Puryfikacja Piromancji pisze:SKRADANIE
Jesteś zwierzęciem. Jesteś zwierzęciem zbudowanym z tych samych pasm mięsa, chrząstek i żył, jakie rozszarpujesz i zjadasz – i działają nimi, tobą, takie same prawa, jakie możesz zaobserwować u każdej z ofiar: Bodziec. Widzi cię. Mięśnie spinają się, łapy krócieją, są wyrzucane, jak w przeciwległym, nieugiętym zasadom lustrze, jeden skurcz i jedno rozluźnienie, kończyna uderza z impetem o ziemię. Cel ucieka. A ty jesteś bliżej jedynie obserwacją. No i właśnie, moja droga, nie możesz dopuścić, aby ta kaskada się rozpoczęła. Nie może cię widzieć, bo ja nie będę uczyła cię biegać. Schowaj się. Jesteś bliżej jedynie obserwacją. Nic straconego. Wyciągaj wnioski. Ćwicz na sobie. Jesteś tym samym, na co polujesz.
Jesteś zwierzęciem takim, jak tamto, niczym więcej i nie wzejdziesz, póki nie zejdziesz jeszcze niżej. Ukłoń się ziemi, ale nie czołgaj; Musisz znaleźć tą siłę w każdym swoim kroku, świadomość ciała, jakie nosisz, ciała, którym jesteś, nie ma duszy, nie ma ducha, nie ma znaczenia, jesteś tylko tym, co potrafisz przenieść przez las. Otul się skrzydłami jak otulasz kłami żywą czerwień, niech staną się one obłe, ukrytą częścią sylwetki, drugą skórą, która nie będzie krępować ci ruchów, a będzie zawsze i nieodłącznie przy tobie; jesteś ogonem tak samo, jak jesteś głową, nie pozwól więc na samosabotaż – oderwij to przedłużenie siebie, ziemia nie jest twoim sprzymierzeńcem a jedynie towarzyszem i wykorzysta każdy kontakt, by cię wydać, nie pozwól jej na to i nie pozwól mu wić się jak żmija, haczyć, uderzać, niech spokój nie przemawia lżej przez ogon niż przemawia przez oddech, a ma przemawiać najczystszą z ciszy; jeden skurcz i jedno rozluźnienie, widziałaś, balansuj klatką piersiową tuż nad przywitaniem podłoża, sunąc nią w jednym poziomie, niezmiennym, stałym poziomie. Niech twoje łokcie będą w płaszczyźnie twoich barków, łeb i kark ogona, jesteś strzałą rozcinającą powietrze, jesteś początkiem ataku i początkiem dobrobytu; niech kolejna połać odznaczy się dla twoich łap – jedyną siłą, jaka się tu naprawdę porusza; i to jak porusza! Miękkim krokiem, ale pewnym, aby przeniósł cię bliżej szybko, bez rozjuszania dźwięków, wymijając przeszkody i złośliwości losu, tłumiący wielkość twojego ja i świadomość twojego celu. Sprawnie odmawiając walki z czasem. Jesteś ponad czasem. Jesteś Łowcą. Jesteś plamą schowaną w zieleni, wydmach, skałach, wietrze. Jesteś niewidoczna.
Jesteś zwierzęciem niewidocznym dla innych zwierząt.
Sztorm Stulecia pisze:ŚLEDZENIE
Siedziała oparta o pień wysokiego dębu, rozleniwiona. Lato dogrzewało, a z kosmatą grzywą na łbie i karku było jej nieznośnie gorąco, korzystała więc z cienia potężnego pnia, zanim słońce nie zajdzie, a ona ponownie ruszy na polowanie. Leżała tak od długiego czasu, bez ruchu, bez drgnięcia, z pod zmrużonych powiek obserwując okolicę.
Niczego nie spodziewające się sarny wyszły z lasu na żer, daleko od niej i bliżej rzeki. Stąpały kilka kroków i zatrzymywały się, rozglądając dookoła uważnie. Młodsze naśladowały stare, zatrzymując się tylko i rozglądając. Doświadczone łanie jednak tylko częściowo zdawały się na wzrok, który potrafił oszukać w oślepiającym słońcu południa. Wietrzyły, wciągając powietrze nosem, uważnie studiując je i dzieląc po stokroć, jak końską grzywę włos po włosie, sprawdzając uważnie każdą nutę w zapachu, jaki niósł wiatr.
Smoczyca widziała to oczywiście i zastanowiła się, nad celem ich ćwiczenia. Była już nieco starsza, rozumiała więc, że nauka tropienia i śledzenia zdobyczy czasem wymaga, by zatrzymać się w bezruchu i nauczyć analizować otoczenie. Znajdując okazję do nauki, jaką oferowała jej przyszła zdobycz, zamknęła ślepia i wciągnęła powietrze, wciąż nie zmieniając pozycji, naśladując jednak sarny.
Zieleń, świeży sok traw, liście dębu i sucha ziemia. Te wonie dominowały wszystko i chociaż widziała sarny, nie mogła ich tak od razu wyczuć. Wtedy zawiał wiatr, przynosząc nowe zapachy, które uderzyły różnorodnością. Wilgoć rzeki i mokrego piasku, ale przede wszystkim nieco piżmowy i kwaśny zapach kopytnych. Wypuściła powietrze pyskiem i zaskoczona zanotowała, jak zapach osiada się na języku, wzbogacając o smak, poddając nowe nuty do dopełnienia obrazu malowanego nosem. Poczuła słabe i metaliczne nuty krwi. Czyżby któraś z saren była ranna? Łatwy łup nawet dla niedoświadczonego łowcy. Wzięła jeszcze parę wdechów, korzystając ze sprzyjających przepływów powietrza.
Wdech nosem, wydech pyskiem.
Jak jelenie.
Pochłonęła się w całości filtrowaniu każdego wdechu, w umyśle oddzielała każdą nową woń i próbowała rozwikłać jej pochodzenie. Kiedy już rozpoznała i nadała jej nazwę, odkładała ją na bok bez wahania, by ignorować ją przy każdym kolejnym wdechu i szukać dalej nowych, subtelniejszych.
Przy trzecim wiedziała już, że było ich pięć i to same samice. Nie było wśród nich jednego kozła.
Przy czwartym, że ranna była tylko jedna.
Przy piątym, że przy rzece było też kilka królików.
Szósty i siódmy niósł tylko zapachy słodkiej koniczyny, rzecznej wilgoci. Skupiła się mocniej, wyłączając całkowicie słuch i przestając nawet odczuwać szorstką korę za plecami.
I oto przyszedł ósmy i najciekawszy. Bowiem przyniósł nieoczekiwaną pewność, że dwie są brzemienne, ubrany w słodki zapach feromonów i piżma.
Smoczyca uśmiechnęła się delikatnie i otworzyła ślepia, powoli i uważnie, by promienie słońca nie pozbawiły jej wzroku do końca. Po co komu wzrok gdy ma się tak czuły nos? Teraz gdy wiedziała, że jedna jest ranna, z łatwością odszuka jej trop wśród pozostałych, gdy słońce nieco opuści się z zenitu. Będzie jej też łatwiej ominąć przy ataku te z brzuchami wydętymi od przyszłego życia. Duszki nie lubią, gdy zabija się matki u nadziei, bo niosą w sobie nowe pokolenia.
Sztorm przeciągnęła się i osunęła w leniwą pół-drzemkę.