Znaleziono 864 wyniki

autor: Tejfe
12 gru 2019, 19:00
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Lustrzany las
Odpowiedzi: 720
Odsłony: 95302

//Przepraszam za wtrącenie się w fabułę, inna czasoprzestrzeń, ja tu tylko umieram
// muzyka: https://www.youtube.com/watch?v=pdM9Cdw22aY

Przybył na świat wraz ze śniegiem, teraz wraz z nim odchodzi.
Pojedyncze płatki topniały na jego łusce, a stopy tonęły w miękkim puchu. Odczuwał zimno, ale jego północna krew, sprawiała, że nie było ono dokuczliwe. Jedynie pozbawiony łuski pysk, dotkliwiej odczuwał ostry wiatr, ale właśnie po to zakrywał go maską. W jakiś sposób chroniła ona wrażliwą skórę przed zimą. Jednak to już tylko na krótki czas, jeszcze dzisiaj ją zdejmie. Trafi w łapy Mułka.
Pożegnał się z Przebudzeniem jeszcze przed wejściem do Lustrzanego Lasu. Znajdowali się już w Szklistym Zagajniku, ale przestrzeń była otwarta. Zgadywał, że była to Szumiąca Polana. Przywołał do siebie swojego naznaczonego ogniem jednorożca, który przez tak wiele dni, był mu najwierniejszym kompanem i przyjacielem. Przebudzenie. Istnienie, które znalazł w jakimś dziwnym, onirycznym śnie, gdy podobnie jak on, błąkało się samotne i zagubione. Pamiętał, jak nakładał mu więź. Pamiętał jak, pierwszy raz, poczuł pod łapą krótką, ostrą szczecinę, zostawiającą na palcach smolisty pył i usłyszał bicie, młodziutkiego serca. Pamiętał żal, który poczuł, gdy uświadomił sobie, że tak niewinne stworzenie padło ofiarą płomieni i wzruszenie, gdy dotarło do niego – jak wiele mają ze sobą wspólnego. Nadał mu imię Przebudzenie, gdyż chciał mu dać nowe życie. Chciał, by źrebię skończyło swoją samotną tułaczkę i zaczęło życie od nowa, mimo faktu, że już raz – żywioł próbował mu je odebrać. Tejfe chciał towarzyszyć mu w jego losie przez jak najdłuższy czas, ale już przy zakładaniu więzi, wiedział, że ich relacja nie będzie trwać wiecznie i przyjdzie mu się z nim pożegnać. Przebudzenie był dla niego ogromnym wsparciem, gdyby nie on, możliwe, że zginąłby dużo wcześniej, możliwe, że nie odnalazłby nigdy spokoju... nigdy nie odważyłby się ruszyć w podróż poza Wolne Stada i ponownie spotkać z Elianą. Oboje byli dla siebie podporą, teraz jeden z nich, będzie musiał iść przez życie samemu.
Dziękuję Ci, przyjacielu.– przesłał mu myśl, nacechowaną silnym ładunkiem emocjonalnym, chwilę przed tym, nim za pomocą maddary zerwał łączącą ich więź. Poczucie straty, które go przepełniło, gdy wszelka relacja łącząca go z Przebudzeniem zniknęła, było tak silne, że miał, aż ochotę zawyć. Nie zrobił tego jednak. Wiedział, że już wkrótce ból się skończy, a ostatnią podróż musi odbyć bez niego.
Niespiesznie wszedł do Lustrzanego Lasu. Czas go nigdzie nie gonił. Czekał już bardzo długo, że żadne dodatkowe chwile nie są już problemem. Gdyby nie sprawy, które musiał dokończyć, zrobiłby to wcześniej. Teraz, nie było już niczego, co mogłoby go jeszcze wiązać z tym światem. Jego życie... Jak mógłby je podsumować? Czy właśnie tak miało to wyglądać?
Porzucony przez swoją matkę, której imienia zdarzało mu się już czasem zapomnieć – Nanti, błąkał się samotnie wśród zimowych krajobrazów, aż trafił do niej. Eliana, tak miała na imię, chociaż w myślach zawsze nazywał ją Eliane albo po prostu Eli. Czasem to ją nazywał swoją matką, choć trzy pierwsze litery jej imienia, przemawiały do niego zdecydowanie bardziej, niż określanie jej słowem, które pierwej nosiła nieprzystosowana do tej roli samica.
Nigdy nie poznał swoich korzeni, nie dowiedział się z jakiego pochodził klanu, kto był ojcem, ani dlaczego został porzucony. Te pytania, z początku go interesowały, ale później stały się jakieś takie błahe i niepotrzebne. Eli swoją miłością zrekompensowała mu brak ojczyzny i stłumiła w nim chęć powrotów do korzeni. Eli, która była zarazem źródłem jego największego szczęścia i cierpienia. Chociaż nie zrezygnowałby nigdy z kochania jej, tak często powtarzał, że ich miłość stała się dla niego przekleństwem.
To ją chciał wtedy bronić przed gniewem Arkan; to przez jej błędną decyzję – odczuwał żal i nie mógł już patrzeć na nią z tym samym, bezkrytycznym uwielbieniem, co dawniej; to przez jej upadek i przez jej odejście, oszalał i został przywódcą; to z miłości do niej zatracił się tak bardzo, że oddał życie za jakąś zgubną ideę, a potem stał się kaleką żyjącą w ciągłym obłędzie.
Gdyby jej wtedy nie spotkał, gdyby nie uratowała go z rwącej rzeki, gdyby znalazł go kto inny, jego życie wyglądałoby inaczej. Jednak, czy jego życie bez niej, byłoby w ogóle możliwe?
Zdarzało mu się ją nieraz oskarżać o to, co stało się z nim stało. Szczególnie w tym okresie, który miał miejsce bezpośrednio po wydarzeniach z Urwiska, gdy przeniósł się już do Ognia. Oskarżał siebie i ją nie tylko o ich własny upadek, ale także o upadek innych smoków. Gdy tak się działo, gdy nie potrafił poradzić sobie z tymi wszystkimi oskarżeniami i żalem, zwykle wtedy odczuwał takie poczucie winy i pomieszanie zmysłów, że nie wiedział, co czynić. Jak bowiem mógł jednocześnie potępiać i jednocześnie tak kochać jedną istotę? Nie mógł. Musiał zrezygnować z potępienia jej. A także z potępiania samego siebie.
Zrozumiał to, dopiero wtedy, gdy udało mu się z nią spotkać. Gdy spotkał ją taką zabiedzoną, schorowaną i wciąż trwającą w przeszłości, daleko poza Wolnymi Stadami. Samotna, nieradząca sobie z poczuciem winy. Duch przeszłości, który spotkał drugiego ducha, również zakotwiczonego w innym czasie. Kochał nie tę, którą spotkał, a obraz tamtej, która go zostawiła. Tak jak ona bardziej kochała ten obraz uroczego dziecka, którym był, nim po raz pierwszy dosięgnął go ogień.
Tak długo czekał na to spotkanie z nią, kiedy odeszła, tylko w tym widział ostatni zalążek swojej nadziei. Chciał jakichś wyjaśnień, chciał wytłumaczeń, możliwości do tego, by nawzajem wykrzyczeć do siebie swój wstyd i swój ból. Jednak, gdy wreszcie się spotkali, jedyne co mogli sobie ofiarować, to parę słów o tym, co było i o tym, jak bardzo żałują, że stało się inaczej, niżby chcieli. Wyspowiadali się, ale tylko częściowo. Nie opowiadał jej o tym, co się stało z Cieniem, po jej odejściu, ani nie tłumaczył, dlaczego stał się ślepy i kaleki. Ona nie pytała. Może bała się odpowiedzi. Przepraszała tylko za to, co zrobiła, a na łożu śmierci, wyznała mu, że to ciężar winy za to, co zrobiła przywódczyni i stadu, sprawił, że nie jest w stanie sobie wybaczyć.
To właśnie ten obraz, gdy umierała z powodu jakiejś głupiej choroby płuc i gardła, gdy plując krwią tłumaczyła, że nie chce się leczyć, bo to jest jej kara, sprawił, że musiał wreszcie powiedzieć: dość. Wysłuchał jej, kiedy umierała i chociaż ona nie potrafiła wybaczyć sobie wszystkich grzechów, on wybaczył je za nią. Wybaczenie to był największy dar, który mógł jej ofiarować. Gdy robi to inny grzesznik, jak on, taki dar zyskuje jeszcze większą wartość, niż gdyby robił to jakiś święty.
Spróbował wybaczyć też sobie, bo zrozumiał to, że jest to jedyna droga do tego, by odzyskać spokój. Odkrył, że przeszłości, chociaż bardzo, by się starał, już nie odmieni i pozostaje mu tylko pogodzić się z tym. Pogodzenie u Tejfe, jednak nie wiązało się z tym, by ruszyć naprzód. Pogodzenie nie było zatrzymaniem się w teraźniejszości lub spoglądaniem na przyszłość. Pogodzenie się z przeszłością oznaczało tylko i wyłącznie możliwość odstąpienia od niej. A odstąpienie od przeszłości, zaprzestanie wracania do obrazów cierpienia, bólu, krwi i ognia i niemożność zatrzymania się w chwili obecnej, ani zrobienia kroku do chwili następnej, wiązała się już tylko z jednym: z nicością.
Chociaż miał księżycy tyle, że ktoś mógłby powiedzieć, że to właściwie tylko połowa tego, co go jeszcze czeka, tak nie było to prawdą. Jego życia, może nie jakoś szczególnie długie, ale na tyle intensywne, że mógłby powiedzieć, że już wystarczy. I wystarczyło. Zamierzał odejść z tego świata, pewny, że jest to jedyna słuszna decyzja, którą może teraz podjąć. Już po śmierci, którą odniósł przy przegranej w pojedynku z Kheldarem, zaczął bardziej należeć do drugiego świata, niż do tego. Nie było tu nic, co mogłoby go zainteresować. Nie wiedział, co dzieje się z Wolnymi Stadami, jakie stado z kim trzyma, kto się z kim lubi, ani nie interesował go świat poza nimi. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że rozumie decyzję bogów, dlaczego nie odszedł wtedy, gdy powinien, dlaczego został wypluty i wystawiony temu światu raz jeszcze. Znowu chodziło o Eli. Chodziło o tę możliwość ostatniego zespolenia się, zrozumienia, że to ona była jego światem i życiem, że nie winien służyć jakimś wielkim ideom, poświęcać życia dla marzeń i utopii, a dla niej, bo to ona była całym sensem. Chciał to tak przynajmniej sobie tłumaczyć, tłumaczyć, że został zwrócony światu, bo miał coś jeszcze do zrobienia, a teraz może na spokojnie odejść, bo już wszystko, co wydarzyć się dla niego miało, wydarzyło się...
Zabawne były dwie rzeczy. Pierwsza taka, że gdyby nie wrócił z powrotem do życia, ogień Kheldara spaliłby go raz na dobre, zostałby zapamiętany jako młody bohater, który poświęcił się dla wielkiej sprawy, ale skoro jednak powrócił, to został szaleńcem, kulą o nogi, która umiała tylko ranić uczucia swojego rodzeństwa. Inną zabawną rzeczą było to, że chociaż odchodził teraz, mając te swoje pięćdziesiąt kilka księżycy na karku, to dalej czuł się jak połączenie pisklęcia ze starcem. Wydawało mu się, że przeżył w życiu tak wiele: tragiczna miłość, prawdziwe przyjaźnie, przywództwo, upadek, dwukrotne spalenie żywcem, śmierć, obłęd, szaleństwo, samotna podróż... to wszystko to była taka silna baza doświadczeń, ale przecież... przecież nie zrobił tylu podstawowych rzeczy, które zrobili i robić będą inni. Nie został nigdy prawdziwym czarodziejem, ani uzdrowicielem, łowcą czy piastunem. Nie był wzorowym bratem. Nie założył rodziny, nie kochał się z nikim, nie wychował własnych piskląt, nie miał okazji nigdy do tego, by być prawdziwie dorosłym. Jeszcze ta jego dwupłciowość, którą kiedyś tak się przejmował... Czy w ogóle byłby z nią w stanie mieć swoje dzieci? I na to odpowiedzi nie poznał. Był wiecznie nieprzystosowanym do życia dzieckiem, jakimś wyrzutkiem, wciąż spragnionym czyjejś uwagi i uczucia. Egoistą, który jednocześnie chciał pomagać i być dobry dla wszystkich. Chciał niewiele, a jednocześnie pragnął za dużo. Był skrzywdzonym szaleńcem pełnym paradoksów, który chociaż wiele żałował, nie napisałby inaczej swojej historii.
Wystarczyło. Kimkolwiek był, a kimkolwiek nie był, to już było wszystko. Był bardzo, bardzo zmęczony.
O ile nie czeka go piekło, tak zaraz przyjdzie mu się spotkać z tymi wszystkimi, którzy stali się jakimś z cudów w jego pokręconym życiu. Calamante, Marduk, Miękka, Rek, Aerthas, jego słodka Aerthas, która nawiedzała go za dnia.... Oni wszyscy, już wkrótce, może będzie dane mu chociaż na nich spojrzeć?
A jak nie, to niech chociaż nie odbierają mu Eli. Gdyby miał odejść, a w zaświatach, nie spotkać jej, to już wolałby, by śmierć oznaczała jedną wielką nicość. Nicość byłaby lepsza, niż poczucie pustki.
Na miejsce swojego odejścia wybrał Lustrzany Las. Ich azyl, to przepiękne miejsce, które ukochał sobie, gdy po raz pierwszy go tu przyprowadziła. Wchodząc tu teraz, nie mógł zobaczyć pięknej gry świateł, ani szklanych owoców, niczego, co tak dawniej cieszyło jego oczy. Nie odzyskał wzroku. Bogowie obiecali mu, że za 9 pereł, znów będzie widzieć. Ta wiadomość ucieszyła go dawniej, wtedy, gdy dopiero wybierał się do Eli, teraz... teraz wzrok nie był mu już potrzebny. Kiedy wyruszył w podróż za nią, najbardziej się bał, że nie mogąc jej zobaczyć wzrokiem, nie będzie mógł w pełni jej rozpoznać. Nie będzie mógł cieszyć się w pełni jej obecnością, jej widokiem. Przerażała go myśl, że nie będzie mógł zobaczyć swojej ukochanej opiekunki, po tak długim okresie rozłąki. Jednak... Jednak, gdy się z nią spotkał, zrozumiał, że jego lęk był zbyteczny. Odkrył na jak wiele sposób może doświadczać i rozpoznawać Eli, gdy nie robi tego przez wzrok. Mógł pod palcami poczuć delikatność jej pyszczka i nawdychać się zapachu bzu, którym pachniały jej łuski. Gdy nauczył się ją doświadczać innymi zmysłami niż wzrok, odkrył, że i resztę świata można doświadczać w taki sposób. Więc teraz, gdy wchodził do Lustrzanego Lasu i palcami dotykał śliskiej kory drzew, wyobrażał sobie jak pięknie to miejsce musi wyglądać zimą. Obraz, który tworzył w swojej głowie może był nawet bardziej barwny i piękny, niż rzeczywistość. Podsycony sentymentalnością.
Dłońmi dotknął prawie każdego drzewa, nawdychał się zapachu kryształowych jabłek, które rosły nawet zimą. W końcu przystanął pod jedną z największych, czarodziejskich jabłoni. To zaraz się stanie.
Poprosił Mułka, tego biednego nieszczęśnika, który zgodził się spełnić jego życzenie, o to by zajął się jego ciałem. Nie chciał, by pozostał po nim jakikolwiek ślad. Tak przynajmniej mu się wydawało, do momentu, w którym rzeczywiście miało dojść do ostatecznego. Czy naprawdę był gotów tak całkowicie wymazać ślad po sobie i po Eli, której ciało spalili na jego prośbę okoliczne smoki, by nie pozostało po nich już nic? A jeśli naprawdę, po śmierci nie ma niczego... znaczyłoby to tyle, że rozpłynęliby się w powietrzu jak... jak mgła, czy sopel lodu ogrzany promieniami Złotej Twarzy? Czy ktokolwiek byłby gotów na taką całkowitą eliminację? Czy on byłby gotów skazać na to siebie i Eli? Nie, chyba nie był. Nie różnił się chyba aż tak od innych smoków, skoro nie był w stanie zrezygnować z ostatniej pobudki swojego ego, która nakazywała mu zostawić po sobie jakikolwiek znak.
Odwrócił się w stronę, szklanej kory drzewa. Przejechał szponem po wewnętrznej stroni dłoni, poczuł ciepłą i lepką krew. Przyłożył łapę do drzewa. Nie napisałby tego za pomocą samych dłoni i pazurów, nie widział, więc potrzebował użyć trochę magii. Zaczerpnął jej trochę ze swojego źródła, a potem zaczął wyobrażać sobie jak pod jego palcami w drzewie kreślą się litery. Wydrapywane w szkle słowa. Runiczne wgłębienia, które żeby nie być zupełnie przeźroczyste, wypełniane są jeszcze różowiejącą w zetknięciu ze szkłem krwią. Słowa, jedyne, którymi był w stanie opatrzyć jakoś ich drzewną tablicę. Miał nadzieję, że jego bracia, których z takim bólem pożegnał, nie natrafią na nie zbyt szybko i będą myśleć, że znowu odszedł za Wolne. Słowa: Może nie zapłacze nad nami nikt
Nieba nie poruszą powracające słowa
Zamglony wzrok kamieni rzeźbionych
Nie zauważy dwóch krążących cieni
I tylko w liści kryształowym splocie
W szklanych jabłkach, odbijających słońce
W taki sposób, że wydają się być złote
Przebije smutnym echem nasz śmiech
Oczu Twoich rubinowy kolor mignie
W zbudowanej koronie z bladych gałęzi
I moje myśli pochwyci niewyraźne
Wiatr tym laskiem kołyszący, co widział niewiele
Zbyt niewinny, by móc szumieć z resztą świata
Będziemy obok tak, jak śmiałość nasza skryta
Nie pozwoliła nam nigdy, bo świat i zobowiązania
Odkryjemy jeszcze raz tę radość ślicznie błogą
Bliskość, która nie skazuje na oddalenie
Miłość jasną, niezawinioną żadnemu cierpieniu
Trwając w czasie nie znającym upływu
Zatrzymanej chwili, gdy czyste były dusze nasze
Słyszeć będę znów jak z Twych ust pada pytanie
Czy zostanę Twoim wyśnionym marzeniem?
Rana na dłoni zaczęła sprawiać mu ból, w głowie lekko się zakręciło od używania magii. Do oczu napłynęły łzy. Wzruszenia, smutku, tęsknoty? Sam nie wiedział. Wiedział tylko tyle, że będzie musiał jeszcze raz sięgnąć po magię. Jednak nim to, odłożył niedaleko miejsca, w którym się znajdował siedem pereł i maskę. Chciał, by młody idealista z Wody to zabrał. Wysłał mu też wiadomość mentalną, w której wskazał miejsce swojego pobytu. I dodał słowa "To już. To, co przy masce, jest dla ciebie". Położył się na ziemi. Pod drzewem, które naznaczył własną krwią. Zastanawiał się, czy nie powinien był podłożyć pod siebie jakiegoś łatwo zapalającego się materiału, by Mułkowi łatwiej było go spalić, ale uznał, że ten na pewno jakoś sobie poradzi. Poza tym, nie chciał teraz myśleć o ogniu. W torbie, poza kamieniami zostało jeszcze trochę prochów Eli. Rozsypał je w powietrzu, by zabrał je wiatr. Chciał, by to samo stało się z jego ciałem. Tę część Eli, którą nosił w woreczku, wysypał na dłoń i otarł nimi policzek. By i tego nie zabrał wiatr, przycisnął policzek do ziemi. Wyciszył się. Musiał zdążyć przed nadejściem Mułka. Znowu zaczerpnął mocy ze swojego źródła maddary, a potem zaczął wyobrażać sobie swoją śmierć. Bezbolesną. Nie chciał umierać w cierpieniu, nie chciał czuć jak dawniej wieczności, którą objawiały mu płomienie. Chciał odejść bardzo łagodnie, cicho, spokojnie, nie odczuwając takiego lęku. Wyobraził więc sobie, jak magia, którą nosił w ciele, zaczyna osaczać jego umysł. Wyobraził ją sobie w postaci świetlistej kuli, która zaczyna przepełniać jego głowę i powoli go obezwładnia. Z każdą sekundą jego świadomość staje się coraz płytsza, coraz mniej znacząca, coraz bardziej niknąca. Jego schorowane ciało zaczyna spowalniać, oddech jest coraz rzadszy, serce bije coraz wolniej, temperatura ciała staje się coraz niższa. Świetlista kula wciąż osacza umysł, zabierając mu umiejętności reakcji, zdolność odbierania jakichkolwiek bodźców. Magia obraca się przeciwko niemu, bez przerwy, aż do momentu, w którym jego jaźń całkowicie wycofa się z ciała, odepchnięta przez świetlistą kulę. Wyobrażał sobie, że umiera. Karmił swoje wyobrażenie magią, by wyobrażenie stało się prawdziwe.
Odszedł, a wraz z ostatnim tchnieniem, zaszklone oczy puściły ostatnie łzy, a wargi ozdobił delikatny uśmiech.
Już nie będzie powrotów. Całe życie próbował wyrwać się wszelkim zasadom, pragnął wolności. Wolności zwalniającej od zobowiązań, przyrzeczeń, układów, konfliktów, bólu, cierpienia, zła.... wolności, którą dopełniało jej istnienie... Czy teraz, czy teraz... wreszcie ma szansę spełnił swoje pragnienie?
autor: Tejfe
09 gru 2019, 13:14
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Wzgórze Świetlików
Odpowiedzi: 480
Odsłony: 61597

Noc mijała powoli, chłodna i wietrzna, a jedyne ciepło, które wtedy biło, pochodziło od nich. Dwa, ciepłe ciała, będące obok – tak blisko siebie. Odczuwał go wszystkimi zmysłami, które posiadał i jego obecność była tak namacalna, jak nikogo nigdy wcześniej. Mógł go dotknąć, mógł go objąć, powąchać, polizać, spróbować, poczuć... Mógł. Miał to wszystko na wyciągnięcie łapy. Miał go tutaj i mógł spełnić jedno, ze swoich ostatnich kaprysów, jakim było zasmakowanie cielesnej, niemalże zwierzęcej miłości, takiej jak ta, którą słyszał kiedyś, daleko stąd. Doprowadzić siebie i jego do jakiegoś fizycznego uniesienia, byleby tylko spróbować. Czy w ogóle był w stanie zrobić coś takiego? Czy naprawdę miał na to ochotę? Czy nie lepiej im było, gdy tylko tak blisko siebie siedzieli, trwali i bez żadnych, większych porywów, słuchali nawzajem swoich oddechów? Taka bliskość... Tylko czułość... W tym, że mógł czuć jego szyję na swoim ramieniu i ciepłe skrzydło, okrywające jego kark, w tym, że słyszał pomruk, który wydobywał się z jego gardła... w tym wszystkim było tyle czułości, ile nie spodziewał się otrzymać. Intymność tej chwili, potęgował fakt, że to wszystko działo się tak powoli, tak niespiesznie, a oni... oni byli niemalże jak dzieci, wiecznie spragnione czyjejś uwagi, które teraz odnalazły się nawzajem i mogły dzielić się, nieco nieudolnie swoimi szczerymi uczuciami. Miłość, taka niezdarna miłość, która miała trwać tylko przez tę jedną noc.
Tak, posiedźmy, po prostu posiedźmy...– potwierdził jego słowa, śmiejąc się do niego serdecznie, choć z wyczuwalnym smutkiem. Łapą pogłaskał go po karku i językiem jeszcze raz polizał po pysku.
Nim noc minęła, rozeszli się. Każde do swojego życia. Tweed do tego, co dopiero rozkwitało i mogło trwać jeszcze wiele, wiele księżycy, a on do tego, co już chyliło się ku końcowi. Tak bez słowa, bo nie było co żegnać się słowami, nim Tweed odszedł, wyjął ze swojej torby, błyszczący, czerwony kamień i podarował mu go. Odchodził na zawsze i nigdy już więcej nie spotka samczyka, ale jakoś tak żal mu było znikać, nie pozostawiając mu po sobie, chociaż jednej pamiątki. Czy robił źle? Może lepiej, by było jakby Tweed całkiem wyparł go z pamięci, ale przecież... ich relacja nie była wcale taka poważna. Czy ziemisty samczyk rzeczywiście będzie musiał odczuwać ból, myśląc o swoim krótkim, niewinnym uczuciu? Tejfe wolał, by patrząc na prezent od niego, odczuwał raczej radość, niż smutek. Nie chciałby, by tamten kiedykolwiek żałował ich spotkania.

//zt
autor: Tejfe
09 gru 2019, 12:44
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Czuł pewien ucisk w sercu na myśl, że zmusza tego samczyka do czegoś takiego. Przez chwilę ogarnął go nawet lęk, czy fakt, że weźmie on udział w czymś takim, nie będzie dla niego zbyt traumatyczny? Czy dobrze robił, że prosił o to kogoś tak młodego? Może powinien był się wstrzymać i poszukać smoka starszego, dojrzalszego, doświadczonego... Chociaż, czy to na pewno stanowiłoby jakąś różnicę? Przecież on sam wiedział, że to nie wiek mówi o doświadczeniu, ani tym bardziej o dojrzałości. Przypomniał sobie nagle słowa Calamante, który próbował przekonać go, gdy miał tylko trzynaście księżycy, że jest najdojrzalszym smokiem, jakiego poznał.
Och, Calamante... już niedługo się zobaczymy... wtedy będę mógł ci powiedzieć, że choć raz nie miałeś racji. – pomyślał, po czym podszedł bliżej Mułka. Co chciał zrobić? Przytulić go? Zdecydować się na to, by jednak go dotknąć? Nie. Nie mógł robić takich rzeczy. Młody i tak już za bardzo związał się z nim emocjonalnie podczas tej rozmowy, nie mógł tego powiększać.
Nie chcę byś musiał przeze mnie kłamać... Raczej nikt cię o mnie nie spyta, ja to powiedziałem, tak na wszelki wypadek.– wytłumaczył, po czym uśmiechnął się z żalem, gdy usłyszał, że o żadnym Marduku – uzdrowicielu z Wody, samczyk nigdy nie słyszał.
A więc i ty odszedłeś... dobrze, tak musiało być....
Tak tylko spytałem... twój młody wiek mi o nim przypomniał, kiedyś... myślałem, że coś może nas łączyć... ale to już było dawno... nie ma co o tym myśleć...– odpowiedział na pytanie samczyka,
Cieszę się, że cię spotkałem i dziękuję raz jeszcze. – powiedział, po czym odwrócił się, a Przebudzenie razem z nim. Powolnym, niespiesznym krokiem, odeszli z Szumiącej Polany.

//zt
autor: Tejfe
04 gru 2019, 20:55
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Zgodził się.
Tak długo trzymał w sobie napięcie związane z tym, że będzie musiał kogoś poprosić o coś takiego i że może nikt nie spełni jego prośby, że kiedy w końcu znalazł odpowiedniego smoka, poczuł jak ogarnia go wielka ulga. Wiedział, że jego prośba jest trudna, bo nie każdemu może się wydać zrozumiałe, że smok, którego księżyce nie wskazują jeszcze sędziwej liczby, właściwie to mógłby jeszcze przeżyć jeszcze jedną połowę tego, co już doświadczył, planuje swoją śmierć. Jednak Mułek, może dzięki całej tej ich rozmowie, zrozumiał. Tejfe usłyszał jednak wahanie w jego głosie, usłyszał emocje. Nie widział zmieniającej koloru plamy na jego pysku, ani wzroku zdradzającego zmieszanie. Słyszał tylko po głosie, że ten młody samczyk, który wydawał się być taki opanowany i pewny siebie, przejął się jego losem.
Maska? Ach, tak, oczywiście.– powiedział, przez moment zdziwiony, że to właśnie ona jest rzeczą, na której samczykowi zależy. Tejfe nie miał do niej żadnego sentymentu. Stworzył ją tylko i wyłącznie do celów praktycznych. Nie będzie dla niego problemem, oddać ją komuś po śmierci. –Dostaniesz ją jednak później. Jeszcze przez chwilę pochodzę po tych ziemiach, a pogoda zrobiła się teraz chłodniejsza i bardziej zdradliwa. Może mi się jeszcze przydać jako osłona przed ostrzejszym wiatrem. Tym bardziej, że moje obecne schronienie, nie przypomina ciepłej Groty Wspólnej.
Zależy mi na tym, żeby o mojej, nikt się o niej nie dowiedział. Nie wiem, jak długo byłbyś w stanie utrzymać to w tajemnicy, nikt cię raczej nie powinien ze mną wiązać i o mnie pytać, ale chciałbym, by moi bracia jak najdłużej nie wiedzieli, co się ze mną stało.– powiedział jeszcze, chociaż właściwie nie wiedział, po co to robi. Komu samczyk miałby rozpowiedzieć o jego losach? Komu i dlaczego? –Pamiętaj, by spalić i zostawić tam, gdzie będzie leżeć.– Tego też nie musiał dodawać. Przecież Mułek już wiedział.
To chyba wszystko, co powinni byli sobie powiedzieć, prawda? Mógł już odejść. Przez chwilę jednak kusiła go myśl, by podejść bliżej i poprosić samczyka o to, by pozwolił mu dotknąć swojego pyska. Był pierwszym smokiem, którego spotkał, a z którym zamienił więcej niż słowo, a którego wyglądu – nie znał. W wyobraźni jawił mu się trochę podobnie do Marduka, który też był z Wody. Dziwnym jednak było to porównanie, kiedy charakter jego dawnego przyjaciela był zupełnie inny, niż charakter samczyka. Tylko wiekiem byli podobni. Marduk też miał taki młody głos. Nagłe wspomnienie samca, który jako jedyny zrobił dla niego coś tak niespotykanego i pokazał mu swoje prawdziwe uczucia, wywołała w nim smutek. Co on teraz robi? Czy został uzdrowicielem, tak jak o tym marzył? Czy powinien się spytać o to Mułka? Jedyna okazja...
Czy macie w stadzie kogoś o imieniu Marduk... Uzdrowiciela... – jak brzmiało jego dorosłe imię? –Lub Szarpiący Obłoki? Nie wiedział, co zrobi z odpowiedzią samczyka. Pewnie nic, niezależnie od tego, czy tamten wciąż należy do Wody, czy już z niej odszedł, ale... ale chciałby to wiedzieć.
autor: Tejfe
03 gru 2019, 20:52
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Z początku, młody samczyk wydawał mu lekko nieodpowiedzialny, ale im dłużej z nim rozmawiał, tym rozumiał, że wcale tak nie jest. Znał ryzyko, które niesie za sobą podążanie za tak ambitnymi planami i akceptował je, ale mimo to – nie zbaczał ze swojego kursu. Wydawał się być okrzesany i mimo lotnych marzeń i wielkich idei, które rosły na jego sercu, twardo stąpający po ziemi. Praktyczny. Może to była właśnie ta cecha, której zabrakło jemu i Sylmarze, gdy postanowili zabawić się w zbawców smoków z Cienia?
Przeszłość. Już do niej nie wrócą. Może rzeczywiście lepiej, gdyby poznali się wcześniej, gdyby Mułek wykuł się w podobnym czasie, co on i reszta jego pokolenia. Jednak, może gdyby tak się stało, a jakimś trafem, ten ambitny samczyk z Wody, znalazłby się z nim wtedy w centrum wydarzeń, na Zdradliwym Urwisku, może teraz byłaby to rozmowa między dwoma spaleńcami? Nie. Dobrze jest, tak jak się stało. Na nic się zda rozpamiętywanie przeszłości.
Dziękuję Ci...– powiedział ciepło zupełnie zaskoczony jego słowami o szczęściu, chociaż przecież nie powinny być one takie niespodziewane. Czasami zapominał, że ma jeszcze szansę na to, by spotkać się ze zwykłą, smoczą życzliwością.
Jednak myślę, że Twoje życzenia, jakkolwiek miłe, nie przydadzą mi się już.– Kąciki jego popękanych warg uniosły się do góry w półuśmiechu. –Zaznałem w swoim życiu bardzo dużo cierpienia i sprawiłem, że inni cierpieli przeze mnie, ale... mimo wszystko... ilość szczęścia, które także otrzymałem, w pewien sposób, zrekompensowała mi ten ból. Już niczego więcej od życia, nie oczekuję. Dostałem wszystkiego w nadmiarze.– zamyślił się. –Może wcale nie powinienem był Cię tyle ostrzegać, przed życiem na krawędzi? Chociaż balansujesz ze skrajności w skrajność, to przynajmniej nigdy nie brak ci emocji. Czasami czułem za mocno, ale... chyba było to lepsze, niż gdybym nie czuł nic.– ostatnie zdania powiedział jakoś tak głucho, jakby zapomniał o obecności Mułka i mówił bardziej do siebie. Ocknął się, gdy jego rozmówca spytał, czy chciałby powiedzieć coś jeszcze.
Tak. Chciał.
Bał się o to prosić, ale... nie miał właściwie nikogo innego, komu mógłby to przekazać. Jego bracia? Nie znieśliby tego. Musiałby to być ktoś obcy. Jeśli nie Mułek, musiałby znaleźć kogoś innego, ale wtedy... wtedy nie miałby pewności, czy rzeczywiście ktoś inny spełni jego prośbę. Mułek zresztą, także nie musiał się zgodzić, możliwe, że zaraz spotka się z jego wyraźnym sprzeciwem i odmową, ale jeśli się zgodzi, to on... Tejfe wiedział, że jest tym smokiem, który nie złamie danego słowa. I jeśli złoży mu obietnicę, on będzie mógł być pewny, że ta obietnica, zostania spełniona.
Chciałbym Cię o coś poprosić.– zaczął, a w jego głosie zabrzmiało zdenerwowanie. Stłumił je. Co w tym takiego trudnego? –Za jakiś czas, kiedy zostaniesz o to poproszony, gdy usłyszysz moje wezwanie, przyjdziesz w miejsce, które Ci wskażę. Zastaniesz tam wtedy tylko moje ciało. Mój duch już dawno będzie gdzie indziej. Wzniecisz wtedy ogień i spalisz je, tam, gdzie je zastaniesz. Nie pochowasz go, nie zabierzesz go na kurhany, nie przeniesiesz gdziekolwiek indziej, nie postawisz też dla mnie kamienia nagrobnego. Przypilnujesz tylko, by zostało całkiem spalone, a prochy zostawisz na miejscu, by rozmiótł je wiatr. Czy byłbyś w stanie to dla mnie zrobić? Oczywiście, nie za darmo. Przy moim ciele, czekałaby na Ciebie zapłata.– starał się wygłosić swoją prośbę jak najbardziej sucho, ale mimo wszystko głos zadrżał mu od emocji. Przebudzenie zarżał. Tejfe odruchowo złapał się woreczka, który nosił na swojej szyi.
autor: Tejfe
28 lis 2019, 21:52
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

I może to właśnie w podejściu do tego, jakie właściwie powinny być zmiany w świecie Wolnych Stad, dochodziło do zgrzytu między poglądami samca z Wody, a dawnymi marzeniami Tejfe? Dawny mieszkaniec stada Cienia pragnął świata, który byłby całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek władzy, o świecie, w którym kontrola nad postępami smoków, czy robią dobrze czy źle, byłaby minimalna (i kierowana przez kilka smoków jednocześnie), ale to wszystkie podyktowane było myślą, że każdy smok ma w sobie ogromne połacie dobroci i piękna. Za bardzo wierzył w inne smoki, dlatego jego plany legły w gruzach. Chociaż... czy tak naprawdę to były realne plany? O ile jego marzenia były zupełnie szczere i wiara w nie także, sam przecież w pewnym momencie swojego życia, doszedł do wniosku, że zachował się jak przewrażliwione, opuszczone dziecko, które potrzebowało zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Jednak w myśleniu samczyka było coś, co obudziło w nim na moment tego niedojrzałego dzieciaka, którego bolało to, że jego idee gasną na tle racjonalizowanych poglądów i planów kogoś innego.
Przypomniało mi się, że przede mną był jeszcze jeden smok: Słowo Prawdy. On też głosił idee. Podobne do naszych. Skończył ze ściętą głową.– wyrwało mu się nagle, po czym, gdy to sobie uświadomił, automatycznie tego pożałował.
Przepraszam, nie powinienem był tego mówić, stosować takiego porównania. – o ile w przeprosinach dotyczących wybryku Przebudzenia, Mułek nie mógł odnaleźć zbyt wiele szczerości, tak tym razem z głosu Tejfe przebiły się prawdziwe wyrzuty sumienia. Nigdy nie chciał być wobec kogoś złośliwym.
Ja po prostu jestem tym wszystkim zmęczony. Cała ta nasza rozmowa przypomina mi o tym wszystkim, co w moim życiu było najbardziej bolesne i tragiczne i czego po prostu się wstydzę. Nie można definiować kogoś w kategorii dobry i zły. Ten, który mi to zrobił– wskazał łapą na swój poparzony pysk i blade ślepia –też miał swoje racje, które zasługiwały na szacunek. Był odważny, bo również bronił swojego dziedzictwa i chociaż jego poglądy były inne niż moje i reszty stada, jemu także należał się szacunek.dlatego starałem się go ratować, pomyślał. Obrona Kheldara przed atakiem pozostałych Cienistych, była jedną z nielicznych rzeczy, której z tego całego kłębowiska zła i szaleństwa, nie żałował.
Ja za to nie jestem bohaterem, wręcz przeciwnie. Nigdy nie chciałem być przywódcą, a kiedy nim ostatecznie zostałem – byłem za słaby, przeżywałem w międzyczasie, ogromny, osobisty zawód. Miałem silne wsparcie, ale ono nie wystarczyło do tego, by pomóc mi dokonać zmian. – westchnął. –Po tym, co mi powiedziałeś, nie przeczę już, że Tobie się nie uda. Dobrze by było, gdybyś dał sobie radę. Dali, skoro mówisz, że jest Was więcej. Pewnie masz więcej siły, niż miałem jej ja. Życzę Ci powodzenia, bo wiem, że nie odciągnę cię od Twoich pragnień i będziesz dążył do ich spełnienia, niezależnie od tego, co zdarzy Ci się usłyszeć. Życzę Ci, by rzeczywiście się spełniły, Mułku.– uśmiechnął się smutno, po czym wycofał krok do tyłu. Nie odchodził jeszcze, czekał, może Mułek będzie miał mu jeszcze coś do powiedzenia? On sam, też zastanawiał się, czy nie powiedzieć jeszcze jednego. Czy Mułek mógł być odpowiednią osobą do spełnienia jego prośby? Czy jakikolwiek smok mógł?
autor: Tejfe
23 lis 2019, 16:37
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Tejfe rozumiał sytuację wodnistego. Była podobna do jego własnej. Zostawiony przez matkę na jakiejś samotnej, śnieżnej otchłani, sam, mając tylko cztery księżyce... Tylko jakiś cud sprowadził go do Eli, ale ten cud był też jego przekleństwem. Może jest w tym jakaś zależności, że te najbardziej niechciane i porzucone dzieci pchają się na jakieś idealistyczne wizje?
Zależało mi na świecie, w którym nie będzie dochodziło do wojen między stadami, do waśni między braćmi, siostrami, partnerami, tylko dlatego, że należą oni do innego stada. Chciałem połączyć stada w jedno, ale nie od razu, nie na gwałt. Wpierw chciałem zmienić stado, w którym żyłem, które było tak splugawione, że na jego porządku dziennym było to, że przywódczyni może być otruta przez swoją uzdrowicielkę, a dziesięcioksiężycowe pisklę może być podpalane żywcem.– przełknął głośno ślinę. Wydarzenia, które miały miejsce tak dawno temu, a których jego matka nigdy nie mogła sobie wybaczyć. Wiedział, że gdyby się wtedy nie zbuntowała, świat byłby inny. I on byłby kimś zupełnie innym. Ale inny może wcale nie znaczy lepszy? –Stado, które szczyciło się przelewaniem krwi i kodeksem, który ograniczał wolność każdego jego członka. Stado, które tak naprawdę nie istniało, bo tworzyło je kilka smoków, niedobitków ze wszystkich stron świata, myślących tylko o przetrwaniu, żyjących w stagnacji. Chociaż brzydziłem się władzy, kochałem te smoki, więc zostałem ich przywódcą w chwili, w której to stado chyliło się już ku upadkowi. Kiedy się nim ogłosiłem, nie zaprotestowali. Cieszyli się, że nikt inny nie musi podjąć takiego wysiłku. Gdy zaproponowałem im swoje propozycje zmian, nadzieje na przyszłość, pokazałem im wizję świata, w którym smoki będą wykluwać się wolne, nieograniczone żadnymi schematami, tradycjami... przystali na to. – głos Tejfe uniósł się lekko w delikatnym podekscytowaniu, jakby na nowo przeniósł się w czasy młodości, gdy z szczerą wiarą opowiadał innych o swoich planach. Kiedy to zauważył, umilkł na moment, zawstydzony. To nie jest coś z czego powinien być dumny. Wbrew temu, co powiedział samczyk, on nie był bohaterem. Był przeklętym słabeuszem.
Problemem był nie plan działania, a to, że pojawił się jednak ktoś, komu plan się nie spodobał. Moje marzenia były tak ulotne i nierzeczywiste, że wystarczyła jedna silna jednostka, do tego by je zburzyć. Marzyłem o świecie, który może jest zbyt piękny, by móc istnieć. Przy konfrontacji z prawdziwymi realiami Wolnych Stad, boleśnie się wszyscy przekonaliśmy, że należy żyć starym porządkiem. A ja... zamiast dać dom swoim bliskim, zbłaźniłem siebie i ich, odebrałem im resztki nadziei i przypieczętowałem nasz los ogniem i krwią, dwoma rzeczami, których nie chciałem już nigdy więcej oglądać. – z oczu Tejfe nagle poleciały strumienie czystej krwi. Nie płakał naprawdę. Pojawiące się znienacka – krwawe łzy, są kolejną rzeczą, którą otrzymał przy zmartwychwstaniu.
Żeby założyć stado, musisz mieć tereny. Nie sądzę, by któryś z przywódców zechciałby się z tobą podzielić kawałkiem swojej ziemi. Są do niej przywiązani jak pisklę do nogi matki. Nie wiem więc jakie inne pokojowe rozwiązanie widzisz dla swojego problemu, ale zresztą nie powinienem się tym interesować. Naprawdę chciałbym żeby udało ci się to, o czym mówisz, ale nie będę niestety mógł widzieć, jak twoje marzenia się spełniają lub jak niszczeją w gruzach. Mój czas już się skończył.– wierzchem łapy starł spływającą po polikach krew. Było jej więcej, niż zwykle. wyobraził więc sobie dużą kroplę wody, która po przelaniu w nią maddarę, pękła na jego dłoniach. Wytarł łapy z krwi i przetarł wodą także pysk.
Miałem nie pytać, ale jednak chciałbym wiedzieć jak masz na imię.
autor: Tejfe
19 lis 2019, 18:09
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Tejfe uśmiechnął się pokrzepiająco do samczyka, ale w jego uśmiechu zawarty był smutek. Słuchał jego słów i rzeczywiście – tak jakby słyszał siebie. Chociaż może nie... U niego nie było aż tyle pewności siebie, tylko wtedy... tylko tego pamiętnego dnia... Czy ten wodnisty miał "szansę" podążyć jego drogą?
Przyjrzyj mi się uważnie.– polecił samczykowi, biorąc głęboki oddech. Jego słowa o tym, że zrezygnował z własnych marzeń obudziły w nim pewne wspomnienie. Wspomnienie tego, że nawet stojąc przed samą śmiercią, ze świadomością, że jemu się nie uda, krzyczał, że nigdy nie zrezygnuje ze swoich marzeń. Krzyczał, że nigdy nie przestanie wierzyć w swoje ideały, w to że jeszcze kiedyś uda mu się zmienić Wolne Stada i nawet jeśli miałoby to się wydarzyć za 100 księżycy, to się wydarzy. Tak bardzo zakochany był w swojej utopii, że wybrać śmierć, niż porażkę. A przecież ostatecznie i tak przeżył. –Tak wygląda pomyłka bogów. – nie gardził już sobą jak dawniej, zrozumiał, że nie można funkcjonować w nienawiści do samego siebie, jednak powiedzenie tych słów wciąż było dla niego oczywistością. Wciąż nie rozumiał wielu kwestii. –Umarłem za swoje marzenia, ale bogowie mnie odrzucili i nie przyjęli do Krainy Wiecznych Łowów. Wróciłem więc z powrotem jako kaleka. To, co widzisz – moje oczy i moje blizny, to niewiele w porównaniu z tym, co się działo ze mną przez ostatnie księżyce. Nie życzyłbym wrogowi, tego co wtedy odczuwałem. Wciąż noszę na sobie piętno szaleństwa. Szaleństwo, które wynikało z poczucia winy. Za moje marzenia zapłaciłem bowiem nie tylko ja. Zapłacili za to wszyscy, którzy choć trochę we mnie uwierzyli. Moja rodzina, moja siostra, która musiała pożegnać się z życiem, moi bracia, którzy do dzisiaj nie radzą sobie z konsekwencjami moich marzeń, moje dwie przyjaciółki, które złamały się pod ciężarem moich czynów, ale też te smoki, którym się sprzeciwiłem. Nie mówię ci tego teraz, bo chcę się nad sobą użalać. Jakiś czas temu wyzbyłem się tych zapędów, ale mówię to jako przestrogę dla Ciebie. Nie przeczę, że Tobie się nie uda zmienić świata, może masz większe możliwości niż miałem ja, ale uważam, że lepiej jest się trzymać z daleka od tego typu pomysłów. Świat nie jest idealny, ale zamiast na siłę go takim czynić, lepiej jest zauważyć w nim, to co już jest piękne i dobre. I dbać o to. A jeśli to ci nie wystarcza, możesz jeszcze podążyć za Wolne Stada, świat nie kończy się na nich. A jeśli i to byłoby dla ciebie za mało, to znaczy, że nigdy nie będziesz usatysfakcjonowany. A podążanie za swoimi ambicjami, tego nie zmieni, wręcz przeciwnie. Im wyżej będziesz się piął, tym będziesz odczuwał większą pustkę.
autor: Tejfe
17 lis 2019, 18:32
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Tejfe nie spodziewał się, że młody samczyk wyskoczy mu nagle z takimi... osobistymi pytaniami. Tejfe zawahał się. Czy powinien rozmawiać z tak młodą krwią na temat swoich dawnych utopijnych zapędów? Czy powinien mu mówić czego w życiu doświadczył i jakie jest ryzyko zbyt ambitnych marzeń? Przez chwilę przyszła mu na myśl pewna podejrzliwość. Ostatnie zalążki jego choroby psychicznej. Samczyk tak wyskoczył nagle z tymi pytaniami, po tym jak usłyszał jego imię, wiec może ktoś mu coś o nim już kiedyś powiedział i teraz albo chciał się upewnić, czy słowa "kogoś tam" były prawdziwe... albo już od początku była to z góry przygotowana na niego zasadzka!
Nie, Tejfe. Uspokój się. Nie powinieneś tak myśleć. – powtórzył sobie w myślach, po czym z powrotem przybrał poważną pozą. Ślady wcześniejszego niepokoju zostały zamaskowane.
Nie wiem, co masz na myśli, kiedy mówisz, czy uważam, że powinno tak być. Czy chodzi ci o to, że w świecie, w którym żyjemy są wszelkiego rodzaju podziały, schematy, tradycje i zobowiązania? Chodzi o funkcjonowanie stad? Jeśli tak, to na to wszystko mogę ci powiedzieć tylko tyle: jest tak jak jest. Potrzeba cudu, żeby to zmienić. Kiedyś w ten cud wierzyłem, teraz mi już na nim nie zależy.Nie ważnym jest więc co mogę myśleć ja o Wolnych Stadach, co możesz myśleć ty lub ktokolwiek inny w naszym otoczeniu. Cokolwiek byśmy nie zrobili, jakiekolwiek rewolucje, plany działania, pragnienia, zrywy, marzenia i wszystko inne takie, to ten świat jest pewną stałą. Wszelkie zmiany, które w nim zajdą są chwilowe, a wszystko i tak w końcu wróci na swoje poukładane miejsce. Nie wiem w jakim celu zadałeś to pytanie, ale jakiekolwiek ty masz wyobrażenie na temat świata, nie namawiam cię do tego, byś je zmieniał, ani do tego byś porzucał swoje pragnienia, o ile takie masz. Zaznaczam tylko, że tego świata nie da się zmienić, ale pojedynczego smoka już tak. Więc lepiej być ostrożnym, bo jednym z praw tego stałego świata jest to, że łatwo można stać się ofiarą własnych marzeń.
autor: Tejfe
15 lis 2019, 19:54
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Słysząc szereg przestróg od tego młodego smoka, kiwał mu tylko twierdząco głową. Oczywiście, świat był pełen niebezpieczeństw, których należy się wystrzegać, ale nie będzie w stanie dłużej chronić Przebudzenia, o ile kiedykolwiek to on właśnie go chronił, wydawało mu się, że raczej jest na odwrót. Zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce rozstanie się ze swoim przyjacielem i wtedy ten będzie musiał samodzielnie kroczyć przez życie. Gdyby teraz stała mu się poważniejsza krzywda, zabrałby go do kogoś kto by mu pomógł, ale wkrótce dorastający Spaleniec będzie zdany tylko na siebie. Więc chociaż nie do końca zgadzał się z poleceniem samczyka, że jego obowiązkiem jest większe pilnowanie jednorożca, gdy ten musiał być jak najbardziej samodzielny, to mimo wszystko wywołały w nim pewną refleksję i pobudziły świadomość tego, że jego kochany przyjaciel zostanie opuszczony.
W takim razie, pracuj własnymi siłami. Wybacz, że ci się wtrąciłem. To jest Twoje.– powiedział, przysuwając naprzód owocowe pakunki i już zbierał się do odejścia, kiedy tamten znowu się odezwał. Zarejestrował słowo "plagus". Do kogo ono się odnosiło? Przez chwilę ta kwestia pobudziła jego ciekawość, ale zaraz potem ją odrzucił. Czy to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie?
Jestem Tejfe.– odpowiedział krótko na jego pytanie.
autor: Tejfe
14 lis 2019, 18:02
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Usłyszał jakiś łomot, jakby coś się właśnie rozwaliło lub ktoś upadł. Niepewny czy komuś nie stała się krzywda, np. Przebudzeniu skoro jeszcze nie wrócił, przedarł się przez te krzaki i wyszedł naprzeciw Mułkowi. Młodziutki samiec z Wody mógł zobaczyć ponaznaczany starymi bliznami po oparzeniach, pozbawiony łusek pysk niewiele kontrastujący z ciałem, które nosiło na sobie ślady jeszcze wcześniejszego zetknięcia z ogniem. Na szyi Tejfe wisiała biała, kościana maska i ciemny woreczek. Na ramieniu miał powieszoną skórzaną torbę.
O tym, że nikomu się nic nie stało poznał po wściekłych okrzykach mówiącego wcześniej do siebie samego smoka i po ciepłym oddechu jednorożca, który poczuł na swoim policzku.
Nie używaj swojego gniewu, dopóki naprawdę nie musisz.– powiedział, próbując wyczuć zapach smoka. Pachniał trochę jak Marduk. Był samcem ze stada Woda.
Nie wiem co się stało, ale przepraszam jeśli mój przyjaciel coś ci zniszczył.– głos Tejfe był obojętny, nawet przy przeprosinach nie słychać było ani odrobiny żalu. Przepraszał za takie rzeczy w swoim życiu i żałował takich rzeczy, że gdyby przejął się czymś tak prozaicznym, chyba znowu by zwariował. Nie wysilił się wiec nawet na to, by się pochylił i łapą zbadać konstrukcję samczyka. Nie interesowało go co właściwie takiego zrobił Przebudzenie.
Mógłbym spróbować to naprawić za pomocą magii, myślę że cokolwiek tam budowałeś, magia załatwiłaby to szybciej. Jednak patrząc na to, że nie widzę i nie znam twojego pomysłu, myślę że poradzisz sobie z tym lepiej ode mnie. W zamian za wyrządzone szkody, mogę ci zapłacić. – powiedział beznamiętnie. Zdjął łapę, którą wcześniej odruchowo położył na grzbiecie Przebudzenia i sięgnął do swojej torby. Wyjął z niej 4/4 zwiniętych i przewiązanych sznureczkami suszonych owoców . Wystarczy?
autor: Tejfe
13 lis 2019, 18:02
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Wzgórze Świetlików
Odpowiedzi: 480
Odsłony: 61597

Podobało mu się to, w jaki sposób Tweed podkreślał literę "cz". Dźwięk, którego nie umiałby powtórzyć ani on, ani chyba nikt inny, tak bardzo charakterystyczny tylko dla tego młodego smoka. Jednak jego słowa o bratniej duszy, wywołały w Tejfe pewien dyskomfort. Spotkał już kiedyś swoją bratnią duszę. Może nawet dwie. Ile jednak bratnich dusz można mieć w ciągu swojego życia? Czy tylko jedną? A może na różnych etapach życia, jest nią dla nas ktoś inny? Tejfe chciałby żeby tak właśnie było. Nie tylko po to, by na rzecz Tweeda nie odbierać tego tytułu Sylmarze, którą poznał jeszcze w stadzie Cienia i Kołysance, która zaopiekowała się nim w Ogniu. Chciałby, by jego młodszy przyjaciel, przy którym teraz był – mógł spotkać w swoim życiu kogoś innego, niż on. Kogoś lepszego, kogoś kto go na pewno nie opuści. Kto da mu radość nie tylko na te kilka chwil, a na dłuższy czas. Jeśli jednak bycie czyjąś bratnią duszą można wiązać z tylko jednym smokiem, nie chciałby być nią dla niego w ogóle..
Lubię Cię, Tweed. Bardzo Cię lubię. – powiedział cichym, choć pewnym głosem. Ale niech to będzie ktoś inny.– pomyślał.
Poczuł nagle na swoim policzku miękkość lepkiego języka. Zadrżał lekko, gdyż pozbawiona łusek skóra na pysku była bardzo wrażliwa na wszelkiego rodzaju dotyk. Uśmiechnął się. Czy to było przywitanie jakim powitałoby go brat czy przyjaciel? A może żadne z nich? Miał ten gest w sobie coś z dziecięcej nieporadności, jakby polizało go pisklę. Miało jednak też coś z dorosłej pewności mówiącej, że było to całkiem świadome. Tejfe równie zdezorientowany, równie poruszający się po nieznanym sobie gruncie, odpowiedział na jego gest, swoim liźnięciem. Przysunął się bliżej do Tweeda, lewą łapą, ostrożnie złapał jego pyszczek, palcami pogłaskał go po policzku, po czym wysunął język i bardzo powoli, tak jakby uczył się jego smaku, czubkiem przejechał pod jego okiem. Cofnął łapę, cofnął język.
Pamiętam swoje obietnice.– powiedział, będąc tak blisko Tweeda, że niemal stykali się swoimi pyskami. Niespodziewana łza kapnęła z jego oczu. –Mogę być blisko Ciebie dzisiaj, ale... obiecaj mi, że już nie będziesz na mnie czekał. Proszę.– Nie znał tego smoka przecież, więc dlaczego był mu teraz tak bardzo bliski, tak bardzo dla niego ważny? Czy gdyby się dawniej nie spotkali, też czułby to, co czuł teraz? Zależało mu na tym, by był szczęśliwy i nie chciał go ranić, ale z drugiej strony nie umiał odmówić sobie teraz przyjemności trwania z nim podczas tej chłodnej nocy. [/b]
autor: Tejfe
13 lis 2019, 17:38
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Szumiąca polana
Odpowiedzi: 763
Odsłony: 109198

Napiął lekko ciało, gdy usłyszał, że w pobliżu, poza nim i Przebudzeniem jest ktoś jeszcze. Nie żeby miał coś przeciwko towarzystwu, ale nagłe dźwięki i nagła świadomość czyjejś obecności zawsze budziła chwilowe poczucie zagrożenia. Szczególnie w kimś tak wrażliwym na inne bodźce dookoła niż obrazy.
Kiedy jednak wsłuchał się w mowę nieznanego smoka, od razu się uspokoił. Nie zwracał się do niego. Właściwie to tamten chyba nawet nie wiedział o jego obecności. Mówił do siebie. Nie było to dla Tejfe niczym nieznanym. Sam przecież odbył tyle rozmów z istotami, które tak naprawdę nie miały fizycznego ciała – były albo projekcjami jego mózgu albo zjawami z zaświatów.
Nie wsłuchiwał się specjalnie w sens słów, które padały z ust młodego, jak poznał po głosie smoka. Nie interesowały go one wcale i wolał się też nie wtrącać w jego rozmowy. Ze swojego doświadczenia wiedział, że nie powinno się przeszkadzać szaleńcom. Można to zrobić tylko wtedy, gdy wydają się niebezpieczni dla siebie lub środowiska, ale intonacja tamtego raczej na nic takiego nie wskazywała.
Zasad uprzejmości, które stosował Tejfe i który by nie naruszać prywatność tamtego, szykował się jż do tego, by przenieść się w inne miejsce, nie uszanował jednak Przebudzenie. Młody spaleniec jednorożca czując zapach żywicy i słysząc dziwne stukanie patyka o patyk, poszedł w kierunku dźwięki. Rogiem trącił kosz znajdujący się obok konstrukcji samczyka, osmalił go czarną sadzą, po czym zarżał cicho i cofnął się do tyłu.
Przebudzenie, odejdź stamtąd. Idziemy stąd.– zabrzmiało zza zarośli schrypniętym, podrażnionym głosem smoka, z którym jednorożec się przyjaźnił.
autor: Tejfe
10 lis 2019, 10:31
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Wzgórze Świetlików
Odpowiedzi: 480
Odsłony: 61597

Na pewno nie takiej reakcji się spodziewał, po tym siedzącym obok smoku, który na jego widok wybuchnął płomieniem jakiejś nieokiełznanej radości. Pulsującego w wymienionym przez niego jego imieniu – podekscytowanie zbiło Tejfe trochę z tropu, ale na pewno nie sprawiło mu przykrości. Po rozmowach z braćmi, nie spodziewał się, że ktoś jeszcze tutaj na Wolnych zareaguje na niego tak pozytywnie. Było to naprawdę miłe.
Więc lekko zdziwiony, trochę speszony, ale przede wszystkim niezmiernie szczęśliwy, oddał uścisk temu przyjacielskiemu smokowi, którego wiedział, że musiał skądś pamiętać. Nie bez powodu znał przecież jego imię. Sprawa jego tożsamości jednak zaraz się wyjaśniła.
Tweed.
Poszukiwania w pamięci nie trwały zbyt długo. Wiele obrazów z tego, co stało się od Urwiska do chwili, w której odnalazł Elianę, były w jego głowie zamazane, jakieś takie niewyraźne. Innych z kolei nie miał pewności, czy wydarzyły się na pewno. Tak było trochę z tym spotkaniem z Tweedem. Pamiętał dobrze – deszcz, śliczny śmiech małego samczyka i złożoną mu obietnicę o następnym spotkaniu. Życie Tejfe było jednak wtedy tak zakręcone, że gdyby nie spotkał teraz na swojej drodze żywego potwierdzenia prawdziwości tamtego zdarzenia, to tuż przed śmiercią, byłby w stanie zaklinać się, że to wszystko się wtedy nie wydarzyło. Tamta dawna chwila bliskości, gdy ten obcy mu pisklak okazał mu wtedy tyle ciepła, była zbyt piękna, by móc być prawdziwą... ale jednak. On stał tu teraz przy nim. Prawdziwy, ciepły, z sercem rytmicznie bijącym. Przytulony do jego ciała, czuł na sobie jego oddech.
Pozwolił, by ten uścisk trwał jak najdłużej. Tejfe był smokiem, który od najmłodszych chwil spragniony był jak największej ilości przejawów gadziej miłości. I nawet teraz, gdy się już postarzał, dalej jak niezaspokojone pisklę, łaknął tego uczucia – ile tylko mógł.
Kiedy wreszcie oderwał się od młodszego smoka, to tylko po to, by wyciągnąć przed siebie łapę i może nieco zbyt nieoczekiwanie, bo przemawiała nim wewnętrzna gwałtowność, położył ją na szyi samca, a potem zaczął przesuwać coraz wyżej, by zbadać jego pysk. Czuł twardą łuskę i poruszające się miękkie błonki – spadek po morskich. Palcem, nieco ostrożniej, by miał możliwość zamknięcia ich, przejechał po jego powiece – wpierw jednej, potem drugiej. Miał duże oczy. Tak dotykając jego pyska, wracała do niego świadomość, że już kiedyś raz to robił. Widział go już. To był ten Tweed, z którym pożegnał się wtedy przy Prastarym Drzewie. Był inny, bo mniejszy, o jeszcze nie do końca twardej łusce, drobniejszy i delikatniejszy. Teraz był twardszy, bardziej uformowany, duży i dorosły, ale przecież dalej był ten sam.
Pełny uśmiech pojawił się na pysku Tejfe, w chwili kiedy zdejmował z samca swoją rękę, a łzy zalśniły w jego oczach.
Nie wierzyłem, że cię jeszcze kiedyś spotkam, a jednak się stało. – wymruczał bardziej sam do siebie, po czym zaśmiał się głośno. –Cieszę się, że oboje tu dzisiaj przyszliśmy.– powiedział już do niego, po czym postąpił krok do przodu i powiesił swój łeb na ramieniu Ziemistego. Wdychał jego zapach i czuł jak po jego ciele rozchodzi się pewne ukojenie.
Tak naprawdę się nie znali. Spotkali się raz, kilkanaście księżycy temu i nie wiedzieli o sobie nic poza własnym imieniem. Jednak nie przeszkadzało to Tejfe w tym, by obdarowywać tego "nieznajomego" smoka swoim ciepłem i korzystać z tego, że sam jest nie obdarowywany. Już dawniej, przy ich pierwszym spotkaniu, doszło do nich do zawiązania jakiejś więzi, a obecna reakcja Tweeda na jego widok, utwierdzała Tejfe w przekonaniu, że jego wcześniejsza dobroć nie wynikała tylko z faktu bycia naiwnym i współczującym dzieckiem. Jakieś jego wewnętrzne przekonanie, próbowało go trzymać myśli, że tym co ich wtedy związało i wciąż trzymało przy sobie była dziecięca niewinność, której nie zdołali zatracić jeszcze w pełni. Jego oplatały już jej ostatnie nitki, ale ten młody samiec – wciąż był nieskażoną radością. Nie miał oczywiście pewności, przecież w życiu Tweeda mogło wydarzyć się wszystko, ale chciał tak myśleć. Chciał myśleć, że gdyby nie jego niesprzyjający los, tragiczna miłość do Eliany i popełnione błędy, to mógłby być dzisiaj podobny do niego.
W trakcie tych rozważań Tejfe, jego jednorożec zainteresował się obserwującym go kotołakiem. Był inny, ale w jakiś sposób przypominał mu innego, kociego sierściucha, z którym nie mia zbyt przyjemnych wspomnień. Warto więc było być przygotowanym na zagrożenie, nawet jeśli kotołak Tweeda wyrażał sobą raczej zdziwienie, niż chęć ataku, którą miała puma tego niebiesko czerwonego smoka, który doprowadzał jego przyjaciele do płaczu. Przebudzenie zarżał ostrzegawczo, czując jak obce zwierzę tyka go łapką, po czym spłoszony cofnął się do tyłu.
autor: Tejfe
05 lis 2019, 19:29
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Wzgórze Świetlików
Odpowiedzi: 480
Odsłony: 61597

Zimny powiew wiatru uderzał o jego jasne, naznaczone bliznami z dzieciństwa ciało. Zakryty kościaną maską pysk mógł się od niego uchronić. Tejfe lubił jesień i zimę i chłód jak dotąd absolutnie mu nie przeszkadzał, ale wędrując długie dni poza Wolnymi Stadami, odkrył, że dla jego zdeformowanej, niepokrytej łuską skóry na pysku ochrona przed ostrymi wiatrami jest jak najbardziej wskazana. Szczególnie, gdy zdecydował się o tę blizny jakoś zadbać, używając ziołowej, regenerującej maści, którą nosił w torbie, przewieszonej przez ramię Przebudzenia.
Czarne, piękne dziecko pożaru szło kilka kroków obok swoje właściciela, obserwując go uważnie i cichymi dźwiękami informując o większych przeszkodach, które mogły się przed nimi pojawić, a których Tejfe nie był w stanie zauważyć. Szli tak powoli, niespiesznie, tylko ich dwójka wsłuchani w dźwięki zbliżającej się nocy. Te miesiące były zdecydowanie cichsze od poprzednich. Nie słuchać już było cykania świerszczy czy rechotów żab. Słychać było za to szelest opadających liści i łamanych gałązek.
Dla Tejfe, który był już przyzwyczajony do nowego sposobu odbierania rzeczywistości przez słuch, węch i dotyk, nie było już takim problemem jak dawniej, by zatonąć w świecie myśli, nie trącąc jednocześnie kontaktu z otaczającą go przestrzenią. Pewnie dalby radę przejść przez Dziką Puszczę bez szwanku, nawet bez obecności Przebudzenia, ale jego czujność zawsze dawała pewien komfort psychiczny i brak obawy przed złamaniem sobie kostek przy odstającym konarze.
Idąc po lesie i czując, że wchodzi na jakieś podwyższenie jakby wzgórze, tonął właśnie w lawinie swoich niedawnych wspomnień. Myślał o pewnym wydarzeniu, którego było świadkiem. W swoim życiu wydawało mu się, że zdołał przeżyć więcej niż niejeden smok byłby w stanie. Może żaden nie byłby w stanie... Przecież to, że to wszystko przeżył, nie znaczy że poradził sobie z tym świetnie. Przetrwał, ale odkąd zmarła Eliane, jego życie było tylko przedłużającym się na siłę procesem. Dostał od życia zdecydowanie za dużo i nie widział już wiele perspektyw, które mogłyby na niego jeszcze w tym życiu czekać.
Poza kilkoma rozmowami, które chciał jeszcze odbyć, kilkoma słowami, które musiał jeszcze powiedzieć, kilkoma gestami, które uczynić musiał, była jednak jeszcze jedna rzecz, której nigdy nie spróbował, i o której właściwie jak dotąd nigdy nie myślał.
Po śmierci Eli, podczas spędzenia kilku nocy w tym pobliskim plemieniu złożonym z kilkunastu smoków, obok którego mieszkała, usłyszał raz obok siebie obce sobie dźwięki. Przyspieszone oddechy, westchnienia, pojękiwania, dźwięk kompulsywnych, rytmicznych poruszeń. Słabo rozumiał język tych obcych sobie smoków, którzy jednak w chwili kryzysu, okazali się być jego przyjaciółmi, więc nie mógł się też spytać o źródło tych zmysłowych (gdzie poza dźwiękiem dochodził również zapach) uniesień. I właściwie to nie musiał. Chociaż spotkał się z tym pierwszym raz, wiedział, że to są dźwięki, które wydają z siebie dwie współżyjące ze sobą istoty. W pamięci Tejfe, wciąż tkwiła, bardzo wyraźnie zakodowana przed Arkany wiedza na temat tajemniczego pochodzenia pisklaków. Nie miał pojęcie czy on sam mógłby mieć dzieci, raczej nie, a jeśli już, to chyba wcale, by ich nie chciał – nie byłby dobrym rodzicem, powtórzyłby schemat swojej matki. Jednak słuchając tych odgłosów dwóch spółkujących ze sobą smoków, miał wrażenie, że słyszy w nich dźwięki mówiące o tym, że żyją całymi sobą. Że są tu i teraz, gwałtowni, realni, oddychający, czujący. Tejfe nie wiedział, kiedy ostatnio czuł, że tak bardzo żyje chwilą obecną. Nie wiedział nawet, czy w ogóle kiedykolwiek czuł życie w takiej pełni, w jakiej zdawało mu się, że czują tamci. A chciałby. Chciałby chociaż raz to poczuć, odkryć czy sprawi mu to przyjemność, czy może będzie w stanie odżywić to jego gasnące poczucie przynależności do tego świata.
Potrzebował do tego kogoś. Drugiego smoka, partnera. Czy uda mu się go znaleźć? Czy w taką zimną noc jak ta, ktoś w ogóle odważył się wyjść ze swojej groty? Może jakiś północny. Idąc tak przez tereny Dzikiej Puszczy, usłyszał nagle cichy szept. Zatrzymał się, z początku lekko zaniepokojony. Jego zdobyta po wydarzeniach z Urwiska fobia społeczna wciąż walczyła z dawną, dziecinną otwartością.
Głos, który usłyszał nie był jednak przerażający. Był to głos kogoś, kogo już znał, ale nie umiał sobie przypomnieć do kogo należał (mogło to wynikać z tego, że Tejfe pamiętał Tweeda za czasów, kiedy był dzieckiem, a jego głos był wtedy zdecydowanie miększy niż teraz). Jednak niezależnie od brzmienia głosu i jego posiadacza, uwagę Tejfe wzbudziły słowa, które tamten wypowiedział. "Nie sądzę, bym nadawał się do grona." Chodziło o stado? Jeśli tak, to autor tych słów mógł znaleźć kogoś, kto jak nikt mógłby zrozumieć jego poczucie braku przynależności. Nie wiedział, co prawda za czym biega właściciel głosu, ale nie przeszkadzało mu to już w tym, by przełamać swoje bariery i ostatecznie usiąść obok smoka, który mówił to wszystko.
Ja też wciąż za Czymś biegłem-– podkreślił słowo "czymś", starając się zrobić to podobnie, jak smok czy inny stwór, do którego się zwracał –-a kiedy już to dogoniłem, odkryłem, że chyba łatwiej, by mi było, gdybym tylko za tym szedł. Nie zmęczyłbym się tak bardzo. Pewnie wciąż bym chodził, ale przynajmniej miałbym jakiś cel. – Zdjął z pyska maskę, odłożył ją na bok. Nie lubił zwracać się do innych, nosząc to coś na pysku. Nie wiedział jak w tym wygląda, ale schowany za tym, czuł się jakiś sztuczny.
Wczuł się w zapach swojego nocnego towarzysza, on również był znajomy, ale nie rozpoznawał także. Maskował go zapach zwierzęcia, które było obok. Kotołak? Przebudzenie w tym czasie położył się na trawie, parę metrów za smokami i kotołakiem jednego z nich. Patrzył na nich swoimi czarnymi oczodołami.
Nigdy się z nikim nie kochałem. Tak fizycznie.– powiedział po niedługiej chwili od poprzedniego zdania Tejfe, ale głosem, który wcale nie sugerował żadnej nieprzyzwoitej propozycji. Głosem spokojnym, oznajmującym, pełnym jakiegoś melancholijnego zamyślenia. Tejfe niewiele miał w sobie z wyuzdania, ale też nie miał zbyt dużego poczucia taktu i wstydu. Chociaż chciał znaleźć sobie kogoś na tę lub na którąś z najbliższych nocy, nie spodziewał się, by rzeczywiście każdy napotkany smok mógłby chcieć pozwolić mu przeżyć coś takiego. Mimo to widział też nic niewłaściwego w tym, by obnażyć przed obcym, ale jakoś dziwnie znajomym smokiem swoje potrzeby. Nawet jeśli myśl o nich nie była wcale aż tak nagląca i mogła nawet pozostać zawsze niespełniona, w sferze jakichś głupich, dziecinnych zachcianek.

Wyszukiwanie zaawansowane