Znaleziono 232 wyniki

autor: Nathi
11 lip 2016, 2:33
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Kanion Szeptów
Odpowiedzi: 795
Odsłony: 96413

Nathi doskonale zdawał sobie sprawę z odpowiedzi Kiary. Spodziewał się, że zechce go pomścić. Żałował tylko, że sam nie mógł już tego zrobić. Czarodziej niehonorowo wykorzystał przewagę nad starcem wiedząc, że nie poniesie żadnych konsekwencji. Sam Słowo również miał takie podejrzenia. Nie mógł wiedzieć, że spotka jeszcze kiedyś własną córkę i że ta wciąż będzie po jego stronie. Miał tylko nadzieję, że Ognisty zapłaci nie tylko powierzchownymi ranami, ale i kalectwem. Najlepiej śmiercią. Poniżył go, zaatakował i opluł wielokrotnie. Również wtedy, gdy drzewny leżał półprzytomny.
Ledwo powstrzymał uśmiech słysząc zaprzeczenie Apokalipsy. "Nie". Proste słowo, prawdopodobnie jedno z pierwszych trzech, jakie uczy się pisklę. Najbardziej jednoznaczne, najbardziej bezpośrednie. Wojowniczka usiłowała zatrzymać nią samą śmierć, a jej zdecydowany ton głosu mówił, że jest to możliwe. Jeśli Ateral gdzieś tu czyhał, to z całą pewnością zatrzymał się na ułamek sekundy, jakby nie będąc pewnym, czy oby na pewno chce się na to zdecydować akurat teraz.
Spojrzał jeszcze raz na całą sylwetkę smoczycy. Jeśli można było powiedzieć, że był dumny z któregoś ze swoich dzieci, to wskazałby Kiarę. Nawet mimo jej odmowy zostania przywódczynią i zaprzepaszczenia jego ambicji, odebrania mu ostatniej nadziei. Czy zdawała sobie sprawę z tego, że to głównie przez nią odszedł ze stada? Że mógł umrzeć szczęśliwy wśród rodziny obserwując, jak Kiara gromadzi siły, jednoczy Cień z Ogniem, wyrusza na bitwę i po pokonaniu Życia i Wody dokonuje ekspansji terytorialnej? Mógł być z niej dumny, bo miała honor, siłę, inteligencję. Dlaczego więc nie chciała zostać przywódczynią?
Zostawił ten temat już dawno temu. To była przeszłość. Teraz była teraźniejszość. Później... Dla niego nie istniała już przyszłość. Później będzie martwy.
– Dobrze – zgodził się. – Nie umrę dzisiaj – stwierdził z całą stanowczością, na jaką było go stać.
Nachylił się powoli nad mięsem, biorąc jeszcze jeden kęs.
– Chciałbym ci coś dać – powiedział nagle. – A właściwie dać na przechowanie, żebyś wręczyła to mojemu następnemu wnukowi. Pierwszemu, jaki się wykluje – pominął kwestię, że nie był jej biologicznym ojcem. Czasem lepiej było o tym zapomnieć; w końcu była jego córką. – Nie jest to nic specjalnego. Drobiazg, kamień szlachetny, zwykły rubin. Ale to jedyne, co mi zostało. Nie mam nic więcej – stwierdził, choć nie był z tego powodu jakoś nadzwyczaj smutny. Nie potrzebował skarbów. Co miał za nie kupić? Być może w ten sposób ktoś go zapamięta. Może wnuczek przyjdzie kiedyś na grób dziadka, wspominając swoją pierwszą naukę wykupioną u Nauczyciela za ten właśnie rubin i rzuci krótkim "dziękuję"? Może ktoś jeszcze kiedyś o nim pomyśli pozytywnie? Na starość się ponoć dziecinniało. Miało prostsze cele, mniej rzeczy potrzebowało się do szczęścia.
Dzieciństwa Nathiego nie można było nazwać szczęśliwym. Nie miał przyjaciół i wcale nie uszczęśliwiały go małe rzeczy. Zawsze miał wielkie ambicje. Może teraz nadeszła ta chwila? Na proste życzenie – wdzięczność potomka.
– Rubin leży w lewym kącie groty pod najwyższym z Czarnych Wzgórz, tym naprzeciwko wejścia. Ukryty pod skórami. Czy mogłabyś go tutaj przynieść? Ja w tym czasie spróbuję zjeść tego nieszczęsnego bizona. Wolałbym, żeby cię przy tym nie było... – mruknął, co mogło być całkiem zrozumiałe biorąc pod uwagę jego pierwszy kęs. Jadł bardzo nieporadnie, jakby zapomniał, jak to się robi. Chciało mu się płakać. Był to żałosny widok i wolałby, żeby Kiara nie musiała na to patrzeć. Żeby zajęła się czymś innym – poszukiwaniem rubinu. Przyniesie go tutaj, a Nathi będzie miał pewność, że jego ostatnie życzenie zostanie spełnione.
Zaczęło padać.

Dodano: 2016-07-11, 02:33[/i] ]
Nathi nie odesłał Kiary po rubin dlatego, bo wstydził się przy niej jeść.
Nie zrobił tego również po to, aby upewnić się, czy oby na pewno dostanie kamień w swoje łapy.
Wysłał ją do swojej groty dlatego, bo musiał umrzeć. Czuł to już od kilku minut. Z początku lekkie zawroty głowy, silniejsze pieczenie ran i ból skręcający mu wszystkie organy wewnętrzne. Ból serca, blizn, mięśni, kości. Dzielnie to ukrywał. Miał nadzieję przeczekać to, skończyć rozmawiać z Kiarą, pójść gdzieś na wzgórze, może nad rzekę, położyć się i zasnąć.
Teraz wiedział, że nie wytrzyma. Nagły chłód, jakby Ateral dyszał mu za plecami. Mógłby przysiąc, że słyszał czyjść oddech. Czuł na sobie cudze spojrzenie. Bóg śmierci, czy obłęd starca?
Gdy tylko Apokalipsa zniknęła za jednym ze wzgórz, lecąc śpiesznie, łapy się od nim ugięły. Zupełnie, jakby przez ten cały czas wykorzystywał całą pozostałą mu siłę woli, by utrzymać się na łapach. W jednej chwili jakby cała ta siła z niego uleciała. Nikogo w pobliżu nie było, ale on poczuł na grzbiecie ogon Aterala. Silne uderzenie od góry, powalające go na glebę. Bóg milczał. Może go tu nie było? Może to było szaleństwo? Nathi nie wiedział. Nie zastanawiał się nad tym.
– Uch – jęknął przy nagłym kontakcie z podłożem. Pod siłą upadku jego szczęka się zamknęła, a drobne ząbki wbiły się w jęzor. Nie poczuł bólu, jedynie smak krwi, która to pociekła teraz śpieszną strużką po podbródku. Tuż obok tej zwierzęciej, żubrzej, po zjedzonym przed chwilą posiłku.
Przewrócił się bezwładnie na bok. Zakaszlał, zwracając w części spożyte mięso. Najwidoczniej organizm nie chciał go już przyjąć. Było za późno.
Kwas, który wypalił mu przed kilkoma księżycami dziurę na pośladku na nowo się odezwał, zasyczał. Jakby przez cały czas tam siedział, w skórze, w mięśniu, a teraz ulotnił się z parą. Czy to możliwe, czy znowu miał zwidy? A może to znów bóg śmierci się nim bawił?
– Aaach – zamknął ślepia i wygiął do tyłu kręgosłup i szyję. Bolało. Z trudem otworzył głeboko zapadnięte oczy. Całe przekrwione, dziwinie mocno pieczące. A przecież nic mu w nie nie dolegało.
Czy oby na pewno? W kwiecie jego wieku doszło między nim, a Dwuznaczną Aluzją do starcia. Niehonorowego, w którym Cienista złamała dane słowo i zaatakowała jego gardło. W innym pojedynku z nią zraniła go w ślepia i gdyby nie udana interwencja uzdrowiciela Słowo mógłby pozostać niewidomy przez dłuższy okres swojego życia.
Padł na niego cień. Świat na około niego był rozmazany przez łzy i zmrużone powieki, a jednak jedną postać widział wyraźnie. Stała tuż przed nim, jak żywa, jak realna. To ona zasłaniała mu światło. Czy była zjawą, czy jego wyobrażeniem, czy jeszcze żyła i postanowiła go odwiedzić – nie wiedział. To właśnie fioletowołuska samica, jego przeciwniczka, rywalka.
Nic nie mówiła. Uśmiechała się tylko. Szyderczo szczerzyła śnieżnobiałe kły. Nie ruszała się, nie oddychała, nie mówiła. Stała i patrzyła na jego półmartwe ciało, niczym złowroga rzeźba. Delektujący się widokiem śmierci padlinożerca.

Pierwsza z trzech par, które go nawiedziły. Zło i Prymitywność. Zło z Prymitywności i Prymitywność ze Zła. Po prostu. Bez celu, bez ambicji, bez pomysłu, bez sensu. Bez uczuć, bez honoru, bez szacunku, bez zastanowienia. Istota stworzona nie do życia, a do uniemożliwiania go innym. Może i byłaby cennym narzędziem do likwidowania innych szkodliwych jednostek, ale była zbyt nieokiełznana na stanięcie się narzędziem. Nie smok, a bestia. Smoki składały się ze zwierzęcych instynktów i zarazem inteligencji. Niekompletna. A jednak przeszkoda.
Aluzja była jedynie przedstawicielką całej takiej masy. Cienistych i Równinnych. Jednej z przeszkód do osiągnięcia ideału. To mu najbardziej przeszkadzało. Że jego przeszkoda nie uniemożliwia mu działania dlatego, bo nie chce, żeby plan się ziścił; uniemożliwia mu to, bo do tego jest stworzona. Do niszczenia. Im, Stwórcom, zawsze było trudniej.

Poczuł ból głowy. Magiczna siła naciskała na jego skronie coraz to mocniej i mocniej, rozsadzała go od wewnątrz. Ankaa zniknęła, a Nathi zamknął ślepia. Wtem cała kula ziemska przyspieszyła, kręcąc się z niebywałą prędkością. Starzec czuł, że aby się utrzymać, nie oderwać się od podłoża i nie wylecieć w przestrzeń kosmiczną, musi chwycić się gruntu pod stopami. Tak też zrobił, wbił pazury głęboko w błotnistą ziemię.
Deszcz się nasilił. Gdzieś w tle błysnął piorun, a jego złowrogie grzmienie dotarło do uszu drzewnego niespełna dwa uderzenia słabego serca później. Woda lunęła z ukosa niemal podwajając swoją siłę i uderzając niczym grad w bok leżącego.
– Woda znów zabierze ci Życie – usłyszał znajomy głos. Ból łba nie ustępował, a Nathi rozwarł delikatnie ślepia jakby starając się odnaleźć rozmówcę. Stał blisko. W przeciwieństwie do fioletowej wojowniczki poruszał się, oddychał. Miedzianołuski spoglądał na niego z wyższością. – Znów przegrałeś – szepnął Ciche Wody.

Przywódca Wody przedstawiał kolejną parę. Inteligencję i Przebiegłość. Chodzący fałsz. Aktora, który chciwie pragną władzy, a gdy już ją dostał udawał. Udawał całe życie dobrego, troskliwego opiekuna, przywódcę. A gdy wracał do ciężkim dniu do groty chichotał złowieszczo. W przeciwieństwie do pierwszej z par on był w pełni świadomy tego, co uczynił. Odrzucił większe dobro dla własnych celów, dla nakarmienia swojej próżnej, egoistycznej duszy.

Obraz czarodzieja rozpłynął się z deszczem. Nathi wypluł z pyska nadmiar wody. Poczuł, jak zapada się pod ziemię. Wszędzie naokoło było błoto. Umierał brudny i lepki, jak świnia. Maź ta po zetknięciu z wciąż jeszcze świeżymi ranami pobudziła je na nowo. Zaczęły piec, palić jak ogień. Mimo wody, mimo deszczu, Nathi się palił. Widział płomienie i własne, zwęglające się ciało.
Poczuł, jak między jego oczy uderza gęsta ciecz. W pierwszej chwili pomyślał, że to kolejne z milionów kropli deszczu, ale ta była zbyt duża i dziwnie ciepła. Czuł, jak spływa mu wzdłuż łuku brwiowego, znajdując w końcu wgłębienie w czaszce i powoli posuwająca się ku gałce ocznej. Wojownik uniósł łeb wyżej, starając się dostrzec, skąd owa substancja pochodzi.
Stał nad nim ten młody Ognisty. Kruczopióry? Nie był pewien. Zrozumiał, że właśnie w niego splunął, że tym była zagadkowa ciecz.

Młodość i Głupota. Nowe pokolenie kroczących przed siebie głupców. Pędzących z uniesionymi w górę łbami, pewnych siebie, dumnych i przekonanych o tym, że świat należy do nich. Czy nie widzą przepaści? Nie widzą. Przecież nie spoglądają w dół.
Kruczopióry nie rezprezentował tylko Kruczopiórego. Bez względu na to, co sobie myślał, takich jak on były dziesiątki. Jednakowych. Nie poznał go zbyt dobrze, ale nie musiał. Wiedział, z kim ma doczynienia. Zamiast niego mógł widzieć teraz jeden z wielu innych jednakowych, szarych pysków. To nie miało znaczenia. Byli wielogłową hydrą.
Zbuntowani, wielcy, ambitni i głupi. Zanim się obejrzą ich młodość przeminie, a oni wszyscy będą zdychać w błocie.

Zagrzmiał kolejny piorun, jeszcze bliżej, a Nathi jęknął z bólu, jakby starał się go przekrzyczeć. Już się nie palił. Teraz był zimny jak lód. Zaczął się trząść. Niemal nie czuł łap. Poruszył skrzydłem i szybko tego pożałował. Bół przebiegł przez całe ciało. Wszystkie rany, stare i nowe blizny pulsowały. Przekrzykiwały się. Słyszał setki wołających go głosów. Pysk wykręcił się w grymasie bólu. Smok załkał. Nie wytrzymał. Łzy poleciały. Gęsty potok. Chciał do ciepłej groty. Zapragnął świeżego mięsa. Nie. Nie. Nawet nie tego chciał. Zwyczajnie pragnął odejść. Umrzeć, ale nie w ten sposób. Położyć się na łące i zasnąć.

– Pomocy – wychrypiał. Słowo Prawdy, leżący w błocie, pełny ran, zakrwawiony i cały się trzęsący wołał o pomoc. Nieugięty pękł. Szkoda tylko, że nikt nie słyszał słabego starczego głosu wśród szumu wiatru i ulewy.
– Pomocy – powtórzył błagalnie. – Boli. Uzdrowiciela – załkał.

– Zdrajca – usłyszał.
– Kłamca – powiedział inny głos.
– Tyran.
– Manipulator.
– To nie wojownik.
– To nie smok.
Głosów przybywało. Słyszał kroki. Stukot wielu par łap. Ze wszystkich stron. Otaczały go. Szły po niego.
Pod łapami plątało się niewielkie białe pisklę. Jego brat, Tethi. Patrzyło teraz nienawistnie, otwierając paszczę pełną długich, gotowych do zabicia kłów. Milczało. Tylko patrzyło na swojego oprawcę, gotów do zemsty.
Niegdyś ciepłe, matczyne spojrzenie Mruczącej Łuski wyrażało dezaprobatę i zawód. Stojąca u jej boku młoda Nuta też nie patrzyła przychylnie.
Złudzenie Życia zawarczał gniewnie. "Nigdy się nie nauczysz, Nathi".
Zza białofutrego wyłonił się Oko Zmierzchu. Syknął z nienawiścią, gotów do ataku.
Cieniści szli razem, nieokiełznani, wyrywając się i szczerząc kły. Uśmiech Cienia, Dwuznaczna Aluzja, Spojrzenie Mroku, Pierwotny Instynkt, Koszmarny Kolec, Nieokiełznany Kolec, Szaleństwo Cieni, Czerwień Kaliny, Migotliwa Aura. Nieco z tyłu szła Łagodna Łuska, która miała w oczach jedynie żal.
Gałązka Jaśminu przekręciła łeb, jakby zastanawiając się, co o tym myśleć.
Jesień Bzów otoczona była Kaszmirowym i Oczywistym. Adepci, bo takimi ich zapamiętał Słowo, patrzyli po sobie, zerkając na mistrza z zawodem w oczach, ale i gniewem. Sama Jesień sprawiała wrażenie ledwo powstrzymującej się od wybiegnięcia przed wszystkich i zadania mu rany jako pierwsza.
Lodowym wzrokiem obrzucał go stojący obok Bezchmurne Niebo. Iskra Nadziei zdawała się przyjąć nastawienie partnera.
Gdzieś dalej zamajaczyli nawet Zwiastująca Łuska i Czerwony Kolec, jego niedoszli sojusznicy z czasów wczesnej młodości.
Płomień Pustyni nie wyglądała na świadomą wydarzenia, w którym brała udział, ale podążała za Runą Ognia, Pożeraczem Księżyca, Nadchodzącą Wichurą, czy wyrywającym do przodu Kruczopiórym. Z boku stał uśmiechnięty Jad Duszy, który najwyraźniej czerpał z marszu na Słowo rozrywkę.
Były też dwie Ogniste, z którymi Nathi kłócił się tak bardzo przed wojną z ich stadem, wiele księżyców temu. Niepamięć Świtu i Odmienna Łuska. Były zirytowane, jakby dyskusja dopiero co się skończyła. Jakby wojna miała się dopiero zacząć.
Z drugiej strony stała Woda. Jej przywódca, widziany już przed chwilą Ciche Wody. Tym razem bardziej powściągliwy, otoczony Bezkresną Galaktyką i Paraliżującą Łuską, tą młodą samicą, nowym pokoleniem stada, które nic jeszcze nie rozumiało, Zgniłą Łuską, a także Podszeptem Szaleństwa i stojącą u jego boku... Ulotne Wspomnienie, zwana później Zorzą Północy. Matką jego dzieci. Zdrajczynią, która nie zawahała się, by go wykorzystać. Przymknęła ślepia, jakby nie chciała na niego patrzeć lub jakby starała się skumulować maddarę do przeprowadzenia ataku.
Ich dzieci. Shiro, Noxlyn, Nixlun, Naxis. Wieczne Ukojenie spoglądał na ojca spod swojej kościanej maski ze smutkiem. Chór Światła pokręcił łbem wzdychając teatralnie.
Kiara, teraz Jeździec Apokalipsy, którą przecież przed chwilą widział miała w ślepiach ból. Zawiódł ją, nie podołał wyzwaniu, jakim było ojcostwo. Bez patrzył, jakby nieco zawiedziony faktem, że to tego żałosnego starca słuchał. Wrzos patrzyła niepewnie to na brata, to na ojca. Truskawka wychyliła się z grzbietu Kiary, marszcząc pyszczek.
Było ich dużo więcej. Setki. Nie wszystkich rozpoznawał z pysków. Niektórych znał tylko z widzenia. Niektórych był pewny, że nigdy nie widział.

Smoki oblazły go i zaczęły wyrywać kłami kawałki mięsa. Każdy wziął tylko jeden i odszedł. Nathi krzyczał z bólu. Niektórzy szarpali go czerpiąc przyjemność z zadawanego Nathiemu bólu, inni traktowali to jako przykry obowiązek, gryząc tylko odrobinę i szybko odchodząc.
Machnął ogonem rozbryzgując naokoło błoto. Wił się jak żmija schwytana przez węża i krzyczał, jakby wizja była realna i naprawdę rozrywano go na strzępy.
Płakał i ciężko dyszał, nie mogąc znieść bólu. Serce biło mu szybciej i szybciej. Ostatnie szare pisklaki obgryzły ostatnie kości i szybko pomknęły do rodziców. Nasycone ucztą smoki odeszły i zniknęły, rozpływając się w powietrzu.
– Choć – powiedział zmaterializowany znikąd Ateral. Nathi otworzył szeroko ślepia, a gdy oddech przyspieszył tak, że nie dało się szybciej, a bicie serca brzmiało jak stukot kopyt stada koni...

Piorun w tle.
I cisza.
Nic.

Żałował, że urodził się w świecie, w którym bóg musiał umrzeć w nędzy, a niegodne życia istoty mieszkały z całymi rodzinami w ciepłych grotach udając szczęśliwe. Były niczego nieświadome. Nie wiedziały, że właśnie odszedł smok idealny. Jedyny, który byłby w stanie zmienić ich życia na lepsze. Ten, którym wzgardzono. Jedyny smok o czystym sercu. Ostatni przedstawiciel stada Ziemi, które teraz oficjalnie można było uznać za nieistniejące.

Ciało starca przestało się poruszać. Powieki opadły. Klatka piersiowa już się nie podniosła. Ogon się uspokoił. Zwłoki coraz bardziej zagłębiały się w błoto.

To był koniec Słowa Prawdy.
autor: Nathi
08 lip 2016, 22:22
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 585
Odsłony: 79727

Spojrzał na nią uważnie. On leżał, ona stała. Ona była młoda i silna, a jego dni były policzone. Nie byłby w stanie pokonać nawet pisklęcia; pewnie zaczęłoby biec, a Nathi próbując je dogonić padłby z wysiłku. Czy się bał? Nie. Niczego już się nie bał.
Kolejna nieświadoma istota. Wkrótce Słowo, jeden z ostatnich smoków znających prawdę o stadzie Wody zdechnie. Kto jeszcze żył z tych, którzy byli przy tamtych pamiętnych wyborach na przywódcę? On, Cichy... Kto jeszcze? Nie miał pojęcia. Mieszkał na tym odludziu, niemal nie wychylając pyska z własnej groty i nie zdając sobie sprawy z niczego, co działo się w stadach. Mogły toczyć się wojny, Równinni mogli atakować, przywódcy mogli nie żyć, bogowie mogli zstąpić, kataklizmy mogły wszystko zniszczyć. Ale jak długo nic z tego nie dotarłoby do Czarnych Wzgórz, tak długo Nathi najprawdopodobniej nie miałby o niczym pojęcia. To właściwie tak, jakby już nie żył.
Pamiętał czasy, w których wiedział najwięcej. Na krótko po odejściu ze stada Życia mógł wymienić każdego jego członka z imienia, scharakteryzować, nawet pisklęta. Tak samo z Wodą. I Cieniem, w którym się znajdował. Z Ognistymi też swego czasu sporo rozmawiał. Znał dokładną sytuację polityczną, plany, myśli. Zdawać by się mogło, że cały świat trzymał w zaciśniętej pięści, podglądając go przez szparę. A teraz? Siedział sam na środku niczego, oddalony od wszystkiego.
– Cóż... Nie mylisz się, smoczyco. Jestem tylko żałosnym starcem – przyznał. – A starcy, poza żałosnością charakteryzują się głównie tym, że kiedyś kimś byli. Coś widzieli lub w czymś uczestniczyli. Czasami zdarza się nawet, że to pamiętają – stłumił kaszlnięcie. Przekręcił się na bok, żeby łatwiej mu się mówiło, odsłaniając tym samym obszerną ranę po ogniu na drugim z boków. Jego smutne, choć mądre ślepia skupione były na wodnej adeptce.
– Młodość, niewiedza i gniew doprowadziły cię do pierwszego błędu. Woda nie ma prawa istnieć, jak zresztą nic zbudowanego na kłamstwie. Woda powstała, bo pewien smok przegrał, a nie mogąc pogodzić się z porażką stworzył rebelię, na skutek której samozwańcza Woda odłączyła się od stada, któremu przysięgała wierność. Z tego, co mi wiadomo śmiałek ten po dziś dzień sprawuje u was władzę, a wszelkie zbrodnie zostały zapomniane... Ale ja pamiętam. I nie zapomnę aż do śmierci– stwierdził chłodno i pewnie. W końcu dużo mu nie zostało.
autor: Nathi
06 lip 2016, 16:16
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Wypalona plaża
Odpowiedzi: 722
Odsłony: 111070

Ale Nathi nie upadł. Gdy stał już dłuższą chwilę, a kręcenie w głowie ustało, powoli obrócił się ku Keezheekoni. Nie pytał ją o imię, bo niewiele go to interesowało. Lada moment umrze. Z całą pewnością nigdy nie będzie z nikim o niej rozmawiać, ani nie będzie mu dane spotkać ją ponownie. Świat, na którym będzie żyła nie będzie już jego światem.
Obracając się robił małe kroki, niemal nie odrywając łap od podłoża. Jakby bał się, że ziemia spod niego ucieknie, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
– Cóż, najdalsze wspomnienia często się idealizuje. Zwłaszcza, jeśli nie zdążyło się ich dość dobrze poznać. Ile masz księżyców? Ile spędziłaś tam? I jak bardzo, hm, musiałaś być znudzona, by dotrzeć aż tutaj? – spytał spokojnie. Miał przed sobą pisklę, może adeptkę, która nie mogła widzieć zbyt wiele świata. Kiedy on był w jej wieku ledwo znał tereny własnego obozu. Może nawet nie mówiła prawdy? Mogła być kreatywną smoczycą, której marzyły się odległe tereny i która wyjątkowo bardzo nie przepadała za najbliższym otoczeniem.
Mogła też mówić prawdę. Może ktoś ją zmusił do przybycia tutaj? Porwał? Zaczarował? Może miejsce, o którym mówiła przestało istnieć i była zmuszona do ucieczki? Jak niegdyś Cieniści, tak mu się wydawało. Nie znał zbyt dokładnie ich historii, ale czy i oni nie zostali napadnięci na swoich ziemiach i nie musieli utorować sobie drogę przez Równiny? Ledwo uszli wtedy z życiem. Jakie szanse miało tak młode pisklę? Kto jej pomógł?
Spojrzał pod łapy.
– Stąd? Nie, z Życia. Później z Cienia. Dopiero później stąd – wyjaśnił.
autor: Nathi
04 lip 2016, 22:49
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Kanion Szeptów
Odpowiedzi: 795
Odsłony: 96413

Obserwował ją uważnie, jak do niego podchodziła, jak mówiła. Pamiętał ją gdy się wykluwała. Pamiętał gdy była pisklęciem. Gdy uczyła się mówić, biegać, gdy uczył ją z Nixlunem podstaw walki. Pamiętał gdy Kiara była młoda i ambitna, zawzięta, a jej marzenia o byciu potężną wojowniczką stanowiły cały jej świat. Przygarnął ją i kłamał mówiąc, że jest jej prawdziwym ojcem. Gdy obserwował jak dorasta uśmiechał się i był zadowolony... Ale czy z niej, czy z tego, jak przydatnym narzędziem może okazać się w przyszłości?
Walczył dla niej. Uratował ją przed równinną bestią i przypłacił za to kalectwem. Co wtedy nim kierowało? Próbował sobie przypomnieć, ale nie potrafił. Nie wiedział, co myślał w tamtej chwili. Że musi ratować swoje plany, swoją przyszłość? Pokazać Cienistym, że nie da sobą gardzić i udowodnić swoją wartość? Wypędzić Równinnego i nastawić przeciwko niemu stado? Czy może żeby bronić swojej córki...?
Pamiętał, jak spłodzili dzieci. Nie wiedział, czy zdawała sobie sprawę z tego, że go odwiedziły i wyznał im prawdę. To wszystko wydawało mu się tak dziwne. Przeszłość zlewała mu się w jedno. Pamiętał, jak ją wychowywał i pamiętał, jak z nią kopulował. Jak mógł do tego dopuścić?
Patrzył na dojrzałą, dorosłą i silną wojowniczkę po pięćdziesiątce. Spoglądały na niego te same ślepia, które niegdyś śledziły każdy jej ruch, patrzyły na niego w górę mając nadzieję, że kiedyś mu dorównają. Był autorytetem. Kim stał się teraz? Role się obróciły. Jedyne, o czym mogła myśleć w tej chwili Kiara to to, aby nie skończyć jak ojciec.
– Kruczopióry – mruknął cicho. Wszystkie jego rany cielesne – z wyjątkiem tej jednej spowodowanej przez Aterala – wyrządził mu właśnie ten młody Ognisty. Przez niego jego ostatnie księżyce życia stały się prawdziwą udręką. Nie była to żadna zemsta, nie była to też honorowa walka. Rozmawiali, a to czarodziej okazał się być agresorem. Każde jego słowo było pełne nienawiści, na podstawie tego, co Kruczopióry słyszał o starcu od innych. W końcu gdy ten uznał, że Nathi z niego "kpi", zaatakował go, a samotnikowi cudem udało się uniknąć śmierci.
Pod jego stopami pojawiło się coś, czego od dawna nie widział. Właściwie to od opuszczenia Cienia. Tereny Wspólne niemal pozbawione były zwierzyny łownej. Czasem udało mu się dopaść królika, ale później ciało zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. Głodował.
Grube futro i tłuste zwierzę. Świerze mięso. Odległy sen. Łapy Nathiego były chude jak patyki, a wystające żebra mógł policzyć nawet ślepiec. Od księżyców nie biegał, od księżyców nie wzbił się nawet w powietrze. Nie miał już na nic siły.
Ostrożnie schylił się nad darem od córki, jakby obawiając się, że to tylko okrutna iluzja, zdradziecka maddara. Mięso zaraz zniknie, a jego własne dziecko rzuci mu się do gardła jako zemsta za wszystko, co zrobił.
Tak się nie stało. Nachylił łeb tuż nad żubrem i mógłby przysiąc, że w życiu nie czuł tak przyjemnego zapachu. Ostrożnie otworzył paszczę i wyrwał swoją słabą szczęką ciągnący się kawałek mięsa. Ostrożnie go przeżuł. Krew zwierzęcia spłynęła mu po żuchwie. Nie sądził, że dane mu jeszcze będzie przed śmiercią spróbować czegoś takiego. Znalazła go córka i nakarmiła. Po prawym poliku spłynęła mu łza.
– Dziękuję – powiedział, spoglądając Kiarze w ślepia. Było to szczere podziękowanie. Czy to było szczęście? Samiec całe życie negował istnienie czegoś takiego. Nazywał szczęście kłamstwem i grą pozorów, która zaślepiała smoki przed osiągnięciem prawdziwego celu. Teraz jednak, gdy stracił wszystko i dostał tak codzienną rzecz... Jak inaczej mógł to nazwać? Czy przez tę krótką chwilę, pierwszy raz w życiu był szczęśliwy?
Być może nie. Być może młody Słowo miał rację i szczęście nie istniało. Stał się słaby i dał się zmanipulować. Nie wiedział. Nic już nie wiedział.
Nie zjadł więcej. Jeden kęs mu wystarczył. Jego organizm był zbyt odzwyczajony od jedzenia, żołądek się skurczył. Nie dałby rady zjeść całości. A nawet jeśli, to wiedziałby, że jedzenie to się... zmarnuje.
– Dziś umrę – stwierdził chłodno. Ton jego głosu i spojrzenie były pewne. Nie było mowy o żadnych przypuszczeniach, dał to jasno do zrozumienia. On po prostu o tym wiedział.
Wiedział o tym od bardzo dawna, ale odrzucał ten fakt. Nie wierzył w niego. Dopiero teraz, gdy usłyszał własne słowa pojął ich znaczenie. Dopiero teraz odkrył, że jest to niezaprzeczalna prawda.
Był przy tym spokojny. Nie krzyczał. Nie płakał. Teraz, gdy czuł oddech Aterala na jego własnym karku jego własne życie stało mu się obojętne.
autor: Nathi
04 lip 2016, 21:12
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Kanion Szeptów
Odpowiedzi: 795
Odsłony: 96413

Nie doceniała wytrzymałości ojca. Możne nawet nie wytrzymałości, bo i ta na starość mocno zmalała; męczyły go choroby, bóle kości, mięśni, a przede wszystkim całkiem niedawno nabyte rany. Blizny na całym ciele i głód tak silny, że jeśli nie ze starości, to Nathi zemrze z głodu. Przy życiu trzymała go upartość. Zawsze uparcie dążył do celu. Choć jego ciało już dawno zmarło, to myśli i słowa nie dawały się zaciągnąć pod ziemię. Jeszcze nie. Był bogiem.
Niezwykle różny był obraz starego Nathiego do chociażby obrazu umierającego Złudzenia Życia, czy Uśmiechu Szydercy – Kheldara. Obaj byli, dłużej lub krócej, jego przywódcami. Cienisty odszedł w boju w podeszłym wieku, a nawet wtedy trzymał się na łapach i był jednym z najpotężniejszych wojowników stąpających po ziemi. Odszedł z godnością.
Również Złudzenie zmarł jako silny smok. Ile miał wtedy księżyców? Koło setki? Mimo to po jego odejściu wspominano go jako silnego, honorowego smoka.
Nathiego znajdą za kilka księżyców w postaci padliny obszarpanej przez kruki. Do połowy zatopionej w błocie. Zwołają innych i każdy po kolei podejdzie, spojrzy na jego czaszkę i splunie z pogardą. A może po prostu wcale go nie znajdą? Może zniknie i nikt go już nie znajdzie? Może zapomną? Nie będą go szukać.
Ostatnimi czasy nie opuszczał Czarnych Wzgórz. Mieszkał na nich i tylko tam można było go spotkać. Być może Apokalipsa nie wiedziała o lokalizacji jego groty, może o niej zapomniała, a może właśnie nie dopuszczała do siebie myśli, że starzec może jeszcze żyć. Sam nie wiedział, ile ma już księżyców. Wyglądał na dwieście. Czuł się na czterysta.
Stał na środku kanionu, kilkanaście księżyców przed Kiarą. Mogła widzieć jedynie sylwetkę. Czy rozpozna w tym wraku smoka swojego ojca?
Uniósł łeb spoglądając na wojowniczkę. Choć pamięć już szwankowała, wzrok już nie ten, co za młodu, a wiatr niemal nie wiał, to rozpoznał w niej swoją córkę. Były rzeczy, których nie dało się zapomnieć. Czy wyszła wymierzyć mu sprawiedliwość? Zabić go? Musiała go nienawidzić.
Nie miał siły iść, stał tak już jakiś czas, jeszcze zanim przyszła. Odpoczywał, choć wiedział, że nie zregeneruje sił. Kościste łapy trzęsły się lekko, ledwo go utrzymywały.
Może był duchem?
autor: Nathi
03 lip 2016, 12:53
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Wypalona plaża
Odpowiedzi: 722
Odsłony: 111070

//z całą pewnością jest sporo Aluzji :D Lecz odradza się, twardsze i silniejsze!


Trudno było naprawdę powiedzieć, czy Nathi przejmował się tym, co działoby się po jego śmierci. Z jednej strony niewiele będzie go to już obchodzić. W końcu zniknie. Usiłował przekazać swoim dzieciom własne nauki, by mogły kontynuować dzieła, które rozpoczął. Nie tak dawno pojawiła się u niego myśl, że Plan jest wielopokoleniowy. Sto księżyców to zbyt mało, by go dokonać, bo wymaga okazji. Te z kolei potrafią pojawiać się co kilkaset. On miał jedną – gdy został przywódcą. Starał się, ale nie powiodło mu się, zbyt wiele czynników obróciło się przeciwko niemu. Być może jego syn nie będzie miał żadnej, ale wnuk aż dwie?
Jego przecież to nie dotyczyło. Jego ciało dawno zgnije, rozłoży się, zniknie. Nie będzie obchodzić go kształt świata trzysta księżyców po tym, jak zabierze go Ateral. Dlaczego więc tak bardzo się starał, aby jego myśl przetrwała? Bo poświęcił na to całe życie. Niemożliwym było, aby przez tyle pokoleń jego ambicje się nie spełniły. Jeśli jego synowie będą przekazywać sobie to z pokolenia na pokolenie, to któremuś w końcu się uda. Powstaną legendy o Słowie Prawdy, wszystkie przedstawiające go negatywnie. Kiedy jednak któryś z Rodu Słów wreszcie zjednoczy stada, a smoki przekonają się, że tak jest lepiej, zmienią zdanie i okrzykną go bohaterem.
Tak to widział niegdyś. Teraz już się nie łudził. Plan wyjdzie, czy nie, nie miał to już znaczenia. Nigdy się o tym nie dowie, nigdy tego nie zobaczy. Historia zmieni jego obraz lub całkiem o nim zapomni. On zawiódł. Przegrał. Myślał o tym, o czym myślał i mówił to, co mówił, bo tylko to mu zostało. To robił całe życie. Stracił stado, rodzinę, nadzieję, siłę, może również zmysły. Wizja świata, do jakiego dążył, tylko to jeszcze miał. Czuł, że jeśli straci ostatnią posiadaną rzecz – umrze.
Nie wiedział, jak wygląda śmierć. Co dzieje się później. Wiedział, że gdy będzie opuszczał ten świat, nie będzie chciał czuć napięcia na mięśniach szyi i pyska, nie będzie chciał czuć złości i poczucia porażki. Nie będzie chciał widzieć przed oczyma pysków swoich wrogów. Co jeśli śmierć jest wiecznym snem? Jeśli będzie widział je do końca świata?
Powoli zaparł się wszystkimi łapami i powoli się podniósł. Zakręciło mu się we łbie, ale ustał. Przymknął ślepia czekając, aż ziemia wokół przestanie wirować. Nie obrócił się jeszcze, ograniczał ruchy. Póki co wstał. Pierwszy sukces. Ciałem zwrócony był ku jeziorze, ale łeb uniósł ponad nie, spoglądając nad horyzont, na chmury.
– Nazywasz coś prymitywnym pochodząc z Równin? – uśmiechnął się lekko, po raz pierwszy od bardzo dawna. – Czy może urodziłaś się na jeszcze dalszych ziemiach?
autor: Nathi
02 lip 2016, 12:07
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Wypalona plaża
Odpowiedzi: 722
Odsłony: 111070

//czyżby aluzja do Greyjoyów z Gry o Tron? :D


Zdał sobie sprawę z obecności pisklaka dużo później, niż powinien. Zmysły osłabły. Łeb, a co za tym idzie ślepia miał zwrócone w zupełnie innym kierunku. Leżał na boku, jakiś ogon od brzegu jeziora i to właśnie w nie się wpatrywał. W czarną wodę obmywającą zmieszany z popiołem piasek. Miał nadzieję, że to jeszcze nie jest ta chwila, w której zdechnie. Nie chciał, aby woda była ostatnim, co w życiu zobaczy.
Nie wybaczyłby sobie również śmierci w nocy, za bardzo przypominałaby mu ostatnie stado, w którym się znajdował, jego dawnych wrogów, prymitywne jednostki zbyt głupie, by dołączyć do Planu. Nie... Zbyt głupie, żeby zdawać sobie sprawę z istnienia Planu. Gdyby chociaż miał inteligentnych wrogów, którzy po prostu inaczej postrzegali świat i się z nim nie zgadzali, gdyby mógł prowadzić wojnę na słowa i myśli, przekonać ich stopniowo do jedynych słusznych racji. Dla Cienia natomiast Nathi zawsze był niemy, choć twierdzili, że gadał za dużo. Był ich wrogiem, bo nie był prawdziwym wojownikiem, bo posądzali go o kłamstwo, bo uszy odpadały im od jego mów. Walczyli na zupełnie innych poziomach i mimo, że walka ze szczytu góry jest łatwiejsza, to nie sposób jej wygrać, gdy wróg naciera ze wszystkich stron.
Śmierć w dzień, przy żarze Złotej Twarzy za bardzo przypominałaby mu Ogień. Jedyne stado, które właściwie mogłoby mu pomóc, które widział najmniej negatywnie. Teraz wiedział, że widział je tak zapewne dlatego, bo nigdy go do końca nie poznał. A Ogień nie poznał jego. Bo był neutralny i tchórzliwy. Płomienie zawsze będą dla niego symbolem wielkich, choć niewykorzystanych przez własną głupotę możliwości.
Nie zniósłby odejścia w lesie, wśród drzew i zwierząt, szumu źródła i radosnego śpiewu ptaków. Życie. Zdrajcy nie gorsi od Wody, nielojalni przywódcy, wbijający mu nóż w plecy. Wszystko za sprawą kłamliwej Jesieni Bzów, rządnej władzy manipulatorki i podatnych na manipulację słabych umysłów jego współplemieńców.
Gdzie zatem miał umrzeć? W pochmurny dzień, w locie, wysoko na niebie? Gdyby tylko skrzydła nie były tak okropnie poranione.
Usiłował wstać na swoich cienkich, drżących łapach, ale mu się nie udało. Poślizgnął się, oddychając spokojnie. Zaraz spróbuje znowu.
Przekrzywił głowę, by nie musieć wpatrywać się w ten zdradziecki żywioł, ale za to by widzieć choć trochę sylwetkę przybyłej smoczycy. Oczywiście nie rozpoznał po zapachu córki nie napotkanej do wielu lat jego rywalki. Jedyne, co wyczuł, to Cień.
– Nie. To ty je straciłaś rodząc się tutaj. Wśród podsmoków nazywających się Wolnymi Stadami. Gdzie właśnie wolność i stada okazują się być przekleństwem – odpowiedział z chrypą i może obojętnością.
autor: Nathi
30 cze 2016, 12:08
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 585
Odsłony: 79727

Nie można było powiedzieć, że Nathi o czymkolwiek rozmyślał. Nie wiemy, czy w ogóle dotarły do niego słowa Kruczopiórego. Nie miał już tej kondycji co przed laty, do tego od wielu księżyców nie jadł. I bez tego ledwo trzymał się na nogach. Z takimi ranami? Mógł po prostu zginąć. Mógł nie wytrzymać tylu ran, tylu wrażeń.
Zemdlał dość szybko, nie mając wystarczająco sił, by walczyć. W śnie nie zaznał jednak ukojenia. Paliły go gorące ognie, a demony latały wokół niego drapiąc go swoimi szponami i głośno się przy tym śmiejąc. Choć kreatury te nie były smokami, dostrzegał w nich znajome gady, słyszał ich głosy. Większość z nich dawno nie żyła. Męczyły go duchy z przeszłości.
Ból był niewyobrażalny a scena snu się nie zmieniała.
A może wcale nie był to sen, tylko tak wyglądała śmierć? przebiegło mu przez myśl.
Obudził się. Gwałtownie zaczerpnął tchu, jak osoba, której twarz wsadzono pod wodę, wreszcie uwalniając uścisk. Tak, wody. Paliło go. Chciał, żeby zalała go teraz rzeka, żeby lunął deszcz.
Woda przyszła. Wcześniej jej nie zauważył, ale teraz woń była intensywna, a ślepia zarejestrowały istnienie smoczej sylwetki. Chyba coś do niego powiedziala, jeszcze zanim się przebudził. Tak, słyszał. Myślał wtedy, że to część snu, ale głos ten pochodził z zewnątrz, był silniejszy. Być może to on wyciągnął go z tych okropnych wizji, może bez tego by umarł?
Chciał splunąć, ale tylko się rozkaszlał.
– Nie chcę uzdrowiciela z twojego śmierdzącego zdradzieckiego stada – głos był slaby, ale pełny nienawiści. – Ani z żadnego innego. Wszystkie są takie same. Nie potrafią uleczać. Stada nie tworzą, tylko niszczą – dodał, cichą chrypą, wciąż leżąc.
autor: Nathi
27 cze 2016, 0:28
Forum: Zimne Jezioro
Temat: Wypalona plaża
Odpowiedzi: 722
Odsłony: 111070

Ciemna łuska Nathiego dobrze kamuflowała się wśród popiołów Wypalonej Plaży. Gdy był młody, jego ciało było zupełnie czarne. Skóra jakby mokra i błyszcząca, miękka i przyjemna. Później smok zmienił kolor, a czerń ustąpiła ciemnemu brązowi, w niektórych momentach jego życia błyszczącego niemal złotem. Teraz, na starość, łuski drzewnego zmatowiały i o żadnej złocistości nie mogło być mowy. Mogłoby się wydawać, że zaabsorbowały atmosferę tego miejsca, pochłonęły jego ciemnoszary kolor. W rzeczywistości jednak samotnik wciąż był brązowy, choć rzeczywiście nieco ciemniejszy. To fakt, że tak długo tu leżał sprawił, że jego ciało zabarwiło się popiołem, rozprzestrzenianym przez wiatr.
Nie dało się stwierdzić, jak długo tak leżał. Prawdopodobnie dość długo. Na pierwszy rzut oka można było uznać, że zdechł. Że były to tylko zwłoki starca, który zmarł z głodu, starości i odniesionych ran, jednocześnie. Był straszliwie chudy, nie jadł od bardzo dawna i ledwo starczało mu energii na to, by mógł się poruszać. Spod skóry przebijały bardzo wyraźnie zarysowane żebra. Klatka piersiowa poruszała się, choć z wielką trudnością, bardzo cicho, niemal niezauważalnie.
Skrzydła o obszarpanej błonie rozłożone były na sporą część plaży, częściowo przysypane popiołem. Kilka ich palców było połamane. Nie mogło być mowy, żeby ich właściciel był w stanie wzbić się w powietrze.
Na boku rozciągała się olbrzymia rana, jego ostatni nabytek po konfrontacji z Kruczopiórym. Była to niewątpliwie rana zadana ogniem, a do świeżej krwi poprzylepiał się piasek i oczywiście ten wszechobecny ciemny pył. Nathi był również ranny na zadzie. Rana miała kilka księżyców, zadana przez samego Aterala, choć nie mógł powiedzieć, że go nie bolała. To cud, że przez tak długi czas nie wdało się zakażenie i nie umarł. Może to bóg nad nim czuwał, chcąc, by wojownik cierpiał do końca swoich dni?
Właściwie to cud, że jeszcze oddychał, nawet i bez tego. Można było powiedzieć, że jest już na granicy. Trzema łapami w grobie. Czwarta miała zwichnięty nadgarstek.
Kaszlnął głośno, próbując wydobyć ze swojego gardła ten gryzący popiół. Był to też znak mówiący o tym, że się obudził. Nie pamiętał, kiedy i dlaczego tu przyszedł. Ani, co najważniejsze, jak tego dokonał. Czy jeszcze żył?
autor: Nathi
18 cze 2016, 11:32
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 585
Odsłony: 79727

– Tylko pisklęta dobrowolnie opychają się tym, po czym wiedzą, że będą rzyg... – odpowiedział spokojnie, ale nie skończył, bo tuż przy jego boku pojawiła się ta olbrzymia kula ognia. Czyżby Kruczopióry miał okazać się jego oprawcą?
Mięśnie starca już niemal zupełnie zanikły, a kości wydawały charakterystyczny trzask przy każdym ich ruchu. Nathi nie stał nawet w pozycji gotowości, ani też nie brał pod uwagę możliwości, że czarodziej spróbuje targnąć się na jego życie. Słowo Prawdy nie zgłupiał jednakże aż tak, jak niektórzy podejrzewali. Wciąż istniała w nim ta jedna chęć – przeżycia. Nie ważne, czy zostały mu trzy księżyce przed naturalną śmiercią, czy godzina. Nie chciał zginąć w tym właśnie momencie, z łap tego smoka.
Gdyby nie fakt, że stali na wzgórzu, być może już by nie żył. To nierówna nawierzchnia pomogła mu w wykonaniu uniku. Starzec ugiął prawe łapy, a ich chrzęst dało się słychać mimo skwierczenia kuli i rozpaczliwego jęku brązowołuskiego. Ziemia, na której oparł swoje odnóża okazała się być wyjątkowo sypka i sprawiła, że Nathi obsunął się lekko w dół zbocza. W tym właśnie momencie kula uderzyła z impetem w jego przechylony bok, nadpalając skórę i pozostawiając po sobie dotkliwe rany.
Siła uderzenia w połączeniu z niepewnym podłożem, nietypowym położeniem samca i tego, jak bardzo stał się na starość słaby sprawiła, że ten obrócił się na plecy, szorując rozłożonymi skrzydłami po ziemi. Na tym się jednak nie skończyło; smok zsuwał się dalej ze zbocza, turlał. Niektóre z palców skrzydeł się połamały, a błony postrzępiły na bokach. Błona prawego skrzydła w pewnym momencie natrafiła na ostro sterczący kamień, który to spowodował przedziurawienie jej w jednym miejscu.
Bok i brzuch drzewnego mocno się poobijały, a tarcie o podłoże nowo powstałą raną w niczym nie pomagało. Czuł się, jakby cały płonął. Rana na pośladku znów się odezwała. Zapewne złamał kilka żeber, chyba też skręcił nadgarstek lewej przedniej łapy.
W końcu zatrzymał się tam, gdzie wzgórze nieco łagodniało, jakieś cztery ogony dalej. Nathi leżał nieruchomo. Oddychał, choć ledwo. Serce biło jak szalone, choć dziwnie cicho. Jego ścieżka upadku była widoczna przez ugiętą trawę i smugę krwi. Żył, choć można było być pewnym, że umrze najdalej za kilka dni. I nie będzie to przyjemna śmierć. Nie umrze bezboleśnie, zasypiając we własnej grocie. Umrze, być może jednocześnie ze starości, głodu i odniesionych ran. Nie trzeba było być uzdrowicielem, by to wiedzieć.
Po jego poliku spłynęła łza, choć Ognisty najpewniej nie dostrzegł jej z tak dużej odległości. Poległy samotnik nie miał siły o niczym myśleć w tej chwili. Czuł ból na całym ciele. Łuski, mięśnie i wszystkie kości wołały do niego, prosiły o litość, najwięcej uwagi, aż łeb mu eksplodował.


//Umówiliśmy się z Kruczym na wynik tej walki. Proszę o wpisanie do mojej KP następujących ran:

1x rana ciężka – rozległe oparzenia na całej szerokości lewego boku, ból, silne pieczenie, obfite krwawienie

1x rana średnia – połamane palce skrzydeł, rozdarcie o długości szpona na błonie prawego skrzydła, ból przy poruszaniu nim, trudności w lataniu

1x rana średnia – złamane żebro, ból

1x rana średnia – skręcony nadgarstek lewej łapy, ból przy poruszaniu nim, trudności w chodzeniu
autor: Nathi
17 cze 2016, 16:27
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Skała
Odpowiedzi: 512
Odsłony: 70282

Nathi używał filozoficznych z prostego powodu – były one szyfrem. Tylko godni rozmawiania z nim zrozumieją. Jeśli jednak rozpozna u rozmówcy dezorientację, niepewność w pojmowaniu, to będzie wiedział, że ma do czynienia z niższą jednostką. Z podsmokiem, który powinien być mu uległy. Skoro nie rozumiał, powinien słuchać tych, którzy rozumieją. Tylko w ten sposób świat mógł odpowiednio funkcjonować. Ale oczywiście tak nie było. Wystarczyło spojrzeć na Ogień, który obrał sobie za przewodniczkę niedorozwiniętą umysłowo smoczycę. Nie posiadała w sobie charyzmy. Była niepewna i się jąkała. Puste oczy zdradzały brak zrozumienia, a wypowiadane słowa naiwną prostotę. Żeby ktoś taki mógł być przywódcą, potrzebowałby stada jeszcze od siebie głupszego. Z kolei tak słabe stado musiałoby ulec silniejszym od siebie. Poddać się, zostać rozebrane na kawałki, pod dowództwo inteligentniejszych.
– Owszem, jeśli chcesz spędzić życie na zadku i nic nie osiągnąć – odpowiedział spokojnie. Kiwnął lekko łbem przed siebie, w kierunku jego własnej groty. Nie była daleko, a starzec chciał podarować coś córce. – Przejdziemy się? – zaproponował zachrypłym głosem.
Nie czekając na potwierdzenie zrobił kilka kroków przed siebie. Wykonywanie ich przysparzało mu już sporo trudności. Łeb miał opuszczony, jakby chcąc obserwować własne łapy i upewniając się, czy wszystko w nich działa jak należy. Byłoby to smutne zjawisko, gdyby łapa samoistnie mu odpadła, a on by tego nie zauważył. Bo jak by ją później znalazł, w takim stanie?
– Dużo słów pozwala przynieść dużo korzyści, jeśli odpowiednio je wykorzystasz – wyjaśnił, patrząc na Brak przez krótką chwilę, następnie powracając do patrzenia pod nogi. Jego wzrok był zmęczony i smutny. – Jeśli wykorzystasz je błędnie, tyle samo, a nawet więcej możesz stracić. Ale nie korzystając z nich w ogóle całkiem pozbawiasz się szansy na jakikolwiek sukces.
Milczał przez dłuższą chwilę. Przemieszczał się bardzo powoli, ale cierpliwie.
– Nie o taką historię mi chodziło. Mam na myśli sam początek. Czy wiesz, że nasza rodzina pochodzi ze stada Życia? Mieszkałem tam przez sześćdziesiąt księżyców. Pod koniec zostałem przywódcą. Wtedy właśnie część stada się zbuntowała i odeszła, zawłaszczając sobie część terenów i nazywając się Wodą. Wszyscy się ode mnie odwrócili i musiałem uciekać, wraz z twoją mamą, Kiarą, gdy była jeszcze pisklęciem i twoimi braćmi przyrodnimi, Nixlunem, i Noxlynem, który umarł dawno temu – rozpoczął opowieść. Zapomniał, że Wrzos była tak młoda. Nie wiedziała o rzeczach, które dla niego wydarzyły się przecież tak niedawno. – Ciche Wody podstępem odebrał mi władzę i łamiąc złożone przysięgi zmusił naszą rodzinę do ucieczki. Stado Wody jest wrogiem Rodu Słów – stwierdził stanowczo, choć nie tak zdecydowanie jak zrobiłby to dwadzieścia księżyców temu. Nadal pamiętał, pałał nienawiścią do Cichego i ubolewał nad tym, co mu zrobili, ale wiedział też, że niedługo umrze. Nie miał już nawet co jeść.
autor: Nathi
28 kwie 2016, 18:33
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Skała
Odpowiedzi: 512
Odsłony: 70282

Samiec nie usiadł. Właściwie to wcale się nie poruszył od momentu napotkania córki. Pozwolił jej do siebie podejść, spokojnie jej wysłuchał. Również spoglądał w jej ślepia. Zielone.
Czasami zastanawiał się, jak wyglądali jego rodzice. Normalnym było, że dzieci dziedziczyły cechy wyglądu po ojcu i matce, ale również i dalszych pokoleniach. Być może jego mama lub babcia również miała zielone oczy? A może, na przykład, ojciec Kiary? Podejrzewał, że któryś z jego rodziców z całą pewnością musiał mieć białe łuski. W końcu taki ich kolor miała Wrzos, Shiro, a także brat Nathiego, Tethi. Ale kogo to tak naprawdę obchodziło? Sposób dziedziczenia cech wyglądu? Gdyby dało się dziedziczyć myśli, poglądy, sposób rozumowania... Ale to nie było możliwe. Tego trzeba było nauczyć, albo samemu to w sobie odkryć, jak Słowo.
Skinął córce łbem na przywitanie, powoli i nieznacznie. Bardzo szybko i z łatwością zaakceptowała fakt, że był jej ojcem. Pogodziła się z prawdą i nie zrobiło to na niej większego wrażenia, poza krótką chwilą dezorientacji wtedy w grocie, gdy im to oznajmił. Świadczyło to po części o jej potencjalnej elastyczności. Jeśli zdolność ta wystarczająco się rozwinie, to być może spokojna Brak nie będzie podatna na nagłe zwroty akcji, niespodziewane wydarzenia – przyjmie je bez przejęcia. Być może, paradoksalnie, to ona zostanie opoką dla swojego brata? Choć i on nie sprawiał wrażenia targanego emocjami, nierozważnego w gniewie.
Mówiła dużo i szybko, choć nie wchodziła w detale, rzucała informację za informacją, była pełna energii. To normalne dla smoków w jej wieku – dla niego była wciąż ledwie pisklęciem – ale miał nadzieję, że z czasem trochę się jednak uspokoi. Byłoby źle, gdyby przez szybkie ekscytowanie się zdradzała potajemne informacje nie tym, co trzeba.
Przez moment spoglądała na nią z niepewnością, jakby zastanawiając się, czy sobie z niego nie kpi. Miała Słowo w imieniu, to prawda... Ale on był Słowem, a ona ich Brakiem, zaprzeczeniem.
Kiwnął w końcu krótko łbem, jakby wyrażają tym samym swoją aprobatę dla imienia.
– To dobre imię. Słowa, choć bywają najpotężniejszą bronią, są mieczem obusiecznym. Nierozważnie użyte mogą doprowadzić do twojej zguby, tak samo gdy dotrą do niewłaściwych uszu – odezwał się niskim, gardłowym głosem starca. To, czy zapamięta jego mądrość – i, oczywiście, czy ją zrozumie – zależało tylko od niej. On wyglądał na średnio przejętego. Mogła to zapamiętać, a mogła o tym zapomnieć. Jakie to miało znaczenie dla niego samego?
– Ciekawe jest to, co mówisz. Szaleniec to dobry przywódca, trzymajcie się blisko niego, ale uważajcie. Nigdy nie można być pewnym – usiadł powoli, lekko jęcząc w momencie zetknięcia pośladka z podłożem. Rana. – Powiedz mi, Braku Słów, czy znasz historię stada Wody? – spytał.
Choć tego po sobie nie okazał, zaskoczyła go wieść od córki. Zniesienie granic? Atak na Wodę? To wszystko to, co Nathi chciał osiągnąć. Usiłował nakłonić Aluzję, aby do tego doprowadziła, zaoferowała Ogniowi bliższy sojusz i aby ruszyli na Wodę, która nie miała przecież prawa istnieć. Do tego chciał też doprowadzić, gdyby przepchnął Kiarę na przywódczynię. Czyżby pochopnie ocenił młodego syna Uśmiechu?
autor: Nathi
24 kwie 2016, 18:11
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Skała
Odpowiedzi: 512
Odsłony: 70282

Nathi rzadko już pozostawał w grocie. Pierwsze księżyce po opuszczeniu Cienia tak właśnie wyglądały. Całkowite załamanie, niepowstrzymany smutek i tysiące pytań, które zadawał światu, a na które świat nie chciał mu odpowiedzieć. Zapewne dlatego, bo sam nie znał na nie odpowiedzi, albo, czego Słowo się obawiał, odpowiedzi wcale nie istniały. Bo dlaczego zakłada się, że każde pytanie musi mieć odpowiedź?
Teraz jednak nie leżał w ciemności bez ruchu. Chodził po wzgórzach i lasach, odwiedzał potoki i jeziora. Znał Tereny Wspólne być może najlepiej pośród żyjących smoków, poznając każdy ich zakamarek. Nie szukał tam jednak ani towarzysza bezsensownych rozmów, ani nie chodził tam po to, by podziwiać widoki. Również nie po to, by tam myśleć. Nowe pytania wciąż do niego przychodziły, jak przez całe życie. Niegdyś z nimi walczył, poszukiwał odpowiedzi, ale teraz je odrzucał. Nauczył się nie wpuszczać ich przez bramy umysłu, które to powoli zamykał. Rozmyślanie nie miało już celu, skoro nie zrobi z niego użytku. Nie oszuka śmierci. Nie wymyśli sposobu na nieśmiertelność. Czy w ogóle jej chciał?
Był stary. Wszystkie stawy mu chrzęściły, chude, słabe łapy ledwo go utrzymywały, a okropna, z dawna niewyleczona rana na pośladku sprawiała, że kulał i odczuwał ból przy każdym kroku. Ale wciąż maszerował. Dlaczego? Nie wiedział. Tego pytania również do siebie nie dopuścił. Wędrował, żeby nie leżeć. I żeby nie siedzieć, nie obciążać rany. Wędrował prawdopodobnie bez celu. Wędrował, bo niewiele już mógł zrobić.
Wędrował, by nogi doprowadziły go w końcu przed oblicze Aterala.
Było już późne popołudnie. Czarne cienie zdawały się przestać walczyć z białym światłem, które zmieniło się teraz w ciepłą żółć. Przejścia zdawały się być łagodne, miękkie, by za kilka godzin połączyć się w ciemność nocy.
Jego spękane od chodzenia pazury stukały cicho o chłodną skałę. Zdawać by się mogło, że zaraz całkiem się rozlecą. Szedł przez kamieniste wzgórza, zmierzając powoli ku swojej grocie. Poza pojedynczym rubinem i resztką mięsa nic w niej jednak nie trzymał. Mógł położyć się w dowolnym miejscu Terenów Wspólnych i je nazwać domem. Co za różnica?
Zatrzymał się.
Kilka ogonów przed nim stała jego córka. Jedna z prawdopodobnie dwójki jego dzieci, które się od niego nie odwróciły, nie pałały do niego nienawiścią. Już go kiedyś odwiedziła. Wiedziała, gdzie mieszka, ale Nathi nie śmiał przypuszczać, że przyszła właśnie do niego. Zapewne znalazła się tu przypadkiem, chcąc pospacerować, może odpocząć po ciężkim dniu. Tymczasem spotkała starego samca, żałosny wrak smoka, na którego patrzenie musiało być istną męką.
Spojrzał na nią bez wyrazu, ale nie podszedł, ani też się nie odezwał.
autor: Nathi
24 kwie 2016, 16:05
Forum: Bliźniacze Skały
Temat: Polanka
Odpowiedzi: 602
Odsłony: 66948

Nadchodziła noc. Słońce zniknęło już za horyzontem, pozostawiając teraz po sobie nad zachodnim niebem różową poświatę. Utrzyma się ona jeszcze godzinę, może pół, by później spowić Wolne Stada mrokiem.
Wolne Stada zawsze były spowite mrokiem. Pora dnia nie ma tu żadnego znaczenia.
Pojawiła się myśl, a mogła ona należeć tylko do jednego smoka. Tego, któremu już nie zależało. Umysł pozbawiony jakiejkolwiek pozytywnej myśli. Umysł kogoś, kto przegrał, a swoją porażkę usprawiedliwiał jedną tylko rzeczą. Tym, że wszyscy przegrali. Od początku do końca byli przegranymi w grze bez zwycięzców. Bo czym była wygrana? Większość z tych głupców powiedziałaby, że jest to osobiste szczęście. Ale Nathi był ponad ich. Wiedział, że szczęśliwe smoki są ślepymi smokami. Nie dostrzegały bowiem, że nie ma powodu do szczęścia. Gromada wesołych piskląt, kochający partner, pojętni uczniowie, życie w dostatku i ładna pogoda – to wszystko nic nie znaczyło. Jak można było radować się, kiedy ich rasa marnowała swój talent? Nie korzystała z potężnego połączenia siły i inteligencji, żyjąc w podziale i to na jednym tylko, małym i nic nie znaczącym skrawku lądu. Smoki musiały być zjednoczone i podbić świat. Z niego uczynić swoje królestwo. Otóż można było – ale tylko nie znając tej Prawdy albo jej nie rozumiejąc.
Tak więc jeden smok, zwany niegdyś Słowem Prawdy musiał nosić na swoich barkach ciężar smutku wszystkich smoków Wolnych Stad. Niósł go za nich, choć każdy powinien nieść go po równo. Tylko wtedy będą w stanie go z siebie zrzucić, zjednoczyć się i coś zmienić. On sam nic nie zmieni. On sam musiał nieść też ciężar ogromnej wiedzy, daru widzenia, którym starał się podzielić, a którego nikt nie brał. Nathi sam musiał znosić bycie nazywanym przegranym, nieść ciężar porażki całej ich rasy.
Był męczennikiem.
Siedział pośrodku polanki. Nie mówił od kilku dni do nikogo poza sobą, sporadycznie. Mimo, że Tereny Wspólne były małe i kręciło się po nich pełno smoków, to nikogo nie spotykał. Być może wybierał rzadziej wybierane na spacery pory, a może aura Słowa Prawdy w jakiś magiczny sposób odpychała od siebie pozostałych. Nie miało to znaczenia. Nie potrzebował ich.
Zatrzymał się tu nie dlatego, by podziwiać ową poświatę nad horyzontem. Nie dlatego, bo spodobała mu się ta polana. Usiadł dlatego, bo tu właśnie zabrakło mu sił. To tutaj rana na pośladku zaczęła doskwierać mu jeszcze bardziej, stając się nie do zniesienia. Był już stary i zmęczony, ledwo utrzymywał się na swoich wychudzonych łapach. Czekał na śmierć, a księżyce oczekiwania dłużyły się niemiłosiernie.
Siedział dziwnie wykręcony, tak, aby rana nie miała styczności z podłożem, by ciężar ciała oparty był na drugim pośladku. Miał dość.
autor: Nathi
20 kwie 2016, 11:01
Forum: Czarne Wzgórza
Temat: Drzewo na Wzgórzu
Odpowiedzi: 585
Odsłony: 79727

Pokiwał powoli łbem. Tak, było w tym nieco prawdy, hipokryzja należała do królestwa kłamstw, może zostać uznana za jedną z jego form... Ale czy słusznym było takie uogólnianie? Rozmawianie z kłamcą wymagało uwagi, podejrzliwości, ostrożności. Spotkanie z hipokrytą? Cóż, można było uznać, że smok taki wykona później coś wbrew sobie, może zmieni zdanie, dokona jakiejś sprzeczności. Bo póki co tylko to Kruczopióry mu zarzucał, hipokryzję. Może jeśli chciał być odpowiednio zrozumiany przez inne smoki powinien wykazać się większą precyzyjnością? Nie, przecież historia szybko zapomni o Wielkim Hipokrycie, ale Wielkiego Kłamcę będzie gnębić jeszcze przez wiele księżyców. Wrzućmy głodne osierocone pisklę, które ukradło garść jagód do jednego worka z intencjonalnym mordercą; przecież czy zarówno morderstwo, jak i kradzież nie są zbrodniami?
Czy Nathi rzeczywiście stwierdził, że jest hipokrytą i złodziejem, dając Kruczopióremu prawo do nazywania go w ten sposób? Czy może jedynie zasugerował, że może tak wygląda w ślepiach swojego rozmówcy i że tak powinien o nim myśleć, by lepiej wyrazić swoje poglądy? Których sam Słowo wcale nie uznał za trafne?
– Nagła? – powtórzył, marszcząc czoło. – Całe życie o tym myślałem. Sposób realizacji planu i liczne detale dotyczące go zmieniały się setki razy. Inaczej myśli pisklę, inaczej myśli adept i inaczej myśli starzec. Nawet, jeśli są tym samym smokiem. Jeśli zestarzejesz się z tymi samymi poglądami i obrazem świata, które ukształtowałeś jako pisklę, to przyznam, że ci współczuję. To by znaczyło, że niczego się nie nauczyłeś – oznajmił ze spokojem. Po raz kolejny Kruczopióry zjadł wszystkie rozumy świata i oczywiście zdołał też wejść do umysłu Słowa sprzed czterdziestu księżyców, będąc na tyle śmiałym, by nazwać zmiany zachodzące przez wiele księżyców w jego głowie "nagłymi".
– Nigdy, a w każdym razie bardzo rzadko istnieje tylko jedna przyczyna danego zdarzenia. Niezliczone małe elementy składają się na wszystko, co się dzieje, co wokół widzimy. Czy przyszedłem na to wzgórze, żeby podziwiać widoki? Może żeby się dotlenić? Może żeby usiąść na drzewie, które mi się spodobało? Wyobraź sobie, że wszystkie te powody są prawdziwe. Chęć podziwiania widoków, oddychania świeżym powietrzem i kontaktu z korą przyczyniły się do mojej wyprawy tutaj. Co do wybicia Cienia... Oczywiście, że nie zamierzałem wymordować piskląt. One chłoną najwięcej i zwykle da się je uratować. Tak samo część adeptów. Nie odrzuciłbym również Cienistych, którzy nie mieliby na koncie żadnych haniebnych czynów, a chcieli zemścić się na swoich grzesznych pobratymcach. Ale nawet, jeśli cały Cień okazałby się taki, jak przypuszczałem, nawet, gdybym wiedział to od samego początku, to i tak wybrałbym właśnie to stado. Bo przeniesienie do Ognia nic by mi nie dało. Zawsze lepiej jest poznać wroga od środka. Zjeść z nim posiłek i porozmawiać, niż obserwować z daleka – przełknął ślinę. Istniała jeszcze kwestia dzieci. Miał wtedy nadzieję, że Nixlun i Kiara, gdy dorosną, staną się szanowanymi jednostkami w stadzie, ale wciąż pozostaną mu wierne. Będą posiadały znaczący głos w Cieniu, może przeciągną kogoś na swoją stronę. Bo większym sukcesem, niż całkowite zniszczenie wroga byłoby przekonanie go do słuszności swojego stanowiska i posłużenie się nimi do pokonania pozostałych wrogów. Z jakiegoś powodu postanowił jednak o tym nie wspomnieć. W końcu byli jeszcze Wrzos i Bez.
– Jestem tchórzem – powiedział głośno. – Jestem tchórzem, jeśli tchórzem jest łowca, który poluje na zwierzynę, bo boi się umrzeć z głodu. Jestem tchórzem, jeśli mędrzec, który ma do wyboru dwie opcje wybierze tę korzystniejszą, bo boi się, że nie da sobie rady z gorszą możliwością. Tak, Kruczopióry, rozgryzłeś mnie – prychnął cicho.
Zerknął pod nogi, obserwując powoli wsiąkającą w ziemię ślinę. Dobrze. Jak uważał.
– Oczekujesz jakiś przeprosin? Tego, żebym pojął swoje błędy i ich żałował? Przyznał ci rację? Może po prostu chcesz, żebym wysłuchał twoich słów do końca? Jestem spragniony i chciałbym udać się do źródła. Jestem zmęczony i chciałbym pójść spać. Jestem znudzony i chciałbym zakończyć tę nieprowadzącą do niczego wymianę zdań. Jakie są twoje żądania, wielki Kruczopióry?

Wyszukiwanie zaawansowane