–Zgadnij.. – Odburknął ponuro. Wachlarz czynności jakie wykonywał w wolnym czasie był bardzo ograniczony więc pytanie "Co robiłeś gdy Cię nie było?" skierowane do Bzu było.. bezsensowne. Spojrzał więc wymownie na siostrę jakby próbując bez maddary wpoić jej mentalnie myślenie. Intensywne pełne napięcia spojrzenia utrzymał przez kilka sekund ciszy, która z boku mogła wydawać się niezręczna.
Wreszcie prychnął oznajmiając tym, że łaskawie zapomni tą sytuację i zmieni temat na rozsądniejszy.
– Więc już wypełniłaś swoje zadanie? Jak udało Ci się to tak szybko? – Był szczerze zainteresowany tą tajemnicą, więc szybko zmienił wyraz pyska na łagodniejszy i zachęcający do szczerej odpowiedzi.
Znaleziono 50 wyników
- 20 kwie 2016, 22:47
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Mały Wodospad
- Odpowiedzi: 826
- Odsłony: 103369
- 20 kwie 2016, 13:01
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Mały Wodospad
- Odpowiedzi: 826
- Odsłony: 103369
Spojrzał na siostrę z lekkim zaskoczeniem. Już wykonała swoje zadanie? Naprawdę szybko jej poszło biorąc pod uwagę, że sam Bezsensowny raptem kilka dni temu dostał pozwolenie na polowanie. W jego odczuciu musiała mieć albo wielkie szczęście szybko napotykając trop odpowiedniego zwierzęcia albo w jakiś sposób oszukiwała. Obejrzał ką badawczym spojrzeniem próbując odczytać jej emocje; czy była dumna, radosna czy przestraszona.
– Ekhm, nie wiem czy chcę się pojawiać w obozie.. – zawahał się odpowiadając. Zwyczajnie był zbyt leniwy by pojawiać się na ceremonii Brakującej; nie obchodziło go jak ważnym było dla niej to wydarzenie. Z drugiej strony nie mógł jej odmówić zaraz po tym jak go nakarmiła. – Ale niech będzie. Dla Ciebie pojawię się na chwilę lub dwie...
– Ekhm, nie wiem czy chcę się pojawiać w obozie.. – zawahał się odpowiadając. Zwyczajnie był zbyt leniwy by pojawiać się na ceremonii Brakującej; nie obchodziło go jak ważnym było dla niej to wydarzenie. Z drugiej strony nie mógł jej odmówić zaraz po tym jak go nakarmiła. – Ale niech będzie. Dla Ciebie pojawię się na chwilę lub dwie...
- 15 kwie 2016, 7:32
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Mały Wodospad
- Odpowiedzi: 826
- Odsłony: 103369
Spojrzał to na siostrę to na kawał mięsa leżący na ziemi niepewnie. Z jakiegoś powodu czuł się źle przyjmując jedzenie od łowcy, nawet siostry, podczas gdy ostatnio nareszcie dostał pozwolenie na polowanie. Z drugiej strony silne ssanie w żołądku stanowiło argument wystarczający by stłumić ten cień dumy. Nie zwlekając ani chwili dłużej pochłonął kilkoma kęsami cały posiłek.
– Dziękuję za myśl – Podziękował oblizując się z resztek osocza – Zajmujesz się ostatnio karmieniem każdego odludka? – Dodał z lekkim prześpiechem. Ostatnio znów bardzo długo unikał smoków więc nie czuł potrzeby unikania rozmowy.
– Dziękuję za myśl – Podziękował oblizując się z resztek osocza – Zajmujesz się ostatnio karmieniem każdego odludka? – Dodał z lekkim prześpiechem. Ostatnio znów bardzo długo unikał smoków więc nie czuł potrzeby unikania rozmowy.
- 15 kwie 2016, 7:03
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Mały Wodospad
- Odpowiedzi: 826
- Odsłony: 103369
Szczęśliwie się złożyło, że Bezsensowny akurat był w okolicy. Wobec tego już po niespełna kilku minutach wyłonił się spomiędzy krzaków mentalnie posyłając odpowiedź na zawołanie:
– Jak widać nieustannie poprawiasz się w magii. – Miał dobry humor, więc zdobył się nawet na powitanie siostry bez szyderstw. Nie mógł się oprzeć zainteresowania czymś magicznym, chociaż tak prozaicznym jak telepatia; jedną z nielicznych acz bardzo nieprzyjemnych wad odosobnienia był właśnie brak istot świadomie manipulujących maddarą. Jego siostra dobrze zdawała sobie sprawę jak wybawić brata z lasu; najoczywistszy nawołujący go ryk zwyczajnie spotkałby się z brakiem odpowiedzi.
Przysiadł zaraz koło niej i badawczym wzrokiem obejrzał dojrzewającą z każdym ich spotkaniem smoczycę.
– O cóż chodzi, siostro? Chcesz się pochwalić jakąś wyjątkowo rzadką zdobyczą czy kolejną "przyjaźnią" – zapytał w duchu błagając by Brakującej chodziło o jak najdalsze wymienionym tematy.
– Jak widać nieustannie poprawiasz się w magii. – Miał dobry humor, więc zdobył się nawet na powitanie siostry bez szyderstw. Nie mógł się oprzeć zainteresowania czymś magicznym, chociaż tak prozaicznym jak telepatia; jedną z nielicznych acz bardzo nieprzyjemnych wad odosobnienia był właśnie brak istot świadomie manipulujących maddarą. Jego siostra dobrze zdawała sobie sprawę jak wybawić brata z lasu; najoczywistszy nawołujący go ryk zwyczajnie spotkałby się z brakiem odpowiedzi.
Przysiadł zaraz koło niej i badawczym wzrokiem obejrzał dojrzewającą z każdym ich spotkaniem smoczycę.
– O cóż chodzi, siostro? Chcesz się pochwalić jakąś wyjątkowo rzadką zdobyczą czy kolejną "przyjaźnią" – zapytał w duchu błagając by Brakującej chodziło o jak najdalsze wymienionym tematy.
- 02 mar 2016, 15:22
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Lazurowe Jeziorko
- Odpowiedzi: 884
- Odsłony: 110765
Gdy tylko siostra wystrzeliła z krzaków, przykuła rozkojarzoną uwagę brata ruchem i hałasem jaki robiła. "Niesamowite jak ta wariatka umie się tak dobrze ukrywać" skomentował to w myślach. Nie czuł się z tym źle, to była raczej jedna z nielicznych pozytywnie zabarwionych myśli jakie miewał. W gruncie rzeczy bardzo cenił Wrzos.
Pełen spokoju obserwował jej kolejne wyskoki w jego kierunku gdy ta w pośpiechu pokonywała zwyczajnie duży dystans między nimi. Nie zmienił też siedzącej pozycji nawet w momencie gdy z jeszcze większym uderzeniem zadka o ziemię od Bzu, usiadła obok niego. Starając się nie dać zirytować zamieszaniem, które gwałtownie zagościło w idealnie spokojnej zmarzniętej okolicy, ani nie okazać czegokolwiek co mogłoby wywołać u Wrzosu niemiłe odczucia. Zamiast tego z milczeniem i uśmiechem wysłuchał jej słów i, po kilku sekundowej przerwie udawanego namysłu odpowiedział:
– Potrafiłabyś przekazać mi samymi słowami jakim sposobem tak dobrze maskujesz się w krzakach i śniegu?
Pełen spokoju obserwował jej kolejne wyskoki w jego kierunku gdy ta w pośpiechu pokonywała zwyczajnie duży dystans między nimi. Nie zmienił też siedzącej pozycji nawet w momencie gdy z jeszcze większym uderzeniem zadka o ziemię od Bzu, usiadła obok niego. Starając się nie dać zirytować zamieszaniem, które gwałtownie zagościło w idealnie spokojnej zmarzniętej okolicy, ani nie okazać czegokolwiek co mogłoby wywołać u Wrzosu niemiłe odczucia. Zamiast tego z milczeniem i uśmiechem wysłuchał jej słów i, po kilku sekundowej przerwie udawanego namysłu odpowiedział:
– Potrafiłabyś przekazać mi samymi słowami jakim sposobem tak dobrze maskujesz się w krzakach i śniegu?
- 02 mar 2016, 13:12
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Lazurowe Jeziorko
- Odpowiedzi: 884
- Odsłony: 110765
Na białym horyzoncie pojawił się ciemnozielony kształt, powoli zmierzający ku jezioru. Bez zamierzał się przy nim zatrzymać nie z szczególnego powodu jak to miewał ostatnio z różnego rodzaju ruinami. Nie miał tu bynajmniej nic do badania, ani zamarznięta woda nie była w żaden inny sposób ciekawa.
"Charakterystyczny punkt w okolicy i nic więcej" westchnął. Niestety nie mógł sobie pozwolić na tłumaczenie siostrze drogi do mniej dostrzegalnego punktu niż widoczny na kilometry zbiornik wodny. A wszelkie krypty i omszałe hieroglify mieściły się zwykle w gęstych lasach w których jego nieszczęsna siostra niemal na pewno by się zgubiła.
"Z drugiej strony jest łowcą, przynajmniej by coś upolowała" skomentował ten nieprzyjemny fakt w duszy. Tak czy owak lazurowe jezioro decyzją Bza miało być miejscem jego spotkania z siostrą. Miał nadzieję, że nakłoni ją do przekazania mu części swojego szkolenia na łowcę; czarodziejowi stado nie pozwoliłoby go przebyć.
Z tymi rozmyślaniami dotarł pod sam brzeg jeziora. Rozejrzał się w poszukiwaniu śladu innych smoków, a nie dostrzegając ich westchnął i ciężko usiadł na ziemi. Pozostało mu czekać.
"Charakterystyczny punkt w okolicy i nic więcej" westchnął. Niestety nie mógł sobie pozwolić na tłumaczenie siostrze drogi do mniej dostrzegalnego punktu niż widoczny na kilometry zbiornik wodny. A wszelkie krypty i omszałe hieroglify mieściły się zwykle w gęstych lasach w których jego nieszczęsna siostra niemal na pewno by się zgubiła.
"Z drugiej strony jest łowcą, przynajmniej by coś upolowała" skomentował ten nieprzyjemny fakt w duszy. Tak czy owak lazurowe jezioro decyzją Bza miało być miejscem jego spotkania z siostrą. Miał nadzieję, że nakłoni ją do przekazania mu części swojego szkolenia na łowcę; czarodziejowi stado nie pozwoliłoby go przebyć.
Z tymi rozmyślaniami dotarł pod sam brzeg jeziora. Rozejrzał się w poszukiwaniu śladu innych smoków, a nie dostrzegając ich westchnął i ciężko usiadł na ziemi. Pozostało mu czekać.
- 02 mar 2016, 11:29
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Srebrzysty staw
- Odpowiedzi: 757
- Odsłony: 120718
Nad spokojne, opuszczone i zamarznięte jezioro spokojnym krokiem przybył młody smok. Mimo wyglądu sugerującego mu 10-12 Bez wyglądał tego dnia wyjątkowo dojrzale. Przybył tu w konkretnym celu więc czuł się pewnie; miał zamiar udoskonalić swoje umiejętności biegu.
Gdy znalazł się w takiej odległości od jeziora by mieć je w zasięgu wzroku, ale jednocześnie nie obawiać się o możliwość przypadkowego zmoczenia się w lodowatej wodzie, bez zwłoki zabrał się za trening.
Smok zaczął, tak jak go wcześniej uczyła siostra – od przyjęcia odpowiedniej do biegu pozycji. Jego nieposłuszne łapy ugięły się, twardo spięte, niżej niż chciał. Chwilę zajęło mu uspokojenie płaczących od wcześniejszego wysiłku mięśni, tak, aby tylko delikatnie obniżyły jego ciało, gwarantując mu miękki krok w biegu. Z resztą pozy było łatwiej. Ogon uniósł się do wysokości bioder, wyprostowany do tyłu, tak jak i wyprostowana ku przodowi była szyja. Skrzydłami strzepnął uprzednio, aby się ładniej ułożyły na jego zmordowanym grzbiecie. Postanowił trzymać je dość luźno, na tyle tylko spięte, żeby mu się nie plątały między łapami, gdy pobiegnie.
Westchnął ciężko. Miał się ruszać! Ach, katorga!
Czując nieprzyjemne ciągnięcie jego zastanych mięśni, odepchnął się łapami od ziemi. Zrobił to gwałtownie, wbiwszy wcześniej w ziemię pazury tylnych łap. Co się będzie patyczkować, truchtać – łatwiej od razu pogalopować.
Kolejno, w rytmie, stawiał łapy jedna przed drugą, raz na trzy uderzenia łap odrywając się zupełnie od ziemi. W swoim trzytaktowym biegu starał się, po wyciągnięciu do przodu łapy, stawiać ją na śniegu z rozłożonymi palcami, aby łatwiej było utrzymać równowagę. Dodatkowo dbał, by stawy zginały mu się miękko, nie za mocno, przy zetknięciu z podłożem, bo nic nie bolało bardziej niż niefortunne stąpnięcie na wyprostowaną łapę.
Kolejną chwilę mu zajęło, nim zorientował się, że nie oddycha równo. A do tego przez pysk... Zamknął go zaraz ze szczękiem, zmuszając się do oddychania przez nozdrza. Wydawało mu się to mniej wydajne, ale podobno tak się smoki mniej męczyły. Rytm oddechów przystosował do tempa biegu i wydychał powietrze przy stawianiu przednich łap na ziemię, a wciągał je, gdy miał je uniesione ponad ziemię.
A teraz to, czego tak nie lubił! Zakręty!
Bez przechylił na bok łeb, aby go skierować w stronę pobliskich skałek, przy których miał zamiar zaraz poćwiczyć. Szyja zgięła się mu z automatu, a grzbiet zaraz za nią, stanowiąc przedłużenie tego łuku. Łapki zaczęły go odpychać od ziemi w lekkim przechyle po zewnętrznej stronie skrętu, a ów przechył samiec skorygował ogonem, który odrzucił dla równowagi w tym samym kierunku, aby mu stanowił przeciwwagę. Drgał on do tego, raz po raz, pomagając Bzowi przezwyciężyć małe, niechciane odchyły.
Wrócił zaraz do normalnej pozy, prostując szję, grzbiet i ogon w jeden opływowy, wyprostowany kształt, który falował tylko trochę od ruchów łap.
Był już teraz nakierowany na jedną ze skałek. Równy bieg przybliżył go do niej, a po chwili smok znalazł się już w pozycji, która wydała mu się dogodna do rozpoczęcia okrążenia.
Wcześniej robił już dokładnie to samo, więc nie wymagało to od niego aż tyle przemyślunku. Odgiął całą długość kręgosłupa w łuczek, tak, jakby chciał przywrzeć cały w poprzek do skały, ale zrobił to w oddaleniu takim, aby go żadne zachwianie nie wpakowało w twardą powierzchnię przeszkody. Ogon już trochę machinalnie odskoczył dalej od kamienia, trzymając równowagę. Ale, co najważniejsze, pisklak docisnąl też do siebie bardziej skrzydła, które odstawały do tej pory nieco od jego ciała, co mogło grozić urazami. A nie w smak mu było tracić łusek w tak żałosny sposób.
Po wykonaniu sporo ponad trzystu sześćdziesięciu stopni obrotu wokół skały, odpadł od skały i na powrót wyprostował do zwykłego, prostego biegu. Kątem oka dostrzegł, że ma zaraz obok kolejną dogodną do okrążenia skałkę. Smok podbiegł do niej z ciałem ułożonym w lekki łuczek, a znalazłszy się zaraz obok swojej nowej przeszkody, zacieśnił go, znów pamiętając o wszelkich technikach mających go uchronić przed upadkiem, łącznie z podkurczeniem skrzydełek. Patrząc przed siebie zauważyl jednak, że skała ta nie jest jednak taka prosta, jak mu się wydawało. Z tamtej perspektywy wyglądała na w miarę okrągłą, a teraz okazało się, że kryje się za nią kamienny ogon – dla małego na tyle duży, że można by go uznać za kamienną ścianę. Jako że nie umiał jeszcze ani skakać, ani latać, pozostało mu tylko skręcić gwałtownie w przeciwnym kierunku, aby pobiec wzdłuż tej ściany. W tym celu dosłownie zarzucił łbem na bok a plecy zgięły mu się w prawie największą krzywą, która była anatomicznie dozwolona. Łapy zaryły aż ziemię, ratując się mocnymi odepchnięciami od śniegu przed wpadnięciem na kamień.
Smok, tym sposobem, ledwie się wyratował. Brzeg jego złożonego skrzydła obił się trochę o przeszkodę, ale nic więcej poza tym nie ucierpiało. Dumny z wyczynu, a jednocześnie zły na świat, postanowił już skończyć ten trening i zaczął wytracać prędkość. Zacząl od drobnostek – powolnego uniesienia łba, lekkiego nadstawienia skrzydeł na wiatr i uniesienia ogona. Biodra mu się przy tym ciut obniżyły, aby tylne łapy mogły lepiej hamować. Stąpając coraz to bardziej pod sobą, lekko z przodu, zabierał swojemu pędowi siłę. Nie odpychał się już tak mocno, przez co sam ciężar jego ciała i opór powietrza sprawiły, że już wkrótce kroczyl spokojnie, idąc prosto w stronę obozu.
Gdy znalazł się w takiej odległości od jeziora by mieć je w zasięgu wzroku, ale jednocześnie nie obawiać się o możliwość przypadkowego zmoczenia się w lodowatej wodzie, bez zwłoki zabrał się za trening.
Smok zaczął, tak jak go wcześniej uczyła siostra – od przyjęcia odpowiedniej do biegu pozycji. Jego nieposłuszne łapy ugięły się, twardo spięte, niżej niż chciał. Chwilę zajęło mu uspokojenie płaczących od wcześniejszego wysiłku mięśni, tak, aby tylko delikatnie obniżyły jego ciało, gwarantując mu miękki krok w biegu. Z resztą pozy było łatwiej. Ogon uniósł się do wysokości bioder, wyprostowany do tyłu, tak jak i wyprostowana ku przodowi była szyja. Skrzydłami strzepnął uprzednio, aby się ładniej ułożyły na jego zmordowanym grzbiecie. Postanowił trzymać je dość luźno, na tyle tylko spięte, żeby mu się nie plątały między łapami, gdy pobiegnie.
Westchnął ciężko. Miał się ruszać! Ach, katorga!
Czując nieprzyjemne ciągnięcie jego zastanych mięśni, odepchnął się łapami od ziemi. Zrobił to gwałtownie, wbiwszy wcześniej w ziemię pazury tylnych łap. Co się będzie patyczkować, truchtać – łatwiej od razu pogalopować.
Kolejno, w rytmie, stawiał łapy jedna przed drugą, raz na trzy uderzenia łap odrywając się zupełnie od ziemi. W swoim trzytaktowym biegu starał się, po wyciągnięciu do przodu łapy, stawiać ją na śniegu z rozłożonymi palcami, aby łatwiej było utrzymać równowagę. Dodatkowo dbał, by stawy zginały mu się miękko, nie za mocno, przy zetknięciu z podłożem, bo nic nie bolało bardziej niż niefortunne stąpnięcie na wyprostowaną łapę.
Kolejną chwilę mu zajęło, nim zorientował się, że nie oddycha równo. A do tego przez pysk... Zamknął go zaraz ze szczękiem, zmuszając się do oddychania przez nozdrza. Wydawało mu się to mniej wydajne, ale podobno tak się smoki mniej męczyły. Rytm oddechów przystosował do tempa biegu i wydychał powietrze przy stawianiu przednich łap na ziemię, a wciągał je, gdy miał je uniesione ponad ziemię.
A teraz to, czego tak nie lubił! Zakręty!
Bez przechylił na bok łeb, aby go skierować w stronę pobliskich skałek, przy których miał zamiar zaraz poćwiczyć. Szyja zgięła się mu z automatu, a grzbiet zaraz za nią, stanowiąc przedłużenie tego łuku. Łapki zaczęły go odpychać od ziemi w lekkim przechyle po zewnętrznej stronie skrętu, a ów przechył samiec skorygował ogonem, który odrzucił dla równowagi w tym samym kierunku, aby mu stanowił przeciwwagę. Drgał on do tego, raz po raz, pomagając Bzowi przezwyciężyć małe, niechciane odchyły.
Wrócił zaraz do normalnej pozy, prostując szję, grzbiet i ogon w jeden opływowy, wyprostowany kształt, który falował tylko trochę od ruchów łap.
Był już teraz nakierowany na jedną ze skałek. Równy bieg przybliżył go do niej, a po chwili smok znalazł się już w pozycji, która wydała mu się dogodna do rozpoczęcia okrążenia.
Wcześniej robił już dokładnie to samo, więc nie wymagało to od niego aż tyle przemyślunku. Odgiął całą długość kręgosłupa w łuczek, tak, jakby chciał przywrzeć cały w poprzek do skały, ale zrobił to w oddaleniu takim, aby go żadne zachwianie nie wpakowało w twardą powierzchnię przeszkody. Ogon już trochę machinalnie odskoczył dalej od kamienia, trzymając równowagę. Ale, co najważniejsze, pisklak docisnąl też do siebie bardziej skrzydła, które odstawały do tej pory nieco od jego ciała, co mogło grozić urazami. A nie w smak mu było tracić łusek w tak żałosny sposób.
Po wykonaniu sporo ponad trzystu sześćdziesięciu stopni obrotu wokół skały, odpadł od skały i na powrót wyprostował do zwykłego, prostego biegu. Kątem oka dostrzegł, że ma zaraz obok kolejną dogodną do okrążenia skałkę. Smok podbiegł do niej z ciałem ułożonym w lekki łuczek, a znalazłszy się zaraz obok swojej nowej przeszkody, zacieśnił go, znów pamiętając o wszelkich technikach mających go uchronić przed upadkiem, łącznie z podkurczeniem skrzydełek. Patrząc przed siebie zauważyl jednak, że skała ta nie jest jednak taka prosta, jak mu się wydawało. Z tamtej perspektywy wyglądała na w miarę okrągłą, a teraz okazało się, że kryje się za nią kamienny ogon – dla małego na tyle duży, że można by go uznać za kamienną ścianę. Jako że nie umiał jeszcze ani skakać, ani latać, pozostało mu tylko skręcić gwałtownie w przeciwnym kierunku, aby pobiec wzdłuż tej ściany. W tym celu dosłownie zarzucił łbem na bok a plecy zgięły mu się w prawie największą krzywą, która była anatomicznie dozwolona. Łapy zaryły aż ziemię, ratując się mocnymi odepchnięciami od śniegu przed wpadnięciem na kamień.
Smok, tym sposobem, ledwie się wyratował. Brzeg jego złożonego skrzydła obił się trochę o przeszkodę, ale nic więcej poza tym nie ucierpiało. Dumny z wyczynu, a jednocześnie zły na świat, postanowił już skończyć ten trening i zaczął wytracać prędkość. Zacząl od drobnostek – powolnego uniesienia łba, lekkiego nadstawienia skrzydeł na wiatr i uniesienia ogona. Biodra mu się przy tym ciut obniżyły, aby tylne łapy mogły lepiej hamować. Stąpając coraz to bardziej pod sobą, lekko z przodu, zabierał swojemu pędowi siłę. Nie odpychał się już tak mocno, przez co sam ciężar jego ciała i opór powietrza sprawiły, że już wkrótce kroczyl spokojnie, idąc prosto w stronę obozu.
- 02 mar 2016, 10:56
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Źródło rzeki
- Odpowiedzi: 453
- Odsłony: 72141
Rozmyty wzrok pisklaka raptownie się wyostrzył a sam Bez z zaskoczoną miną spojrzał na Kruczopiórego. Doprawdy niezwykły to zbieg okoliczności, że na tym bezludziu spotkał smoka z tak nietypową przeszłością. Oczywiście nie oznaczało to, że całkowicie rozwiązywało to istotę jego pytania. Tak naprawdę historia obcego ledwie o nią muskała. Niemniej zaskoczenie wyrostka można bez kłamstwa porównać do zaskoczenia człowieka, który czytając z znudzenia podrzędną gazetę znajduje w niej naprawdę pierwszorzędny i interesujący artykuł.
Patrząc tak na ognistego z lekko rozdziawionym pyskiem, Bez zbierał myśli. Nieoczekiwana sytuacja zdekoncentrowała go dotychczas z analizy wypowiedzi Śmiałego, więc jego odpowiedź również zabierała więcej czasu niż zwykle. Dopiero po długich kilkunastu sekundach, powoli i roztropnie wymawiając każde słowo, zaczął mówić:
– Mówisz, że wolność to prawo do bycia tym kim chce się być... – Jego spojrzenie zgubiło już pysk rozmówcy, a podczas intensywnego myślenia ślepia znów się rozmyły – Ale czy wobec tego nie zostałeś pozbawiony wolności? Gdybym ja chciał jednocześnie być kimś cenionym w stadzie i nie być jego pionkiem; czy mam taką możliwość? Nie! Tak jak przed Tobą zostanie mi postawione przez pozostałe smoki ultimatum "Albo żyjesz jak my albo nie jesteś z nami".
Zamilkł na chwilę. Tym razem nie po to by ułożyć treść wypowiedzi w swoim łebku, bo ta już była gotowa, a po to by dać Kruczopióremu więcej czasu na zrozumienie.
– W takiej sytuacji jedynymi ścieżkami, które pozwalają na bycie wolnym to albo chcieć być smokiem, który każdemu ulega albo.. albo zmuszać innych do ulegania. A czy możliwość wyboru z jedynie dwóch opcji to prawdziwa wolność? – Zrobił kolejną przerwę i kaszlnął, wyraźnie oddzielając dwa etapy monologu i rozpoczynając ten drugi – Kilka księżyców temu byłem na spotkaniu młodych smoków. Tam Ateral poruszył temat wolności, której podobno bogowie są pozbawieni. Boleję nad tym, że twierdząc, iż dając nam wolną wolę dali nam wolność; tak naprawdę nas jej pozbawili.
Patrząc tak na ognistego z lekko rozdziawionym pyskiem, Bez zbierał myśli. Nieoczekiwana sytuacja zdekoncentrowała go dotychczas z analizy wypowiedzi Śmiałego, więc jego odpowiedź również zabierała więcej czasu niż zwykle. Dopiero po długich kilkunastu sekundach, powoli i roztropnie wymawiając każde słowo, zaczął mówić:
– Mówisz, że wolność to prawo do bycia tym kim chce się być... – Jego spojrzenie zgubiło już pysk rozmówcy, a podczas intensywnego myślenia ślepia znów się rozmyły – Ale czy wobec tego nie zostałeś pozbawiony wolności? Gdybym ja chciał jednocześnie być kimś cenionym w stadzie i nie być jego pionkiem; czy mam taką możliwość? Nie! Tak jak przed Tobą zostanie mi postawione przez pozostałe smoki ultimatum "Albo żyjesz jak my albo nie jesteś z nami".
Zamilkł na chwilę. Tym razem nie po to by ułożyć treść wypowiedzi w swoim łebku, bo ta już była gotowa, a po to by dać Kruczopióremu więcej czasu na zrozumienie.
– W takiej sytuacji jedynymi ścieżkami, które pozwalają na bycie wolnym to albo chcieć być smokiem, który każdemu ulega albo.. albo zmuszać innych do ulegania. A czy możliwość wyboru z jedynie dwóch opcji to prawdziwa wolność? – Zrobił kolejną przerwę i kaszlnął, wyraźnie oddzielając dwa etapy monologu i rozpoczynając ten drugi – Kilka księżyców temu byłem na spotkaniu młodych smoków. Tam Ateral poruszył temat wolności, której podobno bogowie są pozbawieni. Boleję nad tym, że twierdząc, iż dając nam wolną wolę dali nam wolność; tak naprawdę nas jej pozbawili.
- 01 mar 2016, 17:10
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Źródło rzeki
- Odpowiedzi: 453
- Odsłony: 72141
– Od kilku księżyców ani razu. – Odpowiedział pochmurnie – Nie mogę, bo stado wymaga innych rzeczy od swoich członków a nie mam innego wyboru jak do niego należeć – Dodał.
Dalej zgarbiony wpatrywał się w mknącą z nurtem wodę, wodząc zamglonym wzrokiem za zagięciami w jej powierzchni w miejscach, gdzie następowały spadki dna lub ponad lustro wystawały kamienie. Bawiło go to; woda, która była tak naprawdę poruszającymi się w identyczny sposób milionami kropel. W konsekwencji identyczności i powtarzalności zachowania każdej z nich, cała rzeka ostatecznie wydawała się dla złudnego oka ciałem stałym. Jak nieskazitelnie przezroczysty lód. Czy nie była to idealna metafora tego jak wyobrażał sobie idealne stado?
– Więc, skoro już tu jesteś, powiesz mi co myślisz o wolności? Czym ona jest dla Ciebie dokładnie? – Kontynuował jeszcze bardziej strapionym tonem niż dotąd – Powinieneś wiedzieć – Dodał obrzucając Śmiałego powolnym spojrzeniem – Wyglądasz na dużo starszego i bardziej doświadczonego smoka ode mnie
Dalej zgarbiony wpatrywał się w mknącą z nurtem wodę, wodząc zamglonym wzrokiem za zagięciami w jej powierzchni w miejscach, gdzie następowały spadki dna lub ponad lustro wystawały kamienie. Bawiło go to; woda, która była tak naprawdę poruszającymi się w identyczny sposób milionami kropel. W konsekwencji identyczności i powtarzalności zachowania każdej z nich, cała rzeka ostatecznie wydawała się dla złudnego oka ciałem stałym. Jak nieskazitelnie przezroczysty lód. Czy nie była to idealna metafora tego jak wyobrażał sobie idealne stado?
– Więc, skoro już tu jesteś, powiesz mi co myślisz o wolności? Czym ona jest dla Ciebie dokładnie? – Kontynuował jeszcze bardziej strapionym tonem niż dotąd – Powinieneś wiedzieć – Dodał obrzucając Śmiałego powolnym spojrzeniem – Wyglądasz na dużo starszego i bardziej doświadczonego smoka ode mnie
- 01 mar 2016, 0:42
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Źródło rzeki
- Odpowiedzi: 453
- Odsłony: 72141
– Co? Czemu odchodzisz? – Nie ruszając się z miejsca powiedział za odchodzącym Kruczopiórym. – Skoro już się spotkaliśmy moglibyśmy się przecież nacieszyć ciszą wspólnie, prawda? W końcu z jakiegoś powodu też tutaj trafiłeś. A jeżeli z innego niż, mógłbyś się chociaż nim podzielić przed odejściem – Bzem nie kierowały jakieś konkretne emocje, nie bolał nad opuszczeniem go przez smoka, z którym zamienił dosłownie jedno zdanie. Myślał głośno na temat tego co się właśnie działo; co można było poznać po tym, iż pół jego wypowiedzi było skierowanych bardziej do strumienia niż do samego czarnego smoka.
Niemniej z jego pozy można również odczytać zaproszenie do takiej rozmowy polegającej na wymianie informacji; niejako jedynej jaką Bez rozumiał. Odsunął się lekko by zrobić jeszcze więcej wygodnego miejsca obok siebie dla potencjalnego rozmówcy za którym spoglądał teraz lekko zaciekawionym wzrokiem.
Niemniej z jego pozy można również odczytać zaproszenie do takiej rozmowy polegającej na wymianie informacji; niejako jedynej jaką Bez rozumiał. Odsunął się lekko by zrobić jeszcze więcej wygodnego miejsca obok siebie dla potencjalnego rozmówcy za którym spoglądał teraz lekko zaciekawionym wzrokiem.
- 29 lut 2016, 23:36
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Źródło rzeki
- Odpowiedzi: 453
- Odsłony: 72141
Gdy usłyszał obok siebie opadającą.. ciężką masę siadającego samca, gwałtownie otworzył ślepia. Nie było to paniczne działanie; nie drgnął całym ciałem ani nie przestraszył się w najmniejszym stopniu, bowiem sytuacji zdecydowanie brakowało na to dynamiki. Nie można jednak ukryć, że pojawienie się zaraz obok drugiego smoka znacznie zaskoczyło i lekko zirytowało młodego samca.
Powoli i bez słowa obrócił łeb w jego stronę by się przyjrzeć nieznajomemu, gdy ten zaczął się witać.. Spojrzenie Bzu utkwiło w wyciągniętej ku niemu łapie, której znaczenie było dla zielonego podrostka zagadką. "Mam ją polizać?" zastanawiał się. Ostatecznie przenosząc wzrok na pysk przybysza postanowił zwyczajnie odwzajemnić gest wystawiając własną łapę w kierunku obcego tak, że zawisła w powietrzu na szpon przed tą wyciągniętą ku niemu. Sam zaś odpowiedział:
– Mi mówią Bez.. I siedziałem tu sam zaledwie kilka chwil ciesząc się wolnością, ciszą i szumem wody świadom, że tylko w samotności jesteśmy prawdziwie wolni i panujemy nad swoim losem. – Westchnął – Była to wspaniała sytuacji by poświęcić się rozmyślaniom nad rzeczami, które przejmują tylko mnie i planom, które tylko mnie dotyczą. Mnie, a nikogo innego. Więc nie, przybyszu, nie przeszkadzasz. – Jego ton, mimo treści, był nadzwyczaj szczery i rozmarzony. Sam Bez był zwyczajnie zbyt zmęczony po ostatnich tygodniach by nawet myśleć nad przekazem swojej socjalnej interakcji.
Powoli i bez słowa obrócił łeb w jego stronę by się przyjrzeć nieznajomemu, gdy ten zaczął się witać.. Spojrzenie Bzu utkwiło w wyciągniętej ku niemu łapie, której znaczenie było dla zielonego podrostka zagadką. "Mam ją polizać?" zastanawiał się. Ostatecznie przenosząc wzrok na pysk przybysza postanowił zwyczajnie odwzajemnić gest wystawiając własną łapę w kierunku obcego tak, że zawisła w powietrzu na szpon przed tą wyciągniętą ku niemu. Sam zaś odpowiedział:
– Mi mówią Bez.. I siedziałem tu sam zaledwie kilka chwil ciesząc się wolnością, ciszą i szumem wody świadom, że tylko w samotności jesteśmy prawdziwie wolni i panujemy nad swoim losem. – Westchnął – Była to wspaniała sytuacji by poświęcić się rozmyślaniom nad rzeczami, które przejmują tylko mnie i planom, które tylko mnie dotyczą. Mnie, a nikogo innego. Więc nie, przybyszu, nie przeszkadzasz. – Jego ton, mimo treści, był nadzwyczaj szczery i rozmarzony. Sam Bez był zwyczajnie zbyt zmęczony po ostatnich tygodniach by nawet myśleć nad przekazem swojej socjalnej interakcji.
- 29 lut 2016, 23:10
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Źródło rzeki
- Odpowiedzi: 453
- Odsłony: 72141
Bez wspinał się po wzgórzach, pomiędzy drzewami. Nie można powiedzieć, że szukał czegoś konkretnego; chociaż nie pogardziłby jakimś ciekawym lub cennym znaleziskiem jak ruiny, na które natknął się ostatnio.
Wdzierał się w dzicz po to by uciec przed smokami i znaleźć jakieś spokojne miejsce w którym mógł pomyśleć. A z racji, że szum wody wydawał się uspokajać zmysły podczas poszukiwań trzymał się blisko wody.
W ten sposób pomiędzy zmarzniętymi pochylonymi drzewami szedł rozmarzony wyrostek, zdający się nie przejmować otaczającym go zimnem. Zatrzymał się dopiero przy samym źródle wody; nawet nie dlatego, że był to koniec ścieżki, którą obrał a z racji szczególnego bulgotania i szumu jaki wytwarzał tu stok. Usiadł na jego skraju i zamknął ślepia delektując się chwilą ciszy, odebraną mu przez ostatnie księżyce.
Wdzierał się w dzicz po to by uciec przed smokami i znaleźć jakieś spokojne miejsce w którym mógł pomyśleć. A z racji, że szum wody wydawał się uspokajać zmysły podczas poszukiwań trzymał się blisko wody.
W ten sposób pomiędzy zmarzniętymi pochylonymi drzewami szedł rozmarzony wyrostek, zdający się nie przejmować otaczającym go zimnem. Zatrzymał się dopiero przy samym źródle wody; nawet nie dlatego, że był to koniec ścieżki, którą obrał a z racji szczególnego bulgotania i szumu jaki wytwarzał tu stok. Usiadł na jego skraju i zamknął ślepia delektując się chwilą ciszy, odebraną mu przez ostatnie księżyce.
- 29 lut 2016, 19:54
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Polana
- Odpowiedzi: 731
- Odsłony: 108508
Dostrzegł zawahanie na pysku Piewcy, który szybko zinterpretował jako zagrożenie dla swoich planów: nie miał zamiaru pozwolić mu odejść bez odpowiedzi, których oczekiwał. Oznaczało to dla Bza początek delikatnej gry słowami, które przecież mogą zniechęcić Opiewającego do dalszej rozmowy. Tak też odebrał powód postawienia przez adepta dwóch opcji pisklakowi.
Chcąc zyskać na czasie odchrząknął i pogrzebał łapą w ziemi z zastanowieniem, jakby strapiony koniecznością decyzji. Z jednej strony pytanie bezpośrednio o magię mogłoby być odebrane przez Piewcę negatywnie, z drugiej to właśnie o magię chodziło malcowi. "Ale przecież właśnie o to chodzi! Czemu niby mam wybierać?" olśniło go. Podniósł łeb i powiedział:
– Czemu nie możesz mi powiedzieć o obu, czy nie są to przenikające się historie? – Powiedział pewnym siebie, ale cieplejszym niż dotąd tonem – Jeżeli wadzi Ci czas, przecież nie musimy tego dokonywać na jednym spotkaniu. Możemy tu wrócić i spotkać się później, gdy już odpoczniesz. Możliwe też, że nie będzie Ci to potrzebne bo opowieść będzie przyjemna.. – Dodał chcąc stworzyć sytuację w której na pewno uzyska swoje informacje prędzej lub później.
Chcąc zyskać na czasie odchrząknął i pogrzebał łapą w ziemi z zastanowieniem, jakby strapiony koniecznością decyzji. Z jednej strony pytanie bezpośrednio o magię mogłoby być odebrane przez Piewcę negatywnie, z drugiej to właśnie o magię chodziło malcowi. "Ale przecież właśnie o to chodzi! Czemu niby mam wybierać?" olśniło go. Podniósł łeb i powiedział:
– Czemu nie możesz mi powiedzieć o obu, czy nie są to przenikające się historie? – Powiedział pewnym siebie, ale cieplejszym niż dotąd tonem – Jeżeli wadzi Ci czas, przecież nie musimy tego dokonywać na jednym spotkaniu. Możemy tu wrócić i spotkać się później, gdy już odpoczniesz. Możliwe też, że nie będzie Ci to potrzebne bo opowieść będzie przyjemna.. – Dodał chcąc stworzyć sytuację w której na pewno uzyska swoje informacje prędzej lub później.
- 29 lut 2016, 0:50
- Forum: Skały Pokoju
- Temat: Młode Spotkanie VII
- Odpowiedzi: 106
- Odsłony: 5952
Nowe, głębsze pytania poruszyły głębiej Bza, który aż zamknął oczy do rozmyślań. "Czyli z tego co mówi Atercośtam wynika, że mamy wolną wolę ale jest nas zbyt wiele byśmy byli naprawdę wolni? A czy bogów przypadkiem nie jest również zbyt wiele.. przed chwilą tak wiele ich wymieniono" jego myśli toczyły się prostą analizą logiczną. Posuwały się naprzód wolno bo jednocześnie uważnie słuchał wypowiedzi innych pisklaków, z czego prawie wszystkie, jego zdaniem, mijały się z sednem tematu. Wyjątkiem były tu jedynie dwa smoki, które Bez rozpoznał z ulotnej pamięci jako Śmiałego i Piórkowego kolca.
Gdy wszyscy już się wypowiedzieli a on wszystko przemyślał, wypowiedział się do wszystkich nawet nie zwracając uwagi na to czy ktoś go słucha czy jego głos zginie w hałasie.
– Czy ta cała rozmowa nie zamienia się przypadkiem w zrzucanie z bogów winy na nas, śmiertelników? – Przerwał na krótką chwilę rozglądając się i śmiejąc pod nosem z treści słów Aterala – Najpierw bóg tłumaczy nam, iż to my jesteśmy winni śmierciom i wojnom, ponieważ sami nie interweniują w nasz świat! Jednocześnie przecież sam zaznaczył, że nie jesteśmy prawdziwie wolni bowiem żadne z nas tu obecnych przecież nie chciało wojny, która się odbyła mimo braku naszej "wolnej" woli. Ma w tym trochę racji. – Pozornie zakończył wypowiedź.
Potrzebował chwili by dobrze ułożyć myśli, które chciał wypowiedzieć. Nie potrzebował na to znów wiele czasu, tyle co dwa wdechy.
– Lecz większość z nas nie jest przecież zła z natury, prawda? Smok, który zabija robi to zwykle z głodu lub przymusu i to, moim zdaniem, uwalnia go od winy. Nakłada ją za to na zmuszającego do mordu lub powodującego głód. Winnym nie jest sam dokonujący zbrodni.. a ten, który do niej doprowadził.
Niekoniecznie musiałby dokonać tu aktywnej czynności. Nie trzeba wydawać polecenia "zabij" by spowodować tragedię. Łowca nie chcący dać mięsa, którego ma nadmiar, matce z pisklętami sam jest winny gdy ona zdecyduje się kogoś zabić dla życia własnych dzieci!
Więc kto jest winny całemu głodu, chorobom, słabości smoczych ciał? Moim zdaniem bogowie, którzy podobno nas stworzyli. – Przerwał i spojrzał wprost na samego boga.
– Ateralarze, sam stwierdziłeś, że różnisz się od czarodzieja iż nie potrzebujesz niczego by stworzyć to co zechcesz. Nie nakarmiłeś więc stada, które z głodu wywołało wojnę mimo, że nie stanowiłoby to dla Ciebie wysiłku. Ty sprowadziłeś śmierć swoim brakiem pomocy, jak zły łowca.
Moim zdaniem, Atelarze, nie jesteśmy winni wojnom bo zrobilibyśmy wszystko by im przeciwdziałać. Współpracą i jednością próbujemy przeciwdziałać światu, będącemu waszym tworem, by do nich nie doprowadzić... tylko jesteśmy wobec niego za słabi i mizerni.
Za to Ty dzięki swojej bierności jesteś bardziej winny niż smoki ruszające na wojnę walczyć i grabić. – Zakończył dosadnie i wrócił do swojego miejsca w szeregu pełen emocji. Nie spodziewał się, że ta, pewnie niedosłyszana, przemowa tak go poruszy. Będąc już w szeregu doszeptał kolejne wyrzuty pod nosem
– Twój wkład w śmierć nie zaczyna się tam, gdzie zaczynasz interweniować a tam gdzie możesz sięgnąć swoją mocą.. umarłe jaja nie są tylko bólem dla umierającego a również traumą dla zranionej matki.. bogowie są okropni.. – Zamilkł nie mówiąc nawet, którą stronę drogi chciałby obrać. Było to dla niego bez znaczenia; i tak przecież nie był prawdziwie wolny.
Gdy wszyscy już się wypowiedzieli a on wszystko przemyślał, wypowiedział się do wszystkich nawet nie zwracając uwagi na to czy ktoś go słucha czy jego głos zginie w hałasie.
– Czy ta cała rozmowa nie zamienia się przypadkiem w zrzucanie z bogów winy na nas, śmiertelników? – Przerwał na krótką chwilę rozglądając się i śmiejąc pod nosem z treści słów Aterala – Najpierw bóg tłumaczy nam, iż to my jesteśmy winni śmierciom i wojnom, ponieważ sami nie interweniują w nasz świat! Jednocześnie przecież sam zaznaczył, że nie jesteśmy prawdziwie wolni bowiem żadne z nas tu obecnych przecież nie chciało wojny, która się odbyła mimo braku naszej "wolnej" woli. Ma w tym trochę racji. – Pozornie zakończył wypowiedź.
Potrzebował chwili by dobrze ułożyć myśli, które chciał wypowiedzieć. Nie potrzebował na to znów wiele czasu, tyle co dwa wdechy.
– Lecz większość z nas nie jest przecież zła z natury, prawda? Smok, który zabija robi to zwykle z głodu lub przymusu i to, moim zdaniem, uwalnia go od winy. Nakłada ją za to na zmuszającego do mordu lub powodującego głód. Winnym nie jest sam dokonujący zbrodni.. a ten, który do niej doprowadził.
Niekoniecznie musiałby dokonać tu aktywnej czynności. Nie trzeba wydawać polecenia "zabij" by spowodować tragedię. Łowca nie chcący dać mięsa, którego ma nadmiar, matce z pisklętami sam jest winny gdy ona zdecyduje się kogoś zabić dla życia własnych dzieci!
Więc kto jest winny całemu głodu, chorobom, słabości smoczych ciał? Moim zdaniem bogowie, którzy podobno nas stworzyli. – Przerwał i spojrzał wprost na samego boga.
– Ateralarze, sam stwierdziłeś, że różnisz się od czarodzieja iż nie potrzebujesz niczego by stworzyć to co zechcesz. Nie nakarmiłeś więc stada, które z głodu wywołało wojnę mimo, że nie stanowiłoby to dla Ciebie wysiłku. Ty sprowadziłeś śmierć swoim brakiem pomocy, jak zły łowca.
Moim zdaniem, Atelarze, nie jesteśmy winni wojnom bo zrobilibyśmy wszystko by im przeciwdziałać. Współpracą i jednością próbujemy przeciwdziałać światu, będącemu waszym tworem, by do nich nie doprowadzić... tylko jesteśmy wobec niego za słabi i mizerni.
Za to Ty dzięki swojej bierności jesteś bardziej winny niż smoki ruszające na wojnę walczyć i grabić. – Zakończył dosadnie i wrócił do swojego miejsca w szeregu pełen emocji. Nie spodziewał się, że ta, pewnie niedosłyszana, przemowa tak go poruszy. Będąc już w szeregu doszeptał kolejne wyrzuty pod nosem
– Twój wkład w śmierć nie zaczyna się tam, gdzie zaczynasz interweniować a tam gdzie możesz sięgnąć swoją mocą.. umarłe jaja nie są tylko bólem dla umierającego a również traumą dla zranionej matki.. bogowie są okropni.. – Zamilkł nie mówiąc nawet, którą stronę drogi chciałby obrać. Było to dla niego bez znaczenia; i tak przecież nie był prawdziwie wolny.
- 28 lut 2016, 20:53
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Polana
- Odpowiedzi: 731
- Odsłony: 108508
Spojrzał z złością na Piewcę i wybuchnął:
– Mylisz się! Moja obrona była skuteczna jak tylko się zmaterializowała! Nie dałeś szansy jej się sprawdzić więc nie powinieneś się na jej temat! – Był wyraźnie poruszony wymierzoną w jego stronę, jego zdaniem bezpodstawną oceną. Bo w końcu jak to oceniać kogoś po tym co "mogłoby" się stać? Z perspektywy pisklaka było to oburzające.
Dziwny smok z lasu widać umiał magię ale wciąż, zdaniem Bzu, nie posiadał żadnej wyższej mądrości. Najwyraźniej w jakiś sposób ktoś mu przekazał jedynie umiejętność.. bo jakże ktoś o tak odmiennych od Bzu i nierozsądnych poglądach mógłby stworzyć coś tak potężnego jak ta magia? Kilkukrotnie bardzo głośno westchnął próbując zdobyć chwilę by się uspokoić.
– Dziękuję Ci, nieznajomy, za podzielenie się tą wiedzą. Zapewniam Cię, że nie pozostawię jej bez rozwoju. Myślę, że to również odpowiada na pytanie jak pewnie w Twoim otoczeniu się czuję – Co szczególnie niezwykłe w przypadku dumnego pisklaka, w tym miejscu zdobył się nawet na skinięcie głową w stronę nieznajomego. Po tym skręcił kark w stronę drzew chcąc powrócić do swoich własnych zajęć.. lecz w ostatniej chwili się rozmyślił i wrócił do rozmowy.
– Właściwie.. jeżeli nie uznałbyś tego za zbyt intymne pytanie.. zechciałbyś mi opowiedzieć skąd przybywasz? – W głowie malca już zdążyło rozwinąć się w nowym temacie maddary najpospolitsze z nękających go pytań: "Skąd i jak?". A chociaż Opiewający mógł odbierać te słowa jako dziwny gest przyjaznego zainteresowania, to dla Bzu przeszłość Piewcy była aktualnie jedynym tropem powiązanym w jakikolwiek sposób z historią magii.
– Mylisz się! Moja obrona była skuteczna jak tylko się zmaterializowała! Nie dałeś szansy jej się sprawdzić więc nie powinieneś się na jej temat! – Był wyraźnie poruszony wymierzoną w jego stronę, jego zdaniem bezpodstawną oceną. Bo w końcu jak to oceniać kogoś po tym co "mogłoby" się stać? Z perspektywy pisklaka było to oburzające.
Dziwny smok z lasu widać umiał magię ale wciąż, zdaniem Bzu, nie posiadał żadnej wyższej mądrości. Najwyraźniej w jakiś sposób ktoś mu przekazał jedynie umiejętność.. bo jakże ktoś o tak odmiennych od Bzu i nierozsądnych poglądach mógłby stworzyć coś tak potężnego jak ta magia? Kilkukrotnie bardzo głośno westchnął próbując zdobyć chwilę by się uspokoić.
– Dziękuję Ci, nieznajomy, za podzielenie się tą wiedzą. Zapewniam Cię, że nie pozostawię jej bez rozwoju. Myślę, że to również odpowiada na pytanie jak pewnie w Twoim otoczeniu się czuję – Co szczególnie niezwykłe w przypadku dumnego pisklaka, w tym miejscu zdobył się nawet na skinięcie głową w stronę nieznajomego. Po tym skręcił kark w stronę drzew chcąc powrócić do swoich własnych zajęć.. lecz w ostatniej chwili się rozmyślił i wrócił do rozmowy.
– Właściwie.. jeżeli nie uznałbyś tego za zbyt intymne pytanie.. zechciałbyś mi opowiedzieć skąd przybywasz? – W głowie malca już zdążyło rozwinąć się w nowym temacie maddary najpospolitsze z nękających go pytań: "Skąd i jak?". A chociaż Opiewający mógł odbierać te słowa jako dziwny gest przyjaznego zainteresowania, to dla Bzu przeszłość Piewcy była aktualnie jedynym tropem powiązanym w jakikolwiek sposób z historią magii.
- 27 lut 2016, 14:22
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Las
- Odpowiedzi: 631
- Odsłony: 98277
W okolicy niespodziewanie zawitał młody samczyk. Niestrudzonym krokiem przebił się przez śnieg tylko po to by przyjść tutaj i stanąć pomiędzy drzewami.
Opiewający, ten wierszokleta, nauczył Bza walki magicznej. Ale Bez nie miał przecież zamiaru poprzestać na podstawach! Rozejrzał się jeszcze tylko dokoła, sprawdzając, czy nikt go nie widzi. Gdyby mu się coś nie udało... Ostatnie, czego chciał, to żeby go ktoś w jego porażce oglądał!
Przymknął na wpół ślepia, aby pomóc swoim myślom odparować z łba. Każde jego słowo, które mu zaświtało w myślach, wyrzucal prędko, acz ze spokojem, aby zrobić w swoim umyśle miejsce na wyobrażenia, których miało być przecież dużo w tym treningu. Chciał je prowadzić parami – tworzyć atak nakierowany na siebie, a potem i obronę mającą go chronić przed jego własną maddarą...
Zajrzał w głębię. Gdzieś tam płynęła, szumiała ta jego maddara, pstrząc jego wnętrze ubrudzoną błękitem bielą. To jego skupienie pomogło mu uzyskać nad nią kontrolę, aby móc ją później posłać na zewnątrz. Ale to za chwilę. Wpierw wyobrażenia, bo i pierwsze nie musiało być zbyt prędkie.
Bez przygotował sobie we łbie pierwszy z obrazów. Zaczął od czegoś prostego – od przeciętnego, drewnianego kolca. Twór ten miał kształt stożka – o okrągłym, lekko wypukłym dnie mającym niespełna szpon średnicy oraz długości prawie trzech szponów. Jego powierzchnia był matowa, wyraźnie drewniana. Twór był niby gładki, ale jednak występowała na nim ta charakterystyczna faktura drewna, które to Bez ułożył tak, aby pasma drewna układały się wzdłuż figury. W jego myślach, gdy kolec wbije się w jego własny bok, rozbije się dzięki temu na setki drobnych drzazg, które dodatkowo poranią żywą tkankę pod łuskami, a może i nawet trafią w jakieś większe naczynie krwionośne.
Oczyma wyobraźni kolec ostawił się o pół ogona przed jego pyskiem, na takiej samej wysokości, zwrócony swoim czubkiem dokładnie pomiędzy jego nozdrza. Twór zaraz po pojawieniu się nabrał pędu podobnego stalowej kuli, tylko że nakierowanego prosto na smoka, równo i po prostym torze.
Gdy maddara popłynęła by wypełnić twór, smok musiał szybko wytworzyć sobie jakąś obronę.
Jego myśli szybko ulepiły z wyobraźni nieduży krążek o idealnie okrągłym kształcie, płaski z obu stron. Za materiał Bez obrał sobie, uniwersalnie, kamień, gdyż przeciwko fizycznym atakom zwykle dobrze działał. Krąg miał taką średnicę, by sięgać smokowi od obojczyków cztery szpony ponad czubek jego łba. Jego grubość na całej powierzchni miała wynosić około dwóch szponów, na tyle tylko, by kamień nie rozbił się pod impetem uderzenia. Pisklak dodatkowo zadbał, by sam materiał był też odporny na pękania – ulepił krążek z twardego, zbitego i nieruchomego kamienia, o prawie grafitowej barwie. Gdzieniegdzie było tylko widać nierówności typowe dla głazów, a także i kilka przebarwień. Popchnął kolejną część maddary poza swoje ciało, by wlała się w wyobrażenie i obroniła go, nim sam zdąży się zranić.
Kolec rozbił się o tarczę, rozpadając na drzazgi. Bez odetchnął z cichą ulgą.
A więc i kolejny atak i kolejne ćwiczenie! Tym razem może i mniej bezpieczne, ale to jego maddara i może to powstrzymać w każdym momencie. Tym razem twór miał mieć postać bańki, idealnej i kulistej, złożonej z materiału przypominającego szkło. Materiał ten różnił się od zwykłego szkła głównie swoją sprężystością, przypominając raczej twardą gumę niż kruche szkło – bo właśnie tej kruchości smoj chciał uniknąć. Kula była jednak równie przezroczysta i równie twarda, co szkło, mając także identyczny ze szkłem brak przepuszczalności. Smok niezbyt dbał o grubość – oszczędzając swoją maddarę, wyobraził sobie jedynie kilkułuskową warstwę materiału.
Kula w swoim kształcie nie była jednak aż tak oczywista. Samczyk, ustawiając ją tak, by otaczała jego łeb, utworzył u jej podstawy otwór, który miał idealnie wpasowywać się w krzywizny szyi, zachowując jak największą szczelność.
Bańka była tylko początkiem. Wyobraził sobie, że wewnątrz niej powietrze czernieje, tworząc gęsty, pozbawiony tlenu dym, który miał dusić, dławić, a w kontakcie z miękką tkanką oczu i przełyku – wgryzać się weń i ranić smoka niby kwas. Posłał maddarę, by się przelała w twór, jednocześnie przechodząc szybko myślami do wyobrażeń obrony.
Tym razem Bez porwał się na tarczę bardziej... osobistą. Już w międzyczasie, ciągle plotąc z myśli wyobrażenie, kazał maddarze wypłynąć poza jego ciało i działać równocześnie z jego łebkiem. Oczyma wyobraźni oglądał, jak na jego łuskach energia przechodzi momentalnie w materię, pokrywając cały jego łeb i kawałek szyi cienką warstwą – taką może na dwie łuski. Pokrywała ona całe jego ciało aż do podstawy szyi.
Zadbał o jej kształt, aby dokładnie odwzorować nierówności swojego ciała, wszystkie wgłębienia, wypukłości... Pozostawił też tarczę jako materiał przezroczysty, tak samo jak jego atak, ponieważ chciał przezeń widzieć. Materiał ten był też trochę gumowaty i jakby lepki, zdolny do rozciągania, co miało mu zaraz umożliwić uwolnienie się.
Wpierw jednak nadał tarczy dodatkową właściwość – przepuszczalność. Jego ochronna warstwa gumy zakrywała, koniec końców, także jego pysk i nozdrza, mogąc przyczynić się do uduszenia. Wymyślił więc na poczekaniu, że może ona działać także jako filtr trucizny – przepuszczając w obie strony wszystko, oprócz czarnego dymu. To nie mogło jednak wystarczyć, bo powietrze wewnątrz kuli mogło się lada moment skończyć. Bez zaczął więc małymi porcyjkami słać na zewnątrz więcej maddary, która miała dobudować do jego tarczy więcej materii, aby ta mogła się rozszerzyć. Miał nadzieję, że atak może pęknie w tym czasie, ale ten trzymał się twardo. Przynajmniej jego obrona rozszerzyła kulę na tyle, że dopuszczała powietrze.
Smok z irytacją wyciągnął głowę ze swojego tworu przez pochylenie się. Twory zniknęły...
– Może innym razem – burknął sobie pod nosem.
Dodano: 2016-02-26, 14:12[/i] ]
Po chwili jednak zreflektował się i znów sięgnął w głąb po maddarę. Szukał tylko rozgrzewki – dosyć mu było, koniec końców, tych wszystkich niebezpieczeństw! Na spokojnie zamknął ślepia, aby namalować w swoim łbie obraz samego siebie. Zaczął od najważniejszej, najbardziej wyróżniającej się zawsze części smoka – od głowy. Przypomniał sobie swoje odbicie w tafli jeziora, aby odwzorować szczegóły pyska. Wysoko położone nozdrza były ułożone skośnie, widoczne z przodu jako dwa podłużne nacięcia na jego nosie. Nie miał w ich okolocy żadnych chrap czy narośli, ot, były sobie po prostu dziury w pysku. Oczy, rozłożone w proporcjonalnej odległości, były nieduże i były przystrojone lekko zmarszczonymi łukami brwiowymi. Bez pomyślał o bieli białek, o burym kolorze tęczówek i nieprzeniknionej czerni okrągłych źrenic. Tęczówkom nadał jeszcze trochę ich paskowanej faktury, a całe oczy zaszklił lekko, aby odbijały trochę światła, będąc widocznie wilgotnymi. Na łbie nie miał żanych innych ozdób w postaci uszu czy rogów prócz trzech białawych kolców. Pierwszy wyrastał w połowie jego pyska, mając niespełna trzy szpony długości, a ostatni wyrastał z tyłu jego żuchwy, mając już około sześciu szponów. Środkowy miał długość równą średniej swoich sąsiadów. Bez dotknął swoich kolców, aby lepiej sobie wyobrazić ich kształt – wszystkie były w miarę grube, lekko kanciaste na bokach, zaginając się do tyłu w ostry koniec. Ich faktura była zwyczajna – ot, zwykła sucha kość.
Jego myśli przeszły teraz do formowania swojego pyska. Trzymając zamknięte ślepia, przypominał sobie, jak wygląda. Miał lekko wydłużony pysk z widoczną wklęsłością na szczycie, od oczu aż przed nozdrza, po której linia pyska zjeżdżała w dół, kończąc go krągłym, gadzim "dziobem". Boki jego pyska w połowie byly lekko wklęsłe, uwydatniając dodatkowo masywną wypukłość szczęki i nadając mu samczych rysów. Faktycznie wyglądał dużo bardziej pisklęco i miał większe ślepia, trzymając jeszcze młode proporcje, ale w jego umyśle był już dostojnym dorosłym.
Dodał na koniec krągłość czaszki i krzywą szyi, na której rysowały się pod skórą mięśnie i łuki tchawicy. Tam uciął wyobrażenie, tak, jakby ktoś ściął mu łeb i posmarował od dołu czarną farbą, coby nie było widać wnętrza. Pokrył wszystko drobną, trójkątną łuską, drobniejszą i delikatniejszą w okolicy pyska, nozdrzy i oczu, a grubszą i twardszą na szczycie łba, karku, policzkach i przedzie szyi. Każda łuska była w miarę twarda i nakładała się jedna na drugą, niby dachówki, tworząc regularny, przyjemny dla oka wzór. Zgniłozielone łuski były w dotyku trochę śliskawe, prawie jak łuski węża, co nadawało im błysk, a portretowi tradycyjnie gadzi charakter.
Zaczął sączyć maddarę przez swe łuski, aby poczęła materializować twór nieopodal niego. Ustawił swój autoportret zaraz przed swoim nosem, może z trzy szpony dalej, kierując pyskiem portretu w swój pysk. Ustawił iluzję dumnie, pionowo, z lekko uniesionym podbródkiem. Oceniające spojrzenie tworu skierowane było na jego twórcę, jakby smok sam siebie, przez maddarę, oceniał.
A i on, prawdziwy Bez, trzymając ciągle w myślach swoje zaklęcie, obszedł łeb dookoła, faktycznie go oceniając.
Uśmiechnął się do siebie w samozadowoleniu i rozkwiał iluzję, zadowolony z efektów swojego dzisiejszego treningu... i trochę ze swojego wyglądu, choć nie przyznawał się do tego przed sobą.
Dodano: 2016-02-27, 14:22[/i] ]
Teraz był już wystarczająco rozgrzany i zrelaksowany, by móc rozpocząć bardziej destrukcyjną zabawę.
Odetchnął jeszcze, aby uspokoić myśli i na powrót wywiać wszystkie swoje refleksje, które teraz by mu tylko przeszkadzały. Poszukał w sobie maddary. Była już blisko, nie aż tak głęboko. Niedawno jej używał, więc była już zapewne gotowa do wykorzystania.
Już był kolec, była trucizna, więc teraz nasunął mu się na myśl kwas – kolejny z podstawowych czarów. Nie utrudniał sobie i od razu obrał cel: jeden z pobliskich krzaków, zasypanych z lekka śniegiem.
Wpierw w jego głowie powstał obraz zwykłej, regularnej kuli. Jej powierzchnia była idealnie gładka i błyszcząca, głównie ze względu na to, że zawartość znajdowała się w cienkiej jak łuska, wodnej bańce. Nie przekraczała ona średnicą pięciu szponów. Wewnątrz krył się najważniejszy element, gdyż cała ta kula była wypełniona po brzegi kwasem. Substancja ta miała być pod lekkim ciśnieniem, aby po pęknięciu powłoczki rozproszyła się trochę dokoła. Szybka myśl nadała jej właściwości: trochę lepki i gęsty, aby nie spływał ze swego celu zbyt szybko, a w barwie zielonobrązowy i nieprzezroczysty. Oczywiście też równie żrący dla materii organicznej i nieorganicznej, co kwas, którym pluje sam Bez.
Twór Bzu miał się zmaterializować tam i rozprysnąć w dół, na wszystkie strony świata, ale tylko w obrębie krzaku. Smok wyobrażał sobie, jak krople kwasu opadają na gałązki pokryte śniegiem, gdzie syczą i topią zarówno te gałęzie, jak i śnieg.
Bez zaczerpnął maddary ze swej głębi, skrytej pod łuskami, po czym kazał jej ulecieć w przód i zmaterializować atak.
Kiedy krzak faktycznie zaczął lekko parować, a gałązki opadać na ziemię, przeżarte kwasem u podstawy, Bez bez żadnych refleksji przeszedł do kolejnego ataku.
Jego spojrzenie padło tym razem na próchniejący pień po jakimś starym drzewie, którego gatunku Bez nie był w stanie rozpoznać. Nie miało to znaczenia, bo przeznaczeniem tego starocia było zniknąć.
Zamknął oczy by zaprojektować bardziej złożony niż poprzednie, atak. Tym razem postanowił postawić na coś co nie koniecznie musi pojawić się zaraz na przeciwniku a samo go dosięgnie: rozpędzony pocisk. Miał przyjąć formę długiego, ostrego stożka który pomknie z wystarczającą prędkością by wbić się do rdzenia próchna. Sam kolec byłby najwyżej w stanie uszkodzić cel a nie go unicestwić. Miał być też wypełniony w środku bardzo wybuchową substancją, która na skutek gwałtownego wstrząsu, jak na przykład wbicie w drzewo, z opóźnieniem miał eksplodować dużym ciśnieniem. W połączeniu z ciasnym otworem pozostawionym przez długi i cienki środek transportu; samo powietrze powinno rozerwać pniak na kawałki, rozsyłając je po całej okolicy.
Otworzył oczy i wyobraził sobie swój twór pojawiający się bezpośrednio przed sobą i wystrzeliwujący w prost do celu, gdzie wbijał się kilka szponów nad ziemią. Pozostało mu tylko zaczerpnąć maddary i przelać ją w to wyobrażenie by przetestować jego skuteczność.
Pocisk przemknął przez powietrze z głośnym świstem i głuchym uderzeniem zakotwiczył się głęboko w próchnie. Minęły długie dwie sekundy nim głośny huk eksplozji rozszedł się po okolicy, płosząc zimowe ptactwo z okolicznych drzew i zostawiając Bzu z piskiem w uszach. Z nieba zaczęło sypać proszkiem, który jeszcze kilkanaście lat temu był zapewne piękną i młodą sadzonką, pokrywając młodziana nieprzyjemną warstwą brudu.
Bez pomrugał przez chwilę, kichnął i Bez Słowa odszedł w kierunku obozowiska. Nauka skończona.
Opiewający, ten wierszokleta, nauczył Bza walki magicznej. Ale Bez nie miał przecież zamiaru poprzestać na podstawach! Rozejrzał się jeszcze tylko dokoła, sprawdzając, czy nikt go nie widzi. Gdyby mu się coś nie udało... Ostatnie, czego chciał, to żeby go ktoś w jego porażce oglądał!
Przymknął na wpół ślepia, aby pomóc swoim myślom odparować z łba. Każde jego słowo, które mu zaświtało w myślach, wyrzucal prędko, acz ze spokojem, aby zrobić w swoim umyśle miejsce na wyobrażenia, których miało być przecież dużo w tym treningu. Chciał je prowadzić parami – tworzyć atak nakierowany na siebie, a potem i obronę mającą go chronić przed jego własną maddarą...
Zajrzał w głębię. Gdzieś tam płynęła, szumiała ta jego maddara, pstrząc jego wnętrze ubrudzoną błękitem bielą. To jego skupienie pomogło mu uzyskać nad nią kontrolę, aby móc ją później posłać na zewnątrz. Ale to za chwilę. Wpierw wyobrażenia, bo i pierwsze nie musiało być zbyt prędkie.
Bez przygotował sobie we łbie pierwszy z obrazów. Zaczął od czegoś prostego – od przeciętnego, drewnianego kolca. Twór ten miał kształt stożka – o okrągłym, lekko wypukłym dnie mającym niespełna szpon średnicy oraz długości prawie trzech szponów. Jego powierzchnia był matowa, wyraźnie drewniana. Twór był niby gładki, ale jednak występowała na nim ta charakterystyczna faktura drewna, które to Bez ułożył tak, aby pasma drewna układały się wzdłuż figury. W jego myślach, gdy kolec wbije się w jego własny bok, rozbije się dzięki temu na setki drobnych drzazg, które dodatkowo poranią żywą tkankę pod łuskami, a może i nawet trafią w jakieś większe naczynie krwionośne.
Oczyma wyobraźni kolec ostawił się o pół ogona przed jego pyskiem, na takiej samej wysokości, zwrócony swoim czubkiem dokładnie pomiędzy jego nozdrza. Twór zaraz po pojawieniu się nabrał pędu podobnego stalowej kuli, tylko że nakierowanego prosto na smoka, równo i po prostym torze.
Gdy maddara popłynęła by wypełnić twór, smok musiał szybko wytworzyć sobie jakąś obronę.
Jego myśli szybko ulepiły z wyobraźni nieduży krążek o idealnie okrągłym kształcie, płaski z obu stron. Za materiał Bez obrał sobie, uniwersalnie, kamień, gdyż przeciwko fizycznym atakom zwykle dobrze działał. Krąg miał taką średnicę, by sięgać smokowi od obojczyków cztery szpony ponad czubek jego łba. Jego grubość na całej powierzchni miała wynosić około dwóch szponów, na tyle tylko, by kamień nie rozbił się pod impetem uderzenia. Pisklak dodatkowo zadbał, by sam materiał był też odporny na pękania – ulepił krążek z twardego, zbitego i nieruchomego kamienia, o prawie grafitowej barwie. Gdzieniegdzie było tylko widać nierówności typowe dla głazów, a także i kilka przebarwień. Popchnął kolejną część maddary poza swoje ciało, by wlała się w wyobrażenie i obroniła go, nim sam zdąży się zranić.
Kolec rozbił się o tarczę, rozpadając na drzazgi. Bez odetchnął z cichą ulgą.
A więc i kolejny atak i kolejne ćwiczenie! Tym razem może i mniej bezpieczne, ale to jego maddara i może to powstrzymać w każdym momencie. Tym razem twór miał mieć postać bańki, idealnej i kulistej, złożonej z materiału przypominającego szkło. Materiał ten różnił się od zwykłego szkła głównie swoją sprężystością, przypominając raczej twardą gumę niż kruche szkło – bo właśnie tej kruchości smoj chciał uniknąć. Kula była jednak równie przezroczysta i równie twarda, co szkło, mając także identyczny ze szkłem brak przepuszczalności. Smok niezbyt dbał o grubość – oszczędzając swoją maddarę, wyobraził sobie jedynie kilkułuskową warstwę materiału.
Kula w swoim kształcie nie była jednak aż tak oczywista. Samczyk, ustawiając ją tak, by otaczała jego łeb, utworzył u jej podstawy otwór, który miał idealnie wpasowywać się w krzywizny szyi, zachowując jak największą szczelność.
Bańka była tylko początkiem. Wyobraził sobie, że wewnątrz niej powietrze czernieje, tworząc gęsty, pozbawiony tlenu dym, który miał dusić, dławić, a w kontakcie z miękką tkanką oczu i przełyku – wgryzać się weń i ranić smoka niby kwas. Posłał maddarę, by się przelała w twór, jednocześnie przechodząc szybko myślami do wyobrażeń obrony.
Tym razem Bez porwał się na tarczę bardziej... osobistą. Już w międzyczasie, ciągle plotąc z myśli wyobrażenie, kazał maddarze wypłynąć poza jego ciało i działać równocześnie z jego łebkiem. Oczyma wyobraźni oglądał, jak na jego łuskach energia przechodzi momentalnie w materię, pokrywając cały jego łeb i kawałek szyi cienką warstwą – taką może na dwie łuski. Pokrywała ona całe jego ciało aż do podstawy szyi.
Zadbał o jej kształt, aby dokładnie odwzorować nierówności swojego ciała, wszystkie wgłębienia, wypukłości... Pozostawił też tarczę jako materiał przezroczysty, tak samo jak jego atak, ponieważ chciał przezeń widzieć. Materiał ten był też trochę gumowaty i jakby lepki, zdolny do rozciągania, co miało mu zaraz umożliwić uwolnienie się.
Wpierw jednak nadał tarczy dodatkową właściwość – przepuszczalność. Jego ochronna warstwa gumy zakrywała, koniec końców, także jego pysk i nozdrza, mogąc przyczynić się do uduszenia. Wymyślił więc na poczekaniu, że może ona działać także jako filtr trucizny – przepuszczając w obie strony wszystko, oprócz czarnego dymu. To nie mogło jednak wystarczyć, bo powietrze wewnątrz kuli mogło się lada moment skończyć. Bez zaczął więc małymi porcyjkami słać na zewnątrz więcej maddary, która miała dobudować do jego tarczy więcej materii, aby ta mogła się rozszerzyć. Miał nadzieję, że atak może pęknie w tym czasie, ale ten trzymał się twardo. Przynajmniej jego obrona rozszerzyła kulę na tyle, że dopuszczała powietrze.
Smok z irytacją wyciągnął głowę ze swojego tworu przez pochylenie się. Twory zniknęły...
– Może innym razem – burknął sobie pod nosem.
Dodano: 2016-02-26, 14:12[/i] ]
Po chwili jednak zreflektował się i znów sięgnął w głąb po maddarę. Szukał tylko rozgrzewki – dosyć mu było, koniec końców, tych wszystkich niebezpieczeństw! Na spokojnie zamknął ślepia, aby namalować w swoim łbie obraz samego siebie. Zaczął od najważniejszej, najbardziej wyróżniającej się zawsze części smoka – od głowy. Przypomniał sobie swoje odbicie w tafli jeziora, aby odwzorować szczegóły pyska. Wysoko położone nozdrza były ułożone skośnie, widoczne z przodu jako dwa podłużne nacięcia na jego nosie. Nie miał w ich okolocy żadnych chrap czy narośli, ot, były sobie po prostu dziury w pysku. Oczy, rozłożone w proporcjonalnej odległości, były nieduże i były przystrojone lekko zmarszczonymi łukami brwiowymi. Bez pomyślał o bieli białek, o burym kolorze tęczówek i nieprzeniknionej czerni okrągłych źrenic. Tęczówkom nadał jeszcze trochę ich paskowanej faktury, a całe oczy zaszklił lekko, aby odbijały trochę światła, będąc widocznie wilgotnymi. Na łbie nie miał żanych innych ozdób w postaci uszu czy rogów prócz trzech białawych kolców. Pierwszy wyrastał w połowie jego pyska, mając niespełna trzy szpony długości, a ostatni wyrastał z tyłu jego żuchwy, mając już około sześciu szponów. Środkowy miał długość równą średniej swoich sąsiadów. Bez dotknął swoich kolców, aby lepiej sobie wyobrazić ich kształt – wszystkie były w miarę grube, lekko kanciaste na bokach, zaginając się do tyłu w ostry koniec. Ich faktura była zwyczajna – ot, zwykła sucha kość.
Jego myśli przeszły teraz do formowania swojego pyska. Trzymając zamknięte ślepia, przypominał sobie, jak wygląda. Miał lekko wydłużony pysk z widoczną wklęsłością na szczycie, od oczu aż przed nozdrza, po której linia pyska zjeżdżała w dół, kończąc go krągłym, gadzim "dziobem". Boki jego pyska w połowie byly lekko wklęsłe, uwydatniając dodatkowo masywną wypukłość szczęki i nadając mu samczych rysów. Faktycznie wyglądał dużo bardziej pisklęco i miał większe ślepia, trzymając jeszcze młode proporcje, ale w jego umyśle był już dostojnym dorosłym.
Dodał na koniec krągłość czaszki i krzywą szyi, na której rysowały się pod skórą mięśnie i łuki tchawicy. Tam uciął wyobrażenie, tak, jakby ktoś ściął mu łeb i posmarował od dołu czarną farbą, coby nie było widać wnętrza. Pokrył wszystko drobną, trójkątną łuską, drobniejszą i delikatniejszą w okolicy pyska, nozdrzy i oczu, a grubszą i twardszą na szczycie łba, karku, policzkach i przedzie szyi. Każda łuska była w miarę twarda i nakładała się jedna na drugą, niby dachówki, tworząc regularny, przyjemny dla oka wzór. Zgniłozielone łuski były w dotyku trochę śliskawe, prawie jak łuski węża, co nadawało im błysk, a portretowi tradycyjnie gadzi charakter.
Zaczął sączyć maddarę przez swe łuski, aby poczęła materializować twór nieopodal niego. Ustawił swój autoportret zaraz przed swoim nosem, może z trzy szpony dalej, kierując pyskiem portretu w swój pysk. Ustawił iluzję dumnie, pionowo, z lekko uniesionym podbródkiem. Oceniające spojrzenie tworu skierowane było na jego twórcę, jakby smok sam siebie, przez maddarę, oceniał.
A i on, prawdziwy Bez, trzymając ciągle w myślach swoje zaklęcie, obszedł łeb dookoła, faktycznie go oceniając.
Uśmiechnął się do siebie w samozadowoleniu i rozkwiał iluzję, zadowolony z efektów swojego dzisiejszego treningu... i trochę ze swojego wyglądu, choć nie przyznawał się do tego przed sobą.
Dodano: 2016-02-27, 14:22[/i] ]
Teraz był już wystarczająco rozgrzany i zrelaksowany, by móc rozpocząć bardziej destrukcyjną zabawę.
Odetchnął jeszcze, aby uspokoić myśli i na powrót wywiać wszystkie swoje refleksje, które teraz by mu tylko przeszkadzały. Poszukał w sobie maddary. Była już blisko, nie aż tak głęboko. Niedawno jej używał, więc była już zapewne gotowa do wykorzystania.
Już był kolec, była trucizna, więc teraz nasunął mu się na myśl kwas – kolejny z podstawowych czarów. Nie utrudniał sobie i od razu obrał cel: jeden z pobliskich krzaków, zasypanych z lekka śniegiem.
Wpierw w jego głowie powstał obraz zwykłej, regularnej kuli. Jej powierzchnia była idealnie gładka i błyszcząca, głównie ze względu na to, że zawartość znajdowała się w cienkiej jak łuska, wodnej bańce. Nie przekraczała ona średnicą pięciu szponów. Wewnątrz krył się najważniejszy element, gdyż cała ta kula była wypełniona po brzegi kwasem. Substancja ta miała być pod lekkim ciśnieniem, aby po pęknięciu powłoczki rozproszyła się trochę dokoła. Szybka myśl nadała jej właściwości: trochę lepki i gęsty, aby nie spływał ze swego celu zbyt szybko, a w barwie zielonobrązowy i nieprzezroczysty. Oczywiście też równie żrący dla materii organicznej i nieorganicznej, co kwas, którym pluje sam Bez.
Twór Bzu miał się zmaterializować tam i rozprysnąć w dół, na wszystkie strony świata, ale tylko w obrębie krzaku. Smok wyobrażał sobie, jak krople kwasu opadają na gałązki pokryte śniegiem, gdzie syczą i topią zarówno te gałęzie, jak i śnieg.
Bez zaczerpnął maddary ze swej głębi, skrytej pod łuskami, po czym kazał jej ulecieć w przód i zmaterializować atak.
Kiedy krzak faktycznie zaczął lekko parować, a gałązki opadać na ziemię, przeżarte kwasem u podstawy, Bez bez żadnych refleksji przeszedł do kolejnego ataku.
Jego spojrzenie padło tym razem na próchniejący pień po jakimś starym drzewie, którego gatunku Bez nie był w stanie rozpoznać. Nie miało to znaczenia, bo przeznaczeniem tego starocia było zniknąć.
Zamknął oczy by zaprojektować bardziej złożony niż poprzednie, atak. Tym razem postanowił postawić na coś co nie koniecznie musi pojawić się zaraz na przeciwniku a samo go dosięgnie: rozpędzony pocisk. Miał przyjąć formę długiego, ostrego stożka który pomknie z wystarczającą prędkością by wbić się do rdzenia próchna. Sam kolec byłby najwyżej w stanie uszkodzić cel a nie go unicestwić. Miał być też wypełniony w środku bardzo wybuchową substancją, która na skutek gwałtownego wstrząsu, jak na przykład wbicie w drzewo, z opóźnieniem miał eksplodować dużym ciśnieniem. W połączeniu z ciasnym otworem pozostawionym przez długi i cienki środek transportu; samo powietrze powinno rozerwać pniak na kawałki, rozsyłając je po całej okolicy.
Otworzył oczy i wyobraził sobie swój twór pojawiający się bezpośrednio przed sobą i wystrzeliwujący w prost do celu, gdzie wbijał się kilka szponów nad ziemią. Pozostało mu tylko zaczerpnąć maddary i przelać ją w to wyobrażenie by przetestować jego skuteczność.
Pocisk przemknął przez powietrze z głośnym świstem i głuchym uderzeniem zakotwiczył się głęboko w próchnie. Minęły długie dwie sekundy nim głośny huk eksplozji rozszedł się po okolicy, płosząc zimowe ptactwo z okolicznych drzew i zostawiając Bzu z piskiem w uszach. Z nieba zaczęło sypać proszkiem, który jeszcze kilkanaście lat temu był zapewne piękną i młodą sadzonką, pokrywając młodziana nieprzyjemną warstwą brudu.
Bez pomrugał przez chwilę, kichnął i Bez Słowa odszedł w kierunku obozowiska. Nauka skończona.
- 26 lut 2016, 8:49
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Polana
- Odpowiedzi: 767
- Odsłony: 107626
Bez przestał już biegać, zamiast tego siedząc koło odsłoniętego kawałka ziemi i entuzjastycznie robiąc szponem w piasku poopisywane grafy przedstawiające powiązania w boskiej rodzinie i stadach. Wszystko to było tak skomplikowane, że nawet na rysunku mnogość kresek przytłaczała młodego smoka. Z drugiej strony takie przytłoczenie było najwyraźniej bardzo przyjemnym i pożądanym przez Bez uczuciem, bowiem z każdą odpowiedzią nakręcał się jeszcze bardziej.
Jeszcze raz przyjrzał się dokładnie wykresowi doszukując się w nim jakiegoś brakującego elementu. Po jego bardzo otwartym i emocjonalnym w danej chwili zachowaniu można było z łatwością dostrzec moment gdy dokonał tego przełomu myślowego wskazującego mu co powinien dodać do swoich notatek.
– A jak zwykłe smoki nawiązują interakcje z bogami? Czy są oni całkiem nieosiągalni dla śmiertelników?
Jeszcze raz przyjrzał się dokładnie wykresowi doszukując się w nim jakiegoś brakującego elementu. Po jego bardzo otwartym i emocjonalnym w danej chwili zachowaniu można było z łatwością dostrzec moment gdy dokonał tego przełomu myślowego wskazującego mu co powinien dodać do swoich notatek.
– A jak zwykłe smoki nawiązują interakcje z bogami? Czy są oni całkiem nieosiągalni dla śmiertelników?
- 26 lut 2016, 8:31
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Polana
- Odpowiedzi: 767
- Odsłony: 107626
Móżdżek malca zaczynał powoli się kotłować. Wiedział, że bogów jest wiele ale nie miał pojęcia, iż aż TAK wiele by można ich było dzielić na kategorie! Nie miał za to problemu pogodzić się z faktem, że nie wszyscy mają swoje stada i iż wiara jego rodziców jest odrębna od wiary wolnych stad.
Z emocji musiał się podnieść i zrobić kilka okrążeń dookoła Wiecznego. Znów, jak po poprzednim pytaniu, pogrążył się głęboko w zastanowieniu. Nie chciał marnować płuc na próżne pytania ale opowiadanie uzdrowiciela bywało miejscami tak ogólne, że kolejne odpowiedzi tylko zwiększały pulę rzeczy, które Bez chciał wiedzieć zamiast ją ograniczać.
Musząc wreszcie podjąć decyzję, cienisty zdecydował się zapytać o to co padło najpóźniej:
– Co masz na myśli mówiąc, że nie wszyscy bogowie są tacy sami? – To było jedno z najogólniejszych zdań rzuconych do Bzu przez Ukojenie. Nie dziwne, że akurat je za cel obrał sobie teraz dociekliwy młodzian.
Z emocji musiał się podnieść i zrobić kilka okrążeń dookoła Wiecznego. Znów, jak po poprzednim pytaniu, pogrążył się głęboko w zastanowieniu. Nie chciał marnować płuc na próżne pytania ale opowiadanie uzdrowiciela bywało miejscami tak ogólne, że kolejne odpowiedzi tylko zwiększały pulę rzeczy, które Bez chciał wiedzieć zamiast ją ograniczać.
Musząc wreszcie podjąć decyzję, cienisty zdecydował się zapytać o to co padło najpóźniej:
– Co masz na myśli mówiąc, że nie wszyscy bogowie są tacy sami? – To było jedno z najogólniejszych zdań rzuconych do Bzu przez Ukojenie. Nie dziwne, że akurat je za cel obrał sobie teraz dociekliwy młodzian.
- 26 lut 2016, 8:17
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Polana
- Odpowiedzi: 767
- Odsłony: 107626
Bez z dużym skupieniem słuchał wywodu Ukojenia, nie spuszczając go nawet na moment z ślepi. Wypowiedzi uzdrowiciela towarzyszyła szeroka gama mimiki pisklaka, w którym takie opowiadanie wywoływało jeszcze większe emocje niż walka przed chwilą.
Gdy Wieczny skończył mówić nastało kilka długich chwil ciszy podczas gdy Bez analizował i trawił informacje, odruchowo grzebiąc szponem w zmarzniętej ziemi. Analizował dane i szukał w nich zależności a także starał się podzielić je na pewne i niepotwierdzone domysły.
– Więc każde stado ma swojego patrona wśród bogów wolnych stad? Czy każdy bóg ma swoje stado pod opieką? – zapytał o to co w tym momencie najbardziej zaciekawiło. Z nieukrywanym entuzjazmem wpatrywał się w Wiecznego z niecierpliwością.
Gdy Wieczny skończył mówić nastało kilka długich chwil ciszy podczas gdy Bez analizował i trawił informacje, odruchowo grzebiąc szponem w zmarzniętej ziemi. Analizował dane i szukał w nich zależności a także starał się podzielić je na pewne i niepotwierdzone domysły.
– Więc każde stado ma swojego patrona wśród bogów wolnych stad? Czy każdy bóg ma swoje stado pod opieką? – zapytał o to co w tym momencie najbardziej zaciekawiło. Z nieukrywanym entuzjazmem wpatrywał się w Wiecznego z niecierpliwością.
- 26 lut 2016, 6:12
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Polana
- Odpowiedzi: 767
- Odsłony: 107626
Gdy udało mu się wykonywać pierwsze punkty planu, tudzież skok pomiędzy łapy i ślizg pod brzuchem; nadzieje Bzu gwałtownie rosły. Gdy tylko wyślizgnął się spod masywnego cielska samca, natychmiast obniżył się szykując do skoku i gdyby nie szczęście nie dostrzegłby kątem ślepia zmierzającego w jego stronę ogonowi. "Szlag by to, nie pomyślałem o tym" zaklął w duchu. Przez ułamek sekundy, który w normalnej walce mógłby kosztować go zwycięstwo lub nawet życie, nie miał pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji; z jednej strony zbliżał się w jego kierunku kolczasty ogon. Z drugiej znajdował się sam właściciel; Shiro. W desperackim ruchu pisklak postanowił zanurkować znów pod łapy wodnego, gdzie ogon w żaden sposób nie mógłby go dosięgnąć. Czasem jednak opłaca się być mniejszym.
Z dużą dawką ulgi przyjął do wiadomości koniec treningu. Nie ukrywał swoją postawą, że nie lubi fizycznych atrakcji jak ta walka. Nie była też tajemnicą satysfakcja jaką czerpał z ukończenia nauki i opanowania jednej z podstawowych umiejętności smoczych stad. To była właściwie ostatnia, która powstrzymywała go przed ruszeniem na polowania.
Odszedł na dwa,trzy ogony od Wiecznego i padł wymęczony na ziemi. Głęboko i ciężko oddychał odzyskując deficyt energii, który stworzył intensywnym wysiłkiem sprzed chwili. Przeleżawszy tak kilka minut zdecydował się przerwać ciszę pytaniem do będącego wciąż w okolicy samca.
– Opowiedziałbyś mi o stadach i bogach? – Przemawiała przez niego nadzieja, że w końcu jakiś starszy smok odpowie mu na serię podstawowych pytań o folklor, które go męczyły. Sam Bez nie był zbyt socjalnym smokiem więc miał problemy z zapamiętaniem takich oczywistych informacji jak to jakie są stada i bogowie czy jak funkcjonują. A Wieczny był przecież uzdrowicielem, który jak żaden inny smok musiał mieć szeroki wachlarz wiedzy w swoim umyśle.
Z dużą dawką ulgi przyjął do wiadomości koniec treningu. Nie ukrywał swoją postawą, że nie lubi fizycznych atrakcji jak ta walka. Nie była też tajemnicą satysfakcja jaką czerpał z ukończenia nauki i opanowania jednej z podstawowych umiejętności smoczych stad. To była właściwie ostatnia, która powstrzymywała go przed ruszeniem na polowania.
Odszedł na dwa,trzy ogony od Wiecznego i padł wymęczony na ziemi. Głęboko i ciężko oddychał odzyskując deficyt energii, który stworzył intensywnym wysiłkiem sprzed chwili. Przeleżawszy tak kilka minut zdecydował się przerwać ciszę pytaniem do będącego wciąż w okolicy samca.
– Opowiedziałbyś mi o stadach i bogach? – Przemawiała przez niego nadzieja, że w końcu jakiś starszy smok odpowie mu na serię podstawowych pytań o folklor, które go męczyły. Sam Bez nie był zbyt socjalnym smokiem więc miał problemy z zapamiętaniem takich oczywistych informacji jak to jakie są stada i bogowie czy jak funkcjonują. A Wieczny był przecież uzdrowicielem, który jak żaden inny smok musiał mieć szeroki wachlarz wiedzy w swoim umyśle.












