ten pochówek nie będzie zdarzeniem, o którym rodzice będą opowiadać bajki na dobranoc. Pozostanie między nami. A zatem albo sekret może mieć dwóch strażników, albo istnieje coś jeszcze, Kózko – spoważniał patrząc na nią i wysłuchując kolejnych jej słów. Za dużo mówi pomyślał, z czym pewnie ona by się nie zgodziła.
Powiedziałem "wierzę" Kózko, wierzę, że się spotkamy – odpowiedział. Podniósł jeszcze raz kąciki ust, tym razem na ułamek sekundy w smutnym uśmiechu i odwrócił się. Ruszył przed siebie powoli, ale zdecydowanie. Teraz nie było już szansy na rozmowę. Musiała go zatrzymać lub pozwolić odejść. Czarne futro zdawało się rozpływać w mgle.

: 25 lip 2016, 13:54
autor: Zmora Opętanych
___W jej liliowych ślepiach pojawiło się ostrzeżenie, wyraźne, stanowcze. Adept nie poprawiał swojej sytuacji, wręcz przeciwnie, prowokował ciemnołuską, z premedytacją, w perfidny sposób, właśnie tym zadziornym uśmiechem. Pierwsze ostrzeżenie było słowne, teraz pojawiło się drugie. A zaraz po nim trzecie, bowiem samiec tylko bardziej się pogrążał. Na szyi, wśród bieli łusek pojawiły się cieniutkie, błękitne niteczki. Trwało to dość długo, by ten mógł się zastanowić nad swym postępowaniem. Otworzyła pysk, prezentując ciemnofioletową gardziel, czarne uzębienie i równie czarny jęzor, który wysunął się do przodu, zaś to wszystko rozświetliło się neonowym błękitem – wypuściła z gardzieli małą kulę lodu, niegroźną, co więcej wycelowaną tuż przed łapy samca, a nie centralnie w niego. Trawa pokryła się warstewką szronu.
– Więc niech sekret zdecyduje, ilu chce mieć strażników. Ma czas. Dużo czasu – mruknęła jedynie. Czy zamierzała go zatrzymywać? W żadnym wypadku, nie miała nic przeciwko temu by odszedł. Ich spotkanie było przypadkowe, ale odejść muszą już celowo, bo musi tego chcieć przynajmniej jedna ze stron. A niewykluczone, że chcą tego nawet dwie, tylko nie są pewni swoich zachcianek i decyzji.
– Wracaj do siebie, na swoje ziemie, dopóki masz okazję – powiedziała, gdy w jej pysk uderzył podmuch zimnego wiatru, a w oddali usłyszała krakanie kruka. Wiedziała, co to znaczy. Noc budzi się do życia. Taki samiec jak Finezyjny nie przeżyje takiej nocy. Bo to była specjalna noc.
I ona się odwróciła, w drugą stronę, kierując się ku terenom Cienia. Niespiesznie, powoli, ale z drapieżnością w swych ruchach. Ona nie zatrzymuje jego, on jej. I tak, chociaż niedawno szli bok w bok, teraz idą w przeciwnych kierunkach, oddalając się od siebie. Jeśli chcą się zatrzymać, mają ostatnią szansę. Ale ta szansa rozpływa się w powietrzu, w mgle, w ciemności, która pochłania ich znikające na horyzoncie ciała.

: 08 lis 2016, 19:41
autor: Wilcza Pani
To była pierwsza Pora Opadających Liści jaką Faolitiarna miała okazję oglądać. Gdy wykluła się z jaja świat pokrywał śnieg, panował mróz, a Mgła dopiero wchodziła na tereny Wolnych. Z czasem śniegi stopniały, zasilając bystro płynące strumienie. Rośliny wypuszczały pąki i kwiaty, wszystko było oszałamiającym rozbłyskiem kolorów i zapachów. Pojawiło się więcej zwierząt i więcej pożywienia, Złota Twarz zaczynała świecić coraz dłużej i mocniej. Faolitiarna pamiętała swój zachwyt – nie musiała już chować się po jaskiniach i przesiadywać blisko ognia. Niedługo po ceremonii Rankora noce były tak jasne i upalne że można było spać na zewnątrz. Nastał czas coraz dalszych wędrówek po ciemku i narzekania na duchotę, czekanie na deszcz.
A teraz nastały deszcze. Fao bez wahania wróciłaby do upalnych, dusznych dni które wydawały się ciągnąć bez końca.
Złota Twarz chowała się teraz coraz szybciej, a jej promienie ledwie przebijały się przez zwały chmur. Idąca nieśpiesznie Czarodziejka westchnęła ciężko, rozglądając się. Wcale nie było tak późno, a ciemno jak podczas zimowych nocy. Na wodę lejącą się z nieba Wilcza nie zwracała już uwagi, chroniona przed zmoknięciem i zimnem przez maddarę. Wyruszywszy na swoją wycieczkę, wyczarowała wokół siebie przejrzystą kulę która poruszała się razem z nią, odbijając kropelki wody i promieniując ciepłem do wnętrza.
Beżowołuska zatrzymała się przed największym z kamieni i przysiadła, wysuszywszy kawałek ziemi krótkim czarem. Zdawała sobie sprawę, że po tak długim korzystaniu z maddary będzie jeszcze bardziej zmęczona, ale chciała nacieszyć się wolną chwilą. Rusitaurion opiekował się pisklakami, a Fao mogła wreszcie rozprostować łapy...
Coś ją tknęło, by wreszcie odwiedzić miejsce pamięci przodków. Może to, że sama została matką, może to, że myślała o swoim ojcu...
Tak czy siak, nawet jeśli jego imię było gdzieś tu zapisane, nie umiała go znaleźć. Nie poznała nigdy smoczych run, ba, nawet o tym nie pomyślała. Jedyne co widziała to ślady pazurów i wgłębienia na kamieniach.
Rozczarowana i irracjonalnie rozzłoszczona, zasyczała głośno. Nie spodziewała się... Tego. Napisów. Spotkała się już z runami, ale... Ale... Ech. Czyżby fatygowała się tu na marne?
Przymknęła ślepia i wysłała krótką wiadomość telepatyczną do Heulyn. Jeśli Uzdrowicielka nie miała teraz ważniejszych zajęć, może będzie mogła jej pomóc. A Fao i tak od dawna chciała z nią dłużej porozmawiać. Warunki – słota i ciemności – nie były idealne, ale Fao postanowiła je zignorować.

: 08 lis 2016, 20:32
autor: Administrator
Heulyn od kilku już wschodów nie wyruszała na kolejną wyprawę. Musiały odpocząć razem z Alastrioną po długich wędrówkach pośród Ognistych terenów. Była na nich niemal trzy księżyce, a i tak nie była w stanie zapoznać się ze wszystkimi zakamarkami...
W pamięci nadal miała obraz roziskrzonej, niezmierzonej tafli wody, wzburzonej, dzikiej, upstrzonej białymi, spienionymi bałwanami. Bezmiar, który zdawał się połykać niebo oraz Złotą Twarz. I ten donośny skrzek nadmorskich ptaków, których nawet nie potrafiła nazwać!
Mimo to, nawet to piękno, ten bezmiar nie był w stanie wygonić jej ponownie na dłużej z legowiskach, ponieważ kierowało nią coś znacznie głębszego, bardziej pierwotnego, coś z czym zmagała się od zawsze, a z czym miała nadzieję już nigdy nie mieć styczności: poczucie klęski, przymus stanięcia na wysokości zadania, ciągła gonitwa po najlepsze, aby samej być tą jedyną.
I zawiodła, własne potomstwo, nowe pokolenie Cienistych. Mało tego, przez jej niedbalstwo o młode... Freigon, Flygo, a nawet Aileen zniknęły. Może zdechły.
A to potomstwo, co żyło było jej... obce, jej własny syn i córka, najmłodsze oraz ostatnie z miotu.
Nienawidziła czuć się bezradna, dlatego zaprzęgła się do pracy, musiała chociaż uratować to, co pozostało z cienkiej nici więzi, które zadzierzgnęła po ich wykluciu.
Było jednak coś, co bardziej ją niepokoiło.
Nieobecność Kerrenthara. Nawet jego zapach w obozowisku był słaby, nawet jeżeli wyczuwała jego cień z jego legowisk. Najgorsze jednak było to, że Cień... nadal pozostawał bez celu, niby razem, a osobno. Na dobrą sprawę przestali przypominać Stado, a raczej gromadę, która trzymała się ze sobą z przyzwyczajenia.
Martwiła się o los swego ukochanego domu, Cienia. Nikt już o nich nie mówił, pobrzmiewało jedynie echo dawnych przewinień i sławy, które również z wolna zgasło.
Nie wiadomo, jak to się stało, że wybrała się na tą słotę, w podróż w jedną stronę, której nigdy nie odwiedzała.
A jednak był to wieczór, kiedy zapragnęła spotkać się z Przodkami, nawet jeżeli niepewny był los jej rodzicieli. Nigdy ich nie miała, nigdy nikt nie określił swej roli spłodzenia jej. To Cień był jej matką i ojcem, a jednak leżał tam ktoś, w tej rozmiękłej ziemi, kogo uważała za wzór, nawet jeżeli pod koniec swego życia nie był najlepszym wzorem do naśladowania.
Kheldar, drugi przywódca Cienia, założyciel.
Cienista Brać.
Pozwalała, aby deszcz spływał po naoliwionych bokach, wsiąkał w grzywę. Nie chciała i nie mogła walczyć z pogodą, robiła to nieustannie, dzisiaj potrzebowała sił do przemyśleń, gdy nagle do jej umysłu wdarły się myśli najstarszej z córek.
Zamrugała powiekami, odruchowo odsuwając od siebie wszelkie emocje oraz przemyślenia, pozostawiając po prostu skłębioną czerwień wiecznego pożądania, mrocznych instynktów.
Nie widziała Faolitiarny jeszcze dłużej, niż tych młodszych.
Czyżby to miało być przeznaczenie, znak jakiś, skoro gnało je w jedno miejsce?
Dostrzegła ją w oddali, jasny punkt na ciemnym tle pogody, na tle żałobnego, pochwalnego kamienia.
Zakołysała ogonem, docisnęła skrzydła do boków, a następnie ruszyła ku niej przez to błoto, strugi wody spływającej wokół niej, unosząc dumnie łeb, a na gadzich złotych wargach zaigrał znajomy półuśmiech, gdy zrównała się od prawej z córką, patrząc przez chwilę na kamień.
Parsknęła po chwili, wypowiadając z pewna pogardą słowa:
Wielu zginęło i wielu zginie,
a zdrajcy zostaną wygnani.
– przewróciła ślepiami, kierując je na córkę. – Może dawniej, dziś i zdrajca i zabójca legnie koło tak zwanych bohaterów. Cóż zatem się wydarzyło, że wezwałaś mnie w to miejsce, Faolitiarno?

: 14 lis 2016, 23:30
autor: Wilcza Pani
Przez chwilę Faolitiarna czuła tylko ciepło rozchodzące się po kręgosłupie. Maddara wydawała się wrzeć, bulgotać w każdej kości, mrowić w koniuszkach szponów i elektryzować łuski. Heulyn nagle stała obok niej, a we łbie Czarodziejki śpiewała tylko jedna myśl: "Przywołałaś ją tu, sprowadziłaś, wyczarowałaś!". Była irracjonalna, jak ze snu i równie niedorzeczna, a jednak... Przez chwilę, krótszą niż dwa oddechy, wydawała się tak prawdziwa jak spadający wokół deszcz.
Głos matki wyrwał ją z bezruchu, działając równie orzeźwiająco jak napar z mięty. Zamrugała kilkakrotnie, potrząsając łbem i zerkając na matkę. Odwzajemniła jej szybki uśmiech, błyskając białymi kłami.
Właśnie po to – odparła prosto, wskazując na stojący przed smoczycami głaz. – Czyżbyś odnosiła się do kogoś konkretnego? – dopytała, nie kryjąc zaintrygowania. Heulyn wydawała się zniesmaczona zarówno treścią napisu, jak i panującym według niej stanem rzeczy.
Zmieniła pozycję, nie chcąc wyginać szyi przy każdym spojrzeniu Heulyn. Stan matki nieco ją zaskoczył – jej łuski lśniły od wody, zwykle dumna grzywa przypominała bardziej nadzwyczaj kolorowe glony oblepiające szyję.
Mogę...? – zapytała, wykonując krótki, urwany gest pokazujący suchy okrąg wokół siebie. Maddara nadal grzała jej kości, wręcz prosząc się o użycie. Niespodziewana myśl wydawała się przywołać nieznane dotąd rezerwy sił. Zmęczenie nadal było odczuwalne, gdzieś z tyłu łba, i wydawało się teraz nieistotne.
Pomyślałam... Miałam nadzieję, że będziesz umiała odczytać te znaki. I przy okazji mnie tego nauczysz. Nie wiem za wiele o naszych Przodkach, nie znam nawet imienia pierwszego Czarodzieja Cienia. Chciałam sprawdzić, czy znajdę tu kilka odpowiedzi – powiedziała, wracając do swojej pierwszej odpowiedzi. Miała o wiele więcej pytań niż te wymienione!
Pewnie mogłaby pójść do Nauczyciela, przekonać go by w zamian za kamień opowiedział jej trochę o Cieniu. Tylko, jaką miała pewność że stary, zdegradowany bóg będzie pamiętał imiona poszczególnych Cieni, znał ich rodziny i historie życia? Żadną. Faolitiarna bała się, że część tych informacji została stracona. A przecież historia była tak ważna! Dziedzictwo się liczyło. Co miała powiedzieć swoim pisklętom? O czym im opowiadać?
Heulyn była jej nadzieją, jej szansą. Czarodziejka wychowała się sama i dorosła, prawda. Odcisnęło się na niej piętno braku matki, piętno które bardzo jej doskwierało i nieustannie przeszkadzało. Mogła się go pozbyć, jeśli Heulyn byłaby skłonna przy tym pomóc.

: 15 lis 2016, 12:59
autor: Administrator
Stała przy boku córki, wpatrując się w ten kamień, epitafium dla zmarłych, z niejakim niesmakiem, jakby naigrywał się z niej, wskazując, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje. A prawda i kłamstwo są niczym w obliczu śmierci, nawet zdrada.
Parsknęła cicho, zwracając łeb ku Faolitiarnie.
Ten napis twierdzi, że zdrajcy nie mają tu wstępu, a jednak pośród naszych Braci i Sióstr leży chociażby jeden z nich, Uskrzydlony Marzeniami, dawny przywódca Ziemi, a potem Życia, który nienawidził Cienistych niemal od początku ich przybycia. A potem, kiedy Życie się od niego odwróciło na koniec panowania, przeszedł właśnie do nas, jakby mu się to należało. Miejsce zdrajcy jest w bagnie, a nie pośród naszych – w głos smoczycy wdarł się warkot, gdy strzeliła ogonem, przecinając go ze świstem powietrzem, rozsiewając krople deszczu, które osiadły na jej skórze.
Zamrugała zaskoczona powiekami, kiedy ciepła aura córki otoczyła jej ciało, aby obeschło. Oblicze smoczycy nieco złagodniało, pojawiło się w nim coś w rodzaju zamyślenia, gdy skinęła jej w podzięce łbem.
Uśmiechnęła się z jakimś przekąsem.
Czy uwierzysz, że do niedawna sama nie potrafiłam czytać run? Jakiż wstyd przeżyłam, kiedy podczas nauki z Nauczyliem dostałam od niego zapisane kamienne tablice i nie potrafiłam ich odszyfrować. Chociaż wstydem nie jest niewiedza, a ignorancja, jaką pokazałam, nie zgłębiając tajników odszyfrowywania run – prychneła, wydmuchując wstążki szarego dymu, które zmył od razu deszcz.
Skinęła, jakby do siebie łbem.
Tak, powinnaś poznać te symbole, aby móc zapoznać się, chociażby z imionami swych przodków, założycieli naszego Stada. Odważnych smoków, które uciekły przed zagrożeniem, wydzierając sobie fragment życia w tym miejscu. Nie zawsze się dostosowujemy do tutejszych zasad, nie zawsze jesteśmy roztropni, ale to jest nasz dom i nikt nie może nam tego odebrać – wyrzekła po chwili milczenia z jakimś zacięciem.
Ruszyła między głazami, na których wyryto wiele imion. Jej celem jednak był zakątek nieco inny, niż reszta, a jednak podobny.
Stał tam jeden z pięciu wysokich czarnych obelisków, a na nim lsniły fioletowo srebrne runy.
Wskazała go pyskiem córce.
To jest część cmentarna, gdzie chowany naszych zmarłych. Ten kamień zaś głosi:
"Ci, którzy mroku się nie lękali
w twarz śmierci się śmiali.
Porzucili ciążące im ciała i kości
by odkryć tajemnicę wieczności."
Czyż to nie podniosłe?
– uśmiechnęła się nieco ironicznie, przechodząc do niewątpliwe najstarszego w tym miejscu czarnego głazu, nieco oblepionego śniedzią .
Wskazała smoczycy pierwszą z liter.
Ta runa odpowiada dźwiękowi "KY lub KA", obok zaś jest runa odpowiadające dźwiękowi "Aa", dalej symbol oznajmiający "LY, EL". Tutaj jest runa "HA,HY', obok, jak widzisz znowu "Aa". Ta prosta kreska to runa "Ii". Ostatnia to runa dopsaowana do dźwięku "Rr, ER". Razem tworzą imię o wydźwięku KALHAIR. Był to jeden z założycieli, pierwszy Przywódca Cienia. Są jeszcze inne runy – mówiąc to, przesunęła łapą po wilgotnej ziemi, wygładzając ją, a następnie narysowała troszkę niezdarne znaki, które opisywała jej fonetycznie.
Zerknęła na nią, gdy przedstawiła wszystkie runy.
Przyjrzyj się runom pod zlepkiem Kalhair. Przedostatnia linia, ostatnie dwa słowa. Spróbuj odcyfrować ich dźwięki – mówiąc to wskazała imię Kalhaira na modłę tradycji Wolnych Stad.

: 22 lis 2016, 18:12
autor: Wilcza Pani
Wysłuchała odpowiedzi matki z szeroko otwartymi ślepiami. Uskrzydlone Marzenie... Nie znała tego imienia, jednakże słyszała o dawniej istniejącym stadzie Ziemi. Skoro Uskrzydlony był później Przywódcą Życia, znaczyłoby że stado to powstało pod jego rządami. Heulyn kontynuowała, a na pysku Faolitiarny pogłębiał się wyraz zniesmaczenia pomieszanego ze zdziwieniem.
Przecież to takie... nielogiczne. Przecież Przywódca musi być porażką, jeśli jego własne stado go nie chce. Chyba że ustąpił miejsca młodszemu, to rozumiem. Ale wtedy, czemu opuszczać własne stado? Nie, musiał popełnić jakiś błąd w panowaniu. Tylko... Po co nam taki smok, który od początku nie przepadał na naszym stadem? – skomentowała bezwiednie, marszcząc pysk. – To dziwne. – Skwitowała, potrząsając łbem. Może i ówczesny Przywódca Cienia miał swoje powody, może chciał obserwować swojego wroga? Fao wydawało się to możliwe, nawet jeśli trochę naciągane. W końcu, kto chciałby mieć nieznajomego w rodzinie?
Och, współczuję – mruknęła, krzywiąc się na wspomnienie o Nauczycielu. Nie żeby go nie lubiła... Ale nie miał zbyt przyjemnego podejścia i potrafił być zwyczajnie przykry. Zapewne na nieumiejętność Kaliny zareagował niezadowoleniem i nie bał się go wyrazić.
Uciekły? Tutejszych? – powtórzyła jak echo, zaintrygowana dziwną nutą w głosie Heulyn. – Na Spotkaniu Młodych dowiedziałam się że Cień jest najmłodszym stadem i tyle. Skąd tu przyszliśmy? Dlaczego? Znasz imiona pierwszych Cieni? – pytała. Jednocześnie podniosła się i ruszyła śladami matki, oglądając mijane obeliski. Na każdym z nich tkwiły zapiski, niezrozumiale dla Fao... Jeszcze.
Stanęły przed głazem pokrytym świecącymi fioletem runami. Wilcza uśmiechnęła się półgębkiem, myśląc o tym że fiolet całkiem dobrze pasuje do Cienia. Ciemny kolor, kolor często pojawiający się podczas zmierzchu – pory cieni. Oraz kolor łusek Kerranthara i Keezheekoni.
Podoba mi się! – zaśmiała się cicho. Krótki opis może i był patetyczny, ale miał w sobie to coś. Poza tym, ładnie brzmiał. Te pasujące do siebie słowa, rymujące się, dawały naprawdę miłe brzmienie.
Heulyn rozpoczęła lekcję, toteż Fao nie pozostało nic innego jak tylko skupić się na jej słowach. Śledziła poruszający się pazur Czerwieni, pomrukując potakująco i co chwila unosząc spojrzenie do głazu, potwierdzając runy Kaliny z tymi wskazanymi wyżej. Nie wydawały się takie trudne... Ale poznała ich dopiero sześć. Runa "El" wydawała jej się mocno podobna do "Ii", a "Ha" do "Rr". Powinna przygotować sobie tabliczkę do ćwiczeń...
Zgodnie z poleceniem matki, przypatrzyła się wskazanemu miejscu. Teraz wiedziała już, co znaczy pierwszy wyraz. Ale te dwa pod nim, były długie! Uch, zwłaszcza to pierwsze. Fao przypatrywała się im przez moment.
Umm... ZAKLINACZ CIENI Nie znam pierwszej. Dalej... A... K, L... I?... tak, I, dalej nie wiem, znowu A, nie wiem, i ta sama runa co na początku. Cośtam-AKLI-coś-A-cośtam? A to drugie... już się pojawiła, na końcu pierwszego członu, dalej I, tej nie znam, następna już chyba była, no i "Ii". Ii. Heh. – Uniosła jeden z łuków brwiowych, patrząc na Kalinę z widocznym pytaniem. Nie poszło jej chyba źle, ale chwilę czasu jej to zajęło. Będzie musiała popracować nad szybkością.

: 05 gru 2016, 9:48
autor: Administrator
Smoczyca wpatrywała się jeszcze przez kilka chwil w opalizujące napisy, słuchając tego, co córka ma jej do powiedzenia.
Gadzie wargi drgnęły nieco, jednak nie pojawił się na nich żaden uśmiech.
Końcówka ogona kołysała się z prawa, na lewo, jakby w zamyśleniu.
Słyszałam, że nie zawsze taki był, Marzenie Ziemi, a potem Złudzenie Życia. Był dumnym Przywódcą, jednak straty piskląt, oraz kolejnych partnerek zachwiały nim. Pozwolił, aby jego osobiste uczucia przewazyły nad dobrem Stada. Zamknął się w sobie, stał się chłodny, niedostępny. Nie znam całej historii, każdy mówi co innego, fakt faktem jednak, że ustąpił stanowiska. Czy to za naciskiem Stada? Czy może był już za stary... to było tyle księżyców temu, moja pamięć mnie zwodzi – mruknęła, jakby do siebie. – Fakt jest jeden, nie lubił naszych Przodków, ani wcześniej, ani potem. Sądzę, że dołączył do nas z czystej przekory. Co zabawniejsze, złączył się z naszą Wojowniczką, jedną z najbardziej nieobliczalnych bestii. Ale walczyła, jak nikt, tylko Kheldar mógł jej dorównać. Nie jednego smoka posłała na Tamten Świat. Była nierozważna, krwiożercza, chociaż na starość kalectwa dały o sobie znać. Nienawidziła Złudzenia Życia, chciała go zabić, to pamiętam. A potem się ze sobą złączyli, nie zbadane są wyroki Absthiniusa – mówiła, mrużąc powieki, gdy spojrzała na swą córkę lazurowymi ślepiami.
Nagle uśmiechnęła się przebiegle, a jej ogon świsnął w powietrzu z podekscytowaniem.
Dawno temu, gdy Kheldar jeszcze poświęcał czas Cieniowi, a także kilka chwil mi, opowiedział mi historię Cienia, skąd się wzięli i jak tu przybyli. Nie wiem, czemu nie krzewimy tej wiedzy u piskląt, ale chyba czas to zmienić. Usiądź wygodnie, to długa opowieść, a zaraz wrócimy do nauki – wyrzekła i sama zastosowała się do swojej rady.
Przysiadła miękko na piętach zadnich łap, a ogonem oplotła przednią prawą. Otuliła się skrzydłami, dla zachowania ciepłoty ciała.
Odetchnęła, próbując przywołać z pamięci tamten wieczór, jeden z nielicznych, gdy Przywódca, którego brała za swego ojca, mówił jej o Cieniu.
Nie zawsze mieli dobre stosunki, ale szanowała go. Był Cieniem, jak jego brat, jednym z Ostatnich z Rodu, pamiętający czasy Upadku i Powstania.
Obwiodła pysk jęzorem i zanuciła cicho, kołysząc łbem na boki, aż znieruchomiała, wpatrując się w smoczycę siedząca przed nią, a oczy jej błyszczały lodowym ogniem.
Niezbadane są dotąd tajemnice tej krainy, którą każdy zwie jak chce. Nie ma jednej nazwy, jednej maści, jednego Boga, jednego stwórcy i jednego ludu. Rozproszone po tym świecie, rozległym i owianym tajemnicą, żyją smocze plemiona, którym złowieszcze szumy wiatru oraz złowróżbne pojękiwania gwiazd na nieboskłonie szeptają do ucha podpowiedzi. Podpowiadają, nęcą, prowokują, jednak jeszcze żaden nie odważył się spojrzeć im prosto w oczy. Znani są wszystkim jako Równinni, krwiożercze plemię, któremu okrucieństwem nie dorównują żadne istoty zamieszkujące te tereny od tysięcy pokoleń. Opisywana jest ich wielkość, przebiegłość, żądza cudzej krwi i zadawania bólu, zestawiana w kontraście z dobrocią i przyjaznym nastawieniem Smoków Wolnych Stad, które przez budowaną na tych wartościach potęgę zdobyły sobie sławę, a co za tym idzie, również nienawiść większości sąsiadów. Niezbadane są ścieżki tej krainy, a jednak.. Przybyszom z daleka udało się znaleźć drogę ku Wolnym Stadom.
Nie mówią Ich językiem, nie wierzą w Ich boga. Nie znają Ich zwyczajów. Ciekawość rodzi się z chęci poznania nieznanego. Przed Nami zarysuje się historia czterech braci malowana atramentową czernią i czerwienią krwi. Wolne Stada zapomniały już dawno o dzikości swojej rasy, o czystym instynkcie i woli przetrwania. Zapomniały. Zastąpiły Je kulturą, kultem i iluzją samokształcenia. I dlaczegóż to tak spodobało się ów braciom?

Mówiła stonowanym głosem, akcentując co ciekawsze fragmenty, od czasu do czasu uśmiechając się nieco ironicznie.
Zamilkła na dobrą chwilę, budując napięcie, zaczerpnęła tchu i kontynuowała dalej:
Historia rodzeństwa rozpoczyna się wiele pokoleń przed Nimi. Kiedy na tej tętniącej życiem krainie zaczęły tworzyć się stada, zaczęły tworzyć się nowe wiary, a z tego powodu oczywiście rozpoczęły się też wojny. Wszystkie stada starały się zbudować swą potęgę. Nowiny o tych najdalszych nie docierały na odległe krańce. Nastał czas spokoju. Wolne Stada nigdy nie usłyszały o potędze Cienia, jednak to Cień usłyszał o sławie Wolnych Stad. – uśmiechnęła się z niejakim przekąsem, przewracając ślepiami. –Stado Cienia wybrało taką, a nie inną nazwę z prostych powodów. Otaczające tę krainę góry dopuszczały do Niej światło tylko na kilka księżyców w roku. Ślepia Cienistych przywykły do mroku, szkoląc się na najlepszych łowców i szpiegów, o których słuch nigdy nie zaginął. Szeptały o Nich ptaki, chrzcząc Ich zaklinaczami śmierci. Byli trudnym celem. Można było się do Nich dobrać jedynie z powietrza. Wszystkie górskie granie tworzące granice Cienia były stale patrolowane. Uwagę przyciągały najbardziej charakterystyczne wierzenia Cieni. Był tylko jeden Bóg, tylko jemu oddawano szczególną cześć. Zwano go Absthiniusem. Bogiem Cienia, Cienistym Stwórcą, Ojcem Nocy, Branwatatherem- Kruczym Przywódcą. W czas każdej z pełni, gdy krainę oblewało srebrne światło księżyca oddawano ofiarę swojemu Bogowi. Przywódca, jako uhonorowany członek stada miał zadanie wgryźć się w tętnicę ofiary i na oczach Absthiniusa zabić Ją, karmiąc Go jego krwią i wypływającym z trzewi duchem. Jednak w życiu każdego ze stad bywają lata dobrobytu i nędzy. Nędza, która nawiedziła rodzinne strony braci, zebrała krwawe żniwo. Czworo z nich narodziło się tuż przed początkiem Mordęgi. Czasy nędzy zmusiły Cień do opuszczenia ukochanych sobie terenów. Ponad połowa z nich zmarła z wycieńczenia podczas wędrówki. Przeżyli nieliczni, chcący utworzenia z niedobitków kolejnego stada. Kolejnego etapu dla Cienistych, żądnych zemsty. A w tym ów czworo braci, którzy tworzyli od tego momentu historię Cienia.
Spłodzeni przez jednego ojca, urodzeni przez jedną matkę. Czas ich wyklucia przyszedł na moment tuż przed rozpoczęciem się rozpamiętywanego przez braci czasu Nędzy. Za Ich młodu Cienista Kraina tętniła życiem, krwią i wszechobecnym poczuciem wyższości, które wpajano pisklętom już po wykluciu. Każdy Cień rozpoczynał swą naukę niedługo po pojawieniu się naostrzonych kłów. Bracia szkolili się pod beznamiętnym i krytycznym okiem ich ojca, który dbał o każdy szczegół. Byli jego spuścizną, każdy z czwórki.
– Głos smoczycy stopniowo stawał się bardziej ponury, głeboki, gdy kreśliła opowieść o mroku i zagładzie.
Ale zaraz potem jej ślepia pojaśniły.
Pierwszy przyszedł na świat Kalhair, jego pierwszy syn, który miał dziedziczyć tron, stado i krainę Cienia. Ojciec pokładał w Nim największą nadzieje. Z każdą kolejną pełnią księżyca ów samiec stawał się mężniejszy, rozważniejszy i tak samo beznamiętny jak ojciec. Matka nie brała większego udziału w wychowaniu piskląt, usuwała się w cień swojego partnera, jednak darzona była szacunkiem Jemu dorównującemu. Pierworodny syn dorastał, uczył się życia od Cieni i żył jak Cień, spoglądając wciąż na swego ojca, ucząc się od Niego gestów i manier rodowitego przywódcy. I w tym momencie pojawia się również jedyna z samic ocalałych z Mordęgi. Talaith, partnerka Kalhaira, zupełnie przeciwieństwo swego partnera. Obdarzona dziwnym jak na Cienia ciepłem, które pokrzepiało nadzieja w sercach każdego, który dożył wędrówki. Kolejnym synem był Kheldar, najprzebieglejszy i najbardziej nieobliczalny z braci. Manipulant o czarnym sercu i z umysłem skąpanym w szaleństwie, nie wahający się ani chwili by zabić. Szanujący jedynie swą rodzinę, nic więcej. Często jako jeden z najstarszych mający decydujący głos zaraz za Kalhairem. Niedługo po Nim na świecie pojawił się Mawgan, którego cechuje przede wszystkim dzikość. Nie dający się poskromić samiec o rozwiniętych instynktach. Jednak cała jego postać dla Jego samego jest owiana tajemnicą. Urodzony Cień, łowca, lubujący się w zabijaniu. Tak samo, jak reszta Cienistych braci, nie szanuje nikogo prócz swej rodziny. Najmłodszy z Nich, który nie dojrzał już krytycznego spojrzenia ojca, nie poznał Jego nauk – Tiernan – swą siłę i temperament rozwijał pod okiem trojga braci, którzy nie pozwolili na to by zaniechał On tradycji, dał się ogłupić przez otaczający go świat.
Ośmiu samców i pięć samic. Dzielnie bronili się przed napastnikami, którzy pomylili ich z łatwym celem. Zagarniali kolejne tereny, rosnąc wraz z kolejną pełnią w siłę. Nijak spodobało się to Równinnym, którzy sąsiadowali z Cienistymi. Wybili każdą ich samicę, prócz bronionej przez każdego z nich Talaith i każde pisklę. Cienie zostały zmuszone do dalszej wędrówki. Droga nie była łatwa. Dzień zlewał się z nocą, jawa zlewała się ze snem. Nikt nie pamiętał już smaku mięsa, orzeźwiającej mocy wody. Byli zbyt wycieńczeni, by polować i zbyt zmęczeni, by iść dalej. I dzień później przyszło odkupienie. Nadzieja, usłana ciekawością, chęcią poznania nieznanego i żądzą zniszczenia rywali na drodze ku potędze. Natrafili na życie, na smoczą sylwetkę jawiącą się w przestworzach, gdzieś na horyzoncie. Kątem ślepia ujrzeli Wolne Stada.

Pochyliła nieco łeb do przodu, a ogon odwinął się od przedniej łapy, wijąc się tuż za nią z chrzęstem łusek oraz szelestem piór.
Przez 5 księżyców patrolowali granice Wolnych Stad. Niezauważeni powoli uczyli się języka, podkradając się pod osłoną nocy, kryjąc się w cieniu, tak jak nauczyli ich ojcowie. Była to umiejętność, spuścizna po przodkach, którą dziedziczyli wraz z krwią płynącą w żyłach. Każdy księżyc dodawał im odwagi, zaglądali głębiej, przyglądali się dłużej, intensywniej, podchodzili bliżej. Smakowali końcówką języka, wciąż nienasyceni. Odkrywszy ten nowy świat, postanowili go poznać, zawłaszczyć, zdobyć i dostosować do własnych potrzeb siłą, kłami, szponami i ogniem. Cień, który wyszedł z cienia. Nowy początek dla plemienia, które wyszło z mroku.
Dane mi było poznać Kheldara, brata Kalhaira znanego potem jako Zaklinacza Cieni. Zaś sam Kheldar, przyjmując władzę po bracie, który zmarł w wyniku ran, które otrzymał podczas wojny o tereny, które mamy obecnie, przyjął miano Uśmiech Cienia. Talaith, pierwsza Uzdrowicielka Cienia a partnerka Kalhaira, przyjęła imię Rozkwit Mroku. To tutaj przyszły na świat jej pierwsze pisklęta. Jednym z nich był Antrasmer, znany potem jako Spojrzenie Mroku, nasz beznadziejny Łowca, który okazał się być mym ojcem, a twym dziadem. Mawgan zaś był znany, jako Instynkt Zabójcy, również został Łowcą. Był jeszcze Aiden, który dołączył wraz z siostrą do Cienia podczas ich podróży. Również był Łowcą, który przyjął miano Błędnego Ognika. Wiem, że było ich więcej, jednak ich imiona z czasem wyparowały z mej pamięci
– zakończyła, wziąwszy głębszy oddech.
Zerknęła na runy, które odczytywała córka.
Wygładziła ziemię przed nimi, a następnie zaczęła kreślić na nich kolejno runy w porządku alfabetycznym. Każdy znak zaczęła jej opisywać fonetycznie, aby było jej łatwiej go odczytać. Trwało to dłuższą chwilę, ale gdy skończyła, wskazała córce raz jeszcze dwa ostatnie słowa, które miała przeliterować.

: 09 mar 2017, 16:51
autor: Uśmiech Szydercy
Na cmentarzu pojawiła się samotna, czarna sylwetka. Jego czerwone końcówki rogów i kolców sprawiały wrażenie, jakby był skąpany we krwi. Samiec, całkiem już spory i masywny, nieśpiesznie stąpał pomiędzy łysymi, zimnymi kamieniami, które były jedynymi śladami po dawnych istnieniach.
Khagar każdemu poświęcał uwagę, nie bacząc na stado, nie bacząc na rangę.

Trel Skowronka, Razjeli, Cienista Pustka, Marzenie Ziemi, Nieokiełznane Wody Oceanu, Spojrzenie Mroku... wiele ich tu było. Niektóre imiona przywoływały w myślach konkretne sylwetki. Niektóre nie mówiły nic.

Khagar zatrzymał się przed kurhanem Cienia i przyjrzał uważnie znajdującym się tu mogiłom. Kalhair. Tiernan. Mawgan. Mabh. Rhan. Antrasmer. Ankaa. Kheldar.

Szkarłatne oczy przyjrzały się uważnie epitafium.

Wiedz, Kheldarze, iż siła, jaką z nas stworzyłeś pozostanie wieczna. Cień będzie coraz potężniejszy ku Twojej chwale.

Z pyska czarnołuskiego wydostało się kpiące parsknięcie.
– Jakoś nie widzę – wymruczał cicho. Przesunął wzrok niżej.

Z cienia zrodzony, w cień przemieniony.
Cieniem owinięty, cieniem przeklęty,
Z cienia zrodzony, cieniem zostanie.


Kącik pyska uniósł się lekko w krzywym uśmiechu. Całkiem zgrabne słowa. Był ciekaw, kto je wymyślił. Odetchnął głębiej powietrzem pachnącym od wilgoci, ziemi i rozkładu i zmrużył oczy leniwie.

: 10 mar 2017, 13:40
autor: Cichy Potok
Cichy nie zamierzał tu nigdy więcej przychodzić. Jednak musiał. A musiał, ponieważ już dawno nie widział swojej partnerki. Nie zamierzał jej jeszcze grzebać. W końcu ciała nie znalazł. Jednak miał wrażenie, jakby już odeszła. Melancholijny nastrój tego miejsca miał dla jego skołatanych nerwów kojące właściwości. W zasadzie nie chciał tu przychodzić. Nie chciał widzieć tych imion, tak licznych wypisanych na kamieniach. Wszystkie te miana w zasadzie przypominały mu tylko o tym, co nieuniknione. Czy bał się śmierci? Już nie, pogodził się z nią, gdy już zmierzał ku końcowi swojej podróży. Dostał jednak drugą szansę od życia i teraz zamierzał żyć jego pełnią. Idąc tak, pośród licznych Kurhanów dostrzegł ciemną sylwetkę młodego smoka. Na pysku Cichego pojawiła się lekka zmarszczka konsternacji. Nigdy nie widział tu młodych smoków. To miejsce było dla tych starych już, szukających odpowiedzi na to, co dalej...a jednak, młody, jak wywnioskował po zapachu, Cinisty stał tu i patrzył na Kurhan. Cichy podszedł cicho i przyjrzał się mianom, jakie tam widniały. Widział miano swojego ojca i coś go ubodło. Ten, który tak bardzo kochał swoje stado, stado Ziemi, a potem Życia, który pogardzał Cieniem, który Cienia się wyrzekał...skończył w Cieniu. Czy to nie była ironia losu? Taki żart życia...W końcu błękitne ślepia skierowały się na młodzika. – Dość dziwne miejsce na odwiedziny dla tak młodego smoka... – rzekł w końcu.

: 10 mar 2017, 15:14
autor: Uśmiech Szydercy
Khagar siedział w bezruchu, zamyślony i z dość posępnym wyrazem pyska. W pewnej chwili usłyszał niedaleko siebie kroki, ale zarejestrował je dość późno jak na siebie, zbyt pochłonięty rozmyślaniami. Obrócił łeb dość szybko, jak gdyby spodziewając się ataku na siebie, ale zamarł, gdy ujrzał, kto zatrzymał się obok niego. Czarnołuski przyjrzał się starszemu samcowi bardzo uważnie.
W końcu uśmiechnął się lekko kącikiem pyska.
– Szczerze mówiąc, ja nie spodziewałem się tu nikogo – odezwał się dość gardłowym głosem. Zbyt warkliwym jak na tak młodego smoka.
Cmentarz w końcu to dość ciche miejsce. Może nie puste. W końcu są tu tłumy. Ale martwi nie mogą mówić. No... nie wszyscy.
– Leśny Szept. Nie spodziewałem się spotkać cię tu... żywego – rzekł z nutą złośliwości, ale bez wrogości. Nie dało się ukryć, że Cichy był w wieku wyższym znacznie niż średnia umierania smoków na tych ziemiach. – Młodość ciała, a młodość ducha to dwie różne sprawy – dodał Cienisty. – Wiesz coś o tym, nieprawdaż? – spytał retorycznie. Odchrząknął. – Jestem Khagar. Wojownik.

: 12 mar 2017, 15:42
autor: Cichy Potok
Cichy zaśmiał się cicho, gdy zauważył to nagłe odwrócenie się młodego samca. Udało mu się go zaskoczyć, a to nowość. Zwłaszcza, że miedziany nie krył się ze swoją obecnością. Jak widać sam młodzik musiał być zamyślony nad czymś. Gdy zaś czarnołuski się odezwał, Cichy nieznacznie zmarszczył pysk. Głos miał zdecydowanie zbyt...dojrzały. Ale co on tam wie? Każdy dojrzewa inaczej, mimo że przed sobą widział bardzo młodego samca. Jego kolejne słowa wprawiły go w jeszcze większą konsternację. Nie było w zasadzie na ziemi smoka, który pamiętałby go ze starego, bardzo starego miana, którego pozbył się, gdy założył Wodę. Kultura jednak zwyciężyła i zamiast najpierw zapytać się o nurtującą go rzecz, skinął łbem i lekko się uśmiechnął. – A więc miło mi cię poznać, Khagarze – rzekł cicho, po czym zmrużył lekko ślepia. – Tak, prawdą jest, że w zasadzie już dawno powinienem oglądać ten padół łez z firmamentu...jednak dostałem od bogów szansę i próbuję ją wykorzystać. – odpowiedział, na w zasadzie pytanie, które wydwało się nie potrzebować tej odpowiedzi, ale Cichy i tak coś rzekł na ten temat, bo był czegoś ciekawy. Coś mu kiełkowało we łbie, ale nie był pewien i chciał to zbadać...– Leśny Szept to miano, które dawno nie jest już moim...zwą mnie teraz Cichym Potokiem, mogę wiedzieć skąd znasz moje stare imię? – zapytał zainteresowany wiedzą młodzika.

: 12 mar 2017, 15:54
autor: Uśmiech Szydercy
Khagar zainteresował się wspomnieniem o "szansie daną przez bogów". Uniósł lekko łuki brwiowe i parsknął cicho.
– Widzę, że każdy staruszek zyskał "dar od bogów" – rzekł z rozbawieniem. – Ty, Jad... ja – wymruczał cicho. Każdy na inny sposób. Cichego odmłodzono. Jad został Prorokiem i zyskał nieśmiertelność. A on sam dostał drugie życie. Choć wolał to nazywać raczej "darem od losu". Nadal nie lubił bogów.
Wiedział, że Cichy zada to pytanie, poniekąd na nie czekał. Zmrużył szkarłatne ślepia i wlepił je w jeden z omszałych, starych nagrobków.
– Jestem wspomnieniem minionej epoki – rzekł nieco posępnie i postukał szponem w zimny kamień, na którym wyryto imię 'Kheldar'. Uśmiechnął się krzywo. – Dano mi było niedawno odzyskać część wspomnień. Bogowie mają dziwne poczucie humoru... jeszcze nie potrafię stwierdzić, czy mi się ono podoba.

: 12 mar 2017, 16:30
autor: Cichy Potok
Cichy był zdziwiony i zarazem spokojny, bowiem podświadomie wiedział, o co chodzi. Tylko zdziwiony był, że stary duch pamięta, może nie wszystko, ale jednak coś pamięta z poprzedniego życia. Jak widać nawet sporo, skoro pamiętał Cichego...A w końcu kiedy miedziany poznał Kheldara ten nie był już najmłodszy. Jeśli Khagar spodziewał się wielkich ślepi, szczęki na ziemi, to niestety nic takiego się nie wydarzyło, bo Cichy przyjął tę informację z niejakim spokojem. Po chwili, gdy już wszystko sobie ułożył we łbie pokiwał nim nieznacznie, przytakując że zrozumiał to, co powiedział mu młody-stary samiec. – Doprawdy...interesujące... – rzekł w końcu z niejakim rozbawieniem. – Faktycznie bogowie mają poczucie humoru. Ciekaw jestem tylko...czemu? I co konkretnie pamiętasz? – zapytał, bo to go faktycznie interesowało. Nie sam proces tego, że obecne ciało pamiętało życie poprzedniego, ale był ciekaw co pamiętał. Ot tak, powierzchowna ciekawość. Cichemu do szczęścia bowiem nie była wiedza jak to się wydarzyło, bo to już była sprawa bogów.

: 12 mar 2017, 16:56
autor: Uśmiech Szydercy
Khagar odetchnął cicho. Czuł się zadowolony, że spotkał tu akurat tego samca. Obaj byli poniekąd reliktami starej epoki. Dobrze było porozmawiać z kimś takim. Nie zdziwiła go też spokojna reakcja. Dorosłe, stare smoki wiedziały więcej niż młodziki. Szczególnie takie, które już z bogami do czynienia miały.
– Całkiem sporo. Stopniowo coraz więcej, choć na razie wszystko mi się miesza. Nowe miejsca i nowe smoki ze starymi – rzekł cicho. Dlatego przyszedł tu. Cmentarz się nie zmieniał, przybywało jedynie nagrobków, ale starych nie ubywało. Odszedłby stąd od razu, gdyby przyczepił się do niego jakiś młodzik. Ale Cichego znał, był więc tym "stałym" elementem. Niewiele smoków, które znał, nadal stąpało po ziemi. Cichy, Heulyn, Jad... Nauczyciel oczywiście. Kto jeszcze? Póki co nikogo nie spotkał. W obliczu tak małej liczby nadal żyjących starszych smoków łatwo można było pojąć proces przemijania.
– Może po prostu nadal jest coś do zrobienia na tym łez padole? Może trzeba wyrwać komuś krtań? Może trzeb stanąć do jeszcze jednego pojedynku? Cień nie miał żadnego Wojownika, a Czarodziejów od cholery. A to naprawdę nienormalne. – Parsknął z rozbawieniem. – Nieważne. Byle było ciekawie. Nigdy nie mogłem narzekać na nudę – wymruczał. Zerknął na Cichego uważnie. Mało się zmienił. Dziwnie było patrzeć na niego z dołu, zawsze był nieco większy. Pozostaje nadzieja, że za parę księżyców osiągnie normalne rozmiary, do jakich przywykł. – Opowiedz mi, co się działo. Jak to się stało, że założyciel Wody pachnie Ziemią?

: 13 mar 2017, 12:13
autor: Cichy Potok
Cichy pokiwał głową w geście zrozumienia. Ale interesujące było to, czego właśnie doświadczał. Przed sobą miał tak młodego i starego smoka zarazem...że w zasadzie dziwnie mu było z tą myślą. Na jego kolejne słowa prychnął tylko. – Mam wrażenie, że z każdym kolejnym pokoleniem rodzą się coraz głupsze smoki dążące do autodestrukcji... – rzekł, nie wiedząc jeszcze że jego słowa są dosłownie sednem najbliższych wydarzeń. – Zawiść, tym się kierują i egoizmem, bo każdy z obecnych Przywódców ma klapki na oczy pod tytułem "ja i moje ego" – odpowiedział wzruszając barkami. Zaraz potem roześmiał się wesoło. – Jak to twoja Przywódczyni ujęła, na stare lata odbiło mi. A tak na poważnie to kładłem się już do grobu, gdy nagle...odmłodniałem dzięki łasce bogów. Stwierdziłem, że czas zrobić coś ze sobą i postanowiłem zwiedzić Wolne Stada. Stać się na jakiś czas częścią każdego jednego stada, jakie tu mamy i zrozumieć smoki w nim żyjące. Cóż, przez wiele księżyców sam byłem smokiem żyjącym zawiścią wobec Cienia, miałem rację, czy nie? Chcę się przekonać. Chcę też wiedzieć jakie są teraz smoki...choć z biegiem czasu stwierdzam, czy ma to sens? – zapytał retorycznie, z lekkim uśmiechem na pysku i zadumaniem w błękitnych ślepiach.

: 27 kwie 2017, 23:12
autor: Gonitwa Myśli
Smoczyca wylądowała ciężko na ziemi, a kości i pióra trzymane w splotach maddary przy jej boku zaklekotały głucho. Ziemna uniosła lekko łeb, składając skrzydła po grzbiecie i zamrugała lewym ślepiem.
Nie była jeszcze na cmentarzu Wolnych Stad. Przelatywała ponad kurhanami, widziała z daleka, gdy szła równiną terenów wspólnych. Ale poczuć ciężar imion, które smocze pazury i magia wyryły na przestrzeni księżyców, pór to było... coś innego.
Obejrzała się za siebie, aby upewnić się, że Ametystowa również dotarła. Skinęła lekko siostrze łbem, podchodząc w stronę kurhanów czterech stad.
Albo może pięciu...? Jeden z kurhanów wydawał się bardziej zaniedbany, imion było na nim mniej. Smoczyca przekrzywiła lekko głowę, rozpoznając w skale pomnik pamięci smoków Wiatru. Przeszedł ją dreszcz, który przy okazji przypomniał, co miała tu zrobić.
Odwróciła się od piątej, zapomnianej mogiły. Zamiast tego zwróciła spojrzenie ku innym słupom.
"Pamiętajcie, że to były dzieci Ognia" – przeczytała cicho. Nie chciały składać szczątków ojca w ognisku, ale koniec końców pochowają go za kurhanem tego właśnie stada. I wyżłobią jego imię w skale czczącej zmarłych ognistych. Ale trudno. Stado go zawiodło, jednak na cmentarzu nie było mogiły przeznaczonej dla bezstadnych smoków. A imię Absurdu zasługiwało na jakąś pamięć.
Uwolniła zaklęcie, aby szczątki ojca opadły gładko na ziemię. Nie mogły jednak zacząć kopać dołku od razu pod sobą z Ametystową. Immanor raczył wiedzieć, czy smoki przypadkiem nie miały podobnych pomysłów pochówku. A natknięcie się przypadkiem na zakopane truchło innego smoka nie byłoby miłym doświadczeniem.
Przesunęła lewą łapę po ziemi, przymykając ślepie i ponownie koncentrując maddarę. Wyobraziła sobie falę odchodzącą od jej łapy, która rozchodziła się w ziemi na kilka ogonów wzdłuż i wszerz, a połowę ogona wgłąb. Impuls miał wykryć ewentualne kości obecne w ziemi, podpowiedzieć, gdzie lepiej byłoby nie kopać.
Odetchnęła cicho, gdy sonda wskazała dogodne miejsce. Nieco za kurhanem Ognia, ale nie za daleko. Wojowniczka spojrzała na siostrę, wskazując gestem łba miejsce.
Przesunęła kości i pióra po Absurdzie bliżej, zaczynając kopać. Dół był przede wszystkim głęboki, nie szeroki. Kości nie dbały o ustawienie i wygodę, inaczej byłoby ze świeższym ciałem, ale... takich luksusów nie miały. Rzecz jasna dała też miejsce przy kopaniu dołku Ametystowej, jeśli smoczyca zechciałaby zabrudzić łapy.
Gdy Gonitwa była zadowolona z dołka, popchnęła szczątki ojca ku dziurze. Spadły one bezdźwięcznie na dno świeżo przekopanej ziemi. Cicho, bez echa. Wszyscy prędzej czy później tak skończą. Nie ważne jak głośni za życia, każdy odchodzi bez słowa.
Mogłabyś... zostawić mi czaszkę? – zapytała Ametystowej, chociaż nie spuszczając wzroku z dołku. Głos miała cichy, i mówiła staranniej, wolniej niż zwykle. Słowa wychodziły z jej pyska lekko i płynnie, zamiast w pośpiechu, jak to zwykle było.

: 29 kwie 2017, 19:16
autor: Zorza Poranku
Podczas lotu podążała za siostrą w milczeniu, delikatnie trzymając czaszkę w łapach. Niegdy cwcześniej nie była na cmentzru Wolnych Stad – miała też nadzieję, że nie wróci na niego prędko. Gdyby ktoś z jej bliskich umarł, nie była pewna, czy zdołałaby wytrzymać ból, związany ze stratą; wiedziała oczywiście, że śmierć jest nieunikniona dla każdego, ale wolała, żeby czas innych nie kończył się zbyt szybko. Przecież niedawno przeżyła jedną, co prawda krótką żałobę, gdy jej matka, Kapłanka Cienia, zginęła na wojnie. Na szczęście jednak zmartwychwstała – Etain nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało, i nie była pewna, jaki wywarłoby to na niej wpływ. Pomimo wszystko, krótka śmierć Kaliny odcisnęła jakiś ślad w jej psychice.
Myśląc o Chaos i Jaspis, po prostu nie była w stanie wyobrazić sobie ich śmierci; były takie pełne życia i energiczne... A jako że były chyba jednymi z niajbiższych jej osób, była pewna, że jeśli odeszłyby, na pewno nie przyjęłaby tego dobrze. NA myśl o Kołysance poczuła lekkie ukłucie niepokoju; nie widziała jej przeciez od zebrania, kiedy miała taki dziwny, melancholijny humor... Zdusiła jednak w sobie złe przeczucia i wylądowała za Gonitwą na cmentarzu, cały czas trzymając szczątki w całunie z maddary.
Patrzyła na nią cicho, gdy odeszła od głównych kurhanów i zaczęła kopać dół; po chwili złożyła czaszkę na ziemi i dołączyła do niej. Pracowały ramię w ramię, w milczeniu. Szkoda, że smoki z wszystkich stad nie potrafią tak pracować. Zawsze musi się znaleźć ktoś, kto wywoła jakąś kłótnie albo nie będzie szanował zdań innych; i w ten sposób, proszę bardzo, wojna gotowa. Śmierć, ból, cierpienie, a wszystko przez jednego, albo kilka, smoków. Czemu nie umieją się zjednoczyć...?
A może chodzi o brak wspólnej rzeczy, dzięki której smoki się jednoczą. Przecież bywają to różne rzeczy, nie tylko nienawiść do wspólnego wroga. Jednoczy również nadzieja, wiara, miłość – czemu nie wykorzystają ich jako budulca do współpracy wszystkich stad...?
Te myśli przebiegały jej przez głowę, gdy silnymi ruchami odrzucała wykopaną ziemię obok siebie. Gdy dół był gotowy, Zwolniła zaklęcie i sprawiła, że szczątki wsypały się do niego, cicho i delikatnie. Popatrzyła na nie melancholijnie i westchnęła.
Na pytanie Gonitwy zastanowiła się.
Też chciałabym ją wziąć, do matki, ale... Weź. Ty go znałaś, tobie się bardziej należy. Znałaś go – stwierdziła cicho i spokojnie, wręcz szeptem. Nie wydawało jej sięodpowiednie, aby mówić głośno tu, w miejscu pamięci. Podeszła do czaszki, wzięła ją delikatnie w łapy i oddała smoczycy.
Stanęła nad dołem, czując, ku swojemu zdumieniu, łzy w oczach. Jedna z nich, skrząc się w słońcu jak diament, spłunęła jej po pysku i cicho spadła, wsiąkając w ziemię. Po chwili nie było po niej śladu; tak jak po zmarłych, pomyślała smutno. Czemu pozwalamy zapomnieć o swojej przeszłości...?
Spoczywaj w pokoju – szepnęła w przestrzeń, pozwalając, by jej słowa porwał wiatr.

: 29 kwie 2017, 22:07
autor: Gonitwa Myśli
Przygarnęła do siebie czaszkę ojca. Nie wiedziała, czy jej się bardziej należała. Bo nie należała się nikomu, tylko samemu Absurdowi. Ale jego nie było. Prośbę skierowaną do Ametystowej napędzał egoizm smoczycy, która nadal chciała zachować dla siebie coś więcej niż tylko pióro i mgliste wspomnienia. Nie miała przecież szans zachować nic większego po matce, ale ona być może gdzieś tam żyła. Gdzieś tam, z Modliszką i Trzmielem w dolinie...
Zasypała grób. W miejscu, gdzie był jeszcze przed paroma chwilami dołek została tylko górka nieuklepanej ziemi. Gonitwa nie miała nerwów stąpać po miejscu, w którym spoczywały ostatnie fizyczne ślady po Absurdzie. Nawet, by wyrównać grunt.
Odetchnęła cicho, drżąco. Poruszyła uchem, słysząc ciche skapnięcie, po czym podążyła wzrokiem od mokrej, maleńkiej plamy na pysk Ametystowej. Zmrużyła lewe ślepie z troską. Ona sama nie czuła się na siłach, by ronić łzy. Nie mogła pamiętać o czymś tak prawie niewymagającym zgody umysłu jak płacz, gdy jej rozum zalewało mnóstwo innych myśli. Wszystkie jednak łączył wspólny mianownik – odejście ojca.
Podeszła w stronę kurhanu Ognia. Zmierzyła słup wzrokiem, a jej pysk poruszał się bezdźwięcznie powtarzając imiona wyryte w skale. Nie kojarzyła praktycznie żadnego z nich. Ale pod wszystkimi brzmiały słowa aprobaty, pochwały za rzeczy osiągnięte za życia. Ciekawe, czy tak samo brzmiałyby epitafia Ognistych, gdyby nikt nie miałby nic przeciwko mówieniu źle o zmarłych.
Uniosła lewą łapę, skrobiąc szponem w skale imię ojca. Gdzieś dalej od pozostałych, nieco z boku.
"Absurdowi Istnienia. Łowcy, którego Ogień nie uchronił przed wyziębieniem serca. W pamięci córek; Ziemi i Cienia" – wymruczała, mrużąc lekko ślepia. Skrzywiła się lekko, zerkając na Ametystową. – Czy to dobrze brzmi? – nigdy nie była dobra w pięknym wysławianiu się. Tutaj jednak próbowała zachować balans między patosem, którym szczerze gardziła w nadmiernych ilościach, a nieformalnością nieodpowiednią dla epitafium. Nie była pewna, jak to jej jednak wyszło, dlatego wolała zasięgnąć porady.

: 03 maja 2017, 18:35
autor: Zorza Poranku
Pomogła zasypać grób Gonitwie w milczeniu. Podeszła za nią też w pobliże Kurhanu Ognia – nie kojarzyła ani jednego z imion, tam napisanych. Epitafia brzmiały bardzo uroczyście i szlachetnie, ale ile z nich naprawdę było napisanych szczerze? Czemu nie chcemy pamiętać złych rzeczy, a pragniemy, żeby w naszej pamięci pozostały tylko dobre? Przecież uczymy się właśnie na błędach, pomyślała. Zycie każdego smoka nie składało się przecież z samych dobrych czynów.
Kiedy smoczyca wymruczała epitafium dla ojca, zamknęła na chwilę oczy. Wydawało jej się, że jest właściwe – ani zbyt patetyczne, ani za bardzo ogólnikowe. Ideane. Chociaż nie uważała, żeby Kurhan Ognia naprawdę zasłużył na to, żeby zdanie to było wydrapane akurat na nim. Ale cóż, nie miały zbytnio możliwości wyboru.
Sądzę że jest idealne – odparła Gonitwie, przytaknąwszy głową aprobująco. Nie sądziła, żeby sama była zdolna w tej chwili wymyślać piękne zdania jak ona – pogrążyła się w swojej małej, cichej żałobie.