Gdy odezwał się, pozwoliła, by jej podbródek został uniesiony, oddychając głęboko, wpatrując się w Chłód z mieszaniną uczuć. A gdy wypowiedział ostatnie trzy słowa, zaśmiała się cicho, spuszając wzrok, jakby czując, jak ulatuje z niej cały nagromadzony stres i opuszcza skręcanie żołądka.
Miała nie opuszczać wzroku – więc spojrzała w jego ślepia raz jeszcze, które pamiętała przecież tak doskonale, jakby zapamiętując ich nowy blask. I wtuliła się zaraz pod jego szyję, zagłębiając pysk w błękitnym futrze.
Jakby wczoraj. Jakby wczoraj, a wydarzyło się tyle, że nie była świadoma, jak bardzo jej tego brakowało.
Świadomość, że – nawet jeżeli wiele się między nimi zmieniło – nie było to tak różne od tego, co było kiedyś, nadawała jej dziwnego, błogiego komfortu. Nie chciała wyciągać pyska z gęstego futra, czerpiąc wszystko z tego prostego gestu, jakby przypieczętowując nim lepszy czas.
– Zgubiłam te kwiaty – szepnęła, rozbawiona. – Pióra od Dzikiej, naszyjnik. Nie mam żadnej pamiątki.
Potem, gdy sama przeprosiła córkę i odzywał się Chłód, stała obok niego, ogonem szukając jego ogona.
Słuchała, czując, jak budzi się w niej duma, wpatrzona w córkę. Łowca, przywódczyni, prorok. Obdarzyła ją łagodnym, chociaż wciąż przepraszającym uśmiechem – była dumna, że poradziła sobie. Ona sama również sobie poradziła, gdy odeszła Jesień Bzów.
– Brzmi jak historia godna opowieści – uznała, obserwując Veles, z iskierkami igrającymi w białych ślepiach. – Możemy odpłacić się taką samą.
Nieświadoma wydarzeń, które rozegrały się po jej śmierci, na przybycie Zwiastuna Światła zareagowała uzdrowicielskim, zmartwionym zainteresowaniem.
– Zwiastunie! Co się stało?
W międzyczasie Hiacynt zadał swoje pytanie, na które, zerkając po zebranych smokach, zdecydowała się odpowiedzieć.
– Witaj, Hiacyncie. Azyl Zabłąkanych, uzdrowicielka Życia. – Praprawnuk! Kto by pomyślał. – Ateral nie dopilnował granicy dwóch światów, pozwalając, byśmy umknęli na drugą stronę stworzoną przez niego wyrwą. Mówiono mi, że smocze dusze żyją wśród gwiazd. Najwyraźniej to prawda; tkwiłam w niebycie, a jednak teraz na powrót stawiam łapy wśród traw Wolnych Stad. Gdy przejście na powrót zostanie zamknięte… być może wśród nie wrócę.
Znaleziono 185 wyników
- 02 lis 2019, 0:14
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Buczyna
- Odpowiedzi: 571
- Odsłony: 99388
- 31 paź 2019, 13:24
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Buczyna
- Odpowiedzi: 571
- Odsłony: 99388
Czy kiedykolwiek mogła spodziewać się, że natrafi właśnie na niego?
Kątem ślepia wychwyciło ruch, uszy drgnęły, gdy dosłyszała znacznie delikatniejszy szelest. Odwróciła łeb, gdy czarodziej dobiegał jeszcze, a pysk zastygł w niemym zdumieniu.
Wiele emocji przewinęło się przez niego w przeciągu tych kilku sekund, gdy Chłód zatrzymywał się przed nią. Szeroko otworzone puste ślepia wpatrywały się w niego, niedowierzając, a zaraz potem zmrużyły się, gdy targnęło nią wzruszenie. Ile już negatywnych scenariuszy stworzyła, pozostawiona sam na sam z własnymi myślami – a on... zwyczajnie tutaj był.
Obróciła się, uśmiechająca się, wzruszona, ale tez tak pisklęco szczęśliwa. Nie potrzebowała podchodzić – przywódca zatrzymał się zaraz przed nią.
– Chłodzie... – zaczęła, zbliżając się jeszcze bardziej i niemal go dotykając, wyciągnięta łapą dotykając jego policzka, wpatrzona w jego ślepia. I cofnęła ją zaraz, speszona, a promienny uśmiech i roześmiane iskierki igrające w ślepcach zniknęły zaraz.
W pierwszej chwili to zignorowała, a teraz dostrzegała wyraźnie. Chociaż wciąż postawny, z gładkim, gęstym futrem – ach, a jej było takie skłębione! – i emanujący tym wszystkim, co tak ją urzekało... Widziała, że był znacznie starszy.
Bogowie, ile księżyców minęło? Czy pożegnał się z własnym życiem, samemu osiągając już starość?
Po raz kolejny targnęły nią emocje, ale tym razem był nim bezbrzeżny żal. Cofnęła łapę, bo nagle uderzyła ją, po raz kolejny, przygniatająca świadomość upływającego czasu. Ile przeżył, odkąd zniknęła? Ile innych smoków pokochał? Chociaż stał tak blisko, nagle wydał się dziwnie niedostępny, gdy potrzeba okazania mu, chociaż teraz, odrobiny szacunku, wygrała. W końcu, czy miała prawo do czegokolwiek innego? Wyglądało na to, ze tylko jej uczucia pozostały nienaruszone.
Opuściła łapę, zawstydzona.
Minęła jeszcze chwila, a potem wyrwano ją magicznym impulsem.
Odwróciła łeb, dostrzegając kolejną sylwetkę, której nie potrafiła rozpoznać. Chciała odpowiedzieć impulsem, ale maddara nie była w stanie jej posłuchać; a zaraz potem, za brązową smoczycą, dostrzegła córkę.
Żal ugodził ze zdwojoną siłą, gdy dostrzegła ją, staruszkę już, gdy po raz ostatni widziała ją zaledwie jako pisklę. Tak, jakby wczoraj... Ile ją ominęło?
Chociaż w oczach Veles była również ulga, ona dostrzegała w niej wyłącznie smutek.
– Przepraszam, kochanie – szepnęła, nie czując, jakby miała prawo do czegokolwiek innego.
Kątem ślepia wychwyciło ruch, uszy drgnęły, gdy dosłyszała znacznie delikatniejszy szelest. Odwróciła łeb, gdy czarodziej dobiegał jeszcze, a pysk zastygł w niemym zdumieniu.
Wiele emocji przewinęło się przez niego w przeciągu tych kilku sekund, gdy Chłód zatrzymywał się przed nią. Szeroko otworzone puste ślepia wpatrywały się w niego, niedowierzając, a zaraz potem zmrużyły się, gdy targnęło nią wzruszenie. Ile już negatywnych scenariuszy stworzyła, pozostawiona sam na sam z własnymi myślami – a on... zwyczajnie tutaj był.
Obróciła się, uśmiechająca się, wzruszona, ale tez tak pisklęco szczęśliwa. Nie potrzebowała podchodzić – przywódca zatrzymał się zaraz przed nią.
– Chłodzie... – zaczęła, zbliżając się jeszcze bardziej i niemal go dotykając, wyciągnięta łapą dotykając jego policzka, wpatrzona w jego ślepia. I cofnęła ją zaraz, speszona, a promienny uśmiech i roześmiane iskierki igrające w ślepcach zniknęły zaraz.
W pierwszej chwili to zignorowała, a teraz dostrzegała wyraźnie. Chociaż wciąż postawny, z gładkim, gęstym futrem – ach, a jej było takie skłębione! – i emanujący tym wszystkim, co tak ją urzekało... Widziała, że był znacznie starszy.
Bogowie, ile księżyców minęło? Czy pożegnał się z własnym życiem, samemu osiągając już starość?
Po raz kolejny targnęły nią emocje, ale tym razem był nim bezbrzeżny żal. Cofnęła łapę, bo nagle uderzyła ją, po raz kolejny, przygniatająca świadomość upływającego czasu. Ile przeżył, odkąd zniknęła? Ile innych smoków pokochał? Chociaż stał tak blisko, nagle wydał się dziwnie niedostępny, gdy potrzeba okazania mu, chociaż teraz, odrobiny szacunku, wygrała. W końcu, czy miała prawo do czegokolwiek innego? Wyglądało na to, ze tylko jej uczucia pozostały nienaruszone.
Opuściła łapę, zawstydzona.
Minęła jeszcze chwila, a potem wyrwano ją magicznym impulsem.
Odwróciła łeb, dostrzegając kolejną sylwetkę, której nie potrafiła rozpoznać. Chciała odpowiedzieć impulsem, ale maddara nie była w stanie jej posłuchać; a zaraz potem, za brązową smoczycą, dostrzegła córkę.
Żal ugodził ze zdwojoną siłą, gdy dostrzegła ją, staruszkę już, gdy po raz ostatni widziała ją zaledwie jako pisklę. Tak, jakby wczoraj... Ile ją ominęło?
Chociaż w oczach Veles była również ulga, ona dostrzegała w niej wyłącznie smutek.
– Przepraszam, kochanie – szepnęła, nie czując, jakby miała prawo do czegokolwiek innego.
- 31 paź 2019, 10:36
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Buczyna
- Odpowiedzi: 571
- Odsłony: 99388
Odetchnęła głęboko, przystając na skraju Dzikiej Puszczy, z oddali patrząc na Tdarę znikającą za horyzontem, smakując na nowo namiastkę życia. Smakowała gorzko.
Wyrwała się do Stad pierwszą napotkaną wyrwą oddzielających żywych i umarłych, a teraz, stawiając pierwsze kroki wśród pożółkłych traw, orientowała się powoli, jak obce i nieznajome wydawały się Wolne Stada. Poczuła się niemądrze. Zniknęła tak nagle – być może nie pamiętanoby jej nawet, gdyby pojawiła się znacznie wcześniej.
Mimo to, stojąc na granicy, wdychając woń Życia, subtelnie inną, a jednak tak znajomą, nie była w stanie odpuścić, z palącym wewnątrz desperackim zdeterminowaniem. Próbowała już przedostać się przez granice, ale niemateralne, niedoskonałe ciało uciekało, rozpływało się, gdy tylko wkraczała zbyt głęboko na stadne tereny. Krążyła więc niedaleko niewidzialnej bariery, poprawiając nerwowo skrzydła, z ogonem wijącym się niespokojnie, badając, co zrobić jest w stanie i głęboko gdzieś licząc, że zupełnym przypadkiem, napotka chociaż jedną znajomą sylwetkę.
Wyrwała się do Stad pierwszą napotkaną wyrwą oddzielających żywych i umarłych, a teraz, stawiając pierwsze kroki wśród pożółkłych traw, orientowała się powoli, jak obce i nieznajome wydawały się Wolne Stada. Poczuła się niemądrze. Zniknęła tak nagle – być może nie pamiętanoby jej nawet, gdyby pojawiła się znacznie wcześniej.
Mimo to, stojąc na granicy, wdychając woń Życia, subtelnie inną, a jednak tak znajomą, nie była w stanie odpuścić, z palącym wewnątrz desperackim zdeterminowaniem. Próbowała już przedostać się przez granice, ale niemateralne, niedoskonałe ciało uciekało, rozpływało się, gdy tylko wkraczała zbyt głęboko na stadne tereny. Krążyła więc niedaleko niewidzialnej bariery, poprawiając nerwowo skrzydła, z ogonem wijącym się niespokojnie, badając, co zrobić jest w stanie i głęboko gdzieś licząc, że zupełnym przypadkiem, napotka chociaż jedną znajomą sylwetkę.
- 12 cze 2016, 18:31
- Forum: Bliźniacze Skały
- Temat: Skalna Polanka
- Odpowiedzi: 475
- Odsłony: 70522
Wystarczyło kilka minut, by uzdrowicielka odpowiedziała na wezwanie. Kolejne kilkadziesiąt, by jej jasna sylwetka zamigotała wśród drzew.
Zbliżywszy się do czarodzieja, skinęła mu łbem. Chociaż nie widzieli się od kilku księżyców, żadne z nich nie zmieniło się znacznie. Nawet powody ich spotkań pozostawały takie same – kolejne rany, których samiec się nabawił.
Fascynował ją spokój, z którym smoki przyjmowały kolejne ciosy. Mimo krwi i bólu, były w stanie przez wiele wschodów unikać pomocy. Ale czy ona nie była taka sama? Żaden widok nie wzbudzał już u niej wstrętu. Być może było to kwestią przyzwyczajenia.
Nakazała czarodziejowi położyć się na lewym boku. Ułożywszy jego łapy w sposób, w którym nie zawadzały jej one w pracy, sięgnęła po odpowiednie zioła. Zmięła w łapach liście nawłoci pospolitej, pozwalając, by sok spłynął na jej palce. Nałożyła je na ranę, po chwili dokładając tam również sparzone korzenie tasznika pospolitego. Odczekawszy kilkanaście minut, zdjęła zioła i przyłożyła łapy do boku smoka.
Oczyściła ranę, pozbywając się zaległej w płucach i na łuskach krwi, a także niwelując pozostałości obcej maddary. Usunęła piasek i wygładziła krawędzie rany, zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były wytrzymałe i elastyczne.
Usunęła mniejsze fragmenty kości, większe zaś dobrała do siebie i ustawiła w narzuconym wcześniej porządku, przywracając żebro do poprzedniego stanu. Te miejsca, które nadal były naruszone, wypełniła rozmnożonymi komórkami, dbając o to, by kość pozostała wytrzymała, twarda i jednocześnie niezwykle gładka.
Zregenerowała ostrożnie delikatne ścianki tętnicy, umożliwiając krwi swobodny przepływ. Chwilę później zajęła się przebitą opłucną, upewniając się wcześniej, iż pozostała część płuc nie została naruszona; w razie konieczności, zajmowała się i tym.
Uzupełniała powoli ranę odpowiednimi komórkami, niespiesznie posuwając się ku warstwie skóry. Odtwarzała siatkę żył i nerwów, naczyń krwionośnych i gruczołów. Rozmnożyła komórki skóry i wygładziła naskórek, na samym końcu wysyłając impuls, który przyspieszy regenerację łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swojej pracy.
Zbliżywszy się do czarodzieja, skinęła mu łbem. Chociaż nie widzieli się od kilku księżyców, żadne z nich nie zmieniło się znacznie. Nawet powody ich spotkań pozostawały takie same – kolejne rany, których samiec się nabawił.
Fascynował ją spokój, z którym smoki przyjmowały kolejne ciosy. Mimo krwi i bólu, były w stanie przez wiele wschodów unikać pomocy. Ale czy ona nie była taka sama? Żaden widok nie wzbudzał już u niej wstrętu. Być może było to kwestią przyzwyczajenia.
Nakazała czarodziejowi położyć się na lewym boku. Ułożywszy jego łapy w sposób, w którym nie zawadzały jej one w pracy, sięgnęła po odpowiednie zioła. Zmięła w łapach liście nawłoci pospolitej, pozwalając, by sok spłynął na jej palce. Nałożyła je na ranę, po chwili dokładając tam również sparzone korzenie tasznika pospolitego. Odczekawszy kilkanaście minut, zdjęła zioła i przyłożyła łapy do boku smoka.
Oczyściła ranę, pozbywając się zaległej w płucach i na łuskach krwi, a także niwelując pozostałości obcej maddary. Usunęła piasek i wygładziła krawędzie rany, zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były wytrzymałe i elastyczne.
Usunęła mniejsze fragmenty kości, większe zaś dobrała do siebie i ustawiła w narzuconym wcześniej porządku, przywracając żebro do poprzedniego stanu. Te miejsca, które nadal były naruszone, wypełniła rozmnożonymi komórkami, dbając o to, by kość pozostała wytrzymała, twarda i jednocześnie niezwykle gładka.
Zregenerowała ostrożnie delikatne ścianki tętnicy, umożliwiając krwi swobodny przepływ. Chwilę później zajęła się przebitą opłucną, upewniając się wcześniej, iż pozostała część płuc nie została naruszona; w razie konieczności, zajmowała się i tym.
Uzupełniała powoli ranę odpowiednimi komórkami, niespiesznie posuwając się ku warstwie skóry. Odtwarzała siatkę żył i nerwów, naczyń krwionośnych i gruczołów. Rozmnożyła komórki skóry i wygładziła naskórek, na samym końcu wysyłając impuls, który przyspieszy regenerację łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swojej pracy.
- 09 cze 2016, 19:49
- Forum: Dzika Puszcza
- Temat: Diamentowe źródełko
- Odpowiedzi: 506
- Odsłony: 74770
Pomimo barwnych wiązanek, których główną treścią było wezwanie o pomoc, mimo dobitnych słów i wyrazistych przypuszczeń, szkarłatno-złota samica nie zjawiła się. Nawet, jeśli magia – bądź Cienista uzdrowcielka – zawiodła wojownicze serce, litościwy los podesłał mu pod łapy inne, równie ściśle związane z ziołami stworzenie.
Dostrzegłszy wojownika, nie mogła nie zareagować. Przysiadła przy nim, kiwając mu łbem. Nie była pewna, czy zauważył – ale czy to ważne? Istotne, iż mogła mu pomóc.
W jej palcach pojawiła się babka lancetowata i jemioła. Liście babki zmięła, pozwalając, by wypłynął z nich sok. Nałożyła je na każde z rozcięć, pilnując, by nektar oczyścił rany, a także zniwelował krwawienie. W przypadku dwóch cięższych zranień, sama babka nie mogła sobie poradzić – dołożyła do niej więc zastygłą, pojedynczą część wywaru z jemioły, którą rozsmarowała na ciele samca. Pozostałe trzy części podała mu do wypicia.
Odczekawszy kilka minut, zdjęła zioła i przyłożyła palce do barku samca.
Oczyściła ranę, wyzbywając się z niej wszelkich nieistotnych, jedynie zawadzających drobin: piasku, bakterii, części skóry, futra, nadmiaru krwi. Wygładziła krawędzie szram i zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Zregenerowała powoli połączenia żył i rozkład nerwów, odtworzyła niespiesznie mozaikę naruszonych mięśni. Dbała, by ścianki żył zasklepiły się w poprawny sposób, by po raz kolejny zdolne były do transportowania krwi; naprawiła mięśnie i ścięgna, sprawiając, iż naderwane mięśnia wypełniły się stworzonymi na nowo komórkami. Pilnowała, by dociągnąć każdą niedoskonałość, by ciało Kaszmirowego Dotyku było równie sprawne, jak kilkanaście księżyców wcześniej; już wcześniej zauważyła, iż rany te były niezwykle stare.
Pracowała jednocześnie na każdym zranieniu, wpierw zajmując się najgłębszymi częściami ran, a potem przechodząc do obszarów coraz bliższych skórze. Kończywszy pracę, zasklepiła jednocześnie każdą ze szram, ostrożnie mnożąc komórki skóry, a w przypadku łapy odtwarzając wytrzymały opuszek. Wygładziła naskórek i upewniła się, iż wszelkie połączenia nerwowe działają tak, jak powinny. Upewniwszy się, iż zrobiła wszystko, co zrobić można było, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Nawet, jeśli nie wszystko poszło tak, jak tego oczekiwała, zajęła się również jaskrą, którą dostrzegła u samca. Nie trudno było ją spostrzec, gdy wojownik przyglądał się jej spod przymrużonych ślepi; widziała wystarczająco wiele jej przypadków, by poznać wysiłek, który towarzyszył zwykłej obserwacji.
Nakazawszy rannemu zamknąć ślepia, sięgnęła po ostróżeczkę polną i sparzyła jej płatki, by niedługo później nałożyć delikatne kwiaty na jego powieki. Odczekała kilkanaście minut, po których to dopiero zdjęła zioła; na szczęście to wystarczyło, by czuła się gotowa rozpocząć dalszy etap leczenia.
Przyłożyła palce do skroni wojownika i sięgnęła po maddarę. Impuls magiczny, który wysłała w stronę jego ślepi, przyniósł jej odpowiednią wiedze na temat stanu, w jakim znajdowały się narządy wzroku. I chociaż zdecydowanie nie był to stan, z którym zawsze miała do czynienia, tylko stan znacznie poważniejszy, czuła się na siłach, by podjąć próbę zniwelowania efektów choroby.
Wpierw zajęła się zniwelowaniem ciśnienia w gałce ocznej, odprowadzając ostrożnie ciecz wodnistą, która nagromadziła się w okolicach ślepi. Upewniwszy się zaś, iż zniwelowała nacisk gałki ocznej na twardówkę i że zlikwidowała główną przyczynę pogorszenia widzenia, zajęła się nerwami wzrokowymi, które zostały zniszczone. Za pomocą delikatnych, subtelnych impulsów maddary odtwarzała je powoli, w ciągu kilku minut całkowicie odtwarzając ich sieć, by niedługo później zająć się też siatkówką, u której należało doprowadzić do porządku dziennego komórki zwojowe.
Gdy uznała, iż zrobiła wszystko, co zrobić była w stanie, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Dostrzegłszy wojownika, nie mogła nie zareagować. Przysiadła przy nim, kiwając mu łbem. Nie była pewna, czy zauważył – ale czy to ważne? Istotne, iż mogła mu pomóc.
W jej palcach pojawiła się babka lancetowata i jemioła. Liście babki zmięła, pozwalając, by wypłynął z nich sok. Nałożyła je na każde z rozcięć, pilnując, by nektar oczyścił rany, a także zniwelował krwawienie. W przypadku dwóch cięższych zranień, sama babka nie mogła sobie poradzić – dołożyła do niej więc zastygłą, pojedynczą część wywaru z jemioły, którą rozsmarowała na ciele samca. Pozostałe trzy części podała mu do wypicia.
Odczekawszy kilka minut, zdjęła zioła i przyłożyła palce do barku samca.
Oczyściła ranę, wyzbywając się z niej wszelkich nieistotnych, jedynie zawadzających drobin: piasku, bakterii, części skóry, futra, nadmiaru krwi. Wygładziła krawędzie szram i zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Zregenerowała powoli połączenia żył i rozkład nerwów, odtworzyła niespiesznie mozaikę naruszonych mięśni. Dbała, by ścianki żył zasklepiły się w poprawny sposób, by po raz kolejny zdolne były do transportowania krwi; naprawiła mięśnie i ścięgna, sprawiając, iż naderwane mięśnia wypełniły się stworzonymi na nowo komórkami. Pilnowała, by dociągnąć każdą niedoskonałość, by ciało Kaszmirowego Dotyku było równie sprawne, jak kilkanaście księżyców wcześniej; już wcześniej zauważyła, iż rany te były niezwykle stare.
Pracowała jednocześnie na każdym zranieniu, wpierw zajmując się najgłębszymi częściami ran, a potem przechodząc do obszarów coraz bliższych skórze. Kończywszy pracę, zasklepiła jednocześnie każdą ze szram, ostrożnie mnożąc komórki skóry, a w przypadku łapy odtwarzając wytrzymały opuszek. Wygładziła naskórek i upewniła się, iż wszelkie połączenia nerwowe działają tak, jak powinny. Upewniwszy się, iż zrobiła wszystko, co zrobić można było, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Nawet, jeśli nie wszystko poszło tak, jak tego oczekiwała, zajęła się również jaskrą, którą dostrzegła u samca. Nie trudno było ją spostrzec, gdy wojownik przyglądał się jej spod przymrużonych ślepi; widziała wystarczająco wiele jej przypadków, by poznać wysiłek, który towarzyszył zwykłej obserwacji.
Nakazawszy rannemu zamknąć ślepia, sięgnęła po ostróżeczkę polną i sparzyła jej płatki, by niedługo później nałożyć delikatne kwiaty na jego powieki. Odczekała kilkanaście minut, po których to dopiero zdjęła zioła; na szczęście to wystarczyło, by czuła się gotowa rozpocząć dalszy etap leczenia.
Przyłożyła palce do skroni wojownika i sięgnęła po maddarę. Impuls magiczny, który wysłała w stronę jego ślepi, przyniósł jej odpowiednią wiedze na temat stanu, w jakim znajdowały się narządy wzroku. I chociaż zdecydowanie nie był to stan, z którym zawsze miała do czynienia, tylko stan znacznie poważniejszy, czuła się na siłach, by podjąć próbę zniwelowania efektów choroby.
Wpierw zajęła się zniwelowaniem ciśnienia w gałce ocznej, odprowadzając ostrożnie ciecz wodnistą, która nagromadziła się w okolicach ślepi. Upewniwszy się zaś, iż zniwelowała nacisk gałki ocznej na twardówkę i że zlikwidowała główną przyczynę pogorszenia widzenia, zajęła się nerwami wzrokowymi, które zostały zniszczone. Za pomocą delikatnych, subtelnych impulsów maddary odtwarzała je powoli, w ciągu kilku minut całkowicie odtwarzając ich sieć, by niedługo później zająć się też siatkówką, u której należało doprowadzić do porządku dziennego komórki zwojowe.
Gdy uznała, iż zrobiła wszystko, co zrobić była w stanie, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
- 05 cze 2016, 23:20
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Wysepka
- Odpowiedzi: 743
- Odsłony: 106663
Chociaż zawsze starała się być punktualna, niemal nigdy jej to nie wychodziło. Brak możliwości latania skutecznie utrudniał jej próby przybywania na miejsce szybko, na czas; ciągły pośpiech, którego efekty wciąż były mizerne, męczył ją nieustannie. I chociaż starała się utrzymać szybkie tempo, znacznie częściej okazywało się, iż to ona pojawiała się w określonym miejscu jako ta druga. Przyzwyczaiła się do tego, w przeciwieństwie do większości swoich rozmówców. Dostrzegłszy łowczynię, nie była w stanie określić, czy i ta znużona była czekaniem.
Skinęła jej łbem, przybrawszy jednocześnie miły, wdzięczny uśmiech.
– Witaj, Przedwieczna Siło. Dziękuję za twą wyrozumiałość.
Kompan uzdrowicielki, dotychczas skryty za jej ciałem, przysiadł obok nich, spoglądając chłodno w kierunku nieznanej mu samicy. Chociaż jej wygląd niewątpliwie intrygował, zwierzę skupiło się na mięsie, które leżało niedaleko jej łap.
Gdy uprzejmości dobiegły końca, a pożywienie padło u stóp Azylu Zabłąkanych, uzdrowicielka skrzętnie wydzieliła z niego porcję, którą była w stanie zjeść . Pozostałą część rzuciła ku kompanowi, a żywiołak ożywił się znacznie. Ta odrobina nie była w stanie jednak zaspokoić jego głodu: przyzwała więc pozostałości mięsa ze swoich zapasów, które również przekazała samcowi.
Pożywili się w milczeniu, przyzwyczajeni już do obecności łowców przy tak oczywistym zaspokajaniu swych potrzeb. W międzyczasie uzdrowicielka obdarzała sylwetkę Przedwiecznej Siły ukradkowym spojrzeniem. Zdziwiły ją stare rany, które dostrzegała na jej skórze. Czy Czerwień Kaliny wciąż nie pojawiła się wśród Wolnych Stad?
Skończywszy posiłek, postanowiła o to zapytać.
– Czyżby Cień wciąż nie odzyskał swej uzdrowicielki? – Zmrużyła ślepia.
Skinęła jej łbem, przybrawszy jednocześnie miły, wdzięczny uśmiech.
– Witaj, Przedwieczna Siło. Dziękuję za twą wyrozumiałość.
Kompan uzdrowicielki, dotychczas skryty za jej ciałem, przysiadł obok nich, spoglądając chłodno w kierunku nieznanej mu samicy. Chociaż jej wygląd niewątpliwie intrygował, zwierzę skupiło się na mięsie, które leżało niedaleko jej łap.
Gdy uprzejmości dobiegły końca, a pożywienie padło u stóp Azylu Zabłąkanych, uzdrowicielka skrzętnie wydzieliła z niego porcję, którą była w stanie zjeść . Pozostałą część rzuciła ku kompanowi, a żywiołak ożywił się znacznie. Ta odrobina nie była w stanie jednak zaspokoić jego głodu: przyzwała więc pozostałości mięsa ze swoich zapasów, które również przekazała samcowi.
Pożywili się w milczeniu, przyzwyczajeni już do obecności łowców przy tak oczywistym zaspokajaniu swych potrzeb. W międzyczasie uzdrowicielka obdarzała sylwetkę Przedwiecznej Siły ukradkowym spojrzeniem. Zdziwiły ją stare rany, które dostrzegała na jej skórze. Czy Czerwień Kaliny wciąż nie pojawiła się wśród Wolnych Stad?
Skończywszy posiłek, postanowiła o to zapytać.
– Czyżby Cień wciąż nie odzyskał swej uzdrowicielki? – Zmrużyła ślepia.
- 13 kwie 2016, 23:54
- Forum: Skały Pokoju
- Temat: Mgła
- Odpowiedzi: 93
- Odsłony: 5098
Wywołana przez proroka, wyprostowała się, kilka chwil później wstając spokojnie, by skomplikowanym slalomem przemknąć wśród zebranych. Dostrzegła Chłód Życia, a ich spojrzenia się zetknęły – uśmiechnęła się więc do czarodzieja wesoło, w głębi duszy odnosząc jednak wrażenie, iż coś go niepokoi.
Zatrzymała się przed prorokiem, przystając u boku Przedwiecznej Siły. Chociaż nie znała jej dobrze, nie wątpiła, iż jest zasłużoną łowczynią; świadomość zaś, iż leczyła ją, a także wielu z zebranych, napawała ją dziwnym rodzajem niepokoju i satysfakcji zarazem. Żałowała, iż Nadeithscallieth nie podołała byciu klerykiem; chociaż nie wątpiła w jej umiejętności, samica zaginęła bez śladu, po raz kolejny pozostawiając Wolne Stada z jedynie garstką wykształconych uzdrowicieli.
Skinęła lekko łbem, informując o swej gotowości, a wzrok zatrzymując na Oprawcy Gwiazd. Chociaż nie znała go osobiście, podobnie jak i Cienista, zasłyszała o nim wiele różnych opinii, tych dobrych, jak i tych złych. Sama również miała być świadkiem kilku sytuacji – i chociaż wzbudzały one u niej różne odczucia, wciąż powstrzymywała się od wydania ostatecznej opinii.
Zatrzymała się przed prorokiem, przystając u boku Przedwiecznej Siły. Chociaż nie znała jej dobrze, nie wątpiła, iż jest zasłużoną łowczynią; świadomość zaś, iż leczyła ją, a także wielu z zebranych, napawała ją dziwnym rodzajem niepokoju i satysfakcji zarazem. Żałowała, iż Nadeithscallieth nie podołała byciu klerykiem; chociaż nie wątpiła w jej umiejętności, samica zaginęła bez śladu, po raz kolejny pozostawiając Wolne Stada z jedynie garstką wykształconych uzdrowicieli.
Skinęła lekko łbem, informując o swej gotowości, a wzrok zatrzymując na Oprawcy Gwiazd. Chociaż nie znała go osobiście, podobnie jak i Cienista, zasłyszała o nim wiele różnych opinii, tych dobrych, jak i tych złych. Sama również miała być świadkiem kilku sytuacji – i chociaż wzbudzały one u niej różne odczucia, wciąż powstrzymywała się od wydania ostatecznej opinii.
- 12 kwie 2016, 17:43
- Forum: Skały Pokoju
- Temat: Mgła
- Odpowiedzi: 93
- Odsłony: 5098
Białofutra uzdrowicielka przybyła niemal na samo zakończenie spotkania; i być może nie pojawiłaby się tu wcale, gdyby nie jego kolejna część. Musiała przyznać, że ostatnimi czasy czuła się zbyt zabiegana, by zjawić się tutaj i wraz z pozostałymi omawiać temat mgły – nawet, jeśli w największej mierze dotyczył on właśnie jej stada. Czy jednak nie pomagała Wolnym Stadom w inny sposób – poświęcając się pozornie pospolitej, niewyjątkowej profesji?
Przemknęła cicho za zebranymi smokami. Nie powinna zostać przez nikogo zauważona – ustawiała się tak, by nie zwracać na siebie przesadnej uwagi, a i jej kroki były na tyle ciche, by jedynie niewyraźny szelest dobiegł jedynie do uszu tych, którzy znajdowali się najdalej od centrum zebrania. Ostatecznie przycupnęła z boku, możliwie tak, by chociaż kątem oka obserwować proroka i Przywódców.
Jej uwadze nie umknął również elf, którego charakterystyczna woń rozbiegła się w powietrzu, drażniąc nozdrza w ten intrygujący, nowy sposób. Chociaż prawdopodobnie nigdy nie miała okazji z niem porozmawiać – rozmawiała z pewnymi elfami, ale czy każdy nie wyglądał tak samo? – wiedziała, jak ważną pełnił funkcję.
Niedługo potem utkwiła wzrok w Oprawcy Gwiazd, sprawiając wrażenie smoczycy, która znajdowała się w tym miejscu od samego początku.
Przemknęła cicho za zebranymi smokami. Nie powinna zostać przez nikogo zauważona – ustawiała się tak, by nie zwracać na siebie przesadnej uwagi, a i jej kroki były na tyle ciche, by jedynie niewyraźny szelest dobiegł jedynie do uszu tych, którzy znajdowali się najdalej od centrum zebrania. Ostatecznie przycupnęła z boku, możliwie tak, by chociaż kątem oka obserwować proroka i Przywódców.
Jej uwadze nie umknął również elf, którego charakterystyczna woń rozbiegła się w powietrzu, drażniąc nozdrza w ten intrygujący, nowy sposób. Chociaż prawdopodobnie nigdy nie miała okazji z niem porozmawiać – rozmawiała z pewnymi elfami, ale czy każdy nie wyglądał tak samo? – wiedziała, jak ważną pełnił funkcję.
Niedługo potem utkwiła wzrok w Oprawcy Gwiazd, sprawiając wrażenie smoczycy, która znajdowała się w tym miejscu od samego początku.
- 11 kwie 2016, 22:19
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Mały Wodospad
- Odpowiedzi: 826
- Odsłony: 103505
Minęła chwila, zanim uzdrowicielka pojawiła się na miejscu.
Dostrzegając w oddali czarodzieja, zwolniła nieco kroku, z truchtu przechodząc w spokojny marsz. Już z oddali wyczuwając słodką woń krwi, utkwiła wzrok w sylwetce czarodzieja, już z daleka przyglądając się ranom na jego piersi.
Gdy zaś przysiadła u jego boku, skinęła mu krótko łbem, a w łapach zamigotały przygotowane wcześniej zioła.
– Jeszcze kilka księżyców, a w ilości wezwań i próśb o uzdrowicielską pomoc pobijesz nawet Chłód Życia. – Uśmiechnęła się, zgniatając w łapach liście nawłoci pospolitej. – Połóż się, proszę – poleciła. Nałożyła je na obie rany, podczas kilku minut czekania zwyczajnie rozmawiając. – Coś zmieniło się od czasu naszego ostatniego spotkania? Bo, jak widzę, walczysz wciąż dość zacięcie. – Kolejny uśmiech, podczas którego sparzyła korzenie tasznika pospolitego i nałożyła je na klatkę piersiową samca.
Przyłożywszy łapę do jego barku, oczyściła ranę, wyzbywając się wszelkich ciał obcych, wygładzając krawędzie szram oraz usuwając nadmiar krwi. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Wpierw zajęła się uszkodzonymi żyłami, ostrożnie, acz z wprawą regenerując je do pierwotnego stanu. Delikatnie mnożyła komórki ich ścianek, umożliwiając krwi prawidłowe krążenie, powoli łącząc poszczególne fragmenty z resztą układu krwionośnego. Naprawiła mięśnie, które również niewątpliwie padły ofiarom pazurów – powoli odtwarzała ich mozaikę, dbając, by nie pozostawić żadnych uszczerbek ani niedoskonałości, które odbiłyby się na zdrowiu jej pacjenta. Chwila interwencji pozwoliła jej również zająć się niewielkim nakłuciem na klatce piersiowej, gdzie wystarczył jedynie pojedynczy impuls, by doprowadzić głębsze części rany do normy.
Gdy upewniła się, iż zadbała o wszystko, rozmnożyła komórki skóry, płatami pokrywając naruszone ciało, a w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o nerwy i potrzebne gruczoły. Zregenerowała naskórek i wysłała w głąb ciała impuls magiczny, który przyspieszył wzrost łusek, a skończywszy oderwała łapę, spoglądając niepewnie na efekt swej pracy.
Dostrzegając w oddali czarodzieja, zwolniła nieco kroku, z truchtu przechodząc w spokojny marsz. Już z oddali wyczuwając słodką woń krwi, utkwiła wzrok w sylwetce czarodzieja, już z daleka przyglądając się ranom na jego piersi.
Gdy zaś przysiadła u jego boku, skinęła mu krótko łbem, a w łapach zamigotały przygotowane wcześniej zioła.
– Jeszcze kilka księżyców, a w ilości wezwań i próśb o uzdrowicielską pomoc pobijesz nawet Chłód Życia. – Uśmiechnęła się, zgniatając w łapach liście nawłoci pospolitej. – Połóż się, proszę – poleciła. Nałożyła je na obie rany, podczas kilku minut czekania zwyczajnie rozmawiając. – Coś zmieniło się od czasu naszego ostatniego spotkania? Bo, jak widzę, walczysz wciąż dość zacięcie. – Kolejny uśmiech, podczas którego sparzyła korzenie tasznika pospolitego i nałożyła je na klatkę piersiową samca.
Przyłożywszy łapę do jego barku, oczyściła ranę, wyzbywając się wszelkich ciał obcych, wygładzając krawędzie szram oraz usuwając nadmiar krwi. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Wpierw zajęła się uszkodzonymi żyłami, ostrożnie, acz z wprawą regenerując je do pierwotnego stanu. Delikatnie mnożyła komórki ich ścianek, umożliwiając krwi prawidłowe krążenie, powoli łącząc poszczególne fragmenty z resztą układu krwionośnego. Naprawiła mięśnie, które również niewątpliwie padły ofiarom pazurów – powoli odtwarzała ich mozaikę, dbając, by nie pozostawić żadnych uszczerbek ani niedoskonałości, które odbiłyby się na zdrowiu jej pacjenta. Chwila interwencji pozwoliła jej również zająć się niewielkim nakłuciem na klatce piersiowej, gdzie wystarczył jedynie pojedynczy impuls, by doprowadzić głębsze części rany do normy.
Gdy upewniła się, iż zadbała o wszystko, rozmnożyła komórki skóry, płatami pokrywając naruszone ciało, a w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o nerwy i potrzebne gruczoły. Zregenerowała naskórek i wysłała w głąb ciała impuls magiczny, który przyspieszył wzrost łusek, a skończywszy oderwała łapę, spoglądając niepewnie na efekt swej pracy.
- 01 kwie 2016, 23:13
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Mały Wodospad
- Odpowiedzi: 826
- Odsłony: 103505
Kruczopióry nie musiał czekać zbyt długo; zjawiła się na miejscu po kilku minutach, posyłając samcowi oszczędne skinięcie łbem. Równie krótko oczekiwał on zajęcia się jego chorobą – zauważając jego stan, podeszła doń i przysiadła przy jednym z boków, niemal od razu wyjmując medykamenty.
Przygotowała trzy wywary: gęsty, ciemnoczerwony napar z owoców kaliny, nieco jaśniejszy wywar ze sproszkowanych nasion lulka czarnego oraz napar z lubczyka. Przykazała czarodziejowi inhalować się lubczykiem przez kilka minut, gdy zaś całość ostygła, ciemnołuski zmuszony był wypić wszystko.
Używając do tego niewielkich wiązek maddary, oczyściła gardziel, układ oddechowy i pokarmowy z wszystkiego, co mogło wywołać zapalenie – wirusów, grzybów, bakterii, a także wszelkich innych różności. Sprawdziła, czy na gruczołach nie pojawiła się opuchlizna i w razie potrzeby pozbyła się jej ostrożnie.
Nawilżyła gardziel, wiedząc, iż to powinno zlikwidować chrypę. Sprawdziła też, czy w gardzieli nie pojawia się opuchlizna, bąble, upewniła się, czy nie ma tam żadnych maleńkich, chociaż groźnych ranek, oraz czy wszystkie z nich są odpowiednio zaleczone. Jeżeli stan czegokolwiek wzbudzał w niej podejrzenia, bądź znajdowała coś, czego w gardle znaleźć nie powinna – za pomocą magii naprawiała to i regenerowała ostrożnie, doprowadzając organizm samca do pierwotnego stanu.
Dopiero, gdy upewniła się, iż nie zapomniała o niczym, oderwała łapę.
Przygotowała trzy wywary: gęsty, ciemnoczerwony napar z owoców kaliny, nieco jaśniejszy wywar ze sproszkowanych nasion lulka czarnego oraz napar z lubczyka. Przykazała czarodziejowi inhalować się lubczykiem przez kilka minut, gdy zaś całość ostygła, ciemnołuski zmuszony był wypić wszystko.
Używając do tego niewielkich wiązek maddary, oczyściła gardziel, układ oddechowy i pokarmowy z wszystkiego, co mogło wywołać zapalenie – wirusów, grzybów, bakterii, a także wszelkich innych różności. Sprawdziła, czy na gruczołach nie pojawiła się opuchlizna i w razie potrzeby pozbyła się jej ostrożnie.
Nawilżyła gardziel, wiedząc, iż to powinno zlikwidować chrypę. Sprawdziła też, czy w gardzieli nie pojawia się opuchlizna, bąble, upewniła się, czy nie ma tam żadnych maleńkich, chociaż groźnych ranek, oraz czy wszystkie z nich są odpowiednio zaleczone. Jeżeli stan czegokolwiek wzbudzał w niej podejrzenia, bądź znajdowała coś, czego w gardle znaleźć nie powinna – za pomocą magii naprawiała to i regenerowała ostrożnie, doprowadzając organizm samca do pierwotnego stanu.
Dopiero, gdy upewniła się, iż nie zapomniała o niczym, oderwała łapę.
- 01 kwie 2016, 22:45
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Leszczynowy Zagajnik
- Odpowiedzi: 734
- Odsłony: 95823
Minęła dłuższa chwila, zanim przybyła na miejsce. Chociaż nie zwykła nawiązywać kontaktu z Cieniem, od czasu zniknięcia Czerwieni Kaliny miała styczność z wieloma tamtejszymi smokami. Nie z każdym zamieniała choć słowo, jednak nawet zajęcie się ich ranami pozwalało jej poznać poszczególne osobniki.
Skinęła łbem czekającemu samcowi i przysiadła przy jego boku, z pewnym zastanowieniem przyglądając się jego ranom. Czy już dawno nie powinien odwiedzić uzdrowiciela?
Wpierw sięgnęła po liście babki lancetowatej i zmięła je w łapach, nakładając je na każdą z ran. Zdjęła je dopiero po kilku minutach; i chociaż niewielki, opatrunek ten całkowicie wystarczył na najlżejsze rany.
Na poważniejszą szramę wybrała odrobinę chmielu, z którego szyszek przygotowała napar i napoiła nim niedoszłego czarodzieja. Prócz tego przygotowała dwa wywary – jeden z dziurawca, który w niewielkich ilościach podawała do wypicia, drugi zaś z jemioły, który podzieliła na cztery części. Trzy z nich samiec również zmuszony był wypić, a ostatnią rozsmarowała na ranie.
Niedługo później przyłożyła łapę do jego barku. Oczyściła ranę, pozbywając się wszelkich ciał obcych i bakterii, wygładziła jej krawędzie, usunęła nadmiar krwi i spaleniznę, delikatnie nakłuła pęcherze. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Jako, iż żadna z kości nie została naruszona, wpierw zajęła się mięśniami. Regenerowała je ostrożnie, niespiesznie odtwarzając ich skomplikowaną mozaikę; chociaż miała za sobą wiele leczeń, wciąż wzorowała się na zdrowych częściach smoczego ciała – bardziej z przyzwyczajenia, niźli z prawdziwej potrzeby.
Niedługo później przeszła do warstwy skóry, którą regenerowała stopniowo, płatami pokrywając kolejne części zranionego ciała. Uzupełniała ją o gruczoły i nerwy, dbając również o poprawność połączeń krwionośnych, po czym wygładziła naskórek i wysłała w głąb ciała impuls, który przyspieszy wzrost łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Nie mogła jednak odpocząć na długo – zaraz potem zgniotła w łapach liście nawłoci i nałożyła ją na ropień, który powstał na ogonie. Rana musiała być stara, ale też zaniedbana; nie był to jednak pierwszy raz, gdy miała styczność z takim powikłaniem.
Oczyściła ogon i łuski po raz kolejny, upewniając się, iż przy kolejnych etapach jej pracy do organizmu nie dostaną się infekcje i bakterie. Usunęła niewielką część łusek naokoło ropnia, po czym delikatnie nacięła jego górną część i wyzbyła się wydzieliny zgromadzonej pod skórą. Co jakiś czas używała wody, przemywając rankę; maddara nie mogła wyręczyć jej we wszystkim.
Oczyściła wnętrze ropnia z bakterii i infekcji, upewniając się, iż powikłanie nie obejmie większej części ogona ani nie powróci w najbliższych kilku dniach. Uznając, iż wszystko doprowadziła do odpowiedniego stanu, zregenerowała skórę i naskórek, szybko zasklepiając rankę. Na koniec zaś wysłała impuls, który przyspieszyłby wzrost łusek i oderwała łapę.
Skinęła łbem czekającemu samcowi i przysiadła przy jego boku, z pewnym zastanowieniem przyglądając się jego ranom. Czy już dawno nie powinien odwiedzić uzdrowiciela?
Wpierw sięgnęła po liście babki lancetowatej i zmięła je w łapach, nakładając je na każdą z ran. Zdjęła je dopiero po kilku minutach; i chociaż niewielki, opatrunek ten całkowicie wystarczył na najlżejsze rany.
Na poważniejszą szramę wybrała odrobinę chmielu, z którego szyszek przygotowała napar i napoiła nim niedoszłego czarodzieja. Prócz tego przygotowała dwa wywary – jeden z dziurawca, który w niewielkich ilościach podawała do wypicia, drugi zaś z jemioły, który podzieliła na cztery części. Trzy z nich samiec również zmuszony był wypić, a ostatnią rozsmarowała na ranie.
Niedługo później przyłożyła łapę do jego barku. Oczyściła ranę, pozbywając się wszelkich ciał obcych i bakterii, wygładziła jej krawędzie, usunęła nadmiar krwi i spaleniznę, delikatnie nakłuła pęcherze. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Jako, iż żadna z kości nie została naruszona, wpierw zajęła się mięśniami. Regenerowała je ostrożnie, niespiesznie odtwarzając ich skomplikowaną mozaikę; chociaż miała za sobą wiele leczeń, wciąż wzorowała się na zdrowych częściach smoczego ciała – bardziej z przyzwyczajenia, niźli z prawdziwej potrzeby.
Niedługo później przeszła do warstwy skóry, którą regenerowała stopniowo, płatami pokrywając kolejne części zranionego ciała. Uzupełniała ją o gruczoły i nerwy, dbając również o poprawność połączeń krwionośnych, po czym wygładziła naskórek i wysłała w głąb ciała impuls, który przyspieszy wzrost łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Nie mogła jednak odpocząć na długo – zaraz potem zgniotła w łapach liście nawłoci i nałożyła ją na ropień, który powstał na ogonie. Rana musiała być stara, ale też zaniedbana; nie był to jednak pierwszy raz, gdy miała styczność z takim powikłaniem.
Oczyściła ogon i łuski po raz kolejny, upewniając się, iż przy kolejnych etapach jej pracy do organizmu nie dostaną się infekcje i bakterie. Usunęła niewielką część łusek naokoło ropnia, po czym delikatnie nacięła jego górną część i wyzbyła się wydzieliny zgromadzonej pod skórą. Co jakiś czas używała wody, przemywając rankę; maddara nie mogła wyręczyć jej we wszystkim.
Oczyściła wnętrze ropnia z bakterii i infekcji, upewniając się, iż powikłanie nie obejmie większej części ogona ani nie powróci w najbliższych kilku dniach. Uznając, iż wszystko doprowadziła do odpowiedniego stanu, zregenerowała skórę i naskórek, szybko zasklepiając rankę. Na koniec zaś wysłała impuls, który przyspieszyłby wzrost łusek i oderwała łapę.
- 13 mar 2016, 12:34
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Ciemna Grota
- Odpowiedzi: 394
- Odsłony: 57403
Spoglądała ku jego obliczu jeszcze przez chwilę, jednak odpowiedziała jej cisza. I jedynie wiatr hulał za ścianami groty, niosąc ze sobą śnieg i nieprzyjemny chłód.
Odwróciła więc łeb, z powrotem zastygając w bezruchu i nie odważając się na odwzajemnienie jakiegokolwiek gestu. I chociaż obawiała się nieco milczenia, które zapadło, nie musiała długo czekać na ruch Kruczopiórego – delikatne wiązki maddary wyrwały się z jego ciała, spokojnym lotem stwarzając przed nimi sylwetkę… zająca.
Zmrużyła ślepia mimowolnie, z pewną konsternacją przyglądając się zwierzęciu. Nie pomyliła się zbyt wiele, sądząc, iż powietrzy spróbuje przykuć jej uwagę – zamiast jednak popisów związanych z iluzjami, których się spodziewała, zając jedynie podniósł się na tylne łapki i zaczął tupać.
Absurdalność tego zjawiska, która nagle ją uderzyła, rozbawiła ją mimowolnie. Nie potrafiła powstrzymać cichego parsknięcia, gdy zwierzę nienaturalnie wygięło swoje łapki. Wtedy też odezwał się u niej zmysł uzdrowicielski, dzięki któremu można byłoby podejrzeć ją o pracoholizm i brak jakiegokolwiek humoru – czy takie manewry z kończynami nie skończyłyby się złamaniem?
Przyglądała się tworowi, zauważając pewną prawidłowość w rytmie jego kroków. Nie zamierzała jednak podejmować gry.
Zamiast tego, w wejściu do groty rozległ się cichy szelest. Dźwięk przyniósł ze sobą charakterystyczną, obcą woń, którą ciężko było określić; pachniała wilgotną ziemią, deszczem i trawą, wszystkim, co niosło ze sobą skojarzenie czystej wolności.
Prócz szelestu, w jaskini rozległ się niski, gardłowy pomruk. Jego nadawcę mógł dostrzec tylko Kruczopióry.
Białe stworzenie przypadło do ziemi. Wyglądem przypominało lisa, jednak było znacznie od niego większe – a prócz ów różnicy wielkości, w ślepia najbardziej rzucały się wstęgi, które tańczyły na jego ciele. Chaotyczne, obce, jasne i półprzezroczyste, wyłaniające się z futra jako coś zupełnie naturalnego. Chociaż byli osłonięci od wiatru, te zdawały się tańczyć, niesione podmuchami to w jedną, to w drugą stronę; nieokiełznane, nieprzyjemne i obce.
I chociaż uzdrowicielka nie widziała stworzenia, nie musiała dostrzegać jego sylwetki. Więź działała lepiej, niż jakiekolwiek ślepia…
Odwróciła więc łeb, z powrotem zastygając w bezruchu i nie odważając się na odwzajemnienie jakiegokolwiek gestu. I chociaż obawiała się nieco milczenia, które zapadło, nie musiała długo czekać na ruch Kruczopiórego – delikatne wiązki maddary wyrwały się z jego ciała, spokojnym lotem stwarzając przed nimi sylwetkę… zająca.
Zmrużyła ślepia mimowolnie, z pewną konsternacją przyglądając się zwierzęciu. Nie pomyliła się zbyt wiele, sądząc, iż powietrzy spróbuje przykuć jej uwagę – zamiast jednak popisów związanych z iluzjami, których się spodziewała, zając jedynie podniósł się na tylne łapki i zaczął tupać.
Absurdalność tego zjawiska, która nagle ją uderzyła, rozbawiła ją mimowolnie. Nie potrafiła powstrzymać cichego parsknięcia, gdy zwierzę nienaturalnie wygięło swoje łapki. Wtedy też odezwał się u niej zmysł uzdrowicielski, dzięki któremu można byłoby podejrzeć ją o pracoholizm i brak jakiegokolwiek humoru – czy takie manewry z kończynami nie skończyłyby się złamaniem?
Przyglądała się tworowi, zauważając pewną prawidłowość w rytmie jego kroków. Nie zamierzała jednak podejmować gry.
Zamiast tego, w wejściu do groty rozległ się cichy szelest. Dźwięk przyniósł ze sobą charakterystyczną, obcą woń, którą ciężko było określić; pachniała wilgotną ziemią, deszczem i trawą, wszystkim, co niosło ze sobą skojarzenie czystej wolności.
Prócz szelestu, w jaskini rozległ się niski, gardłowy pomruk. Jego nadawcę mógł dostrzec tylko Kruczopióry.
Białe stworzenie przypadło do ziemi. Wyglądem przypominało lisa, jednak było znacznie od niego większe – a prócz ów różnicy wielkości, w ślepia najbardziej rzucały się wstęgi, które tańczyły na jego ciele. Chaotyczne, obce, jasne i półprzezroczyste, wyłaniające się z futra jako coś zupełnie naturalnego. Chociaż byli osłonięci od wiatru, te zdawały się tańczyć, niesione podmuchami to w jedną, to w drugą stronę; nieokiełznane, nieprzyjemne i obce.
I chociaż uzdrowicielka nie widziała stworzenia, nie musiała dostrzegać jego sylwetki. Więź działała lepiej, niż jakiekolwiek ślepia…
- 10 mar 2016, 21:07
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Księżycowa łąka
- Odpowiedzi: 776
- Odsłony: 110741
Minęło kilka minut, zanim odpowiedziała na wezwanie. Kolejne kilkanaście, zanim jej jasna sylwetka zamigotała na horyzoncie, a w oddali rozległ się cichy szelest kroków. Niedługo potem zbliżyła się na tyle, by powitać łowczynię krótkim skinięciem łba; i chociaż uzdrowicielka nie miała nawet czterdziestu księżyców, sprawiała wrażenie wyraźnie zmęczonej.
Mimo to, przysiadła przy rannej bez słowa skargi.
– Witaj – przywitała się cicho. – Azyl Zabłąkanych. – Chociaż Cienista niewątpliwie znała jej imię, należało dopełnić wszelkich formalności; nawet, jeśli ich drogi rozejdą się za kilka długich minut.
Wpierw zajęła się ropniem, którego dostrzegła na grzbiecie. Przygotowała nawłoć pospolitą i zmięła w łapach jej liście, po czym nałożyła na zakażenie – kilka minut później zdjęła opatrunek, gotowa do rozpoczęcia magicznego procesu leczenia.
Przyłożyła łapę do barku smoczycy. Oczyściła ognisko choroby, po czym ostrożnie i niezwykle delikatnie nacięła skórę w miejscu ropnia. Wyzbyła się nieprzyjemnej wydzieliny i oczyściła rankę od wewnątrz, używając do tego wilgoci zebranej z powietrza, usunęła bakterie i infekcje. Upewniwszy się, iż zadbała o wszystko, zasklepiła rankę, mnożąc komórki skóry i łącząc ubytki w odpowiedni sposób – i nie minęła chwila, a ona oderwała łapę.
Nawet, jeśli nie wszystko poszło po jej myśli, pojedynczym impulsem przyzwała do siebie żywokost. Sproszkowany korzeń wsypała do niewielkiej miseczki i dodała do naczynia kilka kropel wody, stwarzając ciemną, gęstą maź. Nałożyła je na odmrożenia, a zdrapała dopiero po kilkunastu minutach, po czym przyłożyła dłoń do barku smoczycy.
Oczyściła ranki i ostrożnie ogrzała jej ciało, niespiesznie przywracając je do poprzedniego stanu. Pracowała powoli, wiedząc, iż niepotrzebny pośpiech jedynie sprawiłby samicy ból – a i sam proces leczenia nie powinien przebiegać w taki sposób. Zregenerowała pęknięte naczynia krwionośne, przywracając im elastyczność i wytrzymałość, upewniła się, iż mięśnie ani nerwy nie zostały naruszone. Jeśli zaszła taka potrzeba, przywracała im sprawność, ostrożnie poprawiając ewentualne zmiany. Gdy przeszła do skóry, i ją naprawiła, widząc, iż była spękana i słaba – wystarczyło kilka odpowiednich impulsów, by doprowadzić ją do normalności.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
Mimo to, przysiadła przy rannej bez słowa skargi.
– Witaj – przywitała się cicho. – Azyl Zabłąkanych. – Chociaż Cienista niewątpliwie znała jej imię, należało dopełnić wszelkich formalności; nawet, jeśli ich drogi rozejdą się za kilka długich minut.
Wpierw zajęła się ropniem, którego dostrzegła na grzbiecie. Przygotowała nawłoć pospolitą i zmięła w łapach jej liście, po czym nałożyła na zakażenie – kilka minut później zdjęła opatrunek, gotowa do rozpoczęcia magicznego procesu leczenia.
Przyłożyła łapę do barku smoczycy. Oczyściła ognisko choroby, po czym ostrożnie i niezwykle delikatnie nacięła skórę w miejscu ropnia. Wyzbyła się nieprzyjemnej wydzieliny i oczyściła rankę od wewnątrz, używając do tego wilgoci zebranej z powietrza, usunęła bakterie i infekcje. Upewniwszy się, iż zadbała o wszystko, zasklepiła rankę, mnożąc komórki skóry i łącząc ubytki w odpowiedni sposób – i nie minęła chwila, a ona oderwała łapę.
Nawet, jeśli nie wszystko poszło po jej myśli, pojedynczym impulsem przyzwała do siebie żywokost. Sproszkowany korzeń wsypała do niewielkiej miseczki i dodała do naczynia kilka kropel wody, stwarzając ciemną, gęstą maź. Nałożyła je na odmrożenia, a zdrapała dopiero po kilkunastu minutach, po czym przyłożyła dłoń do barku smoczycy.
Oczyściła ranki i ostrożnie ogrzała jej ciało, niespiesznie przywracając je do poprzedniego stanu. Pracowała powoli, wiedząc, iż niepotrzebny pośpiech jedynie sprawiłby samicy ból – a i sam proces leczenia nie powinien przebiegać w taki sposób. Zregenerowała pęknięte naczynia krwionośne, przywracając im elastyczność i wytrzymałość, upewniła się, iż mięśnie ani nerwy nie zostały naruszone. Jeśli zaszła taka potrzeba, przywracała im sprawność, ostrożnie poprawiając ewentualne zmiany. Gdy przeszła do skóry, i ją naprawiła, widząc, iż była spękana i słaba – wystarczyło kilka odpowiednich impulsów, by doprowadzić ją do normalności.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy.
- 10 mar 2016, 21:06
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Kanion Szeptów
- Odpowiedzi: 834
- Odsłony: 104548
Wezwanie na tereny wspólne nie było zaskakujące, póki nie wykonywał go sam przywódca, a zarazem i samiec, z którym kontakt miała niemal codziennie. Pomimo tego, iż impuls zawierał prośbę o pomoc, czuła, iż jednocześnie kryło się za tym nieco więcej – i upewniła się w tym przekonaniu, gdy w oddali dostrzegła dwie kolorowe, rozmawiające ze sobą sylwetki.
Podeszła do nich powoli, bystrym spojrzeniem obejmując ich rany. Wyglądały na świeże, jednak jednocześnie sprawiały wrażenie zabrudzonych, niczym po długiej podróży – czyżby stoczyli walkę, a później przenieśli się w to miejsce? Nie czuła zapachu drapieżnika, a delikatne, ulatniające się już wibracje maddary wokół postaci Cienistego wojownika jasno sugerowały, iż były dziełem wprawnego czarodzieja.
– Witajcie. – Skinęła łbem, podchodząc bliżej dwójki. – Pojedynek? – zerknęła wymownie w stronę ubytków na ciele. Z bliska miała okazję lepiej przyjrzeć się ranom; a swąd, który wydobywał się ze spalonego futra, zwracał uwagę.
Wpierw skierowała się ku Szaleństwie Cieni, przysiadając przy nim z pewnym zafrasowaniem. Prócz świeżej rany, na jego ciele znajdowało się wiele starych zranień. Uznała, iż najlepiej dla ich obu będzie, jeśli samiec się położy – i gdy tylko legł na ziemi, przyzwała do siebie odpowiednie zioła.
Zmięła w łapach liście babki lancetowatej i nałożyła je na wszystkie szramy. Czekając, aż obfite soki zadziałają, sięgnęła po jałowiec i podała kilka jagód fioletowołuskiemu, z pewnym rozbawieniem przypominając sobie jego posłuszność podczas leczenia. Gdy po kilku minutach zdjęła opatrunek z babki lancetowatej, zmiażdżyła w palcach liście nawłoci pospolitej i je również położyła na każdej z ran. Ostatnim ziołem, na jakie się zdecydowała, był tasznik pospolity – sparzyła nieco jego korzeni i nałożyła na ciężkie rozcięcie na linii brzucha, wiedząc, iż zioło szybko ukoi ból.
Zanim przeszła do etapu magicznego, bez ostrzeżenia nastawiła złamaną łapę.
Przyłożywszy palce do barku samca, oczyściła każdą z ran, pozbywając się brudu, infekcji i bakterii. Wygładziła krawędzie szram, usunęła nadmiar krwi, pozbyła się zniszczonych łusek i odłamków kości. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były wytrzymałe i elastyczne.
Wpierw zajęła się kośćmi, które zostały naruszone. Jeśli miała możliwość, dopasowywała do całości większe i mniejsze fragmenty, a potem łączyła je, mnożąc komórki. Jeśli zaś w strukturze nadal pozostawały ubytki, samodzielnie tworzyła odpowiednie tkanki i połączenia, wprawne przywracając całość do pierwotnego stanu.
Potem zaś przeszła do naruszonych mięśni, u wszystkich jednocześnie mnożąc komórki i regenerując ubytki. Łączyła przecięte miejsca w jedną, zgrabną i elastyczną całość, od nowa tworząc skomplikowaną mozaikę mięśni i ścięgien.
Skórę zaś regenerowała płatami, w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o gruczoły i nerwy. Wygładziła naskórek i wysłała w głąb ciała impuls magiczny, który przyspieszył regenerację łusek.
Oderwała łapę i nawet, jeśli nie była zadowolona z efektu swej pracy, skierowała się ku Chłodzie Życia. Zatrzymawszy się przed nim, objęła jego klatkę piersiową zmartwionym spojrzeniem, posyłając mu litościwy uśmiech.
Gdy położył się na grzbiecie, przykucnęła przy nim i sięgnęła po gałązki macierzanki. Zgniotła je w łapach, by chwilę później nałożyć je na rozległe poparzenie, a jako, iż rana niewątpliwie sprawiała czarodziejowi ból, wybrała również tasznik pospolity – i sparzyła jego korzeń, by potem i jego nałożyć na klatkę piersiową. Niedługo później przyłożyła łapę do barku samca.
Usunęła zwęglone futro i tkanki, oczyściła ranę z krwi, brudu i bakterii. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Mięśnie zostały naruszone, więc to nimi zajęła się jako pierwszymi. Regenerowała je niespiesznie, przywracając całej strukturze niedawną sprawność – mnożyła komórki i tworzyła z nich skomplikowaną mozaikę mięśni i ścięgien, która zdolna była wytrzymać ogrom pracy na nią narzuconą.
Minęło kilka chwil, zanim dobrnęła do skóry, po drodze zajmując się również głównymi strukturami nerwów i żył.
Skórę naprawiała płatami, mnożąc komórki i w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o nerwy i gruczoły. Wygładziła naskórek i wysłała w głąb ciała impuls, który przyspieszy regenerację futra – nawet, jeśli coś nie pójdzie po jej myśli.
Oderwała łapę, niepewnie spoglądając na efekt swej pracy.
Podeszła do nich powoli, bystrym spojrzeniem obejmując ich rany. Wyglądały na świeże, jednak jednocześnie sprawiały wrażenie zabrudzonych, niczym po długiej podróży – czyżby stoczyli walkę, a później przenieśli się w to miejsce? Nie czuła zapachu drapieżnika, a delikatne, ulatniające się już wibracje maddary wokół postaci Cienistego wojownika jasno sugerowały, iż były dziełem wprawnego czarodzieja.
– Witajcie. – Skinęła łbem, podchodząc bliżej dwójki. – Pojedynek? – zerknęła wymownie w stronę ubytków na ciele. Z bliska miała okazję lepiej przyjrzeć się ranom; a swąd, który wydobywał się ze spalonego futra, zwracał uwagę.
Wpierw skierowała się ku Szaleństwie Cieni, przysiadając przy nim z pewnym zafrasowaniem. Prócz świeżej rany, na jego ciele znajdowało się wiele starych zranień. Uznała, iż najlepiej dla ich obu będzie, jeśli samiec się położy – i gdy tylko legł na ziemi, przyzwała do siebie odpowiednie zioła.
Zmięła w łapach liście babki lancetowatej i nałożyła je na wszystkie szramy. Czekając, aż obfite soki zadziałają, sięgnęła po jałowiec i podała kilka jagód fioletowołuskiemu, z pewnym rozbawieniem przypominając sobie jego posłuszność podczas leczenia. Gdy po kilku minutach zdjęła opatrunek z babki lancetowatej, zmiażdżyła w palcach liście nawłoci pospolitej i je również położyła na każdej z ran. Ostatnim ziołem, na jakie się zdecydowała, był tasznik pospolity – sparzyła nieco jego korzeni i nałożyła na ciężkie rozcięcie na linii brzucha, wiedząc, iż zioło szybko ukoi ból.
Zanim przeszła do etapu magicznego, bez ostrzeżenia nastawiła złamaną łapę.
Przyłożywszy palce do barku samca, oczyściła każdą z ran, pozbywając się brudu, infekcji i bakterii. Wygładziła krawędzie szram, usunęła nadmiar krwi, pozbyła się zniszczonych łusek i odłamków kości. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były wytrzymałe i elastyczne.
Wpierw zajęła się kośćmi, które zostały naruszone. Jeśli miała możliwość, dopasowywała do całości większe i mniejsze fragmenty, a potem łączyła je, mnożąc komórki. Jeśli zaś w strukturze nadal pozostawały ubytki, samodzielnie tworzyła odpowiednie tkanki i połączenia, wprawne przywracając całość do pierwotnego stanu.
Potem zaś przeszła do naruszonych mięśni, u wszystkich jednocześnie mnożąc komórki i regenerując ubytki. Łączyła przecięte miejsca w jedną, zgrabną i elastyczną całość, od nowa tworząc skomplikowaną mozaikę mięśni i ścięgien.
Skórę zaś regenerowała płatami, w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o gruczoły i nerwy. Wygładziła naskórek i wysłała w głąb ciała impuls magiczny, który przyspieszył regenerację łusek.
Oderwała łapę i nawet, jeśli nie była zadowolona z efektu swej pracy, skierowała się ku Chłodzie Życia. Zatrzymawszy się przed nim, objęła jego klatkę piersiową zmartwionym spojrzeniem, posyłając mu litościwy uśmiech.
Gdy położył się na grzbiecie, przykucnęła przy nim i sięgnęła po gałązki macierzanki. Zgniotła je w łapach, by chwilę później nałożyć je na rozległe poparzenie, a jako, iż rana niewątpliwie sprawiała czarodziejowi ból, wybrała również tasznik pospolity – i sparzyła jego korzeń, by potem i jego nałożyć na klatkę piersiową. Niedługo później przyłożyła łapę do barku samca.
Usunęła zwęglone futro i tkanki, oczyściła ranę z krwi, brudu i bakterii. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe.
Mięśnie zostały naruszone, więc to nimi zajęła się jako pierwszymi. Regenerowała je niespiesznie, przywracając całej strukturze niedawną sprawność – mnożyła komórki i tworzyła z nich skomplikowaną mozaikę mięśni i ścięgien, która zdolna była wytrzymać ogrom pracy na nią narzuconą.
Minęło kilka chwil, zanim dobrnęła do skóry, po drodze zajmując się również głównymi strukturami nerwów i żył.
Skórę naprawiała płatami, mnożąc komórki i w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o nerwy i gruczoły. Wygładziła naskórek i wysłała w głąb ciała impuls, który przyspieszy regenerację futra – nawet, jeśli coś nie pójdzie po jej myśli.
Oderwała łapę, niepewnie spoglądając na efekt swej pracy.
- 10 mar 2016, 21:06
- Forum: Bliźniacze Skały
- Temat: Samotna Sosna
- Odpowiedzi: 607
- Odsłony: 79012
Co do tego, iż Azyl Zabłąkanych przylatywała szybko, można było mieć wątpliwości – i nie tylko przez jej natłok pracy i notoryczne spóźnienia, ale również fakt, iż nie potrafiła latać.
– Wybacz, iż trwało to tak długo – rzuciła miękko, gdy tylko znalazła się bliżej.
Bez zbędnych słów przystąpiła do pracy: przysiadła przy samicy, a wprawnym okiem szybko oceniła jej stan i przyzwała do siebie odpowiednie zioła.
Zmięła w łapach liście babki lancetowatej i nałożyła je na poważniejsze zranienia w okolicach gardła. Opatrunek ten po kilku minutach zastąpiła kolejnym, tym razem stworzonym ze zmiażdżonych w palcach liści nawłoci pospolitej. Czekając, aż jej soki zadziałają, zajęła się delikatnym odmrożeniem – sięgnęła po sproszkowane korzenie żywokostu i stworzyła z nich gęstą, ciemną maź, którą nałożyła w odpowiednim miejscu. Gdy po kilku minutach zdrapała zioło, przystąpiła do dalszego leczenia.
Przyłożyła łapę do barku smoczycy i przesłała w jej ciało pierwsze wiązki maddary. Oczyściła ranę, wyzbywając się infekcji, bakterii i wszelkich innych ciał obcych; usunęła brud i zniszczone łuski, wygładziła skórę, pozbyła się nadmiaru krwi. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając o to, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe – a w przypadku odmrożenia musiała dodatkowo zadbać, by przywrócić im poprzedni stan.
Upewniła się, iż kość nie została naruszona, zregenerowała żyły, ostrożnie przerywając krwotok i tworząc niemal od podstaw ścianki najważniejszych z nich. Naprawiła przerwane mięśnie, powoli i niespiesznie mnożąc komórki i układając je w skomplikowaną mozaikę, zadbała, by całość była przystosowana do ogromu pracy wykonywanej na co dzień.
Wkrótce potem przeszła do skóry, którą regenerowała płatami, w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o gruczoły i nerwy. Wygładziła naskórek i przesłała w głąb ciała impuls, który przyspieszył wzrost łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy. Nawet, jeśli nie wszystko poszło po jej myśli, zmuszona była kontynuować leczenie – wiedziała, iż pustynna prócz ran, cierpi również na dokuczliwą chorobę.
Przyzwała do siebie ostróżeczkę polną i sparzyła jej płatki. Nałożywszy je na powieki Płomienia Pustyni, czekała, by samodzielnie wyschły i opadły – a gdy to się stało, po raz kolejny przyłożyła łapę do barku wojowniczki.
Wpierw sprawdziła, co było przyczyną zapalenia – usunęła bakterie i infekcje, które je powodowały, niespiesznie przynosząc ślepiom tak wyczekiwaną ulgę. Przyspieszyła regenerację rogówki, upewniła się, iż choroba nie dotknęła żadnego innego narządu; a gdy uznała, iż zajęła się wszystkim, czym powinna, oderwała łapę i cofnęła się na stosowną odległość.
– Wybacz, iż trwało to tak długo – rzuciła miękko, gdy tylko znalazła się bliżej.
Bez zbędnych słów przystąpiła do pracy: przysiadła przy samicy, a wprawnym okiem szybko oceniła jej stan i przyzwała do siebie odpowiednie zioła.
Zmięła w łapach liście babki lancetowatej i nałożyła je na poważniejsze zranienia w okolicach gardła. Opatrunek ten po kilku minutach zastąpiła kolejnym, tym razem stworzonym ze zmiażdżonych w palcach liści nawłoci pospolitej. Czekając, aż jej soki zadziałają, zajęła się delikatnym odmrożeniem – sięgnęła po sproszkowane korzenie żywokostu i stworzyła z nich gęstą, ciemną maź, którą nałożyła w odpowiednim miejscu. Gdy po kilku minutach zdrapała zioło, przystąpiła do dalszego leczenia.
Przyłożyła łapę do barku smoczycy i przesłała w jej ciało pierwsze wiązki maddary. Oczyściła ranę, wyzbywając się infekcji, bakterii i wszelkich innych ciał obcych; usunęła brud i zniszczone łuski, wygładziła skórę, pozbyła się nadmiaru krwi. Zamknęła naczynia krwionośne, dbając o to, by ich ścianki były elastyczne i wytrzymałe – a w przypadku odmrożenia musiała dodatkowo zadbać, by przywrócić im poprzedni stan.
Upewniła się, iż kość nie została naruszona, zregenerowała żyły, ostrożnie przerywając krwotok i tworząc niemal od podstaw ścianki najważniejszych z nich. Naprawiła przerwane mięśnie, powoli i niespiesznie mnożąc komórki i układając je w skomplikowaną mozaikę, zadbała, by całość była przystosowana do ogromu pracy wykonywanej na co dzień.
Wkrótce potem przeszła do skóry, którą regenerowała płatami, w odpowiednich miejscach uzupełniając całość o gruczoły i nerwy. Wygładziła naskórek i przesłała w głąb ciała impuls, który przyspieszył wzrost łusek.
Skończywszy, oderwała łapę i spojrzała niepewnie na efekt swej pracy. Nawet, jeśli nie wszystko poszło po jej myśli, zmuszona była kontynuować leczenie – wiedziała, iż pustynna prócz ran, cierpi również na dokuczliwą chorobę.
Przyzwała do siebie ostróżeczkę polną i sparzyła jej płatki. Nałożywszy je na powieki Płomienia Pustyni, czekała, by samodzielnie wyschły i opadły – a gdy to się stało, po raz kolejny przyłożyła łapę do barku wojowniczki.
Wpierw sprawdziła, co było przyczyną zapalenia – usunęła bakterie i infekcje, które je powodowały, niespiesznie przynosząc ślepiom tak wyczekiwaną ulgę. Przyspieszyła regenerację rogówki, upewniła się, iż choroba nie dotknęła żadnego innego narządu; a gdy uznała, iż zajęła się wszystkim, czym powinna, oderwała łapę i cofnęła się na stosowną odległość.
- 06 mar 2016, 20:39
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6987
- Odsłony: 366328
- 05 mar 2016, 23:10
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Ciemna Grota
- Odpowiedzi: 394
- Odsłony: 57403
Kiwnęła łbem kilkakrotnie, z pewną melancholią słuchając jego słów. Czy jednak każdy członek jej stada zareagowałby w taki sposób? Uzdrowicielka obawiała się, iż atak według niektórych przyniósł same korzyści…
Gdy rozmowa przeszła na temat czarodzieja, znów skinęła łbem, zwieszając go nieznacznie. I chociaż o tym Kruczopióry bezpośrednio nie wspomniał, ona również martwiła się stanem Dynamiki – nawet, jeśli nie łączyły ich więzi krwi, łączyła je przyjaźń; a przynajmniej coś wystarczająco dużego, by były w stanie obdarzyć się zaufaniem.
Myśli popłynęły ku rożowofutrej łowczyni, a ona momentalnie poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona. Już przed atakiem mgły samica sprawiała wrażenie nieco odciętej, tracącej powoli dawną wesołość na rzec powagi i przykładnego wykonywania obowiązków Przywódcy. Mimo to nie pojawiała się w obozie zbyt często; a gdy się pojawiła, podczas snu dopadły ją zielonkawe opary…
Ognisty miał jednak rację; nie mogła zrobić nic, jedynie czekać. Niektórych rzeczy nie potrafiła już zmienić, a stan Dynamiki Ostrza niewątpliwie do takich należał.
Kruczopióry nie pozwolił jej na długą chwilę zadumy; już chwilę później jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego niepewnie, przez chwilę obserwując samca z ukosa.
– Być może warto po prostu poznać swojego przeciwnika. – Wzruszyła dyskretnie barkami, prostując się nieco i unosząc łeb. – Sama również muszę przyjrzeć się mgle. Niewiele o niej…wiemy.
Było to prawdą: niemal nikt nie wiedział więcej o mgle niż to, co było koniecznie. Niektórzy niemal całkowicie ją zignorowali, inni zaś – podobnie jak i ona – samodzielnie nie odważyli się do niej zbliżać. Ale czy nie powinna tego zmienić? Być może był to najwyższy czas, by spróbować poznać słabości obcej magii, która ich zaatakowała.
Gdy samiec wykonał w jej kierunku pierwszy krok, wpierw nie zwróciła na to uwagi; dopiero z kolejnym, równie niespiesznym i niepewnym, utkwiła wzrok na Kruczopiórym. Nie powiedziała jednak nic; przyglądała się jedynie, jak podchodzi powoli i przysiada u jej boku. Obróciła łeb w jego stronę, z pewnym zaskoczeniem zauważając rozkładające się skrzydło.
Chwilkę później objął ją w podobny sposób, jak i ona kiedyś otuliła jego – równie prędko, po równie bolesnej wymianie zdań. I chociaż pocieszało ją to w pewien sposób, nie potrafiła wyzbyć się pewnego spięcia, które nią zawładnęło; dlatego też nie przysunęła się ani nie oddaliła, jedynie po cichu ciesząc się specyficznym, smoczym ciepłem.
– Wierzę… – odparła niepewnie, z pewnym wahaniem spoglądając ku czarnołuskiemu i nie mogąc oprzeć się wrażeniu, iż mrukliwy ton wcale nie został użyty przypadkowo.
Gdy rozmowa przeszła na temat czarodzieja, znów skinęła łbem, zwieszając go nieznacznie. I chociaż o tym Kruczopióry bezpośrednio nie wspomniał, ona również martwiła się stanem Dynamiki – nawet, jeśli nie łączyły ich więzi krwi, łączyła je przyjaźń; a przynajmniej coś wystarczająco dużego, by były w stanie obdarzyć się zaufaniem.
Myśli popłynęły ku rożowofutrej łowczyni, a ona momentalnie poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona. Już przed atakiem mgły samica sprawiała wrażenie nieco odciętej, tracącej powoli dawną wesołość na rzec powagi i przykładnego wykonywania obowiązków Przywódcy. Mimo to nie pojawiała się w obozie zbyt często; a gdy się pojawiła, podczas snu dopadły ją zielonkawe opary…
Ognisty miał jednak rację; nie mogła zrobić nic, jedynie czekać. Niektórych rzeczy nie potrafiła już zmienić, a stan Dynamiki Ostrza niewątpliwie do takich należał.
Kruczopióry nie pozwolił jej na długą chwilę zadumy; już chwilę później jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego niepewnie, przez chwilę obserwując samca z ukosa.
– Być może warto po prostu poznać swojego przeciwnika. – Wzruszyła dyskretnie barkami, prostując się nieco i unosząc łeb. – Sama również muszę przyjrzeć się mgle. Niewiele o niej…wiemy.
Było to prawdą: niemal nikt nie wiedział więcej o mgle niż to, co było koniecznie. Niektórzy niemal całkowicie ją zignorowali, inni zaś – podobnie jak i ona – samodzielnie nie odważyli się do niej zbliżać. Ale czy nie powinna tego zmienić? Być może był to najwyższy czas, by spróbować poznać słabości obcej magii, która ich zaatakowała.
Gdy samiec wykonał w jej kierunku pierwszy krok, wpierw nie zwróciła na to uwagi; dopiero z kolejnym, równie niespiesznym i niepewnym, utkwiła wzrok na Kruczopiórym. Nie powiedziała jednak nic; przyglądała się jedynie, jak podchodzi powoli i przysiada u jej boku. Obróciła łeb w jego stronę, z pewnym zaskoczeniem zauważając rozkładające się skrzydło.
Chwilkę później objął ją w podobny sposób, jak i ona kiedyś otuliła jego – równie prędko, po równie bolesnej wymianie zdań. I chociaż pocieszało ją to w pewien sposób, nie potrafiła wyzbyć się pewnego spięcia, które nią zawładnęło; dlatego też nie przysunęła się ani nie oddaliła, jedynie po cichu ciesząc się specyficznym, smoczym ciepłem.
– Wierzę… – odparła niepewnie, z pewnym wahaniem spoglądając ku czarnołuskiemu i nie mogąc oprzeć się wrażeniu, iż mrukliwy ton wcale nie został użyty przypadkowo.
- 04 mar 2016, 16:49
- Forum: Ogólne
- Temat: Powiadomienia
- Odpowiedzi: 6987
- Odsłony: 366328
- 01 mar 2016, 21:51
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Ciemna Grota
- Odpowiedzi: 394
- Odsłony: 57403
Ponury ton jego głosu nie zdziwił jej zbytnio; mimo to jednak poczuła się winna ciężkiej atmosferze, którą spowodowała. Widziała, iż on również się przejmował; myśl ta pocieszała ją nieco, odganiając nieprzyjemne refleksje.
– Sprawował funkcję zastępcy; w pewnym momencie musiał przejąć władzę. – Uśmiechnęła się smutno. Nie potrzebowała zapewnień, iż spisze się dobrze; była tego pewna. – Zawsze wypada gratulować to, na co się zapracowało… nawet, jeśli osiągnięcia przyspieszyły takie, a nie inne czynniki.
Gdy wspomniał o wywernach, poruszyła się niespokojnie, obracając łeb w kierunku powietrznego.
– Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego? – Pomimo tego, iż ich stada nie miały poprawnych relacji, zmartwiła się. I chociaż ona sama miała wiele własnych poglądów na temat Cienia, starała się nie ograniczać swych poglądów – a smoki wciąż pozostawały smokami, bez względu na to, gdzie się urodziły i wychowały. Każde nieszczęście, jakie je dotykało, miało prawo dotykać i ją
Gdy Kruczopióry poruszył kolejną kwestię, pokiwała łbem kilkakrotnie, wzrok swój skupiając na niewielkiej śnieżnej zaspie.
– Uważasz, że to może mieć związek z mgłą? Czy to jedynie… przypadek?
Mimo pozorów, o wiele bardziej, niż o Wolne Stada, martwiła się o elfy – chciałaby móc powiedzieć, iż zapewni im bezpieczeństwo. Wiedziała, iż jej gatunek sobie poradzi – czy one jednak będą potrafiły to przetrwać? Czy będą umiały stawić upór temu, co chce je zniszczyć?
– Być może wcale nie oczekiwała od ciebie szczególnych interpretacji – rzuciła jeszcze, zwieszając łeb. – Bogowie nie zawsze muszą mówić zagadkami.
– Sprawował funkcję zastępcy; w pewnym momencie musiał przejąć władzę. – Uśmiechnęła się smutno. Nie potrzebowała zapewnień, iż spisze się dobrze; była tego pewna. – Zawsze wypada gratulować to, na co się zapracowało… nawet, jeśli osiągnięcia przyspieszyły takie, a nie inne czynniki.
Gdy wspomniał o wywernach, poruszyła się niespokojnie, obracając łeb w kierunku powietrznego.
– Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego? – Pomimo tego, iż ich stada nie miały poprawnych relacji, zmartwiła się. I chociaż ona sama miała wiele własnych poglądów na temat Cienia, starała się nie ograniczać swych poglądów – a smoki wciąż pozostawały smokami, bez względu na to, gdzie się urodziły i wychowały. Każde nieszczęście, jakie je dotykało, miało prawo dotykać i ją
Gdy Kruczopióry poruszył kolejną kwestię, pokiwała łbem kilkakrotnie, wzrok swój skupiając na niewielkiej śnieżnej zaspie.
– Uważasz, że to może mieć związek z mgłą? Czy to jedynie… przypadek?
Mimo pozorów, o wiele bardziej, niż o Wolne Stada, martwiła się o elfy – chciałaby móc powiedzieć, iż zapewni im bezpieczeństwo. Wiedziała, iż jej gatunek sobie poradzi – czy one jednak będą potrafiły to przetrwać? Czy będą umiały stawić upór temu, co chce je zniszczyć?
– Być może wcale nie oczekiwała od ciebie szczególnych interpretacji – rzuciła jeszcze, zwieszając łeb. – Bogowie nie zawsze muszą mówić zagadkami.
- 28 lut 2016, 22:56
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Ciemna Grota
- Odpowiedzi: 394
- Odsłony: 57403
Przekrzywiła łeb po raz kolejny, obejmując spojrzeniem pysk smoka. Wraz z kolejnymi jego słowami zaskoczenie powoli mijało, pozwalając dostrzec jej i docenić efekty magii – dobrze było wiedzieć, iż Kruczopióry wyszedł cało z niedawnej walki. Mimo to jej myśli mimowolnie odbiegły ku Chłodzie Życia, który nie miał tyle szczęścia; leczyła go wiele razy, równie wiele razy miała okazję pozostawić na jego ciele blizny.
Widziała już wiele różnych zjawisk. Motyl – mimo pozorów – wydał jej się niesamowicie prawdopodobny. Skinęła więc łbem, akceptując wyjaśnienie bez zbędnych pytań i niedowierzeń.
– Niektórych rzeczy nie da się wyjaśnić – szepnęła jedynie.
Natura wielokrotnie udowadniała jej, iż posiada o wiele więcej sekretów niż te, o które ktokolwiek odważyłby się ją podejrzewać. Obca, potężna siła, której nikt nie potrafił zdefiniować, pojawiała się pośród nich coraz częściej, coraz częściej wzbudzając w nich podziw oraz wrażenie obcej, dzikiej potęgi.
– Nie jesteś wyjątkiem. – Uśmiechnęła się oszczędnie, gdy po chwili przerwy kontynuował rozmowę. Skinął łbem, zachęcając ją do wejścia do środka – i nie odmówiła ów zaproszenia, chociaż nie potrzebowała ochrony przed zimnem.
Przysiadła przy Kruczopiórym, długim ogonem owijając krótkie łapy. Wtedy też zapytał ją o coś, o czym nie miała ochoty rozmawiać; ale nie odmówiła mu informacji, po długiej chwili odpowiadając na nurtujące go kwestie.
– Dynamika wciąż się nie wybudziła – powiedziała szybko, odganiając od siebie emocje. Nie tylko ona wciąż nie dawała znaku życia; podopieczna uzdrowicielki, Skrzydlata, również zapadła w sen. – Teraz… teraz to Chłód zajmuje się stadem.
Zacisnęła szczęki. Od czasu jej ucieczki nikt nie zapytał jej wprost o to, co się stało; nie miała okazji mówić głośno o tym, co myśli. A myśli były tak chaotyczne, iż nie potrafiła ich uporządkować.
Teraz to ona potrzebowała otulenia skrzydłem.
– Przyjął imię Chłodu Życia – wyjaśniła po chwili, jakby dopiero teraz przypominając sobie, iż powietrzny nie miał o tym pojęcia.
Oprócz tego, iż martwiła się o stado, ale przede wszystkim o swych bliskich – martwiła się również o siebie. Rozmowa z Opiewającym Kolcem nie poprawiła tego stanu; zamiast ją uspokoić, jedynie wzbudziła u niej niepokój i przestrach, którego nie pozwoliła się pozbyć. Jak bowiem mogła się przyznać przed samą sobą, kogo podejrzewała o główny udział w wierszach adepta? Myśl ta wydawała jej się nieprawdopodobna, niemal absurdalna – a zakorzeniła się w niej na tyle głęboko, by nie potrafiła jej opuścić.
Poruszyła się niepewnie, a ciemne szpony zachrobotały o kamienną powierzchnię.
– To nie my jesteśmy celem mgły – powiedziała cicho, poprawiając skrzydła.
Widziała już wiele różnych zjawisk. Motyl – mimo pozorów – wydał jej się niesamowicie prawdopodobny. Skinęła więc łbem, akceptując wyjaśnienie bez zbędnych pytań i niedowierzeń.
– Niektórych rzeczy nie da się wyjaśnić – szepnęła jedynie.
Natura wielokrotnie udowadniała jej, iż posiada o wiele więcej sekretów niż te, o które ktokolwiek odważyłby się ją podejrzewać. Obca, potężna siła, której nikt nie potrafił zdefiniować, pojawiała się pośród nich coraz częściej, coraz częściej wzbudzając w nich podziw oraz wrażenie obcej, dzikiej potęgi.
– Nie jesteś wyjątkiem. – Uśmiechnęła się oszczędnie, gdy po chwili przerwy kontynuował rozmowę. Skinął łbem, zachęcając ją do wejścia do środka – i nie odmówiła ów zaproszenia, chociaż nie potrzebowała ochrony przed zimnem.
Przysiadła przy Kruczopiórym, długim ogonem owijając krótkie łapy. Wtedy też zapytał ją o coś, o czym nie miała ochoty rozmawiać; ale nie odmówiła mu informacji, po długiej chwili odpowiadając na nurtujące go kwestie.
– Dynamika wciąż się nie wybudziła – powiedziała szybko, odganiając od siebie emocje. Nie tylko ona wciąż nie dawała znaku życia; podopieczna uzdrowicielki, Skrzydlata, również zapadła w sen. – Teraz… teraz to Chłód zajmuje się stadem.
Zacisnęła szczęki. Od czasu jej ucieczki nikt nie zapytał jej wprost o to, co się stało; nie miała okazji mówić głośno o tym, co myśli. A myśli były tak chaotyczne, iż nie potrafiła ich uporządkować.
Teraz to ona potrzebowała otulenia skrzydłem.
– Przyjął imię Chłodu Życia – wyjaśniła po chwili, jakby dopiero teraz przypominając sobie, iż powietrzny nie miał o tym pojęcia.
Oprócz tego, iż martwiła się o stado, ale przede wszystkim o swych bliskich – martwiła się również o siebie. Rozmowa z Opiewającym Kolcem nie poprawiła tego stanu; zamiast ją uspokoić, jedynie wzbudziła u niej niepokój i przestrach, którego nie pozwoliła się pozbyć. Jak bowiem mogła się przyznać przed samą sobą, kogo podejrzewała o główny udział w wierszach adepta? Myśl ta wydawała jej się nieprawdopodobna, niemal absurdalna – a zakorzeniła się w niej na tyle głęboko, by nie potrafiła jej opuścić.
Poruszyła się niepewnie, a ciemne szpony zachrobotały o kamienną powierzchnię.
– To nie my jesteśmy celem mgły – powiedziała cicho, poprawiając skrzydła.












