OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Nie tylko z wiedzy o możliwym błogosławieństwie, ale także z racji swej funkcji, uznał że jego wizyta przed pomnikiem okaże się wysoce adekwatna wobec nadchodzących czasów.Prorok zawsze miał wobec Kammanora ogromny dystans, choć nie była to forma niechęci, którą szczerze obdarzał Viliara, a prędzej wymuszona dynamika wodza i żołnierza, zainspirowana jego dawnymi manieryzmami. Do tej pory pamiętał także ich pierwszą interakcję, która z pierwotnego szacunku zainspirowała także niepokój. Bogowie, patroni potomków pierwszych smoków, nie chcieli rozmawiać o Niebie.
Lub przynajmniej Kammanor nie chciał. Ironicznie, spacer do niego aktywował w Strażniku chęć dopytania o ów byt ponownie, choć rzecz jasna, kierując słowa do innego patrona.
Teraz w każdym razie musiał skupić się na granatowołuskim. Mimo przeróżnych, nachodzących na siebie, bądź zupełnie sprzecznych poglądów, prorok był wobec bogów pokorny. Nie sądził iż prawili wyłącznie prawdę, bądź znali odpowiedzi na każde pytanie. Nie był nawet pewien, na ile wierzy iż historie opowiadające o nich w kronikach nie były przekłamane specjalnie na ich korzyść. Nie miało to jednak znaczenia, gdy respektowało się patronów za ich ogólną potęgę oraz fakt, że decydowali się współpracować ze smokami, zamiast użyć owej potęgi, aby ich zniszczyć. Mógł w końcu gniewać się na zjawiska natury, lecz to on byłby głupcem, gdyby nie próbował ich przynajmniej zrozumieć.
Był to powolny proces, lecz nie nieistniejący.
Przybył przed piedestał jakiś czas po smoczycach Ziemi i pokłonił się nisko przed łapami posągu.
Jeśli był sam, mówił na głos, jeśli ktoś miałby mi towarzyszyć, zamknął słowa w swym umyśle, choć wciąż składając je przed Kammanorem.
– Witaj Kammanorze. Nadszedł czas wzmożonej aktywności, a więc i oblicze wiary zdaje się dostosowywać pod trwające czasy.
Nieczęsto pochylalem się aby usłyszeć twój głos, lecz aura twej obecności w świątyni wystarczyła bym przynajmniej zadowolił się myślą, iż mogą dostąpić cię inni.
Przybywam z wdzięcznością, choć nie brak mi wątpliwości, dlatego liczę że zdołasz mi je wybaczyć.
Wierzę, że pod waszym, a przez to i twoim aktywnym patronatem, Wolni zdołają odeprzeć każdą siłę, która spróbuje ich zmiażdżyć. Nie sam ogół ma jednak znaczenie, więc pragnę zaufać, że jeśli doświadczymy strat, twoja moc będzie tą, która zdoła je ograniczyć. – odchrząknął, podnosząc głowę.
Nic nie wskazywało na to by przed pomnikiem zawitały smoki Słońca, więc być może powinien ich tutaj zaprosić? Nie wiedział ile cierpliwości miał w sobie Kammanor, ale liczył że dostatecznie. Zwłaszcza do stada, któremu w części dawniej patronował.
– Nie wiem co przyniesie przyszłość, więc jeśli i mnie zechcesz dotknąć swym błogosławieństwem, będę ci wdzięczny – dodał nieco ciszej. Prawdę mówiąc nie zależało mu na płomieniu samym w sobie, co bardziej na samej idei bycia dotkniętym przez boga. Jeśli inni mogli, to jako prorok, on powinien tym bardziej.
Potem przez chwilę skupił się na Słońcu.