Znaleziono 43 wyniki

autor: Urągliwy Kolec
02 gru 2018, 14:25
Forum: Ogólne
Temat: Powiadomienia
Odpowiedzi: 5660
Odsłony: 219536

https://smoki-wolnych-stad.pl/viewt ... 028#266028
FEERIA WYLECZONA
Czarny Kaszel zlikwidowany!

MAESTRIA WYLECZONA
1x lekka – event Halloween
Zaktualizowane
autor: Urągliwy Kolec
23 cze 2018, 13:46
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Lustrzany las
Odpowiedzi: 720
Odsłony: 95133

Celebrował. Od czasu do czasu w zachmurzone dni spowite osnową niemrawego, letniego światła celebrował. Celebrował przyjęcie do Stada Wody, dobę w jakiej spotkał złoty posąg o niebiańskich ślepiach. Stare, zmęczone, czuł ich wzrok na swym wyrośniętym karku aż błona się jeżyła pod samą myślą. Królewski błękit prześwitywał przez niegęstą warstwę gołębiego futra wzdłuż grzbietu, gdy tylko barki ruszały się ze zgrzytem kości. Wątły, chudy, wysokością dorównujący niejednemu pisklakowi, wynosił swój smukły łeb nad chmury. Jego chrapy, dość poharatane z resztkami smoły, podnosiły się delikatnie, by zaczerpnąć leśnego powietrza. Spod kędzierzawych, białych włosów przyprószonych bielą, znajdowały się dwa zewnętrzne bębenki słuchowe jakie delektowały się orkiestrą nieporuszonych świerszczy. Brzęczenia, skoki, rechot odległych żab, wróbli śpiew. To była jego celebracja. Spotkać się w rozśpiewanym barze wypełnionym klarownym życiem.
A jego krok, dostojny, szanował każdy skrawek rozwydrzonej trawy. Jasna, delikatnie przemoczona muskała jego cherlawe palce oraz miękkie paliczki, wszak krawieckie pazury zgrzytały o siebie niczym najostrzejsze noże kuchenne pocierane o siebie. Niemniej tępa twarz pozbawiona emocji krzyczała, ryczała przez swe trzy szramy na poliku o głupocie młodości. Gdyby się tak przyjrzeć coś jednak było enigmatycznego w jego wątłej, nieskalanej zmarszczką gębie oraz wyrazie emocji. Karneole pod długimi brwiami przeczesywały teren, witając grajków i żegnając kobiety tańczące wokół trocin. Był duchem, szumiącym, zgrzytającym. Zwiastun rzeki, niepokonanej, brnącej przed siebie, upartej.
Urągliwej.
I był to on, piękny, na przeciw niego, cudownego. Widział jego kremowy, bądź płomienisty ryj wypełniony pychą, jak patrzył ze znużeniem na świat oraz myślami trzymał się w chmurach. Wielki, objęty tiarą czerni, mocny w tuszy. Przejrzał go, przed sobą, poruszył gałkami ocznymi, po czym... ustał. Bez emocji, bez osądu.
Niech rzecze pierwszy.
Chmury stawały się coraz gęstsze.
autor: Urągliwy Kolec
13 cze 2018, 21:22
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 9371

Puściwszy zacisk w żuchwie, wyprostowawszy się, Uran kiwnął z aprobatą głową, gdy tylko astralny smok zaczął swe przeprosiny. Niemniej, pomimo wszystkich zastałych sytuacji, jego myśli były gdzieś indziej. Kotłowały się pomiędzy smokiem, a smokiem, jednak z gracją omijały problemy jakie zostały natoczone przez słowa smoczycy, czy zachowania innych napotkanych.
Plask.
Każdy jakkolwiek ucieszył się na ogromny kopiec truchła, lecz nie on. Kąciki ust zadrżały, wąsiska odsunęły się z zniesmaczeniem, zaś karneole zostały przymknięte pobłażliwie. Opadłe włosie lśniło jak niejeden kamień szlachetny, wszak on sam stał na przekór dumie. Wyglądając z twarzy jakby pożarł żabę, przypominał posąg. Serce drgało u bram przełyku, spazm bólu było niezliczenie wiele. Od kiedy ból wywołany żalem przeobrażał się w dwusieczny miecz o żelaznej potędze? Chciał paść i łkać.
Żubry padły nieznacznie przed nim, chlapiąc swą egzystencją oraz pozostawiając swe piętno na łepetynie Uranu.
Miał im za złe ich dziedzictwo, ciągle jeszcze w nim żywe. Ogromna siła, nieposkromiona, dalekie więzy odezwały się, ciągnąc za kajdany u przednich łap. Siadłszy na jędrnym tyłku, wyciągnął łapy ku górze. Patrzył na nie ze skonfundowaniem, niczym one byłyby winne jego czynom! Drgały, słabe. I jak liście na wieczornym wietrze, cherlawe i piękne, rosa spowiła ich powierzchnię. Strużka ciepłej wody kapnęła wreszcie na wyciągniętą dłoń, wszak uśmiech – urągliwy – to jedyna rzecz, jaką mogli zobaczyć. Włosie kurtyną jego, rogi znamieniem, acz żubr... rodzicem. Jednym z wielu. Nieujarzmiona potęga natury, wspaniałomyślność, dzielność, pracowitość i upór w działaniu! Toć oni byli prymitywni, atoli on był prymitywem! Mógł być, jako Jeleń, lepszy od tych... tych...
...liczył długie księżyce, nie wiedział ile już w sumie, chciałby wrócić, lecz nie może, bo ich kochać nie umie.
Słuchając wypowiedzi innych, podniósł smukły łeb z melancholijnym odczuciem. Nie zrobiliby tego, nieważne jak bardzo znaliby wyniki swych akcji. Mimo tej dziwnej świadomości, chciałby zrobić więcej. Nie dla nich. Dla siebie. Chciałby przestać darować uczuciem każdej autorytarnej siły, chciałby czuć impuls. Nie czuł. Nawet teraz, gdy mógłby zjednoczyć się z innymi, nie czuł. Inny świat. Czy by wezwał pomoc? To byłoby narażaniem własnego stada oraz tyłka dorosłych smoków, gdy mieli tutaj poszczególne, utalentowane jednostki. Sayperith, jaka jest ambitnym czarodziejem. Tego młodego z Cienia, prawdopodobnie, jaki potrafił połączyć innych nicią obowiązków. Usłuchanych młodych. Daliby radę, a jeżeli nie, to wtedy (ewentualnie) ktoś z nich wysłałby mentalną wiadomość ku dorosłym łbom. Patrząc na Khurana, wiedział, iż ten zrobił więcej, niż niejeden dorosły. Był sercem stadnym. Nadawałby się na przywódcę. Och, Szlachetny Nurt.
Spojrzawszy na niebiosa, delektując się powietrzem, głęboko rozważał piękno jego ślepi. Ileż ten samiec przeszedł, by lustrować taki ból? Personalnie, z nieznanego sobie (znanego), doświadczenia sądził, iż władza u jednej osoby jest równie ryzykowna co u kilku. Skłaniał się rozwiązaniom typu jeden prawowity przywódca oraz kilka doradców, bowiem to było najrozsądniejsze w przypadku tego gatunku. Zdziczałe smoki. Nie-lepsze, niż te żubry. Sporo rzeczy składa się jednak na wybranie przywódcy.
Splunął plwociną w bok, blisko cuchnącej sterty Neptuna. Honor. Dwulicowa kobieta. Alabastrowa skóra, oczy jak węgle, włosie lokowane na miarę zbrudzonej kaskady. Honor zmieniała strony od jej upodobań i publicznej opinii. Najlepiej to uciekać od jej wzroku, ponieważ mąci każdym. Niejeden umarł od własnego sztyletu, ze względu na jej brak. Niejeden umarł od sztyletu drugiego, ze względu na jej brak.
Słowa Głębinowego Kolca miały sporo racji. Słuchał tylko jego. Turkusowa łuska, mętne ślepia, ochoczy... mmm. Mlaśnięcie. Przeszył go znacząco wzrokiem, dumny z towarzysza. Natychmiast, w strachu o zobaczenie łzawego korala na twarzy, rozejrzał się po tłumie zebranych. Każdy dostał sporo mięsiwa.
Nie miał wyrzutów sumienia.
Ładna pogoda.
autor: Urągliwy Kolec
10 cze 2018, 10:22
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Aleja Zakochanych
Odpowiedzi: 537
Odsłony: 65675

Na przekór stoczonym walkom, Sayperith miała bardzo miękki... zad. Na miary smoka to wręcz puszysty i kojący. Poruszył łbem, wcierając swój zapach oraz polik, a wtem gardłowy pomruk rozwiał się po alei z nieznacznym echem. Jego długie, gdzieniegdzie posypane matowym złotem włosie spowijało jej biodra jak suknia, wszak długie wąsy smyrały wklęsłe boki. Była lekka, rozluźniona, swobodna. Była słonecznym dniem, jaki sprzyjał łowom na lądzie. Była poszewką radości oraz spokoju duchowego. Była wiatrem, energicznym, wszak pobudzającym. Ona ogniem, zaś on lodem. Po tych wszystkich księżycach, nieraz pragnął by ulec jej łapom i zasnąć z Czarodziejką u boku. Patrzeć w czyste, otępiałe niebo jakby jutro nigdy nie miało prawa zastać.
Poprawił łapska na pośladkach, lekko wciskając pazury pod łuski i podciągając tors ku górze. Z tego punktu była jeszcze piękniejsza. Cudowne, zielone futro muskało jego podbrzusze, zmuszając go do kolejnych pomruków. Gardłowe, tępe, na miarę zardzewiałych strun szarpanych przez rozżalone paliczki grajka. Jej zapach... kolejne pomruki nadchodziły pomiarowo, każdy z kolei głośniejszy oraz subtelniejszy. Pomacał chwilę chudymi, kościstymi palcami boki samicy, czując tę relaksującą miękkość. Że chwile muszą się tak szybko kończyć, okropne.
Wyciągnąwszy bardziej ryjek, rozwidlonym językiem musnął jej lewe skrzydło, pozostawiając pokaźny okład z lepkiej śliny oraz zaczął się przyciskać mocniej do obrończyni Ziemi. Chciał dotknąć ją całym cielskiem, poczuć jej ciepło.
Przymknął ślepia.
Oddech młódki był spokojniejszy i cichszy, od Uranowego.
autor: Urągliwy Kolec
10 cze 2018, 9:48
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Aleja Zakochanych
Odpowiedzi: 537
Odsłony: 65675

Piękność zawitała na Alei Zakochanych.
Jej grzywa ryknęła z ruchem szyi, zaś złość utkwiona pod maską neutralności buchała płomieniem piekielnym. Czuł negatywne emocje, jakie ściskały jego kiszkami, lecz też dumę z tego, że miał wpływ na innych. To była jego moc. Granie na emocjach było jedną z lepszych taktyk, jaką ktokolwiek mógł obrać. Honor to kwestia sprzeczna w tej sytuacji. Mimo ukłucia w klatce piersiowej, wypiął ją ze znikomą brawurą i odetchnął cicho. Nie dorównywał jej. Z każdym cyklem księżyca, ot tak, była ładniejsza. Jej złoto lśniło bardziej, jej oczy przeszywały tkankę emocji, uszy były coraz bardziej egzotyczne w jego zmęczonych ślepiach. I wymieniali się wzrokiem, mimo że dla niego była duchem, a dla niej był przedstawicielem paskudy. Znał ją, może lepiej od innych, może gorzej. Ale ją znał. Znał jej życiorys w większej części, bądź mniejszej. To mogło być naprawdę dobijające oraz przyprawiające złość o orientalną szczyptę bezradności.
A on stał.
Jak posąg.
Smoczy kwarc.
Mruknięcie spienione niechęcią należało do miejsc, gdzie oktawa styka się z jawą i muska lubieżnie płaty czołowe, dając do zrozumienia o egzystencji obrzydzenia. Gdy tylko się odwróciła, z gracją, ze złością, podszedł leniwie, wszak dźwięcznie. Był uosobieniem rzeki.
Będąc na tyle blisko, by widzieć jej kontur oraz łuseczki, wyciągnął szyję... położył ją na zadzie Sayperith, zaś cherlawymi dłońmi objął za nasadę ogona, pomrukując infantylnie. Jedyne ukojenie.
Niemniej stał jak posąg.
Smoczy kwarc.
autor: Urągliwy Kolec
10 cze 2018, 9:15
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Aleja Zakochanych
Odpowiedzi: 537
Odsłony: 65675

Uran, jak to włóczykij, często przechadzał się po ważnych punktach na smoczej mapie. Znanie kultury, historii poprzez odwiedzanie miejsc oraz dopowiadanie sobie zastałych tutaj sytuacji było czymś cudownym, aby rozwinąć wyobraźnię, tym samym robiąc sobie niemały trening. Aleja Zakochanych swoją nazwą dawała wskazówki o dyrdymałach, jakie miały tu miejsce. Cykl życia był wręcz zapisany w ziemię, którą niemrawo gniótł swymi pazurami. I dumnie wijąc się na wietrze, wpajał swój tępy wzrok w ubitą ścieżkę. Ile smoków mogło tu iść, ile historii zostało tu napisanych oraz ile niepowtarzalnych osobowości, innych wyglądów spotkało się na jednej linii?
Westchnął. Nie wiadomo jednak, czy z zdumienia, czy z żalu. Zaś ten dźwięk mógł zdradzić jego obecność. Cichy, acz przenikający; szybki, acz ogłuszający.
Błękitne łuski, niczym mozaika, odsuwały kolorowe promienie światła zaklęte w niebiosach, wszakże włosie – białe i długie – przyklejało się do grzbietu. A jego marsz został przerwany przez ciekawość, bowiem dźwięki trzaskających gałązek należały do intrygujących. Siła oraz złość to coś niecodziennego w jego życiu, bądź życiu ptaków, które nieustannie za nim podążały. Tanecznym krokiem, ruszając groteskowo biodrami i barkami jak to robił w zwyczaju, podążał za buńczuczną kakofonią dźwięków. Czuł się wręcz zobowiązany, by sprawdzić kto niszczy upadłe truchła drzew.
Stała ona. Odziana w złoto i lianę boską, z błyszczącymi oczyma, raptownymi ruchami łap ugniatała ustoiny na alei. Już niespowita krwistą łzą, piękna jak zawsze, trzęsła się z emocji. Skrzydła trzepotały, ogon ubijał ziemię...
...ból w klatce piersiowej. Niepewny oddech. Panikujące płuca.
Samotny.
Z rozwartą szczęką stał po lewej, będąc spowitym katorgą od góry do dołu.
Lśnił. Tak jak zawsze. Pełen blizn.
Piękne niebo oraz ponura atmosfera zwiastowały nadchodzące deszcze.
autor: Urągliwy Kolec
09 cze 2018, 18:52
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 9371

Ach, zmiany. Niby coś nowego, lecz historia lubi się powtarzać. Tak było w tym przypadku. Chwila bez jazgotu była za krótka, by ją zauważyć. Toteż tak stał, jak wryty, z łapą na bolącej piersi. Jego smutne, przysłonione białą kurtyną, oczy przyglądały się awanturniczemu Neptunowi, jaki pognał ku duchom. Chyba. Nieważne. Każdy jazgot mówił o pomaganiu zielonej samiczce, zaś każdy czyn – pomarańczowemu samcu. Może nie-każdy, wszakże nie mógł ich normalnie zauważyć. Przeklęte ślepia.
Spojrzał na rozmazaną Sayperith, mówiącą różne słówka do Białej Anielicy. Pewne rzeczy się nie zmieniają i nie wiedział dlaczego. Jej grzywa była coraz dłuższa, wiła się na boki z każdym cmoknięciem wiatru, a ona sama stała stabilnie, mimo bycia lekkoduchem. Kiedykolwiek ją widział...
...zacisnął cherlawą, żylastą łapę na piersi.
Coś, z tyłu łba, poganiało go do dołączenia się do żmudnej, acz energicznej szarpaniny. No i, jak znalazł, ktoś popchnął jego druha. Jedynego, cuchnącego druha.
Wdech, wydech.
Trzeba powoli, delikatnie oddychać.
Ruszył leniwym, majestatycznym krokiem do samiczki, jaką spotkał na ceremonii odebrania władzy przez Pióro Ognia. Cała w puchu, kolorowa, jaskrawa oraz nierozważna. Miała sapy do wszystkiego, w gorącej wodzie kąpana. Nie lubiła, gdy ktoś naciskał jej na odcisk oraz hiperbolizowała wiele rzeczy. Chodząca afera. Niejeden lubił takie typy. Posławszy lekki, niewidoczny uśmiech ku Sayperith, ustał koło samiczki z Ognia. Chwilę tak się przyglądał wojującym smoczkom, aż... nie...
...capnął zębiskami kark mniejszej samiczki, próbując ją jakkolwiek uspokoić. Było to subtelne ściśnięcie, po czym pociągnięcie w tył jak pisklęcia. Na litość boską, zachowajmy chociaż spokój.
autor: Urągliwy Kolec
07 cze 2018, 16:19
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 9371

Padł.
Naprawdę, położył się jakby nigdy nic, obserwując oburzenie smoków wokół, skonfundowanie, a nawet radość wywołaną napływem świeżego powietrza tlącego się w ich płucach. A on smyrał pociesznie swym frędzelkiem źdźbła trawy. Wszystko przed jego znużonymi oczyma wydawało się być efemeryczne. Jakby żywot był nieubłaganym potokiem ciągnącym wszystko ze sobą. Może to, że cały czas był nieobecny myślami pod kopułą sprawiło, że nie doceniał zastałej sytuacji tak, jak inni? Może to, że nieustannie borykał się z problemami życia i śmierci sprawiło, że traktował to jako zwykłą przeszkodę na drodze życia? Trudno.
Ach, ta trawa. Przyjaciel smoka. Muskała lubieżnie podbrzusza, amortyzowała upadki, pachniała klarownie. Naprawdę niedoceniana przez innych. Kątem oka zaś, gdy tylko pazurem oplatał kilka kosmyków zielonej poszewki, wyszukiwał Sayperith. Na miarę niechcenia znalazł ją, a jak tylko przyczepił swe ślepia to nie mógł odkleić. Opiekowała się jakimś silnym, acz starszym samcem.
Złota postura, smukła oraz zwinna, lśniła wśród pozostałości po harmiderze.
I nic wokół nie miało takiej wagi jak młódka zamartwiająca się pierwszym lepszym smokiem. Nawet Neptun, najbliższy sercu druh, nie był aż tak intrygujący. Jakże to odważnym trzeba być, hardym, by udać się do dwóch astralnych istot, kpiących wprost na silne gady u szczytu łańcucha pokarmowego? Beztroskim oraz dobrym, by podbiec do kogokolwiek, płacząc tuż nad pyskiem i szepcąc modlitwy? Oboje inni... zajęli mózgownicę Uranu.
Opuścił grzecznie łeb, posępny błękit, łkając niewidocznie. W środku ulewa, w piersiach rosnące kwiaty, wszak na pysku kamień. Chmara białego włosia przysłoniła smukły pysk, który skwaszony swymi narastającymi emocjami, wpieniał oczyska w nieznaczny grunt. Tak, to co myślał o niedocenianym puchu było kłamstwem. Nie szanował trawy.
Nie szanował. Nie szanował. Nie szanował. Nie szanował.
Wtem krawieckie szpony wbiły się pod powłokę ziemi, wyciągając leniwie grudki. Trzecia powieka zasłoniła ślepia, pozwalając im na żmudną zmianę kolorytu na krwisty. Szkliły się.
Mimo to patrzył. Na wszystkich. Obdarowywał swym schowanym okiem domniemania wszystkim, których napotkał. Chciał oderwać się od wątku Neptuna oraz Sayperith.
Samotność.
Wstał ociężale.
Sapanie.
Ból.
Złapał się szparko za pierś, ścisnął z gorzkim uczuciem w gębie, rzucając spsiałe spojrzenia na dwie smukłe sylwetki. Złotą i turkusową. To na łapę, brudną od kopania. Nadgarstek spowity gruntem, reszta to resztki. Nie mógł oddychać, niemniej kopuła została bezzwłocznie otwarta.
Nie chce być przyjacielem.
To tylko sen.
Wargi drgały, zimno wkradło się pod mięśnie.
autor: Urągliwy Kolec
05 cze 2018, 20:47
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 9371

Zasię on czuł się jak w raju.
Przymknął oczyska.
Wicher, krzyki, piski, jęki, jazgoty oraz harmider. Odetchnąwszy pełną, obolałą piersią, puścił twór z uścisku potępionych myśli oraz ideologi, tlących się we łbie. Macki odeszły tak szybko, jak nastały, pozostawiając na innych swe podłe piętno. Gdy tylko adept przejechał swym znużonym wzrokiem po rozmazanych sylwetkach, zauważył ich formę. Wymiękłą. Niektórzy opadli, niektórzy próbowali się oprzeć mrocznemu przytuleniu...
...dreptanie. Małe, pokraczne łapki wbijały się chyżo w grunt, następnie odskakiwały, bawiąc się z wystraszonymi źdźbłami traw. Młody, urągliwy czarodziej skinął głową, westchnął z podirytowaniem, po czym wyczekiwał. Toteż turkusowy Neptun okrążał zimną atmosferę Uranu, nabierając prędkości, wręcz paląc się do wytworzenia podmuchów wokół. No i udało się melepecie, bowiem kędzierzawe włosie wężowego wirowało jak tajfun, zasłaniając makabryczny widok poległych smoków. Ślepia świeciły pod parawanem białej czupryny, uważnie podążając za morską wstęgą, tym samym analizując ruch łap.
Leniwy oddech majestatycznego czarodzieja nie marnował sporo zasobów powietrza pod kopułą.
Raptem capnął swą rozcapierzoną łapą rozszalałą łepetynę druha, spinając wszelkie mięśnie, by go zatrzymać. Ze zgrzytem pazurów u tylnych łap, jakimś cudem udało mu się ten wyczyn wykonać, mimo że drań brnął nadal przed siebie. Co takiemu tępakowi tliło się we łbie, że zadecydował zmniejszyć efektywność swojego ciała kosztem... czego kosztem? I tak powietrze magicznie uciekało.
Zmełł przekleństwo w brudnych kłach, przekręcił oczyma, zarzucając obfitą w złoto grzywę do tyłu. Czas się obudzić. Koniec z wysłuchiwaniem tej klarownej symfonii bólu, trzeba ruszyć zad z miejsca i tej grupie najwyżej pomóc.
Smagnął rozwidlonym jęzorem błonę Głębinowego Kolca, a jak się nie skwasił, a jak nie zszokował, to aż musiał mlasnąć kilka razy, by ogarnąć zmysły. Parsknął, kaszlnął, splunął plwociną w bok jak robił to zza młodszego młodu; jego twarz wykazywała więcej, niż bilion słów, a niejeden obserwator współczułby Uranowi złych decyzji. Egzotyczne smaki, powiem wam. Posławszy Neptunowi gardzący wyraz ślepi ukazany leniwym zmarszczeniem brwi i kufy, puścił smoczysko ze swego cherlawego uścisku.
Odwrócił się plecami do całej sytuacji, podszedł do dziury wykopanej przez autorytarnego samczyka z Cienia, jaki bezustannie paplał i bez przekonania zaczął pogłębiać dziurę. No cóż, trzeba pobrudzić szlachetne łapki, by uratować to i owo.
autor: Urągliwy Kolec
02 cze 2018, 23:16
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 134556

Niebo zaczęło szaleć. Krzyki, piski, jazgoty trzech bogów powymieniały się ciałami z piorunami i iskrzyły na całym firmamencie. Żwawo lśniły, szparko rozjaśniały otoczki chmur, jakby zmagały się z mocarnymi promieniami słonecznymi w sporze o jasność. Przesilenia były bezprecedensowe, a one dodawały tylko klimatu całej atmosferze. Diabelnej, nietuzinkowej, acz niebezpiecznej.
Ciepło okutało większość ciała Nazuriiego, wszak siła niosąca się z tą temperaturą należała do grona gargantuicznych. Uściski podwodnych ramion spowitych śluzem tylko przybierały na mocy, wbijając swą otoczkę w skórę wojowniczego samca. Niemniej jednak zawsze przychodzi czas, gdy najmężniejszy facet wymięknie. I on nastał wśród traw Zimnego Jeziora, jakie rozgrzało się specjalnie dla północnego przedstawiciela. Ryk białowłosego rozbiegł się nieznacznie po terenach, a jedyne co dostał w odpowiedzi to... wycie rozzłoszczonych niebios.
Raptem obrońca Ognia, skąpany w gorącej wodzie, poczuł ukłucie na nasadzie przedramienia. Na miarę zwykłej szpilki, niby, lecz po kilku sekundach
TRRACH
tępy kolec u jednego z morskich pnączy runął po lewej, tnąc przedramię w poprzek. Gdyby jednak nie było ich tak wiele, Nazurii mógłby ujrzeć swoje znikome futro na kawałku skóry, jaki został tak bezlitośnie potraktowany. Ból, mimo to, był prawie niewyczuwalny, lecz krewka znalazła własną drogę wyjścia. Właśnie w tym momencie jedno z naturalnych sznurów zakolorowało się w żywą czerwień.
Filuterna syrena przyglądała mu się z żalem, wtulała swą klatkę piersiową we własny ogon, dygotała ze strachu. Nagle, zerwana z porośniętego mułem kamienia, podpłynęła bliżej lustra. Jej piersi podskakiwały, perły w naszyjniku brzęczały, aż w rezultacie złote łańcuchy pociągnęły ją w tył. Bezdźwięczny pisk rozległ się po piachu, zaś ona sama... odpuściła. Dłoń została wyciągnięta. Musnęła delikatnymi paliczkami powłokę trójkątnego kamienia, szepcąc namiętnie do związanego drapieżnika:
Jak trusia, jak trusia... posłysz mój głos, zostań ze mną. Towarzysz mi, smoku, poczekamy na Slardara.
A jej słowa, szczebiotliwe oraz perfekcyjnie intonowane, posiadały namiastkę urażenia. Któż by nie poczuł właśnie tej emocji, będąc nazwanym wiedźmą? Bursztynowe włosie przyklejało się do wąskiej twarzy oraz wklęsłych policzków, akcentując tylko piękno tych istot. W oczach Ligeji mieściła się nieosiągalna dla wielu miłość, jaka teraz raczyła wylewać się łzami. Strużki lepiły się do kości jarzmowych, a ona sama mrugała nieśpiesznie, ocierając nadgarstkiem powieki.
Zawsze nurtowało mnie pytanie: czy dwie inne, rozumne rasy mogą poczuć zauroczenie? Dzieli i łączy ich tak wiele, że trudno wymienić. Nieważne ile czasu spędzę nad myśleniem o innych rasach spoza układu słonecznego, bądź tych chowających się przed oczyma... nie dowiem się. Ale Ligeja się dowiedziała. Można rzec, iż doznała tego na własnej skórze. Dziarskie smoczysko próbowało z wszelkich sił wydostać się z paranormalnych, śliskich sideł, wypinało swe mięśnie, krzyczało i warczało... a ona znalazła w tym ukojenie. Koniuszkami palców głaskała powłokę kamienia, z wielkimi ustami zamienionymi w uśmiech, patrzyła tak z dołu na białego futrzaka. Chciała go uspokoić, nieważne jakim kosztem.
Tylko czy eksplozywny, przerażony samiec się posłucha?


+ rana lekka

ANULOWANE ;–;
autor: Urągliwy Kolec
01 cze 2018, 19:22
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 134556

Grzmoty były już słyszalne, lecz na niebie ani widu, ani słychu po piorunach. Nadały sobie regularność i w podobieństwie do orkiestry, zamieniały się wokalem. I dźwięki rozrastały się na północy, czasem na zachodzie, później na wschodzie. Trójka nieznanych bogów, zdenerwowanych, prowadziła spory, nacierając na ziemie smocze. Mimo mżawki, mimo subtelnego deszczu oraz ryknięć od chmur, słońce nadal prażyło wszystko w obrębie Terenów Wspólnych. Niebo stało się niejednolitym, kapryśnym oksymoronem.
Wstrząsy rozległy się w małym, żmudnym świecie istotki zaklętej w miętowy koral. Miękkość zmierzwionego futra objęła kamień wszerz, pozwalając tworowi na wtulenie. Nazurii dobrze czuł, jak w pewnym momencie kamyczek staje się cięższy, przyciskając swą gładką powierzchnię do łapska. A w iluzji istota wcale nie poruszyła swego ciałka, nawet palcem nie ruszyła po owalnych łuseczkach. Wreszcie, po kilku sekundeczkach przyglądania się strukturze, głos smoczego samca zwrócił jej uwagę. Pochyliła łepek ku Nezuriiemu, zaś swe wielkie, zielonkawe oczy wbijała w bliznowaty ryj północnego przedstawiciela. Zatrzepotała wyuzdanie długimi rzęsami, frywolnie założyła kosmyk włosów za swe lewe uszko, słuchając bezinteresownie słów wypowiedzianych w mowie wspólnej.
Nie jestem zwierzęciem — ćwierknięcie było radośniejsze, a ona sama bawiła się włosami. — należę do syren, a mój brat do trytonów. Zwę się — zachichotała skromnie, jakby zawstydzona wzrokiem smoka. — Ligeja.
Zmysłowo zatrzepotała rybim ogonem, poprawiając się na brudnym, acz miękkim kamieniu. Skinęła głową, brodą stykała się z koralami na jej szyi, niczym zasmucona czymś. Spojrzała to na Nazuriiego po drugiej stronie, to na swój grynszpanowy ogon, to znowu na niego. Dotknęła subtelnie powłoczki, zaznaczając złoto, po czym znów skuliła się w sobie w pozycji obronnej.
Przepraszam, ale zostajesz tu ze mną.
Rzuciła ramionami przed siebie, złoto zalśniło u jej kajdan, a brzdęknięcie było głośniejsze, niż nieustępujące gromy na niebie.
Wtem pnącza wyrosły spod ciężkiej strony miętowego kamyka, raptownie oplątując swymi śliskimi cielskami jego palce, później przedramię, niosąc się na całe jego cielsko. Ściskały mocno, wiły się amoralnie po pachwinach, zalatywały rybią wonią, brzydząc niejednego człowieka o niesfornym żołądku. W mgnieniu oka rośliny objęły całego Blizny Wiatru, szczególnie zaciskając się w okolicach gardła i żuchwy, blokując zianie lancą schłodzonego powietrza.
A ona, znów zasmucona, już mało-flirciarska, wtuliła się w ogon, spoglądając ukradkiem na uwięzionego Nazuriiego, jaki nawet łapą nie mógł ruszyć.
autor: Urągliwy Kolec
01 cze 2018, 14:59
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 134556

Miętowy kamyczek, a bardziej iluzja zaklęta w nim, patrzył na olbrzyma spowitego futrem; jego lotki odbijały światło, zaś oczy wymęczone runęły na odbicie Jeziora. A ono przypominało pryzmat, bowiem gdyby nie zmęczenie, Nezurii zauważyłby każdy skrawek białego futra na swym ryjku oraz każdą chropowatość, wyrwę czy wypustkę na rogach. Krystaliczna ciecz dawała ukojenie nie tylko spragnionemu smokowi, ale też dwóm jeleniom po drugiej stronie akwenu, które poruszały rytmicznie uszami, a rogami stykały dla rozrywki. Niemniej jednak światło podkreślające wulgarnie spięte mięśnie gada wystraszyło dwie istotki. Spojrzały na niego ze strachem w oczach, popatrzyły na siebie, to na Blizny Wiatru, aż wreszcie pokicały do lasu za nimi. I to tyle, co pozostało po tłuściutkich zwierzach.
Smoku — aksamitny mezzosopran przypominał grom z jasnego nieba albo to po prostu zbliżająca się burza, jaka sunęła od północy. — pijesz z mego miejsca. To, co tak wielbisz, jest mieszkaniem dla wielu istot, w tym mnie i mojego brata, Slardara. Eony lat temu, gdy nie byłeś nawet jajkiem, świat był otoczony naszym wodnym mieniem, lecz w pewnym wieku świat zadecydował wam dać byt, zamieniając nas w więźniów. Proszę cię, nie rób tego w mojej obecności. Nie pij.
Słowa wydostawały się z trójkątnego, miętowego skrawka flory, jaki nadal dziwacznie oddychał. Podmokła trawa nadal się enigmatycznie wiła wokół konturów stworzenia, przykuwając uwagę niejednej sroki na rozległych gałęziach. Trząsł się z każdym zdaniem, jakoby sam ruszał żuchwą i bełkotał jęzorem, którego nie miał. Gdyby nie słowiański akcent naciskający mocno na j oraz r, z łatwością można by zauważyć oczami wyobraźni morską, filigranową samiczkę o cudnych łuskach oraz wielkich ślepiach. Zawsze jest możliwość poddania się imaginacjom, aczkolwiek głos był nijak podobny do smoczego.
I nagle nastała cisza, jakby nigdy nic. Nawet słowa już ciągnęły się ze śliną, jednak znowu coś przerwało, teraz dość... niechętnie.
Wiatr nadal grał walca, a okonie niezrażone obecnością drapieżnika tańczyły bez opamiętania.
Czekam tu na Slardara. — istotka parsknęła żałobnie, jakby śmiejąc się z własnego losu. — Obiecał, że nas uwolni. Ufam mu. Każdy mu ufa.
Nezurii zawsze mógł spojrzeć na powłokę miętowego kamienia podobnego do akwamarynu, wtem zobaczyć... ją. Zza gęstą mgłą, humanoidalną istotę o alabastrowej skórze z małymi wgłębieniami na ramionach. Jej twarz była wąska i owalna, wypełniona defetyzmem, a w jasnoniebieskich, matowych oczach lustrował się ból. Duże, różowe usteczka drgały nieśpiesznie, a nosek marszczył się z każdym oddechem. Jej klatka piersiowa była odziana w najróżniejsze glony oraz mchy wodne, zaś na szyi posiadała perłowy naszyjnik. Gładkimi, zadbanymi dłońmi w złote pasy trzymała się za grynszpanowy, rybi ogon, a do pleców przykleiły się długie, bursztynowe włosy. I gdyby tak wytężyć wzrok: pod nimi widniały skrzela.
Tylko czy spojrzy? Tylko czy dotknie? Czy będzie chciał patrzeć w głębię koralu?
Mżawka z nieba zaczęła runąć ciurkiem na ziemię.
Burza się zbliżała.
autor: Urągliwy Kolec
01 cze 2018, 13:16
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 134556

INNY CZAS; MOŻECIE KONTYNUOWAĆ Cisza.
Bęben.
Skrzypce.
Dzwoneczki.
Tak oto walc nastał wśród zimności, emanującej spod wód Jeziora. Miętowy kamień na miarę trójkąta rozwartokątnego poruszał swym brzuchem w górę i w dół, udając istotę żywą. Gdzieniegdzie płaski twór posiadał małe nakłucia, lecz nie było to widoczne gołym okiem. Wśród podmokłych traw to właśnie ta istota mieniła się czymś specjalnym. Nieważne kto spojrzy, zauważy tam spokój. Fale oceanu mierzwiły swe grzbiety, piana uderzała niezgrabnie o kamienne ściany... czyżby to wizja, czy cud?
Słońce natomiast piekło karki smocze, przypalało łuski o każdej konsystencji i wyglądzie, zapraszało więc nad Zimne Jezioro, niwelując chłody arktyczne. Podmokłe trawy muskały lubieżnie pazury każdej istoty, otaczały racice roślinożerców w przyjacielskim uścisku. Panował pokój. I nawet brązowe okonie płynęły przy brzegu, chcąc posmakować niebiańskiego daru od płonącego globu.
Tylko jaka istota wreszcie dostrzeże cichy, elegancki kamyczek tuż przy akwenie?
autor: Urągliwy Kolec
31 maja 2018, 18:57
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 9371

Rozgardiasz – nieporządek, zamieszanie wywołane czymś; też: hałas spowodowany podnieceniem, pośpiechem.
Nieodłączna rzecz w tej sytuacji iskrzyła, ocieplała rozszalałe smoki oraz tworzyła ogień gotowy do pochłonięcia całego terenu. Mimo to, nieustannie tliło zimno. Widział kątem oka całe zamieszanie, jednakże do jego głowy nie przeistoczył się żaden dźwięk, jakby boki głowy zostały zamrożone. Jednolity, cichy pisk w uszach powoli cichła, ustępując ciszy. Nić utkana z nut nie utknęła w jego bębenkach słuchowych, nie przeistaczały się słowa, a poturbowanie widoczne było gołym okiem. Niczym innym. Gruchot zardzewiałych strun głosowych był bardziej odczuwalny, niż słyszalny, a arktyczna atmosfera coraz mocniej naciskała na elastyczny napierśnik samca. Zaś on drgał z każdym, lekkim i przerywanym, oddechem, dygotał oraz trząsł się, chcąc odstraszyć nieposkromioną temperaturę. Niemniej stał nieruchomo, jak kamień, przyglądając się bez emocji rozpadającej się powłoce. Widok ten był obezwładniający. Nadprzyrodzona moc, nieulękła, przyciskała swe cielsko do fuzji trzech potężnych zbiorników Maddary. Bilion kolorów rozlśniewało w mglistym, rozmazanym otoczeniu, jednakże nie byli wystarczający.
Oklapnął, widząc klęskę.
Chwilową.
Lekki zefir poruszających się postaci odgarnął długie kudły w tył, odsłonił całe lico. Wgłębienia wydawały się większe, niż zazwyczaj, podkreślając żmudne uczucie niepowodzenia. Zad plasnął o ziemię, Uran położył leniwie prawą łapę na ramieniu. Głaskał się, jakoby pocieszał zmartwionego przyjaciela. I nieważne w jakiej sytuacji się znajdujesz, zawsze przyjdzie taka myśl. Jedyny głos w łepetynie, jaki wyrywał się do wypowiedzi, wstawał z ławki jak napalony uczeń, krzyczał niezmiernie. Młodzieniec zsunął łapsko i wsadził długi, matowy pazur pomiędzy krzywe kły, pogrzebał chwilę z marazmem na pysku. Wychylał łeb na boki, próbował wydostać resztki jedzenia, zupełnie tracąc poczucie czasu. Apogeum ciszy. Myśl nie dawała spokoju.
„Ale bym sobie opier.dolił kuropatwę.“
Przyglądał się kłębkom powietrza wylatującym z delikatnie rozwartej szczęki. Pazur nadal jeździł po szkliwie, wygrzebywał drzazgi oraz kawałki flory, robiąc wszystko by rozwiać natręctwo wspomnień o żarciu. Wizja małego ptaszyska w ostrych kłach, spowite pióra czerwienią, to wszystko kumulowało się na tle prawdziwej akcji.
Czując już wyimaginowane mięsiwo w gardle, przełknął gęstą ślinę.
Odetkał uszy.
Wytrzeszczył karneole.
Raptem spłoszone spojrzenie wylądowało na poległej Sayperith, jaka wskazywała na Neptuna. Przestraszonego, samotnego, polanego turkusem, wypełnionego spazmami bólu i goryczy. Nie rozumiał słów, wszystko zaczynało być bełkotem wśród dysharmonijnej kakofonii. Tylko durnym, nieznacznym bełkotem.
Skoczył jak poparzony, spiął mięśnie, po czym runął ku przyjacielowi. Ruchy były delikatne, acz niezgrabne, rozszalałe, zaś spokojne. Istny oksymoron w otoczeniu prostych charakterów. Czuł mgłę na zjeżonej sierści oraz parę wodną na drapieżnie uniesionej błonie oraz muskające trawy na paliczkach. Biegł, ile pary w łapach, dążył w stronę Głębinowego Kolca, zaś z rozwartej gęby widniał tylko cynobrowy dym. I pisk, i krzyk, i męczarnie nie sprawiły, że wydał z siebie inny odgłos, niż syczenie kłopotliwej Maddary. Był bezszelestny.
Aż do czasu, gdy rozcapierzył palce, wyciągnął krawieckie pazury, zatoczył półkole przed smukłym samczykiem. Pysk nisko nad ziemią, szyja wygięta do przodu, ogon zawinięty w bok, drgający z każdym charczącym wydechem. Dym buchał spod żuchwy, wylatywał ciurkiem z nozdrzy, a oczy lśniły złowrogo przez powłokę, ulatniającej swe opary, mocy.
TRZYK, TRZK, TRZZZZ
Lustrzana kopuła zmaterializowała się tuż przed nimi, kilka łusek, odbijała przestrzeń z dwóch stron – wypukłej i wklęsłej. Wypukła po wewnętrznej, po stronie Wodnistych, wklęsła przed strużką mgły. Odbijała każdy kąt w surrealistycznym, personalnym odcieniu, zamieniała kolory na neonowe, lecz była wytrzymalsza niż skała na środku rzeki. Wyglądała na kruchą ze względu na swą perfekcyjną gładkość wraz z nieskazitelnością. W wysokości pięć pazurów, w szerokości trzy, w grubości pół ogona; niczym krzywy filar stała przed nimi, zasłaniając ich obu. Kontury miała czerwone, kopcące się niezmiernie, by zasłonić prostokątną strukturę tworu.
I tak stał, gotowy do akcji, za lustrem, widząc swe wykrzywione odbicie, czując obrzydzenie w kiszkach. Słyszał tylko żar swego dymu. Mimo to, wąsiska drżały, kontynuując wysyłanie tych oparów do obrony.
autor: Urągliwy Kolec
28 maja 2018, 20:49
Forum: Skały Pokoju
Temat: Młode Spotkanie XII
Odpowiedzi: 162
Odsłony: 9371

Przychodzili kolejni. Innej rasy, innego wyglądu, innych wyznań, innych przekonań, innych snów, wszyscy przyszli z tego samego powodu. Autorytarny szept przyprowadził wszystkich, jacy usłyszeli dźwięczność żelaznych strun głosowych. Wszakże Uran nie miał zamiaru rozglądać się po zgromadzonych. Słyszał ich, to było wystarczające. Bezimienne kroki, szepty jak na targu przekazywane pomiędzy pokoleniami, gorączkowo ruszające się żuchwy. Wszystko na miarę huraganu rozkoszowało się posmakiem cichych traw obrastających ziemię terenu.
Runa nieoczekiwanie wzniosła się w powietrze.
Nastało zimno.
A niebo obrosło w powłokę idolatrii.
Niezwłocznie filary porośnięte dymem spadły z niebios, gdy tylko Uran podniósł leniwie swój łeb. Krzyki, piski, wszelkie słowa odbijały się echem od bębenków słuchowych młodzieńca. Nic, naprawdę pustka, nic nie przechodziło obok, nic nie wchodziło, nic nie wychodziło. Diametralna cisza, czysta jak łza ropuchy o poranku. Smoki wydzielały odory, bały się cienistych wodospadów, lecz on tylko obserwował jak czarna brać spada gniewnie na zielonkawy puch. Wiła się szaleńczo, emanowała zimnem, rozprzestrzeniała swe cielska.
Nad powłoką patrzył on, Xiuhcoatl, o uśmieszku złowrogim. Łuska turkusowa mieniła się nad magicznym kurhanem, zdziczałe oczyska, dwie kropki, wlepiały się w jego ślepia. I tak patrzył na twór swojej wyobraźni, oblizujący swe pękające wargi.
Niemniej stoicki spokój nie ustępował, głaz stał jak przedtem.
I nic go nie interesowało, oprócz następnej linii tekstu. Kolejny poemat, kolejny dramat, kolejne słowa spadające kaskadą, kolejny werset i traktat. Moment. Łza spływała po poliku, czując wszystko i nic. A w środku pożądanie, hołd i latria, tańczyły razem na rosie wylewającej się z oczodołów. Chciał rozumieć „macki“.
Wdychane powietrze jakby raniło jego nozdrza.
Jednak nie chciał przestawać.
Neptun uciekł. Coś krzyczał, jęczał, lecz to nie dla Uranu.
Uran żył.
Oddychał, czuł, kochał.
Przez chwilę.
Mrugnąwszy dwa razy, otępiał nie ze strachu, lecz też z samotności tej emocji. Był sam, jedyny który chciał zrozumieć dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Nic nie słyszał. Nadal. Rozejrzał się, zauważył armagedon. Krew, zima, strach, ból, przerażenie. Próby.
Właśnie, próby. Dym atakował poniektóre istoty zgromadzone, toteż widząc to, wstał leniwie. Rozmazany obraz iskrzył, martwił zapachami... oczy skierowały się ku Niebotycznemu Kolcowi. Starszemu z kosturem, który ochraniał wszystkich swą maddarą. Później zauważył Sayperith, jak zawsze piękną, która próbuje im dopomóc. Już przymknął oko na jej pozycję oraz mężną postawę jakiejś linii na horyzoncie.
Nie miał wyboru.
Westchnąwszy, wyobraził sobie osnowę kilkuset cienkich linek o kolorze cynobru, jaka powstaje na karapaksie gigantycznej osłony. Miała się dymić, równie dobrze co macki, wiercić niecierpliwie, acz czekać spokojnie na dotyk innej mocy. Bariera... oplata ją wzdłuż i wszerz, a jej siła równała się ze skałą, bądź nawet najwyższym szczytem na całych terenach Wolnych Stad. Mimo to, kurczowa sieć miała być wilgotna, a jej zadaniem było tylko i wyłącznie wzmocnienie stworzonej obrony. Po trzymaniu tworu w mózgu, podszedł do górskiego, mocarnego smoka, skinął mu łbem na zapomniane powitanie, po czym zadrżał wąsiskami, przelewając Maddarę w wyobrażenie. Jeżeli to jest gęsty dym, to niech stoczy chwilowy bój z jego mocą o podobnej postaci.
I uśmiech znowu rozwidniał na martwej twarzy.

Wyszukiwanie zaawansowane