Strona 7 z 20

: 17 lip 2016, 0:00
autor: Kruczopióry

OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:

Kruczopióry... No cóż, Kruczopióry bywał zapominalski. I zapomniał o jednym: posyłanie w głąb groty adepta, który jeszcze nie potrafi posługiwać się magią, do czego przecież sam się przyznał, to kiepski pomysł. Bardzo kiepski.

Finezyjny mógł próbować wejść w głąb Ciemnej Groty, ta jednak – jak sama nazwa wskazywała – była ciemna. Czarna jak noc. Plany przyjrzenia się skałom szybko spaliły na panewce, oto bowiem wzrok w podobnych okolicznościach nie miał żadnego zastosowania. Gdzieś w oddali słyszał jedynie szeleszczące skrzydła płoszonych nietoperzy, czuł także woń Kruczopiórego – jedyne, co go mogło prowadzić. Zwłaszcza ze była to świeża woń.

I wtedy...
– Bu! – zakrzyknął i znienacka, bez żadnej zapowiedzi, przed oczami młodego rozbłysło potężne, oślepiające, złote światło, jak grom z jasnego nieba albo jak drapieżnik zza rogu! Nietrudno domyślić się jego twórcy, który zaśmiał się głośno, a następnie uniósł łapę, sprawiając młodemu czochrańca. Kruczopióry pozostawał w wybitnie dobrym humorze, jakby nie zważając na to, w co wpakował Finezyjnego.

– Wybacz, nie pomyślałem, że posyłanie w ciemność smoka, który nie potrafi posługiwać się maddarą, to niekoniecznie najlepszy pomysł – stwierdził, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Ale może to i lepiej, miałem... ciekawszy trening. opowiedz mi więc, na co szczególnie zwracałeś uwagę, szukając – wydał polecenie, natychmaist zamieniając się w słuch. Ach, ciekawe, czy do komentarza związanego z treningiem Finezyjny zechce dołożyć kilka słów swojego zdania na temat metod Kruczopiórego!

: 18 lip 2016, 19:35
autor: Subtelny Gniew
Finezyjny Kolec nie zdążył nawet wejść wgłąb groty, kiedy wszystko się skończyło. Próbując odnaleźć jakieś znaki, które zaprowadzą go wgłąb, nie miał szans pomyśleć o trudnościach związanych z ciemnością w głębi groty, której nie można było nawet nazwać – ograniczającą widzenie, bo nie był tam widać zupełnie nic.
Tym bardziej zdziwił się, gdy Kruczopióry nagle z tego mroku wyskoczył strasząc go. Co prawda był na to przygotowany, pozycja pozwalała mu na obronę w każdej sytuacji. Gdyby jeszcze potrafił się bronić. Zostawał mu tylko kontratak. Na szczęście nie musiał podejmować żadnej akcji.
Cóż, zawsze mogłem próbować znaleźć cię po zapachu – odpowiedział, gdy już uwolnił się spod łapy Kruczopiórego. Nie lubił, gdy ktoś bawił się jego czupryną, ale nie mógł ukryć, że trochę go to śmieszyło. Podniesiony kącik ust i błysk w oku zdradzały wszystko.
Głównie rozglądałem się za śladami wody, która spływała z twoich łusek po tym jak wszedłeś cały mokry od deszczu. Szukałem też rys na kamieniu, zadrapań od łusek, wszystkiego, co można zostawić na skale. Nasłuchiwałem odgłosów i szukałem twojego zapachu. Tu w grocie trudno było znaleźć coś więcej... – odpowiedział zastanawiając się, czy Kruczopióry podpowie mu coś jeszcze. Pewnie tak. Był doświadczony i starszy, w końcu to on był tu nauczycielem.

: 22 lip 2016, 9:24
autor: Kruczopióry
Kruczopióry przytaknął mu łbem, a następnie przysiadł, owijając ogon wokół swojego ciała. Uśmiechnął się i nabrał powietrza, racząc Finezyjnego wyjątkowo pewnym siebie spojrzeniem.

– Wzrok to mimo wszystko niekoniecznie najlepszy zmysł do tropienia w ciemnościach, a nawet w półmroku – podkreślił, mrugnąwszy do młodego ślepiem. – Lepiej posługiwać się zapachem, a jeszcze lepiej słuchem, bowiem dźwięk doskonale niesie się w zamkniętych przestrzeniach. Tylko trzeba uważać, żeby nie zmyliło nas echo – podkreślił, wyszczerzywszy lekko kły. – Tak czy tak... jak wspominałem, w śledzeniu są lepsi ode mnie. A poza tym trudno nauczyć się go teoretycznie; lepiej zwyczajnie pochwycić jakąś zwierzynę – dodał, po czym znów mrugnął. A następnie popatrzył w dal, wsłuchując się w szum wciąż padającego deszczu...

– Jak tak dalej pójdzie, przesiedzimy w tej jaskini chyba do wieczora – skomentował ulewę, przewróciwszy czarnymi ślepiami. – Gdybyś był wyszkolonych łowcą, pewnie teraz wyzywałbyś ją od wszystkich diabłów, co? – zapytał, wyszczerzywszy lekko kły. – A może chcesz iść w ślady taty, w ślady czarodziejskie? Albo w jeszcze inną drogę? – drążył, racząc Finezyjnego serdecznym uśmiechem. Syn Chłodu... Słyszał, że ma potomstwo z Azyl, choć jakoś nie miał dotąd spotkać żadnego z jego piskląt. Adept był już taki wyrośnięty... a wydawało się, że ta rozmowa była przecież tak niedawno...!

// Wybacz, że się tak długo zbierałem na odpis, jakoś tak wyszło xP. Raport śledzenie I.

: 26 lip 2016, 12:00
autor: Subtelny Gniew
Adept, choć wyrośnięty, nie był wcale aż tak dojrzały, by Kruczopióremu nie mogło się wydawać, że rozmowa o pisklakach odbyła się całkiem niedawno. Przecież kilka księżyców temu był jeszcze niewyrośniętym młokosem o figurze strąku fasoli. Dla Finezyjnego była to wieczność, ale dla dorosłego czarodzieja mogło się to wydawać chwilką.
Finezyjny spojrzał na kurtynę wody, która zamknęła ich w tej jaskini. Uśmiechnął się słysząc zabawny komentarz Kruczopiórego. Miał wrażenie, że ma do czynienia z bliźniakiem swojego dziadka.
Zapewne – odpowiedział. – Nie chcę zostać czarodziejem. Szkolę się na wojownika, będę tancerzem, jak mój dziadek – dodał przypominając sobie czerwonołuskiego, który nigdy już nie wróci. – Ale i tak nie mogę się doczekać polowania i przygód... – uśmiechnął się błogo. – Mogę spytać czy... spotkałeś kiedyś na polowaniu jakieś ciekawe zwierzę? – zapytał. Właściwie to pytanie korciło go już od początku. Kruczopióry wyglądał na takiego, co już nie jedno widział.

: 30 lip 2016, 23:33
autor: Kruczopióry
– Twój dziadek... – powtórzył za młodym z rozrzewnieniem, a następnie wzniósł głowę nieco do góry, ku sklepieniu groty, jakby to wspomnienie obudziło w nim nowe uczucia. Choć zwykle rozgadany, na moment zamilkł, po czym uśmiechnął się szeroko, nie odrywając ślepi od ciemnej wnęki. – Znałem twojego dziadka, to wspaniały smok. Poznałem go... kiedy jeszcze byłem pisklakiem – rzekł, nagle przenosząc wzrok na Finezyjnego. – To właśnie twój dziadek nauczył mnie magii. Był zresztą wspaniałym smokiem. Może wiesz, jak się teraz miewa? – zapytał, z żywym zainteresowaniem obserwując młodego. Dawno już się nie widział z Kaszmirowym, ale... wypowiedź brzmiała tak, jakby ten adept go znał. A przecież skoro go znał... to znaczy, że Kaszmirowy musiał być wśród Wolnych Stad niedawno! Ale moze go nigdy nie widział, tylko o nim słyszał od Chłodu...

Tak czy tak, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, iż młody zadał jeszcze jedno pytanie. Przez chwilę wpatrywał się weń badawczo.
– Zdarzało mi się spotykać zwierzęta, choć głównie drapieżniki – stwierdził. – Ostatnio na przykład musiałem pojedynkować się z kotołakami, niemniej... nie było to przyjemne. Złapały mnie, gdy miałem potężny ból głowy, tak potężny, że nie potrafiłem się skupić na wyobrażeniu, musiałem walczyć z użyciem kłów i pazurów, a w tym... cóz, jestem raczej marny – stwierdził, skrzywiwszy się nieco w grymasie. – Miałem dużo szczęścia, że w pobliżu znajdował się akurat inny smok, który usłyszał mój ryk, inaczej... byłoby ciężko – stwierdził, westchnąwszy cicho nad własną nieporadnością. – Pewnie mógłbym opowiadać też o kolejnych swoich walkach, ale... nie wiem, czy bym cię nie zanudził – dodał, przewróciwszy slepiami. – Chociaż... może nie? – zapytał na głos sam siebie, a jego oczy nagle uważniej zlustrowały Finezyjnego. Tak jakby chciał dowiedzieć się z jego oczu, czy pragnie o tym słuchać dalej.

: 31 lip 2016, 9:40
autor: Subtelny Gniew
Uśmiechnął się szeroko. Kruczy znał jego dziadka! Nie wiedział, co go tak w tym rozweseliło. Może oczekiwał, że dowie się o nim czegoś więcej. A może nawet pomyślał z nadzieją, że ognisty widział go niedawno, za barierą. Chciałby usłyszeć, że dziadek żyje.
Tymczasem to mu zadano pytanie o to, jak się dziadek miewa. Natychmiast mina mu zrzedła. A zatem Kruczopióry nie wiedział, co stało się niedawno z Kaszmirowym. Finezyjny spuścił wzrok, a potem odwrócił głowę ku zasłonie wody. Ciężko było mu o tym myśleć, co dopiero mówić. Na dodatek czarodziej wspominał go z rozrzewnieniem. Musiał go jednak zasmucić, inaczej będą milczeć aż znów zaświeci słońce.
Dziadek zniknął – wziął się w końcu w garść i odpowiedział znów spoglądając na Kruczopiórego. Nie należało uciekać wzrokiem, gdy przekazywało się złe nowiny. To byłoby niesprawiedliwe. – Już z pięć księżyców temu. Ruszył znów za barierę, jak kiedyś. Ale tym razem nie wrócił – westchnął. – Kiedyś powiedział nam, że nasza babcia, Jesień Bzów, także ruszyła za barierę. Powiedział, że może wróci. Ale tak naprawdę nie chciał nam powiedzieć, że smoki tam umierają – dodał. Zawstydził się po chwili swoich słów. Przecież Kruczopióry wiedział takie rzeczy.
Bardzo zafascynowała go opowieść czarodzieja. Chciałby spotkać i zawalczyć z kotołakami. To byłaby przygoda! Po tych słowach jeszcze bardziej zatęsknił za polowaniem. Nie mógł się jednak prawdziwie i szczerze ucieszyć, bo czuł się winny złej wieści, którą niósł.
Nie. Chętnie posłucham o wszystkich twoich przygodach – odparł nieśmiało, szepcząc wręcz.

: 28 sie 2016, 21:05
autor: Kruczopióry
Westchnął i spochmurniał, gdy tylko jego uszu dotarły wieści o Kaszmirowym; jeśli dotąd się łudził, teraz stracił już wszelką nadzieję. A wiec ten smok... nie sprostał. Nie wrócił do siebie. ni potrafił żyć tak, jak żył dawniej, nie potrafił odzyskać entuzjazmu, radości i chęci trwania. Powrócił za barierę, do świata, który go zniszczył... Kruczopióry spuścił wzrok. Potrzebował dłuższej chwili, aby oswoić się z myślą, iż prawdopodobnie nigdy nie ujrzy już Kaszmirowego. Smoka, w którego naprawdę wierzył... i którego życie w ostatnim stadium rozmieniło się na drobne. Czar prysł. Być może już na zawsze.

Dopiero po dłuzszej chwili zdał sobie sprawę, iż nie na tym Finezyjny zakończył swoją wypowiedź. Jeszcze raz westchnął i podniósł łeb, mierząc teraz adepta badawczym spojrzeniem. Chciał go pocieszyć? Czy może... Czy może szczerze pragnął wysłuchać przygód Kruczopiórego? Kącik jego ust zadrżał, wędrując nieco ku górze – mało kto interesował się nim bardziej, niż to koniecznie, niewielu pytało Kruczopiórego o jego historię, o przeżycia... a jeśli już, zawsze dotyczyło to którejś ze smutnych części jego życia: ucieczki z Cienia bądź też kłótni z Absurdem na ceremonii. Finezyjnego jednak interesowały przygody. A więc... będą przygody!

– Dobrze, spróbuję opowiedzieć ci trochę – rzekł i podszedł bliżej adepta, stając tuż przed nim, a następnie owinął wokół młodego swój ogon. Wpatrywał mu się teraz głęboko w ślepia, jakby chciał mieć pewność, iż uzyskał należytą uwagę. – Gdybym zaczął przynudzać, przerywaj – stwierdził, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. Na moment odwrócił jeszcze łeb w bok, potrzebując chwili, żeby pookładać w głowie myśli, potem zaś rozpoczął swoją opowieść...

– Pierwszy swój pojedynek z innym smokiem stoczyłem przeciwko Płomieniowi Pustyni – zaczął. – tak, przeciwko przywódczyni swojego stada. Byłem wtedy jeszcze adeptem, nazywano mnie Śmiałym Kolcem; to osobna historia, imię nadała mi na moją własną prośbę poprzedniczka Płomienia, runa Ognia, smoczyca, która przyjęła mnie do stada po odejściu z Cienia – zaznaczył. – Umówiliśmy się na walkę bez celowania tak, abyśmy mogli się zbyt mocno zranić, mimo to Pustynia już na początku zaatakowała w krtań. Choć raczej nie uczyniła tego ze złośliwości, ona... Hmmm. Myślę, że ona nie do końca zdawała sobie po prostu sprawę, iż w taki sposób łatwo niechcący skrzywdzić przeciwnika – stwierdził, przewróciwszy oczami. – Tak czy tak, jakiś czas później zdecydowałem się zaryzykować: kiedy zionęła ogniem w mój grzbiet, ja zdecydowałem się nie bronić, a zamiast tego wyziębić ja za pomocą lodowych bloków. Wyszedłem na tym na dobre; nie dość, ze zraniłem przeciwniczkę mocno, rozproszyłem ją wystarczająco, abym sam otrzymał tylko lekkie poparzenia – opowiedział, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Chwilę jeszcze pojedynkowaliśmy się, aż w końcu Pustynia nie dała rady i padła, tracąc przytomność; ta jedna rana okazała się wystarczająca. I przyznam, ze to zwycięstwo... dało mi dużo wiary w siebie – zaznaczył, uśmiechnąwszy się szeroko. Spojrzał gdzieś w gorę, na sklepienie groty, jakby namyślając się, a następnie ponownie przeniósł wzrok ku Finezyjnemu. – Chyba każdemu by dało: pokonałem przywódczynię, wprawną wojowniczkę! Uwierzyłem w siebie, choć i szybko przekonałem się, że nawet dobry czarodziej musi mieć czasem twardy zad – zaznaczył, przewróciwszy ślepiami.

– Moim drugiem przeciwnikiem był Zwiastun Światła, znany tez jako Assuremith, smok, który przybył zza bariery i należał do Stada Życia, a do tego miał wielkie serce, gotowy poświęcić się dla innych – kontynuował wątek. – Niestety, już od dawna nie miałem z nim kontaktu. Od niego kiedyś dowiedziałem się, kim są Równinni. I chyba nauczył się od nich co nieco, bo postawił bardzo twarde warunki -zaznaczył, znów mrugnąwszy ślepiem. – Choć próbowałem go podejść na różne sposoby, nijak nie potrafiłem sforsować jego obrony i trafić, zanim on uskoczył przed pływem maddary. I ja broniłem się długo -moje tarcze skutecznie zatrzymywały Assuremitha kilkukrotnie, nim wreszcie się przebił. Niestety, to wystarczyło. – Westchnął. – Byłem w szoku, przebił się przez mój bok, nie jakoś bardzo dotkliwie, dotąd jednak rzadko zdarzało mi się być rannym. Immanor tego dnia też chyba nie był ze mną; zemdlałem. Po raz pierwszy przegrałem, ale wiem, że przeciwnika miałem nie byle jakiego. A porażkę uznałem za dobrą lekcję na przyszłość – podkreślił, przełykając ślinę, nim kontynuował.

– Moim trzecim przeciwnikiem był... twój tata – rzekł i uśmiechnął się, spoglądając pogodnie na Finezyjnego. – Świetny czarodziej, który postawił twarde warunki. Wtedy jeszcze nie był przywódcą Stada Życia, dlatego zwano go Chłodnym Obrońcą, kiedyś, przy jednym spotkaniu obiecałem mu pojedynek, gdy się wyszkolę... i tego dnia dotrzymałem słowa – zaznaczył, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Ta walka była w pewnym sensie szalona, choć nie tak wymyślna, jak nasz drugi pojedynek... ale po kolei – zaznaczył, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Już na samym początku, podobnie jak w starciu z Pustynią, zdecydowałem się nie bronić, a kontrować; tym razem żałowałem decyzji. Chłodny za pomocą kwasu zranił mnie poważnie w psyk, było to wyjątkowo nieprzyjemne, kiedy piekło mnie wszystko i przy każdym oddechu z mojego nosa płynęła obfitymi strugami krew – rzekł, przewróciwszy oczami. – Ja sam spróbowałem trafienia wybuchową kulą, kulą z cienkiego drewna, w któreś środku tkwiły metalowe, kolczaste kulki. Te miały go zranić, ale... niestety, nie skoncentrowałem się wystarczająco. Atak był słaby i nijaki, jedynie lekko osmalił futro Chłodnego. Co jednak się odwlecze, to nie uciecze – zaznaczył, wyszczerzywszy lekko kły. – W kolejnym podejściu uderzyłem Chłodnego ognistymi kulami w grzbiet, tym razem skutecznie, twój tata nie zdołał się obronić. I obydwoje byliśmy już ranni, choć oczywiście nadal staraliśmy się utrzymać na łapach – podkreślił, znów mrugnąwszy. – Być może dlatego właśnie nie zdołaliśmy się już więcej zranić – i ja, i Chłodny bardziej myśleliśmy o zachowaniu równowagi niż o maddarze. On spróbował zmiażdżyć mi łapę lodowym atakiem, ja z kolei próbowałem utopić jego nogi w wypełnionym kwasem basenie, ale żadnemu z nas się to nie udało. Potem... Immanor postanowił zrobić nam dowcip – stwierdził, parsknąwszy śmiechem. – Zupełnie wyczerpani, padliśmy na ziemię niemalże równocześnie, choć ja położyłem się pierwszy, zmuszony uznać wyższość Chłodnego. Mimo to cieszyłem się, że postawiłem twarde warunki – zaznaczył, mrugnąwszy jeszcze raz ślepiem.

– Przynudzam? – zapytał na moment przerywając swoja opowieść, aby skupić się na adepcie. Cóż, rozwodził się dość szczegółowo nad przebiegiem swoich walk, dlatego całkowicie zrozumiałby, gdyby Finezyjny nie chciał słuchać go dalej. Ale... może jednak jego wciąż to ciekawiło...?

: 29 sie 2016, 19:04
autor: Subtelny Gniew
Finezyjny wsłuchał się w sympatyczny głos samca przywołując na myśl Imprezownię Kaszmira. Nie wiedział co prawda, że tak nazywała się jego grota. Nie znał młodego Kaszmira. Energicznego i rozbawionego samca. Dziadek był jednak równie zabawny w jego wspomnieniach, jak i we wspomnieniach o wiele starszych od niego. Gdy inni uśmiechali się nostalgicznie na myśl o czerwonołuskim samcu, wzrastała jego tęsknota.
Jak mogła nie wiedzieć, że krtań jest tak czułym miejscem? – spytał z niedowierzaniem. – Szkoląc się na wojownika, długo ćwiczyłem celowanie w odpowiednie miejsca. Tego wymaga chęć bycia precyzyjny – dodał. Najwidoczniej tylko ci bazujący na zwinności, zwracali uwagę na szczegóły anatomii. Podczas gdy siłaczy celowali gdzie bądź, pewni, że trafią w jakiś newralgiczny punkt. – Zawsze zastanawiałem się jakie szkody może wyrządzić lód. Jestem smokiem północnym, ale nie miałem okazji wykorzystać potencjału podczas walki.
Słuchał dalej z ukłuciem zazdrości. Widać bogowie błogosławili temu samcowi podczas pojedynków. Tymczasem Finezyjny nie wygrał jeszcze żadnego. Jego starania zdawały się czasem śmieszne. A on marzył o tym, by coś wygrać. Pozwolić krwi popłynąć. Cudzej krwi...
Sam nie znał Zwiastuna Światła. O dziwo nie wiedział także, że był to smok, który uśmiercił jego ojca. To przez niego wskrzeszony Chłód Życia miał na pysku okropne szramy. Okropne dla innych, lecz nie dla Finezyjnego, który marzył, by otrzymać podobne. Nie wiedział też że Zwiastun Światła został pokonany i uśmiercony przez swoją partnerkę.
Obawiam się, że Zwiastun Światła także odszedł z naszego stada. Nie wiem czy umarł czy tez udał się na banicję. Nigdy jednak o nim nie słyszałem, a skoro był wojownikiem, zostałby zapewne moim mistrzem. Tymczasem mogłem wybrać jedynie Pawiooką – skomentował. Miał nadzieję, że nie zasmuci tym samca. Na szczęście nie mógł mu powiedzieć o jego szaleństwie.
Och naprawdę! – zawołał podekscytowany opowieścią o swoim tacie. Chciał zadać jakieś pytania, lecz nie miał żadnych. Tak jak myślał. Ojciec był wspaniałym czarodziejem. Kruczopióry wszystko potwierdził.

: 04 wrz 2016, 22:18
autor: Kruczopióry
– Jak mogła nie wiedzieć? Cóż, Pustynia to... specyficzna smoczyca – stwierdził, wzruszywszy barkami. – Dobra, ale czasami zdaje się, jakby żyła w trochę innym świecie, jakby nie do końca rozumiała, co dzieje się wokół niej i jakie mogą być konsekwencje różnych zachować. Dlatego, choć kierują nią czyste intencje, czasem trzeba ją mieć trochę na oku – zaznaczył, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – A jakie szkody może wyrządzić lód? Na przykład odmrożenia – odpowiedział na pytanie. – Łuski wtedy stają się zbite i kruche, rozpadają się od byle dotknięcia, nawet przy ruchu rozwarstwiają się. Nieprzyjemne uczucie – podkreślił, przybierając kwaśną minę. – Nic ciekawego. Jeśli kiedyś będziesz się bić z czarodziejem... może się o tym przekonasz – dodał, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem.

– Tak, walka z twoim tatą była ekscytująca – kontynuował wreszcie wątek, wyszczerzywszy znów lekko kły. – Ale pierwsza okazała się tylko przygrywką do drugiej, chyba najlepszej, jaką stoczyłem w życiu! Tam padały właściwie wszystkie ataki, jakie tylko można sobie wyobrazić; Chłód, wtedy już będący przywódcą, zaatakował mnie w sposób, którego zupełnie się nie spodziewałem, za pomocą robaków, ale mnie się te robaki udało zwiać magicznym wiatrem. W odpowiedzi spróbowałem zranić go metalową obręczą z kolcami od wewnątrz, która kręciła się wokół ogona, ale wtedy nie dał rady. Lekko go to podrapało – podkreślił, jeszcze raz mrugnąwszy. – Po tym ciosie zasugerował coś na temat ataków w zad... czego nie omieszkałem wykorzystać – zaznaczył, wyszczerzywszy kły. – On spróbował kwasu, a ja świdrów wbijających się w zad Chłodu. Obydwaj bezskutecznie.

Nabrał powietrza i wzniósł łeb nieco w górę; widać było, iż wspomnienie walki przynosi mu... pewien rodzaj ekscytacji.
– Spróbował łapy, którą miał ścisnąć ogon, znów bez skutku; ja natomiast przygotowałem szalony atak z miliona tworów. Było tam wszystko: kule kwasu, płomyki ognia, szpikulce i świecące robaczki, te ostatnie tylko w celu rozproszenia twojego taty. Ten cały arsenał uderzył w niego naraz! I znów go zraniłem, miałem przewagę. Ale Chłód wtedy właśnie pokazał, że nie jest byle przeciwnikiem -zaznaczył smok, jeszcze szerzej wyszczerzywszy kły.

– Chyba się zirytował i w następny atak włożył wszystkie swoje umiejętności – wtedy i ja poznałem, co to wychłodzenie. Stworzył potężny, nieopisanie zimny wicher, wicher, który zaskoczył mnie zupełnie, wicher, od którego moje łuski znienacka skostniały, a ja poczułem, jak zimno wypełnia moje ciało, jak wraz z krwią rozlewa się po każdej jego cząstce, aż mi się zakręciło w głowie. Oddychałem ciężko i z trudem, do tego właściwie straciłem czucie w łapach. Ale nie pozwoliłem twojemu tacie, aby cieszył się długo; tym razem zaatakowałem go milionem szerszeni. Bolesne rany po ukłuciach pokryły jego ciało, wiec oczywiście znów chciał zrewanżować. Spróbował płomieni... – czarodziej uśmiechnął się. – Przetrwałem ten atak, ale to było tyle; osiągnąłem granice swoich możliwości, Immanor mi pozwolił na wiele, ale na jeszcze więcej Chłodowi. Znów wygrał, ale nie przejmowałem się tym; zasłużył na triumf. Ale i ja wiedziałem, ze pokazałem się z dobrej strony... ale też wiedziałem, ze stać mnie na więcej – zaznaczył. – Poproś kiedyś swojego tatę, aby pokazał ci, co potrafi, na pewno uczyni to chętnie – zaznaczył, mrugnąwszy porozumiewawczo ślepiem. – Pewnie i ja będę chciał spróbować kolejnego pojedynku z nim – wszak do trzech razy sztuka – dodał i cicho westchnął, rozmarzywszy się. Łeb smoka powędrował w górę, a jego myśli do dawnej walki. Walki... którą śmiało mógł nazwać najlepsza w swoim życiu.

I znów zwrócił spojrzenie na F9inezyjnego, racząc go uśmiechem.
– To o czym chciałbyś jeszcze posłuchać? – zapytał. Bo miał czas. Dużo czasu. Nawet jeśli deszcz na zewnątrz groty już ustawał, o czym świadczyły coraz rzadziej uderzając o podłoże krople.

: 30 wrz 2016, 22:27
autor: Administrator
//Nie przeszkadzajcie sobie, to tylko mała samodzielka.

Tutaj Zgniła Łuska zamierzała poćwiczyć magię precyzyjną. Nie była z nią tak obyta jak inne smoki, które miały kontakt z maddarą od urodzenia, ale czuła że to płynie w jej żyłach. Musi tylko to wydobyć...
Wyobraziła sobie motyla. Oczywiście, nie takiego zwyczajnego, którego można zobaczyć na łące. Jej owad był niewielki, mógłby się zmieścić w zaciśniętej pięści. Jednak tym co go wyróżniało spośród tysiąca owadów był fascynujący kolor skrzydeł podobnych do liści brzozy i ich właściwości. Były one złote, pokryte smugami, które lśniły... Nie! One świeciły własnym światłem. Pasy fluorescencyjnego barwnika ciągnęły się przez skrzydła, formując specyficzne zawijasy. Blisko główki były to szerokie i wyraziste spirale, jednak niedaleko końca tułowia przechodziły one w delikatne, subtelne, wręcz zanikające linie. W ciemności będzie to wyglądało genialnie. Głowa stworzonka miała kształt pestki brzoskwini. Była jednak zdecydowanie mniejsza, maleńka wręcz. Czułki na niej umieszczone przypominały cienkie zdźbła trawy, czułe na niezwykły świat zewnętrzny oraz niezwykle delikatne. Owad wydawał się kruchy, jak gdyby nawet jeden niezdarny, głupi ruch mógłby doszczętnie zniszczyć jego życie. Tułów motylka był długi i patyczkowaty. Miał barwę ciepłego brązu, dzielnie łącząc ze sobą ogromne w porównaniu do reszty ciała skrzydła. Wyobraziła sobie, jak delikatnie ląduje na jej złożonych łapach i przywołała go do istnienia. Był przepiękny, jednak dobrze wiedziała, że to nie wystarczy. Musi lepiej panować nad swoją maddarą. Wyobraziła sobie kolorowy kamień. Miał on obły kształt, bez ostrych kantów, kłujących końców i zarysowań, jednak nie był także idealnie okrągły. Przypominał raczej jajo, które ktoś dość mocno poturbował, jednak zamiast je zbić, po prostu naruszył jego kształt, tworząc wgniecenia i wypukłości. Nadała mu w myślach niezwykle gładką, wręcz lekko śliską teksturę i koloru ciemnego karmazynu, podobnego do zaschniętej krwi. Lekki jak piórko, mimo że był kamieniem, na przynajmniej na niego wyglądał, ponieważ próba zgniecenia przez niezbyt silnego smoka skonczyłaby się porażką. Był niesamowicie twardy i wytrzymały. Tak jak ciecz, był on połyskliwy, odbijając każdą drobinę światła która dotarła do jego powierzchni. Był zimny w dotyku, jednak można go było utrzymać w łapach bez problemu. Był to raczej chłód strumyka, a nie sopla lodu. Wyobraziła sobie, jak lewituje tuż przed jej nosem, odporny na wszelkie siły przyrody, by po czterech uderzeniach serca wylądować gładko na ziemi i rozpłynął się po kamiennym podłożu, zmieniając swoją formę ze stałej w ciekłą, by następnie stać się gazem i ulecieć w powietrze, rozpływając się w nim subtelnie niczym para wodna z gorącego źródła. Przywołała to wyobrażenie do życia, patrząc ze wzruszeniem na swoją kreację. Delikatność jest piękna, bo tak nietrwała. Jak maddara. Gdyby tylko dało się ją zamknąć w grubej, mocnej powłoce... Tylko czy to by było to samo?

: 07 lis 2016, 21:14
autor: Płacz Aniołów
Właściwie nawet nie miał pojęcia po co opuścił swoją jaskinię. Lało całymi dniami, po ziemi nie dało się chodzić a on jeszcze po coś przyleciał na tereny wspólne. Nadal nie zdołał przyzwyczaić swojego zmysłu węchu do tylu różnorodnych zapachów, ale deszcz, który padał cały czas, obmywał powietrze ze wszystkiego. Tereny wspólne wypłowiały pod względem woni, dlatego Łzawy czuje się tu względnie dobrze.
Być może pomyślał, że kolejny dzień siedzi w jaskini i z niej nie wychodzi, a w końcu wypadałoby ruszyć zad gdzieś. Nawet, jeśli pada. Coś mu strzeliło do łba, by przylecieć aż tutaj. Mimo, że pod koniec drogi już pluł sobie w brodę, że w ogóle coś takiego wymyślił. Był cały przemoczony, futro było niemiłosiernie ciężkie i zimne, a dodatkowo niska temperatura wywołała pierwsze dreszcze na jego ciele wywołane zimnem. Czym prędzej wylądował i poszukał jakiegoś schronienia. I właśnie napatoczyła mu się ta jaskinia.
Wszedł jedynie kilka kroków, by ulewa go nie sięgała. Otrzepał się jak wilk, pryskając wodą we wszystkich kierunkach. Ogon latał nerwowo na lewo i prawo, ukazując zdenerwowanie Łzawego. A zdenerwowany był sam na siebie. Patrzył, jak poza grotą ulewa tworzy wrażenie zamglonego powietrza, a widoczność była dodatkowo utrudniona. Wziął wdech w wyrazie zrezygnowania, a ogon powoli stawał w miejscu. Odwrócił łeb w kierunku głębi groty, która zaczęła go ciekawić. Ta jaskinia była dziwnie ciemniejsza od tych, w których jak dotąd był. Z niej nie docierały żadne dźwięki, a Łzawy przechylił łeb w bok z zaciekawieniem. Postawił kilka kroków, a pysk wsadził w gęstą ciemność.
– Eeeeeeeee. – jęknął zniekształconym, gardłowym głosem, a do jego uszu dotarło tylko echo. A sadząc po nim, grota skrywała w sobie znacznie więcej przestrzeni. Czyżby było tu pusto?

: 07 lis 2016, 22:58
autor: Czarny Lis
Dyskretny ja zwykłe jak nie trenował to kwapił się nad różnymi aspektami filozoficznymi. I jak zwykle robił to na zewnątrz ska czerpał najwięcej inspiracji. Naprawdę długo i głęboko się nad tym zamyślił. Nie zauważył jak nagle ciemne chmury ogarnęły cały tern drastycznie zmieniając otoczenie i temperaturę. Nawet wiatr nie obudził Dyskretnego z jego transu. Dopiero co go ocuciło to były krople deszczu, które najpierw pojedynczo kapały mu na nos. Prowokując go do kichnięcia. Obejrzał się wokół i o się zadziwił. Zupełnie jakby zasnął i obudził się w nieswojej grocie. Czemu nagle zrobiło się tak ciemno i nagle runęła na niego ulewa. Kiedyś to jego zamyślenie go zgubi. Musiał natychmiast znaleźć jakieś miejsce by się schować. Dyskretny nie przyśpieszał korku. Zauważył, że jak się biegnie czy lata podczas deszczu to się szybciej moknie. Dlaczego? ponieważ wbiegasz na krople, które jeszcze nie upadły na ziemię. Poza tym chciał spokojnie przeskanować okolicę szukając jakiegoś schronienia i po chwili znalazł jakaś grotę. Pytanie, które nurtowało Kolca
Czy jest niezamieszkana? – Oczywiście nie przez smoka, przecież był na terenach wolnych, to mało prawdopodobne. Bardziej prawdopodobne, że jakieś zwierzęta ja zamieszkały. Poradziłby sobie jakby nie patrzeć niedługo będzie łowcą stada ziemi. Gorzej jak to będzie grota jakiś drapieżników. Cóż tutaj będzie się musiał salwować magią. Dla pewności wejrzał do środka groty by ją zbadać. Niestety była dosyć ciemna i nic nie mógł dostrzec (obecna w nim osoba była bardzo głęboko). W ten sposób niczego nie sprawdzi. To może coś wywącha. Niestety czuł jedynie swój zapach, który wiatr z deszczem wiał do groty. Rozejrzał się na zewnątrz i ujrzał kamień i to dosyć spory wielkości jego łapy. Chwycił go i uderzył dwukrotnie o ściany jaskini. Mógłby normalnie zawołać, ale wolał się upewnić czy na pewno ta grota jest opuszczona przez cokolwiek co żyje. Ostrożność najlepsze zabezpieczenie. Po takiej akcji zgiął nogi gotowy do odskoku gdyby było to zamieszkane prze jakieś agresywne zwierze. Gdy się okaże bezpiecznie, to śmiało wejdzie do środka.

: 11 lis 2016, 14:08
autor: Płacz Aniołów
Szumiący deszcz, który padał za jaskinią zupełnie stłumił wchodzącego smoka do groty. Łzawy, niczego nie świadomy, jakby nadal czekał na odpowiedź na jego wołanie. Tej się jednak nie odczekał. Przynajmniej nie w sposób, w który się spodziewał.
Zamiast dźwięku, który dochodziłby z głębi jaskini, dotarł do niego nagły, głośny stukot kamienia o kamień, który dodatkowo docierał zza niego. Łzawy, nagle przypominając sobie o tym, że uczy się na wojownika, dopiero teraz przypomniał sobie o środkach ostrożności, które powinien zachować. Jest w obcym miejscu, a chodzi sobie po nim, jakby był u siebie i okolicę znał jak własną łapę. Hałas dobiegający zza niego wyprowadził go z tego błędnego poczucia, a tym samym sprawił, że młody smok dość mocno się wystraszył. Dyskretny zaś mógł usłyszeć odzew. Usłyszał go w postaci głośnego szurania i pisku pazurów drapiących o kamień, który następnie przerodził się w niemały gruchot. Jakby jakieś cielsko rozbiło się o coś twardego. Niewątpliwie był to odgłos czegoś wystraszonego, które odruchowo uciekać przed czymś.
Zaś z punktu widzenia Łzawego, ten miał chwilę rozdarcia. Czy uciekać, czy atakować potencjalnego napastnika? A może jedno i drugie?
Po odgłosie uderzenia cielska znowu można było usłyszeć ślizganie się pazurów o kamienne podłoże. W parze z nim szło głośne tupanie łap, jakby coś biegło nieskoordynowanymi ruchami, a uderzenie serca później... Łzawy wyłonił się z mroku z rozszerzonymi źrenicami, że niemal nie było widać jego tęczówek. Wyłaniał się z mroku bardzo szybko. Wydawało się, jakby szarżował prosto na Ziemistego. A może się nie wydawało...?
Był nisko na łapach, tym samym biegnąc. Jego ciało śmiesznie wydłużyło się, głowa była pochylona, ale ślepia zwrócone do Dyskretnego. W pewnym momencie odbił się mocniej łapami od ziemi, chcąc skoczyć i powalić smoka. Łapy wyciągnął przed siebie, lecz nie wyciągnął pazurów do ataku. Niestety dopiero w locie zorientował się, że napastnik to jest smok. Do tego Ziemisty, co wywnioskował po dobrze mu znanym zapachu. W jego oczach można było przez krótką chwilę dostrzec przerażenie sytuacją, jako, że nic już nie jest w stanie zrobić. Leci na Dyskretnego i nie umie się zatrzymać. Albo na niego wpadnie, albo rozbije się o ścianę jaskini. Bo hamowanie z pewnością nie wyjdzie mu dobrze przez skalistą podłogę i pazury.

: 12 lis 2016, 23:23
autor: Czarny Lis
Tuż po tym jak wykonał swoją czynność obstukania groty delikatnie odłożył kamień i uważnie nasłuchiwał odgłosów dobiegających ze środka. Oczywiście uzyskał odpowiedź
Dobrze, że sprawdziłem – ucieszył się w myślach Młody jeszcze nie łowca. To była chwilowa radość. Teraz pytanie co o mogło być. Odgłosy szurania i pisków pazurów o kamień. Ktokolwiek kto tam żył był raczej drapieżnikiem. Dyskretny szybko przybrał pozycją dogodną by wykonać unik. Mógłby w tym wypadku raczej zablokować atak jak na smoka, który głównie korzysta z siły. Jednak musiałby wiedzieć jaki to atak by móc wykonać odpowiednią obronę. Tutaj jednak trzeba było polegać na szybkości. I znowu Dyskretny wykazał się dobrym wyborem działania, bo Dało się usłyszeć z jaskini jak coś do niego podbiega. Jak tylko postać wyłoni się z cienia zamierzał odskoczyć do tyłu. Potem gdy tylko wyląduje zaszarżuje rogami. Gdy tylko ujrzał rysy pędzącej w jego stronę postaci. Wykonał swój ruch. I w tej krótkiej sekundzie Dyskretny dojrzał co to za stworzenie okupować grotę. Był nim jednak smok. Tylko dlaczego się na niego rzuca? Być może wystraszył się sposobu sprawdzania jaskini Kolca. Musi przestać tak straszyć inne smoki. Wpierw brata przez co dostał poważnego sińca na nosie, a teraz smok, który się na niego rzuca. Szczęście, że Dyskretny jedynie odskoczył i czekał aż gospodarz wyląduje. Przez co nie wykona kolejnego błędnego ruchu czy jak wcześniej zaplanował szarży. Poczekał, aż wyląduje i jak tylko sytuacja się uspokoi powiedział
Witam, przepraszam, że cię wystraszyłem – powinien raczej zacząć od przeprosin a potem powitania, cóż, ale wyszło jak wyszło oby ten Smok wody (jak już poznał po zapachu, gdy smok przeleciał)
Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Musiałem się upewnić czy ta jaskinia jest niezamieszkana. Jest twoja? – spytał z dużym zaciekawieniem Dyskretny. Oby takie podejście nie zepsuje pierwszego wrażenia.

: 13 lis 2016, 20:45
autor: Płacz Aniołów
Z jednej strony cieszył się, że Ziemisty wykazał się większym refleksem niż on i zdołał wykonać unik. Z drugiej strony... kiedy on się zatrzyma?
Jaskinię znowu wypełnił przynoszący dreszcze pisk pazurów. Łzawy po skoku starał zatrzymać swoje ciało, ale skalista powierzchnia nijak mu w tym pomagała. Smok jedynie ślizgał się, potykał się o własne łapy i błagał o litość.
Bum. I rozbił się o ścianę.
Przywalił całym zadem do skalistą ścianę, która jako jedyna zdołała go zatrzymać. Pod wpływem uderzenia smok upadł na ziemię, z której zdołał się szybko zebrać. Wydał z siebie przeciągły, niski pomruk. Niezadowolenie czy zażenowanie sobą?
– Naach... – jęknął, gdy Dyskretny zaczął go przepraszać, jakby na znak, że nie ma za co przepraszać. – Myślałem, żeś niedźwiedź czy coś. – mruknął, odwracając wzrok. Nie był dumny z tego, że dał się przestraszyć... taką błahostką. Podreptał tylnymi nogami w miejscu, jakby chciał rozruszać obolałe mięśnie zadka. – Nie, sam sprawdzałem, czy coś w niej jest. Ale no, raczej nic w niej nie ma. Na taki hałas wszystko, co by w niej było, już dawno z niej uciekło – powiedział jakby z drobnym wyrzutem, że Ziemisty go wystraszył. Oj, komuś tu duma ucierpiała. – A... jak Cię zwą? – rzucił z ciekawością, przyglądając się badawczo czarnemu smokowi. Z reguły chyba powinno się najpierw samemu przedstawić, zanim kogoś się spyta o imię. Łzawy jednak smoczego savoir-vivre nie znał zbyt dobrze. Albo znał, tylko się do nie go nie stosował...? Póki co, to Łzawy prezentuje się najgorzej z tej dwójki w pierwszym spotkaniu.

: 13 lis 2016, 23:34
autor: Czarny Lis
Oj to musiało wyglądać na twarde lądowanie – powiedział sobie w myślach Dyskretny. Widziałem ten niezdarny lot no i zarycie o ziemię. Musi przestać tak zaskakiwać smoki, bo albo on albo inni zrobią sobie krzywdę. Chciał pomóc nowo poznanemu nieznajomemu.
Czy wszystko w porządku? Dosyć porządnie przywaliłeś. – dodał gdy tylko wstawał. Nie był uzdrowicielem (jak jego siostra), ale raczej takie uderzenie skończy się najwyżej paroma siniakami i przez pewien czas będzie musiał unikać siadania. Dobrze, że nikogo nie było w jaskini,przynajmniej teraz nie muszą się martwić jakimś innym nieproszonym towarzystwem. O ile oczywiście nikt inny nie wpadnie na kolejny sposób na genialny pomysł by sprawdzić jaskinie.
Wtedy smok nagle spytał go o imię przyglądając mu się uważnie. Fakt powinien wpierw się przedstawić a nie straszyć i pytać o zdrowie smoka. Więc by nie wyjść na niewychowanego odparł
Ja jestem Dyskretny Kolec. A ciebie jak zwą? – by spytał jeszcze co Smok wody robi w takim terenie, ale to raczej nie było ważne w tej chwili. Ważniejsze jest poznanie nowego smoka.

: 14 lis 2016, 21:27
autor: Płacz Aniołów
Dyskretny mógł zauważyć, że Łzawy ma momenty, gdzie przeszywająco wbija wzrok w niego. Jakby myślał nad czymś. Może to jest sposób poznawania innych? Przeszywający wzrok mógł okazać się badawczym wzrokiem, który śledzi każde zachowanie drugiego smoka i ocenia je w myślach. A może po prostu nie urywał kontaktu wzrokowego z innymi, a sposób patrzenia był jedynie pozornie myślący? To pewnie wie tylko Łzawy.
Faktycznie, bolał go zad a o siadaniu nawet nie chciał myśleć. Przynajmniej na razie. Jednak, gdy samo przestraszenie się tak nadszarpnęło jego wojowniczą dumę, teraz nie chce myśleć o tym, by okazać Ziemistemu słabość.
– Żyję, spokojnie – burknął, a zaraz po tym uśmiechnął się jedną stroną pyska. – Aż tak kaleczny nie jestem – rzucił rozbawionym głosem, który mimo wszystko był dość cichy.
Dyskretny Kolec? Gdzieś mu się już to obiło o uszy. Może od Nefrytowej? Wydawało mu się, że ona kiedyś wspominała o swoim rodzeństwie, przy okazji ich pierwszego spotkania. Tam okazało się, że Nefrytowa jest przyszywaną siostrą dla jego matki, Przebłysku Jutra. Jeśli go pamięć nie zawodzi, ma przed sobą... swojego wuja? Nie jest jednak krewnym, ale Łzawy traktuje takie przypadki smoków jak swoją rodzinę. Dzięki temu dowiedział się, że łączy go dużo więcej z Ziemią, niż z Wodą. Ale nie żałował tego, że znajduje się w stadzie pod przywództwem Wzburzonego, a nie Chłodu.
Uśmiechnął się szerzej.
– Dyskretny, powiadasz... – mruknął pod nosem, jakby do siebie. – Łzawy Kolec. Miło mi – przedstawił się w końcu, przy czym delikatnie skinął łbem na oficjalne powitanie. Ciekawe, czy ma gdzieś jeszcze jakąś rodzinę, o której nie wie. Ale póki co, właśnie poznał swojego "wujka". Może uda mu się nawiązać z nim tak samo dobry kontakt, jak z resztą jego rodziny.
Tymczasem poruszył nerwowo uchem, które było zwrócone do środka jaskini. Na chwilę oderwał wzrok od Dyskretnego, by spojrzeć w gęstą ciemność groty. Czuł dziwny chłód bijący od tej ciemności i ciche szmery, jakby szelest liści... ale te w jaskini raczej nie miały prawa być. A na pewno nie tak głęboko.
Na czas rozmowy starał się ignorować to. Może później zaproponuje wspólną eksplorację tejże groty.

: 15 lis 2016, 22:30
autor: Czarny Lis
Czuł na sobie wzrok Łzawego. Był bardzo badawczy. Znał ten rodzaj spojrzenia. Widział je w sobie zawsze gdy znajdywał coś ciekawego w przyrodzie. Ewentualnie gdy układał kolejną ciekawą myśl filozoficzną. Mimo tego badawczego wzorku Dyskretny nie tracił rezonu. Jedyną reakcję jaką mógł ujrzeć to uniesiona brew i zrozumienie gdy odparł, że nic mu się nie stało. Po jego chwili refleksji poznał imię smoka, który go tak badając obserwował.
Miło cię poznać Łzawy Kolcu.
Co jakiś czas przerywając z nim kontakt wzrokowy by zbadać jaskinię. możliwe, że Dyskretny przeszkodził mu w jego zbadaniu. Zamierzał zatem zapytać go
A czemuż to los zaprowadził cię w to miejsce? – szczerze to Dyskretny sam był ciekaw co się może kryć w tej jaskini. Eksplorowanie i odkrywanie jego kolejne ulubione zajęcie. Po Rozmyślaniach i Polowaniach rzecz jasna.

: 23 lis 2016, 21:48
autor: Płacz Aniołów
//rany boskie wybacz mi taką zwłokę x_x dawno nie miałam takiego koszmarnego braku weny. Przepraszam.

Czy Dyskretny był ciekawy dla Łzawego? Jasne, w pewnym sensie. Jednak trudno określić, czy ta ciekawość była taka sama, jaką mógł czuć Dyskretny przy swoich przemyśleniach. Może poniekąd ta ciekawość pokrywała się z nim. Ale raczej nie w całości.
Co prawda, Łzawy mógł wspomnieć o tym, że jest w pewnym sensie siostrzeńcem Dyskretnego. Ale czy to było właściwie potrzebne? Raczej nie. A może potem wyniknie to samo z rozmowy? W końcu pewnie poznawanie siebie nawzajem nie skończy się na samym przedstawieniu się. Smocza ciekawość znacznie to przewyższa.
Zerknął w stronę czarnej głębi jaskini, po czym wrócił wzrokiem na Dyskretnego. Nadal zdawało mu się, że znajduje się tutaj coś jeszcze prócz nich.
– Schroniłem się przed deszczem. Ej, idziemy wgłąb tej groty? – łypnął łbem w jej stronę, po czym uśmiechnął się. Uśmiech miał dość specyficzny. Jakby wredny albo szyderczy. Albo to po prostu jego wyraz twarzy. W końcu dlaczego miałby być wredny wobec nowo poznanego smoka, który nieomal wystraszył go na śmierć? Zupełnie nie miałby powodu. Bez czekania na odpowiedź Ziemistego, Łzawy zaczął stawiać kroki, zanurzając się w czerni groty. Przez chwilę patrzył jeszcze kolorowymi ślepiami na smoka, po czym swoją uwagę zwrócił w stronę, w którą szedł.

: 26 lis 2016, 0:44
autor: Czarny Lis
Dyskretny uważnie obserwował swego rozmówcę. Czyżby był podejrzliwy wobec innych? Nie. Po prostu kierował się ostrożnością zawsze gdy spotykał się z czymś nowym. O ile oczywiście ciekawość nie brała góry nad jego jestestwem. W każdym razie zauważył, że Łzawy co jakiś czas zerkał to na niego to na głąb groty.
Usłyszał swoją odpowiedź na pytanie co takiego robił. Ot po prostu chował się przed deszczem. jednak dopiero druga wypowiedź sprawiła, że korbki w umyśle zaczęły się kręcić. Oj to pytanie i pewny krok łzawego sprawił, że jego ciekawska natura wzięła górę. Zwłaszcza ten specyficzny uśmiech. Odwzajemnił uśmiech i idąc za nim powiedział
Możemy sprawdzić, ale bądźmy ostrożni – powiedział uważnie się rozglądając i oswajając wzrok z rosnącą ciemnością z każdym krokiem, który podjął. Jaki ciekawy sposób na poznanie smoka zaczynając przygodę jaką podjęli. Podobało się, że w końcu poznał adepta, który ma podobną cechę co on. Uwielbia poznawać. Po kilku krokach dodał do niego szeptem (by w razie czego nie zaalarmować nikogo innego o ich obecności)
Masz jakieś podejrzenie co lub kto może się tutaj kryć? – Kolec miał swoje podejrzenia co mogliby znaleźć, ale wpierw postanowił dowiedzieć się od inicjatora wyprawy. Skoro on "przejął" dowodzenie nad wyprawa wypadałoby znać jego zdanie. Dyskretny nastawił uszy na jego odpowiedź i na cała resztę otoczenia jak na przyszłego łowcę przystało.

(spoko, ważne, że w końcu odpisałeś. Bo już chciałem ci na PW przypomnieć).

: 26 lis 2016, 12:09
autor: Płacz Aniołów
– Podejrzenie? Nie. Ale może znajdziemy jakieś fajne rzeczy. – jego głos był bardzo poważny, smok ewidentnie brał tą wyprawę na poważnie. No, przynajmniej taki miał głos. Na jego pysku nadal malował się pewny siebie uśmiech. Odwrócił potem łeb w stronę Ziemistego, który... no właśnie, gdzie on jest? Było już tak ciemno, że czarnego smoka już nie było widać. Stukot pazurów Wodnistego ustał, a rozszerzone źrenice Łzawego nie wychwytały już nic a nic.
– Ej... ciemno tu jak w zadzie. – przyznał zdziwiony. Przydałoby się nieco rozświetlić tą grotę. Wyobraził sobie małą kulkę, która miała świecić intensywnie białym światłem, lekko niebieskawym. Podobnym do tego, które świeciło, gdy księżyc rozświetlał nocny mrok. Jednak im bardziej Łzawy skupiał się na wyobrażeniu, tym bardziej zaczął odczuwać pulsujący ból głowy. Zmrużył ślepia, chcąc to zignorować. Ale niestety nic z tego. Był zmuszony porzucić wyobrażenie, po czym znowu rozejrzał się po ciemności, która ich ogarniała.
– Umiesz czarować? – spytał, ale nie czekał na jego odpowiedź. – Jeśli tak, to wyczaruj jakieś światło... Nie jestem w stanie Cię nawet zobaczyć. – zaproponował Wodnisty. On sam zaś nadal stał w miejscu, nie chcąc postawić nawet jednego kroku po omacku. Aż zazdrościł w tej chwili swojej córce. Ślepotka na pewno lepiej by sobie poradziła w tej sytuacji niż on sam.