Strona 53 z 54
Czarny Staw
: 10 gru 2024, 4:22
autor: Sięgający do Nieba
OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Prorok. Ze wszystkich smoków wybrała proroka. Ha. Może powinien się tego spodziewać? Czyż nie widział kiedyś Mahvran wręcz klejącej się do Strażnika podczas rozdawania tytułów i kryształów? A jednak jakoś nigdy nie poświęcił temu ani trochę uwagi i w rzeczywistości życie uczuciowe Mahvran w ogóle go nie interesowało. Zabawne jednak, że oddala się boskiemu pupilkowi.
– Nie wpuszczamy nikogo z zewnątrz, chyba że wiąże się to z jakąś korzyścią lub istnieje ku temu ważna przyczyna. Twój ojciec spotyka się ze stadami głównie w celu nagradzania poszczególnych smoków odznaczeniami i tytułami, co zapewne zdążyłaś już zauważyć. Nie musi tego robić na terenach naszego stada, więc nie ma tu wstępu – pokusił się o wyjaśnienie. Wyglądało na to, że młoda wyverna jest... Zdeterminowana, żeby czmychnąć przed ojcem i wydostać się z jego wpływów. Czy naprawdę był tak złym rodzicem? A może po prostu przynudzał?
Motywacja Ven była skupiona mocno wokół jej własnego interesu, co nie było niczym niezwykłym. Niektórzy trafiali do nich z przypadku, inni byli odratowani, jak wygłodzony Amon, jeszcze inni szukali w ich kręgach względnego spokoju. Każdy kierował się czymś innym.
– Co do tej swobody bywa różnie, nie wiem ile ojciec opowiedział Ci o stadach ani czy w ogóle to zrobił. Mgły kierują się surowym, szczegółowym kodeksem. Mamy swoje zasady, których nie możemy łamać, a których wszyscy musimy przestrzegać. Kodeks i lojalność będą musiały znaleźć się na pierwszym miejscu i stanąć ponad Twoją więzią z ojcem, matką, czy nawet rodzeństwem. Dołączając do nas będziesz zobowiązana do tego samego co wszyscy. Inna rzecz jest taka, że każdy z nas ma swoje obowiązki i musi być przydatny w profesji, którą sam sobie wybiera. Nie trzymamy w swoich szeregach kogoś, kto będzie bezużyteczny – mruknął szorstko, nie wiedząc do końca jak Ven wyobraża sobie stada. Strażnik bywał pompatyczny i trudno powiedzieć ile wiedział o życiu w grupie będąc kimś, kto do żadnej nie należał od setek księżyców.
Venhedis
Czarny Staw
: 10 gru 2024, 5:40
autor: Triada Herezji
__
__Wypuściła z nozdrzy kłębek czarnego dymu z drobinkami błyszczącego żaru, pozwalając mu na krótką chwilę otoczyć jej pysk, nim nie rozpłynął się on w zimnym powietrzu nowonarodzonej zimy.
Zasady, prawa. Idee, zasady, warunki. Wyglądało na to, że owe cholerstwo znajdowało się wszędzie, nieważne gdzie spróbowałaby postawić łapę. Mogła więc uciec od Ojca, ale nie od wszystkiego, co potencjalnie mogło jej się z nim kojarzyć.
To nie tak, że go nienawidziła. Nie, chciała po prostu móc się od niego odseparować, nie musieć czuć jego wzroku i oddechu na każdym swoim kroku, nie musieć odpowiadać ciągle na jego nękające pytania. Czy było aż takim grzechem chcieć się usamodzielnić? Uwolnić?
__Smagnęła płaskim końcem ozdobnego ogona o kruchą warstwę świeżego śniegu, patrząc w jadowicie zielone ślepia... Hmmm. Smok nie przedstawił jej się, ale nie było to dla niej teraz na tyle istotne, by czuła się zobowiązana przerywać tok rozmowy na rzecz zapytania go o to. Być może był Przywódcą Mgieł. Być może był tylko jednym z przywódczych podnóżków. Nie sposób było jej tego stwierdzić, chociaż brzmiał na rozeznanego w temacie, o którym przyszło mu mówić.
– Czy jeżeli zobowiążę się do przestrzegania tych zasad, znajdę u was miejsce do życia? – zapytała wprost, nie zamierzając specjalnie dzielić się swoją niechęcią do ograniczających bzdetów. Zobowiązanie się do czegoś było dla niej tylko słowami, które mogła puszczać na wiatr. Koniec końców, liczył się dla niej jej własny komfort. To, czy zbiegałby się z wartościami stada, byłoby jej obojętne.
__– Czuję w sobie... agresywną magię. – powiedziała, wskazując czarnym, orlim szponem na swoją pierś. Faktycznie, już od pierwszych, najmłodszych księżyców odczuwała wyraźną nerwowość drżącego w niej źródła maddary. Odziedziczonym, a jakże, po matce i babce od jej strony, lecz o tym nie mogła wiedzieć. – Ale wolę fizyczne podejście do załatwiania problemów i życia codziennego. Chciałabym być wojownikiem. Mogłabym wtedy walczyć dla Mgieł. – głównie dla siebie, dodała w duchu. – I zamierzam być dobrym wojownikiem.
Poczuła się zobowiązana do podkreślenia swojej ambicji. Nie zamierzała być byle kim, sakwą mięsa z szeregu, która zginie w pierwszej kolejności. Nie, ona chciała być skuteczna. Walczenie wyglądało dla niej jak obiecująca kariera. Albo nawet nie kariera, a sposób na umilanie sobie życia.
- ━━━━━━━━━━
:: Sięgający Nieba ::
Czarny Staw
: 17 gru 2024, 5:38
autor: Sięgający do Nieba
Nie odpowiedział słowami, po prostu pokiwal głową. Czy podobał mu się pomysł przyjęcia do stada kolejnego potomka kogoś tam, na dodatek znowu kogoś za kim nie przepadał? Ani trochę. Ale nie miał realnego powodu żeby odmawiać oprócz własnych uprzedzeń. Yngwe był pomyłką, Ramzy okazał się sensowny, jak więc będzie z młodą Ven? Prawda była taka, że zawsze mógł się jej pozbyć jeśli będzie sprawiała problemy, a stado... Potrzebowało nowych.
– Przedstawię Ci nasz kodeks. Żeby się do czegoś zobowiązać musisz w ogóle wiedzieć o co chodzi – zauważył. A później zaczął przemawiać, po kolei wymieniając coraz to kolejne zasady kodeksu lekko znużonym tonem. Mógł zmaterializowac kamienną tabliczkę, ale wcale nie miał wtedy pewności czy smoczyca przeczyta rzędy run, w których wpisany był kodeks, czy w ogóle potrafiła czytać. W tym wieku nie było to takie oczywiste.
– Potrafisz już posługiwać się maddarą? Być może będzie ona wyjątkowo silna, a zarazem... wybuchowa. Niektóre smoki tak mają, niemniej jeśli zamierzasz polegać na sile fizycznej nie zrobi Ci to większej różnicy – mruknął dosyć obojętnie.
– Swoją drogą, czy Twój ojciec zna Twoje plany i wie, że zamierzasz do nas dołączyć? Zwierzak nie będzie mógł już za Tobą podążać. Nie tolerujemy obcych na swoich ziemiach, kompani nie mają taryfy ulgowej – spojrzał znacząco na białą hydrę.
Venhedis
Czarny Staw
: 17 gru 2024, 8:53
autor: Triada Herezji
__
__Za wszelką cenę starała się wyglądać na skupioną na słuchaniu monologu samca. Było to dla niej trudne z tego względu, że taka ilość słów kojarzyła jej się tylko i wyłącznie z wywodami Ojca, przed którymi przecież chciała, kolokwialnie rzecz biorąc, spieprzyć. Przełknęła jednak ten gorzki owoc, wytrzymując od samego końca bez wykrzywiania pyska w grymasie.
To, jaką opinię miała o tym stosie zasad, to już zupełnie inna kwestia, której nie planowała zresztą uzewnętrzniać.
__Na pytanie samca wzruszyła barkami.
– Potrafię, ale nie pałam do tego wyjątkową pasją. – odparła, potwierdzając swoje poprzednie słowa.
Spojrzała za siebie, na białołuską hydrę.
– Nie zna, nie wie, a jak dowie się po fakcie, nic już nie zrobi. – stwierdziła wprost, pozwalając sobie na cień złośliwego półuśmiechu. – Ulfhedinn zostanie razem z nim. Mam wrażenie, że nienawidzi Ojca, więc być może za jakiś czas pozwoli mi założyć sobie więź ze mną. Ale na chwilę obecną, przyjdzie mu dalej zajmować się moją młodszą siostrą. Która też o niczym nie wie, jeżeli to istotne.
- ━━━━━━━━━━
:: Sięgający Nieba ::
Czarny Staw
: 25 gru 2024, 6:05
autor: Sięgający do Nieba
Niespecjalnie go interesowało czy smoczyca będzie ich kodeks respektować i go przestrzegać. Albo to, albo pożegna się ze stadem prędzej niż myśli, gdyż Hermes nie zamierzał się patyczkować z córką Infamii. Zgadzał się na jej dołączenie tylko dlatego, że potrzebowali kolejnych wojowników, to była... Zwykła potrzeba.
– Jeśli straci więź ze Strażnikiem nie mam nic przeciwko. Na ten moment bestia zostaje tutaj. Powiedz ojcu, że nie wrócisz w najbliższym czasie do Waszego legowiska, o ile w ogóle będziesz kiedyś tego pragnęła. Nie potrzebuję jego zgody ani aprobaty, ale nie chcę, żeby Strażnik, podążając Twoim tropem, zaczął błąkać się po terenach Mgieł szukając zaginionej córki, której ślady poprowadzą go prosto do nas, czy zawracał mi łeb rozpaczliwymi pytaniami dotyczącego Twojego losu, gdy będę czymś zajęty. Mogę też sam to zrobić, jeśli nie chcesz się z nim kontaktować – mruknął. Ven mogła tego chcieć lub nie, ale Hermes nie planował spędzać najbliższego czasu wyciągając oszalałego ze zmartwienia rodzica z terenów Mgieł, który może sobie pomyśleć, że jego pociecha się zgubiła lub została porwana, czy coś równie głupiego. Ostatnie czego mu było potrzeba to akcja ratunkowa Strażnika. Hydra była tu obecna i mogła służyć za oczy i uszy proroka, acz jeśli darzyla go nienawiścią, to mogło być z tym średnio. Kompani nie zawsze słuchali się swoich właścicieli.
Venhedis
Czarny Staw
: 25 gru 2024, 18:02
autor: Triada Herezji
__
__Prawa i tak uwielbiane przez jej Ojca zasady były o tyle proste, że niekoniecznie trzeba było z nimi współgrać – wystarczyło ich jawnie nie łamać, by nie zwracać na siebie uwagi. Ven nie czuła potrzeby aktywnego wybijania się ponad resztę i pokazywania, że potrafi zrobić po swojemu. Była komfortowa z wizją życia w stadzie, ale na jego uboczu, angażując się aktywniej w to, co uzna za ciekawsze i stosowniejsze, ale bez wylizywania komukolwiek zadu. Grunt, że nie będzie jej groziła śmierć głodowa.
__Spojrzała na pięciogłową hydrę. Mimo wiecznie tej samej, silnej, dosyć młodej sylwetki, w ognistych oczach widać było zmęczenie eonami. I gorycz. Nie wobec młodej, tylko jej matki.
__Może przeżyje wśród smoków, od których odwróciła się Mahvran. Gdyby był w stanie konkretniej porozumiewać się z młódką, odradzałby jej wybór Mgieł jako miejsca do spędzenia przyszłości. Przy obecnych ograniczeniach mógł być jednak tylko biernym obserwatorem.
Pięć pysków zasyczało cicho, każdy w innej tonacji. Podszedł bliżej, by jedną z szyj lekko trzepnąć samicę w ogon, nim nie odwrócił się ostatecznie i nie odszedł z powrotem ku głębinom ziem wspólnych.
__Odprowadzała go przez chwilę wzrokiem i... Poczuła się dziwnie. Po raz pierwszy w życiu została naprawdę... Sama. Miała nadzieję, że specyficzna forma dyskomfortu z tego wynikająca szybko przeminie.
– Zrobię to. – powiedziała dziwnie beznamiętnym tonem głosu, po czym zmrużyła lekko ślepia, skupiając się na swojej magii. Niewyćwiczona w operowaniu mocą ewidentnie potrzebowała dłuższej chwili, by skupić się na tyle, aby móc utkać wiadomość mentalną skierowaną do Strażnika.
__~ Dołączam do smoków Mgieł. Nie oczekuj, że wrócę dzisiaj pod Strażniczy Dąb. ~ puściła mentalny przekaz do ojca, by następnie spojrzeć z powrotem w jadowicie zielone ślepia swojego fizycznego, obecnego rozmówcy.
Skinęła mu łbem.
– ... Dziękuję. – powiedziała krótko, sucho, bo tak wypadało – a nie ze szczerej, euforycznej wdzięczności. Nie była jeszcze pewna, czy podjęła słuszną decyzję.
Cóż, lepiej późno niż wcale na pierwszy, życiowy konflikt moralny.
- ━━━━━━━━━━
:: Sięgający Nieba ::
Czarny Staw
: 27 gru 2024, 21:43
autor: Sięgający do Nieba
Wyczuł drgania maddary świadczące o tym, iż młoda faktycznie się z kimś kontaktowała. Jeśli go okłamała zapewne prędko się o tym dowie, gdy Strażnik zacznie pytać o rzekomo zaginione dziecko. A jeśli będą mieli spokój, to odpowiedź także będzie jasna.
Otrząsnął się z paru śnieżnych drobinek przylegających do jego łusek i machnął ogonem powoli się obracając w kierunku, z którego przybył.
– A zatem nie mamy tu już niczego więcej do roboty. Chodźmy, Ven. Pokażę Ci nasz obóz i co ważniejsze miejsca, a jutro o zmierzchu odbędzie się Twoja ceremonia oficjalnego przyjęcia do Mgieł – poinformował ją, lekko obracając łeb w jej stronę. Powiedziawszy to wyskoczyl w powietrze i rozwinął skrzydła, jako że nie miał zamiaru pokonywać takiego kawału drogi piechotą.
zt
Venhedis
Czarny Staw
: 05 maja 2025, 11:10
autor: Domena Tyrana
Nudziła się. Tak kurewsko się nudziła.
Pięć stronic leżało zgniecionych w drobne kulki, rozszarpanych na strzępy czy iskrzących się resztkami zaprószonego mimowolnie wypełzającą z jej ciała rozszalała magią. Szturchała je szponem, radując się na wszelkie objawy lekkiego pieczenia, bo poczuć mogła cokolwiek – że boli, że dalej żyje, że nie jest to jedynie jej personalne piekło. A może i było, nie było dlań gorszej kary niż taka inercja. Zaciśnięte boleśnie szczęki szurały o siebie, kiedy ta poczęła zastanawiać się, jak tutejsi to znoszą – pojedynki, polowania, ceremonie, powtórz... Pojedynki, polowania, ceremonie, powtórz... I tak do usranej śmierci; bez woli osiągnięcia czegoś więcej, bez ambicji do wyjścia z tego grajdołu, w który wpędziły się te wszystkie pokolenia obojętnych gadów. Żadnej sztuki, żadnej nauki, żadnej wyższej polityki, chyba, że było nią przekazanie władzy najmniejszemu idiocie z grona imbecyli. Pieprzeni prymitywi...
Sol i Hansen wymieniali się jedynie spojrzeniami, złączeni w niemym przerzucaniu się obowiązkiem powstrzymania arystokratki przed dokonaniem autodestrukcji, ale żaden jeszcze nie zdecydował się podjąć tego wyzwania. Ku ich radości Althemaris nie zaczęła gryźć się z niemocy po łapach, iskrząc za to magią w powietrzu – czy będzie to zwiastunem tego, że zaraz gwałtownie eksploduje, czy raczej zajmie się czymś sensownym, tego jeszcze nie wiedzieli.
Wpierw aromat kardamonu i szałwii roztoczył się dookoła – pierwsze, rozpoznawalne wonie. Potem, w sercu, narcyz i wetyweria. Te unosiły się dalej, później i dłużej. I sama baza – wanilia, gwajakowiec i cedr. Obrzydliwa, sztuczna namiastka, którą przywiodły jej wspomnienia, ale... przynosiła ukojenie. Chociaż na chwilę.
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 07 maja 2025, 15:15
autor: Łaknący Przyjemności
Trochę czasu minęło od ostatniego razu, nim widziałem pewną Szlachetną Damę. Nawet szykowałem coś, aby się mniej nudziła na tych jak to nazywa
prymitywnych ziemiach. Nie wiem czemu. Czy to przez swoją podróż poprzez świat ludzi i innych dwunożnych ras, czy po prostu mniej prymitywny świat mnie bardziej "intrygował"? Przecież zawsze za miedzą sąsiad ma zieleńszą trawę.
Kiedy ten dzień miał nadejść i powoli leciałem w stronę mglistej granicy, wpierw poczułem woń, która nie miała prawa tutaj występować. Nie w pełni. Zaintrygowany poleciałem w stronę źródła. Kilka oddechów później ujrzałem pysk, którego szukałem, a raczej miałem zamiar znaleźć i zaprosić. Westchnąłem cicho. Z daleka niektóre rzeczy widać już było... Z lekkim uśmiechem zbliżyłem się do niej i wylądowałem półtora ogona od samicy. Gdy moje cztery łapy dotknęły ziemi, dopiero się odezwałem:
–
Bądź zdrów, Szlachetna Damo – delikatnie się ukłoniłem zgodnie z zachodnią etykietą. Starałęm się by wyszło to jak najbardziej naturalnie –
Czy pozwolisz się dołączyć zwykłemu artyście i rzemieślnikowi? – cicho zaćwierkałem, ale nadal radośnie. Subtelny, tajemniczy uśmiech nie znikła z pierzastego pyszczka. Może wizyta takiego nieoczekiwanego goscia jakoś rozbawi znudzoną prostotą tego świata duszę.
- ━━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::
Czarny Staw
: 19 maja 2025, 13:22
autor: Domena Tyrana
Nim jeszcze ziemny samiec sięgnął opuszkami łap pierwszego kamienia na szarawej, spękanej glebie, do interwencji przystąpiła straż przyboczna – czy raczej jej żałosna imitacja – stając w obronie arystokratki przed nachalnym pospólstwem. Pierwszy wyrwał się barghest, jak zawsze unosząc się nadmierną, parszywą w swoich pobudkach protekcyjnością wobec swojej damy i rzucał w kierunku obcego stek ostrzegawczych szczeknięć, które brzmiały, jakby zaraz ze zwykłych przestróg przejść miał od razu do wyrywania gardeł. Zaraz jego zapały zdusił bardziej powściągliwy Sol – on nie miał w planach topienia się w cudzej krwi, a choć też zanosił się lwimi pohukiwaniami, tak te miały trzymać drugiego smoka w bezpiecznej odległości, dla dobra jego samego. I tak też jej gwardziści czynili, co mogli, by mogła choć trochę godności dawnego życia zachować, w tym jakże niegodnym kogoś jej pozycji miejscu.
I zaraz ten zgiełk w ułamku chwili przygasł.
– Dość. – Nawet nie podniosła głosu, a sam dźwięk przeciął powietrze jak nóż. – Wróćcie na pozycje. – Niegdyś taka samowola byłaby nie do pomyślenia; z drugiej zaś strony zdawała sobie sprawę, że za strażników miała dwójkę bestii. Ostrzegali zwierzęcym krzykiem, a nie słowną groźbą.
Ci zaraz rozpierzchli się na boki, jakoby rażeni piorunem, i odeszli w swoje strony, by obserwować okolice z same spotkanie z dogodnej odległości od dwójki gadów – tyle, żeby dać im prywatność i tyle, żeby w porę zareagować.
W końcu częściowo przymrużone, zielonkawe ślepia zatrzymały się na licu Łaknącego, z niemą podejrzliwością rachując jego zamiary – jeśli przyszedł jej tu mędrkować o wspaniałości Wolnych, to niechże się odwróci i pójdzie, póki miała jeszcze cierpliwość. I podchodzić ją zaczął od odpowiedniej strony, nakłaniając do rozmowy – niechże mu będzie, zagra w jego grę dalej, o ile trzymać się będzie względnego neutralizmu.
– Możesz się przysiąść, jeśli musisz. Nie licz jednak na uprzejmości, jeśli zdecydujesz się nadwyrężyć moją cierpliwość – odparła sucho, wciąż jeszcze mierząc go spojrzeniem pełnym rezerwy. Oby to było warte jej czasu, choć po prawdzie miała go aż nadto.
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 01 cze 2025, 23:53
autor: Łaknący Przyjemności
Zaskoczyło mnie, jak jej kompani obskoczyli mnie, niczym moje własne pisklę na widok dobrego jedzenie. Tylko się cicho zaśmiałem pod nosem na tę całą scenę. Chodziły jak w przysłowiowym zegarku. Niezłą musztrę musiała im odprawić. Nawet przez moment się zlęknę, że i ja coś takiego przejdę.
–
Wdzięczny jestem, za twe pozwolenie. – delikatnie skinąłem głową w podzięce. Przecież błekitnokrwistej trzeba się pokłonić –
Widzę, że masz już swoją małą, prywatną gwardię. – znów cichy trel wydobył się z mej gardzieli i delikatnie poprawiłem torbę przy boku –
Dziś jestem tutaj trochę z innego powodu. Miałem okazję pozwiedzać światu kawałek i nauczyć się tego i owego. – lekki, tajemniczy uśmiech kwitł ma pierzastym pyszczku –
Chciałbym Ci, droga Tyranio, umilić trochę tego czasu. Nie w barbarzyński sposób, a trochę bardziej cywilizowany – mówiąc to, wyciągnąłem z torby sporawy instrument. Cała torba, a raczej pokrowiec był tylko na tę lirę kolbową. Szybklim ruchem łapy sprawdziłęm jej nastrojenie, lekko szarpiąc za każdą z dziewięciu strun.
Gdy uznałem, że jest odpowiednio ustawiona, ruszyłem kolbą. Pierwsze dźwięki wydobyły się z instrumentu o hebanowym pudle czarnym niczym noc. Kolejne dźwięki łączyły się w całą melodię, przyjemną dla ucha balladę. Tajemniczą, trochę tęskną. Wraz za dźwiękiem instrumentu, mój głos rozbrzmiał w balladzie:
Wstał bladym świtem, gdy rosa jak łzy
Spływała po trawie, po liściach, po sny.
Miał w dłoni kamień, co matka mu dała,
I słowo — imienia, co nigdy nie znała.
„Idź,” rzekła cicho, „tam, gdzie wiatr się rodzi,
Gdzie śpiewa wśród skał i wśród ciszy chodzi.
Tam znajdziesz to, co zgubił twój ród —
Imię, co niesie pamięć i cud.”
Wędrował przez pola, przez miasta i lasy,
Pytał o pieśni, o znaki, o czasy.
Lira mu grała — raz smutno, raz śmiało,
Jakby coś wiedziała, lecz mówić nie chciało.
Spotkał starca, co mówił do ptaków,
I dziecko, co znało język ślimaków.
Każdy mu szeptał: „To nie tu, to nie teraz —
Imię wiatru nie mieszka wśród szmerów i szczeras.”
Aż w końcu, na szczycie, gdzie cisza jak szkło,
Usłyszał dźwięk, co nie był ni słowem, ni tchną.
To lira zagrała — lecz nie jego ręką,
Jakby wiatr sam poruszył jej strunę piosenką.
I wtedy zrozumiał — że szukał nie słowa,
Lecz siebie — w tej pieśni, co w duszy się chowa.
Imię wiatru to nie dźwięk, nie litera,
To droga, co w sercu się nigdy nie zamiera.
Wraz ze słowami muzyka naierała swego tempta i taktu. Chos i tak ucichła na koniec, czekając na werdykt władczyni o pięknych oczak. W milczeniu na niego oczekiwałem. Jakoś bojąc się słów które mogą nastać brutalnie, ale i szczerze odzierająco z całych kłamstw
- ━━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::
Czarny Staw
: 05 cze 2025, 20:01
autor: Domena Tyrana
Pysk ściągnięty mocno w upuście podejrzliwości rozwarł się na moment, by ta wydobyć się z siebie mogła gorzkie prychnięcie. Nazwać tą dwójkę gwardią obrazą było dla tych wartowników, którzy niegdyś jej służyli – ci wierniejsi byli nawet od psów, a choć kompani w tej dziedzinie mogli z nimi rywalizować, tak brakowało im dyscypliny. Katowski topór nie mógł zawisnąć nad ich szyją, to i brakowało im zachęty do uniknięcia podobnego losu.
– Gwardia, powiadasz? – odparła w końcu, z kłująco chłodną kpiną ukrytą pod warstwą oschłości. Rogaty łeb przekrzywił się nieco na prawo, poniekąd jakby rozważała jego słowa, choć wpite w jego lico zielonkawe ślepia sugerowały, iż niemo powątpiewała w jego pojmowanie słowa "gwardia". – To zaledwie... niezbędne minimum, by zachować jakiś ład. Interesariuszy z nadmierną uprzejmością i błyskiem niebezpiecznej determinacji w oczach powinno trzymać to na bezpieczny dystans. Podobnie jak i zwyczajnych natrętów. – Jej głos przystanął na ułamek sekundy dłużej na "powinno" – ewidentnie nie miało to miejsca, przynajmniej w jej opinii. Niechże wybierze sobie kategorię, do której woli należeć; ona nie wiedziała, w której z nich jego cechy byłyby bardziej reprezentatywne.
Bez obarczania tej decyzji słowami przyzwoliła mu na śpiew, a zmrużone ślepia, półprzymknięte pod ciężarem ciągłego kwestionowania tego najścia, utkwiła gdzieś w horyzoncie, w czarnych drzewach pobliskich dolin. Wzbudził w niej niemą aprobatę, jak tylko odnotowała obecność innego instrumentu niż smoczy pysk, bo w końcu brukał nim ten prymitywizm tego miejsca, ale to tyle; jej uszy bez ustanku szukały w tym podstępu, podprogowego przekazu, czegoś, co wybiłoby ją z tej zatwardziałości. Nie znalazła jednak nic... Ot, normalna pieśń, zapewne mająca jakieś podłoże.
Dziwne...
– Cóż, przynajmniej nie próbujesz mnie przekonać, że to kraina mlekiem i miodem płynąca. Już za to należą się owacje na stojąco... – skomentowała cierpko i teatralnie klasnęła łapami, dając echu ponieść się po martwej ziemi. – Ale doceniam staranie. Piosenka była ładna. Tyle Ci mogę dać. – Nie był poważanym śpiewakiem z jej stron, ale talentu nie dało się mu odmówić.
– Chyba, że była to próba zajścia mnie od dobrej strony... – teoretyzowała, spoglądając ku niemu z ironicznym uśmiechem, a jednak w jej oczach dało się wyczuć odrobinę uznania. – Gratuluję... Nim zaczniesz wygłaszać swoje racje, słusznie jest rozbroić przeciwnika, choćby i trafną pieśnią. – Z jej ust wydobyło się sztuczne westchnięcie. – Ale za dużo widziałam, żeby miało to na mnie większy wpływ.
Skoro ten aspekt mieli już za sobą, to mogła w końcu przyjrzeć się treści ballady.
– Jeśli dobrze rozumiem, przesłaniem jest poszukiwanie siebie w drodze? – Uniosła łuskowatą skórę na łuku brwiowym niemalże pytająco i poczęła stukać miarowo pazurami o ziemię.
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 08 cze 2025, 23:03
autor: Łaknący Przyjemności
Słyszą jej ciężką opinię tylko niemo kiwnąłem pyskiem. Nigdy nie widziałem prawdziwej gwardii przybocznej, więc oprę swoją opinię na jej doświadczeniach.
–
Mierne, ale wierne? – słowa o natrętach puściłem mimo uszu, choć czuję, że mogły one mnie dotyczyć. Naprawdę raniły te słowa. Minimalnie, ale zawsze to jakiś kolec w i tak rannym serduszku
Cieszyłem się, że spodobała jej się owa pieśń. Na pochwałę, tylko zaćwierkałem lekko zawstydzony.
–
Jestem naprawdę szcezśliwy, że Ci się ona spodobała. – widziałem to uznanie w jej złotawych oczach. Przyjemnie łechtało moje smocze, artystyczne ego. W takim drobnym, uznaniu mogłem wręcz się pławić i mruczeć. Czy by ono mnie na dłuższą metę spaczyło? Tylko bogowie to wiedzą –
Chciałem sprawić Ci trochę radości, odmienić twój dzień od szarej codzienności tego miejsca bez niektórych wygód, dogodności czy literatury. Zaś co do pieśni. I tak i nie. Twoje spojrzenie na nią ma sporo sensu. Ja w niej widzę przesłanie inne. Równie proste i piękne. Że odpowiedź jest w nas samych. Droga jest tylko środkiem. Jest jak złotnik czy jubiler. Ukazuje i wyłania z nas ukryte piękno. Może masz Piękna Pani jakieś życzenie, motyw o którym byś chciała usłyszeć? – mówiąc to patrzyłem na pysk błękitno krwistej. Mówiąc szczerze, jej szlachetna postawa mimo niechęci do tego miejsca, jakoś mnie przyciągała. Ta inność, niecodzienne spojrzenie. Czasami język ostry ranił, to wskazywał me infgalntylne błędy...
- ━━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::
Czarny Staw
: 16 cze 2025, 10:44
autor: Domena Tyrana
Łeb Tyranki uchylił się nieznacznie na bok, a spojrzenie zielonych ślepi mocniej skupiło się na samcu, gdy ta ważyła jego słowa. Tak, poniekąd miał rację.
– Mhm. Nie szczycą się niczym innym, jak tylko najczystszą formą wierności – choćby ich naturalne instynkty wyły o rozerwanie mi gardła, to żadne z nich nie będzie do tego zdolne. Choćbym paliła wioski, mordowała ludność i z ich zwłok robiła sobie nową formę sztuki, to i tak wciąż wiecznie będą przy mnie. Perfekcyjna by to była ochrona, gdyby tylko nieco bardziej... ludzka. – Takie spojrzenie na to miała lordówna. Słaba, skuta w ograniczających więzach smoczej magii forma nie stanowiłaby większego zagrożenia dla czegoś o ferworze rozszalałego przedstawiciela jej gatunku, ale stanowiła stosowny środek odstraszający. Tyle wystarczało – czego oni nie powstrzymają, to dobić mogła ona sama, natomiast w przypadku gdyby jej ocena była mniej słuszna, dadzą jej wystarczająco dużo czasu na wykonanie taktycznego odwrotu.
Zmrużone oczy otaksowały jego postać od góry do dołu, skupiwszy się w końcu na istotnym aspekcie jego persony – dźwiękach jakie z siebie wydawał. Budziły w niej zwyczajny niesmak; myślące kreatury ich pokroju, zdolne do mowy, powinny oddzielać się od pozostałego, bezmyślnego stworzenia jak tylko mogły. Niewiele różniło ich wyglądem od prostych bestii, więc decydowała się oddzielać od nich choćby i zachowaniem, inaczej reszta inteligentnego świata nie zobaczy w nich czegoś na swoim poziomie, a jedynie kolejne zwierzę pokroju niedźwiedzia. Nie zobaczyłby jej ryczącej jak byk na rykowisku, mimo, że nosiła ich rogi.
– Ciekawa metoda wyrażania emocji... – skomentowała w końcu, lustrując go zmrużonymi ślepiami. – Ale czy aby na pewno jesteś wróblem? – W chłodnym tonie jej głosu dało się wyczuć jeszcze chłodniejszą szpilę lekkiej drwiny.
Pozostawiła go z tym pytaniem, wróciwszy już myślami do sedna tej rozmowy. Jej interpretacja była więc kompletnie odmienna od zamysłu, ale tym błyszczała liryka – mnogością interpretacji, które ostatecznie nijak miały się do oryginalnego zamysłu autora. Nie było co na tym więcej gdybać, zwłaszcza, gdy twórcę miało się przed sobą.
Miała w sobie ziarenko zadufania w sobie, jak zresztą zapewne większość jednostek z jej warstwy społecznej, ale dziś nie chciała słuchać peanów kierowanych ku sobie.
– Niech będzie to melodia o dniach, które dopiero mają nastąpić. O krwi przelanej za prawdę i sprawiedliwość, o powrotach i odrodzeniu – powiedziała chłodno, stukając pazurami o ziemię, jakby wciąż jeszcze głowiła się nad jakimś aspektem tego żądania. – O ostatecznym triumfie.
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 23 cze 2025, 0:56
autor: Łaknący Przyjemności
Kiwnąłem lekko pyskiem, pod słowami i naporem tych pięknych, zielonych oczu. Ludzka ochrona, tutaj tylko rarytas i czcze marzenie. Wielu nadal jest mocno uprzedzona to nas i my do tych dwunogich. Wojna sporo waśni i krwi napsuła. Urazy i długi linii krwi są nadal żywe pośród smoczych snów i dni...
–
Chciałbym kiedyś taką ujrzeć, która strzeże smoczego Pana. Widok dla mnie lekko abstrakcyjny i obcy zarazem. Ale cóż... Może los mi taki widok sprawi... – mogłem jedynie wzruszyć barkami i nie zawracać sobie taką myślą smoczej głowy.
Lekko się zaśmiałem, słysząc to porównanie. Zaś uszami jedynie nieznacznie strzykłem. Czy mnie uraziły jej słowa? Raczej rozczuliły.
–
Czy ja wiem, piękna Pani. Może trochę brzuch mam jak wróbel przed zimą. Grubszy i tłuściutki, ale jeśli przeszkadza, postaram się nie ćwierkać. Moja krew jest dość bliska smokom z dalekiego południa. Gdzie lasy i powietrze są inne. Nie mają pysków a dzioby jak mój ojciec. Są równie wspaniałymi śpiewakami. Raz miałem okazję spotkać smoka całego w piórach, dziobem i śpiewał nie gorzej ode mnie – nie chciałem bardziej tracić w jej oczach. Jakaś część mnie nadal była powiązana z ptasimi braćmi, gdzie nasz piękny śpiew roztaczał się po zieleni świata.
Piaskowa dama wybrała intrygujący acz popularny temat. Podrapałem się po licu.
–
Znam jedną, która powinna zadowolić Cię, droga Tyranio. – posłałem jej lekki, kokieteryjny uśmieszek. Acz czym byłby bard, bez tego zawiadckiego uśmiechu, który czasemwprowadza nas w kłopoty? Znów delikatnie przestroiłem lirę, pozakłądałem blokady na odpowiednich tonach. Zrzuciłem jedną, strunę, której wcześniej nie uzyłem. Odłożyłem inną na kopytko i zacząłem powoli grąc. Po dwóch obrotach kolby, uznałem ze jest dobrze ustawiona do tej pieśni i zacząłem powoli tę Ballada o Nadchodzącym Brzasku. Melodia spokojna, tajemnic pełna nabrała swych barw, a za nim mój piękny głos rozbrzmiał ku najwspanialszej publice
Nie pytaj, co przyniesie przyszłość,
W księdze czasu niezapisana,
Lecz słuchaj pieśni, co przez ciszę
Będzie kiedyś łzami śpiewana.
Nadejdzie czas, gdy mrok gęstniejący
Zasłoni prawdę mgłą ołowianą,
A za jej słowo, w sercu gorące,
Zapłacić przyjdzie krwawą daniną.
Bo prawda stanie naga i bosa
Przed sądem pychy, w tyrana dworze,
I spadnie na nią jak zimna rosa
Wyrok, co serca na wskroś przeorze.
I zbrzęknie stal na ulicach miasta,
Gdy brat naprzeciw brata powstanie,
A ziemia, niby chlebem, urastać
Będzie mogiłami w krwawym żniwowaniu.
Za sprawiedliwość, co głosu nie ma,
Za wolność, której skradziono imię,
Popłynie strumień krwi przez te ziemie,
A echa krzyku wiatr nie rozminie.
Lecz każda kropla, co w proch upadnie,
I każda łza, co spłynie po licu,
Stanie się ziarnem, co kiedyś zdradnie
Wzejdzie potęgą w nowym dziedzicu.
Po latach ciszy, po latach trwogi,
Gdy wiatr żałobne pieśni wywieje,
Wrócą ci, co znali wygnania drogi,
Niosąc w swych dłoniach nowe nadzieje.
Z popiołów wstaną domy i miasta,
Na grobach ojców zakwitną kwiaty,
A sprawiedliwość, wiecznie niewiasta,
Otrze swe oczy z dawnej utraty.
I w słońcu, które wzejdzie wspaniale,
Odrodzi się pieśń, czysta i szczera,
O krwi przelanej w wielkiej chwale,
Co nie umiera. Nigdy nie umiera.
Zwrotki mijały, a wraz ze słowami muzyka zmieniałą swoje oblicze. Te smutne, te pełne napięcia jak i na końcu dać jej wymarzony trumf. Gdy ostanie nuty ucichły, niebieskawo złotymi oczami patrzyłem w zielone. Chciałem jej szczerej opini. Może będzie ona jakoś zadowolona? Ukontentowana tymi słowami?
- ━━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::
Czarny Staw
: 01 lip 2025, 13:01
autor: Domena Tyrana
Nierealny obraz w jego ślepiach był jej rzeczywistością przez większą część jej dotychczasowego jestestwa; mus i utrapienie zarazem dla kogoś jej pokroju – wszelkie próby odpłacenia się za niekoniecznie przychylne edykty jej ojca, kończyły się prędkim rykoszetem w stronę mąciwody, ale czarne płaszcze gwardii lorda niekoniecznie budziły uznanie wśród pospólstwa. Temu zrzucała je często, na rzecz lepszej opinii publicznej; a pozwolić sobie na to mogła przez wzgląd na nieco militarystyczne wychowanie – magia zdawała się wystarczającą protekcją względem większości ludzkiego ścierwa.
Niemniej... Tęskniła. Za niepodważalną wiernością. I za kapką ludzkiego pazura istoty inteligentnej.
Natomiast... Czy był to taki abstrakcyjny widok? Nie dla niej. Podziały gatunkowe nie miały dla niej znaczenia, ba, zapewne bliżej jej było do humanoida niż do smoka i sama też wolała tak myśleć – identyfikować się wolała z istotą cywilizowaną, a niżeli prymitywną bracią, ale w tej sytuacji nie do końca mogła wybierać.
– Jak wróbel, powiadasz? – Jej wzrok przesunął się po nim chłodno, choć bez jawnej niechęci. Dokładny, krytyczny, niemalże rozbijający jego postać na czynniki pierwsze. W końcu zmrużyła oczy na wysokości owego „brzucha”. – Sądzę, że przeceniasz wróble w porze zimna. W ich miejsce widzę raczej knura, który dorobił się na chłopskim polu. – Głos miała jak zwykle opanowany, ale tym razem podszyty był wibracjami lekkiego rozbawienia. Nie było w tym ani cna pogardy. – W niektórych kulturach pokaźny kałdun rozpatrywany jest jako cecha pożądana; widziałam nawet szlachciców, którzy z dumą prezentowali podobne atuty – jako oznakę dobrobytu. Albo raczej braku umiaru... – Althemaris spoglądała na to przez pryzmat użyteczności, a w przypadku masy tłuszczowej więcej znajdowała wad niżeli pozytywów, a samicy, która musiała mieć jakąś prezencje, duży brzuch zwyczajnie nie przystawał. Nie, żeby kiedykolwiek chciała go mieć...
Wróciła zaraz to tematyki, od którego to wszystko wyszło.
– Nie piję do śpiewu – zaczęła raz jeszcze, twardo i chłodno, chcąc sprostować błędne spojrzenie. – To nie dźwięk dla samego dźwięku, nie sposób na zwrócenie na siebie uwagi, jak popiskiwanie głodnego pisklęcia. To akt rozumu – ułożona melodia, rytm, sens, przesłanie. Wymaga inwencji twórczej.
– Ćwierkanie natomiast... – skrzywiła się lekko. – ...to rzecz przysługująca zwierzętom. To odgłos potrzeb, nie myśli. Instynktowne, automatyczne. Ujmujące na honorze inteligentnego stworzenia, które już wystarczająco postrzegane jest jak zwyczajna, prosta bestia przez całą resztę myślącego świata.
Zamknęła usta, kończąc wykład, i uniosła lekko łuskowatą brew – zrozumiał?
I znów zapaść mogła we względną ciszę, wsłuchując się w słowa kolejnej pieśni. Tu już nie musiała wczytywać się w wątpliwej jakości rozważania nad przesłaniem utworu, bo miała je jak na dłoni. Dostała to, czego chciała, więc w niemym zadowoleniu chłonąć mogła całość zwrotka po zwrotce, przywdziewając na usta zalążek uśmiechu. Zielone ślepia przymrużyły się, gdy ostatnie kilka słów zawisło w powietrzu. Jej postawa nieco zmiękła, napięcie z mięśni nieco zeszło, ale wciąż widać było w niej chłodną dumę, godną kamiennego popiersia jakiegoś monarchy.
– Oto właśnie prosiłam – odezwała się cicho, z wyraźnym uznaniem, ale bez większej egzaltacji. – Pieśń, która niesie wagę. Nie śpiew dla samego śpiewu, o rzeczach błahych, ale historia godna opowiedzenia.
Czujne spojrzenie skupiło się na jego pysku, by zaraz przynieść pochwały – nie nadto czułe, ale celne.
– To jest pieśń, którą warto ponieść i której nie trzeba się wstydzić. Gdy wrócę – a wrócę – może zaśpiewają ją dla mnie dzieci tych, którzy staną za mną. Chociaż ciężko będzie o lirę korbową dla każdego... – Uśmiechnęła się, już szczerze i ciepło, z wyrazami uznania.
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 15 lip 2025, 16:22
autor: Łaknący Przyjemności
Wzruszyłem lekko barkami, czasem mi tak mówiono. Tłusty jak wróbel, choć sporo większy. Tutaj wyraźnie słyszałem to rozbawienie, ale żeby porównać do knura? Czy ktoś widział pierzastą, latającą świnie, która dobrze gotowała? Knur to raczej na stół niż do oberży z lirą. Bardziej niż na knura, zdziwiła mnie jej opinia, a raczej ciekawostka na temat pewnych atutów
–
No cóż, dziękuję za taki komplement. Warto wiedzieć, że gdzieś uważają to za piękne. Tutaj raczej to wynik czegoś więcej niż mej słabej woli... – nie musiałem też wiele czekać, by usłyszeć krytykę ćwierkania. Trochę to naturalnie mi wychodziło, nawet zbyt naturalnie. Czasem mnie czytano tym trelem prościej niż nie jeden manuskrypt czy mapę.
–
Ro... rozumiem. Postaram się nad tym zapanować. – chwilę się zamyśliłem. Czułem jakby to było coś mocno nie tak, wyrwanie kawałka mnie, lecz czułem ze i taka zmiana byłaby warta
Uśmiechnałem się lekko speszony, słysząc jej słowa pełne pochlestwa. Jak zwykle celnie punktujące wszelakie niedogodności? O ile mogę je tak nazwać.
–
Cieszę się, że spodobała Ci się ta Pieśń. Jest wiele innych pięknych instrumentów, które można użyć. Ja gram na niej, bo mnie jedna osoba nauczyła... Śpiewanie dla Ciebie takiego tłumu musi wyglądać majestatycznie, choć twój majestat jest piękniejszy. – lekko się uśmiechnąłem do niej. W tym uśmiechu było widać pełno emocji. Trochę speszenia, trochę podziwu, kapkę kokieterii i radości. Ona wiedziała, jak połechtać moje trzeszczące od księżyców serce.
- ━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::
Czarny Staw
: 19 lip 2025, 22:18
autor: Domena Tyrana
Pozbawianie ptaka strun głosowych z całą pewnością byłoby czynem niemoralnym, ale też nie miała do czynienia z kreaturą, która komunikowała się tylko śpiewem. W tym przypadku zdecydowanie gorsze byłoby pozbawienie go jęzora – nie zostałby mu ni śpiew, ni mowa; rozważania były tu czystą teorią i barbarzyństwem byłoby pozbawiać taki talent narzędzia do pracy.
– Doceniam wysiłek – spojrzała na niego z nieoczywistą łagodnością, której trudno było się spodziewać po lodowatych słowach, które kierowała do niego jeszcze kilka chwil temu. – To kwestia umiaru. Kundel z natury szczeka, jednak szkolony ogar nawet nie piśnie, kiedy wystawia łowczemu byka. Tak jak i ja, przez wzgląd na bestialskie korzenie, czasem mam ochotę poddać się aktom dominacji przez agresję... Nie mniej nigdy nie uniosłam łapy na podobnego sobie, gdy z ust sączą mu się tylko głupoty. – Cóż, nigdy nie bezpośrednio. Za duża by to była skaza na jej wizerunku. – W chwilach tego wymagających można, oczywiście, do jakiegoś stopnia powołać się na swoje smocze dziedzictwo – w samoobronie chociażby. Ale to musi być wybór. Nie impuls.
Jak przenieść kwestie instynktownej agresji na zwyczajne, ptasie trele? Z trudem; za kompromis uznałaby tutaj wydawanie takich odgłosów w rozsądnych momentach – w wolnych chwilach, wędrówkach, a nie w konwersacjach.
Dla niej? Wolała spoglądać na to w kategorii pieśni ruchu oporu niżeli pochwalnych peonów, w końcu tak też brzmiało. Poza tym łagodniejsze dla ludzkiego umysłu było utożsamianie się z ideą, a nie z postacią na jej czele – to pierwsze łatwiej przechodziło przez gardło, nieskalane przez nią i przez powiązanie z jej ojcem. A jeśli sam cel idei miał ostatecznie wynieść ją na tron, to nie będzie rozpaczać nad tym, że uwaga niekoniecznie skupia się całościowo na niej. Ale czy było sens mu to tłumaczyć?
Jedynie kąciki jej ust zadrżały, na moment wykrzywiając ten szczery uśmiech, którą na siebie przywdziała.
– Hm – zmrużyła lekko ślepia, przeciągając spojrzeniem po jego pysku z powściągniętym rozbawieniem. – Masz talent nie tylko do pieśni, ale i do łechtania cudzej próżności. – Gdzieś z pomiędzy tej dawki wszelakich uczuć, którą sobą prezentował, wychwyciła też ułamek tremy, czy też zakłopotania – zręcznie przeszła dalej, w nagłym przypływie miłosierdzia dla rozemocjonowanego śpiewaka... Albo nie chcąc dalej zagłębiać się w kolejne epitety jej majestatu. Jedno z tych dwóch. – Wspomniałeś o kimś, kto Cię nauczył grać. Kto to był?
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 21 lip 2025, 17:18
autor: Łaknący Przyjemności
Delikatnie kiwnąłem pyskiem. Dobrze, że doceniała jak bardzo hamowałem swoją ptasią część natury. Może to i dla jakieś części mnie było barbarzyństwem, ale i czy też nie dobrą lekcją etykiety spod innego spojrzenia? Musiałbym się nad tym mocniej zastanowić i pomyśleć.
–
Instynkt czy nie, nadal to jakaś część mnie. Łatwiej mi tak czasem reagować na niektóre emocje. Może przeżywam je bardziej lub inaczej? Mogę się powstrzymać, postaram unikać tego czynu... Choć wiem, że czasem może być to trudniejsze. Może to jest to jak Ty nazwałaś, instynkt, impuls, coś naturalnego. – spojrzałem na nią łagodnym wzrokiem swoich niebieskawych oczu. Mogły wprost one tutaj przenikać jej duszę...
Lekko się uśmiechnąłem i zachichotałem na jej stwierdzenie, lekko przy tym zakrywając pyszczek.
–
Czy od razu łechtanie próżność. Czyś nie czasem to zadanie artystów, mówienie i docenianie cech, które zazwyczaj staramy się ukryć czy inaczej wyeksponować. Dla piękna twych oczu zawsze warto śpiewać i grać. – posłałem jej delikatny uśmiech, z nutką tajemny i kokieterii tak kojarzonej z moją personą.
Tego pytania się nie spodziewałem. Mój ujśmiech lekko przygasł, jakby pkryła go mgła smutku przesłości.
–
Przyjaciel, który szukał domu i go nie zastał... Oddał za mnie życie, chroniąc mnie swoją piersią... – samo wspominanie tych słów rozpalała dawno zabliźnioną ranę, której blizna, tak skrzętnie kryła się pomiędzy piórami. Mimo wszytko nadal tam była, szpecąć pomowe tego worka z mięsa i skóry –
Dusza radosna, jeszcze większym bagarzem... Przynajmniej teraz ma ładny widok na ogród życia... – westnąłem głęboko, starajc się odsunać wspomnainai tamtych dni. Miłych i pięknych, a zarazem rozdzierajacych mnie rozpalonym pogrzebaczem. Powiedziałem, bo mnie poprosiła, inaczej bym tego nigdy nie mówił...
- ━━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::
Czarny Staw
: 22 lip 2025, 13:53
autor: Domena Tyrana
Konsensus został osiągnięty; dalsze dywagacje traciły sens, a jej pokłady konwersacyjnej cierpliwości nie stanowiły przecież nieskończonej otchłani. Skinieniem łba zaznaczyła więc cienką linię porozumienia, którą właśnie udało im się zawrzeć, po czym temat oddała w tymczasowe zapomnienie.
– Niebezpiecznie blisko, Łaknący, ocierasz się o banał. – Rozbawienie uleciało z jej głosu, ustępując miejsca dominującej suchości. Rozsądnym byłoby stwierdzić, że te komplementy wprawiają ją w lekką irytację, ale… w kącikach zielonkawych ślepi jarzyło się coś na kształt samozadowolenia. – To musi być męczące – dodała, zerkając na niego spod przymrużonych w zamyśleniu ślepi. – Tak balansować na granicy pochlebstwa i prawdy. A jednak... – uniosła lekko podbródek. – ...potrafisz sprawić, że brzmi to jak prawdziwa sztuka.
Uściski i klepnięcia w bark nie były językiem, którym posługiwała się biegle, choć fragment jej duszy wciąż jeszcze tkwił w ojcowskich zastępach, a odłamki żołnierskiego braterstwa nie stały się jej zupełnie obce. A jednak wciąż przodował chłodny, arystokratyczny dystans – słowa pocieszenia nie leżały w jej naturze.
Jej spojrzenie zeszło z jego lica, pozwalając mu wspominać poległego bez dodatkowej pary ślepi, śledzącej każdą emocję, jaka przemknęła mu przez pysk.
– Nie każdy, komu przyjdzie odejść, zostawia po sobie ślad. Twojemu przyjacielowi udało się uczynić więcej – cząstkę siebie przelał w Ciebie. A ty nie pozwalasz mu zamilknąć. – Tak jak dziedzictwo jej ojca wciąż żyło, jako fragment jej jestestwa – w charakterze, w poglądach, w ambicjach. I po części nawet w jej postaci. Półprzymknięte ślepia na moment skupiły się na zasnutej złotymi żyłami łapie. Tkwiła tak chwil kilka, przeklinając się w duszy, że jeszcze wiele księżyców minie, nim będzie mogła godnie wynieść tą ojcowiznę na należny jej tron. Zaraz wzrok na nowo skupił się na ślepiach samca, bez uśmiechu na pysku, ale też bez chłodu. – Jego imię może nie zapisze się w dziejach kronik, ale przetrwa w twoich pieśniach, dopóki ty wciąż będziesz grać.
Łaknący Przyjemności
Czarny Staw
: 24 lip 2025, 15:28
autor: Łaknący Przyjemności
Lekki, kokieteryjny, a zarazem tajemniczy uśmiech kwitł na moim pyszczku, słysząc takie słowa. Widziałem jak gaśnie jej rozbawienie jak świeca na wietrze. Choć to w jej oczach było tym, czego szukałem. Tak... Ten błysk. To spojrzenie.
–
Cóż, ma Pani powiedzieć mam? Czy równie nie łatwo jest utrzymanie rady w ryzach. Tu i tu słowa grają, tańczą jak my, ich autorzy im zaśpiewamy. Mają delikatnie stąpać. Podsycać nie jedno spojrzenie, myśl ukształcić, zasiać idee. Podobne cele oboje mamy, lecz ja piękno i prawdę ukazać chcę. Tę, co zaklęta jest w sercach i duszach. Czym jest pochlebstwo prawdziwe, jak nie prawdą szczerą. Sami nie lubimy mówić, uzewnętrzniać się dla świata z cech niektórych. Gramy spektakl, ubieramy maski. Kiedy tak naprawdę możemy być sobą? – znów zajrzałem jej wprost w oczy –
Mimo masek, wiedz ze oczy zawsze widać. One mówią prawdę o smoczym sercu, a ono u Ciebie musi być równe fascynujące co twoje oczy... – w tych oczach mogłem się lekko zatracić. Zawsze lubiłem patrzeć w oczy innych dusz. Tyle w nich zawsze było emocji różnych i wszelakich. Bolesnych i radosnych. Zawsze wiedziałem co czują. Tutaj widzę tajemnicę i mnie to fascynuje...
Słowa otuchy, które były mi potrzebne. Do teraz nie umiałem poradzić sobie ze śmiercią przyjaciela. Choć i dobrze mogłem go nazwać bratnią duszą. Wyrwał mi kawałek siebie. Zostawił pustkę i trzeszczenie. Westchnąłem ciężko, tęskniłem za nim tak bardzo...
–
Tak... Składamy się z wielu myśli, imion i spotkań. Dał mi coś cennego, ale i sporo zabrał ze sobą. Swoją wiedzę pewnie dalej. – znów zanurzyłem się w jej spojrzeniu. Zielonym jak szmaragd. Smutek i mgła, jakie spowiły moje, powoli się rozmywała pod tym spojrzeniem. Może tego... Raczej jej słów było mi trzeba. Realistycznych, ale pociesznych. Serca również bijącego podobnie. Z przeszłością i ciężarem –
Ja... Dziękuję... – lekko speszyłem się. Znów pokazuję za dużo swych emocji, które zazwyczaj tak skrzętnie maskuje uśmiechem. Dziwna myśli i pragnienie, niczym echo z tyłu łba. Może znów samotne trzeszczenie mej duszy i serca się odezwało. Chcąc zaleczyć rany przeszłości...
- ━━━━━━━━━━
:: Domena Tyrana ::