Najspokojniejsze miejsce w całej krainie. Młode drzewka dają schronienie przed słońcem, ale tez przed deszczem. Gdzieniegdzie niewielkie polany, na których można posiedzieć i porozmawiać. W Szklistym Zagajniku można poczuć się jak w domu...
Pisklaki nie zawsze były słodkie i przyjemne i o tym zaraz się przekona właśnie Zapomniany.
Gdy tylko większy samiec przystaną by odpocząć chyba od wędrówki, mógł poczuć jak coś uczepiło się jego ogona, gryząc go i szarpiąc lekko gdy jednak nie przyniosło to skutku, prychnął niezadowolony, obserwując są niedoszłą ofiarę.
– Umiem gryźć mocniej. Jeśli nie chcesz poczuć bólu, lepiej naucz mnie skoku! – Krzyknął w stronę samca, wskazując na niego szponiastą łapką. Musiał nauczyć się skakać a ojca nie chciał męczyć kolejną nauką, dlatego miał zamiar poszukać sobie ofiary tutaj gdzie to były eeee... chyba wynikało że tereny wspólne? Skąd on się tu jednak znalazł? Sam nie wiedział
Prawie zasnąłem, a tu nagle... Takie coś. Szybko odwróciłem łeb by spojrzeć na pisklę z lekkim zdziwieniem i zdenerwowaniem w oczach. Ostatnio zbyt dużo smoków mnie gryzie. – Może najpierw wypadałoby się przedstawić "mały" ?– Powiedziałem pokazując swoje dość bogate uzębienie i drapiąc w ziemi pazurami. Gdybym był kimś innym ze pisklakiem mogłoby być nieciekawie...
Nie mów na mnie mały, ty szaraku! Jestem Shierr – Chyba nie muszę wspominać że końcówka imienia a mianowicie dwa rr brzmiały jak mruczenie?
– Czemu przesiadujesz pod moim drzewem i to bez pytania. Nie pozwalam Ci tu być. Musisz mi dać coś w zamian za zgodę! Daj trochę mięska to będziesz mógł tutaj posiedzieć aż do momentu gdy nastanie ciemność. Pasuje Ci to? – No nie. Z złośnika w małego handlarza się zmienia? Szkoda tylko że próbuje handlować rzeczami które nie na leżą do niego. Ale może szarak o tym nie wie i faktycznie da się nabrać?
– No czekam – Mruknął nieco poirytowany, uderzając lekko ogonem o ziemie.
Pisklęta są różne... Ale on nawet nie dorasta Lunie do pazurów. Jednak on już powoli zaczynał mnie denerwować i dałem to po sobie zobaczyć gdy z wielką siłą udeżyłem ogonem o ziemię. – Słuchaj "mały" jesteśmy na terenach wspólnych i nic tu nie jest twoje, a trochę mięska to najwyżej może być z ciebie.– Powiedziałem z udawanym spokojem. Jednak dam mu nauczkę. Przed nim miało pojawić się mięso. Taki dość ładny kawał krwistego mięsa, które miało zniknąć gdy ten tylko je spróbuje je ugryźć. Ciekawe jaka będzie jego reakcja...
Zapominanego czeka jednak niemałe wyzwanie jeśli chce przestraszyć Shierra, a i to może mu się w ogóle nie udać. Jedynym smokiem którego bał się mały samczyk, a przede wszystkim szanował, był sam ojciec Shierra. Jad którego sam warkot i jego wspomnienie wzbudzały w nim gęsią skórkę i lekki chłodny dreszczyk. To tak jakby ktoś odpalał mu obok uszu olbrzymią piłę, a nawet gorsze. A przynajmniej tak by uznał gdyby wiedział co to piła. – Ja mały a ty brzydki – Mruknął wyraźnie urażony całe czas powtarzaniem tego słowa. Nie miał zamiaru pozwalać by ktoś oczerniał jego niewielki wzrost! Będzie walczył o swój honor. No dobra. Nie będzie walczył bo nagle pojawiło się przed nim mięsko. Cofnął się w tył wydając z siebie cichy, gardłowy syk.
– Paskudny knuciciel. Magiczne mięsko. Powiem tacie że chciałeś mnie otruć magicznym mięskiem! Urwie Ci głowę! – Już kilka widział magię w akcji i wiedział że jeśli coś pojawia się z niczego, to musi to być ta super uber moc bez ograniczeń. Nie ufał smokom które jej używają. Wydawała mu się całkowicie oszukaną mocą która była w stanie zabijać kiedy zechce, a samiec sam powiedział że będzie z Shierra trochę mięska. Chciał spełnić swoje czyny?
Młody ognik rozejrzał się dookoła. Czuł się czasem obserwowany i wiedział że pewnie któryś kompan ojca za nim podąża, ciekawe jednak czy był tutaj z nim i teraz? Miał nadzieje że tak bowiem szybko wyminął te oszukańcze mięsko i podszedł do jednej z łap samca, by walnąć ją swoją łapką najmocniej jak umiał.
Mięso zniknęło, a ja posłałem małemu uśmiech. Tym razem serdeczny. Mięsko zniknęło, a ja zacząłem " rysować" różne wzory w ziemii. – Wybacz Shie...– Powiedziałem do małego gdy nagle on zaczął się skarżyć na magiczne mięsko. – Rozumiem twój brak zaufania, ale ja nie jestem wrogiem i niestety chwilowo nie mam mięska. Ale gdy zostanę łowcą dostaniesz go tyle ile będziesz mógł zjeść.– Dlaczego ja lubię dziwne pisklaki... Nie wiem. Może to dlatego, że są w tym do mnie podobne.
Ha! Czyli się przestraszył! Czyżby znał jego ojca? Chociaż z drugiej strony przecież nie wyjawił mu czyim jest synem. Czy on... czytał mi w myślach?! Przeszedł mnie chłodny dreszcz po grzbiecie, nie podobało mi się to zupełnie. Moja głowa powinna być tylko moja a on chyba umiał znać moje myśli. W dodatku przekręcił moje imię. Pfft!
– Nie jestem Shie. Jestem Shierr – Tak jak zawsze przemienił końcówkę swojego imienia w ciche mruczenie, jednak nie zdawał sobie sprawy że samiec nie zrozumie iż ot mruczenie to tak na prawdę dwa rr kończące jego imie.
– To tak jak ja bym na Ciebie mówił Zapom Kole. Nie fajnie! – Mówiąc to nadal uderzał swoją łapką w łapę samca. On go jeszcze dostosuje do swoich wymagań. Na pewno! Zwłaszcza że teraz wiedział że argument "ojciec urwie Ci głowę" działał idealnie.
– Jesteś wrogiem. Chciałeś mnie zrobić na mięsko. Przeproś! – Tak, był zdecydowanie nieznośnym pisklakiem i pewnie jeśli z wiekiem sie nie uspokoi to ciężkie może być życie smoków z stada ognia.
Spojrzałem na małego. Był ciekawym stworzonkiem. Mój uśmiech delikatnie się poszerzył. A więc to mruczenie to część jego imienia. – Dobrze Shierr. I nie boję się twojeko ojca. Jestem po prostu miły.– Powiedziałem z widocznym pozbawieniem w głosie. – Wybacz. Jeśli chcesz możesz na mnie mówić Nake. I przepraszam za fałszywe mięsko.–
Grzeszna kochała mrok. To uczucie, gdy ciemność ją zasłania, a chłód owiewa łuski zostawiając po sobie kryształki lodu, zastygające na całym ciele, a kłęby zimnej pary wydostają się z nozdrzy. Wykorzystała więc kolejną okazję, aby trochę się dowartościować. Był środek nocy. Bardzo ciemnej zresztą. Niebo spowijały ciemne chmury, przesłaniające gwiazdy oraz księżyc. Była kompletna ciemność, a złote ślepia wydawały się wręcz świecące, gdy pojawiały się na tle zarysu czarnych sylwetek okolicznych wierzb.
Właśnie te dzikie, pełne szaleństwa i chaosu ślepia wyłoniły się z ciemności. Grzeszna poruszała się szybko, niczym cień znikała w mroku drzew, by znów się ukazać. W pewnym momencie zawiał silniejszy wiatr, targający drzewami niczym piórkami. Trawa zaszeleściła, gładząc czteropalczaste łapy smoczycy. Zmrużyła powieki nieznacznie. Nie było tutaj nikogo ani niczego. Tylko ona i płaczące wierzby, Mrok i Chłód. To połączenie tworzyło warunki idealnie dla Ankai.
Stanęła pod jednym z drzew i zamarła w bezruchu. Prawie, bo ogon kiwał się na boki. Stanęła ot tak, po prostu. Dla odpoczynku lub zastanowienia, wytchnienia lub spokoju. Ważne, że nie ruszała się. Stała. Czujna.
Jednak Grzeszna nie była sama w tej dolinie. Był tu też jeszcze jeden smok, a przynajmniej coś co przypominało. Ciemnogranatowy samiec, tak skrajnie wychudzony, że aż dziw brało że może chodzić. Ów samiec wracał z treningu do swojej groty nie będąc dość silnym by wrócić lecąc traki kawał drogi. Jego wygląd przypominał postać z koszmaru. Kręgosłup wystający wysoko ponad grzbiet, wystające żebra, chude łapy no i obrzydliwy, czarny śluz cieknący z pyska wąską stróżką. Podszedł cicho do samicy i czując zapach Cienia rzekł do niej szeptem: -Hej mała. Kimże jesteś?
Miała wytężone zmysły. Nie było więc nic dziwnego w tym, że zorientowała się o zbliżającym się smoku. Głośnie kroki, szeleszczące liście, urywany oddech. I bardzo słaba woń Cienia, jakby się gdzieś wywietrzyła. Ale była. Może nowy, albo wrócił po wielu księżycach? Odwróciła się, słysząc czyiś głos i parsknęła śmiechem.
To co zobaczyła... Było straszne. Samiec był skrajnie wychudzony, ledwo chodził, a z pyska leciała mu jakaś maź. Spojrzała na niego pytająco. – Mała? Mam na karku ponad dwadzieścia księżyców, staruchu. Jestem Ankaa – mruknęła kąśliwie, nie przejmując się zbytnio stanem smoka. Ale zapytać zawsze można. – Wyglądasz jak wyjęty psu z gardła. Co Ci się stało, przystojniaku? – zapytała, a ostatnie słowo ociekało sarkazmem niczym gąbka. – Idź do uzdrowiciela albo coś zeżryj, bo strach na Ciebie patrzeć – mruknęła, i podeszła do niego bliżej, tak że czuła jego oddech na swoim ciele i bez skrupułów złapała złotymi szponami skórę na jego karku. A właściwie za to, co się dało, bo i skóra była w kiepskim stanie. – Same kości, skóry nawet nie ma – mruknęła, puszczając smoka i patrząc na niego.
Granatowy smok na zachowanie adeptki tylko się uśmiechnął, a jego srebrne oko błysnęło -To czy ktoś jest młody czy stary, jest rzeczą bardzo względną-rzekł niższym głosem, niż przedtem, który jednak szybko wrócił do normy, gdy odpowiedział na pytanie: -Nie jadłem -stwierdził krótko uśmiechając się do niej jeszcze szerzej-A co podoba Ci się? Lubisz szczupłych? Bardziej szczupaczego już nie znajdziesz... no chyba że parę metrów pod ziemią
Trochę pożartować nie zaszkodzi. Był świadom swego stanu, a komentarz samicy nawet go rozbawił -Uzdrowiciel nie nakarmi mnie swoimi ziółkami. Wkrótce coś zjem, jestem łowcą. Nie martw się
Gdy samica go złapała za kark, nie wyszarpnął się, tylko otulił ją pierzastym skrzydłem przyciskając do siebie. Mogła poczuć każdą wystającą kość z jego boku, a jej pysk znalazł się tuż przy jego, ociekającej śluzem gębie -Skóra jeszcze jest. W końcu łuski muszą się czegoś trzymać, prawda? -wyszeptał jej do ucha
Złote ślepia adeptki błysnęły, a szaleństwo się w nich czające było już nie do ukrycia. Aktualnie było to jedyne porządne źródło światła... – Czyli generalnie ja mogę być prorokiem, a ty pisklakiem – prychnęła. Mogłaby zrobić listę kąśliwych uwag, jakie powiedziała w swoim życiu... Codziennie było ich kilkanaście. – Lubię szczupłych, ale niekoniecznie wychudzonych i wyglądających jak wygłodniałe kundle – mruknęła, a kąciki jej pyska wygięły się w bezczelnym uśmiechu. – A więc jesteś łowcą? Chyba kiepskim, jak nie potrafisz wykarmić samego siebie. Widzę Ciebie pierwszy raz. Jak Ciebie zwą? – zapytała. Ona zdradziła swoje miano, warto więc dowiedzieć się, jak nazywa się ta poczwara uważająca się za łowcę.
Czując skrzydło o marnych piórach, które ją otuliło, warknęła cicho. Znają się od dwóch minut, a ten już sobie pozwala na takie gierki. Cóż za charaktery są w tym stadzie!
Właściwie takie same, jaki występuje u Grzesznej. Na co więc ona narzeka. – Ciekawa jestem, jak zdobędziesz mięso, będąc w takim stanie. Idź żebrać, bo nie zamierzam stawiać Ci nagrobka – mruknęła, patrząc na niego uważnie krytycznym wzrokiem, pozbawionym jednak uczuć. Nie było u niej współczucia, złości, czy nawet obrzydzenia. Nie było niczego.
W to ciche, lecz dziwnie melancholijne miejsce przyleciała Hipnotyzująca. Stanęła na kupce małych listków, pod jedną z wierzb. Wszystkie padły... Ta myśl nasunęła jej się tak po prostu. Spojrzała przed siebie. W Dolinie Płaczących Wierzb były również inne smoki. Tehanu jednak nie miała dzisiaj ochoty na żadne rozmowy. Szczególnie z Ognistymi. Nie była w nastroju. Kiedy dowiedziała się, że Ogień wypowiedział Życiu wojnę, jakoś się do nich zraziła. Poza tym była zmęczona. Ma za zadanie opiekę nad wszystkimi pisklakami ze stada. Położyła się w miejscu, w którym stała i lekko zmrużyła oczy. Wciąż była jednak czujna. Jakby ktoś ją zaatakował, to mała drzemka nie przeszkodzi jej w obronie.
Nim otrzymała odpowiedź, wyczuła czyjąś woń. Mieszanka żywicy, trawy i lasu. Do tego pojawił się odgłos trzepoczących skrzydeł lądującego smoka. Adeptka wiedziała już po zapachu obcej, że to ktoś z Życia. Odwróciła łeb w kierunku przybyszki i zmierzyła młodą adeptkę nieprzychylnym, krytycznym wzrokiem pełnym szaleństwa, jakby zaraz się miała na nią rzucić. Sama Grzeszna mogła wyglądać trochę dziwnie – patrzyła na Hipnotyzującą w czasie gdy cienista była okryta pierzastym skrzydłem skrajnie wychudzonego, starszego od niej samca, podczas gdy wcale a wcale nie byli parą, a właściwie znali się kilkadziesiąt sekund. Nie spuszczając wzroku z Hipnotyzującej warknęła głośno w jej kierunku. – Czego tu szukasz? Może chcesz zostać moim workiem treningowym? Dawno nie zanurzyłam w niczym szponów – powiedziała z drapieżnym uśmiechem, odsłaniającym cały arsenał jej białych kłów. Naturalnie były to tylko pogróżki, nie miała prawa zaatakować tej młodej. Doszłoby do zerwania ewentualnych sojuszów, a nawet wojny. Chociaż nie byłoby tego złego, wojna to zawsze jakaś akcja.
Przebudziła się. Obudziło ją ta smoczyca. Głupia smoczyca przeszkadzająca innym w drzemce. Przyjrzała jej się uważnie. Nie wiedziała czy jest Ognista czy Cienista. Według niej te smoki nie pachną niczym. Według niej tylko Życie ma swój charakterystyczny zapach, więc ona nie jest z jej stada. Gdyby nie to, że obecnie trwa wojna z Ogniem pomyślałaby, że jest z Cienia, ale teraz nie jest już tego taka pewna. Poza tym co to ma zaznaczenie? Każdy smok jest inny. Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka... Może i Hipnotyzująca nie wyczuła z jakiego stada jest ta bezczelna, przerywająca marzenia senne smoczyca, ale wyczuła, że nie jest ona przyjaźnie nastawiona. Ja także nie będę.– pomyślała. –Kim jesteś?– warknęła –Czemu przerywasz mi w drzemce?! I jakim prawem tak bezczelnie się do mnie odzywasz?! Te tereny są wspólne i mam prawo tu być, równie dobrze jak Ty!– dodała wciąż sycząc. –Bezczelna...– mruknęła jeszcze pod nosem, jednak tak by ta smoczyca ją słyszała.