OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
– Wydarzyło się... wiele – zaczął Kruczopióry, który naraz odwrócił się do Keezheekoni plecami, owijając wokół siebie ogon. Westchnął, spojrzał w niebo... i był już gotów opowiadać. – Zaczęło się, jak w twoim przypadku, od przysięgi; nie byłem jednym z tych, którzy złożą obietnicę, po prostu moiwąc "tak". Tego zaś oczekiwała Ankaa. – Przełknął ślinę. – Chciała ode przysięgę mnie wierności i lojalności. A ja odpowiedziałem zgodnie z prawdą: nie widzę przeszkód, aby w Stadzie Cienia pozostać do końca swoich dni, a członków grupy traktować z szacunkiem, wspierając ich. – Parsknął nagle śmiechem. – Oczywiście powiedziałem nie tylko to; powiedziałem tez, że jeśli wierność oznacza zabijanie w imię stada, to jej nie przysięgnę. Nie dlatego, że wzdryga mnie perspektywa wymierzenia kary śmierci, lecz dlatego, że stado nie stoi w hierarchii nad sprawiedliwością. Jeślibym kogoś zabił... zabiłbym go w imieniu sowim, Kruczopiórego. I tylko swoim. Za czyny, którymi na śmierć zasłużył – zaznaczył wzniósłszy łeb nieco w górę. Jego uwagę przykuła jedna z gwiazd, nieco jaśniejsza niż pozostałe, która wybijała się blaskiem otoczona pustką, jak gdyby inne nie chciały przebywać w jej pobliżu.– Powiedziałem też, że przez lojalność nie rozumiem bezmózgiego, ślepego posłuszeństwa; że wręcz powinno się sygnalizować przywódcy, gdy coś robi źle, że wyższa pozycja nie znaczy, iż zawsze ma się rację. Cóż, Aluzja... chyba tego nie strawiła. Przygniotła mnie łbem do ziemi, nawet nie próbując słuchać – skwitował, przewróciwszy ślepiami. – A potem powiedziała: albo złożysz przysięgę taką, jak ja tego chcę, albo odejdź stąd tu i teraz. Więc... odszedłem stamtąd tu i teraz – podkreślił, wzruszywszy barkami. – Ale stara zoł... twoja matka szybko wycofała się z własnych słów.
Westchnął i jeszcze raz przewrócił oczami, choć Keezheekoni nie mogła tego widzieć. Spostrzegł przybywającą Pustynie i usłyszał jej powitanie, ale na ten moment zignorował smoczycę zupełnie. Skoro już rozpoczął opowieść... chciał ją teraz dokończyć.
– Posłała za mną pościg; Cień zatrzymał mnie na granicy z Życiem, tam uciekałem, gdyż znałem kilka tamtejszych smoków i wiedziałem, że są mi przyjazne, gotowe się za mną wstawić. Wszystko działo się zatrważająco szybko: Jeździec Apokalipsy, którą być może znasz, przygwoździła mnie do ziemi, zleciała się nie tylko Aluzja, ale też Słowo Prawdy – niech zdechnie w męczarniach – i Koszmarny Kolec, mój przybrany ojciec. Na granicy po stronie Życia znalazły się tylko dwa smoki: Kaszmirowy Dotyk i Pieśń Słowika. Inni... nie zdążyli. – Spuścił łeb i westchnął. Potrzebował przerwy. Mimo że minęło już tyle księżyców, wciąż nie wyzbył się całkiem emocji towarzyszących dawnym wydarzeniom. – Zrobiło się zamieszanie; Koszmarny bezskutecznie chciał wezwać proroka, aby mnie bronić, Życiowi ostrzegali Cienistych, Ankaa nie chciała o niczym słuchać. Słowo Prawdy powiedział im: sprawy Cienia zostawcie Cieniowi. Aluzja nakazała wszystkim cofnąć się w głąb terenów. Życie... nie wtrąciło się. – Jego głos nagle zadrżał. – Oni... Oni nie mogli, byli za słabi, bali się. Wiedzieli, że nie dość, że rozpęta się bitwa, to jeszcze zaraz pewnie cała wojna, a oni było młodsi i słabsi. Zaprowadziła mnie nad staw Aterala... i myślałem, że zaraz umrę.
Wzrok Kruczopiórego znów powędrował ku niebu; znów na tę samą jasną, oddaloną od innych gwiazdę schowaną w czerni, jakby szukał w niej czegoś... albo kogoś. Opowieści wszak głoszą, że zmarłe smoki odchodzą do gwiazd, czyż nie...?
– Pytała mnie, co jeszcze mam do powiedzenia, a ja... cóż, było to trochę żałosne ukorzenie się, niemniej chdoziło o życie. Zresztą przysięga złożona pod przymusem nie ma żadnej wartości – stwierdził, przewróciwszy ślepiami. – Powiedziałem, że jeśli chce, mogę odejść i już nigdy więcej nie postawił łapy na ziemiach Cienia. Że może mnie wygnać i nawet wybrać stado, do którego odejdę, ale zostawić przy życiu. A że byłem pisklęciem, nie wolno było mnie zabić. Może... Może dlatego jeszcze żyję.
Odwrócił nagle łeb ku Keezheekoni.
– Nie, nie dlatego, że Aluzja szanowała Smocze Prawa, po prawdzie wydaje mi się, że miała je zupełnie w zadzie. Ale przy wszystkich wydarzeniach, wbrew jej poleceniom, byli obecni Słowo Prawdy i Koszmarny Kolec. Jak być może od niej samej wiesz, z tym pierwszym... niespecjalnie się lubiła. I wzajemnie – podkreślił, przewróciwszy ślepiami. – Znienacka, zupełnie niespodziewanie, powiedziała, że ja mogę odejść, choć tylko do Ognia, mając gdzieś wszelkie przysięgi, zaś Słowu... wprost zasugerowała, że coś knuje. Że jego wizyta nad stawem, sprzeczna przecież z rozkazem Aluzji, ma związek z planami przeciwko niej. – Mruknął nieprzyjemnie. – Słowo Prawdy został zdegradowany do pozycji Białego Kolca, Koszmarnemu Kolcowi zablokowała awans. Ja... udałem się na granicę. Tam znalazłem Runę, którą przyjęła mnie do Ognia.
Westchnął i spuścił ślepia; nie wiedział sam, jak to się stało, ale... po raz pierwszy zdarzyło mu się, że opowiadając tę historię, nie rozpłakał się. Owszem, przezywał ja, ale rany... Nie, to nie rany; po prostu obecnie to Keezheekoni była główną aktorką, nie Kruczopióry. Wziął wiec kilka głębokich wdechów, wreszcie odwracając wzrok ku Pustyni.
– Witaj – rzekł krótko neutralnym tonem. – Cel wezwania stoi obok – powiedział, skinąwszy łbem na pisklę. – Obecna tutaj Nikt chciałaby zostać członkinią Stada Ognia. I ja ją w tych staraniach w pełni wspieram. – Sama Pustynia zapewne pamiętała jeszcze przebieg całkiem niedawnej ceremonii, więc dalszy komentarz uważał za zbędny... przynajmniej na razie. Obserwował więc przywódczynie, czekając na jej ruch.
















