A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 3| A: 1
U: M,MA,MO: 1| B,A,O,Śl,Skr,W,MP: 2| L,Pł.S: 3
Atuty: Szczęściarz, Kruszyna
– To znaczy... to nie tak, że się nie boję, ale... ale... co ty...
Dlaczego podchodziłeś bliżej? Odsuń się. Zostaw mnie. Przecież nic Ci nie zrobiłam. Nie chcę...
Nie miałam jak się odsunąć. Zwinęłam ogon za sobą najciaśniej jak potrafiłam, wciskając się na samą krawędź resztek mojej osobistej przestrzeni, jakie mi pozostawiłeś. Byłam jak zamknięta na mikroskopijnej wysepce, zmiażdżonej między wodą za moimi plecami, a huraganem, nadchodzącym z przodu. Skuliłam się. Każda komórka mojego ciała protestowała, a serce znowu zaczęło wybijać nieregularny rytm. Wtedy wyciągnąłeś łapę i protest zamienił się w krzyk, rozdzierający całą moją tkankę mięśniową przejmującym drżeniem, dygotałam na samą myśl o niechcianym dotyku. Mój oddech stał się ciężki i rozstrojony, jakbyś nie tyle chciał dotknąć moich łusek, a właśnie trzymał pazury w moich płucach. Nie mogłam tego uniknąć. Twoja łapa wylądowała na moim ramieniu. Nie trudno było odnieść wrażenie, że to na co trafiłeś nie było smokiem, a jedynie zlepkiem drgającej, galaretowatej substancji. W tym czasie, twój delikatny, najłagodniejszy na świecie dotyk przeszył mnie jak błyskawica. Każda jego sekunda paliła moją skórę, tak że spróbowałam poruszyć barkiem, co nie przyniosło dużego efektu, z racji na brak pola do manewru. Nie mogłam tego wytrzymać. Zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałam, że po prostu osunę się do źródełka za swoimi plecami. Miałam wrażenie, jakby już to się stało, gdyż przestałam odczuwać chłodną temperaturę zimowego powietrza. Jej miejsce zajęły nieprzyjemne fale gorąca, rozpływającego się tuż pod powierzchnią mojej napiętej skóry. Nie mogłam znieść żadnego aspektu twojej osoby. Twojej obecności, twojej łapy na moim barku, twojego nieposzanowania dla mojej nienaruszalnej przestrzeni, twojego oddechu i twojego głosu jak i twojego spojrzenia, które czułam na sobie, pomimo że wciąż wbijałam wzrok w swój martwy punkt, tak jak robiłam to przed chwilą, mając nadzieję że za chwilę pozwolisz mi znowu oddychać swoim powietrzem i najlepiej sam się w nim rozpłyniesz. Nie dałeś mi jednak mojej upragnionej wolności. Sekundy dla mnie wyglądały jak godziny, kiedy ślepia same, wbrew mojej woli uniosły się, aby napotkać twoje. To spojrzenie było tak łagodne, tak kojące, jakbyś był jedyną osobą godną zaufania na całym świecie, jakbyś potrafił samym wzrokiem zapewnić bezpieczeństwo, a w źrenicach chował skradzione promyki słonecznego światła. Zastygłam tak, zadzierając łeb do góry i patrząc. Nie mogłam przerwać tego kontaktu wzrokowego, jak zahipnotyzowana gapiąc się na ślepia przytłaczająco wielkiego smoka. Próbowałam coś powiedzieć, ale jedyne co opuszczało mój pysk, było jakimiś niewyraźnymi sylabami i urywkami słów, z których nie dało się za dużo wyciągnąć. Przynajmniej, przestałam drżeć. Jedyne do czego byłam zdolna to patrzeć i podziwiać jak pięknie światło gra w twoich ślepiach i na łuskach otaczających twój pysk. Niejasne wspomnienia majaczyły gdzieś na skraju mojej świadomości, wskazując na tą sytuację, jednak nie potrafiłam ich w całości zidentyfikować. Wiedziałam przynajmniej, co one znaczą. Ciepło, bezpieczeństwo, zaufanie. Nie mogłam oprzeć się temu uczuciu, którego brakowało mi od tak dawna. Nie ważne jak absurdalnym było, że poczułam to wszystko właśnie teraz, w obecności całkowicie obcego smoka.
– Ja... mogę powiedzieć – wyrzuciłam wreszcie z siebie, wciąż zadzierając łeb do góry, aby chłonąć twój widok i uczucia, o których mi przypominał. – Zanim tutaj trafiłam... Żyłam z ojcem i dwójką braci. Byłam bezpieczna i szczęśliwa. Mimo, że nie znałam naszej matki, to zawsze czułam, że nasza rodzina jest kompletna. Opiekowałam się młodszym bratem i nie zastanawiałam się za dużo nad tym, co to znaczy niebezpieczeństwo, smutek, walka o przetrwania. Ojciec i starszy brat zawsze przynosili jedzenia, a ja żyłam beztrosko. I bardzo się cieszyłam, że możemy być razem. Myślałam, że to będzie trwać w nieskończoność. Nic nie zapowiadało że coś się zmieni. A jednak... Wiesz, mieszkaliśmy w pobliżu takiej wioski ludzi. Umieliśmy z nimi jakoś się dogadać i czasami przynosili nam jedzenie albo topione kamienie, żebyśmy przepędzili jakieś wilki, albo po prostu, żebyśmy ich nie zjedli czy coś takiego.
Zaśmiałam się, choć właściwie nic śmiesznego nie powiedziałam. Zabrzmiało to z lekka histerycznie.
– No i właśnie, jednego dnia mięliśmy wziąć udział w ich święcie. Uważali że mamy kontakt z ich bogami i tego typu głupoty... Ojciec się zgodził i byliśmy w tej ich wiosce prawie całą noc, patrząc na ich dziwne tańce, słuchając śpiewu. No ale nie o to chodzi. Bo potem, kiedy wracaliśmy po ciemku do domu, nagle znikąd pojawił się wielki smok. Był zupełnie jak mój ojciec, do dziś ich widzę, stojących naprzeciwko siebie, jak lustrzane odbicia. Chociaż może wydawało mi się, bo było ciemno, nie wiem. Wszystko już zaczęło mi się wtedy mieszać. Jednocześnie, z zarośli wylała się banda tych dwunogów z kijami z topionym kamieniem. I od razu było widać, że nie chcą nam pomóc... Mój starszy brat zaczął krzyczeć coś o zdrajcach i rzucił się na nich jakby oszalał. Rozglądnęłam się za moim drugim bratem i... nigdzie go nie było. Chciałam go szukać, zawołać, ale wtedy ojciec krzyknął, żebym uciekała. Tuż przed tym, jak rzucił się na niego ten drugi smok... Więc uciekłam. Może gdybym wtedy została, może mogłabym jakoś pomóc. Może wszyscy by nie zginęli... Może bym... Oh, Rai... Przepraszam...
Ostatnie słowo mogło być skierowane zarówno do Ciebie, z racji że znowu byłam w nie najlepszym stanie do oglądania, albo też do bliżej nieokreślonego adresata. Wtedy sama już nie wiedziałam. Straciłam wątek i zostałam zalana znajomą falą żalu, rozpruwającą moje podbrzusze, żeby wyciągnąć z niego serce, przeciągając je najpierw przez przełyk i żołądek. Łapy odmówiły mi posłuszeństwa i położyłam się na ziemi, skulona w bezpiecznej pozycji, owijając się ogonem, wyglądając jak świeżo wyklute pisklę. Dotyk zimnej ziemi musiał mi służyć, gdyż emocje przetaczały się przez mój łeb, nie tworząc kolejnych eksplozji. Ziemia przyjmowała wszystko, tłumiąc tylko żałośnie brzmiące odgłosy zaszczutego zwierzęcia. Stopniowo, z wysiłkiem, dźwięki żalu zamieniały się w długi, głęboki i głośny oddech, dochodzący z kłębka stanowiącego mnie. W takiej też pozycji, słuchałam dalej co masz do powiedzenia. Para zielonych ślepi zakopanych w fioletowym futrze, zerkała na Ciebie z poziomu gleby.
– Dobrze, że żyjecie w zgodzie. Nie chciałabym już, więcej walki o nic. Żeby kolejne pisklęta ginęły... – głos z mojego bezpiecznego schronienia dobiegał lekko przytłumiony. – Opowiedz mi proszę, jaki jest Cień? Widziałam już teraz, włączając Ciebie, smoki trzech stad, ale nikogo z Cienia... Czy oni są bardzo skryci?
Wojna treningowa. Jak w ogóle można coś takiego prowadzić. Rozumiem walki dla treningu, ale to zupełnie co innego. Wojna. Wiedziałam co to znaczy i samo brzmienie tego słowa napawało mnie przerażeniem.
Licznik słów: 1052