Delikatny łopot pierzastych skrzydeł dobiegł jej uszu całkiem prędko, jednak nie przejmowała się nim do momentu, aż nie zaczął narastać. Otworzyła leniwie jedno oko, a wtedy nieznajomy samiec wylądował nieopodal niej, wzniecając wokół resztki śniegu i drobne ździebełka traw. Obserwowała, jak drepcze bliżej, dopiero po chwili zauważając przyczynę chybotliwego, kulawego chodu obcego jej smoka. Pozwoliła zapachowi tknąć jej nozdrza, by zaznajomić się z nutami niesionymi przez pierzastego. Wyłapała Słońce, co mimowolnie zwiększyło jej sympatię względem niego. Nie czuła jednak krwi, a więc nie był ranny, nie było to nic świeżego. To nie kolejny Słoneczny do wyleczenia, ale ktoś, kto musiał zwyczajnie przeżyć coś okropnego już pewien czas temu.
–
Zapach Goździków, ale wygodniej Imbir. – przedstawiła się w odpowiedzi, unosząc łeb i wspierając podbródek na wierzchu dłoni przedniej łapy zgiętej w łokciu. Uśmiechnęła się. –
Jasne. Nie, żebym robiła coś szczególnie ważnego.
Och? Więc musiał być obeznany ze smokami. Mruknęła zupełnie tak, jak gdyby się zastanawiała nad odpowiedzią, nie wiedząc zupełnie o kogo mu może chodzić. W rzeczywistości wiedziała bardzo dobrze.
–
No więc mówią mi, że jestem trochę podobna do babci, Córy Róż. Mam rzekomo oczy po ojcu, Światłach Północy. Ach, no i na pewno muszę choć trochę przypominać tatę Su.
Nie wiedziała, że ma do czynienia z krewniakiem, ale spodziewała się zwyczajnie, że zna swojego współstadnego.
–
Mmm, dobrze przypuszczasz. Od niedawna stałam się trzecią uzdrowicielką Ziemi. – pochwaliła się niemalże. Zaraz jednak zdecydowała się zareagować na widoczne po nim przygnębienie, bo choć nie chciała robić tego od razu, jakby się użalała, uznała, że nie powinna urazić go ofertą odpoczynku. –
Jeśli chcesz, nie musisz tak stać. Na kamieniu jest jeszcze trochę ugrzanego przez Słońce miejsca.
Poprawiła się ostentacyjnie, przesuwając bliżej skraju skały. Poklepała ją łapą, po czym sama zaczęła.
–
A Ty, Powierniku? Kim Ty jesteś?