Strach, prawa ręka Respektu, powoli tracił głos. Tracił kontrolę nad umysłem Szakala, choć jego ilość była niezmienna. Miał coraz węższe pole do popisu, stawał się szary, a nie czarno-jaskrawoczerwony. Był, lecz powoli nie mógł nic zrobić.
Szakal z ulgą zaczął dostrzegać, że jego ojciec gdy zaczyna się na wizji odgryzania ogonów, na tej wizji się nie kończy. Był czymś więcej, niż Katem. I wtedy Strach dostrzegł, że zamiast niego, zaczęła odzywać się więziona wcześniej Ciekawość. Pragnęła ona pchnąć umysł Szakala do tego, by zainteresować się swoim opiekunem; czuła, że jest Ona przez ojca podsycana. Mówiła bladogranatowemu: patrz, ten smok wykracza poza Twoje oczekiwania, nie potrafisz pojąć jego charakteru za pierwszym razem. Nie jest czarny lub biały. Jest tak naprawdę przepełniony kolorami, wystarczy tylko się zagłębić i je dostrzec.
Chaos i nieporządek totalny nie poddawał Szakalowi żadnych konkretnych myśli, nie mógł wpaść na nic, co mogłoby wytłumaczyć osobę, którą jest Remedium. Dlaczego, gdy najpierw odgryza ogon, następnie pragnie odbudować zrujnowane zaufanie, na koniec powtarzając, jak dumny jest on z syna za rzeczy, za które mógłby równie dobrze skarcić? Dlaczego tak się zachowuje?
Spaczone postrzeganie emocji, które wynika z niemożności odczuwania większości z nich było czymś, co będzie utrudniało zrozumienie innych smoków. Inni wręcz opierali się na emocjach, na ich podstawie kształtowali swój charakter. Na podstawie szczęścia, miłości, satysfakcji, niepewności, strachu, zazdrości, gniewu, empatii. Szakal rozwijał się na podstawie jedynie trzech z tych uczuć. Byli nimi Strach, Gniew oraz Satysfakcja. Z czego ta pierwsza emocja właśnie była wytępiana.
Szakal bez zawahania chwycił się szyi Kobalta, zgodnie z jego poleceniem. Na wieść o porozmawianiu, coś w środku prychnęło z niechęcią, lecz młody nie skomentował tego dalej. Być może między innymi dlatego, że skupił się na poczynaniach swojego opiekuna. A gdy tylko poczuł żołądek w swoim gardle, wiedział, że jeżeli się puści – zacznie upadać. A wtedy… przecież nie przeżyłby czegoś… tak cudownego, jak to. Srebrne ślepia wybałuszyły się a pazury wczepiły silnie w szyję ojca, a w płucach utkwiło powietrze, które przez czas całej akrobacji nie opuściło klatki piersiowej. A w umyśle Szakala rozkwitło… zafascynowanie. Oh, na bogów, jak jemu się to spodobało.
Ten strach był inny, niż zwykle. Ten strach przyniósł ze sobą dawkę adrenaliny i ekscytacji, która gwałtownie wtargnęła do ciała pisklęcia i wypełniło go całego. Gdy Remedium wyrównał lot, a Szakal zorientował się, że to koniec, wypuścił powietrze i zaczął piszczeć oraz szaleńczo uderzać ogonem po krzyżu ojca.
– Ja chcę jeszcze raz!! – krzyknął, nie przejmując się tym, że nieomal przerwał Kobaltowi w połowie słowa. To coś było… niesamowite. A ekscytacja nowym przeżyciem trwała do momentu, w którym nie usłyszał od ojca „Jestem z Ciebie dumny”. Ogon przestał grzmocić w jego grzbiet, a rozszalałe, srebrne ślepia zastygły na łbie złotookiego. Ah, prawda, mieli rozmawiać, choć Szakal nie spodziewał się w tym momencie pouczania jak żyć i jaki jest świat. I choć kolejne połechtanie ego syna niewątpliwie skupiło jego uwagę, dalsze słowa już nie trafiały do niego tak samo pomyślnie. Właściwie to prychnął z dezaprobatą. Teraz chciał kolejnych akrobacji, a nie rozmowy.
Lecz słowa te i tak dźwięczały w jego głowie, zostawiając po sobie ślad, zmuszając do przemyślenia.
– Jeszcze raz. – palnął nagle, kompletnie nie reagując na wywód ojca i zwolnił uścisk wokół jego szyi. Pozostawił łapy jedynie oparte na jego futrze.
Znaleziono 4 wyniki
- 08 lip 2019, 14:57
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Błękitna Skała
- Odpowiedzi: 616
- Odsłony: 73030
- 02 cze 2019, 23:17
- Forum: Błękitna Skała
- Temat: Błękitna Skała
- Odpowiedzi: 616
- Odsłony: 73030
Zanurzony w nocnych marzeniach i otulony przytulnym mrokiem oraz łapami siostry, ciemnołuski otworzył swoje srebrne ślepia długo po tym, jak ojciec wykradł go z bezpiecznego leża. Wyrwał go z objęć rodzeństwa po to, by mu ich zastąpić sobą. Minęły 2, może 3 uderzenia serca nim młodzik zorientował się, że nie jest w tym samym miejscu, w którym usnął. Pierw ujrzał jasną, splątaną wiekiem i zaniedbaniem grzywę opiekuna. Następnie uderzające powietrze skrzydła, a na końcu... ciemną, przytłaczającą nicość, pustkę.
Szakal zachłysnął się powietrzem i chwycił gwałtownie szyję ojca swoimi przyciętymi pazurami, wczepiając się w jego płyty i panicznie, jakby lada chwila miał spaść, trzymał się go mocno. Tylne łapy zahaczył o ramię skrzydła, jednak w taki sposób, że Uzdrowicielowi nie utrudniało to lotu. A zbłąkane, niewyspane, zszokowane i oburzone ślepia świeciły na wszystkie boki, chcąc ujrzeć wzrokiem gdzie się znajdują.
Lecz ciemność była na tyle głęboka, że widział zaledwie blade odbicia niebieskiego światła daleko w dole, którym obdarowywała tereny Stad Srebrna Twarz.
W pewien sposób zmuszało to niesfornego pisklaka do zaufania opiekunowi. Ojciec postawił syna przed faktem dokonanym, iż tak się stanie, nim zdołał on wszcząć bunt i uciec tak, jak zwykł to robić. Wszystko wskazywało na to, że i teraz Szakal zachowa się nieprzewidywalnie...
Lecz tak nie było.
Strach bez wątpienia odezwał się w nim z powrotem, lecz Szakal powoli, acz progresywnie się oswajał z tym uczuciem. Dominował nad nim, nie pozwalał mu przejąć sterów i jednocześnie przekuwał go w coś, co przyda mu się, a nie zaszkodzi. Także i w tym momencie Szakal tłamsił tę emocję, okazując ją jedynie w minimalnym stopniu. Prócz tego, zachował się nienagannie.
Wtem rozbrzmiał Jego głos, a rozszalałe ślepia bladogranatowego nagle zastygły na złotych odpowiednikach ojca. I dopóki ten nie naprostował z powrotem łba, Szakal się w niego wpatrywał. W ciszy. Dopiero po chwili zastanowienia młodzik mógł wysnuć jakieś wnioski.
Rozejrzał się raz jeszcze, tym razem z pośredniego polecenia ojca – badawczo. Chcąc odpowiedzieć od razu trafnie, by przypadkiem nie sprowadzić na siebie niezadowolenia opiekuna, młodzik skupił się na zadanym przez niego pytaniu.
Lecieli wysoko, przynajmniej tak się domyślał. Nie widział dobrze gdzie są w skąpym świetle księżyca, a i on tutaj znajduje się dopiero drugi raz. Nie zapamiętał tych terenów, nie wiedział gdzie są.
Obejrzał się w stronę swojego stada. Gdzieś w oddali widział rozległe, błyszczące na jasnoniebieski kolor tereny, wyraźnie różniące się od tych, nad którymi właśnie lecą. Upstrzone czernią błyski zdołał rozpoznać – były to tereny nadmorskie. Tam mieszka. Oraz wtedy przypomniał sobie, że z futrzastą siostrą udał się w podobnym kierunku. A mały móżdżek szybko wydedukował, że mogą znajdować się tu, gdzie wcześniej. Na terenach wspólnych.
Ale po co...? Nie zniżają lotu. Wie, że granic stad przekraczać nie wolno, zatem ojciec nie wyląduje za tymi terenami. Zostaną w powietrzu?
Do kupy minęła dość długa chwila, nim Szakal znalazł wyjście w labiryncie myśli i podał w miarę zadowalającą odpowiedź:
– Będziemy... latać? – rzekł niepewnie, cicho, a jego głos zabrało powietrze niosące dźwięki za nich. Remedium z dużą trudnością mógł wychwycić jego głos, lecz nie było to niemożliwe. Co jest oczywiste.
Oparł swoją brodę na jego grzywie, nadal trzymając się łapczywie jego ramion i szyi, w duchu modląc się, że jednak ojciec nie zrzuci go z tej wysokości na sam dół...
Szakal zachłysnął się powietrzem i chwycił gwałtownie szyję ojca swoimi przyciętymi pazurami, wczepiając się w jego płyty i panicznie, jakby lada chwila miał spaść, trzymał się go mocno. Tylne łapy zahaczył o ramię skrzydła, jednak w taki sposób, że Uzdrowicielowi nie utrudniało to lotu. A zbłąkane, niewyspane, zszokowane i oburzone ślepia świeciły na wszystkie boki, chcąc ujrzeć wzrokiem gdzie się znajdują.
Lecz ciemność była na tyle głęboka, że widział zaledwie blade odbicia niebieskiego światła daleko w dole, którym obdarowywała tereny Stad Srebrna Twarz.
W pewien sposób zmuszało to niesfornego pisklaka do zaufania opiekunowi. Ojciec postawił syna przed faktem dokonanym, iż tak się stanie, nim zdołał on wszcząć bunt i uciec tak, jak zwykł to robić. Wszystko wskazywało na to, że i teraz Szakal zachowa się nieprzewidywalnie...
Lecz tak nie było.
Strach bez wątpienia odezwał się w nim z powrotem, lecz Szakal powoli, acz progresywnie się oswajał z tym uczuciem. Dominował nad nim, nie pozwalał mu przejąć sterów i jednocześnie przekuwał go w coś, co przyda mu się, a nie zaszkodzi. Także i w tym momencie Szakal tłamsił tę emocję, okazując ją jedynie w minimalnym stopniu. Prócz tego, zachował się nienagannie.
Wtem rozbrzmiał Jego głos, a rozszalałe ślepia bladogranatowego nagle zastygły na złotych odpowiednikach ojca. I dopóki ten nie naprostował z powrotem łba, Szakal się w niego wpatrywał. W ciszy. Dopiero po chwili zastanowienia młodzik mógł wysnuć jakieś wnioski.
Rozejrzał się raz jeszcze, tym razem z pośredniego polecenia ojca – badawczo. Chcąc odpowiedzieć od razu trafnie, by przypadkiem nie sprowadzić na siebie niezadowolenia opiekuna, młodzik skupił się na zadanym przez niego pytaniu.
Lecieli wysoko, przynajmniej tak się domyślał. Nie widział dobrze gdzie są w skąpym świetle księżyca, a i on tutaj znajduje się dopiero drugi raz. Nie zapamiętał tych terenów, nie wiedział gdzie są.
Obejrzał się w stronę swojego stada. Gdzieś w oddali widział rozległe, błyszczące na jasnoniebieski kolor tereny, wyraźnie różniące się od tych, nad którymi właśnie lecą. Upstrzone czernią błyski zdołał rozpoznać – były to tereny nadmorskie. Tam mieszka. Oraz wtedy przypomniał sobie, że z futrzastą siostrą udał się w podobnym kierunku. A mały móżdżek szybko wydedukował, że mogą znajdować się tu, gdzie wcześniej. Na terenach wspólnych.
Ale po co...? Nie zniżają lotu. Wie, że granic stad przekraczać nie wolno, zatem ojciec nie wyląduje za tymi terenami. Zostaną w powietrzu?
Do kupy minęła dość długa chwila, nim Szakal znalazł wyjście w labiryncie myśli i podał w miarę zadowalającą odpowiedź:
– Będziemy... latać? – rzekł niepewnie, cicho, a jego głos zabrało powietrze niosące dźwięki za nich. Remedium z dużą trudnością mógł wychwycić jego głos, lecz nie było to niemożliwe. Co jest oczywiste.
Oparł swoją brodę na jego grzywie, nadal trzymając się łapczywie jego ramion i szyi, w duchu modląc się, że jednak ojciec nie zrzuci go z tej wysokości na sam dół...
- 31 maja 2019, 1:26
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Łąka głazów
- Odpowiedzi: 583
- Odsłony: 89164
Nie można było powiedzieć, że Szakal nie odwzajemniał wpatrywania się Łzy – a już zwłaszcza, gdy siedziała przyklejona obok niego. Robił dokładnie to samo; wlepił srebrne ślepia w jej odpowiedniki i pozwalał falom cichych, stłumionych emocji wlać się w jego trzewia stopniowo, wypełniając jego pozbawione uczuć i empatii żyły. A wkrótce młodzik poczuł to dziwne, niewyjaśnione ciepło, komfort i poczucie bliskości z siostrą. Ale nie odebrało to reszty jego zmysłów – nie przywiesił się, był całkowicie świadomy swojego otoczenia i pomimo wpatrywania się w swoją siostrę, obserwował jej reakcję i emocje, które ukazuje. Tak, jakby się ich uczył. Emocji.
Fuknął nosem, przeleciał ślepiami łąkę i jej przeklęty dla pisklęcych łap teren. Wydawało mu się, że Łzie również nie podoba się pobyt tutaj, choć mimika i gesty wskazują na coś innego. Szakal już widział to samo zachowanie, gdy występowało po wyjściu z groty choćby na drugi koniec obozu. Zakiełkowała mu pewna myśl... może siostra czuje się najlepiej jedynie w grocie? Tam, gdzie została ochrzczona we własnej krwi?
Wrócił wzrokiem na nią, pozwolił sobie na chwilkę ciszy. A może lubiła ból?
Fuknął drugi raz.
– Niefajnie tu. Cesz do groty? – zapytał, pierwszy raz konstruując wypowiedź składającą się z więcej niż jednego zdania.
Brzmiało to troskliwie. Choć zapytał jedynie z ciekawości, po cichu oczekując, by Łza podzieliła jego niechęć do Łąki.
I wtedy tuż obok niego rozległ się gruchot ogromnego, ciemnoszarego cielska. Wraz ze swoją pisklęcą tchórzliwością, Szakal nawet nie zdążył rozpoznać co tak naprawdę właśnie obok niego wylądowało – zamiast tego w szaleńczej panice rzucił się do ucieczki, jeżąc kolce na swoim grzbiecie i chowając pod zad swój kikut – pozbawiony mechanicznie końcówki ogon. Szakal uciekł w te pędy ze dwa ogony dalej i dopiero wtedy zdobył się na odwagę, by spojrzeć za siebie i zidentyfikować zagrożenie. I zdać sobie sprawę, że kompletnie nie rozwinął u siebie odruchu bronienia swojej mniejszej siostry, nie miał nawet odruchu zabrania jej ze sobą. Pamiętał tylko o sobie.
Lecz... to, co ujrzał za sobą, nawet podobne do smoka nie było w jego ślepiach. Nie było podobne do smoków, które zdążył przez swoje krótkie życie poznać. A jednak miało to skrzydła. I ewidentnie ogromny tupet, by chcieć straszyć pisklęta i demonstrować przed nimi swoją siłę. ... Oh, na bogów, cóż za hipokryzja.
Bladogranatowe pisklę nagle rozwarło paszczę i zaczęło krzyczeć, wręcz drzeć się wniebogłosy, nadwyrężając swoje struny głosowe i wyciskając z nich całą moc. Cienki ryk, przeplatany razem z piskiem miał służyć jako ostrzeżenie, miał odstraszyć wroga, bowiem intuicyjnie młody wiedział, że absolutnie nie miałby szans w fizycznym starciu z ciemnoszarnym. I właśnie w tym momencie – obrzydliwie egoistycznie – cieszył się, że agresywne (jak mu się zdawało) bydlę upatrzyło sobie Łzę a nie jego. Miał szansę ocalić swoje życie.
A jednak piszczał dalej. Dopóki potwór nie usiadł i zaczął czyścić swoje pazury. Wtedy głos pisklęcia zniżył się i przypominał nieco bardziej ochrypły warkot, zaś na ugiętych łapach i z łbem niemal przy samej ziemi, zaczął podchodzić powoli do wroga.
– Ić stąd! Ić! – wtem warkot zamienił się w histeryczny, pseudodrapieżny ryk i ciemnołuski wyrzucił swoje przednie łapy w górę, prezentując szereg ... przyciętych szponów niezdolnych do zranienia. O czym Szakal nie wiedział. Dlatego po zademonstrowaniu nieprzydatnych narzędzi morderstwa, pisklak odepchnął się z całych sił tylnymi kończynami od ziemi, kierując przednie łapy ku górze i, celując w pysk potwora, majtał pazurami w powietrzu. I go atakował. I drapał. I ryczał wściekle.
Fuknął nosem, przeleciał ślepiami łąkę i jej przeklęty dla pisklęcych łap teren. Wydawało mu się, że Łzie również nie podoba się pobyt tutaj, choć mimika i gesty wskazują na coś innego. Szakal już widział to samo zachowanie, gdy występowało po wyjściu z groty choćby na drugi koniec obozu. Zakiełkowała mu pewna myśl... może siostra czuje się najlepiej jedynie w grocie? Tam, gdzie została ochrzczona we własnej krwi?
Wrócił wzrokiem na nią, pozwolił sobie na chwilkę ciszy. A może lubiła ból?
Fuknął drugi raz.
– Niefajnie tu. Cesz do groty? – zapytał, pierwszy raz konstruując wypowiedź składającą się z więcej niż jednego zdania.
Brzmiało to troskliwie. Choć zapytał jedynie z ciekawości, po cichu oczekując, by Łza podzieliła jego niechęć do Łąki.
I wtedy tuż obok niego rozległ się gruchot ogromnego, ciemnoszarego cielska. Wraz ze swoją pisklęcą tchórzliwością, Szakal nawet nie zdążył rozpoznać co tak naprawdę właśnie obok niego wylądowało – zamiast tego w szaleńczej panice rzucił się do ucieczki, jeżąc kolce na swoim grzbiecie i chowając pod zad swój kikut – pozbawiony mechanicznie końcówki ogon. Szakal uciekł w te pędy ze dwa ogony dalej i dopiero wtedy zdobył się na odwagę, by spojrzeć za siebie i zidentyfikować zagrożenie. I zdać sobie sprawę, że kompletnie nie rozwinął u siebie odruchu bronienia swojej mniejszej siostry, nie miał nawet odruchu zabrania jej ze sobą. Pamiętał tylko o sobie.
Lecz... to, co ujrzał za sobą, nawet podobne do smoka nie było w jego ślepiach. Nie było podobne do smoków, które zdążył przez swoje krótkie życie poznać. A jednak miało to skrzydła. I ewidentnie ogromny tupet, by chcieć straszyć pisklęta i demonstrować przed nimi swoją siłę. ... Oh, na bogów, cóż za hipokryzja.
Bladogranatowe pisklę nagle rozwarło paszczę i zaczęło krzyczeć, wręcz drzeć się wniebogłosy, nadwyrężając swoje struny głosowe i wyciskając z nich całą moc. Cienki ryk, przeplatany razem z piskiem miał służyć jako ostrzeżenie, miał odstraszyć wroga, bowiem intuicyjnie młody wiedział, że absolutnie nie miałby szans w fizycznym starciu z ciemnoszarnym. I właśnie w tym momencie – obrzydliwie egoistycznie – cieszył się, że agresywne (jak mu się zdawało) bydlę upatrzyło sobie Łzę a nie jego. Miał szansę ocalić swoje życie.
A jednak piszczał dalej. Dopóki potwór nie usiadł i zaczął czyścić swoje pazury. Wtedy głos pisklęcia zniżył się i przypominał nieco bardziej ochrypły warkot, zaś na ugiętych łapach i z łbem niemal przy samej ziemi, zaczął podchodzić powoli do wroga.
– Ić stąd! Ić! – wtem warkot zamienił się w histeryczny, pseudodrapieżny ryk i ciemnołuski wyrzucił swoje przednie łapy w górę, prezentując szereg ... przyciętych szponów niezdolnych do zranienia. O czym Szakal nie wiedział. Dlatego po zademonstrowaniu nieprzydatnych narzędzi morderstwa, pisklak odepchnął się z całych sił tylnymi kończynami od ziemi, kierując przednie łapy ku górze i, celując w pysk potwora, majtał pazurami w powietrzu. I go atakował. I drapał. I ryczał wściekle.
- 27 maja 2019, 19:24
- Forum: Szklisty Zagajnik
- Temat: Łąka głazów
- Odpowiedzi: 583
- Odsłony: 89164
Dobrze było mieć tę dużą siostrę, poza swoją srebrnooką, która wyszła z nim z jednego jaja. Może i Szakal nie odczuwał wobec niej niczego, co można by nazwać sympatią, ale przynajmniej już któryś raz targała jego i rodzeństwo na swoim grzbiecie. Traktował ją jako transportowego lotnika. Materialistycznie.
Tereny, nad którymi przelatywali, by dostać się do Szklistego Zagajnika, nie różniły się wiele od tych, które widział w Wodzie. Nie kojarzył zupełnie, gdzie które stado ma swoje połacie ziemi, ale zróżnicowanie biomów nie rzuciło się młodemu w oczy. Wszystko było takie samo.
Skąd więc wiadomo, gdzie sięgają granice stad? Może... ich w ogóle nie ma?
Karmił leniwie swój umysł tymi myślami, dopóki ich transporter nie wylądował w umówionym miejscu. Duża siostra obiecała im pokazać "te tereny, gdzie można spotkać inne smoki" a jednocześnie pozwoliła im się bawić jedynie we dwójkę – Szakal ze Łzą.
Łąka głazów nie należała do najwygodniejszych, jeżeli młodzik jeszcze nie jest oswojony z takimi wyboistymi terenami i z własnymi łapami. Łapy ześlizgiwały się z kamieni, a przycięte przez ojca pazury kompletnie utraciły możliwość hamowania – a to skutkowało wiecznym potykaniem się bladogranatowego. Co na dłuższą metę było dla niego uciążliwe. Dla jego srebrnookiej siostry, zresztą, pewnie też. Przeszedł tak zatem parę kroków, dopóki nie zeskoczył na trawę i klapnął na zad na znak protestu, że to miejsce mu się nie podoba. I siedział tak naburmuszony i obserwując poczynania Łezki. A starsza siostra ... nawet nie zauważył, że wkrótce się oddaliła.
Tereny, nad którymi przelatywali, by dostać się do Szklistego Zagajnika, nie różniły się wiele od tych, które widział w Wodzie. Nie kojarzył zupełnie, gdzie które stado ma swoje połacie ziemi, ale zróżnicowanie biomów nie rzuciło się młodemu w oczy. Wszystko było takie samo.
Skąd więc wiadomo, gdzie sięgają granice stad? Może... ich w ogóle nie ma?
Karmił leniwie swój umysł tymi myślami, dopóki ich transporter nie wylądował w umówionym miejscu. Duża siostra obiecała im pokazać "te tereny, gdzie można spotkać inne smoki" a jednocześnie pozwoliła im się bawić jedynie we dwójkę – Szakal ze Łzą.
Łąka głazów nie należała do najwygodniejszych, jeżeli młodzik jeszcze nie jest oswojony z takimi wyboistymi terenami i z własnymi łapami. Łapy ześlizgiwały się z kamieni, a przycięte przez ojca pazury kompletnie utraciły możliwość hamowania – a to skutkowało wiecznym potykaniem się bladogranatowego. Co na dłuższą metę było dla niego uciążliwe. Dla jego srebrnookiej siostry, zresztą, pewnie też. Przeszedł tak zatem parę kroków, dopóki nie zeskoczył na trawę i klapnął na zad na znak protestu, że to miejsce mu się nie podoba. I siedział tak naburmuszony i obserwując poczynania Łezki. A starsza siostra ... nawet nie zauważył, że wkrótce się oddaliła.












