___Zimny oddech wyrwał gardziel opowiadaczom, urywając wątek; lecz kto by chciał słuchać opowieści z oczywistym zakończeniem? Zakończeniem pełnym pokory, puenty, ludzkiej mądrości, jakże odległej od drapieżnego mózgu, trącącego zglinizną. Tak trącącego, że tryskająca krew z tętnic nie zamaskowała odoru, bowiem nie ma nic straszniejszego niż niewiedza. I może opowieść wcale nie była tak oczywista, jak się wydaje — i może dlatego knypki szukają stwora po nocy za murami cesarstwa.
___Jabłko Adama drgało, wzmacniając odgłos nut, a choćby się ptaki poukrywały, to tej pieśni nie ujdą. Nić ballady kosiła jednako mieszczan, rycerzy, żerców i chłopstwo, lecz nie... demony, jakie trzęsą tym światem. Bo te są nieskalane, pomimo pleców zgiętych pod batem, te żyją w nich i w nas, i w każdym, który tej solowej serenady słuchał.
___Pochyliła się. Cielesne ożywienie kwarantanny życia dotknęło jej, poczuła na kufie muśnięcie Śmierci pachnącej krwią i dymem i wiedziała, że nie jest dane jej zapomnieć owego zapachu i tego szorstkiego dotyku, wiedziała, że nie będzie mogła porównać ich z innym dotykiem, czy innym zapachem. W nieujarzmionym drygu przybliżyła swe chrapy do jej nosa, wsiąkając całą sobą ducha Aenkryntith. Zrozumiała, że nigdy nie będzie pragnąć innych łusek niż te jej, poharatane i lśniące, metaliczne od doznań. Wiedziała nagle, iż w tym momencie istnieć będzie tylko ona, jej czaszka, jej skrzydła. Wyłoniła drugą łapę z mętnej wody, muskając pazurami gardziel anorektyczki. Podbiła się, odsłoniony nagi tors, opierając cały pysk na jej kufie. Patrzyła z bliska w poczerniałe oczy, najstraszniejsze oczy całego świata, które topiły się pod złotym blaskiem, jednocześnie łącząc się z nią.
___Jasnozielona dłoń życia smyrnęła mostek śmierci, jakoby chcąc wzbudzić iskrę pożądania. Paliczki sunęły po napierśniku, delektując się znikomą miękkością i wygodą.
___Podniosła dumnie korpus, stykając go ze szkieletem. Mruknęła, przymrużając ślepia i pocierając lepkie łuski o trójkątny łeb. Ciepła klatka piersiowa zaczęła syczeć po styczności z zimnem, lecz złotooka nie odpuściła, zanurzając się w odrębności.
___Pieśń ucichła.
___Na tyle, by tylko wiedźma ją słyszała, na tyle, by przemienić się w nigdy nieofiarowaną kołysankę.
___Nagle łapska objęły cherlawą szyję i kark Czarodziejki, ciągnąc ku sobie. Ku ciepłu. Ku życiu. Ku niepewnym ruchom tafli, jakże delikatnym.
___A bez niej czuła się niepełna, acz wieczna.
Znaleziono 5 wyników
- 23 wrz 2018, 18:47
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Jezioro
- Odpowiedzi: 938
- Odsłony: 148398
- 23 wrz 2018, 17:30
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Czarny Staw
- Odpowiedzi: 1061
- Odsłony: 120414
___Cisza.
___Ciemność.
___I trudno jej było uwierzyć, że ostatnim dźwiękiem jaki usłyszy przed śmiercią będzie swój charczący oddech, zgniatany przez daleki trel. Na jej plecach mieścił się ciężar świata, spływający po niej jak po kaczce. Wszystko co trzymało, schodziło. Wtuliła owalny łeb w poszarpane źdźbła trawy, wydając narwane, acz dziwnie spokojne wydechy. Bo czuła wolność. A żeby ją poczuć musiała płynąć wraz z nurtem chciwego życia.
___Leżała naga, dygocząca, wypluta, zmieszana.
___Resztki emocji wylęgły się spod złamanego kręgosłupa moralnego.
___Żuchwa jej opadła ponownie, pławiąc się w błocie. W ustach czuła gorzki posmak soków trawiennych. Mroczki ustępywały leniwie, chowając się pod powiekami. Nawet o niczym już nie myślała, skazując się na Matkę. Grdyka, jakby pod naciskiem tępego jak siedem nieszczęść noża, zatrzymała się w pół ruchu. Skupiła się na pocałunkach, uściskach, pieszczotach, cieple, a potem wszystkim co posiadała nadnaturalna istota.
___Z każdym lekkim krokiem, zwinnym i wytwornym, bębny drżały od nieustannych uderzeń. Była też cichutka kalimba, jaka sprawnie przedostawała się przez gburowate bąknięcia, lecz później dołączył się balafon, gigant nad giganty, jaki pozamiatał niezgrane duo z powierzchni ziemi. I tak bzyczenie przerosło cykanie w buszujących trawach.
___Puste oko spojrzało na zielone lico.
___Nagle zasłonięte przez mięsiwo.
___Straciła widoczność.
___Żołądek buczał, chuczał, rwał się z radości, zabijając inne potrzeby. Lecz pomimo libacji pod brudnym ryngrafem, mruknęła namiętnie w odpowiedzi. A pomruk ten niezapomniany był, chropowaty, spalony, tęskny.
___Łapy ze zgrzytem kości objęły oskórowane arcydzieło, wyrywając się z objęć Matki. Pazury oderwały kawał, który łukowym ruchem wylądował w nieruchomej twarzy potworzycy. W ogóle jej się nie śpieszyło. Nawet wydawało się, że cały świat przestał istnieć tylko dla niej. Smak (nijak różniący się od cielęciny) rozpływał się na wysuszonym języku, a dusza wyrwała się z kajdan emocji pozostawiając figurę. Kły przerywały ścięgna oraz błony, niechętnie ćwiartując w ryju, aż wreszcie pozostały tylko resztki. I nawet jeżeli Obiekt A-24 nie miała w zwyczaju zostawiać resztek to tutaj musiała.
___W, jakkolwiek prymitywnym, wyrazie wdzięczności.
___Oparła się na umięśnionych przednich łapach i rozchyliła leniwie wąskie skrzydła. Pasy na całym ciele uwydatniły modry kolor, nareszcie odziewając męczenniczkę.
___Smoczyca rozejrzała się, lecz w jej złotych ślepiach nie było niczego. Nieważne ile by szukała, Alissmeny nie ma tu od dawna.
___Cofnęła, chowając tułów w smole.
___Ciemność.
___I trudno jej było uwierzyć, że ostatnim dźwiękiem jaki usłyszy przed śmiercią będzie swój charczący oddech, zgniatany przez daleki trel. Na jej plecach mieścił się ciężar świata, spływający po niej jak po kaczce. Wszystko co trzymało, schodziło. Wtuliła owalny łeb w poszarpane źdźbła trawy, wydając narwane, acz dziwnie spokojne wydechy. Bo czuła wolność. A żeby ją poczuć musiała płynąć wraz z nurtem chciwego życia.
___Leżała naga, dygocząca, wypluta, zmieszana.
___Resztki emocji wylęgły się spod złamanego kręgosłupa moralnego.
___Żuchwa jej opadła ponownie, pławiąc się w błocie. W ustach czuła gorzki posmak soków trawiennych. Mroczki ustępywały leniwie, chowając się pod powiekami. Nawet o niczym już nie myślała, skazując się na Matkę. Grdyka, jakby pod naciskiem tępego jak siedem nieszczęść noża, zatrzymała się w pół ruchu. Skupiła się na pocałunkach, uściskach, pieszczotach, cieple, a potem wszystkim co posiadała nadnaturalna istota.
___Z każdym lekkim krokiem, zwinnym i wytwornym, bębny drżały od nieustannych uderzeń. Była też cichutka kalimba, jaka sprawnie przedostawała się przez gburowate bąknięcia, lecz później dołączył się balafon, gigant nad giganty, jaki pozamiatał niezgrane duo z powierzchni ziemi. I tak bzyczenie przerosło cykanie w buszujących trawach.
___Puste oko spojrzało na zielone lico.
___Nagle zasłonięte przez mięsiwo.
___Straciła widoczność.
___Żołądek buczał, chuczał, rwał się z radości, zabijając inne potrzeby. Lecz pomimo libacji pod brudnym ryngrafem, mruknęła namiętnie w odpowiedzi. A pomruk ten niezapomniany był, chropowaty, spalony, tęskny.
___Łapy ze zgrzytem kości objęły oskórowane arcydzieło, wyrywając się z objęć Matki. Pazury oderwały kawał, który łukowym ruchem wylądował w nieruchomej twarzy potworzycy. W ogóle jej się nie śpieszyło. Nawet wydawało się, że cały świat przestał istnieć tylko dla niej. Smak (nijak różniący się od cielęciny) rozpływał się na wysuszonym języku, a dusza wyrwała się z kajdan emocji pozostawiając figurę. Kły przerywały ścięgna oraz błony, niechętnie ćwiartując w ryju, aż wreszcie pozostały tylko resztki. I nawet jeżeli Obiekt A-24 nie miała w zwyczaju zostawiać resztek to tutaj musiała.
___W, jakkolwiek prymitywnym, wyrazie wdzięczności.
___Oparła się na umięśnionych przednich łapach i rozchyliła leniwie wąskie skrzydła. Pasy na całym ciele uwydatniły modry kolor, nareszcie odziewając męczenniczkę.
___Smoczyca rozejrzała się, lecz w jej złotych ślepiach nie było niczego. Nieważne ile by szukała, Alissmeny nie ma tu od dawna.
___Cofnęła, chowając tułów w smole.
- 22 wrz 2018, 16:24
- Forum: Czarne Wzgórza
- Temat: Czarny Staw
- Odpowiedzi: 1061
- Odsłony: 120414
___Zostało jeszcze jedno, to sprawa wielce wstydliwa. Kiedy Lonusso pod postacią męczennika złapała się lądu, a smoła mknęła tuż za nią, przyznała się do błędu. Pazury wyrwały kępkę włosów ziemi w czystym erotyku, zaś piekące ślepia skierowały się ku koronom.
___Leżała martwa, przebita strzałką moralności. Przekręciwszy gałki oczne, zamykając je, łapiąc jak rybka powietrze ustami, usłyszała zawodzenie, wysokie, przejmujące, straszne i poznała ów głos. To krzyczała jej matka, w jej rodowitym języku, szarpiąc odzienie. Rozgrzane do czerwoności niebiosa runęły, a ryk boski był słyszany przez wszystkie ryby w zalanych komnatach. Ruszyła zwiotczałe ramię ku górze, zasłaniając ostatnie, słabnące płomienie zza chmur, odczuwając swą słabość. Z gadzich kłów leciała plwocina, a delikatne stęknięcia dwulicowej rozkoszy przeszywały gąszcze. Podczołgała się trochę, by musnąć językiem jej filigranową dłoń. Ta, w odpowiedzi, odskoczyła, niknąc w cieniu drzew. Nie ze strachu... bo Smoczyca z Głębin, nieważne ile torturowana i głodzona, martwiła się. I w kajdanach zmartwienia, jakoby ciągnących ją przez urwisko pomiędzy życiem a śmiercią, leżała. Przytulona tułowiem do kruchego lądu, wsiąknięta od pasa do swojej demonicznej domeny.
___To wyobraźnia. Ona nie istnieje, pomimo bycia jak na dłoni. Odtworzenie odgłosów karczemnej bijatyki. Walnięcia głową o kamień.
___Spięła mięśnie, ukazując iluzoryczną, atletyczną postawę. Stopa przed siebie na kamienną poduszkę, ruch bioder, mięcho ściskające się pod szarawym pancerzem. Ogon wyłonił się z czarnej cieczy, wzburzając falę na powierzchni wody.
___Wreszcie widziała oponenta. Młódka weszła bardzo ostrożnie, cicho, stąpając bezszelestnie, płynąc przez przybrzeże jak widmo, zjawa, a jedyny dźwięk towarzyszący jej ruchom to szum liści. A jednak ten niemrawy dźwięk zbudził potwora, może tylko wyrwał z półsnu, jakże monotonnego. Czarne włosy, jasna karnacja, długie uszy, drgające, wielkie usta. Ciężki oddech, znacznie spokojniejszy, zmierzwił kark gruntu.
___Lśnić w cieniu żywota — złoto-niebieska mozaika rozprzestrzeniła się na poharatanym gruncie.
___Mroczki zaatakowały gałki oczne.
___Nagle Obiekt A-24 poczuła, że jest sama, że miejsce, które zajmowała Alissmena jest więcej, niż puste — stało się czarną dziurą, która wszystko pochłania, lecz sama nie wysyła żadnego promieniowała. Jednocześnie wiedziała, że nie mogła jej opuścić; na pewno by to usłyszała po oburzeniu drzewców.
___Triumfuje.
___Spośród ciemności chciała wykrztusić resztki ze swojej gardzieli. Rozcapierzone dłonie dygotały jakoby z zimna, w impulsach zacieśniając się na niewidzialnych kościach. Podniosła raptem górną wargę, ślina wytrysnęła spod jęzora i w konwulsyjnym ruchu, obrazie wyrywającego się z łańcuchów więźnia, ryknęła niepohamowanie. A głos rozpościerał mięsiwo, zrywał struny głosowe, palił wnętrzności, rozprzestrzeniał się z impetem po całej okolicy.
___Leżała martwa, przebita strzałką moralności. Przekręciwszy gałki oczne, zamykając je, łapiąc jak rybka powietrze ustami, usłyszała zawodzenie, wysokie, przejmujące, straszne i poznała ów głos. To krzyczała jej matka, w jej rodowitym języku, szarpiąc odzienie. Rozgrzane do czerwoności niebiosa runęły, a ryk boski był słyszany przez wszystkie ryby w zalanych komnatach. Ruszyła zwiotczałe ramię ku górze, zasłaniając ostatnie, słabnące płomienie zza chmur, odczuwając swą słabość. Z gadzich kłów leciała plwocina, a delikatne stęknięcia dwulicowej rozkoszy przeszywały gąszcze. Podczołgała się trochę, by musnąć językiem jej filigranową dłoń. Ta, w odpowiedzi, odskoczyła, niknąc w cieniu drzew. Nie ze strachu... bo Smoczyca z Głębin, nieważne ile torturowana i głodzona, martwiła się. I w kajdanach zmartwienia, jakoby ciągnących ją przez urwisko pomiędzy życiem a śmiercią, leżała. Przytulona tułowiem do kruchego lądu, wsiąknięta od pasa do swojej demonicznej domeny.
___To wyobraźnia. Ona nie istnieje, pomimo bycia jak na dłoni. Odtworzenie odgłosów karczemnej bijatyki. Walnięcia głową o kamień.
___Spięła mięśnie, ukazując iluzoryczną, atletyczną postawę. Stopa przed siebie na kamienną poduszkę, ruch bioder, mięcho ściskające się pod szarawym pancerzem. Ogon wyłonił się z czarnej cieczy, wzburzając falę na powierzchni wody.
___Wreszcie widziała oponenta. Młódka weszła bardzo ostrożnie, cicho, stąpając bezszelestnie, płynąc przez przybrzeże jak widmo, zjawa, a jedyny dźwięk towarzyszący jej ruchom to szum liści. A jednak ten niemrawy dźwięk zbudził potwora, może tylko wyrwał z półsnu, jakże monotonnego. Czarne włosy, jasna karnacja, długie uszy, drgające, wielkie usta. Ciężki oddech, znacznie spokojniejszy, zmierzwił kark gruntu.
___Lśnić w cieniu żywota — złoto-niebieska mozaika rozprzestrzeniła się na poharatanym gruncie.
___Mroczki zaatakowały gałki oczne.
___Nagle Obiekt A-24 poczuła, że jest sama, że miejsce, które zajmowała Alissmena jest więcej, niż puste — stało się czarną dziurą, która wszystko pochłania, lecz sama nie wysyła żadnego promieniowała. Jednocześnie wiedziała, że nie mogła jej opuścić; na pewno by to usłyszała po oburzeniu drzewców.
___Triumfuje.
___Spośród ciemności chciała wykrztusić resztki ze swojej gardzieli. Rozcapierzone dłonie dygotały jakoby z zimna, w impulsach zacieśniając się na niewidzialnych kościach. Podniosła raptem górną wargę, ślina wytrysnęła spod jęzora i w konwulsyjnym ruchu, obrazie wyrywającego się z łańcuchów więźnia, ryknęła niepohamowanie. A głos rozpościerał mięsiwo, zrywał struny głosowe, palił wnętrzności, rozprzestrzeniał się z impetem po całej okolicy.
- 24 sie 2018, 1:59
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Sitowie
- Odpowiedzi: 525
- Odsłony: 85505
___Gwarny, stłumiony ryk rozciął półmrok, a potem rozległ się spontaniczny, przypominający grzmot trzepot skrzydeł. Z ciemności wyprysnęła owalna sylwetka — jedno oko błyszczało złotym poblaskiem, drugie było przykrytą, mroczną jamą.
___Spikowała na niego niczym igła w ubrania. Wielka, gładka kufa smoka otwierała się i zamykała, ukazując czerwone podniebienie, miękkie niczym satynowa poduszka w trumnie.
___To… zaatakowało. Kły smoczycy zahaczyły o jego tarczkę karkową i żółw poczuł, jak ból wlewa się pod skorupę niczym kwas. Krew zalała mu cały pysk. Rozwarł usta, kiedy trzepoczące skrzydła owiały jego kształt. Oko Lonusso obracające się w oczodole spoglądało złowieszczo i nie było go widać tylko przez moment, gdy przysłoniła je opadająca, cienka, błoniasta powieka. Szpony szukały mięsiwa, jakie ukryło się pod poszarpaną tarczą. Nie na długo. Skorupa rozerwana na strzępy odsłoniła ciało, pozwalając na wyżłobienie kopii obrazów Wassilego Kandinskiego. Jeszcze przez chwilę przywierał swe truchło do piachu, dygocząc.
___Lecz uczta już się rozpoczyna.
___Wzięła do prawej, zasmolonej dłoni otoczaka, emanującego bielą. Klarowny kolor prześwitywał przez błony pławne, lecz to nie miało znaczenia. Schowany sierp, ubrudzone łuski, ramię w górze, trzęsące się z ekstazy. Siedząc przy trupie, po całej akcji, delektowała się w ciszy, jaką została otoczona. Ciszy tak głośnej, że wbijała się w mózg bez problemu. Nawet charczący oddech, przypominający bezbronne dziecię uciekające przez chaszcze, nie był słyszalny. Nie dla niej.
___Raptem zamachnęła się z burknięciem pełnym wysiłku, a ciało wygięło się na wskos.
___GRZCH.
___Dreszcz. Uśmiech. Krew trysnęła na jej twarz tak samo jak kawałki skorupy, wprawnym ruchem puściwszy ramię ze spięcia.
___KRZCHHHRRR.
___Woda przeleciała przez skrzela, wypełniła ciało tlenem. Spokój.
___KRCGHHH.
___Złapała kamień w obie dłonie, przyglądając się poszarpanym krańcom. Podniosła gnuśnie łapę, a ślepiem podążyła za jego łukowatym ruchem, lecz… coś ją zatrzymało. Nagle, niczym związana, wyrywała łeb do przodu. Niebieska smuga naruszyła wiecznie żywe sklepienie nieba. Wytrzeszczyła oczyska, a pasy zaiskrzyły ciepłym kolorem, przebijając się spod amarantowej powłoki. Położyła narzędzie obok siebie, analizując kształt brnący przez rzekę.
___Podbijając połamane, wyniszczone truchło, położyła resztki żółwia na szczątkach grzbietu. Zgrabnym ruchem pazurów rozwarła jego brzuch ze szczękiem, leniwie odwracając wzrok ku płynącej anomalii. I tak wpatrując się w podbrzusze młodego samca, pochyliła się nad otworzoną bramą żółwia; język samoistnie owinął się wokół poszarpanego żołądka, a wtem capnęła organ, wyrywając wraz z jelitami. Prostując kręgosłup, wsiąknęła jelito na miarę włoskiego makaronu… lecz ślepia nie potrafiły się odlepić od płynącego.
___Wykręciła ze zgrzytem kości cielsko do tyłu, chyżo odbijając się tylnymi łapskami od kamiennego gruntu. Zawinięty ogon smagnął trupa na bok, a rozwarte, wątłe skrzydła tuliły cudowną rzekę. Młodzieniec zachwiał się pod wirem, kilka raptownych ruchów, lecz powrócił do normalności. Raptem zrobiła beczkę, rzuciła ramionami jak biczami, tylko po to by nie zgubić go z tropu.
___Gigantyczne, okrągłe oczy lustrowały brzuch oraz zamazany łeb znad wody. Światło, mimo że nikłe, podkreślało ruchliwą klatkę piersiową młodzieniaszka, lecz wydawała się ona pokaleczona szkłem. Każdy kosmyk słońca zmieniał swój kierunek w styczności z kobaltowymi łuskami. Pazurami smyrała dotknięte światłem otoczaki, pozwalając sobie na wolny chód, choć narwany. Każdy mięsień drgał, skrzela od czasu do czasu ocierały się o siebie, a dźwięk klekotania był gwałtownie urywany.
___Burzyciel iluzorycznego spokoju kierował się ku centrum Lodowatego Serca swoimi niezdarnymi ruchami ciągnąc zatem i ją, na niewidzialnej i nierozerwalnej nici kuriozum.
___Zatrzymał się.
___Osiadł ze swoimi skarbami.
___Także osiadła i ona, słuchając jego poczynań. Każde drgnienie sitowia było uporządkowane jej zachciankom, wszelakie drgnienie pod łapą młodziaka odbijało się echem w zalanym piekle. I każde echo, nieważne jak słabe, miało swoją wartość. A w słowach niesionych przez wiatr brzęczała zaduma, intryga oraz niepewność.
___Wtem wsadził ordynarnie łapska do cieczy jakby należała do niego, następnie wychylając swą dopiero wyklutą kufę. Kolory rozszarpały horyzont, lecz jej ślepia widziały jedno — bezbronność. Wszedł on do wody, kierując się mozolnie ku opadłej, trupiej gałęzi. Wytrzeszczyła gałki oczne, kreski zwęziły się do możliwego apogeum, kufa sama opadła, podnosząc kąciki ust. To był, będzie i jest ten moment. Moment rozpoczęcia. To sekunda, w której Pan powiedział: “Niechaj stanie się światłość!”.
___Dotknął.
___Spadło.
___Spadł.
___HAŁAS.
___Znienacka z bezczynności wpadła w dziką czynność, ze świstem wywijając cielskiem na boki. Kolosalne nozdrza kłapały łapczywie, pobierając jak najwięcej powietrza. Miała go. Rozcapierzyła palce, ramiona wyrzuciła przed siebie, napinając wszystkie błony. Przerzuciła ciężar ciała na lewą stronę, kierując brzuch ku niebiosom, wyciągnęła skalaną szyję; widziała go.
___Z przeraźliwym, tęsknym rykiem rozwarła paszczę.
___Ciemność.
___Kurtyna zapadła, lecz mało kto pyta, co się dzieje za nią.
___— Nu uo log’lleiz viir libinez tiro oto, Lonusso. — przemówiła w jej głowie, zaś matczyny, alabastrowy szept ukazał podziemie. Kawałki kory kolebotały się wokoło, szczupaki pouciekały w popłochu, bocianie pióro unosiło się na zgniecionej tafli, gigantyczne, spróchniałe ramię enta pragnęło dotknięcia z nimi, wszak w jej łapach (w pozie embrionalnej) leżał poharatany pisklak.
___Nie mogła się kłócić z jej słowem. Będąc tuż pod gałęzią, spowita cieniem wystraszonych liści, zadecydowała. Rozświetliła złotym blaskiem pole bitwy z naturą. Skrzydła rozłożone z szelestem odepchnęły gwałtownym ruchem Obiekt.
___HHHRRRRR.
___Ze wrzawą, wbitą w jej żyły nienawiścią i dłońmi bezużytecznie sklejonymi do luźnego cielska pisklaka, użyła Kobalta jako wiosła, szarpiąc nim po łukowatej linii. Bąble powietrza przytuliły kufę samicy, lecz nie miała czasu — skierowała wygłoniale łeb ku górze. Plasnęła ogonem; urągliwie wyrwała kość z przedramienia jesionu, przepływając przez palce drzewa, pozostawiając po sobie nic, tylko zniszczenie.
___Kilkoma machnięciami wyleciała obolało nad ziemię, po to by ociężale wylądować na jednej ze silniejszych gałęzi.
___I tak, kołysząc się ponad wzburzoną taflą dostrzegła kikut uczyniony na ciele dumnego Parysa drzew przez drżącego głupca, którego ściskała w ramionach. Wtem zawrzała raz jeszcze, wściekła na błogosławieństwo Matki. Na jej dar miłosierdzia, jakiego nigdy nie dostała.
___Gniew wpił się w jej pierś a palce poczyniły podobnie, drżeniem mięśni walcząc w swych sprzecznych zamiarach. Wyciągnęła ponownie ramiona, patrząc na samczyka w kocu ze światła. Przekręciła go dwa razy w łapkach, przyglądając się odcieniowi każdej łuski. Peleryna z łosia trzepotała na wieczornym wietrze, a sam podmuch łaskotał nieprzyzwyczajony kark wodnej cesarzowej. Przysunęła na chwilę Kobalta, by obdarować go tym, czym Matka Ziemia. Smagnęła jego kufę swym lepkim jęzorem, jakby przeprowadzając koronację.
___Objęła karczycho w jednej łapie, a drugą przysunęła do podbrzusza. Jeździła tak leniwie wskazującym palcem, robiąc kółka i znaczki, kłując gdzieniegdzie. Ile żołądków może posiadać to coś, to coś obdarowane litością, to coś… szczęśliwego? Wbiła mocniej szary, zakrzywiony szpon, przez sekundę niemal zapominając, iż to jest istota rozumna. Wisiał bezsilnie, luźno, popychany przez siłę Matki.
___Podniosła go jeszcze wyżej, przyglądając się złotymi monetami.
___Widziała twarze, twarze tych wszystkich, którzy ją zdradzili. Którzy pozostawili ją na hańbę w ludzkich brzemiach. Ich sylwetki, ruchy — pamiętała ten dzień.
___On… on wyglądał znajomo.
___Puściła go z objęć.
___KRZCHHH.
___Ciało pełne szafirów i granatów wbrew oczekiwaniom bezładnie poddało się swemu ciężarowi, by w mokrym mlaśnięciu spotkać się z Matką. Zamiast spodziewanego uniesienia się w przestworza, zawiśnięcia przed jej wzrokiem, swobodnej lewitacji i defiacji ciężaru spotkał ją zawód, gdyż jedynym odruchem było skulenie się w mule, na łosiowych szczątkach. Na podobieństwo przekłutego robaka.
___Na podobieństwo jej zdrajców.
___Spikowała na niego niczym igła w ubrania. Wielka, gładka kufa smoka otwierała się i zamykała, ukazując czerwone podniebienie, miękkie niczym satynowa poduszka w trumnie.
___To… zaatakowało. Kły smoczycy zahaczyły o jego tarczkę karkową i żółw poczuł, jak ból wlewa się pod skorupę niczym kwas. Krew zalała mu cały pysk. Rozwarł usta, kiedy trzepoczące skrzydła owiały jego kształt. Oko Lonusso obracające się w oczodole spoglądało złowieszczo i nie było go widać tylko przez moment, gdy przysłoniła je opadająca, cienka, błoniasta powieka. Szpony szukały mięsiwa, jakie ukryło się pod poszarpaną tarczą. Nie na długo. Skorupa rozerwana na strzępy odsłoniła ciało, pozwalając na wyżłobienie kopii obrazów Wassilego Kandinskiego. Jeszcze przez chwilę przywierał swe truchło do piachu, dygocząc.
___Lecz uczta już się rozpoczyna.
___Wzięła do prawej, zasmolonej dłoni otoczaka, emanującego bielą. Klarowny kolor prześwitywał przez błony pławne, lecz to nie miało znaczenia. Schowany sierp, ubrudzone łuski, ramię w górze, trzęsące się z ekstazy. Siedząc przy trupie, po całej akcji, delektowała się w ciszy, jaką została otoczona. Ciszy tak głośnej, że wbijała się w mózg bez problemu. Nawet charczący oddech, przypominający bezbronne dziecię uciekające przez chaszcze, nie był słyszalny. Nie dla niej.
___Raptem zamachnęła się z burknięciem pełnym wysiłku, a ciało wygięło się na wskos.
___GRZCH.
___Dreszcz. Uśmiech. Krew trysnęła na jej twarz tak samo jak kawałki skorupy, wprawnym ruchem puściwszy ramię ze spięcia.
___KRZCHHHRRR.
___Woda przeleciała przez skrzela, wypełniła ciało tlenem. Spokój.
___KRCGHHH.
___Złapała kamień w obie dłonie, przyglądając się poszarpanym krańcom. Podniosła gnuśnie łapę, a ślepiem podążyła za jego łukowatym ruchem, lecz… coś ją zatrzymało. Nagle, niczym związana, wyrywała łeb do przodu. Niebieska smuga naruszyła wiecznie żywe sklepienie nieba. Wytrzeszczyła oczyska, a pasy zaiskrzyły ciepłym kolorem, przebijając się spod amarantowej powłoki. Położyła narzędzie obok siebie, analizując kształt brnący przez rzekę.
___Podbijając połamane, wyniszczone truchło, położyła resztki żółwia na szczątkach grzbietu. Zgrabnym ruchem pazurów rozwarła jego brzuch ze szczękiem, leniwie odwracając wzrok ku płynącej anomalii. I tak wpatrując się w podbrzusze młodego samca, pochyliła się nad otworzoną bramą żółwia; język samoistnie owinął się wokół poszarpanego żołądka, a wtem capnęła organ, wyrywając wraz z jelitami. Prostując kręgosłup, wsiąknęła jelito na miarę włoskiego makaronu… lecz ślepia nie potrafiły się odlepić od płynącego.
___Wykręciła ze zgrzytem kości cielsko do tyłu, chyżo odbijając się tylnymi łapskami od kamiennego gruntu. Zawinięty ogon smagnął trupa na bok, a rozwarte, wątłe skrzydła tuliły cudowną rzekę. Młodzieniec zachwiał się pod wirem, kilka raptownych ruchów, lecz powrócił do normalności. Raptem zrobiła beczkę, rzuciła ramionami jak biczami, tylko po to by nie zgubić go z tropu.
___Gigantyczne, okrągłe oczy lustrowały brzuch oraz zamazany łeb znad wody. Światło, mimo że nikłe, podkreślało ruchliwą klatkę piersiową młodzieniaszka, lecz wydawała się ona pokaleczona szkłem. Każdy kosmyk słońca zmieniał swój kierunek w styczności z kobaltowymi łuskami. Pazurami smyrała dotknięte światłem otoczaki, pozwalając sobie na wolny chód, choć narwany. Każdy mięsień drgał, skrzela od czasu do czasu ocierały się o siebie, a dźwięk klekotania był gwałtownie urywany.
___Burzyciel iluzorycznego spokoju kierował się ku centrum Lodowatego Serca swoimi niezdarnymi ruchami ciągnąc zatem i ją, na niewidzialnej i nierozerwalnej nici kuriozum.
___Zatrzymał się.
___Osiadł ze swoimi skarbami.
___Także osiadła i ona, słuchając jego poczynań. Każde drgnienie sitowia było uporządkowane jej zachciankom, wszelakie drgnienie pod łapą młodziaka odbijało się echem w zalanym piekle. I każde echo, nieważne jak słabe, miało swoją wartość. A w słowach niesionych przez wiatr brzęczała zaduma, intryga oraz niepewność.
___Wtem wsadził ordynarnie łapska do cieczy jakby należała do niego, następnie wychylając swą dopiero wyklutą kufę. Kolory rozszarpały horyzont, lecz jej ślepia widziały jedno — bezbronność. Wszedł on do wody, kierując się mozolnie ku opadłej, trupiej gałęzi. Wytrzeszczyła gałki oczne, kreski zwęziły się do możliwego apogeum, kufa sama opadła, podnosząc kąciki ust. To był, będzie i jest ten moment. Moment rozpoczęcia. To sekunda, w której Pan powiedział: “Niechaj stanie się światłość!”.
___Dotknął.
___Spadło.
___Spadł.
___HAŁAS.
___Znienacka z bezczynności wpadła w dziką czynność, ze świstem wywijając cielskiem na boki. Kolosalne nozdrza kłapały łapczywie, pobierając jak najwięcej powietrza. Miała go. Rozcapierzyła palce, ramiona wyrzuciła przed siebie, napinając wszystkie błony. Przerzuciła ciężar ciała na lewą stronę, kierując brzuch ku niebiosom, wyciągnęła skalaną szyję; widziała go.
___Z przeraźliwym, tęsknym rykiem rozwarła paszczę.
___Ciemność.
___Kurtyna zapadła, lecz mało kto pyta, co się dzieje za nią.
___— Nu uo log’lleiz viir libinez tiro oto, Lonusso. — przemówiła w jej głowie, zaś matczyny, alabastrowy szept ukazał podziemie. Kawałki kory kolebotały się wokoło, szczupaki pouciekały w popłochu, bocianie pióro unosiło się na zgniecionej tafli, gigantyczne, spróchniałe ramię enta pragnęło dotknięcia z nimi, wszak w jej łapach (w pozie embrionalnej) leżał poharatany pisklak.
___Nie mogła się kłócić z jej słowem. Będąc tuż pod gałęzią, spowita cieniem wystraszonych liści, zadecydowała. Rozświetliła złotym blaskiem pole bitwy z naturą. Skrzydła rozłożone z szelestem odepchnęły gwałtownym ruchem Obiekt.
___HHHRRRRR.
___Ze wrzawą, wbitą w jej żyły nienawiścią i dłońmi bezużytecznie sklejonymi do luźnego cielska pisklaka, użyła Kobalta jako wiosła, szarpiąc nim po łukowatej linii. Bąble powietrza przytuliły kufę samicy, lecz nie miała czasu — skierowała wygłoniale łeb ku górze. Plasnęła ogonem; urągliwie wyrwała kość z przedramienia jesionu, przepływając przez palce drzewa, pozostawiając po sobie nic, tylko zniszczenie.
___Kilkoma machnięciami wyleciała obolało nad ziemię, po to by ociężale wylądować na jednej ze silniejszych gałęzi.
___I tak, kołysząc się ponad wzburzoną taflą dostrzegła kikut uczyniony na ciele dumnego Parysa drzew przez drżącego głupca, którego ściskała w ramionach. Wtem zawrzała raz jeszcze, wściekła na błogosławieństwo Matki. Na jej dar miłosierdzia, jakiego nigdy nie dostała.
___Gniew wpił się w jej pierś a palce poczyniły podobnie, drżeniem mięśni walcząc w swych sprzecznych zamiarach. Wyciągnęła ponownie ramiona, patrząc na samczyka w kocu ze światła. Przekręciła go dwa razy w łapkach, przyglądając się odcieniowi każdej łuski. Peleryna z łosia trzepotała na wieczornym wietrze, a sam podmuch łaskotał nieprzyzwyczajony kark wodnej cesarzowej. Przysunęła na chwilę Kobalta, by obdarować go tym, czym Matka Ziemia. Smagnęła jego kufę swym lepkim jęzorem, jakby przeprowadzając koronację.
___Objęła karczycho w jednej łapie, a drugą przysunęła do podbrzusza. Jeździła tak leniwie wskazującym palcem, robiąc kółka i znaczki, kłując gdzieniegdzie. Ile żołądków może posiadać to coś, to coś obdarowane litością, to coś… szczęśliwego? Wbiła mocniej szary, zakrzywiony szpon, przez sekundę niemal zapominając, iż to jest istota rozumna. Wisiał bezsilnie, luźno, popychany przez siłę Matki.
___Podniosła go jeszcze wyżej, przyglądając się złotymi monetami.
___Widziała twarze, twarze tych wszystkich, którzy ją zdradzili. Którzy pozostawili ją na hańbę w ludzkich brzemiach. Ich sylwetki, ruchy — pamiętała ten dzień.
___On… on wyglądał znajomo.
___Puściła go z objęć.
___KRZCHHH.
___Ciało pełne szafirów i granatów wbrew oczekiwaniom bezładnie poddało się swemu ciężarowi, by w mokrym mlaśnięciu spotkać się z Matką. Zamiast spodziewanego uniesienia się w przestworza, zawiśnięcia przed jej wzrokiem, swobodnej lewitacji i defiacji ciężaru spotkał ją zawód, gdyż jedynym odruchem było skulenie się w mule, na łosiowych szczątkach. Na podobieństwo przekłutego robaka.
___Na podobieństwo jej zdrajców.
- 18 sie 2018, 20:29
- Forum: Zimne Jezioro
- Temat: Jezioro
- Odpowiedzi: 938
- Odsłony: 148398
___Już tu była.
___Leniwie przylegała do rozżarzonego, kamiennego dna, tworząc koc w podwodnym pokoju. Plan już się kroił na kuchennej desce, niedługo gotowy do spożycia. Pieczony na wolnym ogniu, na drżącym kamieniu, przyprawiony jedynie szczyptą intensywnego oregano. A gorzki, acz orzeźwiający aromat mógł nieść się ponad powierzchnię bulgoczącej wody. Trzeba było wyłącznie... powąchać.
___Samica wyprostowała stawy, delikatnie odbijając swą mocarną sylwetkę od ziemi. Rozwarte usteczka smakowały potrawy, ślina nagminnie przypominała o braku mięsiwa. Nie było nic oprócz symboli na polanej uśmiechem księżyca tafli. Niechętne wstrząsy, leniwe nawiasy zamykające wiecznie pisane piórem historie. I swymi oczyma widziała jedną. Słuchała jej spod ukrycia. Dała czas.
___Ku zatopionemu piekłu pośpieszyła zwodnicza szulerka. Bo choć nie miała ona kamienia przy duszy, winna była niebiosom i złoto, i krew. Gdy rozpacz i brak nadziei miały ją zawrócić z obranej ścieżki usłyszała pieśń.
___Wtem Obiekt wagi A ruszył naprzeciw swej domenie, w górę, ulatniając basowe dźwięki swych strun. Nuciła pieśń przekazywaną z cesarstwa na cesarstwo, budząc obumarłe ptaszyska. Po najniższych tonach wydanych przez roztrzęsioną grdykę, wiatr dołączył się do orkiestry. Tak więc śpiewali, oboje, ukazując swe aspekty trupiej Wiedźmie. Aspekty ziemi, wiatru oraz wody.
___Pieśń, która kazała jej próbować dalej. Pieśniarzem okazał się stwór o paszczy tak wielkiej, że próżno szukać podobnej jak świat długi i szeroki.
___— Wybacz moją pieśń — rzekł stwór. — jej melodia Twej uwagi tylko szukała, bo wiedziałem, żeś w potrzebie, a i pomóc mogę.
___— Czy na me strapienie coś zaradzisz? — Zapytała młódka.
___Stwór zachichotał gardłowo, po czym odpowiedział najwolniej jak potrafił:
___— Moja droga, świat to ledwie rzeka, a jam jej król. Nie masz miejsca, w którym mnie nie było, nie masz miejsca, do którego wrócić nie zdołam. A cena... to ledwie drobiazg, uwagi niewart. Widzisz, mam głód, jakiego ujarzmić niełatwo, a te wszystkie stoły najdziwniejsze, ni miejsca, ni jadła mi nie dadzą. Trzeba mi zatem takiego człeka jak ty, by otworzył dla mnie drzwi.
___Złote, okrągłe jak monety ślepia wpatrywały się głodnie w poszarpany pysk tkaczki. Zapach włoskiego zioła rozprzestrzenił się po całym zakątku, sięgając wojowników zaklętych w gwiazdy. Bił po nozdrzach, dając uczucie pełności. Nuta wędrowała od kamienia do kamienia, walcząc o miejsce w umyśle chimery, a spod wąskich warg wylęgiwały się bąble powietrza. Patrzyła na nią pusto, nader przyjaźnie, nader bratersko, nader miłosiernie. Jej twarz jakoby skamieniała obiecywała nowy żywot. Oczy spowite u boków niezliczoną ilością złotych, migających wypustek zwiastowały bogactwo nie z tej ziemi. Modre pasy wijące się wzdłuż pyska lśniły swym specyficznym blaskiem, enigmatycznie mówiąc o bezpieczeństwach. Wyciągnęła szyję na tyle, by odsłonić bliznę, jednocześnie wyłaniając kawał łba spod uścisku jeziora.
___I dłoń wyszarpała się z gracją spod królewskiej pierzyny, lśniąc w całunie księżyca. Jasnozielone poduszeczki podkreślały szarawe błony pławne oraz gotowe do rozszarpania pazury, wyglądające teraz niezmiernie kojąco. Splątane w glonach przedramię drgało lubieżnie, choć rozwarta dłoń wydawała się stabilna. Wyciągnięta ku Aenkryntith. Widząca jej ból. Darująca sobie potyczki.
___Trudne czasy wymagają trudnych rozwiązań. Możesz dobić targu... ale musisz też zapłacić jego cenę.
___Cierpliwe ślepia, wyciągnięte z wody, czekały na decyzję.
___Zaś pieśń nabierała swej siły.












