Znaleziono 25 wyników

autor: Rozwichrzony Kolec
22 paź 2025, 23:29
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

Dreszcz ustąpił, wystraszony rosnącym uśmiechem Kezien. Mroczny był to uśmiech; Gniewne, mściwe myśli kłębiły się tuż pod jego powierzchnią, niemal trzaskając czarnymi iskrami przemocy, gotującej oranż pauzrów do boju.
Ĉielo dał się jednak zwieść pozorom. Gdy łagodny komplement i kuksaniec skrzydłem otarły się o jego postrzeganie, odskoczył na bok w zachęcie do swawoli z piskiem uciechy, ale zaraz wyrównał do szeregu sierżant Srogopiórej. Skoczny krok wyrywał mu się pomimo najszczerszych intencji zachowania rezonu, raz za razem przecząc słowom siostry – nie tak się zachowuje dziecko, które potrzebuje opieki wiecznie markotnego ojca! Nawet jeśli mógł to być przejaw próżnej nadziei i jeden z wielu symptomów wyparcia.
– Tylko nie przegadaj go jak tego, no... Pojętnego! Tak się zstraszył, że uciek gdzie raki zimują! – wyskoczył na przód i podbił się prawie do pionu, marszcząc groźnie rozwarty pyszczek i wyciągając rozcapierzone pazurki, jak niedźwiedź broniący terytorium – Raaaar! – opadł i zrównał krok – Taka straszna byłaś, aż sam chciałem uciekać! Jak tatcie tak pokażesz, to jeszcze do dziadka z płaczem pobiegnie!

To prawda, powinien przestać idolizować starszą siostrę. Może przyjdzie to z czasem, ale na chwilę obecną Barwy i Keizen nagrodzili go atencją i opieką, której poskąpiła mu reszta świata, a gdy okno otwarte na horyzont smoków z innych stad zostało zamknięte z trzaskiem, nie ma gdzie indziej się podziać. Na relację równości trzeba będzie zapracować i Ĉielo czuł, że próba wyłamania się z rusztowania hierarchii będzie kosztować go bardzo, bardzo wiele.
– D-dobrze, będę stawiał na siebie. – Mruknął niepewnie – Ale nie do końca wiem, co to znaczy... Jak powinienem stawiać na siebie, skoro mam rodzinę, na którą też muszę stawiać? – ze setek konceptów, których znaczenie mogły mu przychodzić z trudem, akurat egoizm był tym, którego nie rozumiał – Bo dziadek akurat bardzo dużo stawia na rodzinę! I ty też, jak przyszłaś mnie chronić. O rety... – Skoczny krok wygładził się do osowiałego marszu, gdy zwiesił łepek w zawiedzeniu. – Ale to wracajmy już do domu. Trochę zaczyna być mi zimno po skakaniu w jez-jeziorze.

  • :: Srogopióra ::

// Aprobuję [zt], jak chcesz, to można uznać, że odeszli w stronę zachodzącego słońca, czy coś
autor: Rozwichrzony Kolec
03 paź 2025, 16:12
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

– A ty zawsze będziesz moją ulubioną starszą siostrą – blady uśmiech przebił się przez plamę bordo.
Przyjął przysięgę z wdzięcznością. Chciałby wyrosnąć na szanowanego smoka, ale to wymagało trochę czasu i wysiłku, a emocje wchodziły mu za każdym razem w drogę. Potrzebował kogoś na czym mógłby się oprzeć, kogoś, kto wyprostuje bicz wewnętrznego rozgardiaszu, wręczy mu go w łapę i pozwoli mu nim chłostać trudności, zamiast samego siebie.
Keizen stawała się z każdą chwilą taką osobą.
Prawda, miał ojca i dziadka, ale nie ważne jak mocno ich kochał i uwielbiał, nie byli w stanie ofiarować mu tego co Obłudna. Ojciec był świadectwem, że niezależnie co się dzieje, można jakoś wyślizgnąć się z labiryntu oczekiwań i wyjść na swoje; Ciriioh dawał jasno do zrozumienia, że niezależnie od przeciwności losu, uśmiech zawsze rozgoni chmury – ale to była tylko jedna strona monety, bo nawet jeśli znajdziesz w sobie wewnętrzne światło by tańczyć w deszczu, nadal przemokniesz do suchej nitki.

– Mhm! – plimknął we wdzięczności, przytakując dziarskiemu planowi czteroskrzydłej – To porozmawiaj z nim jak najszybciej, bo ja już wiem jak umalować ten pomnik i nie będę długo czekał! Będziemy potrzebować dużo czerwonej farby, dużo białej i trochę... Hej, a może inaczej, co gdybyśmy domalowali temu pomnikowi ubarwienie Łaknącego? Wiesz, to takie, no, poe-poetyckie! Że cokolwiek tamten smok zrobił, teraz jest częścią taty... Eee... – zawiesił się, gubiąc myśl. Myślenie było jeszcze takie trudne-e-e...

  Dał się ściągnąć na ziemię bez najmniejszego oporu. Speszył i skulił pod twardym wzrokiem ohrowych tęczówek, ale po chwili wyprostował się z determinacją i lustrzanie nabrał ciemnego, adamantowego wigoru.
– Nigdy. – Przyrzekł z uczuciem, choć zachwiał się momentalnie, szukając myśli w tafli jeziora – Ale... Tylko z rodziną. Z rodziną mogę prawda? – zapytał, świecącymi nagle ślepiami wracając na siostrę – Bo rodzinę mam w sumie fajną! Ale w niej nie ma żadnego nie-rozsądnego górskiego, tak? Czy jest? Bo ja chyba nie chcę, żeby był, już jeden górski smok zrobił tacie straszne rzeczy z serduszkiem, a jak będzie ich więcej? – zakończył z dreszczem.


  • :: Srogopióra ::
autor: Rozwichrzony Kolec
02 paź 2025, 16:55
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 681
Odsłony: 94756

Samotny pagórek

Słowa mają moc; Nazwij rzecz, a masz ją pod kontrolą. Bądź pierwszym, który rozpowszechni kłamstwo i patrz jak masy skłaniają głowy, pieczołowicie dopisują niewiarygodne do kajetu codzienności, a zanim uczciwi zdążą donieść garść rzetelnych dowodów, kolejna plotka przytłacza mozolną maszynę weryfikacji. Afera goni aferę. Linie się zamazują, powstają półprawdy, niedopowiedzenia, a czego się nie zweryfikowało na czas, zostaje dodane do rosnącego długu historii.
Ale w ten sam sposób powstają piękne opowieści! Ballady o odległych krainach, legendy o bohaterskich czynach, czy niemożliwych dokonaniach, na mapie wyłaniają się nawiedzone bagna, krąg kamieni zaczyna być portalem do mistycznych krain. Czego się w końcu nie wyolbrzymi, by zobaczyć uśmiech dziecka? Ĉielo uwierzyłby we wszystko i to cud, że nikt jeszcze nie wykorzystał naiwnego umysłu pisklęcia. W końcu to był ten czas, by biegać w nieznane, tak jak to robił Koszmarny – teraz zadrapania, złamania, rozkrwawiony nos się goją jak na psie, więc czemu by nie spędzić tych chwil na kształtowaniu wyobraźni, ćwiczeniu koordynacji, czy socjalizacji?
  Ĉielo spędzał ten czas najwyraźniej na mordowaniu obcych mglistych.
Nie zdążył jeszcze schować języka za klatkę zębów, zanim jego śmiertelny pocałunek nie odniósł efektu. Olbrzym padł w agoni, równie nagle, co zadziorna mina pisklęcia szczezła w panikę.
– C-co? Koszmarny! Hej, Koszmarny! Ja nie chciałem! Proszę obudź się! – oparł się łapkami na piersi mglistego, szturchając go.
Polizał się prędko w bark, sprawdzając czy rzeczywiście jest trujący. Raz, drugi, trzeci – nic.
Czyli to nie jego wina?
Na tym przebłysk geniuszu się skończył, bo nie biorąc pod uwagę niewrażliwości na własne toksyny, zaczął go lizać po wszystkim co wpadło w zasięg mordki: skrzydle, boku, nasadzie szyi, łapie, w dobrodusznej wierze, że może go wyleczyć z czegokolwiek, co mu dolegało.
– Talima! Biegnij – liz – Po – liz – tatę! – Liz – Koszmarnemu – liz – bratu Perły – liz – coś się chyba – liz – stało!
Nie zwrócił nawet uwagi na piekący coraz bardziej w paszczy gorzko-kwaśny posmak. To był nagły wypadek! Jak mógł się przejmować czymś tak banalnym jak zły smak?
Liz.


  • :: Koszmarny Kolec ::
autor: Rozwichrzony Kolec
13 wrz 2025, 17:50
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

Dotyk pocieszenia był dokładnie tym, czego potrzebował. Nadzieja zadrgała w owiniętej wokół łapek bordowej kicie i choć nie chciał tego okazywać, nie kontrolował w pełni nagłej ulgi która spłynęła po jego ściśniętych trzewiach. Tym prostym gestem i przebijającymi woal dekadentyzmu prawdami, Kezenerzaxai uświadomiła mu, że Ĉielo nie jest tylko rodowym majątkiem do okazywania, zastawiania i handlowania wedle życzeń magnata; w jakiś niepojęty sposób pokazała mu, że przynależy do tej rodziny, jest jej częścią, ale z własną wolą i siłą sprawczą.
– To obiecaj, że nigdy mnie nie umrzesz – zażądał niespodziewanie twardo. Zaraz się poprawił – Będę najwięksiekszym smokiem ze wszystkich stad, ale obiecaj mi że na ceremoni na wojownika będziesz pierwsza mi pogratulować.
Mówiąc szczerze, nie wiedział kim będzie w przyszłości. Nie chciał jednak zawieść siostry. Wojownik?... Wojownik musiał walczyć, czyli musiał krzywdzić, ale wojownik również bronił innych, bronił stada, bronił rodziny. Może dlatego dalej płochliwie odwracał wzrok od jej mocnego spojrzenia, bo walczył teraz z własnymi przysięgami, które opuszczały jego pysk szybciej niż był w stanie je dobrze przemyśleć. Jeszcze chwilę temu przysięgał, że będzie przyjacielem wszystkich smoków, ale jak mógł być przyjacielem kogoś, kogo musiał skrzywdzić?
A jednak brzmiało to dobrze, ponieważ brzmiało to jak działanie. Jak kwintesencja siostry, która mocną łapą rozdzielała dobre od złego i zawsze maszerowała w słusznej sprawie.
  Podniósł roziskrzone złotem ślepia ku płonącemu ołtarzowi determinacji, jakim była dla niego teraz lico Obłudnej.
– Tata ma ten głupi pomnik przed grotą, przez który jest ciągle taki smutny. Myślisz, że jakbyśmy ukradli dziadkowi trochę farb i pomalowali ten pomnik na jaskrawe kolory, to tatę by trochę otrz--otrzeźwiło? – blady, krnąbry uśmieszek wyginął zieloną mordkę.
Całkowite odwrócenie się rodziny samej sobie było dla pisklęcia jeszcze nie wpełni namacalnym konceptem, ale kusiła go wizja zrobienia ojcu psikusa, jako takiego zalążka manifesto, sygnału, że łódź żałobna Łaknącego zaczęła grzęznać w delcie przeszłości, tuż przed wypłynięciem rozgrzewające słońce otwartego morza.
  Zasypano go za dużą lawiną sprzecznych uczuć, żeby mógł unikać czegokolwiek więcej. Wybauszył tylko bezradnie patrzałki, kiedy oparcie ziemia nagle ustąpiło, ale galopujące serduszko uspokoił pierzasty grzbiet Keizen.
– Jesteś najfajniejsza, siostra! – Zaoponował pociesznie znad barku jej skrzydła, moszcząc się wygodnie – To co robimy? Idziemy tacie pomalować pomnik? – ciepły uśmiech wreszcie rozbudził bordowy nosek, który wtulił się na chwilę między płomieniste pióra i fuknął zaczepnie – Nie, wiem! Jak mam być najlepsiejszym smokiem, to muszę trenować! Pokażesz mi jak trenować?!


  • :: Srogopióra ::
autor: Rozwichrzony Kolec
11 wrz 2025, 20:49
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 681
Odsłony: 94756

Samotny pagórek

Ignorantia legis non excusat – nieznajomość prawa nie usprawiedliwa, ale jednak na głupotę dzieci przymyka się oko. Ono nie wiedziało co robi, to tylko dziecko, wyrośnie z tego: wszystko magiczne formułki przekrzykujące literę prawa i stawiajace prawo natury jako nadrzędne nad innymi. A jeśli dziecko zabije inne dziecko przypadkiem, co wtedy? Czy to rodzic powinien brać odpowiedzialność za czyny latorośli? Ale jaka w tym sprawiedliwość, jak udowotnić powinowactwio rodzica w zbrodni, który zrobił wszystko w jego mocy by dobrze wychować, ale jednak jakiś nieznana cząstka wzięła górę nad dobrymi intencjami?
Czasem dwójka fąfli umknie nadzorowi i pobiegnie do lasu, a wróci tylko jedno z nich. Lament matki będzie głuchy dla obcych uszu. W końcu tylko bawili się, gdy wbiegali na urwisko, tylko bawili się, gdy obrzucali się śnieżkami z ukrytym weń kamieniami, tylko bawili się, gdy jedno zaciągnęło drugiego do urwisowego podtapiania w jeziorze.
Czy to dlatego powstały wierzenia w nadprzyrodzone i w nadnaturalne?

Ĉielo zawdzięczał temu nadzorowi wszystko, ale jego świat był inny. Niewiele było w nim rówieśników, więcej było autorytetów, takich prawdziwych i takich wymuszonych.
  Jedzenie włochatych... Ochoczy uśmiech małego na to stał się niepewny, odważny wzrok rozbiegl się po plamach umaszczenia przybylca. Gdy beknął, szyja młodego dygnęła do tyłu w obawie. Nie w niesmaku, właśnie w obawie, kiedy wzrok podążał za powoli wirującym ku ziemi piórkiem, tak bardzo przypominającym upierzenie dziadka. Bordowe pazurki wczepiły się mocno w grunt, ale nie wycofał się, nawet kiedy odór przeszłych posiłków otulił go lepką membraną. Wstrzymał tylko oddech, trzymając napięty ogon w ryzach.
Śnieg? – plimknął uprzejmie, jakby na odwrócenie uwagi.
Okraszenie rozmówcy tą serią pytań o imię nagle wydało się zbyteczne, kiedy na jego oczach samiec okaleczył się i bez przerwy na ukłucie bólu podał mu trofeum. Przyjął je pieczołowicie pyszczkiem i nie odrywając wzroku od Koszmarnego ułożył na łapkach, coraz usilniej walcząc z rosnącym uczuciem zagrożenia. Sam się przecież wręcz wprosił w miazmatyczne objęcia brązowo-żółtego smoka, sam wślizgnął się pomiędzy pazury dwóch wyłożonych łap, ale kiedy teraz to rozważał, powoli przestawał dostrzegać zalety swojego gestu okazania dobrej woli. Powoli docierało do niego jak elokwentnie i ufnie podał mu się na srebrnej tacy do przekąszenia.
  Pokiwał pośpiesznie łepkiem. I wcale nie skulił się pod taksującym wzrokiem.
Wcale.
Kto to... Perła? – dorzucił jako ów poszukiwany gwarant. Nie oczekiwał odpowiedzi, nie kiedy leżał tak z duszą na ramieniu, ale słowa wymsknęły mu się szybciej, niż instynkt samozachowawczy zdążył je zdławić w gardle. Nie żeby ów instynkt teraz wił się pod butem ego ów pisklęcia, ewidentnie zabiegającego by zjednać sobie tego umięśnionego stracha, górującego nad nim jak obrośnięty grzybem i spleśniałym mchem rzeczny obelisk.
I równie nieciekawie pachnący.
  Ale jedno udało mu się dostrzec, zarówno jego woli życia, jak i spanikowanemu móżdżkowi. Przybysz nie lubił mówić. To był pojedynczy, rozgrzewający promień jutrzenki, który zrelaksował spięte ciało i narzucił imperatyw utrzymania rezonu, nawet w obliczu zniżającej się do jego pyska, nieuchronnej zagłady, coraz złowróżbniej cedzącej kolejne krótkie, tnące jak brzytwa zdania.
Natychmiast zaoponował.
Nie jesteś brzydki! – Obruszony szept rósł z każdym słowem, a bordowy nosek zadziornie opierał się pocałunkowi parnych oddechów pyska rozmówcy, jakby tym gestem chciał utrzymać go w miejscu, pyskiem w pysk – I ktokolwiek tak mówi jest głupi i zazdrosny. – Bordowa grzywa nastroszyła się z ostatnimi słowami. To nie było kłamstwo, ani zagrywka, a nawet jeśli jednak, to bardzo, bardzo niespodziewaną i wyćwiczoną jak na tak młode pisklę.
On śmierdzi bardziej. Ty śmierdzisz jakbyś był chory, tak właśnie dziwnie mokro, on śmierdzi jakby umierał. Ale sam mi mówił, że na-wozi, tak, nawozi swoje mchy które mu wrosły w łuski i skórę, czyli że tarza się w jakichś martwych rzeczach. – Lazurowe obwódki przyćmiły się nieznacznym zwężeniem ślepi, kiedy reagował na każdą próbę cofnięcia pyska wojownika przybliżeniem swojego własnego – Ty jesz szczury, tak? I coś co pachnie na niejadalne. Powinniście się spotkać i pochwalić smrodami, ale nie mów mu pod żadnym pozorem, że jesz ryby, bo się obrazi.
  Butna nuta stonowała się do półszeptu poufnej porady, kiedy konspiracyjny uśmieszek powoli wyrósł na krawędziach puszystego pyszczka.
Ja chciałbym się kiedyś nazwać bardzo ładnie, ale nie wiem jak. A ty mi powiesz jak masz na Mgłowe imię, bo chcę być kiedyś taki straszny i koszmarny jak ty, ale mi nikt nie uwierzy jak się nazwę straszny kolec.
Kłamstewko? Próba przypodobania? Tylko zdawkowo drżąca bordowa kita za nim mogła prawdziwie opisać wewnętrzy zgiełk lęków, jaki przyniósł ze sobą odległy o kilka łusek, mglisty smok.
Podlizanie więc?
Pewnym sensie!
Głównie jednak dlatego, że po tym wylewnym wyznaniu Ĉielo nie dał Koszmarnemu czasu na namysł i liznął go prosto w czubek pyska, podśmiechując się łobuzersko po akcie.
Więc... Jak Koszmarny smakował?


  • :: Koszmarny Kolec ::
autor: Rozwichrzony Kolec
10 wrz 2025, 0:32
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

Drgnął niemal instynktownie na widok odsuwającego się pierzastego węża ogona. Było coś w tym geście niepokojącego, obnażającego; zamianast rozluźnić się ideą rozpierającej wolności, odsuwająca się pokrywa zapieczętowanej dotąd krypty odsłaniała przed nim wizję świata, który się zmienił w trakcie czegoś co wydawało się mrugnięciem ślepia. Zapamiętał go jako gościnny, kolorowy, kuszący, a teraz... Teraz rozmazane kontury rzucały gęste cienie i oddalone gwiazdy buzowały ostro nieprzychylnym światłem sali przesłuchań. Nawet potulnie wzburzona tafla jeziora miast zapraszać wyczekiwaną ochłodą, skrywała jedynie otchłań oślizgłych, czarnych kształtów kłapiących zębami.
Nie mógł się skulić mocniej, już teraz walczył z echami dreszczy z wnętrza pustej hali żeber.
  Łepek zwisał tak jak zwisał. Przygaszona grzywa podrywała się tylko podświadomie na pomruki, zapewnienia, tłumaczenia, jakby oczekując naprostowującego lania. Wiedział gdzieś tam wśrodku, że tragizował, że użalał się nad sobą, gdy czara owego narkotycznego nektaru przelała się goryczą realizmu, mocząc trawę gęstymi kropalami mądrych pouczeń jego butnej siostry. Wiedział. Po prostu nie chciał tego przyznać. Miała rację, miała cholerną, przeklętą rację, ale wpojony przez dziadka optymizm i wylewna dobroć walczyła zaciekle z szokiem i jatką możliwości, do których próbowała go przekonać teraz ognistopióra strażniczka. Nie chciał wierzyć, że Mgliści tacy są. Nie po tym, co pokazał mu Verso, a jednak... Co o nich naprawdę wiedział? Co jeśli zwyczajnie próbowano go oszukać, przekonać do wyznawania fałszywego bożka, lepkiej śmierdzącej smoły obficie malowanej złotem?
  Bordowo-złota kita drżała od natłoku niechcianych myśli i wątpliwości. Można było go czytać jak książkę, nawet to, do czego nie chciał się jeszcze bardziej przyznać – tęsknił za obronnym murem barwionego jesienią ogona. Za ciepłem pewnego objęcia, za pokrzepiającym słowem, że wszystko będzie jednak w porządku.
Przełknął głośno ślinę i pokiwał dalej spuszczonym łepkiem.
– Przepraszam.
Zrobił to. Uznał jej rację. To słowo nie przyniosło jednak wyczekiwanej ulgi, zapadło tylko ciężarem przykuwającym łapy do ziemi, a płuca ściągającym na dno przytłaczającej apatii. Ciemnozielone rogi odciągnęły się do tyłu, gdy odważył się zerknąć w górę na siostrę sarnimi oczami, w których chłodny lazur przebijał się mocniej niż kiedykolwiek. Rozumiał, ale zrozumienie nie przyniosło ukojenia. Przyniosło tylko tańczące w parze złoto rodzącej się determinacji, choć wciąż schowanej głęboko za niebieskimi kręgiem jarzacego się halogenu.
To komu mogę ufać? – sapnął głucho – Tata ostrzegał, że kiedyś mogę zostać sam, że śmierć przyjdzie też po niego, dziadka, nawet... – zadrżał i nie dokończył. Spuścił tylko znowu pyszczek, ale tylko na moment, zanim nie uciekł nim w kierunku jeziora – Nie chcę zostać sam. To wydaje się bardzo... Straszne. Nie wiem, czy sobie poradzę.
Jeśli nie można ufać nawet bogom, to w czym można było znaleźć oparcie? Odpowiedź wydawała się być gdzieś bardzo blisko, a jednak mijał się z nią, jakby odpychany niewidzialną siłą. Ten nagły żar klarowności był cenny, cenniejszy niż wszystkie skarby świata, a jednak... Nie dawał ciepła. Groził, że zamiast buchnąć płomieniem, zgasi go następny powiew bryzy.
Pistacjowy podbródek uchylił się jeszcze do kolejnych słów, ale zamarł i wypuścił tylko powietrze.


  • :: Srogopióra ::
autor: Rozwichrzony Kolec
03 wrz 2025, 0:00
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 681
Odsłony: 94756

Samotny pagórek

Eksponowanie okrucieństwa kruchemu dziecięcemu umysłowi to rzeczywiście wrażliwy temat. Już odkładając na bok całą gamę różności jaką wnosi ze sobą uwarunkowanie genetyczne, zaklinowywanie komukolwiek brutalności świata jako jednego z jego fundamentów zawsze niesie ze sobą konsekwencje. Przytaknąć smutny fakt to jedna rzecz. Uzmysłowić, to druga.
Instynkt samozachowawczy bierze górę, po nim kaskada racjonalizacji wykrzywia percepcję, a jednak krzywda może spotkać każdego. Czy lepiej trzymać kogoś pod kloszem, czy naprawdę nie lepiej drasnąć, żeby uchronić przed otwartym złamaniem?

Ĉielo naprawdę doceniał, że nie stał się posiłkiem.
  Rozchwiana bordowa kita zamachała jeszcze żwawiej na widok kładącej się żółto-brązowej sylwetki. Pierwotny dreszcz na wzmiankę o byciu kiepskim posiłkiem eksplodował w szczery, trzęsący grzywą śmiech, rozwiewający wszystkie troski.
Nie, ratunek niepotrzebny! Chyba, że nagle zgłodniejesz i zmienisz zdanie, ale ostrzegam, jestem bardzo włochaty i niesmaczny! – wystawił przekornie język, choć naraz odpłynął myślami w skutki takiego obrotu spraw. Jeśli ten sam smok zdecyduje się go zjeść, to jak on go wtedy ma ratowa...
Tak, tak Łaknący! Łaknący Przyjemności! Taki duży, kolorowy, puchaty, i ma taką samą plamę na czole jak ja i bardzo smacznie gotuje! – zerwał się ochoczo jak ćma na ogień. Przekrzywił łepek ciekawsko – Znacie się?
  Starał się ukryć jak bardzo intrygował go jeszcze-nieznajomy, ale wymykało mu się to – a to zaciskającymi się naprzemiennie pazurkami, a to przebieraniem skrzydeł czy łap, a to... Cóż, nieodrywającym się od ślepi Koszmarnego lazurowo-złotymi tęczówkami.
Ale straaaszne imię! Wiesz, mam czasami koszmary jak tata znowu robi się strasznie smutny i próbuje to ukryć... – opuścił łepek na chwilę, ale odżył natychmiast z głośnym wdechem – Dlaczego wybrałeś takie imię? Bo wybrałeś, tak? Czy w stadzie Mgieł nadają wam takie imiona? A wiesz, w sumie bardziej przypominasz mi takiego innego smoka, który dziwnie mówi i też się bardzo strasznie nazywa, Trupi Kolec ze stada Słońca! On też tak wy-dłu-ża słowa i je powtarza, tak tak. Ale nie jest trupem, tylko bardzo brzydko pachnie i obnosi się dumą z tego powodu, więc mu powiedzieli, żeby nazwał się Trupi, bo to jakaś śmieszna gra słów, więc się nazwał. To powiedz, skąd ty masz to imię?
  Cwanie, jak nie przystawało na powierzchownie roztrzepany zgiełk drgnięć i słów, gdzieś w trakcie plejady opowiadań awansował ze stojącego wahadła ogona, do energicznie zamiatającego trawę przysiadu, aż wylądował płasko z zadartą głową i rozradowanym pyszczkiem kilka szponów od podgardla rozmówcy.
A i zapomniałbym, ja jestem Ĉielo. Miło poznać!


  • :: Koszmarny Kolec ::
autor: Rozwichrzony Kolec
27 sie 2025, 18:23
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szklista skała
Odpowiedzi: 541
Odsłony: 90127

Szklista skała

Krach, ryk, krok, krzyk, szok. Wszystko w ciągu kilku chwil.
Kręciło mu się trochę we łbie. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Tak szybkiej sytuacji.
Obserwował z niedowierzaniem – całkiem sztywny i z galopującym sercem – jak antracytowy monument łagodnieje, a potem z jakąś dziwną emocją na pysku owija łapy. Lazurowe obwódki tęczówek Ĉielo skakały między jedną jaśniejącą taflą, a drugą, próbując wyłapać fałsz w wylewnych przeprosinach. Fał znał, fałsz rozumiał. Tej wahadłowej zmiany nastroju? Zupełnie nie.
N-Nic się nie stało! – błysnął kiełkami – Rozumiem, rozumiem. Talima wygląda na straszną, ale ma serce ze złota. Albo udaje, bo Pojętny Kolec mi mówił, że kompani mogą być spętani maddarą i przez to są tacy potulni wokół smoków...
Zerknął na wychylającą się zza grzbietu Rubinowego gryficę. Czarna plama za czarną plamą. Gdyby nie jaskrawe rogi przybysza, jeszcze można by ich pomylić.
  Kontrast między nagłym nerwowym uśmiechem przybysza, a dotychczasową, niezłomną bitewnością obrońcy zmusił Ĉielo do zamrugania. Strach ustępował, wyparty zakłopotaniem.
M-możesz...? – pytanie? Odpowiedź? Pisklę wypchnęło przed siebie skaleczoną łapę na barku której leżał – To znaczy, tak, możesz! Zazwyczaj nikt nie pyta mnie o pozwolenie, po prostu robię rzeczy i inni też robią rzeczy. Ale... Miło że pytasz! – blady uśmiech rozkwitł w pełnię radości, a niepewność zaczęła niknąć, jak topniejący śnieg w ramionach wiosennego słońca.
Pachniesz stadem Mgieł... Nie znamy się, a wylądowałeś mi pomóc. Czy wszyscy są u was są tacy szlachetni? – zagaił zachęcająco, żeby rozwiać ostatnie smęty niepewności również u nieznajomego – Bardzo chcę poznać wszystkie smoki z innych stad, ale nie wiem, czy nie powinienem być ostrożniejszy. Moja siostra Obłudna Łuska wydała się mieć Pojętnemu wiele do zarzucenia, a on jest przecież taki miły! I ty też jesteś. Nie wiem o co chodzi jej chodzi, ale to moja siostra i chyba musi być taka z jakiegoś powodu?
Zanim się zorientował, rozgadał się, jakby podświadomie odwlekając moment operacji chirurgicznej.
Eee, nie ważne. Już... Już nie przeszkadzam – odwrócił łepek z dala od wyciągniętej łapy, zdając się na umiejętności antracytowołuskiego.

  • :: Rubinowy Kolec ::
autor: Rozwichrzony Kolec
24 sie 2025, 16:19
Forum: Skały Pokoju
Temat: Spotkanie Młodych XXI
Odpowiedzi: 115
Odsłony: 1884

Spotkanie Młodych XXI

Speszył się słowami proroka, przez kilka uderzeń serca poczuł niemal, że zrobił błąd, pytając o klęskę Immanora. Kita na ogonie zadrżała niepewnie, a oczy zalśniły strachem na myśl, że mógł sobie obrać taki złowróżbny gwiazdozbiór. Nie chciał czcić śmierci
boga! Zanim jednak wybąkał odpowiedź, inspirujące opowieści rówieśników ukoiły rozwichrzone serce.
Ząbki aż błysnęły tryumfalnie, kiedy Faisan przyklasnęła jego propozycji. Faisan była super! I jeszcze umiała w maddarę!
Przyznać trzeba było, że zgadza się z Tagigo – Nimib definitywnie oszukiwała. Bordowo-złota grzywa Ĉielo pociemniała z zazdrości, że sam nie wpadł na ten pomysł, ale jedno zerknięcie na Tagigo rozwiało jego animozje.
Jak to jest być nowym ulubionym pupilkiem proroka? – trącił zuchwale barkiem fioletowołuską, pławiąc się w jej szczęściu. To był gest równie dla niej, co dla niego; Nie znał siostry od tej strony, ale imponowała mu coraz bardziej z każdą kolejną chwilą. Kiedy opowiedziała swoją historię aż zamarł jak zahipnotyzowany. Chyba właśnie zyskał kolejny autorytet.
P-piękne... – wyjąkał, zarówno o historii Tagigo, jak i Epirei. Może i był duży od urodzenia, ale przy ich kreatywności... Czuł się malutki.
Spuszczony na kwitę pyszczek wężowego arcymaga błotnej wody zmartwił go odwrócił jego uwagę. Zatrzymał na niej wzrok i powoli odwrócił go w stronę proroka, smutno go mierząc ściągniętymi smoczymi brwiami. I tak właśnie, nostalgicznie, zaczął swoją historię
Dawno dawno temu, żyło stado bardzo odważnych, bardzo silnych smoków. Cały świat im zazdrościł. Każdego dnia drapieżniki, dwunogi, nawet inne złe smoki atakowały ich groty w nadziei, że będą mogły przejąć je dla siebie i pochwalić sie, jak to wygrały z niepokonanymi czempionami. Ale nigdy nikomu im sie nie udało. Zawsze po walce, niebo rozjaśniały tryumfalnym zionięcie ogniem i lodem, które miało ostrzegać wszystkich wokół żeby z nimi nie zadzierać. Niestety, księżyce mijały, a ataki nie ustępowały. Zmęczone ciągłym zagrożeniem smoki nie chcialy skazywac swoich pisklat na takie straszne życie, więc rozesłały je po wszystkich stronach świata w nadziei, że znajdą lepsze życie. Immanor dostrzegł to poświęcenie i zebrał ich przodków na nieboskłonie, żeby odznaczyć ich szlachetność na wieki wieków, a ich dzieciom, tym które nie znalazły nowej kochającej rodziny, ta najjaśniejsza ognista gwiazda wskazała drogę do domu.
Opowiadał ostrożnie, ważąc na słowa, bo chciał pocieszyć historią, podejrzewając, że jego zmiana nastroju mogła mieć związek z jego historią rodu, ale nie byl pewny, czy nie dolewa oliwy do ognia.
autor: Rozwichrzony Kolec
21 sie 2025, 18:57
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

Kalejdoskop wyrazów na złowrogim hełmie Obłudnej zasypywał wrażliwego pisklaka jak lawina – kulił się pod pędzącą falą warkotu, godził z losem obsypany białym pyłem smagającej łagodności i próbował wygrzebać spod ciężkiej warstwy nieokreślonej, lakonicznej zgody. Tylko naiwna odwaga pozwoliła mu to przetrwać. Nikt mu nie opowiadał o jego rodzinie. Nie w szczegółach. Mignęły gdzieś imiona, zachęty, ale ksiąg wieczystych ze spisem usposobień nikt mu nie wyłożył na stół. Wierzył, że jeszcze będzie miał okazję wszystkich poznać, tak jak resztę stada – dlatego pędził każdego ranka na tereny wspólne, odrzucając pełzające czerwie myśli o byciu niechcianym. Każdą interakcję jaką miał, musiał inicjować sam.
Dlatego tak czcił swojego dziadka. Ten przyjął go, wychował, wspierał, wszystko z własnej, nieprzymuszonej woli. Podobnie jak napotkani mgliści.
Był za mały, żeby w pełni zdawać sobie sprawę z wagi tych doświadczeń, zbyt pociesznie roztrzepany, by mieć czas siąść do strategicznej narady ze swoimi generałami wspomnień i podsumować przebieg towarzyskich działań wojennych. Ale czas się kończył. Gdy kiedyś stanie się już adeptem, zarzucanie mu odmienności będzie się spotykać tylko z milczeniem, pazurami lub wzruszeniem barków.
Żelazo trzeba kuć póki gorące, nie narzekać że jest tylko w rękach wrogów.

  Mimo buzującego starcia charakterów, Ĉielo rozpogodził się, żegnając wyimaginowaną chusteczką oddalającą się wizję rękoczynów, a później wyczekiwał Pojętnego, który zbiera się do odpowiedzi. Nadzieja rozpaliła się nikłym płomyczkiem dosłownie na moment, zanim zdmuchnął ją ostry gwizd i obruszone pożegnanie. Odprowadzał nauczyciela zrozpaczonym wzrokiem. Nie odwzajemnił uśmiechu – nie miał siły. Skulił się i opuścił łepek, drżąc od nagłych, zimnych ciarek, przeszywających parny wieczór i grube futro.
Dlaczego taka jesteś?... – wyszeptał, wygłaszając niewypowiedziane pytanie Pojętnego, kiedy ten już się oddalił – Co on ci zrobił? Co... Co bogowie zrobili, że im też nie mogę ufać? Dziadek mówił, że nie powinienem atakować nikogo, kto mi nic nie zrobił albo jest bezbronny... A tata mi mówił tylko, tylko że mam jeszcze jedną wspaniałą siostrę, ale był zbyt zmęczony, żeby opowiadać coś więcej, więc nie chciałem go męczyć. Wytłumacz mi proszę, bo... Bo ja nie rozumiem. Nienawidzę nie rozumieć. – Ostatnie słowa niemal wypaczył cichy szloch.
  Kulił się pod dotykiem ogona siostry i odsuwał, nie tyle odrzucając go, co jakby chciał przestać istnieć. Mimo ciernistych żalów, klepiskiem tego buchającego krzewu było żyzne zaufanie – czuł pod skórą, że nie miała złych zamiarów, ani nie była zupełnie obcym smokiem, którego charakter musiałby zwyczajnie spróbować "unieść"; Nadal zamęczał się, że to może być jednak wina jego, albo niedorzecznie nawet mglistego, ale czas by to wyjaśnić był tu i teraz. Jeszcze w siebie wątpił i to zwątpienie jego sylwetka teraz na swój sposób odzwierciedlała. Nawet bujne kolory wydawały się przygasnąć.

  • :: Obłudna Łuska ::
autor: Rozwichrzony Kolec
19 sie 2025, 11:14
Forum: Skały Pokoju
Temat: Spotkanie Młodych XXI
Odpowiedzi: 115
Odsłony: 1884

Spotkanie Młodych XXI

Obmyty serdecznymi przywitaniami, z jego barków natychmiast spadł ciężar nieśmiałości. Rozradowany wyszczerz rozgorzał wśród zakamarków pstrokatego fizysu, ogon natężył podekscytowane zawijasy, a lazurowe obwódki oczu przeskakiwały jeszcze bardziej ochoczo między nowo poznanymi rówieśnikami.
Przysiadł posłusznie. Słowa Osądu wlatywały jednym uchem i natychmiast ścierały się z drwiącym ostrzeżeniem jego siostry Obłudnej: "Tylko nie zakochaj się w tych bogach. Są dwulicowi i nie warto im ufać w pełni." W tym kontraście, pytania same pęczniały na języku, ale jego uwagę odwróciła siostra i jej nowi przyjaciele.
Jasne! Nartnik były super. Nie wiedziałem, że lubisz takie małe zwierzątka! Może chciałabyś takiego na kompana? – miauknął równie pociesznie, co naiwnie – I cały czas jest taaaak gorąąąco, może jak twój gwiazdozbiór jasno świeci, to może teraz zrobi się trochę chłodniej?
Na pewno nie wszyscy mieli z tym taki problem jak on, ale w końcu główną wadą w przeciwnym wypadku puszystego, barwnego i ochronnego futra była bardzo duża podatność na słońce w zenicie.
Wręcz oblewał atencją konstelację Epriei. W pryskającym entuzjazmie nie znalazł adekwatnych określeń, którymi mógłby lepiej podkreślić cudowność nazwy, jaką był Lekki Sen; jednak wijący się za nim ogon i podrygująca w serii gorliwych potaknięć mordka mówiła więcej niż tysiąc słów. Piskliwe "Woooo, tak tak, podoba mi się!" wymsknęło mu się gdzieś pomiędzy tymi wylewnymi aprobatami, ale odzywający się Faisan natychmiast ukrócił i odwrócił jego nagle tęskne spojrzenie ku sobie.
Faisan tak? A nauczysz mnie kiedyś jak używać maddary? Takie fajne rzeczy można nią robić... Pojętny Kolec obsypał mnie czerwonymi płatkami, a dziadek ożywił gnoma, którego namalowałem i też bardzo chciałbym tak umieć – zerknął na Eprieę i znowu przytaknął na jej sugestię – Tak! Albo Dumnego Galopu! Konstelacja Dumnego Rumaka!

Podług otrzymanego od proroka zadania, odwrócił się ku swojemu rysunkowi, zadumał i w końcu pisnął:
Ten mógłby być Smoczym Rykiem? Albo Smoczym Ogniem? Wygląda trochę jak wojownik, który dumnie zieje ogniem po wygranej walce przed kimś bardzo złym! I ostrzec innych takich, żeby nie próbowali grozić jego stadu, bo go broni! – zawołał z błyskiem w oku, ale zaraz potem się zachmurzył – Ale czemu Niebo płakało nad ciałem Immanora? Czemu umierał? Ktoś zrobił mu krzywdę? Kto może zrobić bogu krzywdę? – zmartwienie przemknęło przez szczerze zdziwione zielenie i bordo pisklęcego lica.

  • :: Tagigo ::
    :: Epriea ::
    :: Faisan ::
    :: Osąd Gwiazd ::
autor: Rozwichrzony Kolec
17 sie 2025, 0:39
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szklista skała
Odpowiedzi: 541
Odsłony: 90127

Szklista skała

Niezłomność niektórych osobników od zawsze stanowiła zagwozdkę dla najstarszych filozofów. Jakiś miks odpowiedzialności, ambicji i strachu przed stratą musiał napędzać ten rozgrzany silnik warczący w ich piersiach, bo utrzymanie na barkach ciężarów od których niejeden wojownik padłby martwy z wycieńczenia nie dało się inaczej uargumentować. Dla Ĉielo zawsze takim autorytetem był jego dziadek – wszędzie go pełno, zawsze pogodny, rozsądny i obowiązkowy, o niewyczerpanych pokładach cierpliwości.
Młodzik wziął sobie to do serca. Z pierwszym blaskiem każdego świtu już ciągnął za nogę kompankę ojca, żeby wzięła go w podróż. Może i te były męczące i nadal skąpo iluminowały mętną matnię dojrzewającej jaźni, ale nadal to jakiś skrawek wspomnienia – a wszystko się może kiedyś przydać.
Wszystko. Nawet ból.
Zrezygnowanie nadeszło falą i odpłynęło. Pęczniejący ucisk ciernia zakotwiczonego w we wnętrzu puchatej dłoni wyznaczał swoisty limit czasowy; istnieje pewna granica wytrzymałości wobec chronicznego bólu, zanim nie wyruszy się szukać pomocy. A to tego czasu? Musiał zdobyć tę piękną, nasłonecznioną skałę, chociażby każdy cal futra miał mieć naszpikowany cierniami.
Gryfica jakby rozumiejąc tęskne, acz zdeterminowane spojrzenie, złapała go miękko w szpony i kilkoma machnięciami skrzydeł już układała na szczycie skały.
Chłodny powiew wiatru natychmiast owiał przepoconą grzywę, przynosząc ulgę. Otwierając oczy uśmiechnął się rozkosznie do urzekającego krajobrazu, pełnego najbardziej wyrafinowanych cudów natury – gęstych borów, iskrzącego srebrzyście w oddali stawu, cienia, pędzącego po koronach drzew...
Cienia?
  Ĉielo nie miał czasu nawet się wzdrygnąć, zanim potężny powiew potargał bordowo-złotą grzywę. Szybko się zerwał, obrócił się na pięcie i na tej pięcie też poległ – filar kończyny zapadł się pod naporem dokuczliwego bólu. Kolejna fala męki rozpaliła uderzający o ziemię bark, ale nie miał przywileju by móc rozżalać się nad sobą; Gardłowy ryk rozdarł powietrze równie skutecznie jak jego umysł i lazurowe obwódki złotych oczu wypełniła dobrze już znana mu panika. Pisnął przerażony, widząc cofającą się o kilka kroków gryficę. Znał ją. Nie podda się tak łatwo, prędzej zginie niż pogrąży dane pod opiekę jej dziecko, ale póki co nastroszyła tylko futro i obserwowała bacznie nieznanego oponenta, gotowa do walki.
Przeniósł oniemiałe spojrzenie na wojownika, w czas, by złapać jego lustrujący wyraz.
Zatkało go.
  Normalnie zawsze był tym pierwszym, który zagadywał. Teraz? Chybocząca się w górę i w dół szczęka przesuwała się tylko pomiędzy gryficą, a kostnym buzdyganem na końcu napiętego ogona nowego obrońcy, próbując nadać sens niespodziewanej wrzawie.
  Rubinowy miał czas; mógł podjąć jakąś akcję i zmienić bieg historii kiedy pisklę orientowało się w przestrzeni, ale jeśli ten czas ofiarował Ĉielo, ten wreszcie zamrugał, doszedł do siebie i pisnął kilka szybkich słów.
Nie rób jej krzywdy, to kompanka mojego taty! Chroni mnie!
  To już drugi raz, kiedy ktoś pomylił Talimę z dzikim drapieżnikiem. I drugi raz był to ktoś o tej specyficznej woni stada Mgieł – nie kłamiąc, martwiło go to równie mocno, co imponowało. W tym stadzie ewidentnie nie ma przelewek; musi kształcić prężnych wojowników.
  Zerknął na wywróconą wnętrzem do góry łapę, spuchniętą już, trochę oślinioną i z powyrywanymi słomianymi kłakami.
...A-ale przydałaby mi się p-pomoc. Zraniłem się jak wspinałem się na skałę. Chyba wbił mi się w łapę cierń. Umiałbyś go wyciągnąć? Nie chcę wzywać taty, ma... Ważniejsze rzeczy na głowie – odwrócony na bok pysk zwiastował w ostatnim zdaniu kłamstwo, ale nie chciał dać po sobie poznać. Złoto-niebieskie oczy przeniosły się niepewnie na krwistoczerwone rogi, jakby próbując ocenić kim jest. Jedno było pewne – wiedział jak zrobić dobre wejście.

  • :: Rubinowy Kolec ::
autor: Rozwichrzony Kolec
15 sie 2025, 18:58
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 681
Odsłony: 94756

Samotny pagórek

Myślisz, więc jesteś. Jesteś więc czynisz. Czyny nie słowa, ale to słowami odgranicza się inteligencję od zezwierzęcenia. Skoro jesteśmy w środku tacy sam, a jednak każdy się różni – dlaczego wolno uznawać świadomość jako uniwersalny przywilej pod kopułą jednego, rozmytego określenia? Nie powinna mieć poziomów, warstw? Nie należałoby jej udowadniać, zdobywać, osiągać?
Być świadomym czegoś znaczy rozumieć. Dziecko nie ma pojęcia o świecie tak jak jego rodzic, łowca nie ma pojęcia o stadzie takiego co przywódca, prorok nie jest wszechogarniający tak jak bóstwo, któremu służy. Czym jest więc świadomość? Odpowiedzialnością?
Wiedzą?
Niebo było właśnie takie, wszechogarniające – Ĉielo czuł się pierwszy raz malutki w inny sposób niż zadzieranie pyszczka do napotykanych dorosłych. Perspektywa dorośnięcia zawsze gdzieś czai się pagórku ambicji nieporadnej pociechy, ale nie każdy jest na tyle szalony, by spojrzeć w niebo i wierzyć, że może się do niego porównywać. Przepływające łagodnie obłoki łączyły się i formowały w nowe kształty, tak jak smoki w zgromadzenia i stada. Jedna nich nawet przypominała smoka. I warczała.
Nie, chmury nie warczą.
  Zamrugał, wyrwany z transu. Czarna gryfica dysząc z gorąca zerwała się na równe nogi i kłapnęła dziobem, posyłając uwagę wyklówki na zbocze pagórka, niosące z wiatrem obfitość woni i karcących odorów. Spocone futro pisklęcia w połączeniu z gumowatym zmęczeniem stanowiło dla nich swoistą barierę znieczulającą, ale przewrócony na bok łeb nie miał podobnych osłon przed widokiem naprężonego groźnie, tatuowanego żółcią i brązem drapieżnika, który podkradał się do rozleniwionego pisklęcia oraz zmęczonej jego kaprysami kompanki.
Dzi-dzieńdobry?... – wyjęczał półszeptem, czując jak wywalone na wznak ciało bezwarunkowo sztywnieje, a ślepia rozszerzają, łapiąc więcej światła.
  Pstrokate ciałko odwróciło się ostrożnie na bok, w jak najpłynniejszych, niegroźnych ruchach, dopóki pierwsze brodowe pazurki nie złapały trawiastego gruntu. Gdzieś za lazurowymi obwódkami ślepi instynkt uspokajał, że jeszcze żył, ale napięte mięśnie nie dawały się łatwo przekupić. Ogon powoli przysunął się do tylnych łap i przylgnął w gotowości do ziemi, by dać oparcie w razie pilnej potrzeby dania nóg za pas.
  Zlęknione młode oblizało spierzchnięte wargi i otaksowało wzrokiem przekrzywiony łeb napastnika. Chyba do pisklęcia należał kolejny ruch.
Spróbował uśmiechu.
Jesteś bardzo straszny, wiesz? – kąciki pyska chciałby się unieść w wyrazie podziwu, ale sczezły na półżarcie – Nikt mi nie powiedział, że ten pagórek jest zajęty, ale jeśli przeszkadzam, to mogę sobie pójść! – dorzucił z płochliwą poufałością, jakby próbując czerpać z własnych słów kilka miarek odwagi.
  Napiętymi posunięciami przekornego ciała podniósł się do pionu i kryjąc jak najskrupulatniej drżącą kitę ogona, przyjrzał się błyskowi rozpoznania w oczach milczące przybysza. Zastanowił się przez chwilę.
To kompanka mojego taty Łaknącego, Talima. Znacie się? – pchnął w eter i postąpił pochopny kroczek do przodu. Nadmieniona opiekunka drgnęła na widok jego samobójczego zachowania, ale była zbyt zajęta oceną sytuacji, by interweniować.
Bardzo... Ciekawie pachniesz – skłamał, ukrywając to za szerszym teraz, powitalnym wyszczerzem – I się bardzo dobrze skradasz, zupełnie Cię nie zauważyłem! Jesteś łowcą? – rozpędzona lawina dedukcji omiatała aposematyczne usposobienie Koszmarnego, czyniąc jeszcze jeden, głupi krok na przód – Ale wyglądasz na bardzo silnego, a łowcy polują, bo tak mi mówił Pojętny Kolec. – powołał się na autorytet piastuna, obserwując reakcję – Więc może wojownik? Jak mi powiesz kim jesteś, ta ja też ci powiem!
  Zatrzymany na niemal wyciągnięcie łapy pisklę otworzyło ciekawsko pyszczek i zaczęło niecierpliwie wachlować rozemocjonowaną kitą, jakby w naiwnej wierze, że nieznajomy nie przyszedł to go skrzywdzić. W końcu miał multum szans, ale tego nie zrobił! A nawet gdyby, może wizja zaznajomienia się z ufną kulką uradowanej pasteli odwiedzie go od tego pomysłu?


  • :: Koszmarny Kolec ::
autor: Rozwichrzony Kolec
14 sie 2025, 4:28
Forum: Skały Pokoju
Temat: Spotkanie Młodych XXI
Odpowiedzi: 115
Odsłony: 1884

Spotkanie Młodych XXI

Przez dłuży czas jedynym świadectwem obecności Ĉielo na spotkaniu były strzyżące pieczołowicie uszy za każdym źródłem dźwięku. Rozpoznał kilka głosów, ale nie czuł się na siłach odświeżyć znajomość – jego ostatnie eskapady pozostawiły po sobie słodkogorzki posmak i przytłoczony zmartwieniem o ojca zwyczajnie nie miał parcia żeby podnieść się z kucków.
Wtedy usłyszał słowa Tagigo i te go zaskoczyły, aż podniósł łeb. Były... Inspirujące. Dotąd chciał mieć wielką rodzinę, mnóstwo przyjaciół, galerię znajomych uśmiechów, radość gdzie okiem sięgnąć!... I spełzło to na niczym. Nie wiedział co robił źle. Może w tym tkwi sztuka? Może przynoszenie chluby drobnej rodzinie jest ważniejsze niż gromkie grono kolegów?
  Prowodyr zebrania zabrał głos i na nowo zdeterminowane pisklę zerwało się szukać skały. Miał już od dawna na oku jeden gwiazdozbiór, który pamiętał doskonale – od jakiegoś czasu głowił się, dlaczego ktoś umieścił na niebie smoka i to takiego dziwnego, z pyłu, bez futra, mchu, ani piór. Upewnił się tylko chyłkiem, że będzie umiał przyszpilić jego położenie na nieboskłonie potencjalnemu inspektorowi i gorączkowo zaczął skrobać go w skale.

  Zanim skończył, reszta gromady była już po pracy. Nie odrysował go kropkę w kropkę, ale zaznaczył główne gwiazdy i linie; wepchnął jeszcze grudki ziemi w trzy wyżłobione gwiazdki po lewej, odcisnął ubłoconą łapkę jako dowód i odwrócił się od obrazka, biorąc niepewny oddech.
Kątem oka dostrzegł ubabrane w błocku białawe wężowe pisklę, ale powstrzymał odruch zagadania – miał inne plany.
Podszedł trochę bliżej zgranej już grupy, w której uczestniczyła jego siostra, czując jak łapki prawie nie chcą go słuchać.
H-hej, mogę się przyłączyć? – jego pyszczek wykrzywił się nieśmiałym, choć szczerym uśmiechu, zerkając co chwila pomiędzy siostrą, trójką nieznajomych, a ich gwiezdnymi łapodziełami – Mój obrazek jest kilka kroków dalej, t-tam, ale wasze mi się strasznie podobają. – Zawahał się, ale spojrzał z błyskiem uznania w ślepiu na poplamioną Eprieę i kontynuował – Twoje wygląda jak takie zamknięte oko! Strasznie fajne – zerknął zafascynowany na Faisan – I czy to była... Maddara? Umiesz używać... Maddary?
Na końcu obejrzał się na Tagigo.
A twoje wygląda jak taki ucieszony smok z podniesionym ogonkiem! Albo dwunóg... – radość prawie okrzykiem wyrwała się się uśmiechniętego nagle szerzej pyska, ale natychmiast się wycofał o krok i z powrotem skulił. I tak czuł, że nadużył gościnności całą tą swoją paplaniną, ale jedno otaksowanie go wzrokiem wystarczyło, żeby stwierdzić jedno – po prostu był bardzo ciekawy ich malowideł i aż kipi żeby o nich, oraz ich twórcach, więcej usłyszeć.
  • 577
  • :: Epriea ::
    :: Faisan ::
    :: Tagigo ::
autor: Rozwichrzony Kolec
10 sie 2025, 4:41
Forum: Skały Pokoju
Temat: Spotkanie Młodych XXI
Odpowiedzi: 115
Odsłony: 1884

Spotkanie Młodych XXI

  Wpakowanie do torby było bardzo bystrym zagraniem ze strony Łaknącego – salwa pisklęcych pytań z daleka od skacowanych uszu, a również bezpiecznie, bo od przymknięty klapą sakwy mógł co najwyżej wyściubić nos doglądając taśmowo przepływających krajobrazów. Lądowanie było jak przekomarzanka. Może teraz? A może teraz? O, bliżej... Aaaa, mam cię, jeszcze jedno kółeczko i teraz na pewno koniec lotu!
  Nie bez powodu Ĉielo wyskoczył z torby nabuzowany i roztrzepany, jakby ledwo co wygrał w berka.
Dzięki tato! – pisnął z nieopisaną radością, wymalowaną w przebierających łapkach, szaleńczym uśmiechu i lazurowo-złotych oczkach podrywanych na Łaknącego.
  Zatrzymał go ten widok. Ten cholerny, przeklęty, niezmienny od księżyców widok. Ta opalizująca w ślepiach zgryzota, tak skrzętnie zamaskowana dobrymi intencjami gorejącego paleniska ojcowskiej troski.
  Ĉielo stał, jakby uszło z niego życie. Zmartwiony ogon zaczął się wić za młodym, gdy odprowadzał ojca wzrokiem pod drzewo i już uniósł łapę, żeby dołączyć do drzemki, jakoś pomóc, spróbować pocieszyć nie pierwszy raz, ale wielkie czarne skrzydło zastąpiło mu drogę. Gryfica-kompanka nawróciła go w kierunku zgromadzenia. Posłusznie zbliżył się do rozgadanej grupy, ale tym razem... Nie wiedział czy ma siłę zagadać któregokolwiek z nich.
  Przycupnął, szufladkując na przyszłość umaszczenia, zapachy i manieryzmy smoków. Okręcił bordową kitą ściśnięte łapki i przygarbiony zastanawiał od czego zacząć. Musiał znaleźć pomoc. Musiał być silny. Dla taty.
autor: Rozwichrzony Kolec
03 sie 2025, 1:45
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

  Uśmiechnął się ze nieśmiałą wdzięcznością, przytakując argumentacji nauczyciela. Uszy Ĉielo lustrzanie do uszu Pojętnego postawiły się na sztorc, a obietnica wspólnej modlitwy potężnym dzwonem rozbudziła wygaszoną ekscytację. Usiadł wyprostowany i pierwszy raz od dobrej chwili zebrał się na odwagę odwzajemnić szkarłatnemu spojrzeniu.
Będę bardzo uważał! – pisnął solennie – Jak tylko nauczę się bronić stada, to pójdziemy też razem oswajać drapieżniki! – dodał z wracającą radością – A do jakich bogów będziemy się modlić?
  I gdy tylko zdążył dokończyć zdanie, szarżujący tupot za jego grzbietem zmusił porzucić wszystkie plany na przyszłość.

  A więc tak się czują ptaki.
  Nietykalne przez przewagę przestworzy, zdane są na śpiewną obserwację paciorkami czarnych oczu, jak większe i groźniejsze gatunki skaczą sobie do gardeł i terraformują ich dotychczasowy leśny azyl. Czasami któryś z tych olbrzymów zwróci na nie uwagę, uśmiechnie się i zimituje topornym gwizdem, ale zupełnie nieświadomy oryginalnego znaczenia jedynie utwierdza w jałowej bezsilności. Małe, kruche i bezradne – Cielo nie mógł znaleźć dla siebie lepszego porównania. Kiedy pojawiła się jego siostra, wielka i nastroszona, serce opadło mu do żołądka, grożąc paniką. Co mógł powiedzieć, co przekona ją do polubienia jego nowego przyjaciela? Zerknął przelotnie na Pojętnego. A może powinien go pogrążyć i spróbować oszczędzić sobie wyraźnie nadciągającego lania?
  Wzdrygnął się lękliwie przed okalającym go ogonem – naturalna reakcja przy tak złowróżbnym rozwoju wydarzeń. Wielkie jak spodki oczy błysnęły białkami, kiedy wpatrywał się przerażony w brązowo-beżową paszczę siostry, ukoronowaną szalejącymi, mściwymi płomieniami pomarańczowych piór, których żar wybujała wyobraźnia czuła na futrze jak prawdziwe. Ostry rozkaz nauczyciela zupełnie minął się z publiką, bo przerażony i nieświadomy malec przyjął, jakby był do niego kierowany. Przełknął głośno ślinę. Dlaczego Pojętny cieszy na widok tak przytłaczającej agresji?
N-nic mi nie jest – jęknął cicho, niepewnie, nie wiedząc kogo ma teraz słuchać – Pojętny Kolec mi pokazywał, że można wchodzić maddarą innym do głowy i pętać... – znowu przełknął ślinę, opuszczając pokornie pyszczek – Zdobywać kompanów.
  Ogon powoli, jakby próbował nie denerwować wrażliwego na ruch tygrysa, owinął się wokół skupionych ciasno łapek, kiedy posłusznie przysiad bliżej Keizenezaxai, zagarnięty jej ogonem. To była inna forma strachu – strachu przed nieuniknionymi konsekwencjami, które każdy następny oddech jedynie pogłębiał.
  Przed rozpaczliwie wertującymi wodę lazurowymi obwódkami migały wciąż świeże wspomnienia, w poszukiwaniu tego jednego, które mogłoby udobruchać beżowego anioła zemsty. Czubek ogona zadrżał z nadzieją, kiedy w piersi obudził się butny żar i Ĉielo z brawurowym wdechem postanowił ponownie podnieść zarówno łeb, jak i głos.
Nie rób mu krzywdy! – zażądał, choć od razu zszedł z tonu – O-opowiadał mi o stadach i r-rangach. Że wojownicy i czarownicy bronią stada, że piastuni są wspaniali i robią wszystko po troszku, a uzdrowiciele umieją leczyć rany, ale nie mogą mu pomóc, ale wyzdrowieje, ale i tak mi go bardzo szkoda, bo-bo-bo... – nagle zdeterminowany wziął głeboki wdech – Bo się zgodził być moim przyjacielem!
Kończąc jąkliwy traktat, błagalne oczy powędrowały na dotychczasowego nauczyciela, jakby upewniając się, czy dobrze mówi, czy nie palnął jakiejś gafy i nie zaognił konfliktu.
Mówił też, że zawdzięczamy bogom bezpieczeństwo, maddarę i dużo rzeczy, bo pisklęcia nikt nie może skrzywdzić. A, i że prorokami są Bezczas Gwiazd i Osąd Gwiazd, ale proroków nie rozumiem.
Jakby znikąd odkrywając koncept dywersji, z powrotem obrócił pyszczek na Keizen.
A ty na kogo się uczysz? Będziesz wojownikiem, żeby zawsze być tak duża i odważna i mnie bronić?
Dotąd strapiona szczęka Ĉielo rozstąpiły się wielkim, wpatrzonym w autorytet uśmiechu radości, choć ktoś lepiej obyty z pisklętami mógł zobaczyć, że jest tyć wymuszony i nie sięga oczu.
  Tak, tak się musiały czuć ptaki. Ptaki z majestatyczną, przekładaną złotem bordową grzywą i pysznym, kremowym brzuszkiem, ale wciąż tylko ptaki. Śpiewające i obserwujące, ponieważ jedyne co mogły zrobić, to zawodzić.


  • ::Obłudna Łuska::
    ::Verso::
autor: Rozwichrzony Kolec
02 sie 2025, 21:41
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szklista skała
Odpowiedzi: 541
Odsłony: 90127

Szklista skała

  Harce po wolnych stadach przyniosły mu bezbrzeże wspaniałości. Nigdy by nie pomyślał, że jedno, wielkie jezioro, po poświęceniu go na ziemię niczyją, będzie potrafiło skrywać tyle różności! Ledwie oddalił się od przyjemnie chłodnej bryzy szuwarowego brzegu i już natrafił na kalejdoskop zapachów nieznanych mu smoków. Jak niesforny motyl skakał od jednego do drugiego, dawał się rozproszyć słodkim perfumom kwiatów, tarzał się w mchach i przemykał między cieniami drzew, w uciecze przed bezlitosnym słońcem.
  Nim dotarł do ciernistego muru Szklistej Skały, jego higiena została wzbogacona okoliczną roślinnością, a kilka chmar owocu łopianu zwisało z luźno zawieszonych skrzydeł pisklęcia, zupełnie nieświadomego pasażerów na gapę. Lazurowe obwódki oczu przykuł majestat olbrzymiej, wspaniałej, niezdobytej, wiekopomny skały nad skały i bez zatrzymania podjął decyzję stać się pierwszym fanatykiem smoczej wspinaczki, już nie mogąc doczekać się widoku ze samego jej szczytu. Gryfica ojca jęknęła z boleścią na ten widok. Kiedy jednym susem wtarabanił się w krzewy okalające skałę, powietrze przeszył jazgot umierającego pisklęcia, które zdecydowanie nie spodziewało się kolczastego powitania.
  Z pomocą kompanki wydostał się z brązowo-zielonej chmury cierpienia i utykając na jednej łapce, doczołgał się do najbliższego drzewa i zdjęty rozpaczą, zaczął wylizywać sobie łapę w jego cieniu. Chciał być przyjacielem wszystkich, ale gdzie są ci potencjalni przyjaciele, kiedy jemu dzieje się krzywda? Nie mogąc poradzić sobie z cierniem, zerknął na gryficę. Czy to był czas wezwać ojca?... Warknął na tę myśl i wbił zęby wokół rany, wyrywając kremowe futro, by dobrać się do rdzenia rosnącej opuchlizny. Pulsujący ból otulił go szalem rozczarowania, przykrywając dotychczasową podekscytowaną niecierpliwość. Nie chciał pokazywać ojcu, że musi się nim zajmować, ale zaczynał się martwić – nie mógł podróżować z taką łapą. Szereg myśli przemknął mu przez łepek; co, jeśli spróbowałby poczekać, aż ktoś nie będzie przechodził obok i jego poprosić o pomoc? Pewnie, ale jest szansa, że akurat nikt na niego nie natrafi. Może kazać Talimie przebadać okoliczny teren i ściągnąć kogoś? Tak, ale ona wygląda jak drapieżnik i nie umie mówić, jeszcze ktoś jej zrobi krzywdę. A ponadto... Nigdy nie zgodziłaby się zostawić go samego.
  Ze zrezygnowaniem rozłożył się na boku, krzyżując ranną łapę na zdrowej i westchnął ciężko, jakby godząc się z losem.


  • ::Rubinowy Kolec::
autor: Rozwichrzony Kolec
02 sie 2025, 20:31
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Samotny pagórek
Odpowiedzi: 681
Odsłony: 94756

Samotny pagórek

  Jak powstawała świadomość?
  Pewnego ranka po prostu budzisz się i spoglądasz w taflę jeziora, pierwszy raz dostrzegając dowód własnej tożsamości? To nie mogło być to. Pierwsze zrozumienie własnych uczuć? Pierwszy błysk logiki? Zdolność rozpoznawania wzorów nie była niczym wyjątkowym, nawet szczur rozpozna gdzie jest najwięcej jedzenia, a gdzie w powietrze zalewa zmysły groźbą woni drapieżnika. Czasami chciał pochwycić takie małe stworzenie. Żywe. Otworzyć mu skórę, przetasować wnętrzności, zobaczyć czym różni się od niego w środku i czy w ogóle te głupie pytania mają sens. Niuanse pojmowania bywają jak pył na wietrze, czasami zdzierają skórę podczas wichury, a czasami tylko chciałoby się zmyć je z siebie w najbliższym zatęchłym stawie.
  Natomiast wiodąca teoria, dlaczego jest kim jest, przystanęła póki co na spuściźnie swoich działań, kiedy n-ty raz znalazł odciski śladów dzika w runie leśnym, a nadopiekuńcza gryfica ojca zmusiła go do zmiany trasy wędrówki, jazgocząc w proteście wobec coraz otwarciej samobójczych decyzji pisklęcia. Spojrzał tylko na nią bezwiednie. Przypomniał mu się swędzący dylemat, który pomógł mu odkryć Pojętny KolecVerso – czy chroniła go z własnej woli, czy przez narzucone maddarą jarzmo jego rodziciela?
  Odrapał tylko pobliskie drzewo z kory i ruszył truchtem za kruczoczarną sylwetką opiekunki.
  Niejeden taki pień padł ofiarą swędzących pazurków pisklęcia. Jak szlak wytyczony dla przyszłych pokoleń, od Zimnego Jeziora, łamiący ścianę lasu i w głąb Dzikiej Puszczy, meandry gonitwy za błędnymi rozważaniami zdążyły weżreć się matecznik puszczy równie mocno, co zmęczenie w mięsnie karku świeżego istnienia. Choć i zdążył trochę ochłonąć – wieczny półmrok pachnących mchów, krzewów, błotnistych potoków i jarów przyozdobił jego stadną woń trofeami natury, skrzętnie maskującego stadną przynależność, a nawet uśmierzając parujący zapach przegrzanego smoka.
  Zmęczenie zaczęło przyćmiewać mu umysł. Jak narkotyk rozlało się po koniuszkach nerwów i zanim mrugnął, Talima już niosła go na grzbiecie, niosąc na szczyt pobliskiego pagórka.
  Rozłożył się tam na wznak, i wbił wzrok w jaskrawo błękitną głębię bezbrzeżnego nieba. Pierwszy raz ją taką dostrzegł. Rozlane puchacze chmur zdawały się stanowić ostatni przystanek na drodze do lazurowej nieskończoności, a ta realizacja zupełnie odegnała jakiekolwiek myśli o śnie. Ciało się relaksowało, a umysł pędził – gdzie właściwie niebo się kończy? Czy chmury się przesuwają, bo niebo się obraca, czy to ziemia się obraca, niezależna od nieba?
  Chyba... Chyba nie powinien był jeść tamtych dziwnie pachnących roślin...


  • ::Koszmarny Kolec::
autor: Rozwichrzony Kolec
26 lip 2025, 12:51
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

  Młodego sparaliżowało. W jednej chwili kończył wyszczekiwanie pytania za pytaniem, a w drugiej rzeczywistość znikąd naprężyła się na nim i wdusiła do łba jak owinięty w aksamit klin. Ściśnięte źrenice zaczęły galopować, łeb trząść, kończyny drżeć. Ogon młodego plusnął ogłuszająco w wodę szukając oparcia, a skrzydła rozkładały się i zamykały, jakby próbując uczynić go większym i mniejszym jednocześnie. Gdyby nie łagodny głos wymęczonego przyjaciela, kolorujący przerażoną pustkę witrażami myśli, nie wiedział co by zrobił. Przez pierś przemknął mu puls – pragnienie ucieczki chwytające serce w czarne szpony i oblewające nerwy lodowatą wodą.
  Na szczęście równie szybko co zaatakowało, niezbadane wrażenie odpłynęło.
  Otrząsnął się spod zaspy atawistycznych odruchów z wyraźnym dreszczem, w jego ślepiach niespotykany dotąd ślad lęku i nieufności.
One... Zwierzęta... To lubią? – jęknął skurczony w sobie, ale jakby z nikłą nadzieją, że to jednak może być prawda, że tylko on okazał się taką wrażliwością – To było... – zawahał się, zawieszając wzrok nisko w wodę. Głęboko pragnął ukryć swoją reakcję, nie chciał pokazać, że przyjaciel mógł mu zrobić jakąś krzywdę; na to było już za późno, więc pozostało tylko tłumić w sobie dotkliwy wstyd.
Nie wiedziałem... Nie wiedziałem, że można tak wchodzić komuś do głowy.
  Oczy meandrowały po falującej wodzie, kiedy próbował odszukać w sobie ten przyjemny napęd radości, który zawsze mu towarzyszył. Dotychczas rozgrzany do czerwoności się od ciągłej pracy, teraz leżał ostygły w kącie, bierny, ciężki i bezczynny. Zalążek logicznej myśl podpowiadał mu, że określenie "kompan" brzmiało lepiej niż powinno, szczególnie gdy gryfica taty wydawała się być zbyt potulna jak na tak olbrzymią bestię, ale coś w jego piersi mdło kazało mu wciąż w to wierzyć. W końcu Talima nie była nigdy smutna, ani nigdy się nie sprzeciwiała!...
  Kolejna żagiew myśli wpadła w ciemność z palącym żarem obojętnej prawdy, grożąc że rozszaleje się pożogą konkluzji, na którą nie był gotowy. Przełknął głośno ślinę, obracając powoli łepek w stronę dumnie wylegującej się gryficy, nadopiekuńczo nie odrywając od niego uważnych ślepi. Gdy tylko spotkał jej wzrok, natychmiast się od niego odwrócił i znów wbiał uwagę w wodę.
  Ta część lekcji była o wiele mniej przyjemna niż pozostałe. Świeżo odkryty koncept krzywdy nie był czymś, co chciał odkryć. Na tle fascynującej opowieści o ceremoniach, stadach, cudotwórczych uzdrowicielach, czarodziejach, odważnych wojownikach i sprawnych łowczych, nawet jeśli podszytych jakimś ostrzeżeniem o pacnięciu w nadgarstek potencjalnego delikwenta przez przywódcę, naruszanie czyjejś wolności i poczucia bezpieczeństwa było dla niego czymś absolutnie przerażającym. Co jeśli w prawach wolnych stad było więcej takich... Brutalnych zasad i obietnic? Nie chciał, żeby ktoś cierpiał śmiertelne konsekwencje przez jego igraszki, ale również nie powiedział tego głośno.
Dobrze, będę uważał – pisnął potulnie, ze wzrokiem wciąż unikającym szkarłatnych ślepi – Czy moglibyśmy kiedyś pójść do takiej świątyni porozmawiać z bogami? Chyba powinienem im podziękować za wszystko co dla nas robią... – kontynuował speszony, ale za wszelką cenę próbując odwieść uwagę od tego jak niepewnie się teraz czuł.


  • ::Verso::
autor: Rozwichrzony Kolec
24 lip 2025, 18:40
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Źródło rzeki
Odpowiedzi: 453
Odsłony: 72250

Źródło rzeki

  Zbyt potulnie, zbyt ufnie, ale taka była niefortunna rzeczywistość świeżego umysłu, który zasypano wyłącznie troską i miłością. Nie znał innego świata, nikt go jeszcze nie skrzywdził. Odwrócenie go od taka autodestrukcyjnej ścieżki wymagałoby niespotykanego natężenia nienawiści i rygoru, które nawet w najbardziej delirycznych koszmarach nie mieszczą się w granicach jego pojmowania. Co dotychczas poznał? Senność, głód? Posiniaczenia? Wszystko puste pogróżki w kontekście oziębłego komediodramatu codziennego świata i rozgałęziających się ścieżek przyszłości, choć ta, na której wylądował, poznawszy Verso, wydawała się być jedną z najszczęśliwszych możliwych do obrania.
  Zauważył chowającą się w wodzie łapę, ale nie zareagował w żaden sposób, zaaferowany szeregiem sprezentowanych mu paradoksów. Poderwał łepek w duecie z Pojętnym, czując roztaczającą się niespodziewanie wokół, efemeryczną energię i opadła mu szczęka. Miotał rozstrzelonym pyskiem od płatka do płatka, wzburzając wodę łapkami przebierającymi od bogobojnego podziwu, który nie wiedział na której plamce czerwieni skupić lazurowe obwódki tęczówek, dopóki jeden płatek nie opadł mu prosto na nos.
  Cofnął łeb i chapnął go, wybałuszając oczy. Zdławiony kaszel wstrząsnął małym ciałkiem na chwilę, dopóki nie wypluł karmazynowego winowajcy i pozwolił mu dołączyć do reszty.
To jest super! – krzyknął poderwawszy się z chlupotem do pionu, z ogonem drżącym jak struna – Pokaż mi co jeszcze można zrobić maddarą! I... – Tutaj nagle pokornie się zawahał i opuścił smutno łepek wywróciwszy biegun emocjonalny na drugą stronę, bolejącymi oczętami szukając szkarłatnych zwierciadeł duszy cielistoskórego – Dlaczego uzdrowiciel nie może ci pomóc?... – dodał, przypominając sobie konkluzję opowieści towarzyszącej przedstawieniu.
  Wzmianka o starej tradycji ochłodziła jego zapał podważania kolejnych faktów, ale nie wystarczająco, by w zamknął pysk na cztery spusty. Pozostałe wytłumaczenia wystarczająco ilustrowały nieodkryte meandry wcześniejszych sprzeczności, by wracał do poprzednich tematów.
Dlaczego te tradycje są takie ważne? Czemu nie możesz opowiedzieć mi o smoczych prawach? Co to są bogowie? Są ważni? Co znaczy, że prorok jest głosem bogów, skoro ci mieszkają na ziemi? Nie mogą mówić za siebie? – kończąc tę salwę pytań przekrzywił zmartwiony pyszczek, jakby zaraz miał iść do ów bogów i wyprzytulać ich za wsze czasy.


  • ::Verso::

Wyszukiwanie zaawansowane