...Spojrzałem w dół zbocza kierując wzrok za głosem. Ujrzałem czarną smoczycę z białą plamą na pysku, zaś obok niej puma. Lekko się zdziwiłem, ale niezbyt zaskoczyłem, tym co ujrzałem tutaj. Nie musiała mi się przedstawiać. Dobrze wiedziałem kim jest Owa nowo ujrzana dusza. Dobrze się trzyma jak na tak starą duszę.
– Bądź zdrów, Czarna Łusko, choć prywatnie uważam, że bardziej pasuje Ci Mir. – słyszałem syk pumy, który zignorowałem, lecz Thrud, ukryta w cieniu drzewa, głośno dała o sobie znać pełnym niezadowolenia tym dźwiękiem. – Jestem Pryzmatycznym Kolcem, lecz jak nazwiesz Yngwe to też będzie dobrze. Zaś tam ukryta, Thrud, hippogryfica. – mój głos był spokojny, wibrujący lekko. Dawno nieużywany. Ostatni czas po odejściu od matki i rodzeństwa, tam na północy, tylko lira była mi towarzyszem. Trochę to dziwne, do własnej siostry czułem taką nienawiść. One niczym dwie krople wody, a czuję tylko pustkę i żal do samego siebie za całą przeszłość, swoje słowa, czyny czy jestestwo.
– Co Cię tutaj sprowadza, Wędrowczyni? – wraz z moimi słowami, wiatr niósł woń nie tylko mgieł, która była ledwo wyczuwalna, ale resztkę garbiny, gojącej się rany i dominujący kwiat wiśni. Niczym cała domena, która mimowolnie mnie otacza.
Ślepa Sprawiedliwość