Stuk puk stuk puk stuk puk. Agresywnie rozlegało się w ich łbach. Ten szorstki dźwięk, który z założenia kojący, wydawał się przeszkadzać w rozmowie. Strzelił łbem mozolnie na bok, obserwując jak niepożądane krople rozbijają się o posadzkę, tym samym kończąc swój marny los.
Zamknął ślepia, a gdy z powrotem je otworzył, wydawało się, że zamknięte je miał przez wieczności. Delikatnie uchylił powieki, zdegustowany buszując tym razem znowu – po licu kleryka.
Nienawidził tych żałosnych uczuć. Emocji, które odbierały smokom świadomość, zatracając go w odmętach własnej pustki i nędzy. Miłość robiła z nimi co chciała, zmuszając do słabości. Zmuszając do momentów, których nie w stanie było kontrolować.
Przekręcił łeb, wymownie wypuszczając powietrze. Zniesmaczony, nie mógł na niego patrzeć, gdyż każda ta chwila wymiany spojrzeń doprowadzała go do skrajności. Nienawiści? Braku samozachowania? Pragnął go, tylko dla siebie. Nie potrafił zrozumieć ani zaakceptować tego, że ktokolwiek inny byłby w stanie położyć na nim swe paskudne łapska. Ta delikatność była tak obrzydliwa, że jej siła zamiast odpychać wydawała się przyciągać. Błagając o opiekę, o zamknięcie go na samym dnie Odeonu, aby nikt inny nie miał pojęcia, co z Jemiołuszkiem się stało.
Mieli próbować go znaleźć, histerycznie drążąc temat, zamartwiając się, lecz tylko Rashediah miał prawo o tym wiedzieć. Tylko on miał wiedzieć, gdzie to wątłe ciało się znajduje.
— Chcesz, abym to ja mówił? — Z trudem uchylił powieki, nęcąc po piórach kleryka. — Za każdym razem, gdy zamykałem ślepia widziałem twoje perfekcyjnie zadbane pióra. Ich mieniące się w świetle dnia odcienie. Rozmaite. Jako pisklę myślałem, że to powód, dla którego powinienem cię odtrącać — wzruszył barkami, choć głos miał niezwykle poważny, osuwając swoją sarkastyczną naturę na bok.
Niech ma.
Przybliżył się do niego, by z nutą nostalgii wymieszanej między spojrzeniami, przesunąć pazurem po garści piór na jego szyi. Pragnąłby ujrzeć jak krwawi, całkowicie pozbawiony upierzenia wije się wśród własnego, ostatecznego tańca, serwując ten końcowy pokaz. Lecz ta wizja pozostała jedynie w myśli, muskając nieznacznie o mimikę, która przeskoczyła ze znużenia w krótki, przelotny uśmiech.
Zaraz po tym, opuścił pazury, zaciskając zębiska. Na jawie był inny. Był tym, czego bał się w swych snach. Był tym, który i go prześladował, od czasu wyjścia ze skorupy.
Ty czujesz dużo? Poczuł, jak stos strzał wbija się w jego grzbiet. Wszystkie w tym samym momencie, każda pod innym kątem. Czuł ten piorunujący ból zwalający go z łap, drążący wzdłuż każdego z jego mięśni. Zaparł się z całych sił, aby nie upuścić swej starannie wyrobionej maski. Starał się, choć jego narządy zostały wykręcone w każdym możliwym kierunku.
Czujesz dużo.
Nie wiesz i nie wiesz jak to opisać.
Ja czuję wszystko, a nie czuję nic.
Czym jestem, czymże jestem do cholery? Skazą na złotym rodowodzie, brudną szramą wymagającą naprawy.
Czuję tyle, tyle emocji, a nie czuję żadnej z nich.
Czym jestem, kwiecie o różowych płatkach? Czym jestem.
Parsknął, tylko na tyle sobie pozwolił. Przekręcił łbem, ostatni raz pozwalając, aby ten nieprzyjemny dreszcz przeszył całą długość beżowego grzbietu.
— Nie wiem, czy jest ktoś, kto sprawia, że czuję się przy nim w ten sposób. Byłem przekonany, że to zwykły podziw, zazdrość — obrzydliwe, sam smak tych słów był tak nieznośny, a jednak musiał przełknąć tę gorycz. Teraz każde słowo miało znaczenie, zwłaszcza te, które wypadały w obecnej sytuacji korzystnie. — Tyle, że było to coś więcej. Najwidoczniej — speszył się, choć subtelny uśmiech nie wydawał się opuszczać jego pyska. Nawet na moment, jak w perfekcyjnie dobranej sztuce. — Nie zmuszaj mnie do tak mocnych słów, Jemiołuszku, bo nie wrócisz dziś na tereny słońca w kawałku — syknął, choć z figlarnym przekąsem, kontynuując swój mimiczny pokaz.
Rashediah czuł, lecz nie tak, jak czuli inni. Nie potrafił, nie w ten sposób. Wszystko, co w nim się odbywało było przesadzone. Miłość opierała się jedynie na pożądaniu, pragnieniu posiadania czegoś jedynie dla siebie. Zazdrość okręcała się między nienawiścią, a dosłownym przyodzianiem się w skórę tego, który do tej emocji doprowadził. Choć nazywanie czegokolwiek co w diabelcu zachodziło emocją było niezwykle błędne.
Znaleziono 71 wyników
- 11 lip 2025, 23:53
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Cicha Jaskinia
- Odpowiedzi: 487
- Odsłony: 68396
- 11 lip 2025, 0:51
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6988
- Odsłony: 366996
- 03 lip 2025, 18:30
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6988
- Odsłony: 366996
Powiadomienia
prośba o użycie regeneracji po walce c:
> link do wiadomości w powiadomieniach <
> link do walki <
średnia –> lekka
Akt
> link do wiadomości w powiadomieniach <
> link do walki <
średnia –> lekka
Akt
- 30 cze 2025, 2:14
- Forum: Warsztat
- Temat: Kwarce Ataku i Obrony
- Odpowiedzi: 130
- Odsłony: 6087
Kwarce Ataku i Obrony
Pamiętał ostatnią wizytę w tym miejscu. Prawdziwe piekło dla kończyn, lecz jakże satysfakcjonujące ono było. Dlatego był gotów na kolejną dawkę przyjemności, chcąc zahartować się w boju. Przybył pod kwarc, a tuż przed nim ułożył starannie zapakowane mięso. Dbał o szczegóły, nawet w tak banalny sposób i w sytuacji, która w ogóle tego nie wymagała.
Uniósł łeb, spoglądając na swojego dzisiejszego nauczyciela.
Nie odezwał się. Preferował ciszę, która otaczała to miejsce.
━━━━━
16/4 mięsa za Atak II
Uniósł łeb, spoglądając na swojego dzisiejszego nauczyciela.
Nie odezwał się. Preferował ciszę, która otaczała to miejsce.
━━━━━
16/4 mięsa za Atak II
- 26 cze 2025, 13:28
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Cicha Jaskinia
- Odpowiedzi: 487
- Odsłony: 68396
Cicha Jaskinia
Całokształt rozkoszy. To wielce niepowstrzymane uczucie, które wprawiało Rashediaha w chęć zgłębienia tematu. Dlaczego nie potrafił odpuścić Jemiołuszkowi? Podświadomość w dalszym ciągu ciągnęła go do tego palącego uczucia umniejszenia, które zadał mu słoneczny w dzień ich pierwszego spotkania? Naruszył jego świętą przestrzeń, która po dziś dzień, owiana jest klątwą narzucaną przez samego diabelca. Wyrokiem, o którym nikt, poza nim nie wydawał się wiedzieć.
Westchnął, łapą sięgając swego własnego łba. Zacisnął na nim na moment szpony, zbierając myśli. Przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy obserwatora.
— Czemu akurat ty chciałbyś poznawać mnie bliżej. — Sam nie chciałbym tego robić. Nie potrafiłbym, przerażony tym, którymi ślepiami na to spojrzę. Chciałby to wykorzystać, obracając przeciwko niemu wszystko, co ujrzy?
Był samowystarczalnym, samolubnym i skrajnie narcystycznym osobnikiem. Wiedział nie od dziś, że Jemiołuszek nie był jednoznaczny w swoich słowach. Te od zawsze rozbiegane między tak wieloma skrajnościami, wydawały się intrygować umysł diabelca. Stymulując jego świadomość oraz ciekawość, a ta mieszanka niestworzona była do odpuszczania. Nie bez pełnego zgłębienia tematu.
Pragnął wiedzieć, czemu tak na niego działał. Co ten zauważył, czego on sam nie potrafił nigdy w sobie dostrzec. Taka wiedza bywała bezcenna. Dlatego pragnął jego uwagi, atencji, pełnego poświęcenia i ciągłej, bezwarunkowej miłości.
Nie potrafiłby teraz odpuścić. Sam zbyt głęboko w to wszedł, pozwalając sobie na otwarcie bram, które zamknięte zostały tyle księżycy temu. Zamknięte na klucz, którego nie sposób było znaleźć.
Nie zależy mi na tobie. Nie potrafiłoby zależeć. Opuścił łapę, a szorstka melodia przecięła ich umysły. To nieprzyjemne, absolutnie obrzydliwe szuranie pazurem o skalną posadzkę. Zrobił to raz, jakże dobitnie.
Czuli to samo, to uczucie, które wprawiało ich w dyskomfort jak i znajome ciepło, będące zakorzenione w nich od księżycy. Czekające aż ktoś w końcu go dobędzie, pozwalając mu spojrzeć oczyma pisklęcia.
— Tylko czasami? — Zaśmiał się sarkastycznie, unosząc łuk brwiowy w powątpieniu. Tylko czasami uważał, że Barani był żałosny? Zabawne.
Kochał go? Czy była to jedynie złudna iluzja tego, czego pragnął. To uczucie nakazujące mu zniszczyć wszystko, co tylko mogłoby mu zagrozić w obawie, że ktoś go ubiegnie. Pragnął jego śmierci? Nie, pragnął być tym, który mu ją przyniesie. Jako ostatni akt swego autorytetu, jako zwiastun osądu, który sam wydał.
Dlatego choć czuli to samo, diabelec nie czuł tego. Nie w ten sam sposób. Złudne przekonanie o zamknięciu go dla samego siebie, posiadaniu jako trofeum, którego nie był w stanie zdobyć nikt inny.
Był prymitywny, lecz ta prymitywna natura pozwalała jego przodkom przeżyć. Ta prymitywna natura była tym, czym dla wielu był zwykły instynkt. Lecz Rashediah odczuwał go na znacznie większej płaszczyźnie życia, niż inni. Żył dla rozrywki i tylko on pozwalał mu tą rozrywką żyć.
— Nie nienawidzę cię — przerwał wymowną ciszę, którą sam utrzymał. — Potrafię udawać odpornego, na wszystko dookoła. Na wszystkich dookoła, z wyjątkiem ciebie. Słowa rodziny, słowa bliskich, słowa obcych czy wrogów — zaczął, choć czuł, jak żołądek wykręca mu do środka. Był zażenowany tym, do czego się dopuścił, lecz czasem i udawana słabość mogła być tym, co dociągnie go do celu.
— Nie możesz zakładać, że jakiekolwiek uczucia działają jednostronnie. Nie w moim przypadku. Skoro próbowałeś mnie poznać, powinieneś był o tym wiedzieć kwiatuszku — parsknął śmiechem, leczy tym jednym razem, nie było w tym sarkazmu czy próby wyśmiania kleryka. Raczej coś cieplejszego, delikatniejszego, pragnące utrzymać jego uwagę na nim. — Nie potrafię rozkręcić całego wywodu na temat uczuć, nie potrafię nawet w pełni ich określić — ba, on nawet nie potrafił ich w pełni poczuć.
Ale?
Zatrzymał na moment to, co zaczął, a krótkie westchnienie przerwało napiętą atmosferę. Wyprostował się, a zmęczonym spojrzeniem wrócił w pełni na lico Jemiołuszka. — Co do mnie czujesz? — Zapytał bez ogródek czy zbędnego przedłużania. Chciał odpowiedzi, tu i teraz, choć dobrze się jej spodziewał.
Choć wiedział, co usłyszy.
Lustrował go tym spojrzeniem, przecinał wyczekująco w każdą możliwą stronę, nie pozwalając ani sobie, ani mu odpuścić nawet na moment.
Westchnął, łapą sięgając swego własnego łba. Zacisnął na nim na moment szpony, zbierając myśli. Przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy obserwatora.
— Czemu akurat ty chciałbyś poznawać mnie bliżej. — Sam nie chciałbym tego robić. Nie potrafiłbym, przerażony tym, którymi ślepiami na to spojrzę. Chciałby to wykorzystać, obracając przeciwko niemu wszystko, co ujrzy?
Był samowystarczalnym, samolubnym i skrajnie narcystycznym osobnikiem. Wiedział nie od dziś, że Jemiołuszek nie był jednoznaczny w swoich słowach. Te od zawsze rozbiegane między tak wieloma skrajnościami, wydawały się intrygować umysł diabelca. Stymulując jego świadomość oraz ciekawość, a ta mieszanka niestworzona była do odpuszczania. Nie bez pełnego zgłębienia tematu.
Pragnął wiedzieć, czemu tak na niego działał. Co ten zauważył, czego on sam nie potrafił nigdy w sobie dostrzec. Taka wiedza bywała bezcenna. Dlatego pragnął jego uwagi, atencji, pełnego poświęcenia i ciągłej, bezwarunkowej miłości.
Nie potrafiłby teraz odpuścić. Sam zbyt głęboko w to wszedł, pozwalając sobie na otwarcie bram, które zamknięte zostały tyle księżycy temu. Zamknięte na klucz, którego nie sposób było znaleźć.
Nie zależy mi na tobie. Nie potrafiłoby zależeć. Opuścił łapę, a szorstka melodia przecięła ich umysły. To nieprzyjemne, absolutnie obrzydliwe szuranie pazurem o skalną posadzkę. Zrobił to raz, jakże dobitnie.
Czuli to samo, to uczucie, które wprawiało ich w dyskomfort jak i znajome ciepło, będące zakorzenione w nich od księżycy. Czekające aż ktoś w końcu go dobędzie, pozwalając mu spojrzeć oczyma pisklęcia.
— Tylko czasami? — Zaśmiał się sarkastycznie, unosząc łuk brwiowy w powątpieniu. Tylko czasami uważał, że Barani był żałosny? Zabawne.
Kochał go? Czy była to jedynie złudna iluzja tego, czego pragnął. To uczucie nakazujące mu zniszczyć wszystko, co tylko mogłoby mu zagrozić w obawie, że ktoś go ubiegnie. Pragnął jego śmierci? Nie, pragnął być tym, który mu ją przyniesie. Jako ostatni akt swego autorytetu, jako zwiastun osądu, który sam wydał.
Dlatego choć czuli to samo, diabelec nie czuł tego. Nie w ten sam sposób. Złudne przekonanie o zamknięciu go dla samego siebie, posiadaniu jako trofeum, którego nie był w stanie zdobyć nikt inny.
Był prymitywny, lecz ta prymitywna natura pozwalała jego przodkom przeżyć. Ta prymitywna natura była tym, czym dla wielu był zwykły instynkt. Lecz Rashediah odczuwał go na znacznie większej płaszczyźnie życia, niż inni. Żył dla rozrywki i tylko on pozwalał mu tą rozrywką żyć.
— Nie nienawidzę cię — przerwał wymowną ciszę, którą sam utrzymał. — Potrafię udawać odpornego, na wszystko dookoła. Na wszystkich dookoła, z wyjątkiem ciebie. Słowa rodziny, słowa bliskich, słowa obcych czy wrogów — zaczął, choć czuł, jak żołądek wykręca mu do środka. Był zażenowany tym, do czego się dopuścił, lecz czasem i udawana słabość mogła być tym, co dociągnie go do celu.
— Nie możesz zakładać, że jakiekolwiek uczucia działają jednostronnie. Nie w moim przypadku. Skoro próbowałeś mnie poznać, powinieneś był o tym wiedzieć kwiatuszku — parsknął śmiechem, leczy tym jednym razem, nie było w tym sarkazmu czy próby wyśmiania kleryka. Raczej coś cieplejszego, delikatniejszego, pragnące utrzymać jego uwagę na nim. — Nie potrafię rozkręcić całego wywodu na temat uczuć, nie potrafię nawet w pełni ich określić — ba, on nawet nie potrafił ich w pełni poczuć.
Ale?
Zatrzymał na moment to, co zaczął, a krótkie westchnienie przerwało napiętą atmosferę. Wyprostował się, a zmęczonym spojrzeniem wrócił w pełni na lico Jemiołuszka. — Co do mnie czujesz? — Zapytał bez ogródek czy zbędnego przedłużania. Chciał odpowiedzi, tu i teraz, choć dobrze się jej spodziewał.
Choć wiedział, co usłyszy.
Lustrował go tym spojrzeniem, przecinał wyczekująco w każdą możliwą stronę, nie pozwalając ani sobie, ani mu odpuścić nawet na moment.
- 24 cze 2025, 22:16
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Cicha Jaskinia
- Odpowiedzi: 487
- Odsłony: 68396
Cicha Jaskinia
Błądzące myśli kleryka nijak odnosiły się do rzeczywistego stanu, który Rashediah sobą prezentował. Diabelec nie był prostą jednostką, bazując względnie na podszerstku moralności.
Nie posiadał jej, a tym bardziej empatii, która ułatwiała innym osobnikom zrównoważone reakcje zależne od sytuacji. Wykluł się upośledzony, wybrakowany na emocjonalną wrażliwość względem otaczającego go świata. Subtelne ukłucia sympatii odczuwał jedynie do rzeczy nieożywionych, czy tych zwyczajnie pogrążonych we własnej, chłodnej ciszy. Sztuka i natura – tylko one wydawały się w jakikolwiek sposób diabelca ruszać. I te trzy, ostatnie istoty, z którymi łączył przodków.
Niezdobyta mimika króla północy wyrażała niewiele więcej, niż zazwyczaj. Chłodna, przekreślona tym paskudny, sarkastycznym uśmiechem, karcącym nie tylko swego właściciela, ale i odbiorcę danej chwili. Było w niej jednak coś nowego, coś świeżego. Ten błysk w jego ślepiach, którego Jemiołuszek nie miał okazji wcześniej uraczyć.
— Słodkie? — Parsknął pobłażliwie, obniżając subtelnie całą szyję. — To ty słodko się złościsz, gdy wspominam o innych samicach. — Przewrócił ślepiami, równając spojrzenie z tym słonecznego. — Czy tam samcach — dodał, powracając do oschłej i neutralnej mimiki, lecz spojrzenia nie odrywał. Nawet na moment, badając to, co ten skrywał za swoim wzrokiem.
Cała litania na temat jego zachowania ominęła go niczym chybiona strzała.
Iluzji tego, że jesteś silny, wybitny i doskonały. To nie była iluzja, o czym Jemiołuszek doskonale mógł wiedzieć. Był bez skazy. Jak miałby nie być? Potomek istot, które nie raczyła dotknąć porażka. Istot tak idealnych, jak sami bogowie. Nawet to, co odbierane było przez ogół za porażkę, w łapach jego przodków stawało się perfekcją. Oni nie popełniali błędów, zwyczajnie nie zostali do tego stworzeni.
To oni – ci, z którymi dzielił krew – tworzyli prawo, łamiąc wszelkiego rodzaju zasady. Dlatego nigdy nie kwestionował swojej doskonałości, nie na jawie, gdy sen opuszczał te blade powieki.
— Nie odczuwam żadnej satysfakcji z obrażania cię. Twoja reakcja jest tym, co mi ją daje — przekrzywił pysk, dopiero teraz odpuszczając mu wymiany spojrzeń. Wyprostował się, dopiero teraz, znów górując nad nim spojrzeniem. — Z resztą, nigdy nie mówiłem, że jesteś mi obojętny czy nijaki — raczej jak zabawka, na dłuższą chwilę, którą z rozmaitych powodów miał ochotę zamknąć tylko dla siebie. — Żałosny? Dalej tak uważam, ale powiedz mi, czy ty sam twierdzisz, że jest inaczej? — Zaśmiał się, wzdychając po krótkiej przerwie. — Och książę o lśniącej grzywie, władco swej nędzy i marności. Kogo próbujesz oszukać? Wyciągam twoje własne przekonania na wierzch, nadając im znaczenia. Powiedz mi, jeśli uważasz, że się mylę... dlaczego nie mogłeś przestać o mnie myśleć? Myślę, że jesteśmy ku temu obydwoje zgodni. I ja i ty. Każdy doszukiwał się atencji tego drugiego, w taki, czy inny sposób. Szukasz zbawienia, a grzeszysz — czuł, jak mięśnie pyska mu drżą. Nie wiedział, czy była to złość, czy chęć zakończenia tego tu i teraz. Wypełnienia jego najgłębiej skrywanego pragnienia.
Krwi pierzastego o złotym futrze. Zagrał swą rolę, teraz wystarczyło dociągnąć ją jedynie do końca.
— Konsekwencji? Co nastąpi po tym, jak to zrobię. — Chłodny podmuch obił pysk słonecznego, jak fala docierająca do brzegu. Rashediah przełknął ślinę, uspokajając swoje własne gruczoły. Co nastąpi. Chwilowa satysfakcja? Wypełnienie celu teraz byłoby bezcelowe, zabiłoby całą zabawę, która była przecież dla diabelca koniem napędowym. Potrzebował do tego czasu, przygotowania i jeszcze odrobiny rozrywki, zanim Jemiołuszek pochowany zostanie przy boku swej matki. O ile w ogóle. Oblizał pysk, zahaczając końcówką języka o kieł. Jucha i śmierć były przywilejem, na który jeszcze nie zasłużył. Nie teraz.
Skoro kleryk wiedział o jego planie, jaki byłby w nim sens? — Przecież tylko się z tobą droczę. Nie jestem bezduszny — zaśmiał się, znów, przymykając na dłuższą chwilę ślepia.
Był to czas na rozpoczęcie prawdziwie teatralnej sztuki.
— Powiedz mi więc, zapomniałeś o mnie? Jak o tych jednostkach, które nie są dla ciebie ważne. — Jak o topniejącym śniegu, czy pogrzebanych na kurhanach. — Będąc sam ze swoimi myślami, potrafiłeś nie wracać nimi do tamtego momentu? — Wygiął pysk, unosząc go subtelnie ku górze. Wzrok przecięty miał chłodem, oddającym miliony lodowych włóczni. Był dla nich schronieniem.
Na pytanie o zranienie, nawet nie spojrzał na łapę, choć w pierwszym momencie nie zrozumiał, o czym kleryk mówił.
— Sam. — Warknął twardo, kręcąc łbem. Litości, jeszcze tego mu brakowało, aby ten dostrzegł chwilę jego słabości.
Nie posiadał jej, a tym bardziej empatii, która ułatwiała innym osobnikom zrównoważone reakcje zależne od sytuacji. Wykluł się upośledzony, wybrakowany na emocjonalną wrażliwość względem otaczającego go świata. Subtelne ukłucia sympatii odczuwał jedynie do rzeczy nieożywionych, czy tych zwyczajnie pogrążonych we własnej, chłodnej ciszy. Sztuka i natura – tylko one wydawały się w jakikolwiek sposób diabelca ruszać. I te trzy, ostatnie istoty, z którymi łączył przodków.
Niezdobyta mimika króla północy wyrażała niewiele więcej, niż zazwyczaj. Chłodna, przekreślona tym paskudny, sarkastycznym uśmiechem, karcącym nie tylko swego właściciela, ale i odbiorcę danej chwili. Było w niej jednak coś nowego, coś świeżego. Ten błysk w jego ślepiach, którego Jemiołuszek nie miał okazji wcześniej uraczyć.
— Słodkie? — Parsknął pobłażliwie, obniżając subtelnie całą szyję. — To ty słodko się złościsz, gdy wspominam o innych samicach. — Przewrócił ślepiami, równając spojrzenie z tym słonecznego. — Czy tam samcach — dodał, powracając do oschłej i neutralnej mimiki, lecz spojrzenia nie odrywał. Nawet na moment, badając to, co ten skrywał za swoim wzrokiem.
Cała litania na temat jego zachowania ominęła go niczym chybiona strzała.
Iluzji tego, że jesteś silny, wybitny i doskonały. To nie była iluzja, o czym Jemiołuszek doskonale mógł wiedzieć. Był bez skazy. Jak miałby nie być? Potomek istot, które nie raczyła dotknąć porażka. Istot tak idealnych, jak sami bogowie. Nawet to, co odbierane było przez ogół za porażkę, w łapach jego przodków stawało się perfekcją. Oni nie popełniali błędów, zwyczajnie nie zostali do tego stworzeni.
To oni – ci, z którymi dzielił krew – tworzyli prawo, łamiąc wszelkiego rodzaju zasady. Dlatego nigdy nie kwestionował swojej doskonałości, nie na jawie, gdy sen opuszczał te blade powieki.
— Nie odczuwam żadnej satysfakcji z obrażania cię. Twoja reakcja jest tym, co mi ją daje — przekrzywił pysk, dopiero teraz odpuszczając mu wymiany spojrzeń. Wyprostował się, dopiero teraz, znów górując nad nim spojrzeniem. — Z resztą, nigdy nie mówiłem, że jesteś mi obojętny czy nijaki — raczej jak zabawka, na dłuższą chwilę, którą z rozmaitych powodów miał ochotę zamknąć tylko dla siebie. — Żałosny? Dalej tak uważam, ale powiedz mi, czy ty sam twierdzisz, że jest inaczej? — Zaśmiał się, wzdychając po krótkiej przerwie. — Och książę o lśniącej grzywie, władco swej nędzy i marności. Kogo próbujesz oszukać? Wyciągam twoje własne przekonania na wierzch, nadając im znaczenia. Powiedz mi, jeśli uważasz, że się mylę... dlaczego nie mogłeś przestać o mnie myśleć? Myślę, że jesteśmy ku temu obydwoje zgodni. I ja i ty. Każdy doszukiwał się atencji tego drugiego, w taki, czy inny sposób. Szukasz zbawienia, a grzeszysz — czuł, jak mięśnie pyska mu drżą. Nie wiedział, czy była to złość, czy chęć zakończenia tego tu i teraz. Wypełnienia jego najgłębiej skrywanego pragnienia.
Krwi pierzastego o złotym futrze. Zagrał swą rolę, teraz wystarczyło dociągnąć ją jedynie do końca.
— Konsekwencji? Co nastąpi po tym, jak to zrobię. — Chłodny podmuch obił pysk słonecznego, jak fala docierająca do brzegu. Rashediah przełknął ślinę, uspokajając swoje własne gruczoły. Co nastąpi. Chwilowa satysfakcja? Wypełnienie celu teraz byłoby bezcelowe, zabiłoby całą zabawę, która była przecież dla diabelca koniem napędowym. Potrzebował do tego czasu, przygotowania i jeszcze odrobiny rozrywki, zanim Jemiołuszek pochowany zostanie przy boku swej matki. O ile w ogóle. Oblizał pysk, zahaczając końcówką języka o kieł. Jucha i śmierć były przywilejem, na który jeszcze nie zasłużył. Nie teraz.
Skoro kleryk wiedział o jego planie, jaki byłby w nim sens? — Przecież tylko się z tobą droczę. Nie jestem bezduszny — zaśmiał się, znów, przymykając na dłuższą chwilę ślepia.
Był to czas na rozpoczęcie prawdziwie teatralnej sztuki.
— Powiedz mi więc, zapomniałeś o mnie? Jak o tych jednostkach, które nie są dla ciebie ważne. — Jak o topniejącym śniegu, czy pogrzebanych na kurhanach. — Będąc sam ze swoimi myślami, potrafiłeś nie wracać nimi do tamtego momentu? — Wygiął pysk, unosząc go subtelnie ku górze. Wzrok przecięty miał chłodem, oddającym miliony lodowych włóczni. Był dla nich schronieniem.
Na pytanie o zranienie, nawet nie spojrzał na łapę, choć w pierwszym momencie nie zrozumiał, o czym kleryk mówił.
— Sam. — Warknął twardo, kręcąc łbem. Litości, jeszcze tego mu brakowało, aby ten dostrzegł chwilę jego słabości.
- 24 cze 2025, 11:31
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Kwiecista polanka
- Odpowiedzi: 517
- Odsłony: 82848
Kwiecista polanka
Złapał trop, znów, ciągnący się wzdłuż leśnego runa. Przeprawiał swoje zgrabne ciało przez wszystkie zarośla, które skutecznie pomagały mu w selekcji kępek futra.
Podszedł do pękniętego konaru, ostrożnie unosząc srebrzyste włókno. Okręcił je w swoich łapach, jakby analizując, próbując wyczytać z niego coś więcej niż tylko to, co mu przedstawiono. Odłożył je ruszając dalej, przed siebie, prosto za śladami.
Łeb trzymał nisko, przeszukując podłoże za wszelkimi nowymi poszlakami. Sytuacje takie jak te wymagały intensywnego myślenia i zaangażowania, na każdej płaszczyźnie.
Dlatego nie było czasu na pomyłki. W żadnym wypadku.
Przecisnął ciało między dwoma powalonymi drzewami, a gdy tylko wychylił swój pysk na nowo ku wilgotnej ziemi, zdołał dostrzec odciski kopyt. Niegłębokie, ledwo muśnięte kończyną. Uniósł łeb, próbując wypatrzeć tą, która je pozostawiła.
Sam wiatr skutecznie utrudniał mu prowizoryczne polowanie. Kompanka mentorki również nie dawała za łatwą wygraną, specjalnie myląc jego kroki. Dlatego był uważny, czujny, podążając bez zawahania za każdym znakiem niczym w labiryncie bez wyjścia.
Dotarł do krzewu, którego gałęzie ozdobione zostały srebrnym futrem kirin. Był blisko, futro nie zdołało jeszcze utracić ostrości swego aromatu, wywiane przez wiatr. Przeskoczył przez przeszkodę, a gdy tylko to zrobił, jego oczom ukazała się kunda. Spokojnie idąca przed siebie, jakby nie wiedziała, że zabawa właśnie dobiegła końca.
~ Dotarłem do celu ~ przekazał krótką, mentalną wiadomość, po czym usiadł oczekując na ostateczny werdykt.
Podszedł do pękniętego konaru, ostrożnie unosząc srebrzyste włókno. Okręcił je w swoich łapach, jakby analizując, próbując wyczytać z niego coś więcej niż tylko to, co mu przedstawiono. Odłożył je ruszając dalej, przed siebie, prosto za śladami.
Łeb trzymał nisko, przeszukując podłoże za wszelkimi nowymi poszlakami. Sytuacje takie jak te wymagały intensywnego myślenia i zaangażowania, na każdej płaszczyźnie.
Dlatego nie było czasu na pomyłki. W żadnym wypadku.
Przecisnął ciało między dwoma powalonymi drzewami, a gdy tylko wychylił swój pysk na nowo ku wilgotnej ziemi, zdołał dostrzec odciski kopyt. Niegłębokie, ledwo muśnięte kończyną. Uniósł łeb, próbując wypatrzeć tą, która je pozostawiła.
Sam wiatr skutecznie utrudniał mu prowizoryczne polowanie. Kompanka mentorki również nie dawała za łatwą wygraną, specjalnie myląc jego kroki. Dlatego był uważny, czujny, podążając bez zawahania za każdym znakiem niczym w labiryncie bez wyjścia.
Dotarł do krzewu, którego gałęzie ozdobione zostały srebrnym futrem kirin. Był blisko, futro nie zdołało jeszcze utracić ostrości swego aromatu, wywiane przez wiatr. Przeskoczył przez przeszkodę, a gdy tylko to zrobił, jego oczom ukazała się kunda. Spokojnie idąca przed siebie, jakby nie wiedziała, że zabawa właśnie dobiegła końca.
~ Dotarłem do celu ~ przekazał krótką, mentalną wiadomość, po czym usiadł oczekując na ostateczny werdykt.
- 24 cze 2025, 11:18
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Księżycowa łąka
- Odpowiedzi: 776
- Odsłony: 110809
Księżycowa łąka
No to koniec zabawy. Miał już odlatywać w swoją stronę, zostawiając krwisty kąsek na ziemi, gdy nagle, bez uprzedzenia, Letharion wsadził jego łapę do swojego pyska. Rashediah stał tak przez krótką chwilę, nie mając pojęcia jak zareagować na ten jakże obrzydliwy czyn. Czując ślinę mglistego, skrzywił cały swój pysk. Był tak zmięty, jakby właśnie skosztował najkwaśniejszych owoców w Wolnych Stadach.
Swoją zdegustowaną mordę wlepiał przez jeszcze dłuższą chwilę w adepta.
OBRZYDLIWE. OBRZYDLIWE. IMMANORZE JAK OBRZYDLIWE.
Strzepnął ślinę z łapy, lecz ta nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Ciarki przeszły wzdłuż całego jego ciała, a gdy tylko poczuł jak wraca mu wczorajszy obiad, pośpiesznie udał się w stronę jeziora, starannie opłukując oślinioną kończynę. Jucha nie była problemem, ślina rozcieńczona z kwasem? Mój dobry Immanorze, trzymajcie go bo zaraz zemdleje.
Był pedantem nie tylko względem swojej kryjówki, ale i całego siebie.
Silił się, aby nie obrazić całego rodowodu Lethariona jedyn zdaniem. Naprawdę, bardzo mocno się powstrzymywał.
Przez krótką jeszcze chwilę posyłał mu to odrażające spojrzenie, ale gdy Rairish wreszcie się odezwał, wrócił do niego spojrzeniem.
— Cała... niewątpliwa przyjemność — przerwał, spoglądając OSTATNI RAZ na Koszmarnego Kolca — po naszej stronie. — Odparł – grzecznie.
— Na mnie już czas, jak będziecie czegoś jeszcze potrzebować, wiecie jak mnie znaleźć — mruknął po czym z hukiem skrzydeł odleciał w swoją stronę. Dość. Wrażeń. Na. Dziś.
//zt Rash
Swoją zdegustowaną mordę wlepiał przez jeszcze dłuższą chwilę w adepta.
OBRZYDLIWE. OBRZYDLIWE. IMMANORZE JAK OBRZYDLIWE.
Strzepnął ślinę z łapy, lecz ta nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Ciarki przeszły wzdłuż całego jego ciała, a gdy tylko poczuł jak wraca mu wczorajszy obiad, pośpiesznie udał się w stronę jeziora, starannie opłukując oślinioną kończynę. Jucha nie była problemem, ślina rozcieńczona z kwasem? Mój dobry Immanorze, trzymajcie go bo zaraz zemdleje.
Był pedantem nie tylko względem swojej kryjówki, ale i całego siebie.
Silił się, aby nie obrazić całego rodowodu Lethariona jedyn zdaniem. Naprawdę, bardzo mocno się powstrzymywał.
Przez krótką jeszcze chwilę posyłał mu to odrażające spojrzenie, ale gdy Rairish wreszcie się odezwał, wrócił do niego spojrzeniem.
— Cała... niewątpliwa przyjemność — przerwał, spoglądając OSTATNI RAZ na Koszmarnego Kolca — po naszej stronie. — Odparł – grzecznie.
— Na mnie już czas, jak będziecie czegoś jeszcze potrzebować, wiecie jak mnie znaleźć — mruknął po czym z hukiem skrzydeł odleciał w swoją stronę. Dość. Wrażeń. Na. Dziś.
//zt Rash
- 23 cze 2025, 22:28
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Cicha Jaskinia
- Odpowiedzi: 487
- Odsłony: 68396
Cicha Jaskinia
Pobić. Pogryźć. Zabić.
Pobijesz, pobijesz mnie? Czemu nie zabijesz?
Przerzucił na niego zmęczone spojrzenie, całkowicie gubiąc swoją pewną siebie mimikę.
— Tak, poczuję — odparł surowo, zapominając nadać swoim słowom jakiegokolwiek brzmienia. Zbyt skupiony był na jego następnych, ostatnich już słowach. Nie zależało mu na stadzie. Było ono raczej otoczką oferującą komfort, niż rzeczywistym ograniczeniem. Dodatkowo, ich granice od kiedy tylko pamiętał były otwarte. Gdyby chciał ją znaleźć, zrobiłby to. Gdyby tylko.
Pragnął zacząć tę rozmowę w sposób na tyle uciążliwy, aby ten od razu wyczuł pewne napięcie rosnące z każdym uderzeniem serca. Czym szybsze one były, tym większa satysfakcję osiągał diabelec. Więcej krwi, więcej życia przepływające przez to niewzruszone niczym cielsko.
Widząc jak ten ostrożnie odsuwa się od niego, wyszczerzył na nowo kły.
— Boisz się, że pożrę cię żywcem? — Zatrzymał kroki, prostując sylwetkę tylko po to, by na nowo górować nad nim swym wzrostem. — Nie chciałbym zakrwawić tego pięknego jasnego futra — Parsknął śmiechem, nie odrywając od niego spojrzenia. Znów – dzikiego, jak nigdy dotychczas. Jemiołuszek musiał zgadywać, o czyim pięknym futrze wspominał.
Całkowicie zignorował informację o stadzie, nie interesowała go przyszłość dyskusji na ten temat, dlatego zakończył ją za wczas.
— Ta samica ma w sobie więcej klasy, niż ty, a jest przybłędą — pokręcił łbem na boki. — Nie widzieliśmy się tyle księżycy... a ty nadal nie pogodziłeś się z tym, że zostawiłem cię wtedy bez słowa? Dobiłem swego, Jemiołuszku, stoi przed tobą zwycięzca. Bez rozpraszaczy takich jak ty bez problemu osiągnąłem cel. — Oblizał kły, a gdy kolejne odbicie serca przerwało ciszę, zbliżył się jeszcze o krok do przodu. Umorusaną krwią łapę wyciągnął w jego stronę, ostrożnie kładąc ją na jego barku. Nawet nie wiedział, że ta w dalszym ciągu nie zaprzestała krwawić.
Bez zastanowienia, poklepał go po nim dwukrotnie, po czym przeszedł za niego, uważnie badając każdy element jego ciała. Wyrósł, choć w dalszym ciągu był żałosnym, małym paliczkiem. Kostką, którą tak łatwo przerwać było w pół. Złamać jak ten ostatni, nieważny element uczty.
— Nic nie przybrałeś na masie. Dalej równie słaby co wtedy. Mógłbym przegryźć cię w pół, gdybym tylko zechciał. — Wrócił na przeciw niemu, szczerząc pysk w nieprzerwanym, sarkastycznym uśmiechu.
Pobijesz, pobijesz mnie? Czemu nie zabijesz?
Przerzucił na niego zmęczone spojrzenie, całkowicie gubiąc swoją pewną siebie mimikę.
— Tak, poczuję — odparł surowo, zapominając nadać swoim słowom jakiegokolwiek brzmienia. Zbyt skupiony był na jego następnych, ostatnich już słowach. Nie zależało mu na stadzie. Było ono raczej otoczką oferującą komfort, niż rzeczywistym ograniczeniem. Dodatkowo, ich granice od kiedy tylko pamiętał były otwarte. Gdyby chciał ją znaleźć, zrobiłby to. Gdyby tylko.
Pragnął zacząć tę rozmowę w sposób na tyle uciążliwy, aby ten od razu wyczuł pewne napięcie rosnące z każdym uderzeniem serca. Czym szybsze one były, tym większa satysfakcję osiągał diabelec. Więcej krwi, więcej życia przepływające przez to niewzruszone niczym cielsko.
Widząc jak ten ostrożnie odsuwa się od niego, wyszczerzył na nowo kły.
— Boisz się, że pożrę cię żywcem? — Zatrzymał kroki, prostując sylwetkę tylko po to, by na nowo górować nad nim swym wzrostem. — Nie chciałbym zakrwawić tego pięknego jasnego futra — Parsknął śmiechem, nie odrywając od niego spojrzenia. Znów – dzikiego, jak nigdy dotychczas. Jemiołuszek musiał zgadywać, o czyim pięknym futrze wspominał.
Całkowicie zignorował informację o stadzie, nie interesowała go przyszłość dyskusji na ten temat, dlatego zakończył ją za wczas.
— Ta samica ma w sobie więcej klasy, niż ty, a jest przybłędą — pokręcił łbem na boki. — Nie widzieliśmy się tyle księżycy... a ty nadal nie pogodziłeś się z tym, że zostawiłem cię wtedy bez słowa? Dobiłem swego, Jemiołuszku, stoi przed tobą zwycięzca. Bez rozpraszaczy takich jak ty bez problemu osiągnąłem cel. — Oblizał kły, a gdy kolejne odbicie serca przerwało ciszę, zbliżył się jeszcze o krok do przodu. Umorusaną krwią łapę wyciągnął w jego stronę, ostrożnie kładąc ją na jego barku. Nawet nie wiedział, że ta w dalszym ciągu nie zaprzestała krwawić.
Bez zastanowienia, poklepał go po nim dwukrotnie, po czym przeszedł za niego, uważnie badając każdy element jego ciała. Wyrósł, choć w dalszym ciągu był żałosnym, małym paliczkiem. Kostką, którą tak łatwo przerwać było w pół. Złamać jak ten ostatni, nieważny element uczty.
— Nic nie przybrałeś na masie. Dalej równie słaby co wtedy. Mógłbym przegryźć cię w pół, gdybym tylko zechciał. — Wrócił na przeciw niemu, szczerząc pysk w nieprzerwanym, sarkastycznym uśmiechu.
- 23 cze 2025, 21:54
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Księżycowa łąka
- Odpowiedzi: 776
- Odsłony: 110809
Księżycowa łąka
Nie potrzebował ponownego zaproszenia. Słysząc, jak Letharion odpuścił swoich podejrzeń, podszedł bliżej Hektycznego. Wyciągnął łapę rozstawiając drapieżnie pazury. Odmierzył odpowiednią długość tylko po to, aby po chwili bez ostrzeżenia naciąć kawałek skóry. Powoli, ostrożnie, pozwalając krwi wylać się po jego łapie. Ciepła, znajoma i jakże przyjemna. Pociągnął nozdrzami ten przyjemny zapach.
Ten zapach.
Jucha różniła się w zależności od jednostki, lecz ta. Ta była jego upragnioną od wielu, wielu księżycy. Nawet przedsmak, który właśnie sobie zaserwował, był wystarczający.
Dokończył co zaczął, pewnym ruchem przycinając ostatnie tkanki, po czym chwycił odrost w pysk do końca odrywając go od jego pyska. Musiało boleć, cholernie boleć. Z resztą, Rashediah wcale nie był przy tym ostrożny. Stojąc z krwistym trofeum, pociągnął pazurem raz jeszcze u samej końcówki przeciętej włosem. Uwielbiał kolekcjonować, a taka frędzlowata pamiątka była wręcz idealna do jego kolekcji. Schował ją ostrożnie do torby, a kikut wyciągnął w stronę Lethariona.
— Chcesz? — Zapytał, podsuwając mu sycącą przekąskę pod sam nos. Był wręcz pewien, że ten nie odmówi swego rodzaju przysmaku.
Dopiero po tym jak Koszmarny pożarł podarowaną mu część, Baran powrócił spojrzeniem na poszkodowanego. Zalanego krwią, niemalże proszącego się o to, aby zaraz pociągnąć tę zabawę jeszcze dalej. Gdyby nie Koszmarny, Rairish zapewne nie wróciłby już do swej groty. Niestety, jego obecność utrudniała mu ewentualną rozrywkę. Przynajmniej przystawka była satysfakcjonująca.
— Zadowolony? — Zapytał, spoglądając na jego żałosną mordę. Teraz przyklepaną krwistym znamieniem. — Przejrzyj się w tafli, wyglądasz zupełnie inaczej. — Zasugerował bez przekąsu, ze szczerą intencją. Przy okazji... dobrze by było, gdyby się obmył, zanim Rashediah przestanie kontrolować swoje chore popędy.
Ten zapach.
Jucha różniła się w zależności od jednostki, lecz ta. Ta była jego upragnioną od wielu, wielu księżycy. Nawet przedsmak, który właśnie sobie zaserwował, był wystarczający.
Dokończył co zaczął, pewnym ruchem przycinając ostatnie tkanki, po czym chwycił odrost w pysk do końca odrywając go od jego pyska. Musiało boleć, cholernie boleć. Z resztą, Rashediah wcale nie był przy tym ostrożny. Stojąc z krwistym trofeum, pociągnął pazurem raz jeszcze u samej końcówki przeciętej włosem. Uwielbiał kolekcjonować, a taka frędzlowata pamiątka była wręcz idealna do jego kolekcji. Schował ją ostrożnie do torby, a kikut wyciągnął w stronę Lethariona.
— Chcesz? — Zapytał, podsuwając mu sycącą przekąskę pod sam nos. Był wręcz pewien, że ten nie odmówi swego rodzaju przysmaku.
Dopiero po tym jak Koszmarny pożarł podarowaną mu część, Baran powrócił spojrzeniem na poszkodowanego. Zalanego krwią, niemalże proszącego się o to, aby zaraz pociągnąć tę zabawę jeszcze dalej. Gdyby nie Koszmarny, Rairish zapewne nie wróciłby już do swej groty. Niestety, jego obecność utrudniała mu ewentualną rozrywkę. Przynajmniej przystawka była satysfakcjonująca.
— Zadowolony? — Zapytał, spoglądając na jego żałosną mordę. Teraz przyklepaną krwistym znamieniem. — Przejrzyj się w tafli, wyglądasz zupełnie inaczej. — Zasugerował bez przekąsu, ze szczerą intencją. Przy okazji... dobrze by było, gdyby się obmył, zanim Rashediah przestanie kontrolować swoje chore popędy.
- 23 cze 2025, 19:56
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Księżycowa łąka
- Odpowiedzi: 776
- Odsłony: 110809
Księżycowa łąka
Pokręcił łbem, w prosty sposób sugerując Letharionowi, jak ten bardzo się mylił.
— Koszmarny, jeśli ktoś prosi o przysługę, to to żadna krzywda. Tak samo jak walka na arenie, zgadzasz się na nią i zadajesz kontrolowaną krzywdę innemu mglistemu, racja? — Wyjaśnił najbardziej logicznie jak tylko potrafił, starając się przemawiać w jego języku. Na ile tylko to było możliwe. Sam z wielką chęcią zabrałby się za cięcie tych wyrostków. Wydawało się to przednią rozrywką.
— Jest jakiś powód, dlaczego ich nie chcesz? — Uniósł brew, całkowicie ignorując dziwne zachowanie Rairisha. Wolał pominąć pytania dotyczące jego niestandardowego wyrazu pyska, gdyż sam nie bywał z mimiką lepszy. — Czy jedynie kwestia kosmetyczna — przekrzywił łeb, uważając na reakcję śmiechu. Nie chciał wyjść w końcu na ignoranta, stąd pytanie, choć z założenia miało być prześmiewcze, wyszło niezwykle neutralnie dla uszu słuchaczy.
Teraz byłby w stanie zadowolić się wszystkim. Nawet krótkim ustępstwem dzikości.
— Koszmarny, jeśli ktoś prosi o przysługę, to to żadna krzywda. Tak samo jak walka na arenie, zgadzasz się na nią i zadajesz kontrolowaną krzywdę innemu mglistemu, racja? — Wyjaśnił najbardziej logicznie jak tylko potrafił, starając się przemawiać w jego języku. Na ile tylko to było możliwe. Sam z wielką chęcią zabrałby się za cięcie tych wyrostków. Wydawało się to przednią rozrywką.
— Jest jakiś powód, dlaczego ich nie chcesz? — Uniósł brew, całkowicie ignorując dziwne zachowanie Rairisha. Wolał pominąć pytania dotyczące jego niestandardowego wyrazu pyska, gdyż sam nie bywał z mimiką lepszy. — Czy jedynie kwestia kosmetyczna — przekrzywił łeb, uważając na reakcję śmiechu. Nie chciał wyjść w końcu na ignoranta, stąd pytanie, choć z założenia miało być prześmiewcze, wyszło niezwykle neutralnie dla uszu słuchaczy.
Teraz byłby w stanie zadowolić się wszystkim. Nawet krótkim ustępstwem dzikości.
- 23 cze 2025, 17:10
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Księżycowa łąka
- Odpowiedzi: 776
- Odsłony: 110809
Księżycowa łąka
–> kontynuacja Kanionu Szeptów
Eynell. Nie była Eynell.
Czy kiedykolwiek to minie? To nieustanne porównywanie rodzeństwa do starszej siostry, która będąc takim spektrum, traktowana była przez diabelca inaczej. Mogła więcej, jej słowa brzmiały inaczej, ryjąc się przez jego łeb jak boskie słowo. Była dla niego jak druga matka, której decyzji nie potrafiłby kwestionować. Dlaczego tyle, dlaczego aż tyle dla niego znaczyła? Czy to kwestia autorytetu, który ustabilizowała w tak młodym umyśle te księżyce temu? Czy to ten powód?
Agresywnie poderwał się jeszcze wyżej, niemalże czując jak na moment stracił oparcie we własnych skrzydłach.
Póki coś nieproszonego nie przecięło jego łba. Potrzebuje waszej pomocy. Wszędzie poznałby głos Hektycznego. Nie był niańką, lecz ten jeden raz postanowił odpowiedzieć na jego wezwanie. Nie ze względu na empatię czy moralność, chciał się rozerwać, a głos mglistego był niezwykle kuszący w obecnej chwili. Inni niż zawsze.
Znów – agresywnie skręcił w bok, chcąc jak najszybciej zakończyć manewr. Zapikował, niedługo przed pocałunkiem z podłożem prostując lot, by po chwili z niezwykłą gracją zetknąć się łapami z trawą.
— Trzeba coś dobić? — Liczył na krew, która choć na chwilę zapełni jego pustkę. Tą samą, z którą był już zaznajomiony od księżycy. — Dawno się nie widzieliśmy, Hektyczny, Koszmarny — skinął im łbem, każdemu z kolei.
Eynell. Nie była Eynell.
Czy kiedykolwiek to minie? To nieustanne porównywanie rodzeństwa do starszej siostry, która będąc takim spektrum, traktowana była przez diabelca inaczej. Mogła więcej, jej słowa brzmiały inaczej, ryjąc się przez jego łeb jak boskie słowo. Była dla niego jak druga matka, której decyzji nie potrafiłby kwestionować. Dlaczego tyle, dlaczego aż tyle dla niego znaczyła? Czy to kwestia autorytetu, który ustabilizowała w tak młodym umyśle te księżyce temu? Czy to ten powód?
Agresywnie poderwał się jeszcze wyżej, niemalże czując jak na moment stracił oparcie we własnych skrzydłach.
Póki coś nieproszonego nie przecięło jego łba. Potrzebuje waszej pomocy. Wszędzie poznałby głos Hektycznego. Nie był niańką, lecz ten jeden raz postanowił odpowiedzieć na jego wezwanie. Nie ze względu na empatię czy moralność, chciał się rozerwać, a głos mglistego był niezwykle kuszący w obecnej chwili. Inni niż zawsze.
Znów – agresywnie skręcił w bok, chcąc jak najszybciej zakończyć manewr. Zapikował, niedługo przed pocałunkiem z podłożem prostując lot, by po chwili z niezwykłą gracją zetknąć się łapami z trawą.
— Trzeba coś dobić? — Liczył na krew, która choć na chwilę zapełni jego pustkę. Tą samą, z którą był już zaznajomiony od księżycy. — Dawno się nie widzieliśmy, Hektyczny, Koszmarny — skinął im łbem, każdemu z kolei.
- 23 cze 2025, 16:31
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Kanion Szeptów
- Odpowiedzi: 834
- Odsłony: 104637
Kanion Szeptów
Znów – zamilkł, jakby cisza zabrała mu język. Słuchał – bo został do tego zmuszony, nie dlatego, że chciał. Jednak z każdym następnym jej słowem, jego mimika pozostawała niewzruszona. Jakby słuchał, lecz nie słyszał.
Ale słyszał. Każde pojedyncze słowo, które padło z jej pyska. Każde, bez wyjątku, nie ważne jak kłopotliwe miałoby nie być.
Pozwolił jej dokończyć lawinę żałości, nie odpuszczając tym razem tych przesiąkniętych chłodem ślepi. Wpatrywał się w nią jakby już kiedyś to słyszał. Jakby już kiedyś prowadził dokładnie tą samą konwersację.
Stał niewzruszony, jak ta forteca, której nikomu nie przyszło zdobyć. Nie potrafił się smucić. Nie potrafił od czasu odejścia Nell, gdy raz w życiu, to uczucie przesiąkło przez jego serce, zmuszając go do tego próżnego uczucia. Była jego siostrą, lecz nie była tą siostrą. Dlatego stał nieugięty, dlatego nie wzruszył nawet kącikiem ust.
— Ja już nie mam brata, Friren, ty z resztą też — odparł tak bezbarwnie, tak bezpłciowo, jakby to nie on przemawiał, a ktoś stojący tuż za jego grzbietem, chcący wtrącić się w całą tę dyskusję. — Masz jedynie mnie, nawet, jeśli jestem tylko nagrodą pocieszenia. — Z rodzeństwa rzecz jasna, gdyż reszta była albo za młoda, albo wiecznie zabiegana, nie potrafiąca znaleźć czasu dla własnej siostry. Pragnął dodać, że nie jest Eynell, więc jej opinia na jego temat nie miała żadnego rzeczywistego odzwierciedlenia w życiu. Pragnął, lecz powstrzymał uwagę dla siebie, nie miałaby ona sensu. Nic by nią nie zyskał.
— Zrób z tym co chcesz — rozłożył skrzydła, ustawiając się do niej grzbietem. — I ochłoń, zanim pokażesz się matce — zasugerował, po czym z podmuchem wiatru odleciał w swoim kierunku.
Nie obejrzał się nawet raz. Jeśli zrobi coś, czego będzie żałować, to jej decyzja, której nie zamierzał podważać. Jeśli potrzebowała wyrzucić z siebie te cierpkie słowa, tyle mógł dla niej zrobić, słuchając o kimś, kogo nawet nie znał. Nie interesowało go kim Blysgir był, ani co zrobił. Dlatego nie drążył, nie dopytywał.
//zt
Ale słyszał. Każde pojedyncze słowo, które padło z jej pyska. Każde, bez wyjątku, nie ważne jak kłopotliwe miałoby nie być.
Pozwolił jej dokończyć lawinę żałości, nie odpuszczając tym razem tych przesiąkniętych chłodem ślepi. Wpatrywał się w nią jakby już kiedyś to słyszał. Jakby już kiedyś prowadził dokładnie tą samą konwersację.
Stał niewzruszony, jak ta forteca, której nikomu nie przyszło zdobyć. Nie potrafił się smucić. Nie potrafił od czasu odejścia Nell, gdy raz w życiu, to uczucie przesiąkło przez jego serce, zmuszając go do tego próżnego uczucia. Była jego siostrą, lecz nie była tą siostrą. Dlatego stał nieugięty, dlatego nie wzruszył nawet kącikiem ust.
— Ja już nie mam brata, Friren, ty z resztą też — odparł tak bezbarwnie, tak bezpłciowo, jakby to nie on przemawiał, a ktoś stojący tuż za jego grzbietem, chcący wtrącić się w całą tę dyskusję. — Masz jedynie mnie, nawet, jeśli jestem tylko nagrodą pocieszenia. — Z rodzeństwa rzecz jasna, gdyż reszta była albo za młoda, albo wiecznie zabiegana, nie potrafiąca znaleźć czasu dla własnej siostry. Pragnął dodać, że nie jest Eynell, więc jej opinia na jego temat nie miała żadnego rzeczywistego odzwierciedlenia w życiu. Pragnął, lecz powstrzymał uwagę dla siebie, nie miałaby ona sensu. Nic by nią nie zyskał.
— Zrób z tym co chcesz — rozłożył skrzydła, ustawiając się do niej grzbietem. — I ochłoń, zanim pokażesz się matce — zasugerował, po czym z podmuchem wiatru odleciał w swoim kierunku.
Nie obejrzał się nawet raz. Jeśli zrobi coś, czego będzie żałować, to jej decyzja, której nie zamierzał podważać. Jeśli potrzebowała wyrzucić z siebie te cierpkie słowa, tyle mógł dla niej zrobić, słuchając o kimś, kogo nawet nie znał. Nie interesowało go kim Blysgir był, ani co zrobił. Dlatego nie drążył, nie dopytywał.
//zt
- 23 cze 2025, 14:42
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Kanion Szeptów
- Odpowiedzi: 834
- Odsłony: 104637
Kanion Szeptów
Stał w ciszy. Friren nie wiedziała? Wrócił do granic świadomości, a cała, chaotyczna otoczka opadła niczym kurtyna po nieudanym występie. Pozwolił jej odczuć wszystko, każdą, najmniej ważną emocję, która przejechała przez jej pysk. Nawet nie wzruszył się na jej nagły, histeryczny napad. Siedział jak skała, z miną tak nieprzeniknioną, jak miał to w zwyczaju.
Nie przerywał jej. Nie chciał jej przeszkadzać. Sam miał problemy z ułożeniem całej tej wizji w głowie, choć w jego przypadku uwarunkowana była ona innymi pobudkami i wartościami. Dla niego była to zdrada wartości rodziny. Zdrada tego, co wyznawał i co wydawał się wkładać wszystkim innym między karty.
Ferelar był pierwszym, który odszedł bez słowa. Rashediah nie miał prawa wiedzieć o innych, którzy opuścili bok Friren. Dla niego od zawsze miał jedynie trójkę starszego rodzeństwa. Eynell, Ferelara i Friren. Nikt poza nimi nie istniał w czasie, w którym on żałośnie wygrzebał swe ciało ze skorupy jaja. Nikt. Teraz jednak, kolejny stracony książę dołączył do ponurych zapisów, niestarannie wyrwanych z ram czasu.
Widok siostry w tym stanie mógłby zostać oszczędzony. Jednym, prostym "odchodzę, szukajcie mnie za granicami świadomości". Cokolwiek, jakiś znak, który świadczyłby o jego pamięci względem bliskich. Względem tych, którzy jako jedyni liczyli się na tym świecie.
Propozycja powybijania krwi z krwi, w normalnych warunkach diabelec nie czekałby na drugie zaproszenie.
— Po wykluciu to krew z naszej krwi. Nie pragnę być samobójcą, Friren — odparł niezwykle łagodnie, lecz za grosz nie było w tym pogodności. Czysty chłód, nieskalany nieproszonym ciepłem. Nie potrafiłby zabić rodzeństwa, które dopiero co przyszło na świat. Nie miał ku temu celu, nie póki łączyła ich krew. Ferelar natomiast... zaprzepaścił swoją genetyczną wyższość, mieszając się z miernotą. — Odchodząc bez słowa, nie znaczą dla mnie nic więcej niż szary, bezpłciowy osobnik — odsłonił nieumyślnie kły po lewej stronie pyska, gdy nagła dzikość i agresja wstąpiła w jego wypowiedź. Nawet ten, którego obserwował jak autorytet. Nawet ten, którego wielbił nie mniej niż swego własnego ojca. Nawet on sądzony miał być na równych prawach, bez kompromisów. Gdyby tylko natknął się na jego cielsko za granicami, uradowane, beztroskie, pozbawione sowitych wytłumaczeń – bez ostrzeżenia wbiłby mu kły w szyję, rozszarpując wszystko, co tylko w niej skrywał. Zza pleców, niespodziewanie, zupełnie tak, jak on zrobił to im. Im wszystkim.
Nie przerywał jej. Nie chciał jej przeszkadzać. Sam miał problemy z ułożeniem całej tej wizji w głowie, choć w jego przypadku uwarunkowana była ona innymi pobudkami i wartościami. Dla niego była to zdrada wartości rodziny. Zdrada tego, co wyznawał i co wydawał się wkładać wszystkim innym między karty.
Ferelar był pierwszym, który odszedł bez słowa. Rashediah nie miał prawa wiedzieć o innych, którzy opuścili bok Friren. Dla niego od zawsze miał jedynie trójkę starszego rodzeństwa. Eynell, Ferelara i Friren. Nikt poza nimi nie istniał w czasie, w którym on żałośnie wygrzebał swe ciało ze skorupy jaja. Nikt. Teraz jednak, kolejny stracony książę dołączył do ponurych zapisów, niestarannie wyrwanych z ram czasu.
Widok siostry w tym stanie mógłby zostać oszczędzony. Jednym, prostym "odchodzę, szukajcie mnie za granicami świadomości". Cokolwiek, jakiś znak, który świadczyłby o jego pamięci względem bliskich. Względem tych, którzy jako jedyni liczyli się na tym świecie.
Propozycja powybijania krwi z krwi, w normalnych warunkach diabelec nie czekałby na drugie zaproszenie.
— Po wykluciu to krew z naszej krwi. Nie pragnę być samobójcą, Friren — odparł niezwykle łagodnie, lecz za grosz nie było w tym pogodności. Czysty chłód, nieskalany nieproszonym ciepłem. Nie potrafiłby zabić rodzeństwa, które dopiero co przyszło na świat. Nie miał ku temu celu, nie póki łączyła ich krew. Ferelar natomiast... zaprzepaścił swoją genetyczną wyższość, mieszając się z miernotą. — Odchodząc bez słowa, nie znaczą dla mnie nic więcej niż szary, bezpłciowy osobnik — odsłonił nieumyślnie kły po lewej stronie pyska, gdy nagła dzikość i agresja wstąpiła w jego wypowiedź. Nawet ten, którego obserwował jak autorytet. Nawet ten, którego wielbił nie mniej niż swego własnego ojca. Nawet on sądzony miał być na równych prawach, bez kompromisów. Gdyby tylko natknął się na jego cielsko za granicami, uradowane, beztroskie, pozbawione sowitych wytłumaczeń – bez ostrzeżenia wbiłby mu kły w szyję, rozszarpując wszystko, co tylko w niej skrywał. Zza pleców, niespodziewanie, zupełnie tak, jak on zrobił to im. Im wszystkim.
- 23 cze 2025, 12:26
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Kanion Szeptów
- Odpowiedzi: 834
- Odsłony: 104637
Kanion Szeptów
Ekspresja, sceneria – w normalnych warunkach zapewne odczuwałby swego rodzaju ukłucie ciepła będąc w miejscu tak zimnym jak to. W obecnej sytuacji, nie potrafił zgubić przekonania, że coś było na rzeczy. Wisiało w powietrzu nie nad jego łbem, a tym siostry. Obojętność, jaka szybko wyszła na odpowiedź mimice siostry nie była okryta neutralnością.
Nie.
Skąpana w lodowatym jeziorze, które przeniknęło niczym brat bliźniak jego jadeitowe spojrzenie. Jedynie kolor się nie zgadzał, gdy z założenia kojąca zieleń wypełniona została lodowymi włóczniami.
— Jasne — skrzywił pysk w niepewnym uśmiechu, jakby samemu próbując przekonać się do jej słów. Choć jej mimika stanowczo sugerowała, że ta ukrywała całą prawdę. Nie kłamała. Jego rodzina nie była do tego zdolna, nie w obecności jej innych członków. Parsknął śmiechem przez zaciśnięte zębiska, co brzmiało raczej bardziej jak nieproszone westchnięcie, niż rzeczywista pozytywna interakcja.
— Ferelar — zaczął, choć słowa te jak największe przekleństwo zatarło mu o gardziel. — Nie rozumiem jak — przerywał, szukając odpowiednich słów. Pierwszy raz tak ciężko było mu dojść do głównej myśli. Pierwszy raz czuł, jak żałośnie te słowa wbijały się w jego gardło od środka, blokując przepływ powietrza. — Jak mógł zdradzić swoją rodzinę. Odszedł, racja? Bez słowa — syknął, gdy ogon przeciął podłożę z charakterystycznym świstem. — To jednoznaczne. — Naprawdę silił się, aby nie przerazić nikogo swoją całkowicie chaotyczną mimiką. Próbował się uśmiechać, lecz w tej próbie wyglądał raczej jak demon łaszący się na widok ofiary, z pyskiem tak skrzywionym, jakby szykował się do ataku. Ślepiami błądził, nie mogąc utrzymać kontaktu wzrokowego. Wyglądał tak żałośnie próbując odkryć prawdę, choć ta wcale nie była tak skryta, jak przypuszczał.
Nie, on wiedział, że prawda nie była wcale tak zawiła. Lecz próbował znaleźć wytłumaczenie. Coś, co nie zaprzepaści jego przekonań o nieskazitelności krwi, z której pochodził. O oddaniu i lojalności wobec tych, z którymi dzielił przodków.
Nie.
Skąpana w lodowatym jeziorze, które przeniknęło niczym brat bliźniak jego jadeitowe spojrzenie. Jedynie kolor się nie zgadzał, gdy z założenia kojąca zieleń wypełniona została lodowymi włóczniami.
— Jasne — skrzywił pysk w niepewnym uśmiechu, jakby samemu próbując przekonać się do jej słów. Choć jej mimika stanowczo sugerowała, że ta ukrywała całą prawdę. Nie kłamała. Jego rodzina nie była do tego zdolna, nie w obecności jej innych członków. Parsknął śmiechem przez zaciśnięte zębiska, co brzmiało raczej bardziej jak nieproszone westchnięcie, niż rzeczywista pozytywna interakcja.
— Ferelar — zaczął, choć słowa te jak największe przekleństwo zatarło mu o gardziel. — Nie rozumiem jak — przerywał, szukając odpowiednich słów. Pierwszy raz tak ciężko było mu dojść do głównej myśli. Pierwszy raz czuł, jak żałośnie te słowa wbijały się w jego gardło od środka, blokując przepływ powietrza. — Jak mógł zdradzić swoją rodzinę. Odszedł, racja? Bez słowa — syknął, gdy ogon przeciął podłożę z charakterystycznym świstem. — To jednoznaczne. — Naprawdę silił się, aby nie przerazić nikogo swoją całkowicie chaotyczną mimiką. Próbował się uśmiechać, lecz w tej próbie wyglądał raczej jak demon łaszący się na widok ofiary, z pyskiem tak skrzywionym, jakby szykował się do ataku. Ślepiami błądził, nie mogąc utrzymać kontaktu wzrokowego. Wyglądał tak żałośnie próbując odkryć prawdę, choć ta wcale nie była tak skryta, jak przypuszczał.
Nie, on wiedział, że prawda nie była wcale tak zawiła. Lecz próbował znaleźć wytłumaczenie. Coś, co nie zaprzepaści jego przekonań o nieskazitelności krwi, z której pochodził. O oddaniu i lojalności wobec tych, z którymi dzielił przodków.
- 22 cze 2025, 22:31
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Cicha Jaskinia
- Odpowiedzi: 487
- Odsłony: 68396
Cicha Jaskinia
Sumienie? Czy ono istniało? Czy rzeczywiście ktokolwiek je posiadał? To nie zwykła bujda dla piskląt? Słuchaj swego sumienia – mawiano. Tyle że nieważne jak Rashediah wystawiał uszy, to wydawało się nie szeptać mu niczego rzeczowego. Spętane ciszą, omijało go, zostawiło na pastwę innych myśli. Tych, z którymi zdołał w pełni się zaznajomić. Były dla niego codziennością, która w żadnym wypadku nie przeszkadzała. Nie zakłócała tonu jego wartości.
Nikt nie szeptał, żadne sumienie. Żadna empatia. Bądź empatyczny, zmień się, dziwaku. Zmień, zmień, zmień.
W co? W siebie na nowo? Nie znał innej rzeczywistości, innego umysłu. Będąc pisklęciem zamartwiał się tym na swój sposób. Będąc młodym-dorosłym nie uważał się za absurdalny wymysł. Był sobą, wyjątkową jednostką, w żadnym wypadku dziwną.
Przerysował czaszkę, a gdy jego oddech zwolnił, zdołał usłyszeć coś innego. Inne brzmienie żywej istoty. Bez uprzedzenia, zwrócił jadeitowe ślepia w stronę czającego się w głębi jaskini niby-stworzenia. Nieokiełznana dzikość, która z nich była, na moment wydawać mogła się nawet przerażająca. Przedstawiony w tej czystej, prymitywnej, surowej wersji. Bez obróbki, bez korekty.
Zamrugał, raz, a gdy wracał ślepiami do stadium świadomości, zatrzymał je w pół otwarte. Przymrużone, leniwe, lecz ta iskierka nie wydawała się znikać. Wiedział, kim był ten, który tu spoczywał. Wiedział też, jak niezwykłego pecha musiał mieć, aby to właśnie go spotkać w tę bezgwiezdną noc.
— Dziś też się nie przywitasz, Jemiołuszku? — Było w tym tyle nienawiści, jakby słów tych wcale nie kierował do kleryka. Może taka była prawda, kierował je do kogoś innego, kogo sylwetka odbijała się w jego cieniu. Uniósł się na łapach, a surowym spojrzeniem przeciął każdy kąt tego wątłego ciała. Żałosnego, obrzydliwego ciała. Nie, nie, nie było obrzydliwe. I tylko ze względu na ten paradoks, łapał się wiecznie błądząc myślami po ich relacji. Udając, że te spotkania nie bywały wymuszone. Podświadomie zapewne wyłapał już wcześniej jego zapach. Ten zapach. Podświadomie zapewne skusił się na wybór tego miejsca.
Bo to tam, w podszerstku jego świadomości, istniał Jemiołuszek. Jak pasożyt, który przed księżycami wyżarł tam swoje lokum.
Westchnął, a cały ciężar, który wprowadził swoją postawą do atmosfery nagle opadł. Odciążył mięśnie, a ta dzika iskra zniknęła z jego oka, na nowo zachodząc dobrze znanym klerykowi chłodem.
— Intryguje mnie wasza nowa towarzyszka. — Stwierdził beznamiętnie, jakby całkowicie zmieniając swój wydźwięk. Nie tylko słowny, ale i fizyczny. — Przyjęliście ją do stada? Czy postanowiliście w dalszym ciągu tkwić w swojej własnej przeciętności, pozbywając się wszystkiego, co choć odrobinę — przesunął pazurami po ziemi, a krwisty szlak zarysował się w miejscu, które dotknął. Postukał dokładnie dwoma środkowymi szponami to samo miejsce. — Odstaje od was charakterem. — Parsknął z takim politowaniem, jakby wizja zimnego jak lód słonecznego kłóciła się z prawami natury. Wyszczerzył się do tego sarkastycznie, utrzymując jednak to nieprzeniknione spojrzenie.
Podszedł bliżej, niebezpiecznie zmniejszając dzielącą ich odległość. Niektórzy mogliby stwierdzić, że zaraz rzucą się sobie w ramiona. Jednak ci, którzy uważniej by się im przyjrzeli nie będą mieli żadnych wątpliwości, że Rash w niedługiej chwili dorwie się do gardła ofiary, którą od tak dawna z oddaniem ścigał.
Nikt nie szeptał, żadne sumienie. Żadna empatia. Bądź empatyczny, zmień się, dziwaku. Zmień, zmień, zmień.
W co? W siebie na nowo? Nie znał innej rzeczywistości, innego umysłu. Będąc pisklęciem zamartwiał się tym na swój sposób. Będąc młodym-dorosłym nie uważał się za absurdalny wymysł. Był sobą, wyjątkową jednostką, w żadnym wypadku dziwną.
Przerysował czaszkę, a gdy jego oddech zwolnił, zdołał usłyszeć coś innego. Inne brzmienie żywej istoty. Bez uprzedzenia, zwrócił jadeitowe ślepia w stronę czającego się w głębi jaskini niby-stworzenia. Nieokiełznana dzikość, która z nich była, na moment wydawać mogła się nawet przerażająca. Przedstawiony w tej czystej, prymitywnej, surowej wersji. Bez obróbki, bez korekty.
Zamrugał, raz, a gdy wracał ślepiami do stadium świadomości, zatrzymał je w pół otwarte. Przymrużone, leniwe, lecz ta iskierka nie wydawała się znikać. Wiedział, kim był ten, który tu spoczywał. Wiedział też, jak niezwykłego pecha musiał mieć, aby to właśnie go spotkać w tę bezgwiezdną noc.
— Dziś też się nie przywitasz, Jemiołuszku? — Było w tym tyle nienawiści, jakby słów tych wcale nie kierował do kleryka. Może taka była prawda, kierował je do kogoś innego, kogo sylwetka odbijała się w jego cieniu. Uniósł się na łapach, a surowym spojrzeniem przeciął każdy kąt tego wątłego ciała. Żałosnego, obrzydliwego ciała. Nie, nie, nie było obrzydliwe. I tylko ze względu na ten paradoks, łapał się wiecznie błądząc myślami po ich relacji. Udając, że te spotkania nie bywały wymuszone. Podświadomie zapewne wyłapał już wcześniej jego zapach. Ten zapach. Podświadomie zapewne skusił się na wybór tego miejsca.
Bo to tam, w podszerstku jego świadomości, istniał Jemiołuszek. Jak pasożyt, który przed księżycami wyżarł tam swoje lokum.
Westchnął, a cały ciężar, który wprowadził swoją postawą do atmosfery nagle opadł. Odciążył mięśnie, a ta dzika iskra zniknęła z jego oka, na nowo zachodząc dobrze znanym klerykowi chłodem.
— Intryguje mnie wasza nowa towarzyszka. — Stwierdził beznamiętnie, jakby całkowicie zmieniając swój wydźwięk. Nie tylko słowny, ale i fizyczny. — Przyjęliście ją do stada? Czy postanowiliście w dalszym ciągu tkwić w swojej własnej przeciętności, pozbywając się wszystkiego, co choć odrobinę — przesunął pazurami po ziemi, a krwisty szlak zarysował się w miejscu, które dotknął. Postukał dokładnie dwoma środkowymi szponami to samo miejsce. — Odstaje od was charakterem. — Parsknął z takim politowaniem, jakby wizja zimnego jak lód słonecznego kłóciła się z prawami natury. Wyszczerzył się do tego sarkastycznie, utrzymując jednak to nieprzeniknione spojrzenie.
Podszedł bliżej, niebezpiecznie zmniejszając dzielącą ich odległość. Niektórzy mogliby stwierdzić, że zaraz rzucą się sobie w ramiona. Jednak ci, którzy uważniej by się im przyjrzeli nie będą mieli żadnych wątpliwości, że Rash w niedługiej chwili dorwie się do gardła ofiary, którą od tak dawna z oddaniem ścigał.
- 22 cze 2025, 22:05
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Kanion Szeptów
- Odpowiedzi: 834
- Odsłony: 104637
Kanion Szeptów
Zdziwiony nagłą propozycją o spotkanie, nie odmówił, choć cholernie bardzo miał na to ochotę. Zająć się swoimi czaszkami, zapominając o otaczającym go świecie. Nie potrafiłby jednak odmówić siostrze. Nigdy nie potrafiłby odmówić własnej rodzinie, nawet jeśli stanowiłoby to rzecz niemożliwą do osiągnięcia.
Wspiął się po ścianie, opuszczając skutą lodem otoczkę odeonu i skoczył w przepaść, zapewniając sobie wręcz idealny start lotu. Niedługo przed zetknięciem z zielenią, rozstawił skrzydła, nabierając balansu.
Wylądował, oblizując ostatni raz pysk. Miał dziwne przekonanie, jakby nie domył resztek ostatniej kolacji, a szkarłat soczystej sarny w dalszym ciągu ozdabiał mu kącik ust. Sunął po podłożu jakby łapy były mu ciężkie. Nie mogąc ich unieść, przesuwał sylwetkę, choć ta dalej – jak na obecny stan – wyglądała niezwykle pewnie i silnie.
Stanął na odległość połowy ogona od Friren, łapą siegając do lewej skroni. Ruchem tak delikatnym, niemalże nie w jego stylu, rozmasował ją, próbując zebrać język w gębie.
— Fri — przywitał się tak oszczędnie, jak tylko potrafił. — Nasze spotkanie uwarunkowane jest jakimiś wydarzeniami? Czy to zwykła przechadzka po tym jakże uroczym miejscu. — Miał wrażenie, że świetnie wie, po co się tutaj spotkali. Dlatego czuł taki ciężar w klatce piersiowej. Próbował subtelnym, sarkastycznym uśmiechem i żartem przebić atmosferę.
Nie potrafił wspierać. Nie był do tego stworzony. Dlatego na myśl, że miałby zapewnić jej jakikolwiek komfort, wywracało mu organy do góry nogami.
Bo nie chciał jej zawieść. Nie ją.
Wspiął się po ścianie, opuszczając skutą lodem otoczkę odeonu i skoczył w przepaść, zapewniając sobie wręcz idealny start lotu. Niedługo przed zetknięciem z zielenią, rozstawił skrzydła, nabierając balansu.
Wylądował, oblizując ostatni raz pysk. Miał dziwne przekonanie, jakby nie domył resztek ostatniej kolacji, a szkarłat soczystej sarny w dalszym ciągu ozdabiał mu kącik ust. Sunął po podłożu jakby łapy były mu ciężkie. Nie mogąc ich unieść, przesuwał sylwetkę, choć ta dalej – jak na obecny stan – wyglądała niezwykle pewnie i silnie.
Stanął na odległość połowy ogona od Friren, łapą siegając do lewej skroni. Ruchem tak delikatnym, niemalże nie w jego stylu, rozmasował ją, próbując zebrać język w gębie.
— Fri — przywitał się tak oszczędnie, jak tylko potrafił. — Nasze spotkanie uwarunkowane jest jakimiś wydarzeniami? Czy to zwykła przechadzka po tym jakże uroczym miejscu. — Miał wrażenie, że świetnie wie, po co się tutaj spotkali. Dlatego czuł taki ciężar w klatce piersiowej. Próbował subtelnym, sarkastycznym uśmiechem i żartem przebić atmosferę.
Nie potrafił wspierać. Nie był do tego stworzony. Dlatego na myśl, że miałby zapewnić jej jakikolwiek komfort, wywracało mu organy do góry nogami.
Bo nie chciał jej zawieść. Nie ją.
- 22 cze 2025, 19:18
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Cicha Jaskinia
- Odpowiedzi: 487
- Odsłony: 68396
Cicha Jaskinia
//inny czas
Ferelar w dalszym ciągu nie okazywał oznak życia. Diabelec był najwidoczniej wybitnym prorokiem, od początku wiedząc, że ten zwyczajnie zwiał. Uciekł, bez słowa. Racja, te były zbędne w większości sytuacji. Lecz przy rodzinnym boku nie można było ich szczędzić. Nie przy tych, z którymi złączonym jest się krwią.
Nie wolno, pod żadnym, żadnym pozorem.
Zacisnął kły, czując jak te ocierają się nieprzyjemnie po dolnej części pyska. Z trudem wysilił się na uśmiech, który poprzecinany taką ilością napiętych mięśni, wyglądał co najmniej niepokojąco. Zmarszczony nos, nienaturalnie zmrużone ślepia i te pazury, nieustannie drążące w skale.
Wrócił łapę, jak speszony pies kuląc ją u swego boku. Ścisnął pazury, chowając je w swojego rodzaju pięść. Czuł, jak te raniły jego Immanorowi winne poduszeczki. Czuł, ale moment, w którym przebił warstwę skóry był tym, który przywrócił go do pewnego rodzaju świadomości.
Napiął mięśnie, rzucając się jak dzikie zwierzę w głąb korytarza. Nie zatrzymywał się, a krwawe ślady znaczyły jego ścieżkę. Dopiero gdy żałośnie wypełznął z odmętów czeluści odeonu, zamachnął skrzydłami, koślawo podbijając ciało do lotu. Nie zatrzymywał się, chcąc być z dala od swojego cienia. Chcąc uciec przed nim równie drapieżnie, jak za kurtyną snów. Lecz tym razem, to on uciekał.
Zacisnął kły, nie zważając na pulsującą od bólu łapę. Przejdzie jej, prędzej czy później.
Wyprostował łeb, pozwalając aby wiatr przejął nad nim całkowitą kontrolę. Była późna noc, a niebo pozostawało pozbawione żywej duszy. Zupełnie jakby wszystko co żywe zostało tam, pod jego łapami i tylko on, błądząc między jawą a snem, pozostał tu, na górze.
Sam od kiedy pamiętał czuł, jakby żył za kurtyną, pozwalając sobie wyjrzeć zza niej dopiero w świetle ślepi najbliższych. Reszta, widziała jedynie przesuwający się cień, który z szyderczym nastawieniem obserwował ich z góry.
Schował skrzydła, pozwalając sylwetce spaść. Rzecz jasna, całą sytuację kontrolował, lecz ta chwila beztroskiej adrenaliny... nie. Dalej nie pozwoliła mu poczuć czegoś rzeczywistego.
Rozstawił błony na chwilę przed zderzeniem ze skałami, podciągając cielsko ku górze, po czym wylądował z niezwykła gracją. Zupełnie jakby ta dzikość została za chmurami, a krwawiąca łapa nie istniała.
Oblizał pysk, czując, że znalazł miejsce, w którym choć na moment mógł się odprężyć. Zmiana otoczenia pozytywnie wpływała na twórczość, dlatego z torby wyciągnął czaszkę jakiegoś większego ssaka. Pazurem pociągnął wzdłuż jej oczodołów, nie odrywając go aż po miejsce, w którym jeszcze do niedawna znajdował się nos. Krew skapywała tu i ówdzie, brudząc swoją miernotą nieskazitelnie czystą kość. Właśnie taki efekt go interesował.
Dziki, nieprzewidywalny i w całości poświęcony czystemu przypadkowi.
Ferelar w dalszym ciągu nie okazywał oznak życia. Diabelec był najwidoczniej wybitnym prorokiem, od początku wiedząc, że ten zwyczajnie zwiał. Uciekł, bez słowa. Racja, te były zbędne w większości sytuacji. Lecz przy rodzinnym boku nie można było ich szczędzić. Nie przy tych, z którymi złączonym jest się krwią.
Nie wolno, pod żadnym, żadnym pozorem.
Zacisnął kły, czując jak te ocierają się nieprzyjemnie po dolnej części pyska. Z trudem wysilił się na uśmiech, który poprzecinany taką ilością napiętych mięśni, wyglądał co najmniej niepokojąco. Zmarszczony nos, nienaturalnie zmrużone ślepia i te pazury, nieustannie drążące w skale.
Wrócił łapę, jak speszony pies kuląc ją u swego boku. Ścisnął pazury, chowając je w swojego rodzaju pięść. Czuł, jak te raniły jego Immanorowi winne poduszeczki. Czuł, ale moment, w którym przebił warstwę skóry był tym, który przywrócił go do pewnego rodzaju świadomości.
Napiął mięśnie, rzucając się jak dzikie zwierzę w głąb korytarza. Nie zatrzymywał się, a krwawe ślady znaczyły jego ścieżkę. Dopiero gdy żałośnie wypełznął z odmętów czeluści odeonu, zamachnął skrzydłami, koślawo podbijając ciało do lotu. Nie zatrzymywał się, chcąc być z dala od swojego cienia. Chcąc uciec przed nim równie drapieżnie, jak za kurtyną snów. Lecz tym razem, to on uciekał.
Zacisnął kły, nie zważając na pulsującą od bólu łapę. Przejdzie jej, prędzej czy później.
Wyprostował łeb, pozwalając aby wiatr przejął nad nim całkowitą kontrolę. Była późna noc, a niebo pozostawało pozbawione żywej duszy. Zupełnie jakby wszystko co żywe zostało tam, pod jego łapami i tylko on, błądząc między jawą a snem, pozostał tu, na górze.
Sam od kiedy pamiętał czuł, jakby żył za kurtyną, pozwalając sobie wyjrzeć zza niej dopiero w świetle ślepi najbliższych. Reszta, widziała jedynie przesuwający się cień, który z szyderczym nastawieniem obserwował ich z góry.
Schował skrzydła, pozwalając sylwetce spaść. Rzecz jasna, całą sytuację kontrolował, lecz ta chwila beztroskiej adrenaliny... nie. Dalej nie pozwoliła mu poczuć czegoś rzeczywistego.
Rozstawił błony na chwilę przed zderzeniem ze skałami, podciągając cielsko ku górze, po czym wylądował z niezwykła gracją. Zupełnie jakby ta dzikość została za chmurami, a krwawiąca łapa nie istniała.
Oblizał pysk, czując, że znalazł miejsce, w którym choć na moment mógł się odprężyć. Zmiana otoczenia pozytywnie wpływała na twórczość, dlatego z torby wyciągnął czaszkę jakiegoś większego ssaka. Pazurem pociągnął wzdłuż jej oczodołów, nie odrywając go aż po miejsce, w którym jeszcze do niedawna znajdował się nos. Krew skapywała tu i ówdzie, brudząc swoją miernotą nieskazitelnie czystą kość. Właśnie taki efekt go interesował.
Dziki, nieprzewidywalny i w całości poświęcony czystemu przypadkowi.
- 22 cze 2025, 18:23
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Kwiecista polanka
- Odpowiedzi: 517
- Odsłony: 82848
Kwiecista polanka
Och, a więc nie mogła być daleko. Uniósł instynktownie łeb, próbując wypatrzeć następne ślady ofiary. Kunda wiedziała jeszcze przed całą farsą przykrytą mianem śledzenia, że będzie miała kogoś na ogonie. Dlatego jej zachowanie wcale go nie dziwiło. Była ku temu poinstruowana, mając za cel świadome utrudnienie diabelcowi poziomu nauki.
Przywarł do podłoża, wcale się nie śpiesząc. Zaczął podążać za wszystkimi pozostałościami jej śladów. Sumiennie śledził ruch wiatru, stale dbając, aby przypadkiem nie zdradzić jej swego położenia przez jego nagłą zmianę. Obserwował otaczające go źdźbła czy własne futro, które pociągał wraz ze swoim przepływem.
Nerwy trzymał na wodzy, dlatego też za żadne skarby nie pozwalał, aby Kunda mu na nie nadepnęła. Śledzenie było nie tylko nauką, ale i testem jego własnej wytrzymałości. Cenił za to Tankę. Sprawdzała go bez zbędnych zapowiedzi.
Zniżył łeb, obserwując jak tafla porusza się wedle nadanego przez zwierzynę rytmu. Przystanął na moment, analizując dokładnie sytuację, która miała tu miejsce niedługą chwilę temu. Obserwował, analizował – robił to, do czego został stworzony.
Zamknął ślepia, pozwalając poczuć to wszystko całym sobą. Wiatr, zapach, nieubłagalnie przepływające myśli, skupione na informacjach, które uzyskał odbicie serca temu.
Nagle, jakby wszystko mu się rozjaśniło. Otworzył ślepia i ruszył w kierunku, w którym ruszyła jego ofiara. Szedł dalej nisko, lecz nie zwalniał. Nie mógł. Nie, gdyż skutkowałoby to znacznym opóźnieniem marszu.
Pogoni? Pościgu? Ciężko było zdefiniować coś, co stworzone zostało jedynie pod przedstawienie.
Postanowił raz jeszcze zaciągnąć się leśnym powietrzem. A nuż uda mu się trafić na jej kolejny trop za pomocą węchu?
Nic poza orientacyjnym kierunkiem marszu nie wiedział. Dokładniej – nie był pewien tego, jak daleko od niego się znajdowała.
Przywarł do podłoża, wcale się nie śpiesząc. Zaczął podążać za wszystkimi pozostałościami jej śladów. Sumiennie śledził ruch wiatru, stale dbając, aby przypadkiem nie zdradzić jej swego położenia przez jego nagłą zmianę. Obserwował otaczające go źdźbła czy własne futro, które pociągał wraz ze swoim przepływem.
Nerwy trzymał na wodzy, dlatego też za żadne skarby nie pozwalał, aby Kunda mu na nie nadepnęła. Śledzenie było nie tylko nauką, ale i testem jego własnej wytrzymałości. Cenił za to Tankę. Sprawdzała go bez zbędnych zapowiedzi.
Zniżył łeb, obserwując jak tafla porusza się wedle nadanego przez zwierzynę rytmu. Przystanął na moment, analizując dokładnie sytuację, która miała tu miejsce niedługą chwilę temu. Obserwował, analizował – robił to, do czego został stworzony.
Zamknął ślepia, pozwalając poczuć to wszystko całym sobą. Wiatr, zapach, nieubłagalnie przepływające myśli, skupione na informacjach, które uzyskał odbicie serca temu.
Nagle, jakby wszystko mu się rozjaśniło. Otworzył ślepia i ruszył w kierunku, w którym ruszyła jego ofiara. Szedł dalej nisko, lecz nie zwalniał. Nie mógł. Nie, gdyż skutkowałoby to znacznym opóźnieniem marszu.
Pogoni? Pościgu? Ciężko było zdefiniować coś, co stworzone zostało jedynie pod przedstawienie.
Postanowił raz jeszcze zaciągnąć się leśnym powietrzem. A nuż uda mu się trafić na jej kolejny trop za pomocą węchu?
Nic poza orientacyjnym kierunkiem marszu nie wiedział. Dokładniej – nie był pewien tego, jak daleko od niego się znajdowała.
- 18 cze 2025, 12:02
- Forum: Modlitwy
- Temat: Dogmat Krwi
- Odpowiedzi: 4
- Odsłony: 130
Barani Kolec
Czy to źle, że jego jedyną motywacją do przyjścia do świątyni było nagłe odejście dwójki rodzeństwa? Samolubne.
Spojrzenie miał tak znużone, jakby w miejscu w którym stał, miał odpłynąć prosto w objęcia Lahae. Nie sypiał. Nie mógł zmrużyć ślepi, drapiące uczucie zdrady spędzało sen z jego powiek.
Choć kroki miał dumne, w środku czuł pustkę, targającą za wszystkie wnętrzności. Odliczał kroki. Jeden po drugim, drugi po trzecim. Szedł, choć wolałby leżeć, spuszczając się nad własną parszywą psychiką. Użalać? Nie, nie chciał tego robić. Nie potrafił, nawet jeśli pragnął chwili spokoju, ulgi, jakiegokolwiek uczucia odrębnego od tej pustej zawiesiny, w której balansował.
Nie miał pojęcia, czemu to właśnie ona była pierwszą, do której się zwrócił.
— Sennah — mruknął, jakby nie poznając własnego głosu. Zmarszczył nos, kładąc po sobie uszy. Naprawdę? Teraz będziesz płaszczył się przed boskim panteonem? Prosząc o otuchę? Żałosne, mierne i hipokrytyczne.
Nie potrafił usiąść, czuł jakby podłoże paliło mu skórę. — Znasz wytłumaczalny powód, dla którego ktoś z twojej własnej rodziny odchodzi bez słowa? Wiesz, tak po prostu. Nie mówiąc nic. Przepadając jak kamień rzucony w wodę. — Nie potrafił stwierdzić, czy mówił to z agresją, czy smutkiem. Raczej jednym wynikającym z drugiego.
Choć odejście Eynell było bolesne, wiedział, gdzie jej szukać. Choć nie widział jej od wielu księżycy, wiedział, że tam była. Ferelar natomiast... opuścił ich stado. Nie, on dopuścił się czegoś znacznie bardziej gorszącego. Opuścił ich rodzinę.
Spojrzenie miał tak znużone, jakby w miejscu w którym stał, miał odpłynąć prosto w objęcia Lahae. Nie sypiał. Nie mógł zmrużyć ślepi, drapiące uczucie zdrady spędzało sen z jego powiek.
Choć kroki miał dumne, w środku czuł pustkę, targającą za wszystkie wnętrzności. Odliczał kroki. Jeden po drugim, drugi po trzecim. Szedł, choć wolałby leżeć, spuszczając się nad własną parszywą psychiką. Użalać? Nie, nie chciał tego robić. Nie potrafił, nawet jeśli pragnął chwili spokoju, ulgi, jakiegokolwiek uczucia odrębnego od tej pustej zawiesiny, w której balansował.
Nie miał pojęcia, czemu to właśnie ona była pierwszą, do której się zwrócił.
— Sennah — mruknął, jakby nie poznając własnego głosu. Zmarszczył nos, kładąc po sobie uszy. Naprawdę? Teraz będziesz płaszczył się przed boskim panteonem? Prosząc o otuchę? Żałosne, mierne i hipokrytyczne.
Nie potrafił usiąść, czuł jakby podłoże paliło mu skórę. — Znasz wytłumaczalny powód, dla którego ktoś z twojej własnej rodziny odchodzi bez słowa? Wiesz, tak po prostu. Nie mówiąc nic. Przepadając jak kamień rzucony w wodę. — Nie potrafił stwierdzić, czy mówił to z agresją, czy smutkiem. Raczej jednym wynikającym z drugiego.
Choć odejście Eynell było bolesne, wiedział, gdzie jej szukać. Choć nie widział jej od wielu księżycy, wiedział, że tam była. Ferelar natomiast... opuścił ich stado. Nie, on dopuścił się czegoś znacznie bardziej gorszącego. Opuścił ich rodzinę.












