Znaleziono 30 wyników

autor: Tatuowany Kolec
17 sie 2019, 19:45
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Białe drzewko
Odpowiedzi: 589
Odsłony: 90556

Tak, to zazwyczaj bywał ten moment, w którym ze smutkiem odkrywasz, że już nie potrafisz zmieniać się tak szybko, jak niegdyś potrafiłaś i przestajesz posiadać wpływ na to, czym i kim jesteś, co i dlaczego działasz. Prawda – możemy się zmienić, ale jesteśmy tylko stworzeniami umodelowanymi z białka, nie możemy wyrwać kawałków naszej psyche i zastąpić ich nowymi, czystymi fragmentami. Rdzeń naszej osobowości pozostaje ten sam. Gdy więc przestaje się ona sprawdzać i orientujesz się, że właśnie ona jest źródłem twoich niepowodzeń, nie pozbędziesz się jej. Możesz tylko wędrować przez życie z nadzieją na pochwycenie ów błogich, rzadkich momentów, wciąż i wciąż tylko obniżając swoje oczekiwania od niego.
On na szczęście nie musiał się tym martwić – niewiele niżej można było upaść. Poza stanie się alternatywą ów kozy, zatrzymującej się nieoczekiwanie w smudze krwi pod jego łapami.
Podniósł wzrok znad wychłeptywanej kałuży i otaksował wzrokiem zwaliste, potężne stworzenie, któremu nigdy nie przyporządkowałby określenia łowca, tym bardziej smok. Nie przejął się tą czterołapą aberracją, odkąd w ciągu ostatnich księżyców jego zapadający się umysł uwielbiał ubarwiać rzeczywistość przejaskrawionymi halucynacjami, choć zdecydowanie wpędził go w zadumę, czyże ten pachnący nęcąco mięsisty trup przed nim na pewno również nie należał do pakietu nieszkodliwych miraży i fatamorgan.
Tak czy inaczej, ta chwila zawahania z pyskiem nad jedzeniem wystarczyła, by czarnobiała masa domysłów przebiła się przez barierę przestrzeni osobistej jak pędzący nosorożec i przygniotła zwiotczałe zmysły gorejącą ciepłotą ciała, zapachem siarki, potu i oddechem, który owiał jego powieki zdecydowanie zza bliska, kiedy tak jak on, w dresiarskiej manierze pochylił się nad nim, wysuwając kpiąco ozór na wierzch.
Och, to jedzenie jednak nie jest jego?...
...O-och. Ach tak. Okej.
Cynobrowy odkrył w sobie niesmocze zasoby panowania nad swoimi brwiami, kiedy jedna z nich na widok kulinarskiej awangardy powoli uniosła się znad oka samczyka, niemalże poczynając lewitować nad nim obdarzona własną, wolną wolą. Ostatnie kaszlnięcie samicy przypieczętowało ten wyraz, zastygły wraz z resztą głowy samca, odprowadzającej wzrokiem nieziemsko zadowoloną z siebie istotę na powrót poza współdzieloną przez nich obojga klitkę prywatności.
Wybawczyni. Huh.
Wzruszył skrzydłami, poczynając egzaminowanie z bliska oślinioną, ciepłą jeszcze miazgę, mdławym odorkiem ustrojowej oleistości zupełnie przyćmiewającą dotychczas apetyczną woń mięsnego ochłapu.
Pachniała zaskakująco słodko. Przyłapał się na tym, że przełknął ślinę, cieknącą podświadomie na tak... Irracjonalne doznanie.
Zabrał się ino do jedzenia. Bez większej gracji wykłapał i wysiorbał pozostały miękisz porcji , a później zabrał się za testowanie zębisk na kościstej, acz nader smakowicie nasączonej sokiem kozie.

– I to... Na tyle, tak? – zapytał szczerze skonfundowany, dostrzegłszy krągłą olbrzymkę wciąż trwającą na swoim miejscu, zamiast zostawić samego dawno temu – Czy teraz ja mam coś dla ciebie... Zrobić? Czy...
autor: Tatuowany Kolec
15 sie 2019, 15:32
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Białe drzewko
Odpowiedzi: 589
Odsłony: 90556

Ostatnie księżyce spędził w niekończącej się malignie.
Jakby ciążyło nad nim fatum od wyklucia – przeżyjesz kilka beztroskich, niezobowiązujących chwil pisklęctwa, a później nieoczekiwanie skoczysz z klifu w rozciągającą się poniżej poskręcaną, wynaturzoną otchłań obłąkania.
I dotąd wciąż spadał w przepaść ze świstem wiatru w uszach, już dawno zapomniawszy, że kiedyś, tam na górze, miast rozmazanej czerni umykających skalnych skał, prześwitywał błękit nieba.
Obudził się gwałtownie, desperacko chwytając źrenicami przyćmione kolory kwiecistej polany. Z jakiejś irracjonalnej pobudki zdawał sobie sprawę dlaczego znalazł się, gdzie się znalazł, mimo że cała reszta witrażu przeszłości leżała roztrzaskana u jego łap. Jak tu dotarł? Dlaczego tu? Ile tak trwał? Obrócił trzaskające gałązki kręgów szyjnych ponad skulony kłęb ochrowych kości i obejrzał się na źródło cienia, który któreś z jego alter ego musiało odnaleźć pasującym, by pozostawić jego wapienny stelaż półprzytomnym w ów objęciach i pozwolić sobie opaść w inne, te biesiadujące na zgliszczach własnego łba. Zarechotał niemym śmiechem, gdy krztuszące się, wyschnięte gardło zawiodło dostarczyć oprawę dźwiękową do tego śmierdzącego teatrzyku losu. Urósł, odkąd się ostatnio pamiętał. A gdy podniósł wzrok ponownie, zakrztusił się jeszcze raz, na widok protekcji, jaką stanowiło rachityczne, białe, jakby zatrzymane w czasie drzewko.
Musiało niedawno lunąć z tych nieubłaganych chmur, bo łutem niespodziewanego szczęścia odnalazł brejastą kałużę, której mętną zawartością zwilżył palącą gardziel i chropowaty język. Spływająca do żołądka, piaszczysta ciesz przypomniała mu, co przypomniał sobie przypomnieć przed momentem. Ojciec go umówił na spotkanie z łowcą. Tym ostatnim skrawkiem przędzy litości, która pozostała mu po spleceniu własnego stryczka, nim samemu odpuści sobie makabreskę świata w jakim się wykluł, zostawiając swoje na wpół martwe potomstwo ich własnym, zaawansowanym już procesom gnilnym.
autor: Tatuowany Kolec
09 sty 2019, 10:57
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Wzgórze
Odpowiedzi: 600
Odsłony: 70440

Ta osierocona część Terenów Wspólnych była idealnym miejscem dla takich jak on. Oczywiście, w szczególności przez pierwszy możliwy powód nasuwający się na jego widok, choć równie mocno dlatego, że po prostu kochał góry.
Szczerą, nieodwzajemnioną miłością.
Samemu, już dawno przestał o takich rzeczach myśleć. Wybierał szczyty gór i wzniesień, bo intuicyjnie takie miejsca wydawały mu się strategicznie najbardziej obiecujące, pośród pozostałej odrzuconej różnorodności topografii, a gdy brało się pod uwagę stan jego potencjału samoobronnego, to była jedyna logiczna opcja jeśli chciał choć próbować znaleźć inną puentę swojego życia, niż formującą się przed jego wychudłym pyskiem.
Skały pokryte śmiertelnie groźną gołoledzią nie przerażały go, a kąsający chłód dawno przestał grać główne skrzypce – nie było więc nic, co powstrzymywało go przed wylegiwaniem się w epicentrum gorejącego kręgu na kamieniu i rozkoszowania się drgającym, od czasu do czasu porywanym przez wyjący wiatr powietrzem, podczas gdy on uważnie monitorował okolicę poniżej łbem rozłożonym wygodnie na łapach. Słońce było w zenicie, ale tylko dla celów przybliżenia pory dnia. Dawało bowiem mniej ciepłą, niż ogon i skrzydła, skwapliwie ściskające żylaste ciało perłowołuskiego abnegata.
Spoglądając w dół, na kotliny i doliny w oddali, miał nadzieję wypatrzeć kogoś, zanim ten ktoś wypatrzy jego i zadać mu szybkie, enigmatyczne pytanie. Prośbę, w zasadzie. Pytanie sugerowało wymianę, a on mógł tylko liczyć na czyjąś skromną jałmużnę czasu i cierpliwości.
Spojrzał przelotnie w niebo.
Nie. Ich nie miał o co prosić.
autor: Tatuowany Kolec
15 lis 2018, 13:00
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135037

Osobliwy... Nie da się nie lubić tego słowa. Spogląda się na nie i widzi niesprecyzowane wydźwięk, skrojony na miarę niesprecyzowanej kuriozalności określanego nim wydarzenia i widzi się potencjał, urastający proporcjonalnie do skali obiektu w podzbiorze czasu i przestrzeni, do którego się go przystawia. Gdy patrzy się na to słowo, widzi się możliwość. Możliwości. Świeżutką tajemnicę do zaszufladkowania, jedną z ostatnich niezbadanych, jakie świat miał jeszcze do zaoferowania.
Osobliwi też... Byli i oni. Była cała ta niezręczna sytuacja, on, i jego małostkowe kłamstewko, osobliwym był również przejmujący szacunek do wyjącej sprzeczności, z jaką błękitnooki zdecydował się pogodzić. Osobliwość stała na granicy fascynacji i ostrożności, nagradzała zadumę, poświęcenie czasu w jeszcze jednej ewaluacji rezultatu.
Zafascynowany spektaklem, acz ostrożnie się pojednujący, tamten zafascynowany nieskazitelną bielą, ostrożny by jej nie odrzucić. Byli osobliwi. Różni, dwa odseparowane światy, na chwilę połączone mostem tego słowa, przez chwilę podobne, po chwili znowu odosobnione. Ale już nie osobliwe. Wtedy już oswojone nawzajemnym zapoznaniem.
– Hah, dzięki za troskę! – odparsknął pogodnie, już po łapy w wodzie – Niee, woda nigdy nie była po prostu wystarczająco oczywista. Nie ma jak gruntu złapać pod łapami, w głębinie nic nie widać, nic nie słychać, żadnego zapachu... A coś tam żyje, bo przecież musi żyć. Czy to odrobinkę nie... niepokojące?
Podzieliwszy się zaskakująco doprecyzowaną definicją swych lęków, zatopił się w miękkich objęciach tafli po pysk, kiedy następne pytanie padło. I akurat wtedy, głośniejszy niż dotąd chlupot zmącił ciszę okolicy. Białołuski, jakby wiedząc co zaraz zostanie powiedziane zamotał kościstym cielskiem, odbił się od dna i ułożył się na powierzchni robiąc za wiele hałasu. Może przypadkiem?... A może celowo. Tak czy siak nie odrzekł nic, kryjąc się za wymówką niedosłyszenia.
Po kilku sztachnięciach wody patykami swoich łap, obrócił pysk na wykrzyczane instrukcje. Posłusznie cofnął się bliżej gruntu, łącząc wyprostowane paliczki łap i uregulowanym, naprzemiennym ruchem po okręgu spychać wodę przed niego, dopóki zadnie kończyny nie zakotwiczyły o grząski piasek zatopionego wybrzeża. Trwało to, bo i trwać musiało. Nie był to naturalny ruch, ale gdy rozłożone skrzydła utrzymywały go na powierzchni, mógł sobie pozwolić na taką frasobliwość.
Później dopiero powoli poskładał parawan błon w dwa ściśnięte pałąki na wymęczonym, chudym grzbiecie i łagodnie musnął mokry piasek pod łapami, by wybić się nieznacznie ku górze i utrzymać balans grzbietu i pyska nad wzburzoną powierzchnią błyskającej cieczy.
Uformował małe czarki ze swych smoczych dłoni, według poleconej mu rady. Wprawiony w działanie, taki kształt niespodziewanie okazał się być bardziej naturalny, niźli się spodziewał, ruszył więc z pełnią wigoru, zbierając i spychając kolejne cząstki wodnej przestrzeni za swój wychudły karapaks, by następnie powrócić rozluźnioną płetwą palców znów na przód korowodu, sformować wiosło i w parach naprzemiennie, powtórzyć czynność. Nieśmiało, asekuracyjnie, by nie wyjść na krzywoustego i nie wepchnąć się od razu na łaskoczącą glonami czubki pazurów głębię.
Młócenie i przepychanie wody momentalnie przypomniało, gdy jako młodzik bawił się w tworzenie sztucznych fal wzdłuż brzegu – taką samą cielesną płetwą nabierał cieczy monotonnym ruchem i uzbieraną masę przesuwał z boku na bok, ku uciesze błyszczących ślepi podziwiając miniaturowe wały wodne, grzywacze, kółka, przypływy i odpływy. Nauczyło to precyzji, którą po tych księżycach załapał bez mrugnięcia oka. Za głęboko, będzie za ciężko, za wolno bez różnicy, za płytko i nic nie będzie, za szybko, pochlapie się od łap do głów.
A jak całkiem zanurzysz, to odkryjesz pierwszy raz w życiu, że w wodzie panują inne zasady.
autor: Tatuowany Kolec
08 paź 2018, 0:20
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 586
Odsłony: 80191

Odprowadził szybującą sylwetkę wzrokiem.
Czyli to tyle.
Zamrugał powoli, kiedy łowczyni zniknęła za horyzontem i nieobecny wzrok stracił obiekt zainteresowania, a właściciel został zmuszony do przypomnienia sobie gdzie jest, kim jest oraz co się właśnie stało. Zerknął przeciągle na leżący przed nim stos dziczyzny, podziękował w milczeniu przepastnej przestrzeni nieboskłonu i zabrał się do pałaszowania mięsiwa(). W połowie posiłku zaczęło solidnie wiać, więc przyspieszył, by zdążyć przed wichurą.
Resztki rozrzucił i zwinął się z miejsca, jakby nigdy go tam nie było.
autor: Tatuowany Kolec
07 paź 2018, 22:39
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 586
Odsłony: 80191

Wartym odnotowania zagadnieniem jest fakt jak blisko granicy stada Ziemi znajdują się Czarne Wzgórza, jak blisko tej najprzyjaźniejszej naturze wspólnoty znajduje się kolebka lęków i fobii pozostawionych bez opieki młodych. Wypalona i posypana solą ziemia tuż obok przesyconego zapachem kwitnienia, zielonego gaju... Niczym pokuta grzechu życia harmonii ze światem.
A w sumie, gdyby się nad tym zastanowić, to właściwie... On sam był jeszcze częścią natury, czy jej spaczoną aberracją?
Odetchnął głęboko, skupiając się na pracy swoich płuc, by ukoić nerwy. Każdy kolejny oddech przerywał tłumiony chichot. Przygotował się do uchowania pozorów, choć stojąc tu, na tym Wzgórzu, pod tym Dębem i planując to, co zaraz uczyni, ani z pozorów, ani z tego, co ukrywały, nie było już co zbierać. A jednak, mimo całej tej zaplutej samoświadomości i wżynającej się w bok autorefleksji, uspokoił się, wyrównał oddech i przybrał na pysk spokojny, stonowany uśmiech. I z tym też zapraszającym wyrazem trwał, gdy jego ryk już wybrzmiał, niosąc się przez tereny Ziemi, daleko, poza zasięg wzroku. Nie musiał być kreatywny, bo już używał tego wezwania, a w dodatku do wezwania konkretnej osoby.
Tak więc odzew tyn można było sprowadzić do prostego, prywatnego listu, który mogą przeczytać wszyscy.
...Świat jest pełen ironii.
autor: Tatuowany Kolec
03 wrz 2018, 16:48
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135037

Potęga słów, jak otchłań w niebycie. Ewolucyjne przystosowanie ekstrahowania nawet siły ze słabości.
Określ wystarczająco dobitnie czyiś defekt, a stanie się jego tarczą. Zapisz na papierze, a stanie się prawem.
Girlandy ściekających kropel na śnieżnobiałych łuskach smoka szkliły się w blasku Jasnej Twarzy, podobnie jak jego niepewny, choć otwarty uśmiech. Była to egzaltacja wytrwała wystarczająco, by przetrwać kanonadę egzotyki dialogu kogoś zupełnie obcego i na tyle odpowiedzialna, by ochronić zaszczute ogniskiem lęku szkarłatne ślepia przed wylewem wątpliwości. Otulił pysk inkrustowenego złotem samca niczym wzniesiona ostrzegawczo broń, jednak nie dotarł do wąskich ostrzy pionowych źrenic, trwożnie wyglądających ku błękitnemu wzroku dojrzałego samca wraz z uważnym skrybą umysłu, schowanym tuż za prowizoryczną palisadą. Był kłamstwem, persyflażem dobrych intencji rozmówcy. Nieświadomym... A jednak kuł w oczy, grymas mięśni sztywny, jak sztywne były wystające kości białołuskiego na całej rozciągłości samca. I jak odstręczające było drżenie łap. Uderzające cieplnym przewodnictwem schnącej na łuskach cieczy, gdy choćby lekko powiało.
Samiec przytaknął entuzjastycznie na słowną pobłażliwość uprzedniej nietaktowności, po czym zamrugał skrępowany, gdy do tańca wgalopował uprzejmy sarkazm. Spróbował nerwowo odetchnąć, odrobinę rozluźniając wszystkie mięśnie. Podejść do sprawy chłodno, logicznie. Rozejrzał się dla niechcenia, popuścił pęki skrzydeł, na powrót je złożył, zamiótł ogonem po piasku. Obejrzał się w stronę upstrzonej słonecznymi refleksami tafli jeziora, nagle fizjonomicznie odsłonięty, gdy padła propozycja ponownego zanurzenia się na głębinę. Teraz pozbawiony już obronnej mimiki, nieskrywana obawa odjęła mu wieku. Wydawał się być ledwie nastolatkiem.
Jego pokracznie rosłe rozmiary szybko jednak wtarabaniły się w centrum tłumu myśli i roztrzaskały to wrażenie na najdrobniejszy mak.

– Nigdy nie lubiłem wody. Zawsze mam przeczucie, jakby ktoś obserwował mnie z dna, czaił się, oblizywał kły... – zamyślił się – Jeśli jednak takie stawiasz wymagania, sprostam jak nikt dotąd! – dorzucił, odwracając łeb ku Wędrówce i skrząc wyszczerzonym entuzjazmem spod przymkniętych powiek.
Na powrót zanurzył ufajdane piaskiem łapy w wodzie i zatrzymał się tam, nagle, przypomniawszy sobie o czymś.

– Jak nikt... A właśnie! Możesz nazywać mnie Nikt. Wiem, jak to brzmi, ale matka... Najwyraźniej trafnie mnie tak nazwała, jeśli łapiesz co mam na myśli – ponownie wyszczerzył kły w uśmiechu. I ponownie ledwie sięgnął nimi przymrużonych ślepi. Ponownie lękliwych.
Kłapnąwszy te parę zdań, kontynuował wędrówkę ku głębinom. Dał się pochłonąć tafli wody do linii szczęki nim koślawo odbił się od dna i rozłożył skrzydła na powierzchni, by pomogły mu się na niej utrzymać. Konwulsyjne podrygiwanie wątłych mięśni grzbietowych sugerowało podwodne próby młócenia wody łapami, ale ewidentnie mało skutecznie, bo ledwo utrzymywały go przed szybką podróżą na dno. Umiał jednak się nie utopić i był to plus – nie wszystkie księżyce życia poszły widać na marne. Ale czy Wędrujący wspomoże doszlifować ten talent? To już nie zależało od płynącego.
autor: Tatuowany Kolec
30 sie 2018, 4:27
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Rzeka
Odpowiedzi: 659
Odsłony: 96958

Ogólnopostępowy niedowład ciała przeszkodził zorientować się na czas, że jest obserwowany. Słabość i senność zamknęły mu ślepia, pozostał mu tylko słuch, ostatni z niewiernych towarzyszy zmysłów. Ostatnie nici myśli podpowiadały by nasłuchiwać huku skrzydeł, szumu powietrza, truchtu łap chociażby stąpnięć... Jednak na jego ryk świat naziemny pozostał głuchy, niewzruszony, twardy, niczym grunt, po którym pełznie wszystko co oddycha zwykłym powietrzem. Zdechnij, powiedzieli, po czym się rozeszli. I pomimo tej nieprzychylności, na wezwanie ktoś w końcu odpowiedział. Niecodzienna osobliwość, której nikt z lądu nigdy nie spodziewałby się ujrzeć.
Obcy dźwięk mokrego człapania wyrwał go z półsnu.
Podskoczył jak na szpilkach, na równe łapy, jakby zapomniał o osłabieniu. Odruchowy krok w tył, rozszerzone ślepia, wbite w niesmoczy kształt, to dziwne, koślawe coś, żwawo pełznące w jego stronę. Strach, natychmiastowa decyzja rzucenia się do ucieczki.
A jednak... Coś w tej niestworzonej bestyjce go powstrzymało, zaciekawiło. Nic racjonalnego, raczej... Czysta intuicja. Stwór najwyraźniej nie planował na nim uboju, musiał wychynąć z wody w innym celu, chociażby i tak trywialnie poznawczym, jak ten, dla którego białołuski wciąż trwał w miejscu. Obserwowali się bez słowa chwilę, chyba nieprzekonani o jakiejkolwiek na-wzajemnej wartości intelektualnej, po czym ta oślizgła karykatura głębinowej salamandry uczyniła coś, czego, cóż, pomimo wszelkich znaków, Cienisty zwyczajnie się nie spodziewał. Podzieliła się pożywieniem.
Wciąż zaskoczony, choć z uderzenia serca na kolejne coraz bardziej oświecony co do parametrów zaistniałem sytuacji, białołuski skinął w podziękowaniu łbem, obserwując, jak niecodzienny towarzysz odwraca się, drepta ku brzegowi i na powrót zanurza się w odmęty płynącej wody. Gdy zniknął, Myrkhvar jeszcze chwilę spoglądał na niewzruszone koryto rzeki po czym sapnął skonfundowany i pochylił się nad podarunkiem.
Agh, jak od tego jechało!
Ale z drugiej strony... To było... Mięso? Chyba... Jadalne? Zapędy ostrożnego próbowania nowo odkrytych dań nie przetrwały próby czasu i samiec po prostu rzucił się na stertę ryb, połykając je niemal w całości. Poprawił galaretowatą substancją i odetchnął wreszcie z rozedrganą ulgą, na powrót kładąc się na ziemi.
Jakkolwiek drętwo to w kontekście całokształtu wydarzenia nie zabrzmi, ten Cienisty na pewno nie zapomni tego spotkania.
Po krótkiej drzemce podniósł się i jeszcze raz obejrzawszy się na wody rzeki, skierował się ku terenom Cienia.
autor: Tatuowany Kolec
29 sie 2018, 19:52
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Rzeka
Odpowiedzi: 659
Odsłony: 96958

Nad Zimnym Jeziorem biło zaskakująco tłoczno, stąd wracając z wyprawy po ziemiach przygranicznych, wpadł nad rzekę oddzielającą radość szumiącego zbiornika wodnego od groźby Czarnych Wzgórz. Niekonwencjonalna aura nie przypadła najwyraźniej nikomu, w porównaniu do głodującego Myrkhvara, więc obrał sobie tą okolicę za tymczasową leżankę. Najpierw... Wykąpać się. Pozbyć zastałego w każdej szczelinie piasku i brudu, a potem... Odpocząć. I ewentualnie zorientować się, że to niemożliwe, z racji na zapalczywy bunt trzewi, ślących więcej bólu, niż sam odpoczynek mógł zbilansować.
Białołuski warknął pod nosem. Nabrał powietrza w płuca i ryknął na całe gardło, wkładając w ten ryk prosty przekaz. "Źle ze mną. Proszę pomóc. Umieram z głodu. Dziękuję, dobranoc."
Po czym opadł z sił.
Ślepia nagle same zaczęły mu się zamykać, stopniowo coraz bardziej obojętne na wycie wnętrzności. Jak już zdychać... To przynajmniej czystym, choć zmarzniętym i ociekającym wodą, a także po dobrej drzemce, prawda?
autor: Tatuowany Kolec
19 lip 2018, 17:33
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Prastare Drzewo
Odpowiedzi: 584
Odsłony: 80141

Gdy zawędruje się za daleko, czy można wracać? Czy gdy w gonitwie wystartuje się za późno, to jest jeszcze sens zrywać się do biegu?
Czymże jest w ogóle sens? Od kiedy powód istnieje, powód, który uzasadnia, a nie ten który nakazuje?
To było takie pogmatwane, mętne. Krwawić za przebłysk logiki w bajorze uwarunkowania.

__Niewielu o tym wiedziało i niewielu powinno – posiadanie tej wiedzy praktycznej balansowało na granicy pomiędzy ostracyzmem, a ogólnym zainteresowaniem, czego w tej, czy innej postaci białołuski wolał uniknąć w razie możliwości. Wcześniej żył w cieniu bez powodu. Teraz? Miał ich nawet za wiele: wychudły, brudny, niezadbany, bezużyteczny, słaby i w dodatku... Uzależniony. Od Kuriozum, tak, w ten sposób to sobie przedstawiał. Cudowne odkrycie swego życia, nowy eteryczny element, arkanum istnienia, niewytłumaczalny pierwiastek boskiego nadania...
Halucynogenki, w dużym skrócie.
Okutany białą łuską szkielet smoka rozejrzał się zlękniony dookoła, gdy dotarł pod Prastare Drzewo, okrągłymi jak szkarłatne spodki ślepiami przeczesując leśny gąszcz. Czy był sam? Musiał być sam. Nikogo nie było i nie być nie mogło, nie teraz, nie kiedy już nie mógł dłużej czekać. Już widział jak znajduje grupkę stożkowatych kapeluszy, jak zrywa je, miażdży w łapie, rozciera, tłamsi, zlizuje, przełyka, wylizuje łapę, oblizuje się, rozkoszuje, tak... Tak, na pewno jest sam, nikogo przecież nie obchodzi, a jego nie obchodzi nic innego, niż on sam.
...i jego mały skarb...
Gllum.
Czasem w przebłyskach samoświadomości mdliło go, kiedy zatrzymywał się i wpatrywał w roztartą wewnątrz łapy, brązowawą, mętną maź, przetykaną kawałkami obłych grzybów. Jego jęzor wiądł, zabierało oddech i zawiązywało trzewia, a gardło kurczyła gorycz, która powoli spływała przełykiem, kiedy w ciszy, martwej jak grób, samotnie łykał łzy. Odgrywał z pamięci swoje błędy, oglądał je jeszcze raz, na nowo. Marzył, rozpamiętywał moment, kiedy stracił wiarę... Otulał się wtedy ciaśniej skrzydłami i mimo tego drżąc, spoglądał w rozgwieżdżone niebo, gdy robiąc surowy rachunek sumienia, czekał na sprawiedliwa karę.
Nigdy jednak nie nadchodziła.
Oleista ciecz była oślizgła, bez smaku, piekła na języku. Stałe, miękkie resztki pękały obrzydliwie między zębiskami, ciężko sącząc mieszankę w dół, gardłem, prosto do żołądka.
Czując jak specyfik zaczyna działać wciskał się pod plątaninę masywnych, wystających korzeni i zasypiał, odpływając ku krainom o miękkich krawędziach, ku kształtom i kolorom, których nie można było wytłumaczyć. Uciekał ku nim od rozpaczliwej wizji zawiedzionej, zimnej fioletowołuskiej smoczycy i pełnej wzgardy jej córki, powoli rozmywających się za horyzontem konającego umysłu.
Nie wiedział, że w czasie majaków jego oczy trwały szeroko otwarte, a reszta cielska wierzgała periodycznie, w niekontrolowanych odruchach. Nie wiedział przeto, jak łatwą, wrzeszczącą "tutaj jestem!" ofiarą się stawał podczas tych stanów. Ale czy on zawsze takową nie był?
Podłużne, niezagojone czarne blizny na grzbiecie potakiwały cichym pulsowaniem postępującego zakażenia.
autor: Tatuowany Kolec
12 lip 2018, 0:34
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135037

Co należy do Ciebie, a inni używają tego częściej niż ty.
Sumienie? Ponieważ trzeba robić to co słuszne, więc nie wychylaj łba z szeregu i tkwij tam spętany, opętany?
Dobrnij do standardów, bądź normalny, nie wychylaj się i nie kłopocz się z niczym ekscesywnym. Uśmiechaj się na przyjęciu, uśmiechaj się na krzywe słowa uznań, uśmiechaj się na rutynę, uśmiechaj by czuć się dobrze, uśmiechaj się, by innym czuło się lepiej. Nie smuć się, nie złość się, nie ekscytuj, przecież to złe – takie wychylanie się to niepoprawne jest, jak jakieś dziecko się zachowujesz, jak niedorosły, wracaj proszę i nie rób tego więcej. Uśmiechnij się! Przecież już się nie wychylasz! Przecież masz to co mają wszyscy, czego Ci jeszcze trzeba?
Jesteś jak inni, czemu więc jeszcze potrzebujesz być inny?
Nie bądź jak zwierzę, nie wychylaj się.
Uspokój się. Uśmiechnij.
Masz co jeść.
Masz gdzie spać.
Masz gdzie pracować.
Masz jak się zachowywać.
Miałeś potrzeby, których nie masz, miałeś emocje, których nie masz, masz życie, którego nie masz.
Czemu więc się nie uśmiechasz?
...Boisz się?


__Białołuski się bał. Przyzwyczajony do samotności, do obserwacji z daleka i unikania własnego cienia drgnął zlękniony, kiedy to czyjś inny cień przemknął po nim i odciął od Jasnej Twarzy choć na ułamek drgnięcia serca. Zaskoczył go, zaatakował od strony od której nie można było uciekać. Kościotrup szarpnął łeb ku niebiosom, już czekając na czterech zgiętych łapach, przeczesując nieboskłon zwężonymi źrenicami. Nagle zastygł, wijący ogon znów zanurzył się w wodzie. Zmrużył ślepia. Z nieba, jakby oderwane od słońca pruło przez powietrze żywe ucieleśnienie jego blasku. Prosto ku spokojnie falującej miękkiej tafli, ciężka, złocista spadająca gwiazda.
Odwrócił się w miejscu, by mieć lepszy widok na spektakl.
Westchnął w niedowierzającym podziwie zderzenia wzburzonego życia z niewzruszonym ciałem wody. Gwałtowny rozkwit korowodu kropel, głuchy, dudniący plusk i prawdziwy wybuch rozsierdzonego żywiołu – jak wystrzał gejzeru, wirująca fontanna o wysokości niemal dwóch ogonów w samym centrum przyleśnej zatoczki. Nakrapiany złotem samiec poczuł ukontentowany muśnięcie wilgoci na swym obliczu i ogonie, gdy czekał w napięciu na konkluzję przedstawienia, bulgoczącą pod taflą wody wielkimi bąblami powietrza. Jezioro powoli zaczęło się uspokajać, napawając widownię lękiem. Nie przeżył? Oddał się głębinom, w prostej drodze na dno? Katharsis rozpłynęło się euforycznie po ciele chudzielca, gdy powierzchnię przebił złoty pysk, zaświszczał haust skradanego powietrza.
Obserwował całą jego forsowną przeprawę do brzegu, nie odrywając wzroku od mokrego fizysu, jak się okazało, dojrzałego samca, okalanego zbroją z czystego złota. Nie skąpił mu niepokoju, gdy zawiązał się kontakt ślepi. Szkarłatne tarcze były bezlitosne, wręcz nachalne, zalane upiornym głodem ostrych źrenic. Uśmiechał się jednak. Delikatnie, półgębkiem, jakby zupełnie oderwany od niezręcznej rzeczywistości.

– Dam ci się przysiąść, jeżeli po pogawędce i chwilce odpoczynku poinstruujesz mnie w tym imponującym kunszcie akrobatyki – ekscytacja wciąż ewidentnie tętniła w jaskrawej artykulacji każdej zgłoski białołuskiego, ale chwila zawahania i szereg mrugnięć zahamowały rozrost nowotworu nietaktownego grymasu i zastąpił go zapraszającym uśmiechem, malowanym w parze ze ślepiami.
– Wybacz, ha, poniosło mnie! Ja... Jak mogę się do ciebie zwracać?
Pośród krosna skocznego zagadnięcia kryły się nici zakłopotania i niepewności początkującego, i choć pojedyncze, to ustąpiwszy miejsca trupio-chudy samiec przez nie właśnie powściągnął się w zakusach słownych i przeszedł do oceny reakcji starszego towarzysza.
autor: Tatuowany Kolec
06 lip 2018, 2:21
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Jezioro
Odpowiedzi: 894
Odsłony: 135037

Odrzuceni, pokolenia odrzuconych...
Na początku był smród. Któż zdoła powiedzieć dokładnie, czym był ten smród? Niejedni wyczuwali w nim jakąś istotę przyziemną, ale bez określonego kształtu. Inni – a takich było więcej – mówili, że to wielka otchłań kompleksów, pełna nienawiści twórczej i gnijących nasieni, jakby jedna masa uporządkowana, ciężka i ciemna, mieszanina ziem, błot, rozkładu i rozkładu. Z tej napełnionej otchłani brudu, kryjącej w sobie wszystkie zarodki przeszłego świata, wyłoniły się dwa potężne bóstwa, pierwsza królewska para bogów. Pijanos – Uzależnienie i Bania – konsekwencja. Oni dali początek wielu pokoleniom wrzodów. Wielu wrzodów żołądkowych.
Z ich małżeńskiego związku wyszedł wielki ród tytanów, wśród których najstarszy był Okejkanos, bóg potężnego nihilizmu, co szerokim, gnuśniejącym kręgiem otualał umysł białozłotego dokoła. Młodszym rodzeństwem grzechosiewcy byli niedożywienie i kac – sturęcy jeźdźcy boleści. Niedożywienie, potwornego rozmiaru, o dzikim postępie, miało jednoskładnikowy człon ciągłego głodu pośrodku dziennej rutyny, a kac o stu wżynających rozżarzone pręty rękach przerażali swą determinacją niezłomną. Myrkhvar nie był zadowolony z tego potomstwa, które było szkaradne i okrutne. I mimo nie spodziewając się po nich ani wdzięczności, ani poszanowania dla niego samego, dał się jednak strącić w bezdenne czeluści plugawego birbanctwa.
Z tamtąd nie było już powrotu.
Bleh, kogo ja oszukuję... Z każdego więzienia się powraca, w końcu, bez szczypty łamania zasad i unikania sprawiedliwej kary nigdy nikt nie napisał cenionej wysoko beletrystyki, prozy i poezji.
To nie zmieniało jednak faktu, że to było łatwe. Czasami trzeba wytarzać się w czyimś gó.wnie, żeby później móc podnieść się i odetchnąć świeżym powietrzem już na zewnątrz klatki własnego umysłu.
Skrzydlaty jaszczur wyczołgał się spod falującej burzliwie tafli jeziora i otrzepał, rozpryskując wokół opalizujące girlandy kropel wody. Był porządnie wypucowany, czysty jak łza w każdym zawiłym zakamarku łuskowatego, białozłotego szkieletu, nagiego swą kruchą, zroszoną inherentnością kostną na gorejących płaszczyznach jurysdykcji promieni Jasnej Twarzy. Samiec odetchnął z ulgą, zadrżał z ukontentowania. Ukontentowania i lęku. Otoczył się ciasno osuszonymi pokrywami skrzydeł i poddał się niepewnej samorefleksji. Niepewność. Ułuda. Ostentacyjna, wyprostowana elegancja ostrożności, wytworny biały garnitur entuzjastycznego zaaferowania, podszyty jednak tanią lajkrą bojaźliwej pustki. Rozglądał się, uważny, z bladym uśmiechem wijącym się na pysku niczym reszta ustatkowanego w przysiadzie wężowego ciała. Czubek ogona wciąż moknął gdzieś z tyłu na mieliźnie jeziora, jak ręka malca, nie chcącegu puścić rąbka sukni matki, która mimo to jednak zachęcająco próbuje pchnąć go do przodu ku wesoło rozkrzyczanym na placu zabaw rówieśnikom.
Rówieśnikom? Ku komu?... Samiec przełknął ślinę. Ku ciernistej samotności, ku bulgoczącym bagnom bezużyteczności, ku kanionom ech szyderczych rechotów, tundrom lodowatej bezaprobaty...
Otrząsnął łeb z koszmarów na jawie. Miał nadzieję się z kimś spotkać, z kimś zupełnie od niego innym. Przeciwieństwem, wręcz. Wyraźnie malowało się to na jego pysku, gdy ni to czekał, ni to trwał niezdecydowany pośrodku skrzyżowania o milionach możliwych dróg i ścieżek, nęcąco do siebie podobnych, a w tym podobieństwie podstępnie różnych od siebie nawzajem.
autor: Tatuowany Kolec
22 cze 2014, 2:33
Forum: Szklisty Zagajnik
Temat: Polana
Odpowiedzi: 697
Odsłony: 97463

No właśnie, po co marnować czas na naukę smoka z innego stada?! Najlepiej zrzucić go ze zbocza! Takie proste, a tyle problemów rozwiązuje.
Uśmiech, jaki zagościł na pysku Irka był... Prosty do opisania. Wyszczerz jakich wiele, trywialny, odzwierciedlający radość, szczęście lub chociażby pozytywne zaskoczenie. I właśnie to ostatnie było domeną Irka, kiedy usłyszał niechętną, ale jednak aprobatę na swoją prośbę. Zielonołuski poczuł nagle zdyscyplinowanie, chęć zaimponowania, determinację... A to wszystko w promocji tylko za jedną pozytywną uwagę! Wszystko, za jedno "tak". Co pewnie i tak jest niczym w porównaniu do drzemki, której mógłbyś w tym momencie zażywać.
– Jeżeli lot jest tym, czym myślę że jest... – zaczął tonem jakim zacząłby nieprzeciętny w swej dziedzinie filozof – To lot służy do latania. Szybkiego pokonywania znacznych odległości bez tykania się ziemi – dopowiedział, uporczywie próbując dojrzeć w kupce śniegu między wami jakiegoś głębszego sensu – I do latania głównie używa się skrzydeł. Tej dodatkowej pary kończyn na grzbiecie każdego smoka – dokończył spojrzawszy na Ciebie i jakby analizując to, co przed chwilą powiedział. Mrugnął szybko kilka razy, ściągnął smocze brwi i ponownie wbił wzrok gdzieś w śnieg nieopodal, usilnie blokując uczucie zażenowania próbujące własnie wypełznąć mu na pysk. Irracjonalny? Phew... Raczej Zdebilniały Kolec... Bo na bardziej tępego to już chyba nie mógł wyjść.
autor: Tatuowany Kolec
21 cze 2014, 23:02
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Trakt do Prastarego Drzewa
Odpowiedzi: 621
Odsłony: 84457

Teoria. Zawsze jest jakaś teoria, nawet podczas tych rzeczy najbardziej prymitywnych – Jedzenia, spania... Więcej lepiej nie wymieniać.
Wychodząc z założenia, smoki z dawnej Ziemi, a obecnie Życia powinny być raczej opanowane i spokojne, nieubłaganie dążąc do wyznaczonego celu bez znaczenia na środki. Natomiast smoki Ognia to już zupełnie inna sprawa. Szaleją, Zachowują się czasami jak zdziecinniałe i myślą że im wszystko wolno, innym razem traktują cię jak przyjaciela i są zdolne do osiągnięcia kompromisu ze samym sobą nawet w najbardziej dwuznacznych sprawach. Mimo wszystko, pomijając już te wszystkie aspekty wrogości, zła i ksenofobii jakie za takimi różnicami idą, różnorodność jest epicka. Bo gdyby nie ona to nie byłoby sensu się przyjaźnić. Bo... Przecież nawet myślałoby się tak samo.
– Po co?... Żeby zakraść się, pozostać niezauważonym pomimo zmiany swojego położenia, zaczaić się, zaskoczyć... – powiedziawszy to całkiem pewnie, Irek pociągnął z roztargnieniem nosem. Podniósł na moment łeb, spojrzał w niebo i luknął wciąż nienaturalnie pogodny w twoją stronę, z powrotem wracając do poprzednio przyjętej postawy – Albo jeżeli chce się kogoś lub coś w szybki sposób ukatrupić, nie dając szans na ucieczkę – Zakończył temat ściągając smocze brwi w skupieniu i wbijając wzrok w jakiś punkt przed sobą. Teraz widać było, że czeka na polecenia. Dobry piesek, dobry... Szkoda tylko że nie szczeka. Cóż, tak blisko... A tak daleko.
autor: Tatuowany Kolec
19 cze 2014, 20:51
Forum: Dzika Puszcza
Temat: Trakt do Prastarego Drzewa
Odpowiedzi: 621
Odsłony: 84457

Siedzenie w jednym punkcie i przyglądanie się temu samemu, monotonnym krajobrazowi przez długi i ciągnący się w nieskończoność czas oczekiwania było... Wbrew pozorom bardzo ciekawe. Od przybycia na tereny Wolnych Stad po śladach swojego rebelianckiego braciszka, aż do teraz wszędzie i bez wyjątku panował śnieg. Białe połacie niczego, niezaprzeczalnie pustego krajobrazu jedynie unoszącego się lekko lub opadającego, zależenie od sytuacji. A teraz? Taka faza! Las, drzewa, krzaki, mdłozielona trawa, ale wszystko, Bez Cholernego Wyjątku wolne od śniegu! Takie pozytywne zaskoczenie nie mija przez długi czas. Więc, kiedy wreszcie znalazłeś się w zasięgu zmysłów zielonołuskiego adepta ze stada Ognia, dane ci było zobaczyć go uśmiechniętego od ucha do ucha niemal opętańczym, szalonym uśmiechem. Odwrócił do Ciebie łeb, powstał i stanął przodem również resztą swego ciała. Pochyliwszy głęboko łeb w celu oddania przywitania i szacunku Tobie, jako nauczycielowi i wyprostowawszy się do pionu, nabrał powietrza w płuca.
– Dzieńdoberek! Ja natomiast nazywam się Irracjonalny Kolec, wkrótce wciąż adept Ognia – zażartował, tonując szalony wyszczerz jedynie do pogodnego uśmiechu – Dokładnie, skradanko. A kto lepiej tego nie uczy, jak przyszły łowca, co? – rzucił, mrugnąwszy przyjaźnie jednym ślepiem. Bez słowa cofnął się o dwa kroki, obrócił bokiem i przyjął postawę gotowości, dokładając starań by nie skończyć z podbrzuszem szurającym po gruncie. Łapy się ugięły, ogon zawisł luźno nad ziemią, skrzydła ciasno przyległy do boków Irka, a łeb zniżył się na wysokość tułowia, nadając wyraźnie szczęśliwemu adeptowi odrobinę groźny wygląd. Nie przerażający, ale jeżeli w pobliżu zaczaił się jakiś płochliwy królik, to z pewnością uciekł. Albo się przestraszył. Może też zaraz wyskoczy z wojowniczym piskiem z krzaka i umazany w barwach wojennych stanie gotowy do pojedynku na śmierć i życie. W końcu wieczna zima... Kto wie, co jeszcze ciekawego mogłoby się tu przytrafić?

Wyszukiwanie zaawansowane