Ano rozniosło i jako pierwsze usłyszały to dwa mastify. Zanim zorientował się w ich zamiarach i porzuceniu patyka o którego jeszcze przed chwila się przepychały, popędziły w stronę brzegu jeziora oraz smoka, który się tam znajdywał. O ile Bitri trzymał jeszcze jakiś dystans, pozostając przy kilku szczeknięciach. Tak Frarti dobiegła do samego nieznajomego, wąchając go i zaczepiają. Zero jakiejkolwiek ostrożności!
dołączył do nich chwilę później, od razu wołając do siebie. O tyle, dobrze, że słuchały go bez problemu.
– Wybacz, jeśli Ci przeszkodziły. – Nie chciał spięcia z... Węszył chwile, by w końcu złapać zapach Mgieł.
Gdyby nie rozglądał się akurat, a durnie wpatrywał w swoje odbicie, zwierzęta wyskakujące na niego z krzaków potężnie by go wystraszyły. Teraz jedynie zesztywniał na ich widok, szybko kalkulując swoje szanse. Nie potrafił walczyć, ale potrafił całkiem szybko biec! Ich ciężkie ciała i stosunkowo krótkie łapy dawały mu nadzieję na przeżycie tego starcia. Uniesione uszy i niemal sztywny ogon na wysokości ciała wyraźnie dawał znać, że czuje się niekomfortowo. Nie patrzył im jednak w oczy, nie chcąc eskalować konfliktu. Czuł się nieco osaczony i nie był pewien, w którą stronę powinien wiać. Z tego co rozumiał nie byłoby dobrze, gdyby zapędzony trafił na teren innego stada, prawda?
Zanim jednak zdążył użyć napiętych mięśni do skoku, pojawiła się większa sylwetka, a podobne do małych niedźwiedzi bestie zostawiły go w spokoju. Nie był pewien, czy oznaczało to większe kłopoty, czy mniejsze, dopóki obcy smok nie odezwał się. Skoro przeprosił, to chyba nie mógł mieć złych zamiarów? Bestie go słuchały. Było to coś zupełnie nowego dla młodzika! – Nic się nie stało – Skłamał bez mrugnięcia. Także zaciągnął się zapachem obcego, ten jednak zupełnie nic mu nie mówił.– Jestem Cynamonowy Kolec, chyba nie jesteś z Mgieł? –Dodał pytająco, licząc na to, że samiec przedstawi się przy okazji. – Czy chciałbyś powiedzieć mi co to za stworzenia i jak to się stało, że mnie nie zjadły, kiedy je zawołałeś? Gdy się uspokoiły, nie wydawały się aż tak straszne i żądne krwi. Nie sprawiało to jednak, że im ufał. Samczyk zdołał się nieco rozluźnić, ale wyglądał, jakby jedną łapą wciąż gotował się do ucieczki.
Zimowe futro powoli ustępowało, przez co oba psiaki stawały się nieco mniej puchate. Nie były drobnymi psami, nadal jednak futro dodawało im bardzo wiele z wielkości. Na chwile obecną położyły się u jego łeb, co najwyżej spoglądając na Cynamonowego.
– Oblicze Determinacji. Należę do stada Ziemi. – Wyjaśnił, samemu spokojnie siadając. Skoro adept sam kontynuował rozmowę, raczej nie przeszkadzała mu jego obecność tutaj.
Dalej mimowolnie uśmiechnął się szerzej.
– Zjadły? Unikają walki z małym lichem, a co dopiero smokiem. Szczekają, ale musiałbyś się naprawdę postarać i zagrozić im, by jakkolwiek spróbowały coś Ci zrobić. – Mówią to, zaczął drapać suczkę za uchem.
– To psy, zwierzęta bardzo popularne wśród ludzi. Na Wolnych nie widziałem ich zbyt wiele. Są moimi kompanami, jednak z tego co wiem, to rasa ta jest bardzo podatna na szkolenia i nawet bez więzi, potrafią słuchać swojego opiekuna. – Handlarz od którego kupił te dwójkę, miał takiego jednego. Zawsze gdy ich widział, ten wiernie siedział gdzieś z boku, na krok nie odchodząc bez pozwolenia.
Po chwili ciszy, dodał coś od siebie.
– Długo na Wolnych? – Gotowość do ucieczki, mogła sugerować różne odpowiedzi. Obstawiał jedną, zaś kolejne słowa samca jedynie utwierdzą go w przekonaniu, czy słusznie założył.