Spis
Elyo
- Zajęczy Sus
- Piastun Ziemi

- Posty: 26
- Rejestracja: 04 maja 2025, 13:01
- Stado: Ziemi
- Płeć: Samiec
- Wzrost: 1,66
- Księżyce: 19
- Rasa: Północny x Drzewny

Elyo
A: S: 2| W: 2| Z: 4| M: 1| P: 2| A: 1
U: W,B,Pł,L,A,O,Kż,Śl,Skr,MP,MA,MO,Prs: 1
Atuty: Wiecznie młody, Boski ulubieniec, Szczęściarz
Licznik słów: 13
| Link: | |
| BBcode: | |
| Ukryj linki do postu |
Boski ulubieniec :: raz na polowanie losowe zdarzenie niespodziewane.
Szczęściarz :: 1 sukces zamiast niepowodzenia raz na 2 tygodnie.
Szczęściarz :: 1 sukces zamiast niepowodzenia raz na 2 tygodnie.
- Zajęczy Sus
- Piastun Ziemi

- Posty: 26
- Rejestracja: 04 maja 2025, 13:01
- Stado: Ziemi
- Płeć: Samiec
- Wzrost: 1,66
- Księżyce: 19
- Rasa: Północny x Drzewny

Elyo
A: S: 2| W: 2| Z: 4| M: 1| P: 2| A: 1
U: W,B,Pł,L,A,O,Kż,Śl,Skr,MP,MA,MO,Prs: 1
Atuty: Wiecznie młody, Boski ulubieniec, Szczęściarz
Do Wszystkich
Postąpił kilka kroków do przodu i zatrzymał się, spojrzeniem przeskakując po każdym z pomników. Nie był pewien. Czuł wątpliwości. Obejrzał się na tatę i dopiero w jego spokojnej aurze oraz ciepłym, cierpliwym uśmiechu odnalazł pokrzepienie. Uciekł uwagą na posadzkę, a zaraz ponownie na Fioletowookiego. Trochę speszony, wydął policzki i wykrzywił kąciki pyska w radosnym uśmiechu, jaki posłał ku wszystkim, obecnie znajdującym się w Niszy Zadumy posągom, kiedy tylko się do nich odwrócił.
Pierwszym Bogiem z brzegu był Viliar. Elyo zadarł podbródek i majtnął ogonem na boki. Wojna była mu obca, bowiem nigdy jej nie doświadczył. Rozumiał jej ciężar, ale nie odczuwał go. Nie był również pisklęciem skażonym nienawiścią, czy przemocą domową. Nie posiadał jadu, którego piętno odciskałby na innych.
– Cień dobly, Viliaze! Jestem Eyo! Tata mówi, ze lubis paceć, jak soki się biją. Ja... nie ce nikogo bić bez wodu, ale jak toś zatakuje mój dom, dostanie w łeb! Tak zeby wiesiał, ze lepiej s nami nie zasielać!Dzień dobry, Viliarze! Jestem Elyo! Tata mówi, ze lubisz patrzeć, jak smoki się biją. Ja... nie chcę nikogo bić bez powodu, ale jak ktoś zaatakuje mój dom, to dostanie w łeb! Tak żeby wiedział, że lepiej z nami nie zadzierać! – powiedział, na potwierdzenie słów tąpnąwszy łapką o podłoże.
Kilka nieporadnych susów, każdy jeden posyłający paćkające echo po zimnych ścianach Niszy, a już stał naprzeciwko figury znacznie mniejszej, od pozostałych. Sennah, jak pamiętał, przyjmowała formę pisklęcia.
– Sień dobly, Senah! Mam na imię Eyo! Wiem, ze pinujes podnóz-um, podózników. Kiedy będę juz stasy i... i kiedy syjdzie lato, mam nacieje, ze pójciemy lazem na spacel i zobacymy cos fajnegoDzień dobry, Sennah! Mam na imię Elyo! Wiem, że pilnujesz podróżników. Kiedy będę już starszy i kiedy przyjdzie lato, mam nadzieję, że pójdziemy razem na spacer i zobaczymy coś fajnego!
! – Wierzgnął aż do góry i opadł z powrotem na posadzkę, tym razem obarczając cichą Zadumę swoim chichotem. – Ale jak nie ces to nie musis iść ze mną! Nie ciałbym, zeby bolały Cię łapy. Wystacy, ze becies na mnie paceć z góly! s chmul!Ale jak nie chcesz to nie musisz iść ze mną. Nie chciałbym, żeby bolały Cię łap. Wystarczy, że będziesz na mnie patrzeć z góry, z chmur!
– Z każdą chwilą nabierał coraz więcej pewności siebie. Bo i od każdego Boga przyjmował doktryny, które będą prowadziły go przez życie.
Kiedy pożegnał się z Młodością, podbiegł do smoczycy, która była siostrą Wojny. Valanyan była niezwykła! A przynajmniej tak pomyślał Elyo, kiedy pierwszy raz o niej usłyszał.
– Ceś, Vana... Valnya... Valanayana! Mam jesce glube palce i systko mi s nich wypada, ale w sysłoci ciałbym twozyc lózne zecy! Tego... dlatego będę się ciągle ucył od innych i kiedy będę już mądly, syniosę Ci coś takiego... takiego, co zlobie sam! I besie secjanie dla Ciebie, bys sie umiechnęła!Cześć Valanyan! Mam jeszcze grube palce i wszystko mi z nich wypada, ale w przyszłości chciałbym tworzyć różne rzeczy! Dlatego będę się ciągle uczył od innych i kiedy będę już mądry, przyniosę Ci coś takiego, co zrobię sam! I będzie specjalnie dla Ciebie, żebyś się uśmiechnęła! – Pokiwał głową, samemu sobie potwierdzając słowa. Szukanie wiedzy oznaczało wiele podróży, a wiele podróży oznaczało przemijanie.
Dlatego, mimo że Kaltarel z jakiegoś powodu nie miał swojego pomnika, Elyo i tak podszedł i pochylił głowę ku pustej przestrzeni.
– Cień dobly, Katalelu! Wiem, ze nie ma Cię telaz w domu, ale ciałbym się psywitać. Jestem Eyo!Dzień dobry, Kaltarelu! Wiem, że nie ma Cię teraz w domu, ale chciałbym się przywitać. Jestem Elyo! – powiedziawszy to, dotknął swoją małą łapką boku piedestału. Ślad odbił się w pyle oraz kurzu, pozostawiając ciemniejszy kształt. – Wiem, ze lubis zimę. Sysałem, ze pada tedy taki biaaały śnieg i mozna z niego lepić bawanki! Obiecuję, ze ulepię Ci cale stado bawanków!Wiem, że lubisz zimę. Słyszałem, że pada wtedy taki biały śnieg i można z niego lepić bałwanki! Obiecuję, że ulepię Ci całe stado bałwanków! – Nie wiedział jeszcze, że śnieg nie padał w środku świątyni i że rzeczone bałwanki będzie musiał jakoś wnieść do środka, ale to nic, na co nie odnajdzie właściwej odpowiedzi.
Mimo wszystko, miał nadzieję, że nieobecny Bóg zobaczy małą laurkę po powrocie. Tymczasem Elyo podskoczył do miejsca nietypowego. Nie był to piedestał ani pusty, ani zawierający pomnik, a rozciągnięte wilcze futro o zwierzęcych figurkach. Och, a więc to tutaj było miejsce odpoczynku wielkiej piątki duszków!
– Ceść systkim! Jestem Eyo! Moja mama jest owcom, a soki jedzą mięso i owoce. Ciałbym dbać o nase lasy i zwiezenta, ale musiałbym tedy nic nie jeść, a mama mi tak nie pozwoli. Tata tes nie. I Valki. Ale będę się stalać dbać o to, co mamy! I blać tylko ile, ile potzebuje, nie więcej! Tata mówi, ze wieca jest naceniesa, wiec bede sie od was ucyc natuly!Cześć wszystkim! Jestem Elyo! Moja mama jest łowcą, a smki jedzą mięso i owoce. Chciałbym dbać o nasze lasy i zwierzęta, ale musiałbym wtedy nic nie jeść, a mama mi tak nie pozwoli. Tata też nie. I Valkhi. Ale będę się starać dbać o to, co mamy! I brać tylko tyle, ile potrzebuję, nie więcej! Tata mówi, że wiedza jest cenna, więc będę się od Was uczyć natury! – A nie będzie to łatwy proces. Elyo miał jednak nadzieję, że uda mu się być smokiem, który nie zostawia za sobą zniszczenia, a takim, przy którym kwiaty kwitną, a ptaki znoszą jaja. Pomachał drewnianym zwierzętom na do widzenia, po czym wyruszył do kolejnej komnaty.
W towarzystwie taty, doczłapał do komnaty, jaka leżała naprzeciwko Niszy Zadumy – Groty Cudów.. Potrząsnął głową i przekręcił ją w bok, aby podrapać się tylną łapą po czole. Kilka włosów z grzybki spadło na podłoże, ale nie zauważył tego. Były zbyt cienkie i nieznaczące. Uśmiechnął się i podbiegł do pierwszego pomnika.
Dumnie wznosił się na nim wężowy samiec, Uessas. Elyo wyciągnął do niego łapkę tak mocno, że aż zaczęła drżeć. Pomachał nią na boki.
– Ceś hej, Usasie! Mam na imię Eyo! Tata badzo kocha mamę i kcę Ci sa to posienkować! Bo kdyby nie byli lazem, to nie byloby mnie i nie mógłbym zbielać kwiatków i synosić listków dla mówek! Kiedy poznam juz nowych syjaciół, na pewno Ci o nich opowiem!Cześć hej, Uessasie! Mam na imię Elyo! Tata bardzo kocha mamę i chcę Ci za to podziękować! Bo gdyby nie byli razem, to nie byłoby mnie i nie mógłbym zbierać kwiatków, ani przynosić listków dla mrówek! Kiedy poznam już nowych przyjaciół, na pewno Ci o nich opowiem! – Wszak Bóg Miłości potrafił wiązać zbłąkane dusze. Łączył ich losy i nieraz tworzył nierozerwalne, w z pozoru niewinny, albo i pozbawiony nadziei sposób. W rzeczywistości znał tajniki smoczych serc. Na pewno się nie mylił.
Idea piękna była jednak młodemu Elyo obca. Nie znał kryteriów oceniania. Nie wiedział czy każdy miał swoją skalę, czy istniała jakaś jedna i niepodważalna. Czy piękno było tylko zewnętrzne, czy chodziło również o wnętrze? Nytba stanowiła nie lada tajemnicę. Z pewnością w oczach niejednego śmiertelnika była płytka i pozbawiona głębi. Jak było naprawdę?
– Cień dobly, Nytbo! – zakrzyknął radośnie, kiedy przystanął pod pomnikiem smoczycy, jaka, lekko rozłożona, skupiała swe ciepłe, złote spojrzenie na palcach sięgających polika. – Jestem Eyo i miło mi Cię posnać! Mam nasieje, ze cujes się dobze! Sytko dookoła jest takie ładne! I wiaty, i taki, to jak siewają i jak tańcom. I łonki są ładne, tak falują, kiedy wieje wiatel! Kiedy uda juz mi się zlobić coś dla Vanalayan, jak bendę stalsy i silniesy i mondzejsy, ciałbym, zebyś tes mogła na to spojzec i powiedzieć, cy jest piękne! bo naw-nawet misecka na wodę moze być ładna, a nie tylko jakaś tam!Jestem Elyo i miło mi Cię poznać! Mam nadzieję, że czujesz się dobrze! Wszystko dookoła jest takie ładne! I kwiaty, i ptaki, to jak śpiewają i jak tańczą. I łąki są ładne, tak falują, kiedy wieje wiatr! Kiedy uda już mi się zrobić coś dla Valanyan, jak będę starszy i silniejszy i mądrzejszy, chciałbym, żebyś też mogła na to spojrzeć i powiedzieć, czy Ci się podoba! Bo nawet miseczka na wodę może być ładna, a nie tylko jakaś tam! – Chodziło przecież o starania. O duszę, pracę i uczucie, jakie wkładało się w obiekt... i nie tylko. Prawdę powiedziawszy, Bogowie siebie uzupełniali.
Elyo jednak tego nie dostrzegał. Chciał jedynie ze wszystkimi się zapoznać, dlatego nie pominął kolejnego pustego piedestału, który, według Fioletowookiego, należał do Naranlei. Do ziejącego chłodem i samotnością miejsca, podszedł ostrożnie, niczym sarna, wietrząca coś, czego nie powinno tu być. Nie wiedział, czy go usłyszy. Nie wiedział, czy go zobaczy. Wzniósł dłoń i przesunął językiem po poduszeczce, po czym odcisnął ją na pyle. Tak, jak przy Kaltarelu.
– Sień dobly. Na imię mi Eyo. Nie ma Cię w domku, tloche skoda, bo ciałem Cię posnać, ale nie skodzi! Tata mówi, ze tak jak mamie Valki, tak Tobie zawse wazy-twazysą takie piękne motyle! Baldzo ciałbym mieć sój oglódek z lózmymi kwiatami z calusieńkieeego siata i mam nacieję, ze Twoje motyle będą go odwiecać!Dzień dobry. Na imię mi Elyo. Nie ma Cię w domku, trochę szkoda, bo chciałem Cię poznać, ale nie szkodzi! Tata mówi, że tak jak mamie Valki, tak Tobie zawsze towarzyszą takie piękne motyle! Bardzo chciałbym mieć swój ogródek z różnymi kwiatami z calusieńkiego świata i mam nadzieję, że Twoje motyle będą go odwiedzać! – Pochylił grzecznie głowę i spojrzał w bok.
Na piedestał tak samo pusty, jak ten, przy którym stał. Niepewnie znowu przesunął spojrzeniem po miejscu odpoczynku Naranlei, by przejść do Erycala. Może na spacer udali się razem? Zaskoczył go widok muchomorów. Grzybów było tak wiele przy podeście, że gdyby chciał je policzyć, pogubiłby się po drodze! Był jednak za niski, aby dostrzec skryte między nimi fioletowe kwiecie.
– Hej ceś, Elycalu, sień dobly! Nazwam się Eyo i jestem ze Stada Siemi! Badzo Ci cienkuję za opiekę nad cholymi i lanymi sokami! Sysałem, ze jak komus odpadnie łapka, to mozes ją psykleić. Pewnie duzo soków sychodziło juz z apkami do syklejenia? Jesi mi odpadnie, obiecuje nie zawacać Ci głowy! Będę skakał na cech!Hej cześć, Erycalu, dzień dobry! Nazywam się Elyo i jestem ze Stada Ziemi! Bardzo Ci dziękuję za opiekę nad chorymi i rannymi smokami! Słyszałem, że jak komuś odpadnie łapka, to możesz ją przykleić. Pewnie dużo smoków przychodziło już z łapkami do przyklejenia? Jeśli mi odpadnie, obiecuję nie zawracać Ci głowy! Będę skakał na trzech! – Uśmiechnął się i tym razem to nos przysunął do piedestału, na którym nie było nikogo. Uważał, aby nie naruszyć muchomorów, kiedy to końcówką pyska pozostawił wydmuchany w pyle ślad. Skała wydawała się być wyjątkowo chłodna, podług pozostałych.
Będąca obok Lahae wyglądała zarazem pięknie – bo każdy z posągów ociosany był z kunsztowną starannością – jak i przygnębiająco. Elyo przekręcał głowę w każdą stronę, nie mogąc zrozumieć ciemnych smug, jakie spływały z oczu, zabarwiając kamień. Nigdy nie widział płaczącego smoka. Smutek był... on.... jeszcze nigdy nie widział smutku. Nie wiedział, co trapiło Boginię.
– Cień dobly, Laha-e! Ja lacej nie mam snóf, ale ponoć ma się je zawse, tylko się ich nie pamięta. Ale moja mama... ona ma baldzo złe sny. Jest ciągle zmencona i jej ciało lobi ciwne zecy w nocy. Ja... ja myślę, ze ją to baldzo boli. A nie cę, zeby ją bolało. Cy mozes wpuścić do niej tatę, zeby pokonał te systkie kosmaly? Jest siny, na peno sobie poladzi!Dzień dobry, Lahae! Ja raczej nie mam snów, ale ponoć ma się je zawsze, tylko się ich nie pamięta. Ale moja mama... ona ma bardzo złe sny. Jest ciągle zmęczona i jej ciało robi dziwne rzeczy w nocy. Ja... ja myślę, że ją to bardzo boli. A nie chcę, żeby ją to bolało. Czy możesz wpuścić do niej tatę, żeby pokonał te wszystkie koszmary? Jest silny, na pewno sobie poradzi! – zapewnił. Miał nadzieję, że mama w końcu się wyśpi i nie będzie się tak dziwnie trząść w nocy. Kiedy na to patrzył, Elyo sam nie mógł spać, bo nie rozumiał tego, co się dzieje. W jego oczach wyglądało, jakby cierpiała i umierała zarazem. Mimo wszystko, przysunął łapkę do piersi i ukłonił się lekko, tak, jak zazwyczaj robił to tata. W geście szacunku.
I w tym oto pomieszczeniu przedstawił się już wszystkim. Podszedł więc do Siderusa i otarł się przyjaźnie o jego wielką łapę, trochę jak kot, by w kabanich podskokach pognać do Wewnętrznej Jaskini, jaka otwierała się na odwiedzających świątynię zaraz naprzeciw wejścia. W jej mrokach znajdowało się kolejnych pięć punktów zainteresowania. Elyo rozpoczął obchód od strony innej, niż dotychczas!
W ten oto sposób podszedł do Nenyi. Wyglądała, jakby była gotowa do skoku, jakby lada moment miała poderwać się i dołączyć do tylko sobie znanej zabawy. Elyo stanął szerzej na swoich łapach. Przekrzywił głowę, a szyję wyciągnął. Ramiona skrzydeł zaś nieznacznie rozłożył. Chciał znaleźć się w tej samej pozie, co posąg Bogini, choć... nie wyglądał ani pewnie, ani zgrabnie, ani zaczepnie. Chwiał się cały czas, pozbawiony równowagi. Gdyby postąpił krok, wtuliłby się w posadzkę pyskiem.
– Łah, stasnie cięzko tak stać! – przyznał, po czym usiadł na tyłku. – Jestem Eyo! Ceś! – Poklepał się po czole. – Tata mówi, ze opiekujes się zlencościom. Musis naplawdę sybko biegać i wysoko skakać! Otatnio sotkałem tado apak na łące. Ciałem z nimi pobiegać, ale były taaaak sybkie! Nawet Valki nie mógł ich dogonić! Moze jak będę stalsy to mi się uda. O, a tedy to pofluwam tez z takami! Splawdzę, dokąd tak latają!Tata mówi, że opiekujesz się zręcznością. Musisz naprawdę szybko biegać i wysoko skakać! Ostatnio spotkałem stado alpak na łące. Chciałem z nimi pobiegać, ale były tak szybkie! Nawet Valkhi nie mógł ich dogonić! Może jak będę starszy, to mi się uda. O, a wtedy to pofruwam też z ptakami! Sprawdzę, dokąd tak latają! – Ohhh, przecież nie mogły tak latać po świecie bez celu, prawda? – Idę dalej się witać, papa!
Po tych słowach przeszedł dosłownie kilka kroków w bok i... oh, teraz stanął przed tym sławnym Kammanorem, o którym Siderus tak dużo opowiadał! Wyglądał na naprawdę silnego i dumnego smoka! A oczy miał niebezpiecznie ciemne.
– Cień dobly, Panie Kamanoze! Jestem Eyo! – przywitał się głośno i wyraźnie, spokojnie majtając ogonem na boki. – Duzo o Tobie juz wiem, a to pewnie i tak niewiele! – Ledwie kropla w morzu. Jak przecież miałby poznać jakiegokolwiek Boga, którego czas istnienia wykracza poza smocze rozumowanie? Żaden śmiertelnik nie byłby w stanie objąć umysłem istoty boskiej. Doktryn, poglądów.
– Ciałbym być w sysłości taki, jak tata. Zeby mama była ze mnie dumna, a stado wisiało we mnie kogoś waznego i cennego, na kim mozna polegać! Nie wiem jesce, cy mi się uda, bo syscy są tacy... tacy rózni od siebie! Zeby byc doblym smokiem, musę chyba najpielw systkich dobze poznać, plawda? A moze nie... Chciałbym być w przyszłości taki, jak tata. Żeby mama była ze mnie dumna, a stado widziało we mnie kogoś ważnego i cennego, na kim można polegać! Nie wiem jeszcze, czy mi się uda, bo wszyscy są tacy... tacy różni od siebie! Żeby być dobrym smokiem, muszę chyba najpierw wszystkich dobrze poznać, prawda? A może nie...– Zadarł wyżej brwi i podrapał się po skroni. Bycie... solidną podporą, do której każdy może uciekać, wymagało wieludziesięciu księżyców ciężkiej pracy. A i to nie gwarantowało uzyskania tak wyjątkowej pozycji. Elyo jednak bardzo chciał być przydatny, dlatego zamierzał czerpać od Boga Siły właśnie to – siłę. Nie tylko fizyczną, ale też psychiczną, aby przeć do przodu i się nie zrażać.
– Cienkuję Ci, ze opiekujes się tatą! I systkimi sokami! Jestes supel! – rzucił radośnie i wierzgnął do góry, trzepocząc przy tym swoimi maleńkimi, otulonymi sierścią z wierzchniej strony skrzydełkami.
Dalej, dalej.... dalej leżał wielgaśny Thahar! Ta żubrza skóra musiała być naprawdę wygodna. A ta jelenia czaszka wyglądała na śmiesznie małą pod jego tłustą łapą.
– Ale... ma logi podobne do mamy – stwierdził cicho, przyglądając się łbowi zwierzęcia. Spojrzenie zdął z niego i przekierował na posąg Boga, w którego głowie migotały grudki złota. – Ceś! Tahaze! Na imię mi Eyo i jestem sokiem Ziemi! – Potrząsnął dumnie głową na boki, pozbywając się wpadających w oczy kosmyków. – Jesce toche i pójdę na soje piese lowanie.Jeszcze trochę i pójdę na swoje pierwsze polowanie. – No, powiedzmy, że jeszcze trochę. Poczucie czasu Elyo było mało rzeczywiste. – Ale lacej nie będę owcą, tak jak wojofinkiem. Bo... owca musi baaaaldzo duzo polować i lobić baaaaldzo wielkie zapasy. A ja nie cę zabijać zwiezontek na zapas, obiecałem duskom, ze będę blał tylko tyle, ile mi ceba i nie więcej. Mam nadzieję, ze lozumies, pseasam! Ale jak juz cos upoluję to syniosę Ci tez! Zeby pokazać, ze dybym ciał, to byłbym supel owcą!Ale raczej nie będę łowcą, tak jak wojownikiem. Bo... łowca musi bardzo dużo polować i robić bardzo wielkie zapasy. A ja nie chcę zabijać zwierzątek na zapas, obiecałem duszkom, że będę brał tylko tyle, ile mi trzeba i nie więcej. Mam nadzieję, że rozumiesz, przepraszam! Ale jak już coś upoluję, to przyniosę Ci też! Żeby pokazać, że gdybym chciał, to byłbym super łowcą! – Uniósł kąciki pyska w zębatym, promiennym uśmiechu, który roziskrzył oliwkowe oczy.
Spojrzał wtedy na piedestał obok. Pomachał tłustemu Łowcy na do widzenia i podszedł cicho i spokojnie do nikogo innego, jak samego Immanora. Pochylił przed nim głowę, którą po chwili zadarł z powrotem, aby przyjrzeć się Jego diamentowym oczom i poczuł się, jakby i one spoglądały w niego. Wyglądały na... dziwnie żywe. Uśmiech najsilniejszego z Bogów zaś był na tyle ciepły, że aż lekko onieśmielający. Elyo spojrzał w bok, na moment uciekając przed tym przeszywającym uczuciem, ale to zaraz ponownie go przywołało, jakby nie mógł mu się oprzeć. Zresztą. Biały marmur robił swoje. Był ładny.
– Cień dobly, Panie Imanoze – powiedział i uśmiechnął się, również odsłaniając wąski, maleńki kiełek. – Naswam się Eyo, ze Stada Ziemi! – dorzucił po chwili, nabierając coraz więcej odwagi. – Lubię spędzać cas w Twoim oglodzie z kwiatami. Jest taki ciągle klolowy! Ciałbym tak samo toscyć się o lośliny i zwiezenta, zeby nase lasy i łąki były zawse pełne zycia. Ciałbym tez być takim... takim najsupeldoskonalsym sokiem, ale nie wiem, cy mi sie uda, bo ciągle się psewacam i potykam. I sybko zapominam zecy. Ale! Ale pamientam plawa wolnych stad. Niektóle. Ciese się, ze jestem wolnym sokiem i bende lobił systko, zeby nas... dobze lep-pelm-leple zentowac. Sienkuję!Lubię spędzać czas w Twoim ogrodzie z kwiatami. Jest taki ciągle kolorowy! Chciałbym tak samo troszczyć się o rośliny i zwierzęta, żeby nasze lasy i łąki były zawsze pełne życia. Chciałbym być takim... takim najsuperdoskonalszym smokiem, ale nie wiem, czy mi się uda, bo ciągle się przewracam i potykam. I szybko zapominam rzeczy. Ale! Ale pamiętam prawa wolnych stad. Niektóre. Cieszę się, że jestem wolnym smokiem i będe robił wszystko, żeby nas dobrze reprezentować, dziękuję! – Za co dziękował? Ciężko tak naprawdę powiedzieć. Elyo sam zapewne nie wiedział, ale pisklęcy nawyk po prostu wychodził na wierzch to tu, to tam. Pochylił więc głowę po raz kolejny przed Bogiem-Ojcem, po czym cofnął się o kilka kroków i wrócił do taty.
Będąc przy nim, obejrzał się na popękany obsydian. Słyszał od Siderusa historię o Tarramie – tym, który obrócił się przeciwko Bogom i chciał zniszczyć smoczą rasę. Ba! Żeby tylko. Elyo nie zamierzał modlić się do kogoś takiego, ale też... nie zachowywał się arogancko. Oddał mu, mimo wszystko, należny szacunek, poprzez sztywne pochylenie głowy, lecz ten gest był jedynym. Nie zamierzał się zbliżać do tego miejsca, ani wchodzić z nim w interakcję.
Myślałby też, że to już wszyscy, ale nie. Za krętym korytarzem było przecież coś jeszcze. Skryta w ciemnym, przytulnym kącie niecka – Ciemna Grota. Atmosfera w niej była nietypowa. Cicha, enigmatyczna i szalenie znajoma. Elyo miał... jakieś deja vu. Coś łaskotało go po otchłani umysłu, do której nie mógł sięgnąć i nie wiedział, czy czuje się z tym komfortowo, czy nie. W pewien sposób targała nim niepewność oraz trwoga. Lęk? Być może. Właśnie dlatego kroczył cicho i ostrożnie, jakby nie chciał, żeby ktoś go zobaczył... ktoś, kto mógł znajdować się w sadzawce. Znowu zaczął lekko drżeć i powstrzymywał się przed spojrzeniem w zwierciadło. Spojrzenie wzniósł na drewnianą figurę Aterala.
– Cień dobly, Atelalu – wyszeptał. Nikt nie spał, ale... nie chciał nikogo obudzić. – Na imię mi Eyo. – Zmarszczył nos i zacisnął zęby. Rany, nawet szept wydawał się za głośny. Strasznie mu to przeszkadzało. Chyba dlatego resztę słów przyćmił jeszcze bardziej... i skrył je w głowie. Tam nie miały brzmienia. Nie ingerowały w ciszę. "Mam wrażenie, że już tu byłem. Ale przecież mnie tu nie było. I mam wrażenie, że źle się tu czuję, ale przecież nie mam się czego bać...? Ale... ale trochę się boję, tylko sam nie wiem, czego. Chyba po prostu nie lubię takich ciemności. Dlatego... pójdę już, nie chcę Ci przeszkadzać. Ale kiedyś wrócę! Tylko z jakąś świeczką, o. Lubisz świeczki? Może Ci być za jasno nocą, ale kiedy pójdziesz spać... możesz je zdmuchnąć!"
I wycofał się. Cicho. Sztywno. Przez tunel prowadzący do przedsionka świątyni smarował natomiast tak, jakby ścigało go stado diabłów. Udawał, że to nieprawda. Bo to nieprawda! Ale nie oglądał się za siebie, mimo że sierść na jego grzbiecie jeżyła się samoistnie. Mimo to, czuł się szczęśliwy. Wszystkim grzecznie się przedstawił, więc mógł wracać z tatą do domu.
Pierwszym Bogiem z brzegu był Viliar. Elyo zadarł podbródek i majtnął ogonem na boki. Wojna była mu obca, bowiem nigdy jej nie doświadczył. Rozumiał jej ciężar, ale nie odczuwał go. Nie był również pisklęciem skażonym nienawiścią, czy przemocą domową. Nie posiadał jadu, którego piętno odciskałby na innych.
– Cień dobly, Viliaze! Jestem Eyo! Tata mówi, ze lubis paceć, jak soki się biją. Ja... nie ce nikogo bić bez wodu, ale jak toś zatakuje mój dom, dostanie w łeb! Tak zeby wiesiał, ze lepiej s nami nie zasielać!Dzień dobry, Viliarze! Jestem Elyo! Tata mówi, ze lubisz patrzeć, jak smoki się biją. Ja... nie chcę nikogo bić bez powodu, ale jak ktoś zaatakuje mój dom, to dostanie w łeb! Tak żeby wiedział, że lepiej z nami nie zadzierać! – powiedział, na potwierdzenie słów tąpnąwszy łapką o podłoże.
Kilka nieporadnych susów, każdy jeden posyłający paćkające echo po zimnych ścianach Niszy, a już stał naprzeciwko figury znacznie mniejszej, od pozostałych. Sennah, jak pamiętał, przyjmowała formę pisklęcia.
– Sień dobly, Senah! Mam na imię Eyo! Wiem, ze pinujes podnóz-um, podózników. Kiedy będę juz stasy i... i kiedy syjdzie lato, mam nacieje, ze pójciemy lazem na spacel i zobacymy cos fajnegoDzień dobry, Sennah! Mam na imię Elyo! Wiem, że pilnujesz podróżników. Kiedy będę już starszy i kiedy przyjdzie lato, mam nadzieję, że pójdziemy razem na spacer i zobaczymy coś fajnego!
! – Wierzgnął aż do góry i opadł z powrotem na posadzkę, tym razem obarczając cichą Zadumę swoim chichotem. – Ale jak nie ces to nie musis iść ze mną! Nie ciałbym, zeby bolały Cię łapy. Wystacy, ze becies na mnie paceć z góly! s chmul!Ale jak nie chcesz to nie musisz iść ze mną. Nie chciałbym, żeby bolały Cię łap. Wystarczy, że będziesz na mnie patrzeć z góry, z chmur!
– Z każdą chwilą nabierał coraz więcej pewności siebie. Bo i od każdego Boga przyjmował doktryny, które będą prowadziły go przez życie.
Kiedy pożegnał się z Młodością, podbiegł do smoczycy, która była siostrą Wojny. Valanyan była niezwykła! A przynajmniej tak pomyślał Elyo, kiedy pierwszy raz o niej usłyszał.
– Ceś, Vana... Valnya... Valanayana! Mam jesce glube palce i systko mi s nich wypada, ale w sysłoci ciałbym twozyc lózne zecy! Tego... dlatego będę się ciągle ucył od innych i kiedy będę już mądly, syniosę Ci coś takiego... takiego, co zlobie sam! I besie secjanie dla Ciebie, bys sie umiechnęła!Cześć Valanyan! Mam jeszcze grube palce i wszystko mi z nich wypada, ale w przyszłości chciałbym tworzyć różne rzeczy! Dlatego będę się ciągle uczył od innych i kiedy będę już mądry, przyniosę Ci coś takiego, co zrobię sam! I będzie specjalnie dla Ciebie, żebyś się uśmiechnęła! – Pokiwał głową, samemu sobie potwierdzając słowa. Szukanie wiedzy oznaczało wiele podróży, a wiele podróży oznaczało przemijanie.
Dlatego, mimo że Kaltarel z jakiegoś powodu nie miał swojego pomnika, Elyo i tak podszedł i pochylił głowę ku pustej przestrzeni.
– Cień dobly, Katalelu! Wiem, ze nie ma Cię telaz w domu, ale ciałbym się psywitać. Jestem Eyo!Dzień dobry, Kaltarelu! Wiem, że nie ma Cię teraz w domu, ale chciałbym się przywitać. Jestem Elyo! – powiedziawszy to, dotknął swoją małą łapką boku piedestału. Ślad odbił się w pyle oraz kurzu, pozostawiając ciemniejszy kształt. – Wiem, ze lubis zimę. Sysałem, ze pada tedy taki biaaały śnieg i mozna z niego lepić bawanki! Obiecuję, ze ulepię Ci cale stado bawanków!Wiem, że lubisz zimę. Słyszałem, że pada wtedy taki biały śnieg i można z niego lepić bałwanki! Obiecuję, że ulepię Ci całe stado bałwanków! – Nie wiedział jeszcze, że śnieg nie padał w środku świątyni i że rzeczone bałwanki będzie musiał jakoś wnieść do środka, ale to nic, na co nie odnajdzie właściwej odpowiedzi.
Mimo wszystko, miał nadzieję, że nieobecny Bóg zobaczy małą laurkę po powrocie. Tymczasem Elyo podskoczył do miejsca nietypowego. Nie był to piedestał ani pusty, ani zawierający pomnik, a rozciągnięte wilcze futro o zwierzęcych figurkach. Och, a więc to tutaj było miejsce odpoczynku wielkiej piątki duszków!
– Ceść systkim! Jestem Eyo! Moja mama jest owcom, a soki jedzą mięso i owoce. Ciałbym dbać o nase lasy i zwiezenta, ale musiałbym tedy nic nie jeść, a mama mi tak nie pozwoli. Tata tes nie. I Valki. Ale będę się stalać dbać o to, co mamy! I blać tylko ile, ile potzebuje, nie więcej! Tata mówi, ze wieca jest naceniesa, wiec bede sie od was ucyc natuly!Cześć wszystkim! Jestem Elyo! Moja mama jest łowcą, a smki jedzą mięso i owoce. Chciałbym dbać o nasze lasy i zwierzęta, ale musiałbym wtedy nic nie jeść, a mama mi tak nie pozwoli. Tata też nie. I Valkhi. Ale będę się starać dbać o to, co mamy! I brać tylko tyle, ile potrzebuję, nie więcej! Tata mówi, że wiedza jest cenna, więc będę się od Was uczyć natury! – A nie będzie to łatwy proces. Elyo miał jednak nadzieję, że uda mu się być smokiem, który nie zostawia za sobą zniszczenia, a takim, przy którym kwiaty kwitną, a ptaki znoszą jaja. Pomachał drewnianym zwierzętom na do widzenia, po czym wyruszył do kolejnej komnaty.
W towarzystwie taty, doczłapał do komnaty, jaka leżała naprzeciwko Niszy Zadumy – Groty Cudów.. Potrząsnął głową i przekręcił ją w bok, aby podrapać się tylną łapą po czole. Kilka włosów z grzybki spadło na podłoże, ale nie zauważył tego. Były zbyt cienkie i nieznaczące. Uśmiechnął się i podbiegł do pierwszego pomnika.
Dumnie wznosił się na nim wężowy samiec, Uessas. Elyo wyciągnął do niego łapkę tak mocno, że aż zaczęła drżeć. Pomachał nią na boki.
– Ceś hej, Usasie! Mam na imię Eyo! Tata badzo kocha mamę i kcę Ci sa to posienkować! Bo kdyby nie byli lazem, to nie byloby mnie i nie mógłbym zbielać kwiatków i synosić listków dla mówek! Kiedy poznam juz nowych syjaciół, na pewno Ci o nich opowiem!Cześć hej, Uessasie! Mam na imię Elyo! Tata bardzo kocha mamę i chcę Ci za to podziękować! Bo gdyby nie byli razem, to nie byłoby mnie i nie mógłbym zbierać kwiatków, ani przynosić listków dla mrówek! Kiedy poznam już nowych przyjaciół, na pewno Ci o nich opowiem! – Wszak Bóg Miłości potrafił wiązać zbłąkane dusze. Łączył ich losy i nieraz tworzył nierozerwalne, w z pozoru niewinny, albo i pozbawiony nadziei sposób. W rzeczywistości znał tajniki smoczych serc. Na pewno się nie mylił.
Idea piękna była jednak młodemu Elyo obca. Nie znał kryteriów oceniania. Nie wiedział czy każdy miał swoją skalę, czy istniała jakaś jedna i niepodważalna. Czy piękno było tylko zewnętrzne, czy chodziło również o wnętrze? Nytba stanowiła nie lada tajemnicę. Z pewnością w oczach niejednego śmiertelnika była płytka i pozbawiona głębi. Jak było naprawdę?
– Cień dobly, Nytbo! – zakrzyknął radośnie, kiedy przystanął pod pomnikiem smoczycy, jaka, lekko rozłożona, skupiała swe ciepłe, złote spojrzenie na palcach sięgających polika. – Jestem Eyo i miło mi Cię posnać! Mam nasieje, ze cujes się dobze! Sytko dookoła jest takie ładne! I wiaty, i taki, to jak siewają i jak tańcom. I łonki są ładne, tak falują, kiedy wieje wiatel! Kiedy uda juz mi się zlobić coś dla Vanalayan, jak bendę stalsy i silniesy i mondzejsy, ciałbym, zebyś tes mogła na to spojzec i powiedzieć, cy jest piękne! bo naw-nawet misecka na wodę moze być ładna, a nie tylko jakaś tam!Jestem Elyo i miło mi Cię poznać! Mam nadzieję, że czujesz się dobrze! Wszystko dookoła jest takie ładne! I kwiaty, i ptaki, to jak śpiewają i jak tańczą. I łąki są ładne, tak falują, kiedy wieje wiatr! Kiedy uda już mi się zrobić coś dla Valanyan, jak będę starszy i silniejszy i mądrzejszy, chciałbym, żebyś też mogła na to spojrzeć i powiedzieć, czy Ci się podoba! Bo nawet miseczka na wodę może być ładna, a nie tylko jakaś tam! – Chodziło przecież o starania. O duszę, pracę i uczucie, jakie wkładało się w obiekt... i nie tylko. Prawdę powiedziawszy, Bogowie siebie uzupełniali.
Elyo jednak tego nie dostrzegał. Chciał jedynie ze wszystkimi się zapoznać, dlatego nie pominął kolejnego pustego piedestału, który, według Fioletowookiego, należał do Naranlei. Do ziejącego chłodem i samotnością miejsca, podszedł ostrożnie, niczym sarna, wietrząca coś, czego nie powinno tu być. Nie wiedział, czy go usłyszy. Nie wiedział, czy go zobaczy. Wzniósł dłoń i przesunął językiem po poduszeczce, po czym odcisnął ją na pyle. Tak, jak przy Kaltarelu.
– Sień dobly. Na imię mi Eyo. Nie ma Cię w domku, tloche skoda, bo ciałem Cię posnać, ale nie skodzi! Tata mówi, ze tak jak mamie Valki, tak Tobie zawse wazy-twazysą takie piękne motyle! Baldzo ciałbym mieć sój oglódek z lózmymi kwiatami z calusieńkieeego siata i mam nacieję, ze Twoje motyle będą go odwiecać!Dzień dobry. Na imię mi Elyo. Nie ma Cię w domku, trochę szkoda, bo chciałem Cię poznać, ale nie szkodzi! Tata mówi, że tak jak mamie Valki, tak Tobie zawsze towarzyszą takie piękne motyle! Bardzo chciałbym mieć swój ogródek z różnymi kwiatami z calusieńkiego świata i mam nadzieję, że Twoje motyle będą go odwiedzać! – Pochylił grzecznie głowę i spojrzał w bok.
Na piedestał tak samo pusty, jak ten, przy którym stał. Niepewnie znowu przesunął spojrzeniem po miejscu odpoczynku Naranlei, by przejść do Erycala. Może na spacer udali się razem? Zaskoczył go widok muchomorów. Grzybów było tak wiele przy podeście, że gdyby chciał je policzyć, pogubiłby się po drodze! Był jednak za niski, aby dostrzec skryte między nimi fioletowe kwiecie.
– Hej ceś, Elycalu, sień dobly! Nazwam się Eyo i jestem ze Stada Siemi! Badzo Ci cienkuję za opiekę nad cholymi i lanymi sokami! Sysałem, ze jak komus odpadnie łapka, to mozes ją psykleić. Pewnie duzo soków sychodziło juz z apkami do syklejenia? Jesi mi odpadnie, obiecuje nie zawacać Ci głowy! Będę skakał na cech!Hej cześć, Erycalu, dzień dobry! Nazywam się Elyo i jestem ze Stada Ziemi! Bardzo Ci dziękuję za opiekę nad chorymi i rannymi smokami! Słyszałem, że jak komuś odpadnie łapka, to możesz ją przykleić. Pewnie dużo smoków przychodziło już z łapkami do przyklejenia? Jeśli mi odpadnie, obiecuję nie zawracać Ci głowy! Będę skakał na trzech! – Uśmiechnął się i tym razem to nos przysunął do piedestału, na którym nie było nikogo. Uważał, aby nie naruszyć muchomorów, kiedy to końcówką pyska pozostawił wydmuchany w pyle ślad. Skała wydawała się być wyjątkowo chłodna, podług pozostałych.
Będąca obok Lahae wyglądała zarazem pięknie – bo każdy z posągów ociosany był z kunsztowną starannością – jak i przygnębiająco. Elyo przekręcał głowę w każdą stronę, nie mogąc zrozumieć ciemnych smug, jakie spływały z oczu, zabarwiając kamień. Nigdy nie widział płaczącego smoka. Smutek był... on.... jeszcze nigdy nie widział smutku. Nie wiedział, co trapiło Boginię.
– Cień dobly, Laha-e! Ja lacej nie mam snóf, ale ponoć ma się je zawse, tylko się ich nie pamięta. Ale moja mama... ona ma baldzo złe sny. Jest ciągle zmencona i jej ciało lobi ciwne zecy w nocy. Ja... ja myślę, ze ją to baldzo boli. A nie cę, zeby ją bolało. Cy mozes wpuścić do niej tatę, zeby pokonał te systkie kosmaly? Jest siny, na peno sobie poladzi!Dzień dobry, Lahae! Ja raczej nie mam snów, ale ponoć ma się je zawsze, tylko się ich nie pamięta. Ale moja mama... ona ma bardzo złe sny. Jest ciągle zmęczona i jej ciało robi dziwne rzeczy w nocy. Ja... ja myślę, że ją to bardzo boli. A nie chcę, żeby ją to bolało. Czy możesz wpuścić do niej tatę, żeby pokonał te wszystkie koszmary? Jest silny, na pewno sobie poradzi! – zapewnił. Miał nadzieję, że mama w końcu się wyśpi i nie będzie się tak dziwnie trząść w nocy. Kiedy na to patrzył, Elyo sam nie mógł spać, bo nie rozumiał tego, co się dzieje. W jego oczach wyglądało, jakby cierpiała i umierała zarazem. Mimo wszystko, przysunął łapkę do piersi i ukłonił się lekko, tak, jak zazwyczaj robił to tata. W geście szacunku.
I w tym oto pomieszczeniu przedstawił się już wszystkim. Podszedł więc do Siderusa i otarł się przyjaźnie o jego wielką łapę, trochę jak kot, by w kabanich podskokach pognać do Wewnętrznej Jaskini, jaka otwierała się na odwiedzających świątynię zaraz naprzeciw wejścia. W jej mrokach znajdowało się kolejnych pięć punktów zainteresowania. Elyo rozpoczął obchód od strony innej, niż dotychczas!
W ten oto sposób podszedł do Nenyi. Wyglądała, jakby była gotowa do skoku, jakby lada moment miała poderwać się i dołączyć do tylko sobie znanej zabawy. Elyo stanął szerzej na swoich łapach. Przekrzywił głowę, a szyję wyciągnął. Ramiona skrzydeł zaś nieznacznie rozłożył. Chciał znaleźć się w tej samej pozie, co posąg Bogini, choć... nie wyglądał ani pewnie, ani zgrabnie, ani zaczepnie. Chwiał się cały czas, pozbawiony równowagi. Gdyby postąpił krok, wtuliłby się w posadzkę pyskiem.
– Łah, stasnie cięzko tak stać! – przyznał, po czym usiadł na tyłku. – Jestem Eyo! Ceś! – Poklepał się po czole. – Tata mówi, ze opiekujes się zlencościom. Musis naplawdę sybko biegać i wysoko skakać! Otatnio sotkałem tado apak na łące. Ciałem z nimi pobiegać, ale były taaaak sybkie! Nawet Valki nie mógł ich dogonić! Moze jak będę stalsy to mi się uda. O, a tedy to pofluwam tez z takami! Splawdzę, dokąd tak latają!Tata mówi, że opiekujesz się zręcznością. Musisz naprawdę szybko biegać i wysoko skakać! Ostatnio spotkałem stado alpak na łące. Chciałem z nimi pobiegać, ale były tak szybkie! Nawet Valkhi nie mógł ich dogonić! Może jak będę starszy, to mi się uda. O, a wtedy to pofruwam też z ptakami! Sprawdzę, dokąd tak latają! – Ohhh, przecież nie mogły tak latać po świecie bez celu, prawda? – Idę dalej się witać, papa!
Po tych słowach przeszedł dosłownie kilka kroków w bok i... oh, teraz stanął przed tym sławnym Kammanorem, o którym Siderus tak dużo opowiadał! Wyglądał na naprawdę silnego i dumnego smoka! A oczy miał niebezpiecznie ciemne.
– Cień dobly, Panie Kamanoze! Jestem Eyo! – przywitał się głośno i wyraźnie, spokojnie majtając ogonem na boki. – Duzo o Tobie juz wiem, a to pewnie i tak niewiele! – Ledwie kropla w morzu. Jak przecież miałby poznać jakiegokolwiek Boga, którego czas istnienia wykracza poza smocze rozumowanie? Żaden śmiertelnik nie byłby w stanie objąć umysłem istoty boskiej. Doktryn, poglądów.
– Ciałbym być w sysłości taki, jak tata. Zeby mama była ze mnie dumna, a stado wisiało we mnie kogoś waznego i cennego, na kim mozna polegać! Nie wiem jesce, cy mi się uda, bo syscy są tacy... tacy rózni od siebie! Zeby byc doblym smokiem, musę chyba najpielw systkich dobze poznać, plawda? A moze nie... Chciałbym być w przyszłości taki, jak tata. Żeby mama była ze mnie dumna, a stado widziało we mnie kogoś ważnego i cennego, na kim można polegać! Nie wiem jeszcze, czy mi się uda, bo wszyscy są tacy... tacy różni od siebie! Żeby być dobrym smokiem, muszę chyba najpierw wszystkich dobrze poznać, prawda? A może nie...– Zadarł wyżej brwi i podrapał się po skroni. Bycie... solidną podporą, do której każdy może uciekać, wymagało wieludziesięciu księżyców ciężkiej pracy. A i to nie gwarantowało uzyskania tak wyjątkowej pozycji. Elyo jednak bardzo chciał być przydatny, dlatego zamierzał czerpać od Boga Siły właśnie to – siłę. Nie tylko fizyczną, ale też psychiczną, aby przeć do przodu i się nie zrażać.
– Cienkuję Ci, ze opiekujes się tatą! I systkimi sokami! Jestes supel! – rzucił radośnie i wierzgnął do góry, trzepocząc przy tym swoimi maleńkimi, otulonymi sierścią z wierzchniej strony skrzydełkami.
Dalej, dalej.... dalej leżał wielgaśny Thahar! Ta żubrza skóra musiała być naprawdę wygodna. A ta jelenia czaszka wyglądała na śmiesznie małą pod jego tłustą łapą.
– Ale... ma logi podobne do mamy – stwierdził cicho, przyglądając się łbowi zwierzęcia. Spojrzenie zdął z niego i przekierował na posąg Boga, w którego głowie migotały grudki złota. – Ceś! Tahaze! Na imię mi Eyo i jestem sokiem Ziemi! – Potrząsnął dumnie głową na boki, pozbywając się wpadających w oczy kosmyków. – Jesce toche i pójdę na soje piese lowanie.Jeszcze trochę i pójdę na swoje pierwsze polowanie. – No, powiedzmy, że jeszcze trochę. Poczucie czasu Elyo było mało rzeczywiste. – Ale lacej nie będę owcą, tak jak wojofinkiem. Bo... owca musi baaaaldzo duzo polować i lobić baaaaldzo wielkie zapasy. A ja nie cę zabijać zwiezontek na zapas, obiecałem duskom, ze będę blał tylko tyle, ile mi ceba i nie więcej. Mam nadzieję, ze lozumies, pseasam! Ale jak juz cos upoluję to syniosę Ci tez! Zeby pokazać, ze dybym ciał, to byłbym supel owcą!Ale raczej nie będę łowcą, tak jak wojownikiem. Bo... łowca musi bardzo dużo polować i robić bardzo wielkie zapasy. A ja nie chcę zabijać zwierzątek na zapas, obiecałem duszkom, że będę brał tylko tyle, ile mi trzeba i nie więcej. Mam nadzieję, że rozumiesz, przepraszam! Ale jak już coś upoluję, to przyniosę Ci też! Żeby pokazać, że gdybym chciał, to byłbym super łowcą! – Uniósł kąciki pyska w zębatym, promiennym uśmiechu, który roziskrzył oliwkowe oczy.
Spojrzał wtedy na piedestał obok. Pomachał tłustemu Łowcy na do widzenia i podszedł cicho i spokojnie do nikogo innego, jak samego Immanora. Pochylił przed nim głowę, którą po chwili zadarł z powrotem, aby przyjrzeć się Jego diamentowym oczom i poczuł się, jakby i one spoglądały w niego. Wyglądały na... dziwnie żywe. Uśmiech najsilniejszego z Bogów zaś był na tyle ciepły, że aż lekko onieśmielający. Elyo spojrzał w bok, na moment uciekając przed tym przeszywającym uczuciem, ale to zaraz ponownie go przywołało, jakby nie mógł mu się oprzeć. Zresztą. Biały marmur robił swoje. Był ładny.
– Cień dobly, Panie Imanoze – powiedział i uśmiechnął się, również odsłaniając wąski, maleńki kiełek. – Naswam się Eyo, ze Stada Ziemi! – dorzucił po chwili, nabierając coraz więcej odwagi. – Lubię spędzać cas w Twoim oglodzie z kwiatami. Jest taki ciągle klolowy! Ciałbym tak samo toscyć się o lośliny i zwiezenta, zeby nase lasy i łąki były zawse pełne zycia. Ciałbym tez być takim... takim najsupeldoskonalsym sokiem, ale nie wiem, cy mi sie uda, bo ciągle się psewacam i potykam. I sybko zapominam zecy. Ale! Ale pamientam plawa wolnych stad. Niektóle. Ciese się, ze jestem wolnym sokiem i bende lobił systko, zeby nas... dobze lep-pelm-leple zentowac. Sienkuję!Lubię spędzać czas w Twoim ogrodzie z kwiatami. Jest taki ciągle kolorowy! Chciałbym tak samo troszczyć się o rośliny i zwierzęta, żeby nasze lasy i łąki były zawsze pełne życia. Chciałbym być takim... takim najsuperdoskonalszym smokiem, ale nie wiem, czy mi się uda, bo ciągle się przewracam i potykam. I szybko zapominam rzeczy. Ale! Ale pamiętam prawa wolnych stad. Niektóre. Cieszę się, że jestem wolnym smokiem i będe robił wszystko, żeby nas dobrze reprezentować, dziękuję! – Za co dziękował? Ciężko tak naprawdę powiedzieć. Elyo sam zapewne nie wiedział, ale pisklęcy nawyk po prostu wychodził na wierzch to tu, to tam. Pochylił więc głowę po raz kolejny przed Bogiem-Ojcem, po czym cofnął się o kilka kroków i wrócił do taty.
Będąc przy nim, obejrzał się na popękany obsydian. Słyszał od Siderusa historię o Tarramie – tym, który obrócił się przeciwko Bogom i chciał zniszczyć smoczą rasę. Ba! Żeby tylko. Elyo nie zamierzał modlić się do kogoś takiego, ale też... nie zachowywał się arogancko. Oddał mu, mimo wszystko, należny szacunek, poprzez sztywne pochylenie głowy, lecz ten gest był jedynym. Nie zamierzał się zbliżać do tego miejsca, ani wchodzić z nim w interakcję.
Myślałby też, że to już wszyscy, ale nie. Za krętym korytarzem było przecież coś jeszcze. Skryta w ciemnym, przytulnym kącie niecka – Ciemna Grota. Atmosfera w niej była nietypowa. Cicha, enigmatyczna i szalenie znajoma. Elyo miał... jakieś deja vu. Coś łaskotało go po otchłani umysłu, do której nie mógł sięgnąć i nie wiedział, czy czuje się z tym komfortowo, czy nie. W pewien sposób targała nim niepewność oraz trwoga. Lęk? Być może. Właśnie dlatego kroczył cicho i ostrożnie, jakby nie chciał, żeby ktoś go zobaczył... ktoś, kto mógł znajdować się w sadzawce. Znowu zaczął lekko drżeć i powstrzymywał się przed spojrzeniem w zwierciadło. Spojrzenie wzniósł na drewnianą figurę Aterala.
– Cień dobly, Atelalu – wyszeptał. Nikt nie spał, ale... nie chciał nikogo obudzić. – Na imię mi Eyo. – Zmarszczył nos i zacisnął zęby. Rany, nawet szept wydawał się za głośny. Strasznie mu to przeszkadzało. Chyba dlatego resztę słów przyćmił jeszcze bardziej... i skrył je w głowie. Tam nie miały brzmienia. Nie ingerowały w ciszę. "Mam wrażenie, że już tu byłem. Ale przecież mnie tu nie było. I mam wrażenie, że źle się tu czuję, ale przecież nie mam się czego bać...? Ale... ale trochę się boję, tylko sam nie wiem, czego. Chyba po prostu nie lubię takich ciemności. Dlatego... pójdę już, nie chcę Ci przeszkadzać. Ale kiedyś wrócę! Tylko z jakąś świeczką, o. Lubisz świeczki? Może Ci być za jasno nocą, ale kiedy pójdziesz spać... możesz je zdmuchnąć!"
I wycofał się. Cicho. Sztywno. Przez tunel prowadzący do przedsionka świątyni smarował natomiast tak, jakby ścigało go stado diabłów. Udawał, że to nieprawda. Bo to nieprawda! Ale nie oglądał się za siebie, mimo że sierść na jego grzbiecie jeżyła się samoistnie. Mimo to, czuł się szczęśliwy. Wszystkim grzecznie się przedstawił, więc mógł wracać z tatą do domu.
Licznik słów: 3517
| Link: | |
| BBcode: | |
| Ukryj linki do postu |
Boski ulubieniec :: raz na polowanie losowe zdarzenie niespodziewane.
Szczęściarz :: 1 sukces zamiast niepowodzenia raz na 2 tygodnie.
Szczęściarz :: 1 sukces zamiast niepowodzenia raz na 2 tygodnie.
Elyo
W chwili, gdy Elyo cofnął się do ojca i raz jeszcze odwrócił głowę ku centrum świątyni, powietrze wokół niego zadrżało. Nie gwałtownie, raczej jak drżący płomień świecy, gdy uchyla się drzwi do cichego pomieszczenia.
Skrzydła niektórych posągów zdawały się delikatnie poruszać.
Zagrzmiała niewidzialna nuta, jakby daleki ryk bitwy.
Nozdrza wyłapały specyficzny zapach pieczonych jabłek.
Na grzbiecie młodzika osiadła woń kruszonej sosny i świeżych ziół.
Po futrze przesunął się chłód, suchy i czysty jak pierwszy śnieg.
A wysoko pod sklepieniem, wokół samotnego, różowego kwiatu wiśni zawieszonego w powietrzu, wirował powoli kryształowy motyl, lśniący subtelnie każdym kolorem światła, jakby tańczył w rytmie, którego nikt poza nim nie słyszał.
Zanim serce pisklęcia zagalopowało się od nadmiaru wrażeń, oczy, które dotąd pozostawały zawsze kamienne, otworzyły się. Tęczówki w kolorze Nieba spoglądały na niego łagodnie.
Klang!
Coś stuknęło u łap Elyo. Mały kamyk, przypominający bursztyn. Na pierwszy rzut oka zwyczajny, lecz gdy młodzik ujął go w palce, jego powierzchnia zajaśniała bladym światłem, widocznym tylko dla niego.
Nasiono Światła. Choć żadne słowo nie padło, ta świadomość osiadła cicho na dnie jego myśli.
Z wysokości piedestału Kammanora spłynęło ciepło. Nie tylko na skórę, ale też w głąb. Aż po mięśnie, po najmniejsze włókna.
Gdzieś dalej, tuż przy wyjściu z Ciemnej Groty, ściany ponownie pokryły się szronem.
Przez krótką chwilę Elyo czuł na sobie spojrzenia wszystkich bogów.
– – –
Siła +1
Nasiono Światła – mały bursztyn emitujący blady blask widoczny tylko dla niosącego, rozjaśniając ciemność wyłącznie jego oczom*
Skrzydła niektórych posągów zdawały się delikatnie poruszać.
Zagrzmiała niewidzialna nuta, jakby daleki ryk bitwy.
Nozdrza wyłapały specyficzny zapach pieczonych jabłek.
Na grzbiecie młodzika osiadła woń kruszonej sosny i świeżych ziół.
Po futrze przesunął się chłód, suchy i czysty jak pierwszy śnieg.
A wysoko pod sklepieniem, wokół samotnego, różowego kwiatu wiśni zawieszonego w powietrzu, wirował powoli kryształowy motyl, lśniący subtelnie każdym kolorem światła, jakby tańczył w rytmie, którego nikt poza nim nie słyszał.
Zanim serce pisklęcia zagalopowało się od nadmiaru wrażeń, oczy, które dotąd pozostawały zawsze kamienne, otworzyły się. Tęczówki w kolorze Nieba spoglądały na niego łagodnie.
Klang!
Coś stuknęło u łap Elyo. Mały kamyk, przypominający bursztyn. Na pierwszy rzut oka zwyczajny, lecz gdy młodzik ujął go w palce, jego powierzchnia zajaśniała bladym światłem, widocznym tylko dla niego.
Nasiono Światła. Choć żadne słowo nie padło, ta świadomość osiadła cicho na dnie jego myśli.
Z wysokości piedestału Kammanora spłynęło ciepło. Nie tylko na skórę, ale też w głąb. Aż po mięśnie, po najmniejsze włókna.
Gdzieś dalej, tuż przy wyjściu z Ciemnej Groty, ściany ponownie pokryły się szronem.
Przez krótką chwilę Elyo czuł na sobie spojrzenia wszystkich bogów.
– – –
Siła +1
Nasiono Światła – mały bursztyn emitujący blady blask widoczny tylko dla niosącego, rozjaśniając ciemność wyłącznie jego oczom*
Licznik słów: 241
| Link: | |
| BBcode: | |
| Ukryj linki do postu |
Chcesz dołączyć do gry?
Musisz mieć konto, aby pisać posty.
Rejestracja
Nie masz konta? Załóż je, aby do nas dołączyć!
Zapraszamy do wspólnej rozgrywki na naszym forum.
Rozwiń skrzydła i leć z nami!













