OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Liczenie na przyjaźniejszą reakcję byłoby na jego stanowisku dosyć naiwne, szczególnie biorąc pod uwagę jak burzliwą relację miał z tym stadem. Na swój sposób cała Plaga była jak Kazes, powierzchownie niereformowalna, ale rzeczywiście po prostu ponad jego zdolności społeczne i cierpliwość.Kazes?
Nie ten sam.
Słuchając Khardaha, zachował tę samą, sztywną pozycję, choć bordowy napakowany samiec nie mógł mieć wątpliwości względem uwagi, jaką mu ofiarowano. Strażnik mógł spoglądać na innych oceniająco, lecz nigdy nie lekceważył ich przestrzeni na wypowiedź. Nawet wtedy jednak, jak wynikało z końcowych uwag plagijczyka, mógł się zwyczajnie mylić.
– Względem imion – zmieniłem swoją manierę specjalnie pod was, jako że będąc wyłącznie w towarzystwie swoich oraz moim, możecie odciąć się tedy od członów narzuconych kulturowo. Nie zwrócono mi o to dotąd uwagi, lecz jeżeli taka jest wasza preferencja nie ma powodu abym się do niej nie dostosował. Nie usłyszycie już swoich pisklęcych imion – wyjaśnił spokojnie, choć nie było w jego głosie niepotrzebnej skruchy ani łagodności. Uzasadnienie Barbarzyńskiego było prawdę mówiąc całkiem intuicyjne, bo Strażnik wcale nie znał ich imion "po znajomości", a bezpośrednio od Sennah, która mogła bezceremonialnie ich podglądać. Jeżeli znajomość ich pisklęcych mian mogła być z perspektywy plagijczyków manifestacją braku prywatności, najwyraźniej po prostu skończyła się ich cierpliwość. To nie zmieniało faktu że ich prywatne słówka znał, ale na przyszłość zachowa to dla samego siebie.
– Jeśli mowa o kompanach. Chciałbym prędzej zasugerować pewną aktywność, niźli narzucić wam konkretne postępowanie. Bądź co bądź korzystacie z dobrobytu, który oferuje wam terytorium przejęte setki księżyców temu, jeszcze nim Cień był tu jakkolwiek znany. Nie jesteście oderwani od rzeczywistości, która dotyka pozostałych – tak jak was otoczonych boską opieką, toteż nie ma powodu bym przynajmniej nie próbował zrozumieć waszej grupy – Jakże kontrastowało to z podejściem, które miał, gdy pierwszy raz stawił się przed Szydercą. Nie dbał o to jak go potraktują, nie dbał o chłód i aurę wyższości jaką emanował, ani o to że spoglądał z góry na to co zostało po ich grupie. Dziś było to inne stado, a więc nowi, bądź bardziej doświadczeni, dojrzali członkowie. Zmienił się też on, choć nie rozumiał dlaczego, ani czy na lepsze. Był w każdym razie mniej nieostrożny, bo choć stąpał po cienkim lodzie, nie miał do stracenia tak wiele, jak gdy nosił miano Opiekuna. Było to w jego postawie wyczuwalne, bo na każde słowo kładł wyraźny nacisk, głównie ze względu na swoje manieryzmy, a nie obawę przed porażką. Toczyli pojedynek, ale nie na śmierć i życie.
– O ile właśnie tego chcecie – na chwilę odwrócił wzrok od Barbarzyńskiego i powiódł nim po pozostałych – Możecie wrócić z powrotem do stada. Byłoby to marnotrawstwem czasu, z którego skorzystaliście aby tutaj przybyć, lecz rzeczywiście nie miałem wam do zaoferowania nic, poza dyskusją oraz analizą więzi. – Skończywszy tę wypowiedź, wrócił znów do Barbarzyńskiego – Jeśli właśnie to miałoby mieć miejsce, byłbym wdzięczny za osobną dyskusję z tobą, przewodniku. Być może to uczyni przyszłe spotkania mniej męczącymi, zwłaszcza że wolałbym traktować wasze stado przez pryzmat waszych zasad, a nie tych zewnętrznych. – Czy właśnie tego chcieliby bogowie?